GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Opowiadanie - do oceny

11.07.2009
19:16
smile
[1]

proust [ Chor��y ]

Opowiadanie - do oceny

piszę z konta kumpla, ale to nieważne.

Na starcie zaznaczam, że post będzie długi i do przeczytania zachęcam tylko tych, którzy lubią czytać coś więcej poza programem telewizyjnym i mają więcej niż 18 lat.

Napisałem pierwszą część opowiadania, którą chciałbym byście przeczytali i jakoś ocenili. Pierwsza część dopiero wprowadza w temat, więc proszę się nie zniechęcać myśląc: "ale co z tego wynika jak nic nie wynika".

Chciałbym poznać opinię osób trzecich czy tekst jakoś wciąga, interesuje, jest pisany tak, że chce się czytać? Dawałem tekst do przeczytania znajomym, mówili, że bardzo fajne, ale ja głosów znanych mi osób nie biorę zbyt na poważnie. Na NK znajomi też przy najgorszym zdjęciu potrafią napisać, że pięknie i cudnie ;)

Do tej pory gryzdałem zupełnie inne opowiadania, nawiasem mówiąc miałem nawet jakieś sukcesy na swoim koncie. Postanowiłem w końcu spróbować w innej formule i potrzebuję poważnych opinii. Dla tych którzy znają Janusza Głowackiego - on w tym "dziele" zaznaczył swą obecność dość mocno. Głowacki na pewno jako inspiracja, ale nie kopiowanie.

Ufffff, taki długi wstęp a tekst dopiero poniżej :)

"Arthur Lumet to niepozorny facet około czterdziestki. Na co dzień jeździ limitowaną serią Porsche model Carrera GT z 2006 roku w kolorze burgundzkiego wina, czym identyfikuje się z kulturą europejską. Ubiera się raczej na sportowo, z dala od wszelkiej niepotrzebnej ekstrawagancji. Koszulki polo Lacoste, Tommy Hilfiger, ewentualnie Ralph Lauren. Jak na mężczyznę w swoim wieku, poza piękną łysiną, prezentuje się całkiem nieźle, co jest bez wątpienia zasługą sportów, które uprawia. Mieszka przy ulicy Rockcliff Driver w Los Angeles, stanie Kalifornia. Wybrał to miejsce, bo nigdzie indziej nie znalazł ogródka z tak pięknym widokiem na zbocze góry Lee, gdzie znajduje się legendarny już znak z napisem Hollywood. Ten sam, który miliony ludzi na całym świecie podziwiają w telewizji lub na pocztówkach. Z tym, że Arthur ma to na co dzień, w swoim ogródku. Zresztą tak samo jak kort tenisowy i dwa baseny. Pierwszy dla siebie, drugi dla gości. Kort tenisowy jest tylko jeden, ale przysparza już dość problemów. Czasami, podczas gry piłka dziwnym trafem przelatuje nad ogrodzeniem i wpada do posiadłości Ala Paciono. Al to wymarzony sąsiad, bardzo sympatyczny. Napotkane w swoim ogórku piłeczki tenisowe pakuje do pojemnika po butach. Gdy pudełko się zapełnia odwiedza Arthura i oddaje mu co jego. Były już plany żeby ten kort zlikwidować i przerobić na coś innego, np. boisko do gry w hokeja ziemnego. Ostatecznie te pomysły nigdy nie przechodzą, bo w hokeja mało kto potrafi grać, a tenis to jednak tenis.

Arthur nie zna się na sztuce (choć udaje, że jest inaczej), ale zna się na pieniądzach. W tym nie ma nic niezwykłego, połowa ludzkości zna się na pieniądzach. On jednak dodatkowo zna się na zarabianiu pieniędzy, a to niekoniecznie jest już tak popularną cechą. Dzięki temu zatrudnił się jako agent. Nie można określić jego specyfikacji i w tym tkwi tajemnica sukcesu. Reprezentuje aktorów, reżyserów, scenografów, pisarzy i wielu innych zdolnych. Łączy ich w tzw. pakiety. Dla przykładu, gdy dzwoni jakiś producent i chce wynająć aktora to Lumet odpowiada mu: „Dobrze, ale razem z tym reżyserem i tym kompozytorem”. Taki układ zapewnia ludziom dla których pracuje wysoki poziom artystyczny proponowanych umów, a mu odpowiednio wysokie wynagrodzenie. Młodzi chętnie garną się do agencji Arthura, z nadzieją na możliwości współpracy z najlepszymi, którzy wywindują ich wątpliwe talenty na szczyty sławy. On jednak takich spraw nie załatwia już osobiście. Wynajął do tego ludzi, którzy weryfikują jak w banku ich zdolności kredytowe. Większość nie stwarza nadziei na zysk i tych eliminuje się od razu mówiąc wprost: „Przykro mi, ale nie”. Ci, zdarza się, że w przyszłości robią kariery. Pozostała część latami czeka na telefon. To oczekiwanie zazwyczaj niweczy wszelkie szanse. Bo petent do czasu ostatecznej decyzji niczego nie robi, wierząc, że sukces nadejść może tylko z Arthurem. Arthur zaś nakazał swoim ludziom, by oddzwaniali tylko do tych, którzy ten sukces już osiągnęli.

Lumet w środowisku ma ksywkę Shark, czyli po polsku rekin. Wzięło się to z tego, że Shark w negocjacjach jest śmiertelnie ostry, podobnie jak te pływające stworzenia. Jeden z jego kontrahentów – mógł to być Dustin Hoffman, ale głowy nie dam sobie teraz uciąć – opowiadał w prasie na czym dokładnie polegają twarde negocjacje Arthura. Schemat zawsze jest mniej więcej ten sam: jakaś instytucja – przykładowo teatr lub wydawnictwo – wisi kupę martwych, zielonych prezydentów gwieździe, wysyłając listy przeprosinowe i tłumacząc się, że tymczasowo są „out of money”. Pracodawca informuje o tym Rekina, a ten chwilę później telefonuje do dłużników z informacją, że jeśli pieniądze nie pojawią się do wieczora na koncie to faktycznie będą „out”, ale „out of biznes”. Ta twarda polityka zawsze skutkuje, poniekąd pewnie dlatego, że Arthur w interesach jest mało zabawnym gościem i nigdy nie żartuje. Na tym i na nie oddzwanianiu zbudował swój prestiż. Niedostępność do bram jego królestwa uczyniła z niego postać pożądaną i szanowaną przez wszystkich. Najlepszym posunięciem z jego strony była odmowa współpracy Harrisonowi Fordowi u szczytu sławy. Gdy wieść ta rozeszła się po całym zachodnim wybrzeżu Arthur nie mógł odpędzić się od telefonów z ofertami współpracy. Każda próżna gwiazda od Kalifornii po Nowy Jork marzyła, by Arthur dla niej pracował. Dowodząc oczywiście w pośredni sposób wyższość danego celebryta nad Hanem Solo. Jakiś czas temu Rekin w wywiadzie telewizyjnym zażartował sobie wspominając zamierzchłe czasy, że był to przypadek. Podobno, gdy Harry złożył mu ofertę pracy był akurat mocno chory i musiał odmówić, czego bardzo żałował do wyjścia ze szpitala. O chorobie mało istotnego wtedy agenta nikt nie pamiętał. O tym, że odmówił gigantowi kina słyszeli wszyscy. Gdy opuścił klinikę okazało się, że zyskał przez to popularność i renomę o jakiej nigdy dotąd nie śnił. „Jest jakaś prawda w tym, że talent to za mało i trzeba mieć dużo szczęścia, by cokolwiek osiągnąć. Moim szczęściem była wtedy choroba. Taka ironia losu” – skonkludował podczas wywiadu.

Dziś jest słoneczny, lipcowy dzień. Arthur załatwia interesy przyjmując gości w swojej posiadłości. Załatwia interesy to znaczy gra w tenisa. Jego rywalem jest nowy składnik pakietu – Marlon Dean. Dean jest aktorem, laureatem zeszłorocznej Nagrody Akademii Filmowej, czyli po naszemu Oscara. Po tym sukcesie CV Deana upoważniało go do bezpośredniego kontaktu z Arthurem. Jakiś czas temu obaj panowie podpisali kontrakt i są szczęśliwi. Lumet ma taki zwyczaj, że każdy kolejny jego pracodawca jest znamienitszy od poprzedniego. Fakt ten oznacza, że Marlon jest teraz jego oczkiem w głowie i grają sobie w tenisa. Z kolei poprzednie oczko w głowie Arthura zmuszone było dołączyć do grupy tzw. wyczekiwaczy. Wyczekiwacze to ludzie, których reprezentuje Arthur, ale raczej rzadko jak często z nimi rozmawia i jeszcze rzadziej coś dla nich sam z siebie robi. Mimo braku uwagi wyczekiwacze nie rezygnują z Sharpa. Jest on w końcu najlepszym agentem w kraju, poza tym pozostali w tej branży przejęli metody pracy największego. Prawdę mówiąc, powoli nie wiadomo, czy agenci pracują ciągle dla artystów, czy może już odwrotnie.

Mecz jest zacięty i na razie wygrywa Marlon, co strasznie irytuje Arthura, który nie zwykł przegrywać na swoim terenie. Przyjacielu, mam dla Ciebie ofertę – Arthur, po części by zebrać siły, a po części by obgadać biznes, przerwał grę sapiąc i zaczął rozmowę.
- Wiedziałem, że coś dla mnie znajdziesz – ucieszył się Dean.
- Dzwonił do mnie człowiek z Warner Bros. Planują nakręcić remake Casablanki. To ma być coś wielkiego – coraz bardziej się ekscytował -, gwiazdorska obsada. No i Ty bracie jako Rick Blaine. Główna rola jak się nie patrzy.
- Powiem Ci, że mnie zaskoczyłeś. Kto gra Ilse Lund?
- Tego jeszcze właśnie nie wiadomo. Ale zastrzegłem na starcie, że Twoje słowo tutaj jest kluczowe – mówił to już spokojnie, ale z dumą. - Dali Ci wybór, albo Scarlett Johansson, co jest sprytnym posunięciem marketingowym z racji jej ostatniego sukcesu, sam przyznaj – Marlon z aprobatą pokiwał głową - , albo Natalie Portman.
- No nie wiem. Scenariusz ten sam co dawniej?
- Nie, nie. Scenariusza jeszcze nie ma, ale będzie. Oferuję Cię w pakiecie. Ty grasz, a mój drugi człowiek napisze skrypt, trochę uwspółcześnimy historię. Muszę go tylko jeszcze znaleźć, ale to już bułka z masłem.
- Mówisz, że tylko Johnsson, albo Portman wchodzą w grę? - grymasił.
- Nie narzekaj. Siedzę w tym biznesie od dawna i wiem, że takie okazje trzeba łapać. Ludzie kochają powroty starych filmów po latach. Drugi Oscar byłby bardzo prawdopodobny, bo ja Ciebie widzę w tej roli stary. A ja mam oko wyćwiczone. Kate Winslet też się wahała przed rolą w Lektorze. I ja jej powiedziałem tak samo jak tobie teraz: to będzie Oscar dla Ciebie jak nic. I co? Teraz trzyma tego Oscara w łazience, nad sedesem.
- To może z Johansson, co? – zaproponował nieśmiało.
- Świetnie. Też myślałem, że ona będzie lepsza. Ale wiesz, chciałem Ci dać wolną rękę, w końcu to Ty jesteś bossem – zaśmiał się lekko najpierw Arthur, a potem Marlon. Skoro mówisz Johansson - masz Johannson. Jeszcze dziś to załatwię. A teraz patrz – i zaserwował mocno zdobywając punkt.
Pojedynek toczył się dalej, przy czym gra zdawała się być coraz bardziej zacięta. Arthur pouczył rywala, że piłek jest mało i trzeba uważać, by nie wylądowały za ogrodzeniem. – Al z rodziną wyjechał wczoraj na wakacje i niemiałby kto nam tych piłek teraz oddać - dodał. Szczęśliwe udawało im się unikać mocno chybionych zagrań i działka Ala Pacino nie wzbogaciła o kolejne sportowe elementy wystroju. Wynik szybko doszedł do remisu. Zawodnicy szli punkt za punkt. Co jakiś czas robiąc krótką pauzę zapobiegającą odwodnieniu organizmu.
- Panie Arthurze – przerwała sprzątaczka podchodząc w stronę kortu -, telefon do Pana.
- Oh, tylko nie teraz. – zirytował się Lumet, tym bardziej, że wyszedł w końcu na prowadzenie. – Kto dzwoni?
- Przedstawia się jako Janusz Kosiński.
- Powiedz, że mam ważne spotkanie biznesowe i oddzwonię. – powtórzył starą, sprawdzoną regułkę.
- Panie Arthurze, on mówi, że to ważne.
- Jeszcze raz, jak on się nazywa? – dopytał wyraźnie zmęczony całym tym telefonem.
- K-o-s-i-n-s-k-i Janusz – przeliterowała trudne, obcojęzyczne nazwisko pobłażanie traktując imię.
- O nie, nie. Tym bardziej powiedz, że oddzwonię.
- Rozumiem, dobrze Panie Arthurze.

Wrócili do gry. Ostatecznie obyło się bez niespodzianek co do zwycięzcy. Piekielne, kalifornijskie słońce zdawało się skupiać cała swą moc na posiadłości przy Rockcliff Driver. Panowie odsunęli się nieco w cień siadając na wygodnej, ogrodowej kanapie.
- Co to za Ukrainiec do Ciebie dzwonił? - zapytał nowy ulubienic Arthura.
- Polak, nie Ukrainiec.
- Szkoda, – z żalem ciągnął - myślałem, że Ukrainiec. Moja prababka była stamtąd.
- Może i on coś z Ukrainą ma wspólnego. – ironicznie się zaśmiał.
- Kto to jest? Jeśli to nie jakaś tajemnica.
- Taki tam pisarz, dramaturg. Kiedyś załatwiłem mu wystawienie jego sztuki z Christopherem Walkenem w roli głównej. The New York Times napisał potem, że to spektakl roku i nowy Lot nad kukułczym gniazdem. Był sukces, nie ma co.
- No, no. Skoro jest tak dobry, to czemu nie odbierasz jak dzwoni?
- Bo są lepsi – puścił porozumiewawczo oko do rozmówcy. - Prawdę mówiąc teatr nie idzie już tak jak dawniej, coraz mniej opłaca się to robić. Amerykanie wolą chodzić do kina.
Gospodarz domu przerwał słowotok, wyciągnął z kieszeni papierosy i poczęstował gościa. Oboje zapalili, poczym Arthur wrócił do tematu, wspominając o prestiżowej nagrodzie The National Book Awards, którą Janusz zdobył kilka lat temu.
- No proszę, skurczybyk z tego Polaczka. Co on teraz robi?
- Pisze nadal, - mówienie przerywał solidnym zaciąganiem papierosa - jakieś sztuki, książki po polsku. Wszystko świetne, ale trudno sprzedać.
- A scenariusze? – dociekał Marlon.
- Scenariusze też jakieś. Nawet sprzedaliśmy kiedyś taki jeden. Do ABC, trochę tacy Biedni ludzie Dostojewskiego, a trochę nie. Wirówka nonsensu to się nazywało.
- Niemożliwe, on to napisał? To mój ulubiony serial! – a mówiąc te słowa na twarzy pojawił się uśmiech znany z plakatów - To może on napisze?
- Ale co ma napisać? – Lumet wyglądał na kogoś, kto całkowicie nie jest w temacie.
- Casablance. Mówiłeś, że szukasz scenarzysty. Może by tak go wziąć do tego?
- Coś ty się uczepił tego Kosińskiego?
- James z Wirówki to był koleś jak Bogart. – nie krył podziwu – Genialne miał te teksty, dialogi. Ten kto pisał scenariusz wiedział co i jak. Jeśli ta Casablanca ma się udać to on musi to napisać. Pogadaj z nim, to mój warunek.
- Przyjacielu, spokojnie. – Arthur popijając wodę gasił zbędne emocje. - Zobaczę co się da zrobić, może faktycznie nie jest to takie głupie. W końcu czas z nim pogadać, tymi ciągłymi telefonami już mnie męczy."

11.07.2009
19:21
[2]

koobon [ part animal part machine ]

Już drugie zdanie jest koncertowe. Proust przewraca się w grobie.

11.07.2009
19:28
[3]

reksio [ Q u e e r ]

Czytałem na tym forum gorsze rzeczy (remember Vegetan! :P)

11.07.2009
19:29
[4]

proust [ Chor��y ]

Prousta bym w to nie mieszał ;)

11.07.2009
21:35
[5]

proust [ Chor��y ]

up^

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.