GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Twarda sztuka z tego Kruka

06.08.2008
14:42
smile
[1]

LooZ^ [ be free like a bird ]

Twarda sztuka z tego Kruka

Ile schudł pan przez ostatnie dwa miesiące?
- Sześć kilogramów.

Co się wydarzyło?
- Od pewnego czasu docierały do mnie sygnały, że Vistula chce się na nas zamachnąć. Ale mnie to się wydawało nierealne, żeby ktoś wyłożył 300 mln zł, by przejąć moją firmę. Nie widziałem w tym ekonomicznego sensu, więc nie wierzyłem. Okazało się jednak, że dla jakiejś grupy ludzi ta firma była warta tych nieprawdopodobnych pieniędzy.

A dla jakiej grupy?
- No, dla grupy wtedy rządzącej Vistulą. Załatwili kredyty na 300 mln zł i ogłosili wezwanie na kupno akcji Kruka, czyli powiedzieli, że chcą skupić 66 proc. akcji od wszystkich akcjonariuszy po zaproponowanej przez siebie atrakcyjnej cenie. Ta oferta była ważna przez dwa tygodnie.

Kiedy to było?
- Po długim weekendzie majowym. Jechałem 4 maja spokojnie do pracy samochodem, kiedy zadzwoniła dziennikarka z pytaniem: co pan sądzi o tym, że ogłoszono wezwanie na Kruka? Ja w pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałem, o czym ona mówi, dosyć długo to do mnie docierało. No, może właśnie dlatego, że jestem takim konserwatywnym biznesmenem, który dzisiaj ma 60 lat i któremu się wydawało, że go nic w życiu złego nie spotka.

Niemożliwe.
- Ale nasza firma była niesłychanie poukładana, na radzie nadzorczej nie dochodziło do żadnych sprzeczek. Walne trwały najwyżej kilkadziesiąt minut. Na radzie zawsze było jednolite głosowanie, i to nie dlatego, że wszyscy realizowali moje pomysły, tylko dyskutowaliśmy. Firma się rozwijała, co roku wypłacała coraz większą dywidendę. Mieliśmy wpadki, ale je naprawialiśmy. Taką wpadką były błędy w zarządzaniu Deni Cler. Przyszedł młody prezes i chciał, by te sklepy były dla młodych pań. A młode panie to wolą pójść do Zary czy Reserve. No i pożegnaliśmy się z tymi ludźmi, wszystko wróciło do normy i od trzech lat Deni Cler ma bardzo dobre zyski z ciut starszymi paniami.

A tu nagle pojawił się Rafał Bauer, prezes Vistuli, i powiedział, że on tu teraz będzie rządził. Zareagował pan bardzo emocjonalnie. Powiedział pan, że nie dopuści do przejęcia.
- A jak miałem zareagować?! To jest dorobek czterech pokoleń! Ja chciałem normalnie żyć jako duży, znaczący akcjonariusz Kruka i chciałem rozwijać Kruka według jakiejś wizji i mieć wpływ na wizerunek, na stabilny rozwój. W tym roku otwieramy kolejne 15 sklepów, to nie jest rozwój konserwatywny, tylko dynamiczny. Tu akcjonariusz ma co roku o 30 proc. wyższy zysk. I ja myślałem, że taką dobrze rozwijającą się firmę przekażę synowi, który będzie kolejnym pokoleniem zarządzającym w Kruku. Pierwszy nasz warsztat w Poznaniu, wykonujący biżuterię na zamówienie ówczesnych dworów, powstał w 1840 roku.

Jednak to pan jest twórcą największego rozwoju firmy i to pan ostatecznie stracił nad nią kontrolę, bo Vistula i Wólczanka skupiły jej akcje. To pierwsze w historii polskiej giełdy tzw. wrogie przejęcie. Gdzie popełnił pan błąd?
- Ja prowadziłem firmę w sposób nieco konserwatywny, na szybki rozwój brakowało mi kapitału i umiejętności nowoczesnego zarządzania. Więc ten sukces, o którym pani mówiła, to, że teraz Kruk ma blisko 80 sklepów, a w latach 70. miał jeden, osiągnęliśmy dzięki wejściu w 1993 roku do firmy amerykańskiego kapitału. Dzięki temu firma się rozwijała, dokupiliśmy firmę odzieżową Deni Cler, Amerykanie podnosili kapitał, więc moje udziały malały, a w końcu zaproponowali w 2002 roku wejście na giełdę. I wtedy okazało się, że mam już tylko 28 proc. Kruka, choć nikt nie kwestionował roli mojej rodziny. A to oznacza, że ktoś, jeśli zechce, może wykupić akcje na giełdzie i przejąć kontrolę. No i do tego doszło.

Żałuje pan?
- Nie, nie miałem innego wyjścia. Są rodziny na Zachodzie, które mają po 5 i 3 proc. wartości firmy, a firma jest znana jako rodzinna. Gdybym nie zawarł tej umowy z Amerykanami, ta firma nie mogłaby się tak rozwinąć, bo zabrakłoby kapitału. W latach 90. wielki biznes robili ci, co handlowali popularnymi artykułami. A ja nie chciałem handlować alkoholem czy nawet złotem na kilogramy. Cały czas, gdzieś z tyłu głowy, miałem przekonanie, że Kruk to jubilerstwo, najwyższy poziom. Chciałem sprzedawać brylanty, a brylanty wtedy kupował jeden na milion czy jeden na pół miliona. Mój ojciec mawiał: "Trudno być bogatym jubilerem w biednym kraju". Nasz sukces to są ostatnie lata, to jest wejście do Unii, to jest dynamiczny wzrost zarobków, wzrost zamożności społeczeństwa i umocnienie własnej waluty. Dziś pierścionek zaręczynowy z brylantem jest czymś powszechnym, powszednim, a kiedyś na to było stać tylko nielicznych.

Więc po kolei. Usłyszał pan wezwanie...
- W firmie wybuchła panika, wszyscy chcieli składać wypowiedzenia. Tu każdy od średniego szczebla w górę miał po dziesięć propozycji pracy. Szczególnie prezes Jan Rosochowicz, który związał się z firmą zaraz po swoich studiach, a dziś uchodzi za jednego z najlepszych menedżerów w tym kraju. Chodziliśmy, prosiliśmy: - Nie róbcie tego, jeszcze wszystko będzie dobrze itd. Członkowie zarządu nie złożyli rezygnacji, bo byli dopuszczeni do pewnych rozgrywek, które prowadziłem.

Nie zamierzał się pan poddać ani przez chwilę?
- Walczyłem cały czas. Krążyły legendy, że wyjechaliśmy na urlop w tym czasie. Nikt z nas nie był na urlopie, jedynie tak mówiliśmy dziennikarzom, jak dzwonili. A co miałem mówić - że właśnie prowadzę rozmowy z jakimś znanym domem jubilerskim z Mediolanu o kontrwezwaniu?

Radził się pan kogoś?
- Kogo się dało. Pojechałem do Warszawy, rozmawiałem z mnóstwem ludzi, menedżerami, biznesmenami, prawnikami. Ale okazało się, że większość tych kontaktów poza tym, że poszerzała wiedzę na temat wrogiego przejęcia, to nic nie dała. Wezwanie było ważne przez dwa tygodnie. Tyle miałem czasu, by coś zmienić. Najpierw chciałem sam skupić akcje z giełdy, by ubiec Vistulę. Prowadziłem rozmowy z inwestorem branżowym z Włoch, z jedną z czołowych firm jubilerskich. To był taki pomysł, że oni wchodzą do Kruka i razem mamy ponad 50 proc. i robimy kontrwezwanie. Ale takiej operacji nie mogliśmy wykonać w dwa tygodnie. Zresztą na końcu nabrałem podejrzeń, że to nie jest czysta gra i że może Vistula w tym maczała palce. Do tego zaczęliśmy przypuszczać, że jedna z naszych pracownic jest powiązana z ludźmi w Vistuli i materiały z firmy wyciekały. Więc pod koniec terminu wezwania obrona nasza przez tzw. inwestora branżowego zaczęła się sypać, a V&W ogłosiła jeszcze podwyżkę ceny wezwania.

Rozważałem też samodzielne kontrwezwanie. Ale obawiałem się, że dojdzie do tzw. spirali licytacyjnej - oni proponują 24,5 za akcję, ja przebijam do 25 zł, oni zaproponują po 26 i nie wiadomo, co będzie na końcu. A wiedziałem, że to oni mieli więcej pieniędzy niż ja. No i musiałbym na to zaciągnąć bardzo duże kredyty, zresztą już miałem je przygotowane. Szybko więc doszedłem do wniosku, bo w końcu do stu liczyć potrafię, że te wszystkie odsetki, które będę płacił, spowodują, że przez najbliższe 20 lat nie zobaczę grosza. A życie ze świadomością, że mam lat 60 i przez 20 lat pracuję na rzecz banków - to już mi się nie uśmiechało.

Byłem pewny, że inni akcjonariusze Kruka, głównie fundusze inwestycyjne, odpowiedzą na wezwanie, ponieważ fundusze w ten sposób zarobiłyby na Kruku od 400 do 800 proc. - zależy, kiedy wchodziły do inwestycji.

Kupiły taniej, sprzedały Vistuli drożej, tak?
- Akcje Kruka fundusze kupowały w 2002 roku po 3-4 zł, według ceny po splicie, a sprzedały teraz po 24,50 zł. Wiedziałem, że sprzedadzą po tej cenie. Z prezesem Rosochowiczem odbyliśmy rozmowy ze wszystkimi zarządzającymi funduszami i pytaliśmy, czy odpowiedzą na wezwanie. Każdy niby szukał pretekstu, żeby nie wyjść z Kruka, żebyśmy coś pokazali, że warto zostać. Ale co mogliśmy pokazać ponadto, że w tym roku otwieramy 15 sklepów, w następnym roku otwieramy 15, że w tym roku mamy 20 milionów zysku, w przyszłym mamy mieć 28, za dwa lata - 32 czy ileś? A tu był czysty interes od razu - 400 proc. zysku na sprzedaży akcji. Nie mieliśmy szans ich zatrzymać.

Jak się pan w tym momencie poczuł?
- Okropnie, to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Wiedziałem, że nie przebiję V&W. A jeśli oni kupią te 66 proc., które chcieli, a ja zostanę z moimi 28 proc., to będą mogli zrobić z tą firmą, co tylko zechcą, mimo moich protestów. I co więcej, wiedziałem, że po tym wezwaniu cena akcji Kruka spadnie, bo takie są prawa ekonomii. Zamiast 140 mln zł moje akcje mogą być warte 50 mln. I jak ja spojrzę w oczy żonie, ludziom, kiedy nagle w ciągu dwóch tygodni mój majątek zmaleje o dwie trzecie?

I doszedłem do wniosku, że skoro jest taka dobra cena, to ja z tego skorzystam. Pomyślałem, że jeśli teraz sprzedam moje akcje i gotówkę oddam do banku, to odsetek i tak nie przejem do końca życia. To jest taka perspektywa, na którą 99,9 proc. Polaków odpowiada: natychmiast tak zrobię - prawda?

Tak, ale pan tak nie zrobił. Dlaczego?
- Bo dla mnie jednak to były trochę wirtualne pieniądze. Można sprzedać swój dom za duże pieniądze, ale co z tego, gdzieś trzeba mieszkać. No dlatego, bo doszedłem... Przepraszam, ja to zrobiłem.

Niezupełnie. Sprzedał pan prawie wszystkie swoje akcje Kruka, ale nie wpłacił pan 90 mln na konto, by procentowało. Co pan zrobił z tymi pieniędzmi?
- Najpierw próbowałem pogodzić się z myślą, że zostanę rentierem. Prawie się udało. Ale w kilka dni później jechaliśmy z Jasiem Rosochowiczem do Warszawy i nagle powiedziałem do niego: Ja Vistulę sobie kupię. Teraz akcje spadły, to dobra inwestycja.

Nie popatrzył pan na spółki giełdowe, nie wybrał pan sobie najlepszej z nich, na której dałoby się najwięcej zarobić, tylko znowu kierował się pan emocjami.
- Nie, dlaczego emocjami? Ja, kupując Vistulę, kupowałem Kruka. Pomyślałem, że będę w radzie nadzorczej, a w radzie nadzorczej będą mądrzy ludzie i będę mógł mówić: Proszę państwa, nie można czegoś takiego robić w Kruku, bo to da zły skutek, tylko trzeba robić to.

Zorientowałem się, że w Vistuli jest taki układ własnościowy, że tam nie ma decydenta. Tam są wyłącznie fundusze, które mają po kilka procent, tylko PZU ma 18 proc. Ale tam nie ma żadnego właściciela z krwi i kości, nikogo, kto traktuje tę firmę jak swoją. Tam są wynajęci menedżerowie i oni rządzą. A to znaczy, że dziś są tu, a jutro są w innej firmie.

Więc jak dostałem tę górę pieniędzy, to powiedziałem sobie, że kupno 5 proc. Vistuli, przy spadających cenach, i posiadanie ponad 5 proc. w Kruku de facto da mi po tej fuzji prawie

10-procentowy pakiet Vistuli.

Sam pan nie dałby rady rządzić nawet z tymi 10 proc.
- Ale ja nie zamierzałem rządzić, zamierzałem zainwestować i obserwować rozwój sytuacji i tu nagle pojawił się pan Mazgaj.

Kto wymyślił pana Jerzego Mazgaja?
- Pan Jerzy Mazgaj sam się wymyślił.

To był taki przypadek, że obaj nagle zaczęliście kupować V&W?
- Trudno w to uwierzyć, ale nie umawialiśmy się. Z tego, co ja wiem, pan Mazgaj od kilku lat przyglądał się Vistuli i robił próby podejścia. Teraz zdarzyła się okazja, bo cena akcji spadła.

Teraz mówi się, że te trzy firmy - Kruk, Vistula oraz Alma - połączą się, więc wasze głosy będą miały jeszcze większą siłę, bo dojdzie głos decydujący Jerzego Mazgaja w Almie. To pewne?
- Sam będę za tym. Jak to się mówi: poszły konie po betonie. Powstanie grupa marek luksusowych adresowanych w dużej mierze do tego samego segmentu klientów. Vistula, Wólczanka, Alma, W.Kruk, Deni Cler i wszystkie marki luksusowe z Paradise Group to ogromny potencjał, największa grupa handlowa w Europie Środkowej. Przyzna pani, ciekawe wyzwanie, do tego jeszcze Galeria Centrum - dawne domy towarowe, niedawno kupione przez Vistulę. To wymaga wielkiej pracy, ale jestem spokojny o efekty.

I będziecie z Jerzym Mazgajem rządzić w tej nowej wielkiej firmie. Już rządzicie. W Kruku jest nowa rada nadzorcza, w której jest pan, pana żona, pan Mazgaj i pan Rosochowicz. W V&W zmienił się zarząd i teraz są tam ludzie pana i pana Mazgaja. A co się stało z panem Bauerem?
- Nie wiem. To już nie moja broszka. Panowie Bauer i Wandzel już nie są związani z V&W.

Takie rzeczy się nie dzieją same. Pociągnął pan za jakieś sznurki?
- Pan Bauer podał się do dymisji, otrzyma za to określone wynagrodzenie, za ogromną pracę włożoną w rozwój V&W. I tyle. Teraz jest nowy zarząd złożony z ludzi, których bardzo wysoko cenię i do których mam pełne zaufanie. I mój przedstawiciel w radzie nadzorczej. Cieszmy się, że wszystko tak się skończyło, i budujmy przyszłość.

Jest takie powiedzenie: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. O tym jest ta historia. Ma pan satysfakcję, że okazał się pan Tatarzynem?
- Jeśli pani zapyta, czy wolałbym, żeby to wszystko się nie zdarzyło, to wolałbym. Ale skoro to się stało, to trzeba się umieć odnaleźć w nowej sytuacji. Teraz ludzie z podziwem mnie pytają: jak tyś to zrobił, że za ich pieniądze ich kupiłeś. I jeszcze na boku trochę zostało.

To jak pan to zrobił?
- Nie wiem, miałem szczęście. Nie wydawało mi się, że tak to pójdzie. Był moment, że myślałem, że mam 1 proc. szans na sukces. Są w tym wszystkim przypadki i zbiegi okoliczności. Przypadkiem jest to, że pan Jerzy Mazgaj od pewnego czasu marzył o tym, żeby przejąć Vistulę, i że z Jerzym Mazgajem nadajemy na tych samych falach. I że giełda jeszcze spadła i akcje poleciały na łeb, więc mogłem kupić dużo więcej akcji za swoje pieniądze. Jest takie powiedzenie w biznesie, że czasem trzeba uciekać do przodu, zamieszać. Ja uciekłem do przodu, broniąc swojego stanu posiadania, a oni uciekli do przodu, chroniąc swoje tyły.

W końcu musiałyby zacząć padać pytania o Galerię Centrum, o pomysł na jej działanie, o zyskowność tego przedsięwzięcia. To największe wyzwanie dla nowego zarządu. Pozostałe marki firmy są świetnie poukładane, a Galeria potrzebuje pomysłu i wielu inwestycji, ale mamy nowy team. A jak powiedział pan Mazgaj: wunderteam, więc mogę spać spokojnie i obejmować dalsze emisje Vistuli.

Kim pan jest z zawodu?
- Ekonomistą.

A jak pan się nauczył jubilerstwa?
- Normalnie. Tak jak się w czasach komuny uczyło. Mając 15 lat, zostałem zarejestrowany jako uczeń złotniczy w warsztacie ojca.

A pana ojciec też był jubilerem z zawodu?
- Takim samym jak ja. W życiu pierścionka nie zrobił, ale papierek miał. Ja byłem po prostu przygotowywany przez rodziców do przejęcia firmy. Bo u nas pojęcie firma to było coś więcej. Dziś zarząd Kruka mieści się w domu, w którym ja się urodziłem, a który mój ojciec wybudował w latach 30. A do tej oficynki ojciec przeniósł firmę w roku 1950, jak nas wyrzucili z głównej ulicy miasta, jak straciliśmy sklep.

W latach 50. ojciec pracował z jednym pracownikiem i produkował tanie broszki z plastiku, bo nie można było ich robić z żadnego metalu, nawet z miedzi. Lata pięćdziesiąte, czasy stalinowskie to była po prostu wegetacja.

Kiedy pan przejął firmę?
- W 1970 roku, kiedy skończyłem studia, ojciec miał dwa zakłady jubilerskie - jeden prowadził sam, a drugi był zarejestrowany na naszego pracownika. Więc zacząłem prowadzić ten drugi. Szło mi bardzo dobrze, zacząłem robić biżuterię srebrną. Sam projektowałem, bo jestem takim niespełnionym artystą. Zawsze chciałem studiować na ASP, malować. Więc realizowałem się jako projektant biżuterii. I szło mi tak dobrze, że zaproponowałem ojcu, by przekazał mi zarządzanie także swoim warsztatem, a ja mu będę płacił emeryturę. Zgodził się, ale potem co trzy miesiące przychodził po podwyżkę.

Epoka Gierka była dla firmy dobrą epoką?
- To była mała stabilizacja na etapie willi-klocka 110 metrów kwadratowych i wartburga, i starań o paszport. Rodzice co roku jeździli na wycieczkę zagraniczną z Orbisem, do Rumunii czy Bułgarii, a nawet na Wyspy Kanaryjskie. Tylko czasem dostawali paszport, a czasem tylko jedno z nich dostawało. To było na zasadzie: ty nie myśl sobie, że ci wszystko wolno, bo masz pieniądze.

W latach 70., jak pan zaczął rozwijać firmę, czuł się pan chyba człowiekiem zdecydowanie bogatszym niż wszyscy naokoło.
- Oczywiście. A w latach 80. produkowałem biżuterię z bursztynem i ponad 99 proc. eksportowałem do drugiego obszaru płatniczego, czyli sprzedawałem za dolary. Według ówczesnych przepisów połowę należności dostawałem w dewizach, a połowę w złotówkach, po oficjalnym kursie. Pod koniec lat 80. mój eksport zbliżał się do 1 mln dolarów rocznie. Byłem chyba największym prywatnym eksporterem. Proszę pamiętać, że pensja wynosiła wtedy 30 dolarów.

Czuł się pan bardziej bogaty niż dziś?
- Zdecydowanie. Na przełomie lat 80. i 90. byłem na 20. miejscu na liście najbogatszych Polaków. Dziś nie mieszczę się w pierwszej setce. Choć cały czas się bogaciłem, to inni bogacili się jeszcze szybciej. Ale to mnie nie stresuje, bo jestem dumny z tego, co mam. Chcę bronić tożsamości Kruka, bronić tego unikatowego charakteru firmy, która ma 170 lat, która się jednoznacznie kojarzy z rodziną. Na taką pozycję pracują pokolenia.

Ja co roku przed świętami Bożego Narodzenia, kiedy jest największy ruch, sam pracuję w jednym ze sklepów Kruka. Obsługuję klientów. Bo jak mam sprzedawać biżuterię, skoro nie wiem, czego klienci oczekują. Co im się podoba, jakie mają uwagi. Ze ściany sklepu patrzą wtedy na mnie portrety mojego ojca, dziadka i wuja dziadka, pierwszego założyciela firmy. Dlatego walczyłem o Kruka.

06.08.2008
14:44
[2]

ON Line [ sHiFtY ]

huhu ;D duzo do czytania ;D zaraz skomentuje ;D

06.08.2008
14:49
[3]

r_ADM [ Generaďż˝ ]

point being ?

06.08.2008
14:57
[4]

Garbizaur [ Legend ]

Po przeczytaniu tego wywiadu mam mieszane uczucia. Kruk będzie teraz wzorem biznesmena, któremu udało się obronić przed wrogim przejęciem. Według mnie jednak miał po prostu farta. V&W po prostu przeszarżowały, poza tym w akcjonariacie jest Mazgaj - skądinąd bardzo skuteczny facet.

Z drugiej strony mimo wszystko fajnie, że chociaż raz "chłodny biznes" przegrał z rodzinnymi tradycjami. Ot, taka lekko romantyczna rozgrywka. ;)

06.08.2008
15:26
smile
[5]

Coy2K [ Veteran ]

chciałoby się napisać, że rozegranie iście mistrzowskie, ale jak sam Kruk kilka razy podkreślił dużo było w tym zbiegów okoliczności, no i pomocy drugiego akcjonariusza :)

nie mniej jednak historia jak z nieoczekiwanej zamiany miejsc :)

06.08.2008
15:48
[6]

frer [ God of Death ]

To jest właśnie to czego w biznesie nie lubię i dlaczego niezbyt szanuję różnego rodzaju menedżerów. Nic sensownego nie produkują, ale dzięki tego typu zagrywkom buduje się fortuny. Na szczęście ten przykład pokazuje, że czasem ktoś komu szczerze zależy na firmie potrafi ją obronić.

06.08.2008
15:50
smile
[7]

Misiak [ Pluszak ]

Bardzo fajne :)

Cieszę się, że facet, który ma poukładane w głowie, który ceni rodzinę i dorobek kilku pokoleń, zdołał wyjść na swoje :-)

A jeszcze bardziej cieszy mnie to, że takie artykuły ukazują, że w Polsce na prawdę tworzy się już klasa wyższa i to z prawdziwego zdarzenia. Taka, która gwarantuje bogactwo i rozwój całego społeczeństwa. Git!

06.08.2008
15:54
[8]

Garbizaur [ Legend ]

@frer
Niestety tylko w budownictwie tylko coś materialnego ma wartość... ;) W dzisiejszym świecie coraz częściej liczy się nie produkcja, lecz wartości niematerialne i prawne, sieć sprzedaży, czy udział w rynku. Co więcej - wszystko to ma swoją wycenę. :)

@Coy2k
dokładnie

@Misiak
Myślę, że dla rozwoju naszego społeczeństwa lepiej byłoby gdyby tworzyła się silna i nieco liczniejsza klasa średnia, niż pojedyncze przypadki klasy wyższej. :)

06.08.2008
15:55
[9]

|kszaq| [ Legend ]

Looz dajesz przedruki z Dużego Formatu, z Gazety Wyborczej ? Koniec świata bliski :)

Reka w górę kto po przeczytaniu tematu pomyślał o Behemoth'cie

06.08.2008
15:56
[10]

Garbizaur [ Legend ]

@kszaq
A co ma Behemoth do Kruka?

06.08.2008
16:02
[11]

Randone [ Generaďż˝ ]

Pamietam jak jeszcze niedawno zlewalem z Kruka i sprzedawalem akcje.
Myslalem, ze pieknie go wydymali...duzo osob tak myslalo.
Ale widac ma glowe na karku. Dziwie sie, ze tak szybko dogadal sie z Mazgajem, bo inni tez do niego startowali.
hmm, ciekawe czy byl jakis walek z tym przejeciem... i nie mam na mysli W.Kruka ;) ale pewnie nie bedzie nam dane nigdy sie dowiedziec

06.08.2008
16:39
smile
[12]

alexej [ Piwny Mędrzec ]

Fantastyczna historia. I cholernie pocieszająca. Zwłaszcza, że jak to zauważyli przedmówcy, gość szanuje dorobek swojej rodziny i rodzinne wartości. Fajnie przeczytać coś takiego :)

Duży format to chyba jedyna dająca się czasami czytać część Gazety Wyborczej.

06.08.2008
16:40
smile
[13]

hctkko. [ Generaďż˝ ]

Reka w górę kto po przeczytaniu tematu pomyślał o Behemoth'cie
ja :)

świetna historia. materiał na dobrą książkę :)

06.08.2008
16:58
[14]

zarith [ ]

świetna historia. materiał na dobrą książkę :)

qft

06.08.2008
17:13
smile
[15]

Caine [ Książę Amberu ]

No proszę. Zajefajne.

06.08.2008
17:30
smile
[16]

Golem6 [ Gorilla The Sixth ]

Moim zdaniem to jeden z najlepszych manewrów finasowych w historii naszego kraju.
Nie tylko materiał na dobrą książkę, ale także materiał do podręczników ekonomi. O tym "jak będąc dymanym, wydymać".

06.08.2008
17:49
[17]

frer [ God of Death ]

Garbi --> Nawet w budowlance biznes nie sprowadza się wyłącznie do wartości materialnych. Poza tym ja nie miałem na myśli niematerialnych wartości, bo o ich istnieniu mam pojęcie. Mi się nie podoba, że tego typu zagrywki biznesowe jak te opisane w wywiadzie są nieproduktywne same w sobie. Jedyne co mają na celu to wykorzystanie każdej słabości, byle powiększyć własny kapitał.

06.08.2008
19:17
[18]

|kszaq| [ Legend ]

A co ma Behemoth do Kruka?

To dawna ksywka Behemotha.

06.08.2008
21:25
[19]

Garbizaur [ Legend ]

frer ---> ale przecież właśnie kasa jest najważniejsza w życiu... cash baby... ;)

kszaq ---> aha... już myślałem, że Behemoth rzucał cytatami z GW

06.08.2008
21:53
smile
[20]

frer [ God of Death ]

Garbi --> Jeśli naprawdę tak uważasz to Ci współczuję. Poza tym moim zdaniem liczy się też sposób jej zdobywania. :)

06.08.2008
21:55
smile
[21]

Behemoth [ Kruk ]

kszaq :*

No właśnie, odbanujcie Kruka wreszcie. Ile można żyć w tej nędznej ksywie?

06.08.2008
21:56
[22]

Garbizaur [ Legend ]

frer ---> to nie tak... :) ironizowałem raczej ten fragment Twojej wypowiedzi:
Jedyne co mają na celu to wykorzystanie każdej słabości, byle powiększyć własny kapitał.
Czyli nieważne jakim sposobem - ważne, żeby była kasa.

Mój światopogląd jest niestety znacznie bardziej pokręcony ;)

06.08.2008
22:49
[23]

Misiak [ Pluszak ]

@ Garbizaur

Klasa średnia nie wykształci się ot tak. Świadczy o tym 19 lat przeobrażeń społeczno-gospodarczych po 1989 roku :)
Zresztą na razie klasa średnia to mit. A nie powstanie ona, jeżeli nie będzie mogła czerpać wzorca stylu życia od klasy wyższej. Kopiowanie czynników statusu i prestiżu wśród klasy średniej nie może się odbywać bez wzorca klasy wyższej.
Ale nie mówmy o garstce klasy wyższej. Jak wiadomo klasa wyższa jest klasą inwestorów. Tak właśnie ocenia się bogactwo krajów. Jeżeli jest dużo ludzi, którzy są w stanie wyłożyć pieniądze w inwestycje, które potem stworzą miejsca pracy dla innych ludzi, w tym dla społeczności nowej klasy średniej, to jest to działanie pozytywne, bo rozwija kraj.
Ale tak, tak wiem. Klasy średniej i klasy wyższej nie stworzymy tak ad hoc, na to potrzeba lat, pokoleń, a przede wszystkim - chęci.


Pozdrawiam

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.