GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Variell

19.07.2009
16:23
smile
[1]

odynasek [ Legionista ]

Variell

Chciałbym żebyście ocenili moje opowiadanie. Czy mogę liczyć na szczere odpowiedzi? No to zaczynamy.


VARIELL

Rozdział I

Zbudził go praktycznie niesłyszalny szelest kroków. Powoli wsunął dłoń pod posłanie. Delikatnie wyciągnął mały, poręczny nóż. Rękojeść była ozdobiona lśniącymi diamentami. Na ostrzu wyryto napis "Variell". Młodzieniec, niepewnie chwycił nóż i czekał aż tajemnicza osoba zbliży sie do niego. gdy nieznajomy podszedł na odpowiednia odległość Variell zaatakował. Przestraszony dysząc, ciął na oślep. Po chwili leżał już rozbrojony na ziemi. Poczuł jak przeciwnik siada mu na plecy i blokuje ręce. Młodzieniec wytężył wzrok i ujrzał lekki zarys twarzy wroga. Był to jego przyjaciel Sillmoril. Uśmiechnął się i pomógł Variellowi wstać.Chłopcy byli podobni do siebie jak dwie krople wody, choć nie byli ze sobą spokrewnieni. Obaj mieli po 16 lat. Przeliczając to na wiek elfów byli dziećmi... Lecz ich wiara i waleczność dorównywała najlepszym ludzkim wojownikom.
- Przepraszam że cie tak przestraszyłem, ale postanowiłem że dzisiaj stąd prysnę. - rzekł Sillmoril. - Dlatego przyszedłem po ciebie prosić byś mi towarzyszył.
Chłopak mówił wolno i spokojnie. Variell najwidoczniej nie doszedł jeszcze do siebie po szoku spowodowanym przez jego przyjaciela. Po chwili otrząsnął się i krzyknął:
- Czy piwsko ci do końca mózg przeżarło? Nie dość że nachodzisz mnie w nocy, to jeszcze gadasz bzdury! Niby jak chcesz przejść koło tych plugawych orków niezauważony? To jest chore! Jak niby ma...
-Zamknij sie i słuchaj - odparł Sillmoril, nie pozwalając mu skończyć. - Uciekam stąd! Nasi rodzice już nie żyją i to przez tych pieprzonych Orków! Nie będę wiecznie jadł im z ręki! Varda została już podbita. Codziennie giną niewinne osoby! Nie zniosę tego już dłużej. - mówiąc to łzy napłynęły mu do oczu.
Variel spojrzał na niego z troską i nagle... przypomnial sobie rodziców, przyjaciół...wszyscy zginęli pod orkowymi toporami...
-No dobrze... Masz racje... Ale gdzie się udamy? I co najważniejsze jak stąd uciekniemy niezauważeni? Oni są wszędzie.
Towarzysz uśmiechną się i złapał za plecak.
- Chodź... Opowiem ci wszystko po drodze. - powiedział i wyszedł z pokoju.
Variell szybko zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Gdy tylko skończył się pakować wyszedł na dwór za Sillmorilem. Ten czekał na niego parą kroków od zakwaterowania zniewolonych elfów. Przy wyjściu leżały dwa ciała martwych orków. Variell przełkną ślinę. Była pełnia księżyca i chłopiec ujrzał już całego Sillmorila. Twarz jego była delikatna, jak u każdego elfa. Miał charakterystyczne uszy i białe, sięgające do pasa długie włosy. Po środku zwisał mały warkocz. Ubrany był w zieloną tunikę z lukiem na plecach. Ow Łuk wykonany był przez najlepszego elfickiego łuczarza w historii. Zrobiony był z gałęzi Entowego drzewa. Cięciwa z włosia jednorożca. Wyryte były na nim elfickie symbole które po przetłumaczeniu na język ludzki brzmiały "Biały Kieł" Tak nazywał się Łuk Sillmorila.
Variell pomału podszedł do rówieśnika z niepokojem wypatrując zbliżającego się patrolu. Pomyślał że trafili na godzinę gdy patrole zrobiły sobie małą przerwę na odpoczynek. Miał rację. Z karczmy, parą stóp dalej wyszedł chwiejnym krokiem mocno zbudowany elitarny ork. Już miał zamiar uciekać lecz nagle usłyszał świst i coś przeleciało mu kolo ucha. Sillmoril wystrzelił jedną i trawił prosto w serce żołnierza. Szybko podbiegli do zwłok ukrywając je w ciemnym zakamarku. Sillmoril szybko zaczął kreślić coś na ziemi mieczem. Był to prowizoryczny plan miasta.
-Pod miastem płynie sieć kanalizacyjna. Niedaleko stąd jest miejsce zwane "Strumieniem Wieczności". Znasz Elficką tradycję. Każda młoda para zakochanych wrzuca do tej dziury połączone gałązki które mają symbolizować wieczność i trwałość tego związku. Gałązki spływają prosto do rzeki Laba, która znajduje się już poza miastem. To jest nasza szansa. Wskoczymy do Strumienia Wieczności i przy dobrym szczęściu uda nam się wpaść do rzeki Laba bez okaleczeń. -powiedział Sillmoril.
Variell uświadomił sobie że ten plan może wypalić lecz nagle zaczął się niepokoić i wątpić w sukces planu przyjaciela.
-A... A jak nas złapią? - Zapytał niepewnie Variell.
-Zrozum to wreszcie tchórzu! To nasza jedyna szansa!- odparł zdenerwowany Silloril. -Jeżeli nie uciekniemy teraz to kto wie co z nami zrobią. Po ucieczce chciał bym się razem z tobą gdzieś udać. Na pewno pomogą nam odbić Varde!
- Gdzie chcesz się udać? I kto nam ma pomóc? - zapytał Variell już uspokojony ale i zaciekawiony planami przyjaciela.
Jego towarzysz obrócił się na pięcie i kazał biec za sobą.
Po paru minutach biegu, dotarli do małego budynku w którym znajdowała się dziura która mieli uciec chłopcy. Na dworze słońce zaczęło wznosić się nad horyzont zalewając miasto ciepłymi promieniami. Weszli do środka. Budynek był pogrążony w półmroku. Wszędzie walały się rozbite naczynia, podarte ubrania i połamane gałązki. Zaczęli się rozglądać za dziurą. Znalezli otwór w ścianie ale...
- O nie zabita deskami!- krzyknął zaniepokojony Sillmoril
"O nie..." - pomyślał Variell. "Zaszliśmy tak daleko i mamy się poddać ? O niee". Wyciągną z pochwy miecz Sillmorila i zaczął tłuc nim po deskach. Po długim i meczącym waleniu mieczem, otwór w końcu stał przed nimi otworem. Podeszli i zerknęli do środka. Rzeczywiście, był tam mały, stromy, wąski, tunel.
-Dobra, właź do tej dziury i pryskajmy stąd. Nie zmieścimy się razem. Wskoczę za tobą-powiedział coraz bardziej podekscytowany Sillmoril. Gdy Variell włożył już pierwszą nogę do dziury , usłyszeli kroki które zbliżały się do drzwi.
-Pośpiesz się!
-No już!-wgramolił się i uśmiechną się do przyjaciela. - Do zobaczenia na dole.- po tych słowach zjechał.
Sillmoril odczekał trochę i nabrał powietrza. Gdy chciał już wskoczyć do dziury, niespodziewanie wbiegło do budynku pięciu orków uzbrojonych w zakrzywione szable. Nagły blask światła uderzył chłopca prosto w oczy.
- Ej ty! Co ty Tu robisz?! To ty zabiłeś naszego brata. Zabije cie! Plugawa istoto! - Krzykną niskim głosem największy z nich.
-Pfff... Powiedzcie waszemu Wodzowi że wkrótce będzie błagał mnie o wybaczenie... Odpokutuje za śmierć moich rodziców, przyjaciół i innych obywateli miasta. A teraz do zobaczenia ohydy... - Spojrzał na nich. Uśmiechnął się złowieszczo i uderzając się w głowę o belke, tuz przy krawedzi otworu.... Krew napłynęła mu do oczu. Obraz zamigotał i stracił przytomność.


Rozdział II


Woda w rzece ,do której wpadł, była lodowata. Ostatkiem sił dopłynął do brzegu i wspiął się na niego. Zmęczony, przewrócił się na plecy i z uśmiechem pełnym nieokreślonej ulgi, przyglądał się poszarpanym, mlecznobiałym chmurom ,na których niczym blizny odkreślała się słodka czerwień nieba. Poczuł na twarzy ciepłe promienie słońca, unosiło się na niebie. „Udało Się!!!”- pomyślał szczęśliwy, lekko muskając językiem wargi, tak jakby smakował wolność. Pomimo zmęczenia ,podniósł się i czekał ,aż Sillmoril wpadnie do rwącej rzeki, która spowiła się kolorem firmamentu. Jednak mijały kolejne minuty ,a chłopca nie było. Variell ,z którego cała euforie już opadła ,zaczął się niepokoić. Wskoczył do wody i podpłyną do obrośniętego porostami muru ,z którego wysunął się przed chwilą. Jakieś dwa metry nad nim znajdował się wylot. Spojrzał w głąb niego ,ale mimo swojego wspaniałego elfickiego wzroku, widział tylko ciemność. Już miał odpłynąć, kiedy doszedł do jego uszu szum, który z każdą chwilą narastał. Ponownie spojrzał w górę. Z dziury w murze wypadł Sillmoril, spadając prosto na niego. W jeden chwili obaj znaleźli się pod wodą. Variell zaskoczony, zakrztusił się ,dzięki czemu zimny strumień dostał mu się do gardła i płuc ,obdzierając je z ostatniej porcji tlenu. Spanikowany, starał się jak najszybciej wypłynąć i złapać powietrza. Szybko wynurzył się i ciężko oddychając rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie mógł dostrzec Sillmorila. „Niech to szlag” – przeszło mu przez myśl, kiedy nabierał głęboki oddech i nurkował. Pomimo mętności wody udało mu się ,dostrzec, że wokół głowy jego przyjaciela zmienia barwę na szkarłatną. „Krew” – pomyślał wystraszony. „Co się tam stało?”. Złapał przyjaciela w pasie i z trudem wypłyną na powierzchnie. Zostawiając za sobą krwawą strugę, podpłyną do brzegu. Wbrew swoim wymiarom Sillmoril był strasznie ciężki. Zapewne przyczyną tego był stalowy miecz i nagolenniki. Po wydostaniu się na brzeg, położył przyjaciela na bok, jednocześnie sprawdzając czy nadal oddycha. – Całe szczęście – pomyślał z ulgą ,patrząc na lekkie, ale miarowe ruchy jego klatki piersiowej. Obejrzał dokładnie ranę na czole elfa, z której nadal sączyła się krew. Rozcięcie było zbyt głębokie, by dało się je wyleczyć w zwykły sposób. „Bardzo mnie to osłabi – zawahał się Variell – Ale nie mam wyboru… jeżeli ma mu to uratować życie…” - zdecydował. Przyłożył dwa palce do rany przyjaciela i w pełni skupiony zamknął oczy.
-Urkuc!!! – wykrzyknął, jednocześnie w odpowiedni sposób akcentując każdą głoskę.
Spod jego palców rozbłysło się jasnofioletowe światło, które malało wraz z zabliźniającą się raną. W końcu znikając razem z nią. Variell uśmiechną się słabo, lecz nagle świat zawirował mu przed oczami, a on sam opadł się na ziemie. „Nie mogę tego używać – pomyślał, starając się nie stracić przytomności - Wciąż jestem za słaby. Dopiero się uczę.” Dopiero po kilku minutach wróciły mu siły i mógł wreszcie przystąpić do działania. Wciąż byli za blisko miasta ,by móc rozbić obóz.
- Cholera! Ocknij się wreszcie! – krzyknął na Sillmorila z pasją. – Jestem głodny i wyczerpany, nie dam rady cię dźwigać przez cały czas!
Lecz on nadal był nieprzytomny. Sytuacja przedstawiała się tragicznie. Pogoń już zapewne za nimi ruszyła, jeżeli nie odejdą stąd zostaną schwytani. Chłopiec nie miał innego wyboru. Chwycił w pasie przyjaciela i zarzucił sobie jego ramię na kark.
Z każdym kolejnym stawianym krokiem coraz bardziej oddalali się od miasta. Chłopiec odwrócił się po raz ostatni w tamtą stronę, surowym spojrzeniem ogarniając ten widok. Słońce swoją purpurą wyraźnie odkreśliło ciemne kontury zimnych budynków. W nim się wychował i spędził swoje najlepsze i najgorsze jak dotąd chwile. „Jeszcze tu wrócę, obiecuje! – obiecał, mocniej zaciskając dłoń na ramieniu przyjaciela. - Odbiję nasze rodzinne miasto!”. Tym razem powstrzymał napływające mu do oczu łzy i ponownie ruszył w drogę. Po jakimś czasie poczuł mrowienie w karku i rękach. Nogi także odmawiały mu już posłuszeństwa. Czuł ,że dalej już nie da rady iść. Dzień niechybnie został zastąpiony przez noc. Iskrzące gwiazdy zaczęły się pojawiać na niebie. Dookoła dało się usłyszeć głosy wygłodniałych, dzikich zwierząt. Variell z trudem opanował dreszcze przebiegające mu po całym ciele. Robiło się coraz ciemniej ,a razem ze zniknięciem słońca za horyzontem spadała temperatura. Powietrze robiło się coraz chłodniejsze, aż w końcu z ust chłopca zaczęła wydobywać się para. Nie mając sił, ale posiadając dużą ilość szczęścia wybrał miejsce na obóz. Poszycie leśne w tym kawałku było w sam raz na wygodny odpoczynek. Mech miły w dotyku, spokojnie mógł być zastąpiony niewygodnym, zimnym orkowym materacem. Najdelikatniej jak mógł położył przyjaciela pod drzewem. Widział ,że ten dygotał z zimna. Wyciągną z torby szary bawełniany koc i przykrył nim Sillmorila. Postanowił w przypływie zimna i strachu przed dzikimi zwierzętami rozpalić ogień. Szybko zebrał chrust, nie oddalając się zbytnio od przyjaciela. Po trzydziestu minutach drzewo było już ustawione, jedyny problem stanowił brak ognia. Potrzebował czegoś by móc je rozpalić. Jedyne co mu przychodziło do głowy było zaklęcie. Zdawał sobie sprawę z tego ,że jeśli je źle wypowie lub się nie skupi, może zginąć. Elfowie byli jedną z ras, która umiała posługiwać się magią i zgłębiać jej tajniki. Z jej pomocą mogli zrobić praktycznie wszystko. Ich armia wspomagana przez: zaklęcia wzmacniające, zaklęte miecze, niezniszczalne zbroje, czyniła z nich niepokonanego przeciwnika. Wśród nich wyróżniającą się grupą byli magowie, którzy posiadali największe umiejętności lub specjalne talenty. Praktykowanie magii rozpoczyna się podczas ukończenia pełnoletniości ,chociaż występowały różne przypadki bardzo młodych elfów posługujących się biegle czarami. Variell siedział w bezruchu. „Jeżeli tego nie zrobię, nie przeżyje do rana” – pomyślał, ze zdenerwowania łamiąc nazbierane wcześniej gałęzie na coraz mniejsze. Przez chwilę starał przypomnieć sobie zaklęcie. „Już wiem!” Odetchnął powoli, starając zebrać w sobie jak najwięcej siły i koncentracji.
-Yelgirw!!! – Wykrzykną z mocą.
Drewno momentalnie stanęło w jasnobłękitnych płomieniach. „ Żyję” – przeszło mu przez myśl. - „Myślę że się udało.” – dodał, sceptycznie patrząc na ogień. Dzięki magii, palić się będzie tylko określone miejsce. – „ Przynajmniej nie podpalę lasu.” – mruknął wesoło, rozkoszując się ciepłem bijącym od ogniska. „ Na dodatek ten ogień nie tworzy dymu więc orkowe patrole nie znajdą nas.” Teraz ,gdy problem zimna znikł spojrzał na przyjaciela. Ze smutkiem spoglądał na jego łuk, który był przemoczony. Po wyschnięciu powinien być znowu gotowy do użytku, jednakże strzały były już do niczego. Połowa z nich leży na dnie rzeki ,a druga część jest tak słaba ,że z łatwością łamała się przy dotknięciu.
-C… Co się stało? – powiedział pół przytomny Sillmoril, otwierając oczy.
-W końcu się przebudziłeś !– wykrzyknął wyraźnie zadowolony Variell. - Skaleczyłeś się w głowę i straciłeś przytomność, najwidoczniej podczas wskakiwania do tunelu uderzyłeś o strop. Cieszę się że doszedłeś już do siebie, póki co musisz jeszcze odpocząć – tłumaczył mu wszystko szybko, popędzany radością spowodowaną wyzdrowieniem przyjaciela.
Sillmoril pomacał się po głowie ,ale nigdzie nie mógł znaleźć skaleczenia.
- Gdzie jest ta ran…
Przerwał im nagły odgłos wydobywający się z brzucha Variella. Obaj spojrzeli po sobie i wybuchnęli gromkim śmiechem. Nagle spoważnieli. Uświadomili sobie ,że nie mają żadnego prowiantu. Elfowie nie jedzą mięsa, żyją w zgodzie z naturą. Żywią się owocami, roślinami i innymi darami natury. O tej porze roku w lasach nie było niczego czym mogliby się pożywić. Było za zimno ,żeby drzewa owocowały ,a rośliny w większości były trujące.
- Ja dam rade dzisiaj niczego nie jeść. Jeżeli szedłeś w dobrym kierunku to już niedługo najemy się do syta – powiedział Sillmoril.
Variell patrzył spojrzeniem na przyjaciele jakby miał narysowany na twarzy znak zapytania.
- Co ty planujesz? Cały czas szedłem wzdłuż rzeki – odparł zaciekawiony.
- Chyba nadszedł czas bym ci powiedział – uśmiechną się młody elf. – Variellu, czy słyszałeś o walecznej siódemce? O buntowniczym podziemiu? O istotach, które uciekły z okupowanych miast?
Chłopiec otworzył szeroko oczy.
- W… Waleczna siódemka?! Buntownicze Podziemie?! Sillmoril, o czym ty mówisz?!

CDN...

06.08.2009
15:12
[2]

odynasek [ Legionista ]

dzienx za odp

07.08.2009
13:20
[3]

deTorquemada [ I Worship His Shadow ]

Dość chaotycznie pisane. Widać fascynację grami ( np. elitarny ork to chyba z jakiejś gry ? ). Dużo pracy przed Tobą. Musisz więcej czytać zdecydowanie. Nie jest źle, ale mogło by być o wiele lepiej.

1. Zbudził go praktycznie niesłyszalny szelest kroków. Powoli wsunął dłoń pod posłanie. Delikatnie wyciągnął mały, poręczny nóż.
Do tego momentu czytało się dobrze. Potem jednak przebija się słaby warsztat i czytanie męczy.

2. Rękojeść była ozdobiona lśniącymi diamentami.
Więc już ją widać w ciemności.

3. Poczuł jak przeciwnik siada mu na plecy i blokuje ręce. Młodzieniec wytężył wzrok i ujrzał lekki zarys twarzy wroga. Był to jego przyjaciel Sillmoril. Uśmiechnął się i pomógł Variellowi wstać.

Sillmoril wystrzelił jedną i trawił prosto w serce żołnierza. Szybko podbiegli do zwłok ukrywając je w ciemnym zakamarku. Sillmoril szybko zaczął kreślić coś na ziemi mieczem. Był to prowizoryczny plan miasta.
Zbyt szybko opisujesz wiele sytuacji. Leży na nim i zaraz pomaga wstać. Więcej emocji postaraj się wsadzić w opisy sugeruję.

4. przyglądał się poszarpanym, mlecznobiałym chmurom ,na których niczym blizny odkreślała się słodka czerwień nieba
a to akurat rodzynek - świetnie napisane ..

5. A teraz do zobaczenia ohydy... - Spojrzał na nich. Uśmiechnął się złowieszczo i uderzając się w głowę o belke, tuz przy krawedzi otworu.... Krew napłynęła mu do oczu.,
Tak jak w pkt. 3. Dużo się dzieje, opis za szybki. A tu akurat prosi się to o naprawdę fajne rozpisanie tego, jak z satysfakcją z wypowiedzianych słów zemsty, przez przypadek wali łbem w belę, a opadając w ciemność słyszy za sobą rechotanie orków ;)

Powtórzę, nie jest źle, masz zapał, pomysł - pisz więcej. Zdaje mi się, że jeszcze młody jesteś, taki wniosek z opowiadania wyciągam - więc sporo pracy przed Tobą.

Fachowej porady natomiast szukaj na innych forach poświęconych pisaniu i jego ocenie.

07.08.2009
14:21
smile
[4]

Ogon. [ półtoraken fechten ]

chciałbym tylko dorzucić, że nie wyobrażam sobie jak dwójka elfickich dzieci przeciąga zwłoki "mocno zbudowanego elitarnego orka" :)

10.08.2009
09:03
[5]

odynasek [ Legionista ]

deTorquemada Thx Wielkie za to ze chcialo ci sie przeczytać i za ocenę;]

Ogon weź najpierw sprawdź co to elf;] Elfy to istoty o dużej sile i są o wiele silniejsze od ludzi.

10.08.2009
11:22
smile
[6]

Ogon. [ półtoraken fechten ]

W każdą grę w jaką grałem (rpg i crpg) tam gdzie występowały elfy to miały one
-do siły
+do zręczności/zwinności

To samo książki... nigdy nie czytałem, żeby elfy były silniejsze od ludzi. A do tego tutaj mówimy o dzieciach.

14.08.2009
11:49
[7]

odynasek [ Legionista ]

ogon polecam ksiązki eragon , dziecictwo i brisingr;]

14.08.2009
12:06
smile
[8]

Ogon. [ półtoraken fechten ]

No tak, nie ma to jak wzorować się na klasykach gatunku ;)

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.