Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Opowiadanie - oceńcie
Witam. Kiedyś mój brat (28 lat) napisał prolog opowiadania. Nie dokończył go więc koncxówka jest chbya urwana. Tak samo tytułu nie nadał, więc dam taki jak się plik nazywał. Aha i nie zwracajcie uwagi na błędy. Nie chcaiło mi się poprawaic. Pozdro
Prolog.
Ambrosias Maria Domingo Y Roxas siedział w bujnej trawie rozmyslajac jak doszło do obecnej sytuacji. Słonce powoli chyliło sie ku zachodowi , wiec miał jeszcze sporo czasu na rozmyslania zanim nadejdzie koniec jego dni.
Głęboka rana w jego brzuchu zaczeła sie juz jadzic, wiedzial ze w takim stanie wytrzyma najwyzej do jutra wieczora. Był spokojny, wiedział że na tym pustkowiu dopelni sie jego przeznaczenie.
Zal mu było tylko niespełnionej obietnicy która przygnała go w te odludne rejony.
Ambrosias ułozył sie w wygodnej pozycji i zaczoł wspominac jak doszło do obecnej sytuacji.
ROZDZIAŁ I
Wszystko zaczeło sie rok temu w zapyziałej miescinie Dremweld gdzies na południu Imperium.
Ambrosias przybył tam w odwiedziny do swojego starego przyjaciela Zelota z którym razem sie wychowywał i stawiał pierwsze kroki w dziedzinie rzemiosła wojennego. Ale ich drogi rozeszły sie gdy wyszło na jaw ze zelot miał smykałke do interesów a szarżowanie z szabla w dłoni nie bardzo mu wychodziło.
Zelot był niewysokim tłustym męższczyzną o nalanej twarzy zawsze porosnietej kilkudniową szczeciną, małych swinskich oczach i niepodobnym do jego postury skrzekliwym głosie. Niemniej jednak Zelot miał tę zalete , iz znał on cały garnizon w tym miescie i wielu wysoko postawionych oficerów w innych.
Był on posiadaczem oberzy w której to ponoc handlował przemycanymi towarami oraz ustalał ceny za zycie niektórych dostojników.
Ambrosias wiedział ,ze pewien Czarownik dysponuje potezna bronia i Zelot obiecał posredniczenie przy jej zakupie
Tym Mistrzem magii był niejaki xarthass który znany byl z tego iz poszukuje niezwykle cennych i zadkich artefaktów zwłaszcza na terytorium dalekiej arabii tak wiec z pełna kabzą i kilkoma czekami wystawionymi przez krasnoludzki bank w Maliborze Ambrosias zblizył sie juz do celu swej wedrówki jakim była oberża „u zelota” . Estalijczyk Zsiadł ze swego konia i wartkim krokiem zblizył sie do podniszczałej rudery która nie miala nic wspólnego z opisywanem zajazdem w liscie od zelota który ambrosias otrzymał miesiac temu. Jedyna zecza zgadzajaca sie w liscie i rzeczywistosci byl zamazany szyld z koslawym napisem nazwy karczmy napisanym przez zapewne miejscowego malarza który najprawdopodobniej nie byl zbyt trezwy podczas wykonywanej pracy.
Amcrosias nie tracac czasu przestapił próg karczmy i gdyby nie jego wspanialy refleks niewątpliwie zawarłby bliższa znajomość z powiekszajacym sie w oczach zydlem. W karczmie zabawa trwała na całego. W powietrzu latały przerózne przedmioty ciskane przez wielmoznych gości poczawszy od kufli, mis , i zydlów a skonczywszy na nieszczesnym czarnym kocie który nieopatrznie znalazł sie w zasiegu reki szukajacego pocisku imprezowicza. Ambrosias nie po raz pierwszy znalazł sie w wirze walki wiec zadziałał instynktownie i przez to błyskawicznie . niczym tygrys zucił sie za przewrucony stół i ze zdumieniem zobaczyl ze to miejsce jest juz zajete przez leżącego uczestnika zabawy który nie dawał najmniejszych oznak checi przyłaczenia sie do kompanów. Ambrozias złowił w reku chłopa interesujacy przedmiot którym okazał sie antałek mocnej gorzałki.
Bez jakiegokolwiek skrepowania pozbawil on lezącego jego jedynego dobytku i raczac sie jego zawartoscia czekał na rozwój wypadków.
Sytuacja w karczmie przedstawiała sie nastepujaco:
W centrum zajazdu kilku rosłych miejscowych chłopów odzianych w plócienne koszule zawziecie okładało piesciami coś czego z tej niewygodnej pozycji estalijczyk dostrzec nie mógł, ale słyszec to „cos” mógł bardzo wyraźnie a sadzac po steku wizwisk i przeklenstw dotyczacych zarówno ojców , matek, dziadków , synów a nawet zwierzat gospodarstwa domowego otaczajacych chłopów , oraz wyszukanych obelg od których nawet najwybrednuejszym oprychom wiedly uszy Ambrosias domysli sie ze w centrum zainteresowania owych męzszczyzn znalazł sie krasnolud, co potwierdzil fakt iz własnie z tej grupy wylecialy wpierw zgniłe zęby a w ślad za nimi pofrunął ich własciciel.
Gdy jeden z członków szanowanej powszechnie chamskiej warstwy społecznej przytargal ciezka debowa ławe aby raz na zawsze uspokoic przedstawiciela starej rsy krasnoludów drzwi otworzyły sie z hukiem a w niech stanał sierzant strazy miejskiej w połyskujacej aczkolwiek nieco zardzewialej zbroi z herbem miasta wraz z orszakiem rosłych drabów . Na efekt tego ejscia nikt nie musiał długo czekać bowiem ci uczestnicy zabawy którzy stali jeszcze o własnych siłach nagle zapragneli jak najbardziej zwiekszyc odległosc dzielaca ich od przedstawicieli prawa, a ze główne wejscie własnie bylo przez owych przedstawicieli zajete klienci musieli sie zadowolic wyjciami alternatywnymi którymi w wiekszosci byly okna. Nie bacząc na taki błachy szczegół iz wiekszosc z dróg na wolnosc byly szczelnie zamkniete mocnymi okiennicami co spowodowalo nagła utrate swiadomosci w co szczuplejszych uczestnikach popłochu.
W sali zrobiło sie nagle cicho i pusto nie liczac krasnoluda ze zmierzwiona broda i kilkoma ładnymi własnie dojrzewajacymi siniakami na nie zarosnietych czesciach twarzy. Kilku nieprzytomnych chłopów oraz trzech zziajanych opryszków którzy niewatpliwie robili tutaj za wikidajłów.Uwage ambrosiasa zwróciła para starszych jegomosci którzy wcisnieci w kat izby pochłonieci byli całkowicie rozmozwa nie zwazajac na nic innego.
Zza szynku wychylił sie zelot a jego czerwieni na twarzy nie powtydzilby sie najwybredniejszy burak.
Co tak długo???-Wrzasnął- dziewki zescie w koszarach obracali? Czy rynsztuneg zescie na inspekcje polerowali??
Uspokój sie Zelot - zasmiał sie sierzant - a co? Ja nie mam nic innego do roboty jeno burdy pijackie w prywatnej karczmie uciszac? A od czego trzymacie tu ochrone? Na ozdobe?
Wara od mojej ochrony sierzancie, a powinnosci wasze znam dobrze bom sam w strazy sluzyl i za uciszanie burd takze mi placili.
Dobra dobra w mi tu nie trujcie i co moja powinnoscia a co nie. Gorzałki bys nalał bom spragniony okrutnie a burdzie jak widzisz kres polozylem bo jak widzisz ryngraf panski wiecej znaczy od kohorty krasnoludzkich ochroniarzy.
Zobacze czy cos sie ostalo w piwniczce a wy tymczasem usiadzcie i rozgoscie sie. Chej ochrona! Do stu beczek skwasnialego wina! Posprzatac mi tu a żywo!
Ambrosias który zobaczyl dno w swoim antałku o wiele za wczesnie niz by sobie tego zyczyl wychynął zza przewróconej ławy i dziarskim krokiem podszedł do szynku za którym usadowił sie juz krasnolud głosno domagajac sie od zelota obsługi. Ochrona szybko uporała sie z bałaganem usuwając zarówno potłuczone sprzety kuchenne jak i potłuczonych chłopów. Estalijczyk przygladał sie z podziwem krepej postaci krasnoluda który mimo swego niewielkiego wzrostu mogł połozyc na reke najwiekszego z drabów sierzanta strazy.Nie zdążył sie jednak bardziej przyjrzec krasnoludowi gdyż za barem pojawił sie zelot dzwigając antał marcowego piwa i tace pełna kufli dla sierzanta i jego orszaku. Kiedy ich oczy sie spotkały na twarzy tłustego barmana pojawił się szczery usmiech ukazujący to co kiedyś było zębami , skinął znacząco głową w kierunku alkowy po czym poszedł obsłużyc gosci którzy zaczęli na nowo zapełniac karczmę.
Estalijczyk wszedł za parawan oddzielający alkowe od głównej sali i usiadł na rozwalającym sie zydlu rozmyslajac o własciwosciach swojej nowej broni która mial zamiar zakupic. rozmyslania przerwał mu krasnolud który zmaterializował sie w alkowie i jakby nigdy nic przysiadl sie do estalijczyka kladac przed nim pokaznych rozmiarów kufel piwska. Ambrosias zrobil zdziwiona mine i juz mial zaczac tlumaczyc jegomosciowi ze czeka na prywatna rozmowe gdy krasnolud zagail pierwszy
- dzien dobry przyjacielu jestem Grad Wspaniałomyslny,nasz wpólny przyjaciel zelot zaraz sie zjawi jak tylko znajdzie kogos kto go zastapi w kuchni.
- Ja jestem Hiacynt Ogniopodajnny herbu Zjelczałe jajo - odparł niewzruszenie ambrosias bawiąc sie ryngrafem wiszacym na jego szyi.
- wybaczy pan ale ja nie jestem w nastroju do zartów zwlaszcza po tym jak sie dowiedzialem ze nasz znajomy xarthas wpadł niedawno w łapy inkwizycji i ma zostac spalony na stosie nie dalej jak za dwa dni w same poludnie na rynku.
- O czym ty mówisz? krasnoludzie?jak to spalony?
- Zostal oskarzony o nekromancje czy to prawda to nie wiem zresta istotny jest fakt ze moja misja jest zwiazana z ta osoba i nie moze ona zostac unicestwiona.
- I twierdzi pan ze ja jestem w stanie dokonac cudu uwolnienia tego czarodzieja?
- i owszem - odparl niewzruszenie krasnolud - zelot powiedzial ze potrafi pan dokonywac jak to pan nazwal cudów za oczywiscie odpowiednia opłatą.
- Pan wybaczy ale najwyrazniej pomylil pan osoby ja jestem zwyklym czlowiekiem i nic nie wiem o xartasie i jego nekromancjii.
- szkoda gdyz mógłbym zaoferowac panu o wiele lepsza bron od xarthasa i powiedzmy skromny upominek w wysokosci dziesieciu tysiecy złotych imperialnych koron.
Ambrosias pasądzilby rozmówce o postradanie zmysłów gdyby nie fakt iz kontrachent jest krasnoludem a wiedzial ze jesli u krasnoludów wchodzi w gre złoto staja sie smiertelnie powazni.
- jestem otwarty na propozycje
- ten czarownik xarthass jest w posiadaniu pewnej rzeczy która interesuje krasnoludzkie konsorcjum kowali runów z zufbaru, mianowicie chodzi o pewna magiczna matryce
- i zapewne mam ja dla pana odzyskac
- co za niespotykany popis domyslnosci- teraz to krasnolud zaczał sie smiac.
- Wybaczy pan ale poprosilbym o wiecej szczegółów.- Ambrosias mial juz dosyc towarzystwa krasnoluda którego tajemnicza misja zaczynała mu coraz bardziej smierdziec majakami niedopitego przedastawiciela starej rasy.
- w szczegóły wprowadzi pana Zelot który niebawem sie tu zjawi . tymczasem zostawiam pana sam na sam z decyzja jaka pan ma do podjecia . tak czy owak zaliczke w wysokosci 10% zostawiam u karczmarza gdyby sie pan zdecydował.
- Jeszcze jedno mosci krasnoludzie.-wtracil estalijczyk- nawet gdybym zgodzil sie podja tego zadania potrzebne mi beda srodki na zwrot kosztów własnych.
- owszem i to przewidzialem.- odparł krasnolud- dlatego pozostawiam panu do dyspozycji mojego przyjaciela Dargrima który bedzie zarówno słózyl pomoca jak i skromnymi funduszami .tymczasem spieszno mi . mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Krasnolud wyciagną prawice która ambrosias uscisnął po czym opuscil alkowę.
Kilka minut po tym zajsciu w drzwiach alkowy pojawil sie Zelot z krasnoludem. Ow krasnolud byl wyzszy od poprzednika , młodszy mial gesta brode koloru płomienno rudego zawiazana w dwa warkocze ,skórzana kurte oraz cos na co estalijczyk od razu zwrócił swa uwage.Był to mianowicie Bojowy obosieczny dwureczny topór który wysokoscia niemal przewyzszał krasnoluda mial on na ostrzu dziwne znaki w niezrozumialym dla ambrosiasa jezyku.Ambrosias rozpoznał w nim uczestnika zabawy któras niedawno miala miejsce.
- To jest dargrim - przerwal rozmyslania ambrosiasowi zelot.- Poznajcie sie.
- milo mi jestem Dargrim Gurninson do usług - odezwal sie krasnolud
Niedobrze pomyslal ambrosias jak tak dalej pojdzie w tym tygodniu spotkam wiecej nieludzi niz w calym swoim krótkim zyciu ale cóz zrobic kiedy tak dobrze płacą
- I mnie jest milo poznac tak zacnego pana - odparł estalijczyk który poznał w krasnoludzie uczestnika niedawnej zabawy.- ale przejdzmy do konkretów mamy mało czasu.
- juz wiesz?-zdziwil sie zelot-skad?
- ja wiem wszystko hehehe - zasmial sie domingo
- w takim azie usiadzmy - zapraponował krasnolud- sprawa jest powazna w ciagu 2 dni musimy odbic czarodzieja z miejscowego lochu a ten jest bardzo pilnie strzezony.Po za tym zadna lapówka nie wchodzi w rachube , chyba ze jest cos o czym nie wiem zelot?
- tak tak ta sprawa jest trudna ale nie beznadziejna, zawsze cos da sie zrobic.zwłaszcza gdy dysponuje sie odpowiednimi funduszami - tu grubas spojrzał znaczaco na krasnoluda.Umówiłem was chlopcy z szyszka miejscowej gildii złodziei moze wartoby przeszukac domek czarodzieja? moze mial jakis wspolników.
- A co z twoimi znajomosciami w strazy zelot?-wtracil estalijczyk.
- owszem mam ale teraz gdy w miescie rezyduje jasnie oswiecony inkwizytor nie da sie nic zrobic.
-Hmm wiec udajmy sie zatem na spotkanie z owa tajemnicza personą - powiedzial Dargrim- nie lubie mitrezyc cennego czasu.
-Abrosias?
- Tak?
- chyba zdajesz sobie sprawe ze nie jestes mile widziany wsród złodziei?
- mówisz o starych czasach druhu , a one sie zmienily i nie sadze aby ktos mnie poznal .
- a tauaz?
- wypalilem go.
- i dobrze zrobiles.
- Zatem chodzmy w droge -krasnolud robil sie coraz bardziej niecierpliwy.
- jeszcze jedno -wtracil zelot wyraznie wzbudzajac niechec krasnoluda- zostawcie tu swoje pieniadze , nie sadz ze bylyby one bezpieczne w waszych sakwach wsród złodziei.
- racja-odrzekli chórem krasnolud i czlowiek po czym oddali dobytki w rece zelota.
Gdy wyszli z alkowy zobaczyli dwóch męzszczyzn stojacych przy wejsciu i uwaznie rozgladajacych sie po wnetrzu.Jeden z nich barczysty osiłek wygladał na człeka o równie ciezkim chodzie jak i pomyslunku. Drugi z nich równiez wysoki aczkolwiek szczuply byl ubrany na zielono, za pasem mial miecz o waskiej klindze oraz przepasamy na plecach długi łuk.
Oczy wysokiego byly dziwne jakby kocie, a spod jego długich blond włosów wystawały spiczaste uszy.
- kurwa mac - jeknął krasnolud- jeszcze nam tu obesranego łylfa potrzeba było- co mówiac z wyraznym niesmakiem splunał na podłoge.
- nie chce tu znowu burdy mosci krasnoludzie idzcie na spotkanie i nie szukajcie zwady w karczmie a jesli rachunki jakies z nim macie to sztychem w gardło ale nie tu prosze...
- Chetnie bym sprawdzil jak te uszy mocno sie tego pustego łba trzymają
Ambrosias lekko sie usmiechnął wiedząc , że krasnoludy nie pałają przyjaźnią do elfów a najwyraźniej Dargrim nie stanowił pod tym względem wyjątku.W sali zapadła cisza Zelot akuratnie zniknął w swoim loszku , a co spokojniejsi klienci wietrzac nową zwade w karczmie szybko opuscili lokal. W zajexdzie zostało tylko kilku kmieci w odleglym kacie i dwoje podróznych którzy w dalszym ciągu zajeci byli tylko swoją rozmową.Estalijczyk uwaznie rozgladnał sie raz jeszcze w poszukiwaniu Sierzanta i jego podwładnych ale z ulga stwierdził ze rzeczywiscie mieli cos innego do roboty niz siedzenie u zelota.
- A ja chetnie bym sprawdził jak twoja broda sie ładnie chajcuje mosci krasnoludzki kiepie-wycedził towarzysz elfa i ruszył zwawym krokiem w kierunku dargrima liczac zapewne na to ze ten nie zdązy zdjac z pleców swojej śmiercionosnej broni. I nie mylił sie, krasnolud ani myslał dobywac swojej wypolerowanej broni przeciwko zwyklym kmiotom, ale mylil sie sadząc że jest całkiem bezbronny, a przekonał sie o tym gdy długi sztylet gładko wysuna sie z rekawa krasnoluda.
- i co? kiepie? bedziesz mnie ta szpilka straszył? Czyms takim to ja po obiadku małoruchliwe krasnoludki po rzyci kłuje coby zwawiej sie ruszały.- powiedzil olbrzym nadal zblizajac sie do Dargrima dzierząc ogromna pałę nabijana gwoździemi.
Te słowa rozwcieczyły krasnoluda który nie zastanawiając sie długo cisnął w oprycha sztyletem, który zagłębił się w gardle draba aż po sam jelec.Olbrzym wybauszył oczy, chwycił sie oburącz za gardło po czym zaskrzeczał i upadł jak długi na podłodze.Dla Estalijczyka całe zajscie trwało trwało zaledwie kilka uderzen serca. lecz krasnolud nie zastanawiał sie nad tym długo.Wytargał tyko zakrwawione ostrze z gardła nieruchomego draba i z niewzruszonym wyrazem twarzy wyszedł na zewnatrz w poszukiwaniu elfa pozostawiając trupa zelotowi. Ambrosias podążył w ślad za nim. Gdy wyszli na zewnątrz przybytku po elfie nie było ani sladu.Krasnolud nic nie mówiąc obrał kierunek marszu na wschód ku ubogiej dzielnicy rojacej sie od proszalnych dziadów, tanich ladacznic oferujacych swe usługi za garść miedziaków i wszelakiego rodzaju przestepców, łotrzyków , morderców, oraz złodziei. Tych ostatnich zawsze mozna bylo znalezc w karczmie "pod stracona sakiewką" gdzie nie obawiali sie nieproszonej wizyty przedstawicieli miejscowego prawa. Szli mijajac rozwalajace sie budynki na których pozostały jeszcze slady dawnej swietnosci, wyschniete i zarosniete fontanny swiadczace o ty , ze byla to niegdys bogata dzielnica.
Zblizał sie juz wieczór gdy dotarli do wskazanej im przez zelota karczmy. Przed wejciem pozbawionym drzwi zapewne przez jakiegos nieszczesnika który mimo swojej woli opuszczał kiedys lokal widnialy slady zakrzepłej krwi. Kilku opryszków szabrowało lezące w niedalekim rynsztoku ciało zupełnie nie przejmując sie obecnoscią Ambrosiasa i jego małego towarzysza.
- Całkiem tu przytulnie - rzekł cicho Ambrosias zaglądając przez rozwalone drzwi do wnetrza karczmy.
Wewnątrz była jedna wielka sala z ogromnym paleniskiem na srodku. na roznie piekło sie prosie. wokół na zydlach , ławach a nawet na gołych dechach siedzieli ludzie wesoło rozmawiając , przekszykując i co chwila pociagając z gąsiorów. jedni sie siłowali, drudzy sie okładali piesciami wzbudzajac powszechny aplauz publicznosci i tumany kurzu, jeszcze inni grali w kosci robiąc przy tym nie mało rumoru. Jednak ten obraz wspaniałej zabawy został niebawem zakłucony. Zgiełk ucichł jak uciety nozem , kosci przestały grzechotac w kubkach, a walczący nagle znieruchomieli w smiesznych pozach wpatrujac się w główne wejscie.
Nastała krepujaca cisza....
Ambrosias poczuł jak robi mu sie sucho w gardle, nie lubil takich sytuacji, sam byl swiadkiem kiedy za młodu nieopatrznie znalazło sie w tej karczmie dwóch zamorskich kupców. był wtedy jednym z tych młodych awanturników szukajacych szczescia w rozboju i grabiezy oraz dobrej zabawie.Kupcy ci mieli wielkie szczescie gdyz posiadali sporo złota i bogate odzienie. wiec zostali puszczeni do domu w samych gatkach ale za to z zyciem.
Natomiast krasnolud najwyrazniej powzioł fakt ciszy i konsternacji miejscowych za wywołany widokiem jego wspanialej broni. Zapewne mial racje , wielu z łotrzyków zapragnęło miec nagle owa bron wcale nie zastanawiajac sie ze nalezy ona do krasnoluda.Kiedy kilku z nich własnie wstało by pierwsi polozc łapy na krasnoludzie a później na jego toporze zza paleniska odezwał sie głos.
- spokój chłopcy! Ci panowie zapewne mają jakis specjalny powód aby wchodzic do NASZEJ oberzy po zmroku...
Estalijczyk zauwazyl ze ton nie znoszący sprzeciwu wskazywał na to ze za paleniskiem , ukryty przed ich wzrokiem siedział herszt. a zaletą hersztów było to ze najpierw pytali a potem zabijali zas podwładni czynili dokładnie odwrotnie.
- A iowszem mamy powód zeby sie tu zapuscic- powiedział domingo zdziwion swoja smiałoscią-przyszlismy tu od Zelota w sprawie nie cierpiacej zwłoki.
-W takim razie pozwólcie blizej-powiedzial herszt wyłaniajac sie zza paleniska.wodzem okazał sie niewysoki szczupły meższczyzna z przepaska na oku.-oczekiwałem was.
Krasnolud wyszczerzył zeby w usmiechu
- a niech mi smok ogniem rzyć przypiecz jesli nie słysze głosu tego szubrawca Rada bezszelestnego!
- Nie szafuj zbytnio rzycią mosci krasnoludzie bom ja juz nie jest bezszelestny odkad mnie zdradziecka pułapka nogi pozbawila- tu Rad podniósł nogawke okazujac drewnianą stopę. w sali zagrzmiał gromki smiech zebranych i zycie potoczylo sie na nowo. Kosci znowu poszly w ruch, a kufle znów zaczyly posuwac sie po swoich zwyczajnych trajektoriach.Rad gestem zaprosil towarzyszy kolo siebie, jakis czlowiek wreczyl im po kuflu piwska oraz zapewnil ze pieczen bedzie gotowa lada moment.
- Mamy interes mosci Radzie.- zaczoł krasnolud- Musimy wyciagnąc z opresji pewnego przyjaciela.
- Hmmm zrobie wszystko co w mojej mocy ale nie za darmo oczywiscie.Słucham szczegółów.
- Chodzi o człowieka imieniem xarthass.
- to ten czarodziej który siedzi w lochu i czeka na stosik?
- w rzeczy samej.
- Ha ha ha - rozbawil sie rad- Słyszelicie chłopcy? ci dwaj herosi chcą wyrwac nekromantke z łap czcigodnego brata Harazjusza!- wrzasnął na całe gardlo wódz złodziei czym wywołał u zebranych podwładnych salwę gromkiego śmiechu.
- Wybacz nie łapie dowcipu
- wiedz o tym drogi Dargu ze wasz xarthass jes w troskliwych rękach inkwizycji i jakby dobrze wytezyc słuch to tu słychac jego wrzaski z izby tortur. A czcigodny braciszek znany jest z niezwykle barwnej gamy atrakcji przewidzianej dla nekromantów. Najprawdopodobniej za 2 dni spalą śliniące sie warzywo a nie mistrza magii nekromanckiej.
-Wiec nic sie nie da zrobic?
- Ja wam niewiele pomogę.
- a dom Xarthasa?
- No tak. Jego dom. Moge wam załatwic wejscie. Przekupie kogo trza ale penetrowac bedziecie sami. czarodzieje maja te wadę ze bardzo zazdrosnie strzega swoich sekretów a ja mam juz dosyc pułapek na reszte zycia.
- Mimo wszystko zaryzykujemy. Zrób co sie da.
- 300 zk. i za 2 godziny bedziecie u niego w domciu popijac ziółka.
- Zgoda - Powiedzieli jednoczesnie Krasnolud i Estalijczyk.
Kiedy spedzali milo czas popijajac wino i raczac sie wspanialym udxcem z dzika nie zauwazyli pary jegomosci którzy cały czas im sie bacznie przygladali.a po jakiejs pół godziny jeden z nich zniknął w otworze karczmy zapewne wychodząc za potrzebą. Ambrosiasowi wydawało sie ze widzi za drzwiami szczupłą sylwetkę zielonego elfa w kapturze, ale uznał to za wymysł swojej wyobrazni i oddał sie przyjemnym rozmyslaniom na temat przyszlej zarobionej fortuny.
Rozdział II
Kat w miejscowych lochach dawno nie mial tyle roboty. Odkad w miescie pojawił sie przedstawiciel inkwizycji czcigodny brat Harazjusz. oprawca mial pełne rece roboty i pomimo swego ponad dwudziestoletniego stazu w wykonywanym zawodzie doszedł do wniosku ze jego bogaty repertuar uciech serwowany najciezszym bandytom na jego stole okazał sie niezwykle skromny w porównaniu z niezwykłym okrucienstwem i pomysłowoscia tortur brata Harazjusza. czcigodny braciszek od kilku godzin za pomoca rozzazonych obcęg, krzeseł czarownic, młotków i zgniataczy bezskutecznie próbował wymusic potrzebne mu informacje od swojego pacjenta. pacjentem był miejscowy Astrolog o imieniu xarthas który musiałbyc kiepskim przepowiadaczem przyszłosci skoro znalazł sie na stole oprawcy.Ale kata nie interesowało to kto lezy akurat na stole on tylko czynił swoja powinnosc. Gdy pierwsza czesc przesłuchania dobiegła konca wiezien został umyty , opatrzony i odprowadzony do celi. Istniała obawa ze nieboraczek wyzionie ducha jeszcze przed publiczna egzekuzją. Gdy nieprzytomnego czarodzieja wniesiono do jedynej celi w tym miescie stała sie zecz dziwna. mimo długotrwałych tortur które wykonczylyby niejednego chwalącego sie swa krzepą osiłka. wAtłemu czarodziejowi wróciły siły. Ocknął sie i półprzytomnym wzrogiem pociagnął po mrocznej celi.
W celi siedzialo z nim kilku lokatorów. wszyscy starali sie trzymac zdala od czarownika po tym jak ów astrolog dosłownie wyssał siły witalne z jednego spółwieźnia. Teraz Xarthass wiedział ze drugi raz to mu sie nie uda poniewaz inni wieźniowie unikali go jak ognia, wiedział ze predzej czy później inkwizytor wyciagnie z niego potrzebne informacje a wtedy z gildia bedzie koniec.Przeklinał w duchu dzien w którym zawitał do tego parszywego miasta. Lecz nagle zaswitała mu mysl. Kiedy pobierał nauki u swego sedziwego mistrza ten zdradził mu jeden z najbardziej strzezonych tajników mrocznej magii. Zdradził on , ze istnieje mozliwosc wedrówki duszy, jednak sedziwy mistrz ostrzegał ze ten czar bardzo czesto konczy sie obłędem u rzucajacego.Xarthass jednak nie mial wyjscia , musiał zaryzykowac bez wzgledu na wszystko zbyt wiele od tego zalezało. Jednak Xarthass nie posiadał tyle energii aby otworzyc wrota chaosu. Miał tylko jedno wyjscie.... Postawic wszystko na jedną kartę. Ułozył sie w najwygodniejszej pozycji na jaka pozwalało mu zmasakrowane ciało i rozpoczął medytację.....
Tymczasem brat Harazjusz zazywał relaksu w łażni która osobiscie udostepnil mu burmistrz yej miesciny. Rozmyslał on o swojej potedze kiedy juz zdobedzie miejsce połozenia tego potęznego artefaktu jakim jest Pradawny miecz slaanów. Harazjusz natknął sie na jego slad jeszcze gdy byl mlodym akolitą w klasztorze.
Studiował on wtenczas stare podania Elfickie na temat poteznej magii pradawnych cywilizacji. Zainteresowała go szczególnie wzmianka o pewnym artefakcie rzekomo zakopanym gdzies w grobowcu dawnego króla slaanów w arabii. Sprawdzil podania krasnoludzkich medrców sprzed tysiaclecia które czesciowo potwierdzily istnienie tego artefaktu jednak nie podajac zadnych szczegułów jego ewentualnej lokalizacji.
Juz miał zrezygnowac z dalszych poszukiwan ale przypadkowo znalazł sie na wykładzie starego profesora arheologii . Wykładowca jak sie później okazalo równiez poszukiwał owego miecza. ale ten stary piernik zazdrosnie strzegł swoich tajemnic.Lecz młody akolita nie dał za wygraną , zwerbowawszy kilku najemnych zbirów włamał sie do mieszkania starego profesora i tak długo łamał mu kosci az staruszek wyspiewał mu wszystko. W mieszkaniu dziadka młody akolita znalazł duzo starych podan dotyczacych tego i innych artefaktów. Zdobywszy wszystko czego potrzebował kazał podpalic dom z profesorem w srodku.
Kiedy coraz bardziej zagłebiał sie w tajemnice pradawnych slaanów ogarniala go coraz wieksza goraczka poszukiwan i chec zdobycia absolutnej władzy. szybko awansował. i dzieki swojej ambicji i braku skrupułów został mianowany przeorem zakonu inkwizycji w wydziale czystosci magii. ta pozycja umozliwila mu dostep do praktycznie nieograniczonej władzy i co oczywiste dostep do prywatnych zasobów skazanych na smierc za herezje. Lecz ta pozycja została zachwiana kiedy spalil na stosie o jednego czarownika za duzo...Okazało sie ze był on członkiem pewnej gildii czarowników która była niezwykle potezna i wpływowa. Tak wiec skonczyly sie czasy cieplego klasztoru i od tego czasu on czcigodny brat harazjusz musiał podrózowac po swiecie, co nie przeszkadzało mu wcale zajmowac sie dalej poszukiwaniami.Jednak majac w swiadomosci potege tejze gildii postanowil ja wykorzystac. Wprowadził on tam swojego zaufanego człowieka który na bierzaco informowal go o poczynaniach gildii.Dzieki szpiegowi dowiedzial sie ze pewien nekromanta współpracujacy z firma antykwaryczną poszukuje własnie tego cennego artefaktu. co wiecej jego prace sa w bardzo zaawansowanym stadium i jest o krok od odkrycia miejsca spoczynku miecza pradawnych slanów.
A teraz on Harazjusz mial tego nekromante w garsci i bylo tylko kwestia czasu kiedy wycisnie z niego miejsca polozenia tego miecza. Tak wiec spokojny o swoja przyszlosc z usmiechem na ustach ułozył sie wygodniej pozwalajac ciału odpocząć.
jednak jego stan błogosci nie trwał długo gdyz do łaźni w tym właśnie momencie wszedł straznik i rzekł.
- wasza dostojnosc. Jakis człow... hmm jakis elf chce sie widziec z waszą dostojnoscią.
- elf? czego chce?
- mówi ze zna waszą dostojnosc i wyglada jakby był pewien jakby wasza dostojnosc zechce go przyjąć.
- skoro tak twierdzi to wpuscie go i zostawcie nas samych.
- tak jest wasza wielmoznosc
do łaxni weszła postac szczupłego młodego męższczyzny ubranego w strój podróżny noszacego slady niedawnej jazdy.
- bądz pozdrowiony o czcigodny dostojniku- odrzekł nowo przybyly.
- badx pozdrowiony Shinnie mam nadzieje ze przynosisz bardzo wazne wiesci skoro nie moga one poczekac do czasu kiedy skacze sie kapać.
- W rzeczy samej mistrzu.
- wiec do rzeczy, do rzeczy.
- Tak wiec melduje mistrzu , że w miescie pojawił sie Darg wspaniałomyslny w asyscie jednego krasnoluda.
- Darg wspanialomyslny??hmm o ile sobie przypominam jest on kims waznym w zufbarze.
- Tak jest wasza eminencjo jest on inspektorem bezpieczenstwa twierdzy zufbar.
- no i co z tego? moze przyjechał na ryby?
- nie sądze wasza eminencjo. on spotkał sie z niejakim zelotem potem wyjechał zostawiajac swego najlepszego człowieka, w pół godziny później ów czło...mhm krasnolud załatwił jednego z moich ludzi i skontaktował sie z miejscową gildia złodziei w celu odbicia czarownika Xarthassa.
- Bzdury mi tu pleciesz zadna siła nie jest w stanie wydrzeć mi tego czarojąkałe . siedzi w moim lochu na wpół obdarty ze skóry a wiezienie jest pilnie strzez....
leżący człowiek nie zdązyl dokonczyc zdania gdy drzwi otworzyły się z hukiem a w nich ukazał sie zielony kapitan strazników i jąkając się wykrztusił.
Panie jestes pilnie proszony do cel wieziennych zdaje sie ze mamy problem.
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Rozdział III
W zamku panował przenikliwy chłód. Mimo szczelnie zamknietych okien wietr chulał przez ciemne korytarze i bezlitosnie wysysał wszelakie cieplo wydzielane przez kilka wielkick palenisk . mimo bardzo późnej pory w jednym z zamkowych komnat paliło sie swiatło. W przetrzennej komnacie z wielkim kominkiem w rogu komnaty siedział przygarbiony staruszek. staruszek ów przegladał zwoje pergaminów zalegające jego spore biórko. co chwila z wielka cierpliwoscia poprawiajac okulary które z nieustajacym uparem zsuwały sie na sam czubek nosa.
naprzeciw niego siedział młody człowiek cierpliwie czekajac na instrukcje od swego przełozonego.
- A wiec drogi Emilu pojedziesz na południe do miasteczka Dremweld i sprawdzisz co sie dzieje z naszym przyjacielem Xarthasem. Dostałem wiadomosc od pewnego przyjaciela ze xarthass jest w wielkim niebezpieczenstwie dlatego własnie posyłam ciebie a nie kogo innego.
Pojedziesz tam incognito dobierajac sobie czterech najemników z naszego garnizonu.Pmietaj ze cała sprawa musi pozostac w tajemnicy wiec nasze kontakty ograniczymy do minimum. Po przyjexdzie na miejsce zorientuj sie w sytuacji i przedstaw mi raport.Sprawe Xarthassa znasz doskonale tak wiec pozostawiam ci wolna rekę.
- Tak jest wielki mistrzu wyjade natychmiast.
- wiesz ze teraz nie mozemy sobie pozwolic na zadna zawieruche czy podejrzenia, dlatego w razie wpadki nie bedziesz mógł liczyc na naszą pomoc oczywiscie w formie oficjalnej.
- wiem mistrzu zrobię wszystko co w mojej mocy.
- teraz pozwól za mna dam ci cos na droge.
-oczywiscie mój mistrzu
Emiel był młodym człowiekiem słabo znajacym arkana czarnej magii jednak fakt iz byl synem drogiego przyjaciela mistrza mógł liczyc na specjalne wzgedy. Przemawiał za nim takze fakt iz jeszcze nigdy nie zawiódł w powiezanych mu misjach dlatego skoro wzywali własnie jego to sprawa musiala byc naprawde powazna.
Wielki mistrz z trudem podniósł swoje stare ciało z fotela i wolnym krokiem ruszył naprzód
-ech tęsknie do chwil kiedy byłem młody, kiedy to mój ojciec posyłał mnie z misjami niezwyklej wagi.
Mistrz powoli schodzil stopniami ktore prowadzily do piwnic wiezy. zamek byl tak skonstruowany ze w jego zentrum znajdował sie gruba i wysoka wieza której grube na kilka metrów sciany uniemozliiwialy jej zdobycie.Kiedy zeszli doszli do miejca ktore mistrz nazywał sanktuarium mocy zrobiło sie jeszcze chłodniej. Mistrz wolnym krokiem podszedl do ciezkich mosieznych drzwi i cicho wyskandował zaklecie.Drzwi po chwili ustapily ukazujac obszerna komnatę oswietloną jednym wielkim kryształem stojacym w jej centrum.po lewiej stronie stało czternascie blatów na których spoczywały przykryte przescieradłami ciała. Emiel zauwazyl ze przescieradła owe od czasu do czasu unosily sie rytmicznie co wskazywało na to ze ludzie ukryci przed jego wzrokiem zyją. Tymczasem mistrz zblizył sie do wielkiego sejfu i wyjął z niego mały pakunek który emiel przyjął z wdziecznoscią.
- uzyjesz tego w ostatecznosci kiedy nie bedziesz mial innego wyboru.
- Tak jest mistrzu rzekł emiel usmiechajac sie szeroko odsłaniajac przy tym nienaturalnie długie kły.
było juz bardzo późno kiedy brama pewnego zamku otworzyła sie wypauszczając z swego wnetrza czterech czarno ubranych jeźcow którzy juz po chwili zniknęli w otaczających zamek borach.
Rozdział IV
Dom był stary pusty i cichy. w ciemnosciach sali jadalnej zamajaczyły dwie sylwetki.
-kurwa mać ja nic nie widze- odezwał sie ambrosias masujac obolałe kolano które własnie bolesnie spotkało sie z kantem stołu- czego my tu do cholery szukamy?
- wskazówek - odpowiedział rzeczowo krasnolud. po czym raźno wzioł sie za opukiwanie klepek w podłodze.
- myszy szukasz dar? a moze nocnika jasnie oswieconego czrnoksieznika ?
- przestan błaznowac człowieku i przydaj sie na cos wreszcie
- błaznowac? zastanawiam sie kto wyglada jak błazen szukając wskazówek opukując klepki w podłodze.
- lata doswiadczenia mlokosie.
- zajmujeszz sie wymiana podłóg na codzien? to bardzo wyczerpujaca i odpowiedzialna praca auuuuuu- zawył estalijczyk po czym jak długi runął na szafke z ksiazkami przewracajac ja na ziemie i czyniac przy tym chałas nie mniejszy od walacego sie przybytku watpliwej przyjemnosci.
- i mówia ze krasnoludy są niezgrabne warknął darg i juz mial zamiar zdzielic gramolacego sie z podłogi estalijczyka gdy poczół na karku cug swierzego powietrza.
- Wydaje mi sie ze czuje tutaj swierze powietrze. dokładnie z miejsca w kturym przed chwila stałes.
- Tam do kata masz rację.-odparł estalijczyk wstajac z podłogi- Widzisz bracie ze mna nie zginiesz!
- wiesz kto ma szczescie? jest takie przysłowie...
- daruj mi czerstwe madrosci dziadka teofila. Lepiej bys mi poswiecił. jestem mistrzem w wykrywaniu pułapeek ale pod warunkiem ze dysponuje choc odrobina swiatła.
- nie zauwazylbys nawet pulapki na smoka chyba zeby własnie zatrzasneła sie na twojej nodze che che.- zasmiał sie krasnolud przeszukujac swój tobołek w poszukiwaniu hubki i krzesiwa.
- Długo sie bedziesz guzdrał? co tam masz w tej torbie?
- wszystko co potrzebne prawdziwemu wojakowi wymamrotał- krasnolud podając ambrosiasowi krzesiwo i swiece. samemu zaś zabierając sie za odszpuntowywanie pokaznych rozmiarów piersiówki
- Samemu sie raczysz gorzałką? a mnie sie ręce trzęsą- nadął sie estalijczyk- Delirium źle wpływa na szanse rozbrojenia pułapki co bardzo niekorzystnie moze wpłynąć na twoje zdrowie.
- jesli cos skrewisz majstrujac przy pułapkach moze sie zdarzyc ze juz nie bedzie ci sie miało co trząść zarechotał krasnolud podajac przyjacielowi butelkę.
- nie kus licha jeno potrzymaj mi swiece cobym widzial po czym laze.
- dobra tylko miej na wszystko baczenie.
Dom byl stary i pusty i cichy jesli nie liczyc dwóch majaczacych przy swiecy postaci zagłębiajacych sie w mroczny korytarz. Postacie mijały pajeczyny swiadczace o tym , ze ta droga nie byla ostatnio uczeszczana.
-Pssssst! zdaje sie ze słysze czyjeś głosy.... wyszeptał Ambrosias wstajac z kleczek
- masz racje przyjacielu. Zdaje ci się. zapewne to wina tej nalewki która cie poczestowałem ale nic sie nie martw dbajac o nasze bezpieczenstwo wiedz ze nie poczęstuje cie juz ani kroplą.
- Zamknij sie Darg - syknął estalijczyk
krasnolud zachmurzyl sie lecz zaraz sam usłyszał jakby głosy z oddali. Estalijczyk ostroznym ruchem wyciagnął z pochwy swój miecz i powoli ruszył naprzód. po kilknastu krokach głosy nieco sie nasilily aczkolwiek nadal nie dało sie rozróżnic słów.
- Podejdxmy blizej - zaproponował krasnolud.
-Usłyszą nas. spróbuje podkrasc sie troche i podsłuchac o czym mowa.
- ale bądź ostrozny w razie czego zagwizdaj czuje w powietrzu nieznosny odór kłapoucha i cos jeszcze.
- nie umiem gwizdac - odparł estalijczyk- ale nie martw sie jak bede potrzebował pomocy to całe miasto sie o tym dowie.
Estalijczyk zgarbil sie i powoli ruszył wgłąb korytarza przypominając sobie stare czasy gdy robil w złodziejskiej gildii. Tuz za załomem zobaczł słaba poswiate która zapewne rzucała swieca lub mała latarnia.
Ambrosias zblizyl sie na odleglosc z której mógł juz bez problemu rozróznic słowa i zastygł w bezruchu.
- W zyciu nie uda mi sie otworzyc tego sejfu nie ma mowy.
- jak to? zazekałes sie ze nie ma sejfu którego bys nie otworzył janie.
- a i owszem elfie ale nie magicznego. boje sie ze jesli uzyje sily pol dzielnicy wyleci w powietrze.Jestem jego wspólnikiem nie powiernikiem majątku.
- a nie da sie go jakos wyciagnac ze sciany?
- czy tys postradał rozum? ot tak wyciagnac , wziąść pod pache i rozbroic w cieple domowego ogniska?
- Niewazne jak to zrobisz ale obiecałes mi przedmioty znajdujace sie wewnatrz wiec sie z tej umowy wywiaz gnomie!
- Własciciel zamknął te przedmioty w tym sejfie i opatrzył potezną magią plombującą własnie po to by ktos inny nie znajacy hasła nie dobrał sie do jego zawartsci.-wycedzil gnom.
- nie truj mi tu o przeznaczeniu tego pudła . po prostu go otwórz!!
- sam se go otwórz małpo jedna jesli jestes taka madra , ja ci móweie ze bez pomocy magii nic z tego nie bedzie.
- Hm sam sie param sztuką. moge spróbowac...
- Mówie o prawdziwej magii a nie o jarmarcznych sztuczkach czlowieku. Twoje umiejetnosci sa na tyle dobre aby oszukać pół slepa starowinke przy wydawaniu reszty za chrust.
- Zatem albo magia albo hasło....
- nie da sie ukryc przyjacielu a my nie mamy ani jednego ani drugiego.
- w takim razie poczekamy do jutra. jesli sie własciciel nie znajdzie spróbujemy magią tyle ze mistrz na wszystkim polozy lapy.
- mnie tam wszystko jedno ja kaszane dostalem.
- w takim razie posprzataj tu i wyłazimy
- sie robi szefie .
Ambrosias cicho wycofal sie do czekajacego za załomem krasnoluda.
- Dar? jestes tu? - cicho zawołał estalijczyk
- ano gdzie mam byc? - odpowiedzial mu głos z ciemnosci
- zdaje sie ze ktos nas uprzedził...
- jak to? mów czego sie dowiedziałes?
- z tego co usłyszałem siedzi tam dwóch typów. Gnom i Elf wspólnie chcieli oszabrowac jakis sejf ale z tego co mówił gnom sejf jest dobrze zabezpieczony i bez pomocy magii nic nie zdzialają.
- znaczy sie ktos chce okrasc xarthassa? widze ze polotki sie ssybko rozchodza.
- z tego co słyszałem ten mały gnom byl wspólnikiem czarodzieja.
- wspólnikiem? hmm no tak ze tez o tym nie pomyslalem..
- o czym?
- ten gnom to nikt inny jak antykwariusz Bernardson. pnoc to zaufany wspólnik xarthassa, zelot by pewnie wiedzial o nim wiecej. Nie raz i nie dwa robili razem interesy. -zamyslil sie krasnolud.
- no i co robimy??
- Oczywiscie rzucimy okiem na ten sejf.
-z miłą checia ale co z nimi?
- oni juz poszli. jestem pewien.
- niby skad ta pewnosc?
- przed chwila czulem przeciąg , pewnie wyszli drugim wyjsciem.
- no to chodźmy.
gdy doszli do miejsca w którym przed chwila stał gnom i elf estalijczyk stanął jak wryty.
- przeciez tu nic nie ma do stu piorónów.
- Hmm rzeczywiscie ale jesli Gnom mówi ze cos tu jest a twoje oczy tego nie widzą to znak ze czas najwyzszy udac sie do miejscowego znachora po radę. odparł kkrasnolud i zaczął obmacywac sciany.
Estalijczyk nie majac nic innego do roboty poszedl w slady towarzysza. po kwadransie obmacywania golych scian korytarza zrezygnowani usiedli na klepisku.
- a jesli znachor tez powie ze tu nic nie ma? wtedy moze czas najwyzszy chwycic gnoma za nos i zobaczyc czy nadaje sie na podnóżek?-zasmial sie ambrozias
- słuchaj tu cos jest napewno , ale moze byc ukryte pod potęzna iluzją.
- tak jest zatechłe powietrze. gdyby tu byla iluzja dawno bym ją wyczuł.
- wyczuł? jak to?
- Mam alergie hehe. Skrzywienie zawodowe
- rozumiem ze byles złodziejem?
- i to cholernie dobym- pochwalil sie estalijczyk.
- musisz byc dobry skoro jeszcze stapasz po tym swiecie.
- skonczylem z tym zawodem , ale dobra - rzekł - wracamy. Spotkamy sie z zelotem to moze on cos poradzi.
- poczekaj ambroziasie mnie cos mówi ze cos zeczywiscie tu jest.. zreszta nie po to lazłem taki kawal drogi zeby po pól godzinie rezygnowac.
- niby raca, ale streszczaj sie zaraz nas ktos moze nakryc.
-hmmm sciany przepatrzylismy centymetr po centymetrze- myslal glosno krasnolud- na sufit nie ma co spogladac zatem zostaje...
- podłoga! wykrzykneli obaj jednoczesnie.- po czym oboje wzieli sie za odgarnianie piasku z kamiennych plyt . Krasnolud po chwili krzyknął triumfalnie po czym oboje zaczeli oczyszczac plyte sejfu z piasku. gdy cała scianka ukazała sie oczom podniecomym przyjaciolom. Krasnolud zaklął pod nosem
- pierwszorzedna robota ten sejf.
- i z czego sie cieszysz? przeciez dla nas to wcale radosna nowina.
- A moze sie mylisz przyjacielu?- zarechotał krasnolud i zaczął goraczkowo grzebac w swej podrecznej torbie.
- nic z tego nie rozumiem darg poprosze o dodatkowe wyjasnienia.
- Zaraz je otrzymasz..... O! jeeest. - krasnolud wyciągnął mały przedmiot z plecaka który z wyglądu przypominał metalową rzexbe paląka.- Wiesz co to włamywaczu? zapytał krasnolud.
- Maskotka do podusi krasnoludzie?
- Pudło jest to P.Z.B
- P.Z.B? powtórzył estaliczyk
- Dokładnie przyjacielu, widzisz o to Pieprzoną Zmorę Bogaczy. Prosto z zufbaru.-napuszył sie krasnolud- jest tylko kilka sztuk tego wspanialego wynalazku. Ten oto zbiorniczek wygladajązy jak korpus pajaka jest wypelniony kwasem żołądkowym górzystego trolla który jak ci zapewne wiadomo produkuje najmocniejszy rozpuszczalnik na swiecie.
- Nie przerywaj tego wspanialego wykladu mosci krasnoludzie lecz chcialbym ci powiedziec ze po wykładzie teoretycznym oczekuje pokazu praktycznego tego cacka.
- Oczywiscie oczywiscie.. na czym ja to skonczylem? aaa te małe rurki wygladajace jak odnórza pajaka tak naprawde sa nasaczonymi magia strzykawkami ktore skierowywują te zracą substancje w odpowiednią częsc sejfu. jednakrze to cacko nie dziala na sejfy produkowane w moim rodzinnym zufbarze gdyz te sa pokryte od wewnatrz runami uniemozliwiajacymi zastosowanie jakiegokolwiek kwasu lub sily fizycznej.
- mam rozuniec darg ze ten sejf nie jest z zufbaru?
- owszem to jest tania podróbka ale zrobiona tak aby wygladał jak wyprodukowany u nas. dziwie sie ze gnom na to nie wpadł.
-wybacz ale nie bede nad tym teraz rozmyslał. Przejdź lepiej do czesci praktycznej
- oczywiscie -krasnolud polozyl figurke pajaka na drzwiach sejfu i nacisnał na korpus. ambrosias zobaczył jak figurka wtapia sie w metal z głosnym sykiem.
- długo to potrwa?
- nie wiem.pierwszy raz tego uzywam.
Po chwili krasnolud uniósł wieko sejfu ukazując ziejącą czelusc wraz z niknącymi w mroku schodami.
- hehehe - zasmial sie dargrim- to mnie zaskoczylo ale szcze mówiac wcale mi sie to nie podoba.
- czyzby strach cie obleciał przyjacielu?
- mnie? nigdy! powiedzial krasnolud wygrzebujac swiece z plecaka.- daj mi ognia i schodzimy.
- ech nie podoba mi sie to mam dziwne przeczucie.
nie marudz pojde pierwszy- powiedzial kranolud zaglebiajac sie w ciemnosc.
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Rozdział..V
Oj czuje ze polecą głowy- powiedział straznik zagladajac do wieziennej celi z której własnie wyprowadzono ostatniego więźnia pozostawiając tylko dwa ciała. Jedno ciało nalezało do starszego jegomoscia który siedział tu juz od kilkunastu lat za malwersacje podatkowe. Jego nienaturalnie zestarzałe ciało pokrywały sine plamy rozkładu chodź straznik wiedzial ze zgon nie mógł nastapic wczesniej niz wczoraj. Na twarzy denata widniał upiorny usmiech.Natomiast drugie ciało nalezało do czarownika o imieniu xarthass. Astrolog siedzial ze skrzyzowanymi nogami wpatrujac sie niewidzacymi oczami w jakis punkt na przeciwległej scianie. Straznik zastanowil sie w duchu jak zwykly czlowiek mógł zaplesc nogi w taki dziwaczny sposób . Rece martwego czarodzieja trzymały cos czego straznik nie mógł zobaczyc. wiedziony ciekawoscia podszedł blizej do trupa z obnazonym mieczem i trącił rece czarodzieja. Z zesztywnialych rąk maga wypadł martwy szczur.
- Tfu Tfu! na psa urok! nie dotykaj tego Zend - powiedział młodszy straznik tracajac w reke swojego przyjaciela- jeszcze sie jakiejs choroby nabawisz jak tamten dziad... Zend?
Kiedy młody straznik popatrzył w oczy swego przyjaciela z którym nie dalej jak pół godziny temu spory antał gorzałki pozbawił zawartosci poczuł jak ogarnia go panika. Na widok czarnych bezdennych oczu przyjaciela zachwiały sie pod nim nogi. Przytrzymał sie sciany aby nie upasc i nie mogac wykrztusic ani słowa ani tym bardziaj rzucic sie do ucieczki, wpatrywał sie w lśniące ostrze które dzierzyl jego przyjaciel. Owo ostrze po chwili wydajacej sie wiecznoscią przeciała ze świstem powietrze i zagłębiło się w ciele młodego straznika który bez jęku osunął sie na ziemie.
Odzyskawszy jasnosc myslenia xarthass zdał sobie sprawe ze czar sie powiódł. Znalazł sie w ciele straznika, ale wiedzial ze jeszcze nie jest wolny. Musiał natychmiast opuscic miasto. Wiedział ze nie moze liczyc na nikogo.czym predzej wbiegł po schodach na góre. O mały włos nie wpadłby na zbiegajacych wartowników razem z czcigodnym braciszkiem Harazjaszem. Xarthass na jego widok spuscil wzrok i przytulił sie do chłodnej sciany aby zrobic spieszącemu sie mnichowi przejscie. Gdy straznicy znikneli za rogiem mag odetchnął z ulgą i ruszył w stronę wyjscia na wolnosc. Nie niepokojony przez nikogo czarodziej udał się do swojego domu.
Gdy dotarł na miejsce zaniepokoił go fakt iz drzwi budynku były lekko uchylone. Cico przszedł wąska alejką na tyły domu i z gracją wspioł sie po winoroslach na drugie pietro. Tam otwarwszy okno tylko sobie znanym sposobem przedostał sie do swojej sypialni. Widok jaki ujrzał wywołał u niego smutek. Lata jego ciezkiej pracy i całe mnóstwo poniesionych kosztów lezały teraz na podłodze. Potargane ksiegi, porozrzucane notatki oraz polamane meble walały sie po podłodze. Czarodziej szybko przeszukał stosy papierów ale nie znalazł tego czego szukał.Nagle przez jego mysl przeszla zatrwazajaca mysl. - Pracownia i laboratorium!!!- wykrzyknął do siebie po czym ostroznie sszedł po schodach. W pracowni ujrzał jeszcze wieksze szkody niz w sypialni. Jego ciezkio zdobyte wyposarzenie lezało strzaskane jak ich bezcenna zawartosc rozsypana po podlodze. Czarownik zakloł w duchu. Przeszukał podłoge w poszukiwaniu chociaz podstawowych składników gdy poczul obecnosc intruza. Czarodziej miał szczescie . odszukal potrzebny mu skladnik i wyskandował zaklęcie. Zobaczyl jeszcze kątem oka swoje znikające odbicie w lustrze i cicho przeszedł przez przedpokój do salonu z którego mial tajemne przejscie do swego małego sanktuarium...
Gdy przeszedł przez korytarz ukrzał wejscie otwarte a dalej wewnatrz tajemnego pomieszczenia palio sie swiatło swiecy i dobiegaly czyjes głosy.
Rozdzial VI
Czcigodny brat Harazjasz był wsciekly jednak jego twarz pozostała niewzruszona gdy kazał wziąśc na tortury naczelnika wiezienia , chodx był pewien ze wiezien uciekl bez pomocy z zewnątrz. A jesli nie? pomyslał braciszek. jesli Shinn sie nie mylil i w ucieczke byl zamieszany ów krasnolud. Zresztą czego szukał u Czarodzieja ? nie moge czekac dłuzej.-czas wziac sprawe we własne rece.Pomyslał zakonnik po czym posłał po swego elfiego sługe.Gdy ten przyszedł inkwizytor dał mu list do swego przyjaciela i nakazał spotkanie w karczmie u niejakiego Zelota.
Rozdzial VII
-Chyba ktos nas uprzedził- wystekał krasnolud. Gdybys sie tak nie guzdrał przy pułapkach których nie było dawno bysmy sie obłowili.
- ostroznosci nigdy za wiele-odparł Estalijczyk- pozatym nie sadze zeby tu nic nie bylo . okropnie mnie łupie w głowie to znak ze dziala tu potezna iluzja. - Estalijczyk podszedł do jednego ze stołu na którym widnialy rozsypujace sie szczatki czlowieka.- gdybym mógł znalezc tylko kryształ energetyczny który wyzwala te iluzje bylibysmy w domciu.
- wiec na co czekasz pokrako? skup sie wreszcie i znajdz ten cholerny kryształ
- to nie takie łatwe jak ci sie wydaje o wszechpotego i władzo ale czuje ze iluzja ma swój poczatek w tej oto czaszce, poniewaz gdy zblizam sie do niej ból jest nie do zniesienia.
- te błachostke zostaw mnie z doswiadczenia wiem ze magiczne przedmioty traca swą moc kiedy ulegna destrukcji - powiedzial krasnolud po czym bezceremonialnie wziol w olbrzymia łape czesc ludzka i z rozmachem cisnął o ziemie. czaszka z ogromnym impetem zetkneła sie z kamienną posadzką lecz o dziwo pozostała nadal w jednym kawałku.
- Do króćset - jeknął krasnolud z czego to jest zrobione? z gwiezdnego metalu czy co?
- rzeczywiscie ani rysy zarechotał ambrosias próbuj dalej siłaczu.
krasnolud stekając, sapiac i klnac na czym swiat stoi usilował rozłupic czerep na kawałki. najpierw ciskał nim o ziemie pózniej zaczoł go wsciekle kopac a nawet próbował ugryźc.lecz i mocarne szczątki zebów krasnoluda nie dały jej rady.krasnolud zrezygnowany usiadł na ziemi.
- hmmm wydawało mi sie ze potrzeba ciut wiecej do zniechecenia krasnoluda niz malego czerepiku - zakpił ambrosias- no dalej!!1 nie myslisz chyba ze bede tu sterczał do jutra?
- Krasnolud zawył wyciagnął topór i wzioł olbrzymi zamach- Albo ja albo ona!!!- wrzasnął po czym spuscil brzesztot na szczerzacą zęby ludzką czaszke.
- ładnie ładnie - wycedzil estalijczyk ogladajac rezultat zmagan przyjaciela - pozbawiles ja przedniego zęba. Hmmm jeszcze kilkadziesiat takich uderzen i moze pozbawisz jej całej klawiatury. Krasnolud zawył i kopnął przedmiot poza zasieg swojego wzroku. Czaszka poleciala przez korytarz i upadła tuz za włazem. W tym momencie obraz który dotad widzieli przyjaciele uległ zamazaniu i ich oczom ukazało sie w pełni wyposarzone laboratorium z mnóstwem starych ksiag na półkach i róznych czesci ciala w olbrzymich słojach.
- Paskudztwo - skrzywil sie estalijczyk.
- paskudztwo? jestesmy bogaci !!!!! wrzasnął podekscytowany krasnolud - te woluminy musza byc warte majatek a pozatym musi byc tu ukryte złoto.
- jasne zastanawiam sie po co ktos mialby trzymac złoto w pracowni?
- Dlatego ze ta jest dobrze ukryta - zarechotał darg po czyn kopniakiem rozbil drzwiczki regału ukazujac rozsypane monety.
- Głupcze tam moglabyc pulap..- nie zdązył dokonczyc ambrosias gdy na jego twarzy wyladował pokażnych rozmiarów worek.
- Pakuj tu wszystko- nakazał krasnolud po czym nie wiadomo skad wyciagnał identyczny worek a z niego dwa nastepne.
- Chyba nie powiesz ze te wory to standartowe wyposazenie wojownika?
- Nie to standartowe wyposarzenie zdobywcy łupów- wycedzil krasnolud po czym zaczoł wrzucac do wora wszystko co mu wlazło pod rekę.
- Ech moze zanim przystapimy do szabru moze najpierw dokonamy selekcji rzeczy na bezcenne i bezwartosciowe?
- Wszystko ma swoja cene- odparł krasnolud pakujac do wora starozytne ksiego razem z bezwatosciowym peknietym flakonikiem z zaschnietym inkaustem.
- Jak chcesz - Ambrosias wzruszyl ramionami po czym poszedł w slady przyjaciela.od czasu do czasu przy dotykaniu róznych przedmiotów czuł nieprzyjemne ukłucie bólu zagłębiajace sie w jego mózg a swiadczace o magicznych wlasciwosciach owego przedmiotu.
Po pól godzinie istnego szabrowania w rogu pustej juz sali (nie licząc zdewastowanych stołów oraz kredensu którymi o dziwo krasnolud pogardził) stały cztery ogromne wory wypełnione dobrami. Ambrosias wyterzajac całe swoje siły zdołał przetargac jeden z mnieszych pakunków cały metr w kierunku wyjscia.
- Cięzko to widze mosci krasnoludzie zdaje sie , ze bedziemy musieli wziasc to na raty bo nie wiem czy wóz z czterema wołami zdołałby to przetransportowac na powierzchnie. a zelot dysponuje wspanialym mini wozikiem ze składanymi wołami.-skrzywil sie ambrosias.
- własnie dlatego najciezsze postawiłem na stole przyjacielu. Pomóz mi jez załadowac na plecy.
- Ambrosias wziol te odpowiedz krasnoluda za przedni dowcip, jednak widzac ze krasnolud podniósł pas powyzej pempka i zacisnął go o dwie dziurki bardziej, postanowil zobaczyc przezabawny wyglad zgniecionego krasnoluda przez własną zachłannosc zachłannosc.
Gdy pierwszy z worów znalazł sie na grzbiecie krepego Dargrima on nawet nie steknął. Gdy wzioł na siebie drugi z tych strasznych ciezarów zaklół cicho aczkolwiek szpetnie i poprosil ambrosiasa aby kolejny wór umiescil mu nieco z przodu bo go ciezar moze przewazyc. Po umieszczeniu kolejnego toboła na krasnoludzie ten zatoczyl sie lekko sapnął cos w khazalidzie i przygotował sie na kolejna dawke ciezaru. Ambrosiad z niedowierzaniem umiescił czwarty worek dokładnie na płaskim chełmie krasnoluda i rozesmial sie na głos widzac góre bagazu na bardzo króciótkich nózkach.
- Heheheh darg ! byłaby z ciebie wspaniała jednoosobowa firma swiadczaca usługi w przenoszenia na plecach małych zamków.
- zamknij sie i poswiec mi pod nogi - zaskrzeczały toboły po czym lekko zataczając sie ruszyły w strone wyjscia.
ambrosias poszedł pierwszy dzwigajac iscie ciezka swiecę oswietlajac tobołom droge na zewnatrz. Gdy dotarli na Do domku czarodzieja zrzucili bagaze na ziemie po czym krasnolud z bardzo powazna mina oznajmił :
Przyjacielu nie wiem jak ty ale ja ide po reszte.
Ta zachłannosc cie kiedys zgubi brodaczu , ale nic to z przyjemnoscia rzuce jeszcze raz okiem na te salę
Ambrosias mruczac cos pod nosem podążył za toważyszem .
Tym razem Przed wejsciem do laboratorium Ambrosias poczół cos dziwnego i sam nie wiedzac po co i dlaczego wcisnął którąś z kamiennych cegiełek otwierajac ukryte w korytarzu drzwi.
Ambrosias zatrzymał się i przywołał do siebie kompana.
co o tym sadzisz? Przyjacielu???
Na najbardziej strzezone klejnoty Morgrima!. Cóz to jest? - wytrzeszczył oczy krasnolud.
Znajdowali się w niewielkiej komnacie posrodku której na ziemi wymalowany czerwina farba został olbrzymi pentagram a z jego środka wystawał niewielki posag przedstawiajacy potworka o nienaturalnie wielkiej głowie przypominajacą wygladem łeb kozła, reszta z wygladu wygladała jak gigantyczny żuk z nietoperzymi skrzydłami na plecach.
ciekwe pod wpływem jakiego towaru był zeźbiarz kiedy tworzył tę maszkarę- skrzywił się hiszpan.
To akurat jest mało istotne, ważne że korzystał on ze złota do jego wykonania- odparł darg próbujac oderwac posążek od ziemi. - Do krocset ani drgnie! Pomóz mi zamiat stac i gapic się na niewiadomo co.
Spróbuj przekrecic.
Racja-odparł-po czym raxno wzioł się do roboty.
Idzie!!!! Wyraz triumfu zagoscił na twarzy brodacza.
Posazek ze straszliwym zgrzytem obrócił się kawałek po czym głowa kozla opadła na ziemi ukazujac sprytnie zamaskowany schowek.
Dobra robota jeszcze będzie z ciebie porzadny złodziej - usmiechnął się ambrozias.
Zobaczmy co jest w srodku -wysapał krasnolud pakujac złota głowe posagu do swej torby.
Jakis pergamin i pudełko nic wiecej. Oba magiczne.
Pokaz zobaczymy co tam stoi namazane na tym pergaminie.-Krasnolud rozprostował pergamin i zaczoł czytac na głos.
In Gruzad de zarigh cośtamcostam zewik ain szloghe . - Ni w ząb z tego rozumiem. Masz ambro Tys człek uczony wiec kontynuuj.
Ambrosias odchrzaknął i zaczął czytac dalej
Radum radum Kraek zerid umen sztraben zolt nad.
Cicho! Wydaje mi się ze cos słyszałem!-Krasnolud wydał się teraz bardzo niespokojny
Masz przywidzenia od tego złota . czekaj czekaj tu jest cos o głosnym czytaniu..... nie....Darg przestan sobie jaja robic próbuje się skupić!!!!
Co znowu???- obruszył się krasnolud-
Da-Da-Dar......-zaczął sie jakać Ambrisias pokazujac palcem za plecy Krasnoluda
He he nie dam się na to nabrac , stara sztuczka. -pewnie odpowiedział krasnolud, lecz widząc że jego przyjaciel nie raczac nic wyjasnic nagle rzucił się do ucieczki. Krasnolud szybko się odwrócił i gdyby nie jego stalowe nerwy sam zostałby sparalizowany strachem. Otóż z przeciwległej ściany wystawała macka około 2 metrowej długości, macka ta wiła się i skrecała wyraźnie zmierzając w kierunku krasnoluda. Krasnolud wyciagnął zza paska mały toporek do rzucania i cisnął nim w ochydne wyłaniajace się w ślad za macka cielsko. Jednak jego topór tylko zaiskrzył na pancerzu potwora i odbił się jakby od skały. Krasnolud nie zastanawiajac się długo podniósł z ziemi porzucona przez ambrosiasa sakwe i szybko wycofał się w głab korytarza.
Gdy dobigł do wejscia wpadł na roztrzęsionego ambrosiasa który oparty o sciane gorączkowo łapał w płuca powietrze.
Darg co to było do kurwy nedzy????
Nie wiem i nie chce wiedziec- odparł krasnolud - najlepiej będzie jeśli zasypiemy tunel i puscimy z dymem domek czarodzieja.
Niezła mysl ale tak się składa ze łopate zastawiłem w lombardzie u twojego stryja a kilof przegrałem z barmanką w kości chyba ze masz cos specjalnego na te okazje w swoim plecaczku - skrzywił się Hiszpan.
Widze ze humorek dopisuje. Ale nic się nie martw mam cos specjalnego.- wycedził krasnolud wyciagajac metalowa kulę wielkosci pięści z wystającym z niej kawałkiem sznurka.
Zagramy tym w strulki? Chetnie stawiam moją kolacje ze ciebie pierwszego potworek ugryźie w dupe.
Wiec poczekaj z tym na niego - odparł brodacz przytykajac sznurek do cybucha i wręczajac iskrzaca już kulke ambriosasowi.- Poczekam na ciebie na górze - po czym pomknał korytarzem w kierunku wyjscia na powierzchnie.
Chej!!! Zaczekaj!!! -wrzasnął złodziej po czym poleciał w slad za przyjacielem.
Kiedy Znalazł się na górze zastał krasnoluda kulącego się za łózkiem.
ej Darg? Co ty tam robisz? Dlaczego trzymasz zakryte uszy??????
Zobaczysz, lepiej zrób to samo co ja...
No dobra ale nie powiedziałes mi co zrobic z tym iskrzacym cackiem???
Iskrzacym cackiem????? - Ambrosias mógłby przysiąc że oczy krasnoluda w tym własnie momencie wyszły na pół cala z orbit.
Dawaj to idioto!!!!!!!! -Po czym wyrwał kulke z rak zdziwionego złodzieja i cisnął nia w ziejacy czernia otwór w scianie. Ambrosias Usłyszał tylko Potezny huk eksplozji po czym ogarneła go błoga ciemnosc. Lecz błogosc ta nie trwała długo ponieważ ktos brutalnym kopniakiem przywrócił go do rzeczywistosci.
Wstawaj!!! Nie będziemy tu chyba nocowac????? Wrzasnał dard ładujac na plecy wory z łupami
Niewiele pozostało z tej chatki mruknał estalijczyk po czym chwiejnym krokiem ruszył w slad za krasnoludem dziwiac się ze na ulicy jeszcze jest tak pusto pomimo tak głosnej eksplozji.
. skierowali sie w strone karczmy Zelota.Nie niepokojeni przez nikogo ambrosias i chodzące wory dotarli wreszcie do zajazdu. gdy weszli do srodka ambrosias zdziwił sie ze karczma byla pusta.
- Darg?
- co? odezwała sie chodząca góra.
- gdzie sa wszyscy?
- gówno mnie ro obchodzi. i lepiej sie odsun bo zamierzam sie pozbyc tego ciezaru.powiedzial po czym ukląkł stawiajac ciezar na ziemi.
-Zelot???
- pewnie siedzi w piwniczce w przeciwnym razie zamknąłby drzwi- na miejscu górnego worka ukazała sie czerwona od wysilku twarz krasnoluda.
- wyłaź z tamtąd darg. czuje cos niedobrego.
- nie sadze- odparł krasnolud gramolac sie na zewnątrz - jak na razie wszystko uklada sie doskonale.
- Układało sie chciałes rzec krasnoludku- odpowiedzial bu głos zza baru.
- Ambrosias cofnął sie o krok w kierunku przyjaciela który własnie dobywał swojego topora.
- Zostaw to zelastwo bo bedziesz miał drugi pepek mały- rzekl glos.
- wyłaż zza szynku kimkolwiek jestes - zawołał ambrosias
- służę powiedzial głos ukazujac postac smukłego elfa trzymajacego napiety łuk mierzacy w krasnoluda.
- popatrz ambrosiasie nasz znajomy kłapouch- dezerter - wycedzil darg przez zacisniete zeby.
- nie sam dodał estalijczyk wskazujac skinieniem głowy w kierunku alkowy z której własnie wyszło trzech męższczyzn.
Pierwszy z nich był wysokim i szczupłym czlowiekiem z nagim oburecznym mieczem przerzuconym przez ramie.Ambrosias popatrzyl na jego szpetną bliznę na lekko zarosnietej twarzy która ciagła sie od czoła poprzez oko i policzek konczywszy sie na wystajacej brodzie i szybko przerzucil wzrok na drugiego jegomoscia. Był nim zakapturzony niewielki czlowiek postura i wzrostem przypominajacym krasnoluda lub halflinga.Z pod kaptuta wytawała długa żeźbiona fajka nabita zielem którego zapachu ambrosias nie mógł rozpoznac.
Na koncu wyszła postac jak z klasztornego arrasu. Ubrana w długi czerwony chabit z szerokim rekawami w których byly schowane dłonie mnicha. habit bynajmniej nie byl skromny wrecz przeciwnie. Mial on za zadanie chyba wyrózniac sie z tłumu.Twarz mnicha byla schowana w cieniu kaptura, lecz ambrosias domyslal sie kto przed nim stoi. Przekonał sie o tym gdy ich oczy na moment sie spotkały powodujac u ambrosiasa znane mu ukłucie w potylice.
- a wiec wracamy z drobnego szberku? mosci krasnoludzie?-odezwał sie mnich.
- Gówno ci do tego klecho szkody ci zadnej nie uczynilem wiec czego chcesz odemnie? lepiej sie zajmij liczeniem pieniedzy którzy ci naiwni durnie wrzucil do twej tacy.
- OOO co za niekulturalny przedstawiciel ponoc najszlachetniejszej rasy - odparł ze spokojem w głosie mnich.- twoja sytuacja wyraznie wskazuje ze powinienes mi raczej wylizac buty anizeli pyskowac mosci Dargrimie a jesli jeszcze raz uzyjesz wobec mnie takiego tonu wysle cie do twego zufbaru z broda na temblaku. Zrozumial robak?
-ambrosias widzial ze krasnolud zaczyna sie nerwowo trząść- Oczyma wyobrazni widzial rzucajacego sie na mnicha dargrima. ale krasnolud zdołał sie opanowac.
-Czego chcesz? pytam sie po raz drugi. wiedz ze kimkolwiek jestes twoje zniewagi nie pujda ci płazem a to ze trzymasz na smyczy kłapoucha daje ci tylko chwilową przewagę
- Tak tak - ziewnął kapłan- co nie zmienia faktu ze w tym momencie mozesz co najwyzej pozgrzytac zebami jesli jeszcze takowe posiadasz.Gerd! kapłan zwrócił się do stojacego kolo niego draba z nagim mieczem w dłoni. przeszukaj te toboly i sprawdx czy nie ma tam tego czego szukamy.
- Taj jest szefie! odezwał sie ten wysoki po czym podszedł do krasnoluda - Czy moge? - zapytał uznajac pogłębiajaca sie czerwien na twarzy dargrima za znak aprobaty podszedł do pierwszego tobołu i wysypał jego zawartosc na podłoge.
- co my tu mamy? głosno myslal drab po czym zaczoł wyliczac ciskajac przedmioty za siebie.- Stary zardzewiały swiecznik, butelka zielonego płynu, antałek zepsutego wina, rozlatujaca sie ze starosci księga, srebrne naczynie, komplet do pisania, o znowu jakas buteleczka.-Gdy cisniete przez niego naczynie zetkneło sie z podłogą nastąpił wybuch.pograzajac zebranych w gestym dymie
Ambrosias tylko czekał na cos takiego juz mial dac nura przez drzwi gdy za kolnierz ałapała go reka krasnoluda.
- Ani mi sie waż dezerterowac, ja sie zajme braciszkiem ty załatw kłapoucha- powiedział krasnolud z lubieznym usmiechem na twarzy zanurzajac sie w otaczajacych go oparach.- Cip cip cip! braciszku gdziezes sie schowała mała myszko? chodz no do tatusia juz tatus wylize ci buciki!- rozlegl sie z dymu glos dargrima.gdy w tym momencie cos ze swistem przecielo powietrze tuz koło ucha estalijczyka.Ambrosias szybko dobyl broni. zgarbil sie i bezszelestnie podszedl do miejsca w którym powinien znajdowac sie jegomosc w kapturze. Podarzajac po omacku natrafil na kleczacego w dymie czlowieka w kapturze.
-nic nie widze!!!!!!!!!!!!! Gerd!!!!! cos ty zrobił najlepszego!!!!!nic nie widze!!!! darł sie w niebogłosy kleczacy po czym chwyciwszy stojacego nad nim estalijczyka za nogawke wyszeptał.
- panie to ty???Pomóż mi wstac. nic nie widze przez ten cholerny dym!!!
Ambrosias nachylil sie nad zakapturzona postacia i zdzielil go z całes siły obuchem przez czaszke. Szept nagle ucichł i estalijczyk obrócił sie zeby rozejrzec sie w sytuacji. Dym juz nieco przezedł i domingo zobaczyl zarys krasnoluda zblizajacego sie do Gerda który czekał na niego w pozycji szermierczej.Po Kapłanie nie zostało ani sladu. gdy Ambrosias juz mial zamiar odwrócić sie w kierunku szynku poczuł na karku chłód stali.
- jeden ruch a zostaniesz przeszyty strzałą - powiedzial elf.
- Zastygam w bezruchu-wycedzil estalijczyk zmuszajac swój otepiały mózg do szybszej pracy nad wydostaniem sie z tej opresji gdy usłyszał sczek cieciwy.Przez moment zastanawiał sie dlaczego jeszcze stoi na nogach lecz zdumienie to go szybko opuscilo.blyskawicznym ruchem odskoczyl od elfa okrecajac sie w lewo tylko po to aby zobaczyc malujace sie zdziwienie na jego twarzy. Nie mógł on uwierzyc ze w takim własnie momencie pekła mu cienciwa.ale jego zdziwienie nie trwało długo szybko dobyl wąskiej szabli , stanął w pozycji szermierczej i razem z ambrosiasem zaczeli krecic sie wokół siebie.Podczas gdy ambrosias i jego elfi przeciwnik preferowali przyjemną dla oka sztuke fechtowania w której przewage osiagało sie dzieki sprytowi i szybkosci, To Darg I Gerd musieli sie zadowolic typową ich posturze walką ciezkim bronmi walka polegała na zadaniu morderczego ciosu którego zadaniem bylo przełamanie zastawy przeciwnika i dosiegniecie jego samego. jednakze bron krasnoluda jak i olbrzymiego czlowieka byly doskonałej jakosci a doskonałosc ich tęzyzny fizycznej równiez nie podlegała dyskusji ambrosias zakładał ze ich walka nie rozstrzygnie sie przed uplywem dobrej pół godziny. kiedy to mniej wytrzymały wreszcie padnie ze zmeczenia.Ale estalijczyk miał własne zmartwienie ostrze które przed ułamkiem sekundy omal nie pozbawilo go lewego ucha własnie niebezpiecznie sie zblizało do jego gardła. Estalijczyk uchylil sie, zrecznie odgryzajac sie przeciwnikowi.Tamten jednak dysponowal o niebo lepiej wywazoną bronią , zręcznie uniknął ciosu ambrosiasa po czym zakrecil młynca i z szybkoscia blyskawicy ugodzil go w ramie.
Ambrosias zawył z bólu.i gdy zobaczyl Ze . elf szykuje sie do zadania ostatecznego ciosu wyrżnął przeciwnika szpicem buta w krocze. Długouchy upuscił miecz i runął na ziemie zwijając się w kłębek u stóp ambrosiasa. Estalijczyk odwrócił sie aby zobaczyc co sie dzieje z jego krasnoludzkim przujacielem i to zo zobaczył na długo jeszcze utkneło mu w pamieci.
Gdy krasnolud kolejny raz wzial ogromny zamach człowiek odskoczyl pozwalajac krasnoludzkiemu toporowi przeleciec nie napotykając oporu. Gdy dargrim zorientował sie w sprawie było juz za póxno. wielki brzeszczot wyrżnął krasnoluda w brodę który przeleciawszy ładnych parę metrów nad ziemią zakonczyl swoja podróż na stole dewastując go doszczetnie.
- Haaahaha masz ty karle!!! wrzasnął olbrzym niech ci ziemia lekka bedzie.
Ambrosias fachowo ocenił sytuacje sam z tym olbrzymem nie miał najmniejszych szans. uciekac tez nie chcial bo istniala mała szansa ze krasnolud jeszcze zyje.postanowil wiec grac na zwłokę
- Hej ty tam wieprzu!!!- wydarł sie Ambrosias odwracajac uwage olbrzyma od leżacego krasnoluda- mniejszych bijesz?
- OOOO tu cos jeszcze zyje!!!-zdziwil sie olbrzym-i w dodatku piska! kierując się w stronę ambrosiasa.
estalijczyk szukajac wzrokiem za jakims zaimprowizowanym pociskiem poczuł znane mu nieprzyjemne ukłucie gdy zobaczył na podłodze leząca fiolke z niebieskim płynem wyrzucona wczesniej przez Gerda. Szybko podniósł ją z ziemi i trzymając ją dalko przed sobą wrzasnął:
-Nie zbliżaj sie małpo! bo zamienie sie w kupe rózowego dymu!!!-Estalijczyk przybrał wyraz twarzy zdolny przestraszyc samego demona lecz błękitne oczy olbrzyma bynajmniej nie zdradzały zadnych oznak inteligencji.
- Rozerwe cie na strzepy fircyku - wycedzil przeciwnik- a z twego scierwa zrobie sobie parawanik w przedpokoju.
- Miła perspektywa nie ma co pomyslal estalijczyk. I rzucił fiolką w olbrzyba ta jednak mineła go o kilka cali i powedrowała dalej wzbijajac nie rózowy aczkolwiek błekitny dym o bardzo przyjemnym zapachu.- Niech szlag wezmie moje szczescie- pomyslal ambrosias unikajac juz pierwszego ciosu który leciał w jego stronę.
- wiecej gracji posiada kulawa maciora idaca do rzeźnika niz ty drągalu!- wrzasnął estalijczyk zeskakujac ze stołu który po chwili juz zamienil sie w chmure kurzu i drzazg po ciosie olbrzyma
- Uciekaj uciekaj w koncu ci sie nózka posliznie i stracisz ja raz na zawsze!!!
- obawiam sie ze nie bylbys w stanie trafic sobie do nocnika wieczorem nawet gdybys brodzil w nim po kolana!!!! szydzil dalej estalijczyk.- Olbrzym po raz kolejny uderzyl mijajac o włos estalijczyka.Tym razem ambrosias postanowił sie odgryźć zblizyl sie do olbrzyma i przebil mu udo. Niestety ostrze ominęło arterię a ambrosias został złapany za rannego przeciwnika za włosy i uniesiony do góry.
- Skrece ci kark okruszku , ale najpierw polamie ci wszystkie kosteczki....Powolutku jedna po drugiej- powiedzial olbrzym ciskając estalijczykiem o ziemie.i zaraz przygniatając do niej kolanem chwycil w swe ogromne łapska przedramie ambrosiasa.
-Te na poczatek? zapytał wielkolud usmiechajac sie bezczelnie w twarz ambrosiasowi zionac zatechłym winem jak i zatechłymi zębami.
- a wiec zaczynajmy. powiedzial lagodnie gerd wyginajac w łuk ramie ambrosiasa az dał sie słyszec przyprawiajacy o mdłosci trzask łamanej kosci. Ambrosiasowi płatki zaczeły latac przed oczami i czul ze zaczyna tracic przytomnosc kiedy zza głowy olbrzyma wychłynął znajomy widok krasnoluda.
- Obróć sie skurwysynie - wyszeptał estalijczyk.
- Nie nabiore sie na te stare sztuczki - zarechotał olbrzym po czum zbladł słysząc zza swoich pleców pleców ostatnie w swoim zyciu słowa:
- za bardzo ufasz swojej sile człowieku. jednak teraz jest juz za późno by cokolwiek zmienic. wyrecytował krasnolud po czym zagłębił swój topór w czaszce olbrzyma.
Bryznęła krew malujac cały swiat ambrosiasa na czerwono.
- dzieki Przyjacielu gdyby nie ty ten olbrzym połamałby mnie kawałek po kawałku.
- Gdyby nie ty przyjacielu ten człowiek dokonczylby mnie gdy lezałem bez czucia na ziemi
- A gdyby nie ja elfowi nie pękła by cienciwa odezwał sie głos znikąd
- Co to za dziwadztwa znowu??? wycedził krasnolud- pokaz no sie albo nie wiem co zrobie!!!!!
- za to ja wiem co zrobisz- odparł głos- jesli szybko nie opatrzysz rany wykrwawisz sie na smierc półbrodaczu.
-półbrodaczu?? powtórzył krasnolud i gdy zaczoł trawic sens wypowiedzi niewidzialnego czlowieka Ambrosias wyraznie zbladł.
- co jest przyjacielu? zapytał krasnolud nerwowo szukajac wzrokiem własciciela owego głosu.
-ttwoja bbrr oo da
- co??? mówze wyraznie domingo? przeciez ci ten olbrzym reke złamał a nie ozór wyrwał.
- ll u stro!!!
- jakie lustro?
-SPÓJRZ W LUSTRO!!!!!!!!!!!!!!!!!!- Wydarł sie ambrosias po czym zgiął sie w wymiotnym odruchu.
krasnolud podszedł do wypolerowanej tarczy słuzacej ambrosiasowi za tace i przyjrzał sie w niej swojemu odbiciu. w krzywym zwierciadle zobaczyl krasnolud iz nie ma on polowy swojej przez tyle lat pielegnowanej brody. co gorsza pół zarostu było oderwane razem ze skóra a w jej miejscu wystawała goła kosc żuchwy.
- MOJA BROOODA!!!!!!!!!!!!!( kto mi je zwróci;-) -wrzasnął krasnolud po czym bez czucia upadł na ziemie
Nazgrel [ Ogniu krocz za mną ]
<Wall of text crits you for 1358 dmg>
Bez urazy, ale szczerze wątpie, że ktoś tutaj to przeczyta.
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Tylko się wydaje, ze dużo ale naprawdę to 15 minut czytania.
EwUnIa_kR [ Queen of Chaos ]
ok..startuję.
www222 [ Public Enemy Number One ]
Może jutro jak znajdę czas (teraz to noc jest), to może wydrukuję i przeczytam.
Nie chcę się chwalić, ale zawsze byłem najlepszy z literatury, gramatyki i ortografii, z opowiadań miałem zawsze oceny bardzo dobre (rzadko celujące). ;)
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Ja też będę pisał opowadanie. Tylko takie pożądne, teraz zbieram materiały.
www222 [ Public Enemy Number One ]
Garret - Powodzenia, tylko popracuj nad ortografią. :)
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Ok. ALe pamiętaj ze to opowiadanie nie jest moje. Brat je pisał bez korekty ot tak
cronotrigger [ Lechia Gdansk ]
Garret Rendellson --> CHodziło mu raczej o pożądnie
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Aha :)
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
up
Herman_ [ Shogun ]
Po słowach "tłustym męższczyzną" skończyłem czytać. Powrócę do lektury w najbliższym czasie. Uważaj na orty i powodzenia
Azerko [ bleee ]
troche długie ;p
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Azerko--->to chyba dobrze?
Jaworczyk96 [ Generaďż˝ ]
troche długie ;p
Trochę trochę no co ty bardzo długie książki czytam po 500 stron a tego mi się nie chce co ze mną jest
Xarexon [ Konsul ]
pozwolisz ,że wydrukuje i wezme do kibelka ?
koobon [ part animal part machine ]
habit bynajmniej nie byl skromny wrecz przeciwnie. - xD
Oj stary, popracuj nad stylem. Najlepiej czytając coś więcej niż fantasy kategorii "Ż".
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Po raz ktoryś powtarzam ze to nie moje opowiadanie
Storm93 [ Konsul ]
no chyba Cię pojebało, że ja to przeczytam ? :P chyba bym oślepł :P
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Storm93--->To niech ci ktos przezczyta jak sam nie potrafisz. Albo sobie wydrukuj
Lotnik_jack [ Konsul ]
Storm- to kiego tu piszesz? Przeczytam w najbliższej przyszłości.
Storm93 [ Konsul ]
fak no tak.. zapomniałem, że nie umiem czytać :\
Lotnik -> pisze, żeby uświadomić, że 95% ludzi którzy wejdą w ten wątek tego nie przeczytają
równie dobrze, można wkleić 7 rozdziałów innej książki, żeby ktoś ocenił :P
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
Storm93--->czy ja wiem. Ja bym przeczytał.
Xarexon---->Profanacja :)
Minas Morgul [ Adenosine triphosphate ]
"chałas", "ktury"
Litości
No dobrze, przeczytałem to.
Garret Rendellson - jak będziesz pisał opowiadanie, to nie wzoruj się na tym, co napisał brat.
Powyższe opowiadanie jest o tyle poprawne, że cała miernota produkowana pod szyldem Forgotten Realms (choć są i znacznie gorsze) jest mniej więcej podobnej klasy, a zwykle piszą to jednak dorośli ludzie, którym nie wstyd podpisać się pod takim g*****.
To, co przeczytałem powyżej, to w skrócie:
"1. Odebranie zlecenia.
2. Wszystko, żeby utrudnić czytelnikowi dobrnięcie do oczywistego od samego początku zakończenia
3. Walka
Krasnolud zadaje 3 punkty obrażenia: olbrzym
dodatkowy efekt: brak brody".
Zaletą jest dość dobrze odwzorowany język oraz płynność autora w przechodzeniu do kolejnych wątków.
Nie wiem jednakże, co sprawia, że ludzie uparli się, aby całe współczesne fantasy wyglądało jak jeden wielki log z Baldur's Gate'a. Nie ma tu żadnego pomysłu.
No bo przypatrz się sam - czy jest tu coś, co chociażby trochę zaskakuje?
Do tego Twój brat użył jeszcze klasycznego chwytu w postaci inkwizytora, który rzecz jasna nie słucha swoich zaufanych współpracowników, że więzień może być nie do końca bezpieczny.
Cóż, chciałem tylko uświadomić, że "główny zły", który jest skończonym idiotą to dość stary i przereklamowany chwyt.
Słuchaj, jak Ty będziesz pisać opowiadanie, to skup się przede wszystkim na pomyśle.
Nie musi być to nawet napisane poetycko, z dobrym klimatem, ale niech to będzie jakaś historia, w której odejdziesz od standardu: "przynieś bohaterowi Y przedmiot X, ratując osobę Z, pokonując hordę pierwszą, drugą, trzecią i głównego bossa", nie wiem jak inni, ale ja przy tym zasnąłem, co nie zmienia faktu, że jeśli pisał to 14-15-latek, to nawet całkiem zgrabnie mu wyszło i zachęcam do dalszej twórczości, tylko błagam, nieco więcej własnego myślenia :)
provos [ Clandestino ]
Nie zachęca już po pierwszym akapicie.
Ambrosias Maria Domingo Y Roxas siedział w bujnej trawie rozmyslajac jak doszło do obecnej sytuacji. Słonce powoli chyliło sie ku zachodowi , wiec miał jeszcze sporo czasu na rozmyslania zanim nadejdzie koniec jego dni.
Głęboka rana w jego brzuchu zaczeła sie juz jadzic, wiedzial ze w takim stanie wytrzyma najwyzej do jutra wieczora. Był spokojny, wiedział że na tym pustkowiu dopelni sie jego przeznaczenie.
Trzy krótkie zdania, 3x "jego".
Poza tym "zaczoł"? Bez przesady. No ale ok, zobaczymy dalej.
Zobaczyłem kilka następnych zdań. Jest to bełkotliwe, fatalne stylistyczne, drewniane, koślawe, kulawe i ogólnie rzecz biorąc - grafomańskie. Kupa parującego łajna, są gimnazjaliści, którzy napisaliby to lepiej. Tak to sobie można naszkicować plan sesji rpg do użytku własnego, ale nie do publikacji gdziekolwiek. Przykro mi, ale to "opowiadanie" to śmieć.
Minas Morgul [ Adenosine triphosphate ]
EDIT - teraz dopiero zauważyłem wiek autora. 28 lat...
Nie chcę być okrutny dla brata, ale w tym wieku da się wymyślić coś zgrabniejszego, niż "przepisanie" logu z gry. Pomijając styl i ortografię, pod względem fabularnym opowiadanie leży na wszystkich frontach.
Tym niemniej nie zrażaj się i spróbuj napisać coś własnego. Jedna tylko rada, zanim zasiądziesz przed klawiaturą. Powoli i spokojnie obmyśl główną ideę swojego opowiadania, stwórz historię, postaraj się czytelnika czymś zaciekawić i po prostu ubierz to w słowa. Opisanie wycieczki na mordobicie, bez względu na użyty styl i język, będzie tylko i wyłącznie opisem wycieczki na mordobicie.
Nawet wykorzystanie tak oklepanego motywu, jak przeklęty przedmiot, który wpędza bohatera w paszczę szaleństwa jest (mimo, że wtórne) już nieco bardziej ambitne.
Garret Rendellson [ Generaďż˝ ]
No nareszcie jakieś komentarze :) Rzeczywiście opowiadanie nie jest jakies super oryginalne ale brat pisał to nie na poważnie. Pozatym on ma teraz 28 lat a to opowiadanie ma z par lat. Ale do swojego to będę wykorzystywał fakty historyczne itp. Dzieki za ocene
provos [ Clandestino ]
Jedna tylko rada, zanim zasiądziesz przed klawiaturą.
Jeszcze jedna - zanim cokolwiek napiszesz, to czytaj, czytaj, czytaj, czytaj i jeszcze raz czytaj. Jeżeli ma być w klimatach fantasy to Sapkowskiego, Kresa, Białołęcką, Tolkiena, Zelaznego, Sheckleya, Edgara Poe, nawet Howarda (żeby wiedzieć jak NIE pisać), Dicka. Jak przeczytasz kilkaset książek, to dopiero ewentualnie próbuj coś swojego.