|
Poniższy przegląd, podobnie jak i opublikowane w
marcu podsumowanie „samochodówek”, jest efektem jak
najbardziej subiektywnego postrzegania wymienionych w nim
gier. Również tu starałem zamieścić się produkcje, które
wywarły na mnie piętno, stanowiące o osobistym zaangażowaniu w
przedzieraniu się przez każdą z nich. I choć spod tegoż akurat
gatunku była ich prawdziwa masa, może się zdarzyć, że nie
znajdziecie tu tytułu, który niegdyś był sensem Waszego życia.
W takim wypadku: I’m So sorry!
P.S.: Jako że niektóre tytuły
mogły wyglądać odmiennie w zależności od platformy sprzętowej, na
jaką zostały wydane, za docelowy uznałem jedynie sprzęt, na którym
dane było mi w nie zagrać w latach świetności.
Pozwólcie zatem, że opowiem Wam swoją
historię...
„Ding, Ding. Ping, Padang. Dudum Dudumm!”
„Ding, Ding. Ping, Padang. Dudum
Dudumm!”
Po dziś dzień te chaotyczne pobrzękiwania towarzyszące
skakaniu z jednej platformy na drugą, zbieraniu setek kryształów,
dziesiątków grzybków i całej masy innych fantów, jakie tylko stały
się urzeczywistnieniem bujnej wyobraźni twórców – tkwią głęboko
zakorzenione w mej pamięci. Taa... (tu następuje moment zadumy)
Nad żadnym innym rodzajem gier nie straciłem tyle bezcennego czasu
swego dzieciństwa.
To zastanawiające, że gatunek, który jeszcze niecałą
dekadę temu tak dumnie przewodził wszystkim wydawanym ówcześnie
produkcjom, w chwili obecnej – nie licząc kilku wyjątków rocznie,
coraz mniej zresztą znaczących – przestał istnieć. Przyczyn takiego
stanu rzeczy możemy upatrywać chyba jedynie w braku inwencji producentów,
gdyż jak wskazują wyniki popularności chociażby drugiej odsłony
„Raymana”, czy PSXowej serii „Crash Bandicoot”, fanów gier platformowych
wciąż na świecie nie brakuje!
|
„Bruce Lee”
Rok produkcji: 1984
Producent: Datasoft
Grałem na: Commodore 64
W historii platformówek pozwalających na jednoczesną
grę dwóch osób nie było pozycji lepszej, niż „Bruce Lee”. Banalny
schemat rozgrywki, grafika w 100% odpowiadająca niemal 20-letnim
dziś standardom i... tona emocji – to wszystko złożyło się na tytuł,
o którym w pewnych kręgach do dziś krążą legendy.
Naszym bohaterem był największy mistrz walk wschodu
Bruce Lee we własnej, choć w tym przypadku troszeczkę mało szczegółowej
osobie, celem zaś – zbieranie kolejnych, wiszących pod platformami
latarenek. Tylko wtedy bowiem otworem stawało przed nami przejście
prowadzące do kolejnych lokacji. Rzecz jasna na drodze Bruce’a nie
mogło zabraknąć przeciwników. W tym przypadku byli to: szybki, ale
mało wytrzymały czarny ninja i zielony, opasły zapaśnik sumo, który
swą niemrawość i braki w sztucznej inteligencji z nawiązką nadrabiał
wytrzymałością na ciosy. Mimo tego, że obaj padali po kilkukrotnej
serii kopniaków, z powodzeniem odradzali się ponownie na kolejnych
ekranach.
We wspomnianym trybie dwuosobowym, to właśnie poczynaniami
grubego Yamo dane było sterować drugiemu z graczy. Przeżyć dotyczących
wspólnego przechodzenia gry, kiedy jeden z zawodników usilnie próbował
pokonywać kolejne plansze, drugi zaś za wszelką cenę starał się
mu w tym przeszkodzić, nie da się opisać. To trzeba było po prostu
przeżyć!
|
|
„Montezuma’s Revenge”
Rok produkcji:1984
Producent: Utopia Software
Grałem na: C64
Jeśli dotychczas nie wiedzieliście, jaka gra najskuteczniej
przecierała szlaki zręcznościowym przygodówkom na długo przed powstaniem
Tomb Raiderów, Indian Jonesów i im podobnych, „Montezuma’s Revenge”
stawia przed Wami jednoznaczną odpowiedź. Batalia Panamy Joe przeciwko
czyhającym nań na każdym kroku ruchomym ostrzom, płonącym żywym
ogniem rowom czy - stanowiącym bez wątpienia największą przeszkodę
- wszelakiej maści przeciwnikom, już z górą 18 lat temu zaczęła
rozbudzać emocje w milionach graczy.
Choć premiera tego tytułu pierwotnie odbyła się
jeszcze na Atarynce, pamiętam, że natknąłem się nań dopiero w
okolicach ’92 roku, testując jedną z nowo pozyskanych kaset.
Niepowodzenia wywoływały zniechęcenie tylko z początku.
Niewiele wody w Wiśle upłynęło, gdy przygody Joe doszczętnie
zawładnęły i moim sercem. Popularna „Montezuma” do dziś dnia
jest jedną z tych gier, nad którymi pięciominutowe z założenia
posiedzenie nieuchronnie przemienić musi się w kilkugodzinną
potyczkę.
|
|
»
|