Szkoda natomiast, że z pozostałych giwer korzysta się okazyjnie i to raczej z przymusu, gdy amunicja do tych najlepszych już się pokończy. Wśród innych broni zdecydowanie wyróżniłbym tylko jedną - wyciszonego MP5. Co prawda misji, w których należy się skradać, jest w całej grze niewiele, ale jeśli już rozgrywa się taki etap, to byłoby żal nie skorzystać z dołączonego do niego tłumika. O wiele gorzej jest ze zwykłymi pistoletami oraz shotgunami. Powiedziałbym nawet, iż jest to tylko zbędny balast. Istotną rolę odgrywają natomiast granaty. Przeciwnicy mają tendencje do występowania w grupach, nie potrafią również odrzucać ładunków, tak więc jest to wymarzone narzędzie do pozbywania się ich. Tyle, jeśli chodzi o środki do bezpośrednich walk z Somalijczykami. Oprócz tego możemy zdecydować się na zabranie ze sobą ładunków wybuchowych (niekiedy jest to konieczne) czy też noktowizora (kolejny plus gry – realistycznie ukazano jego wykorzystanie). Dodatkową atrakcją recenzowanej gry jest również możliwość skorzystania z pojazdów oraz śmigłowców. Nie jest to niestety aż tak swobodne jak chociażby w „Operation Flashpoint”, rola gracza ogranicza się bowiem do operowania stanowiskiem maszynowym. W przypadku Hummera jest to działko bardzo dobrze znane chociażby z filmu, tytułowe Black Hawki dysponują natomiast minigunem o ponadprzeciętnej sile rażenia.
Do tego dochodzi jeszcze prowadzenie ognia z pokładu malutkiego AH-6 Little Bird, a także przejmowanie lokalnych stanowisk maszynowych. Ogromnym ułatwieniem i w moim przekonaniu wadą gry jest brak limitu amunicji w trakcie korzystania z tych działek. Bardzo szybko dochodzi więc do sytuacji, gdy nie spuszcza się palca ze spustu. Zupełnym przeciwieństwem tego są akcje naziemne. W przypadku, gdy amunicja do posiadanych broni skończy się, jesteśmy zmuszeni do wybrania broni zapasowej bądź też (w sytuacji krytycznej) polegania na celności innych członków drużyny. Szkoda, że autorzy nie przewidzieli możliwości podnoszenia broni z ciał zabitych przeciwników.
|
|
A właśnie, pora wspomnieć co nieco na temat osobników, do których przyjdzie nam strzelać. W przypadku wybrania kampanii singleplayer stopniowo rośnie również poziom trudności przeprowadzanych z nimi walk. Początkowo na naszej drodze stają słabo wyszkolone oddziały czy też nawet zwykła ludność, która zdecydowała się przepędzić „agresorów”. Walka z nimi nie sprawia większych problemów. Schody zaczynają się w momencie, gdy na naszej drodze staje elitarna somalijska milicja Habr Gadir oraz osobnicy wyposażeni w wyrzutnie RPG.
W tym przypadku sprawa jest już znacznie utrudniona, a to dlatego, że dysponują oni o wiele większą celnością. Trzeba więc uważać, aczkolwiek „Black Hawk Down” jest bardziej tolerancyjny od takiego „Ghost Recona” i nawet gdy bezpośrednio wpadamy na jakiegoś wroga, to jest jeszcze czas, aby otworzyć do niego ogień. Tak naprawdę to gdyby nie to, że gostkowie z RPG pojawiają się dość często, to nawet z samą milicją można by sobie dość szybko poradzić. Problem w tym, że na osobników z wyrzutniami trafiamy głównie w trakcie lotów śmigłowcem i nie zawsze udaje się ich odpowiednio szybko zauważyć i zestrzelić, a nie muszę chyba mówić co oznacza kontakt wystrzelonej rakiety z lecącym śmigłowcem.
Największym atutem „Black Hawk Down” nie jest jednak tematyka, a klimat. Autorzy poczynili wiele, aby przeobrazić bezbarwną serię w coś naprawdę ciekawego. Przeczesywanie wyniszczonych, wąskich uliczek somalijskich miasteczek (i na sam koniec stolicy – Mogadiszu) zapewnia masę niezapomnianych wrażeń. Przeciwnicy mogą czaić się za każdym rogiem. Istotną rolę odgrywają też wrodzy snajperzy. Trzeba się naprawdę porządnie rozglądać. Może i nie ginie się tu od pierwszej trafionej kuli, ale i tak wszelkie próby brawury kończą się przedwczesną śmiercią. Podobny klimat mało któremu producentowi udało się wcześniej uzyskać. Ja porównałbym „Black Hawk Down” do zaledwie jednego tytułu, a mianowicie „Medal of Honor” (a konkretnie planszy z aleją snajperów). Na szczęście nie jest tak przez cały czas. Zdarzają się miejsca, w których efekciarstwo wysuwa się na pierwszy plan. Mnie na przykład spodobała się misja, w której podległy oddział został osaczony w magazynie, a przeciwnicy wszelkimi możliwymi sposobami starali się przebić do środka, ze staranowaniem frontowych drzwi włącznie. Bardzo często przyjdzie też działać pod silnym ostrzałem wroga, czy to tradycyjnym, czy nawet artyleryjskim. Ostatnie misje, które zaczerpnięto z filmu, są już istnym mistrzostwem świata. Gracz faktycznie może poczuć się osaczony, szczególnie gdy ma kogoś eskortować, a wie, że wokół roi się od wrogich jednostek. Dużą rolę w budowaniu klimatu odgrywa również to, co dzieje się wokół samego gracza. Widzimy biegającą w przerażeniu ludność cywilną oraz innych amerykańskich żołnierzy, którzy wykonują swoje własne zadania. Działania w pojedynkę należą do rzadkości. Większość etapów opiera się na skoordynowanych atakach kilku oddziałów.
»
|
|
|