GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Czy ktoś oglądał 'Dialog Filmowy'?

27.11.2002
15:48
smile
[1]

Piccoloo Uve [ Junior ]

Czy ktoś oglądał 'Dialog Filmowy'?

Niedawno w sieci pojawił się nowy film 'Dialog Filmowy'. Flim nie jest dopuszczany na żadne festiwale. Jurorzy wolą filmy typu 'Edi', albo 'Cześć, Tereska'. Czy jeżeli ktoś nie wypowiada się na społeczne tematy to znaczy że jest gorszy? Film można ściągnąć z:

» https://oceanic.wsisiz.edu.pl/~weintz/

27.11.2002
19:30
smile
[2]

AnnataR [ Salon des Refusés ]

Hej Piccoloo, A owszem, widziałem 'Dialog Filmowy' :-) Film, jak na produkcję amatorską, naprawdę niezły, a sam pomysł na zrobienie filmu paradokumentalnego o kręceniu filmu jest - delikatnie mówiąc - świetny. Gorąco polecam wszystkim fanom niezaleznych, ambitnych produkcji :) Pozdrawiam serdecznie

28.11.2002
19:34
smile
[3]

Piccoloo Uve [ Junior ]

Ciesze się, że ktoś podziela moje zdanie. Szkoda tylko, że nie jest tych osób zbyt wiele :)

30.11.2002
16:54
[4]

FreemaN [ ]

sciagnalem ten film ale co kilkanascie(dziesiat) sekund przy odtwarzaniu wystepuja bledy (napotkano nieprawidlowe lub uszkodzone dane) , film staje w miejscu i musze go przewijac o kilka sekund aby moc dalej ogladac gdyby sie zle sciagnal to wogole by nie dzialal no wiec... jakies pomysly - co to moze byc?

30.11.2002
17:18
[5]

AnnataR [ Salon des Refusés ]

Freeman ---> Nie mam pojęcia co się stało...

02.12.2002
15:07
smile
[6]

Piccoloo Uve [ Junior ]

Freeman ---> Jak ja ściągałem to wszystko było oks.

02.12.2002
19:21
[7]

Piccoloo Uve [ Junior ]

Słuchaj Freeman, a może wina leży po stronie nieaktualnego kodeka / media playera. jakbyś go uaktualnił do dzisiejszej wersji to może będzie szło gładko.

09.12.2002
00:07
[8]

AnnataR [ Salon des Refusés ]

Cóż, może to trochę nie na temat, ale chcę podrzucić wątek do góry... Manifest poparcia Andrzeja Wajdy dla młodych polskich filmowców z Gazety Wyborczej --------------------------------------- Pora zaistnieć, panowie! Prace nad dokończeniem "Zemsty" zatrzymały mnie w Warszawie i uniemożliwiły obejrzenie tegorocznych filmów w Gdyni. Zobaczyłem je kolejno w kinach i widząc pewne wspólne cechy, również z tymi, które oglądałem już wcześniej, oraz obserwując prace tych studentów mojej Szkoły [Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii - red.], którzy ukończywszy studia w Łodzi i Katowicach przygotowują się do debiutu - pomyślałem, że mamy przed sobą nie tylko filmy, lecz generację reżyserów, którą warto rozpatrywać razem, jako grupę, niezależnie od tego, czy oni sami patrzą na siebie jako na wspólnotę. Dziś młodzi reżyserzy w swoich prasowych wypowiedziach odżegnują się od pokoleniowego kina, ale my, tworząc polską szkołę filmową przed niemal półwieczem, również tak myśleliśmy. Cóż miało "Zezowate szczęście" Andrzeja Munka do "Ostatniego dnia lata" Tadeusza Konwickiego, a "Pociąg" Jerzego Kawalerowicza do "Kanału" czy "Krzyża Walecznych" Kazimierza Kutza? Cóż zatem, moim zdaniem, wyróżnia całą grupę tych młodych reżyserów? Nie rozczulają się przede wszystkim nad sobą i dostrzegają świat, który ich otacza. Więcej, widzą w nim wzorem naszej artystycznej tradycji to, co słabe i bezradne ("Edi"), to, co szuka spełnienia, wierząc we własną siłę ("Głośniej od bomb"), to, co ważniejsze od codziennej krzątaniny ("Jutro będzie niebo"), czy destrukcyjne działanie rodziców obłąkanych potrzebą sukcesu swoich dzieci ("Bellissima"). Nie uciekają oni w świat kina jako żywiołu obrazów przesypujących się jak w kalejdoskopie i swoimi filmami jak my niegdyś chcą brać udział w życiu tego kraju, choć tak bardzo odżegnują się od tego zadania. Dalej, co jest ogromnie ważne, mają swoich aktorów. Takiej pary jak Krzysztof Pieczyński i Ola Hamkało nie widziałem nigdy dotąd w polskim kinie. A Sylwia Juszczak swoją wyrazistością i siłą przypomina mi Jandę z jej pierwszych filmów. Nie mówiąc o całej reszcie obsady "Głośniej od bomb", najlepszej realizacji filmowej, jaką miałem możność ostatnio zobaczyć. Wszystko w tym filmie jest wyraziste, silne, wydobyte środkami filmowymi. A niezwykłe zdjęcia Jolanty Dylewskiej to obraz naszej codziennej rzeczywistości niewidziany w polskich filmach współczesnych w ostatnich latach. Nie mogę też pominąć piękności, którą dostrzegłem w "Edim". Zwłaszcza scena wiejska wydała mi się świetnie napisana, nie mówiąc o pięknościach realizacji. Nawet "Portret podwójny", który ma fałszywy punkt wyjścia. Każdy, kto ma kamerę w wolnym kraju, nie musi pytać redaktorów telewizji, jaki film robić. Musi natomiast wyprosić, żeby mu go w telewizji pokazali. Ale nawet w tym filmie jest pod koniec kilka tak głęboko ludzkich scen, jakie trudno było zobaczyć w innych polskich filmach. Dobrze pamiętam moje pierwsze kroki jako reżysera. Najważniejsi obok wyboru tematu filmu byli aktorzy. Jak my niechętnie patrzyliśmy na te znane ze sceny nazwiska, te przedwojenne sławy. Polskie nowe kino zaczęło się od nowych twarzy - Tadeusza Łomnickiego, Tadeusza Janczara, Józefa Nowaka z "Celulozy" i Zbigniewa Cybulskiego. Kiedy dziś patrzę na Rafała Maćkowiaka i Sylwię Juszczak z filmu "Głośniej od bomb" lub oglądam Krzysztofa Pieczyńskiego i małą Olę w "Jutro będzie niebo", Ewę Kasprzyk w "Bellissimie", "Ediego" granego przez Henryka Gołębiewskiego czy aktorów "Patrzę na ciebie, Marysiu", moje stare serce bije mocniej, gdyż widzę w nich nadzieję na nowe polskie kino. Ci aktorzy są też wspaniale prawdziwi, wiedzą, co grają, i - co najważniejsze - w czyim imieniu z ekranu mówią. Na szczęście znaleźli sobie jakieś inne zajęcia początkujący reżyserzy, o których opowiadał mi jeden z łódzkich aktorów, jak to po wielu godzinach ustawiania kamery i lamp usłyszał głos reżysera: - No, mamy już inscenizację i oświetlenie, wołajcie teraz tych nudziarzy, aktorów. To tzw. artystyczne kino mamy już chyba za sobą i to również budzi moje nadzieje. Niestety, podczas kiedy nasi najwięksi poeci - Czesław Miłosz, Wisława Szymborska czy Jarosław Marek Rymkiewicz - rozmawiają już swoimi wierszami tylko z Panem Bogiem, nam, biednym filmowym reżyserom, brak jest wsparcia piszących prozą. Młodzi filmowcy starają się załatać tę wstydliwą dziurę polskiej literatury swoimi scenariuszami i robią to naprawdę z wielkim zrozumieniem naszej rzeczywistości. Sami zmagają się z opisem tej rzeczywistości i to też należy zapisać na ich korzyść. "Bellissima", "Portret podwójny", "Patrzę na ciebie, Marysiu", "Głośniej od bomb", "Jutro będzie niebo", "Edi", "Szczęśliwy człowiek" Szumowskiej, "Męska sprawa" Fabickiego czy "Człowiek-magnes" Marcina Wrony to już nie incydentalne wydarzenia, lecz filmy zrobione przez utalentowanych i znających kino reżyserów. To zjawisko, które domaga się szerszego uświadomienia. Obie szkoły filmowe w Łodzi i Katowicach, telewizja publiczna, Komitet Kinematografii oraz prywatni producenci wykonali swoje zadanie. Powstały filmowe debiuty, powstały zresztą w ostatnich latach w liczbie nie mniejszej niż za PRL. Czego nie chcą dostrzec piszący o tym recenzenci. Myślę, że znacznie lepiej powiodło się tym debiutom, które telewizja publiczna wsparła finansowo, realizację filmu pozostawiając producentom zewnętrznym. Nie bez znaczenia też okazał się fakt realizacji takich filmów jak "Głośniej od bomb" czy "Edi" na taśmie 35 mm, a nie za pomocą zapisu elektronicznego. To, że kino broni dziś droższego i znacznie bardziej nieporęcznego systemu taśmy światłoczułej, ma na pewno głębszy sens artystyczny i polega nie tylko na jakości obrazu w kinie, lecz i na samym sposobie realizacji filmu i telewizji. Przed 1989 r. debiutanta obowiązywały dwie asystentury przy filmie fabularnym oraz film telewizyjny. Tak debiutowali: Agnieszka Holland filmem "Wieczór u Abdona", Feliks Falk "Noclegiem", Ryszard Bugajski "Zajęciami dydaktycznymi". Dziś nikt już nie pamięta tamtych filmów telewizyjnych, ale ich debiuty filmowe pokazane w kinie - "Gorączka", "Wodzirej", "Przesłuchanie" - istnieją w świadomości widza i stanowią dziś część historii naszego kina. Dlatego "Pokolenie 2000" [generacja reżyserów 30-latków - red.] więcej przysporzyło chwały telewizji jako mecenasowi kina niż pożytku debiutantom. Te średniometrażowe filmy na taśmie elektronicznej nie zaistniały w kinie, które dla debiutantów jest miejscem konfrontacji z widzem i rozrachunkiem z samym sobą. Telewizja, wnosząc do każdego z polskich filmów 50 proc. kosztów, wybierała tylko niektóre scenariusze spośród zatwierdzonych już przez komisję pakietową kinematografii [zajmującą się rozdzielaniem publicznych pieniędzy na produkcje filmowe - red.], bierze więc na siebie również część odpowiedzialności za filmowe debiuty, które powstały w tym systemie. Najtrudniejszym problemem okazało się wprowadzenie debiutanta na ekrany. Z roku na rok uszczuplające się środki na kinematografię i brak poza telewizją publiczną innych źródeł finansowania kina w Polsce sprawiły, że znajdowano co prawda środki na wyprodukowanie debiutów, ale nie wystarczało już na wprowadzenie ich do kin i film kończył swoje życie po festiwalu w Gdyni na telewizyjnym ekranie. Tu dopatruję się nowych zadań dla tych, którzy chcą naprawdę dopomóc młodemu kinu w Polsce. Koniecznością jest dziś znalezienie dla tych filmów odpowiedniego finansowego wsparcia, niech to będzie wyróżnienie lub nagroda ministra kultury lub dystrybutorów, wystarczająca na wykonanie kopii, plakatów i reklamy telewizyjnej. Bez takiego zaangażowania finansowego widownia nie może przyjść do kina na nowy polski film młodego reżysera, gdyż nie jest poinformowana, dlaczego ma go oglądać i gdzie szukać, a recenzje, nawet entuzjastyczne, odgrywają tu, niestety, tylko niewielką rolę. Myślę, że telewizja publiczna zrobiłaby najwięcej dla debiutantów, dając im nieodpłatnie dziesięć minut w czasie oglądalności, ale niech to nie będzie występ dwóch zabawiaczy, którzy chcą sobą zainteresować zaspanych widzów, lecz rzetelna, telewizyjna informacja. Będzie ona warta z całą pewnością następny milion, którym publiczna TV wspiera nasze debiuty. Warto też pamiętać, że w naszym kraju oprócz kilku dystrybutorów kina artystycznego pojawia się coraz więcej młodych entuzjastów organizujących liczne i odwiedzane przeglądy i festiwale filmowe. Pieniądze na dystrybucję debiutów w ich rękach na pewno się nie zmarnują i zgromadzą widownię oczekującą takiego właśnie kina. Miło brzmiące dla ucha hasło "debiut za milion", które miało dodać optymizmu naszej kinematografii, niestety, spełniło się tylko połowicznie. Telewizja publiczna, inicjator tej akcji, umieściła bowiem miliony przeznaczone na wyprodukowanie tych debiutów we własnej wewnętrznej, telewizyjnej produkcji, która jest z natury droższa od prywatnej. Milion na "Bellissimę" pozwolił na 50--minutowy, tani film telewizyjny. Milion prywatnej produkcji wydany na "Ediego" dał pełnometrażowy film kinowy, co w zasadniczy sposób zmienia szansę reżysera. Cała seria debiutów przygotowanych przez TV i pokazana tylko sporadycznie na ekranie wylądowała w programie telewizyjnym i rozpłynęła się tam całkowicie niezauważona przez widownię kinową. Czego dziś brak, w moim przekonaniu, młodemu polskiemu kinu? Na pewno nie kina państwowego, skoro państwowy teatr - bo takim z czasów PRL pozostały do dziś nasze sceny - ledwie dyszy. Temu kinu potrzebne jest podwójne wsparcie. Na kilka lat przed narodzinami polskiej szkoły filmowej Aleksander Jackiewicz już w 1954 r. pisał: "Chciałbym, aby nasz film przygotował się do wielkiej rozprawy historycznej, społecznej i moralnej z otaczającym nas życiem, z naszym czasem, aby powstała polska szkoła filmowa godna wielkiej tradycji naszej sztuki". To nie my wymyśliliśmy Aleksandra Jackiewicza, to on wymyślił nas, razem z nazwą "polska szkoła filmowa". Dziś pomimo sprzyjających recenzji, które pojawiają się w prasie, młodzi filmowcy nie mają swego Aleksandra Jackiewicza. Drugą niezawinioną przez młodych reżyserów słabością jest rozpowszechnianie ich filmów. Zarzut, że nikt poza wybranymi nie chce oglądać nowego polskiego kina, jest nieprawdziwy. Trzeba by najpierw dać szansę widowni na spotkanie z tymi filmami. Biorąc udział w przygotowaniach i wprowadzeniu na ekrany "Zemsty", filmu, którego tytuł, aktorzy i reżyser są dobrze znani widzom, mogłem z łatwością zorientować się, ile kosztuje dziś kampania reklamowa, bez której "Zemsta" nie miałaby żadnych szans nawet na zwrot nakładów poniesionych na jej produkcję. Na całym świecie kino rozwija się tam, gdzie istnieje wiele możliwości, gdzie środki na film są w wielu rękach, a decyzje wsparcia zależne od różnych upodobań zamawiających. Takie warunki może stworzyć tylko ustawa o kinematografii od lat odkładana na później przez kolejne komisje kultury w Sejmie. Jednak niezależnie od sposobów finansowania prawdziwym problemem debiutanta jest u nas brak miejsca, gdzie mógłby w kontakcie z innymi ludźmi filmu rozwijać pomysł swego pierwszego filmu. Dawniej odgrywały tę rolę zespoły filmowe, które ostatnio straciły wiele ze swego znaczenia z chwilą, kiedy każdy z debiutantów otrzymuje środki na swoje nazwisko i sam szuka producenta. Również nasze szkoły filmowe umieszczone w wyniku historycznych zaszłości w Łodzi i Katowicach całkowicie oderwały się od przemysłu filmowego, który, jak w całej Europie, umiejscowił się w stolicy. Ta izolacja od przemysłu filmowego i brak obowiązku asystowania przy filmach powodują, że młody reżyser nie zna tych, którzy robią z nim film, nie potrafi ich dobrać ani ocenić. W rezultacie w najtrudniejszym momencie jest samotny i zagubiony, podczas gdy znakomici współpracownicy czekają na jego pomysły i chcą mu pomóc w zrobieniu profesjonalnego filmu. Jest to na pewno następna poważna przeszkoda w sprawie debiutów. Sukces powojennego kina w Polsce z całą pewnością zasadzał się na czynnym udziale nas, filmowców, w sprawach kinematografii. Zespoły filmowe i Stowarzyszenie Filmowców odjęły dużą część decyzji władzom politycznym PRL i zwróciły ją nam, filmowcom. To my wywalczyliśmy dla polskiego kina więcej wolności - i dla naszych filmów, i w repertuarze kinowym za czasów PRL. Nie ma innej drogi i dziś - bez udziału zwłaszcza tych z młodych filmowców, których nazwiska utrwalają się w pamięci, nie widzę przyszłości kinematografii. Bez nich nie powinny też zapadać decyzje w sprawie kina w Polsce, których konsekwencje będą ponosić. Regulacje Unii Europejskiej przyjdą na pewno z pomocą, razem z pojęciem "wyjątku kulturalnego" pozwalającym skutecznie bronić własny przemysł filmowy przed zalewem filmów mówionych w języku angielskim. Nie będzie to jednak wystarczające. O tym, że młodzi wezmą swoje sprawy we własne ręce, świadczą ich filmy. Nie są to przecież egoistyczne wiwisekcje i introspekcje własnej niemożliwości. Przeciwnie, widzę w tych filmach chęć przedstawienia realnego świata z jego sprawami. Przecież rzeczywistość wokoło nas nie spełnia naszych nadziei i domaga się udziału filmowców również w życiu społecznym. Trzy lata temu, na sympozjum zatytułowanym: "Prawa i powinności człowieka" w Gdańsku zorganizowanym przez arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego, przy stole obrad znalazłem się pomiędzy Agnieszką Holland i Krzysztofem Zanussim. Pomyślałem wtedy, jak daleko polska szkoła filmowa zaprowadziła mnie i nasze kino i jaki mu nadała status społeczny, skoro w miejsce pisarzy tradycyjnie wypowiadających się o ludzkiej kondycji i jej bolączkach, głos w tych sprawach zabieramy my - filmowcy. Widzę, że takiego właśnie kina spadkobiercami chcą być ci młodzi filmowcy. Świat nieprzedstawiony ostatnich 12 lat nabiera życia w ich filmach. Dzięki ich talentom reżyserskim, jak również dzięki temu, co potrafili opisać z naszej rzeczywistości w swoich scenariuszach, pojawiła się nareszcie po latach kontynuacja polskiego kina. "My nie mamy się czemu przeciwstawić, nie mamy do czego się odnieść. Kino polskie nie istnieje" - stwierdza w jednym z wywiadów Sławomir Fabicki [reżyser nominowanego do Oscara filmu "Męska sprawa" - red.]. To prawda, że osiągnąwszy tak wiele od 1945 r., polskie kino w ostatnich latach znalazło się, jak większość kinematografii europejskich, w trudnej sytuacji. Jest jednak różnica. Przez pół wieku w Polsce powstał przemysł filmowy i można u nas zrobić prawdziwy film. Udowodnili to Spielberg i Polański. To dzięki naszym filmowcom wyuczonym na setkach filmów, które powstały w Polsce od 1945 r., możemy mierzyć się z kinem światowym. I do tego należy nawiązywać i z tego korzystać, tworząc dziś polską kinematografię. Przemysł filmowy w Polsce umożliwia zrobienie filmów takich jak "Ogniem i mieczem" czy "Pan Tadeusz". Byłoby błędem uważać, że młode kino nic na tym nie może zyskać. Reżyser "Głośniej od bomb" stworzył prawdziwe kino, gdyż pozyskał do współpracy zawodowców. Nie inaczej jest z twórcą "Ediego". Jak wiele te filmy zawdzięczają umiejętnościom Jolanty Dylewskiej czy Krzysztofa Ptaka [autorów zdjęć - red.] oraz ich ludziom, może dostrzec nie tylko ten, kto sam robi filmy i odróżnia pracę reżysera od wkładu współpracowników. Drogi Sławku, niech Pan nie martwi się zbytnio brakiem odniesienia dla własnego filmu, niech Pan pomyśli, że oprócz "Rękopisu znalezionego w Saragossie", "Faraona", "Ogniem i mieczem" czy "Pana Tadeusza" w Polsce powstały także "Struktura kryształu", "Ręce do góry", "Amator" i "Kobieta samotna", nie mówiąc o "Nożu w wodzie" Polańskiego. Niech Pan śmiało się odwoła do tamtych wzorów, a znajdzie się Pan w dobrym towarzystwie. Za dawnych czasów, pół wieku temu, polska szkoła filmowa znalazła miejsce w świadomości polskich widzów dzięki zagranicznym sukcesom. Złoty Lew dla Konwickiego w Wenecji, Srebrne Palmy za "Kanał" i "Pociąg" w Cannes, nagrody dla Hasa - to wszystko otworzyło serca widzów i głowy polskich recenzentów. Dziś nieskończona liczba przeglądów i festiwali zdewaluowała te trofea. Czas, abyśmy sami posłużyli się własnym gustem i własnym rozumem, aby z całą odpowiedzialnością wesprzeć polskie młode kino na drodze do sukcesu. Andrzej Wajda ------------------

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.