„Jet Set Willy” & „Jet Set Willy II”
Rok produkcji: 1984 & 1985
Producent: Software Projects Ltd.
Grałem na: C64
Gdyby słynny skądinąd „Jack Set Willy” trafił w me ręce
nieco później, pewnikiem obszedłbym go bokiem, poświęcając czas
dużo atrakcyjniejszym wizualnie tytułom. (mentalność dziecka - no
co?) Traf chciał, że była to jedna z pierwszych gier, jakie zapuściłem
na moim świeżuteńkim Commodorku, co z góry musiało wywołać mój do
niej sentyment. Na całe szczęście!
O co tu chodzi, wie pewnikiem każdy ze starszych graczy.
Prowadzimy naszego kapelusznika przez poszczególne pokoje jego domostwa,
zbieramy porozrzucane sprzęty i pilnujemy, aby zmieścić się w wyznaczonym
czasie. Tak brzmi teoria. W praktyce bowiem gierka zmuszała nasze
szare komórki do nie lada wysiłku, a wykonanie jednego fałszywego
ruchu kosztowało utratę szans na pomyślne ukończenie zadania. Do
dyspozycji oddano nam zaledwie trzy możliwości działania: prawo,
lewo, skok. Wystarczyło to jednak, aby wynieść grę na piedestały.
Obydwie odsłony Jet Set Willy, podobnie jak i ich „starszy brat”,
wydany rok wcześniej „Manic Miner”, na stałe wpisały się w historię
gier komputerowych, osiągając wielomilionową sprzedaż.
|
|
Seria „Super Mario Bros.”
Rok produkcji: 1984 – początek lat
‘90
Producent: Nintendo
Grałem na: Atari, C64 oraz targowej podróbce NESa
:)
Ileż wersji tej gry tak naprawdę stworzono, nie wiedzą
dziś chyba nawet jej producenci :) Sam pamiętam, że swego czasu
co rusz natykałem się na inną część przygód dzielnego hydraulika.
I pomimo, że z reguły różniły się one jedynie kolorystyką, czy ułożeniem/
liczbą/ rodzajem przeszkód na trasie, za każdym razem czułem się,
jakbym odkrywał kompletnie nowy świat! Zasady rządzące się nim znają
chyba wszyscy: biegamy, fikamy, zbieramy wszechobecne grzybki (halucynogenki?;),
rozbijamy skrzynki kryjące dodatkowe fanty... A wszystko to, skacząc
po grzbietach pełzających, drepczących, bądź latających zwierzaków,
których „odprawienie” – rzecz jasna – przynosi kolejne punkty!
Jakże to infantylne, ale jednocześnie jakże wspaniałe!
Nie dziwota więc, że kura znosząca złote jajka, jako flagowa postać
Nintendo wciąż wykorzystywana jest w nowych produkcjach. Mimo że
gry typu „Mario Sunshine” przyciągają do siebie wielu wielbicieli,
gdzieś tam na dnie serca pojawia się żal, iż mały wąsaty grubasek
w swej pierwotnej, prostej formie odszedł już bezpowrotnie.
|
|
„Ghosts and Goblins”
Rok produkcji: 1986
Producent: Elite Systems Ltd.
Grałem na: C64
Gra pierwotnie wydana została na maszyny typu
Arcade. Producent, widząc niezwykły potencjał w niej
drzemiący, szybko doprowadził i do ‘Commodorowej’ konwersji, a
ta – jak nietrudno wywnioskować – w zastraszająco krótkim
czasie zdobyła serca całych rzesz użytkowników tego
komputerka.
Naszym bohaterem był rycerz, wydany na pastwę losu w
drodze ku zdobyciu niewieściego serca uwięzionej w oddali królewny.
A trzeba Wam wiedzieć, że pastwa owa bardzo się nad nim pastwiła
;) Stada zombie, duchów poległych rycerzy, mnichów, mięsożernych
roślin, czy wszelakiej maści stworzeń latających skutecznie dawały
się nam we znaki. Dobrze choć, że prócz standardowej lancy, częstokroć
w ich wybijaniu pomagały nam przeróżne szpady i siekierki. Niezastąpiona
była też tarcza.
Jakby atrakcji było mało, do tego wszystkiego
dochodziła jeszcze walka z czasem. Po przekroczeniu limitu
musieliśmy zaczynać przechodzenie poziomu od nowa...
Gra składała się z ośmiu poziomów. Na skraju niemal
każdego z nich czekał na nas boss; tłusty ogr. Ostatnim przeciwnikiem
w grze był zaś chiński smok. I pomimo że poziom trudności tego tytułu
nie zmuszał nas do rwania włosów z głowy, do dziś pamiętam uczucie
rozpierającej me niewiele ponad 10-letnie serducho dumy, gdy pewnego
pięknego dnia przyszło mi dotrzeć do samiutkiego końca i radośnie
wykrzyknąć: „Mam cię, skubany!”
|
|
»
|