|
|
Podziw nafaszerowany rozterkami
Gry są jak wakacje. Mogą być jak dwa nudne miesiące
spędzone w mieście, mogą być jak intensywny tydzień w górach. Max
Payne 2 to długi weekend w pięciogwiazdkowym hotelu na Hawajach...
Gra, która w październiku tego roku trafiła do sklepów
to kontynuacja hitu sprzed dwóch lat. Max Payne 2001, gorący zawodnik
w branży. Ciężka, mroczna opowieść o twardym glinie, który walczy
ze Złem, podana z klasą, bez infantylizmu i przejaskrawień, z ciekawą
fabułą, ale przede wszystkim z graficznymi fajerwerkami, które zmusiły
takich na przykład jak ja do wymiany sprzętu na najmocniejszy. Dla
tego tytułu właśnie. Czy było warto? Na pewno. Czy byłoby warto
zrobić to teraz po raz drugi? Mam wątpliwości.
Koncept gry w stosunku do poprzednika nie uległ praktycznie
żadnej zmianie. Kierujemy postacią widzianą z trzeciej perspektywy,
kamerą zza pleców. Nasze zadanie to pokonywanie kolejnych etapów,
których główną atrakcją są strzelaniny i eliminacja przeciwników.
Na przystawki - filmowe scenki. Danie główne - fabuła, podana w
formie czarno-białego komiksu. Powiedzmy sobie szczerze: danie dosyć
ciężkostrawne.
Mimo wyjątkowej koncentracji podczas seansów między
akcjami, ciężko mi było zrozumieć na początku kto jaką knuje intrygę.
Zły-ale-jednak-dobry gliniarz, koszmary z przeszłości, psychodeliczne
wizje, femme fatal, mafiozi, skorumpowani policjanci, gangi - nie
mogłem się w tym połapać. Nie bardzo też wiedziałem na ile muszę
polegać na znajomości pierwszej części gry. W menu znalazłem epickie
streszczenie poprzednika, ale niewiele to pomaga w zrozumieniu obecnej
sytuacji. A może ja za bardzo żyłem już kolejną wizją spotkania
ze smakołykami, które czekają na poszczególnych etapach gry?
Fabuła na bok na moment. To, co jest statkiem flagowym
we flocie komplementów płynącej pod adresem Maxa Payne'a "jedynki"
to oczywiście grafika. Dwójka nie pozostaje w tyle.
»
|