GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Dla fanów Archiwum X i zjawisk paranormalnych cz. 3 :)

02.09.2002
22:53
smile
[1]

Requiem [ has aides ]

Dla fanów Archiwum X i zjawisk paranormalnych cz. 3 :)

Kolejna część:)
w poprzednich:

cz. 1 ( https://forumarchiwum.gry-online.pl/S043archiwum.asp?ID=688538 ) - zaprezentowałem najlepsze moje opowiadanko pt. "Hotel" oraz dwa starsze - "Dead Instinct" cz. 1 i 2
cz.2 ( https://forumarchiwum.gry-online.pl/S043archiwum.asp?ID=689986 ) - kolejne: DeadInstinct 3, Product Imagination i kilka innych smieci:)


nowy wątek rozpocznie Templar - mój przyjaciel:) , ze swoim świetnym dziełem
go on!

02.09.2002
22:58
[2]

Templar^ [ Konsul ]

Thx Req. No cóż, najpierw poster zweiązany z pierwszym opowiadankiem ------>

02.09.2002
22:59
smile
[3]

Kade [ Senator ]

Czekam

02.09.2002
23:01
smile
[4]

Templar^ [ Konsul ]

A teraz kiedy nacieszyliście już oczęta grafiką - czas na pierwszą cześć two-partera pt. Memories. Jedziemy: MEMORIES PART I "Historia zawsze jest spisana nieprawidłowo, dlatego też wciąż należy ją pisać na nowo." George Santayana Fotografie - małe kawałki papieru ukazujące ulotne chwile z życia. Czasami te chwile są dobre. Czasem jednak ich wspomnienia bywają bolesne.... CZAS: 30 marca, r. 1996, godz. 7:37, ranek MIEJSCE: nieznane Starszy mężczyzna siedział w małym pomieszczeniu, do którego zdawało się nie docierać światło słoneczne. Jedynie nieliczne promyki miały szansę przedostać się przez szczelnie zasuniete żaluzje. Mimo usilnych starań i te gineły w nieprzebytym mroku rozświetlanym blaskiem ognia z rozarzonych drewnianych polan, które jedno za drugim płonęły z wolna w kominku. Mężczyzna przeglądał fotografie leżące na stoliku obok. Trzymał właśnie w ręku małe zmruszałe nieco zdjęcie, na którym uwieczniony był uśmiechnięty mężczyzna w podeszłym wieku, jego dawny przyjaciel. Nie żył już od paru lat, został zastrzelony na moście na rozkaz człowieka, który właśnie oglądał zdjęcie. Na rewersie był podpis złożony zapewne przez osobę ze zdjęcia: "Wszystkie nasze sny stają się rzeczywistością. A czasem ta rzeczywistość staje się snami. Widziałem inny świat. Czasem sądzę, że to była tylko... nasza wyobraźnia." Inne zdjęcie przedstawiało kobietę z małym dzieckiem na ręku. W rzeczywistości była to żona jego byłego przyjaciela, który zginął w podobnych okolicznościach jak człowiek z wcześniejszego zdjęcia. Mężczyzna chwili pozostał przy tym zdjęciu, widać było spływającą nieznaczną łzę po jego pomarszczonym policzku. Sięgnął po kolejną fotografię. Zdjęcie było czarno-białe, przedstawiało kilku mężczyzn ubranych w, staroświeckie dziś, garnitury, stojących na tle jakiegoś wielopoziomego budynku z mnóstwem okien. Wyglądało to na zjazd starych dobrych przyjaciół. Czy jednak łączyła ich braterska przyjaźń, czy też może zwykłe interesy...? - Stara sztolnia w Virginii... Ile to lat już mineło? - pomyślał mężczyzna - 10? 20? Chyba już prawie 30... a scena ze zdjęcia wciąż wydaje się tak świeża jak gdyby to zaistniało zaledwie wczoraj... - Trzymał w ręku zdjecie jeszcze przez krótką chwilę, po czym stanowczym ruchem zgniótł je w swej dłoni i rzucił w sam środek paleniska, gdziem mały skrawek zgniecionego papieru szybko objęły łakome płomienie. Języki ognia błyskawicznie trawiły małe zdjęcie zwęglając kolejno uwiecznione na nim postacie... Mężczyzna nie przypuszczał nawet, że to co dzieje się właśnie ze zdjęciem może wydarzyć się w rzeczywistosci kiedyś w przyszłości. Jednak kto jest zdolny przewidywać przyszłość? Przypatrując się z lekką nostalgią temu małemu widowisku, sięgnał ręką w stronę stolika po raz drugi. Na stoliku prócz stosu zdjęć leżała stara taśma z nadrukiem "rok '54" i mała paczka papierosów marki "Morley". Wzrok starego mężczyzny spoczął na chwilę na taśmie filmowej... Dym unoszący się z papierosa wypełnił pokój, kiedy Palacz przywoływał we wspomnieniach pewien feralny dzień... THE X FILES CZAS: 20 lutego, r. 1954, godz. 9:47 MIEJSCE: Baza Sił powietrznych Muroc, Kalifornia Ubrany na czarno mężczyzna obserwał nadjeżdżający konwój wojskowy, który w pospiechu zmierzał do bazy. Wśród całej mnogości żołnierskich mundurów on jeden wyróżniał się nienagannym uszytym na miarę za grube pieniądze garniturem, śnieżno-białą koszulą i równie eleganckimi, obowiazkowo czarnymi, butami. Wiek mężczyzny można było szacować na ok. 25 lat. Szalechetne rysy jego twarzy zdradzały zarówno artystokratyczne pochodzenie mężczyzny jak i pewien niewytłumaczalny niepokój, który zdawał się malować na jego niewzruszoym dotąd obliczu. W ciszy obserwował horyzont za bazą nasłuchując znajomych mu kroków... - Co z "Ikiem"? - Dystyngowany Mężczyzna w eleganckim garniturze zapytał swojego towarzysza, który pojawił się tuż obok niego. - Dzwoniłem do niego, powiedział że ma jeszcze ważną sprawę do załatwienia. - odrzekł mu i przerzucił lekko przez ramie zdjety przed chwilą prochowiec. - Eisenhower to człowiek z tupetem. Co mogło go zatrzymać w tak ważnej chwili? - - Ike miał mieć dziś spotkanie z prasą, jednak należy się go spodziewać lada moment. Prasa będzie musiała poczekać. - Powietrze stało się dziwnie ciężkie, jak gdyby zostało lekko zlelektryzowane. Obaj mężczyźni obserwowali jak w bazie zaczęło momentalnie wrzeć, wokoło biegali żołnierze, pojedyńczo bądź uformowani w małe kilkunastoosobowe grupki. Gdzieś w całym zamieszaniu krzątało się również pare innych osób, wśród których można było rozpoznać między innymi postać duchownego. Biskup MacIntyre, bo tak się nazywał, zdawał się być zagubiony w zaistniałej sytuacji i biernie przyglądał się panującemu mętlikowi. Był wyraźnie zdenerwowany, zwłaszcza po tym co usłyszał przez telefon przed wyjazdem: - Cokolwiek myślałeś o minionym świecie, zapomnij o tym, teraz jesteś na TYM świecie. - Może nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że padły one z ust jego znajomego, który był wysoko postawionym wojskowym w bazie Wright Field. W całym zamieszaniu dało się też dostrzec wojskowego jeepa, w którym prócz dwóch żołnierzy i kierowcy siedzieli wojskowy kamerzysta, człowiek w ciemnoniebieskim garniturze oraz łysy wysoki mężczyzna. Do jego garnituru doczepiona była plakietka z napisem "Przepustka, Dwight D. Eisenhover". - Kiedy śnisz nie ma zasad, ludzie mogą latać.... wszystko się może wydarzyć - głos jednego z nich, zabarwiony angielskim akcentem, zdawał się być coraz słabszy - Czasem jest taki moment kiedy się budzisz i stajesz się świadomy otaczającego cię świata... ale nadal śnisz. - Drugi z nich sięgnął do kieszeni i wyjął mały połyskujący przedmiot, który okazał się być zapalniczką. - Może ci się wydawać, że potrafisz latać ale lepiej tego nie próbój... - rzekł beznamietnym głosem Palacz gasząc filozoficzne wywody przyjaciela i jednocześnie zapalając papierosa. - Palisz? - - Nie specjalnie. - - Palenie to brzydki nałóg. - - Tak wiem. Jednak dziś jest wyjątkowy dzień. - Palacz schował spowrotem zapalniczke do kieszeni, po czym obaj mężczyźni ruszyli wolnym krokiem przed siebie przedzierając się przez niewielką grupkę wojska. Przed nimi wznosił się na wysokości 20 metrów lśniący metaliczny obiekt o kształcie dysku. - Dziś mamy okazję przypatrzeć się jak ludzie tworzą historię... - - Mam tylko cichą nadzieję, że historia nas potem źle nie osądzi. - - Zapewniam cię, że nikt nawet do tego nie będzie miał okazji. Chyba, że my sami. - Dystyngowany mężczyzna skinął na kamerzystę, by ten włączył kamerę. Palacz zgasił jednym ruchem buta na wpół dopalonego papierosa i wyszedł na przeciw razem z prezydentem Eisenhoverem, kilkoma mężczyznami w garniturach oraz dwoma generałami w asyście żołnierzy. Kątem oka porównał jeszcze kolor swojego szarego prochowca z odcieniem skóry zbliżających się do nich pięciu małych istot... CZAS: 23 marca, r. 1996, godz. 12:58 MIEJSCE: Budynek firmy Inscape, Nashville w stanie Tennessie - Wchodzimy na trzy! Na znak agenta specjalnego Franka Beresewitcha antyterroryści jednym kopnięciem wywarzyli drzwi wchodząc z hukiem do środka. Kilku uzbrojonych po zęby mężczyzn z brygady antyterrorystycznej z krzykiem na ustach w asyście pięciu agentów znalazło sie w środku. W pomieszczeniu znajdowało się kilkanaście osób, na samym środku stał chudy, bardzo wysoki mężczyzna, około czterdziestki. W dłoni trzymał kurczowo małe urządzenie, które mogło być detonatorem. W kącie płakała jakaś młoda kobieta, być może sekretarka, powtarzając gorączkowo ciągle te same słowa: - To ... to nie może się dziać... To nie może się dziać... To nie może się dziać... - Na zewnątrz na dachu sąsiedniego budynku czatował już od dawna wyborowy snajper, wodząc celownikiem karabinu snajperskiego tuż przy skroni mężczyzny. Czterdziestolatek odgarnął poły swojej zgniłozielonej kurtki, ukazując wszystkim zgromadzonym przerażający widok plątaniny kabli i ładunków wybuchowych umieszczonych wzdłuż jego pasa i na piersi. - Zamknąć się! Mam dość tego wrzasku! Całe życie ktoś na mnie ciągle krzyczał! A teraz? Nigdy więcej! Teraz to się skończy! - kciuk chudego szaleńca wcisnął mały, niepozorny zielony guzik. - Nieeeeee! - Snajper nie zdąrzył zareagować, wyprzedzony niespodziewanym ruchem szaleńca. Niewielka eksplozja targnęła jednym z pięter dziesięciopietrowego budynku. CZAS: 25 marca, r. 1996, godz. 6:34 MIEJSCE: Dom Foxa Muldera Mulder odczuwał właśnie skutki ostatnich dni. Był bardzo zmęczony, poza tym sniło mu się, że miał wgląd 30 lat do przodu w przyszłość. Był jednak tak samo młody jak teraz, kiedy spoglądał w niebo bylo ono czarno-granatowe, niczym zapowiedź straszliwej apokalipsy; a on siedział w miejscu, gdzie kiedyś ojciec z matką wozili go za młodu wózkiem na spacery. Patrzył w niebo, a ono coraz bardziej się ściemniało. Czuł jakieś zagrożenie. Potem sen się urwał i śniło mu sie, że Scully była w ciąży. - Co za głupawy sen! - pomyślał - Nawet nie wiedziałem kto jest ojcem... - uśmiechnął się krzywo i wzdrygnął na myśl o pierwszym śnie... Obok niego leżała gruba książka, otwarta na rozdziale zatytułowanym "Legenda tajlandzkiego Pożeracza Skóry". Mulder ziewnął głośno i rozciągnał się, zrzucając nieopatrznie książke, która spadła na ziemię ukazując reprodukcję drzeworytu jakiegoś stworzenia z długimi kłami i mnóstwem czułków na głowie. Brak Scully i zmęczenie pracą dawały się we znaki. Cała robota w FBI przez kilka ostatnich dni była czymś, czemu Mulder sam nie mógł sprostać. Pare dni temu wraz z paroma innymi agentami brał udział w obławie brygady antyterrorystycznej na chorego psychicznie człowieka, który domowym sposobem konstruował bomby własnej roboty. Todd Osbourn, bo tak nazywał się mężczyzna, podkładał i detonował ładunki wybuchowe w budynkach firmy Inscape, z której został wcześniej zwolniony za spowodowanie wypadku. Aresztowanie niepoczytalnego mężczyzny zakończyło by się sukcesem, gdyby nie fakt, iż ścigany miał na sobie sporo plastiku. Na szczęście obyło się bez ofiar prócz samego zamachowca, który przestał istnieć wraz z chwilą wybuchu materiałów wybuchowych, które Osbourn miał a swoim ciele. Parę osób zostało jedynie rannych w wyniku wybuchu. Fox zastanawiał się jak radził sobie z robotą papierkową przed przydzieleniem mu jego rudowłosej parterki. "Release me!" "Open the door - get him outta there!" "No, wait..." "I know there is much we can learn from each other, if we can negotiate a truce. Can there be a peace between us?" "Peace... No peace." "What is it that you want us to do?" "Diiiie..." W telewizji leciał właśnie jakiś krzykliwy film S-F. Zmienił szybko kanał podrażniony widokiem obrzydliwego kosmity z mnóstwem macek, który właśnie szatkował agentów służb specjalnych. Rzucił na wpół otwartym okiem na migoczący ekran i rozpoznał aktorkę, która grała w filmie "Milczenie Owiec". Nagle zadzwonił telefon. - Tu Fox Mulder. Slucham. - skarcił się w myślach za bełkotliwy ton swojego głosu, który wskazywał na ciężką noc. - Hey Mulder! Spałeś? - w słuchawce rozbrzmiał wesoły głos Scully. - Witaj o rudowłosa! Nieee, właśnie wstawałem... Co u Ciebie? - - W porządku. Dawno nie miałam okazji odpocząć od pracy i od Ciebie. U mamy też już wszystko dobrze. Zostane u niej jeszcze troche na wypadek gdyby miało jej się pogorszyć, ale na szczęście nic na to nie wskazuje. - - Wracaj szybko. Wstyd przyznać, ale nudze się w pracy samemu. No, nie licząc mojej ostatniej przygody z "Panem Trotylem". - mimo powagi sytuacji w jakiej niedawno znalazł się Mulder, starał się mimo wszystko zachować choćby szczyptę swego humoru - Powiem krótko: samobójczy zamachowcy są zjawiskiem tak starym jak Biblia. Na dobrą sprawę pierwszym z kamikadze był biblijny mocarz Samson. Burząc świątynię dzięki swej nadprzyrodzonej mocy danej mu przez Boga pogrzebał siebie i wrogów Izraela. - - Hmmm, lepiej nic nie mów. Opowiesz mi wszystko z detalami jak wróce. Trzymaj się i nie daj się zjeść biurokracji. - "Jakbyś zgadła..." - pomyślał Fox odkładając słuchawkę. Otępiałym wzrokiem namierzył łazienkę i poszedł się umyć. Gy wrócił usłyszał głuche odgłosy za drzwiami. Przez sekundę miał myśl, że to może listonosz przyniósł mu prenumeratę magazynu "Vienen" lub jego ulubionego dwutygodnika erotycznego "Irresistible". Szybko porzucił tą pokrzepiającą myśl, gdyż na pocztę było za wcześnie, poza tym zawsze odbierał ją ze skrzynki na dole budynku. Zresztą jaki listonosz by się tak czaił czy też "najzwyczajniej w świecie" porzucał poczte pod drzwiami. Podszedł do drzwi, otworzył je i zobaczył leżące u jego stóp zawiniątko. Zabrał tajemniczy pakunek do środka. Gdyby wyjrzał z mieszkania pare chwil wczśniej może zobaczyłby jeszcze ubranego na czarno człowieka, który właśnie w tej chwili zjeżdżał w pośpiechu windą, rozglądając się newrowo na wszystkie strony. - Ciekawe co to może być? Może jakaś niespodzianka od Scully... albo jakiś głupi żart. - uśmiechnął się krzywo Mulder, gdy przypomniał sobie dzień kiedy znalazł noworoczną paczkę od Frohikiego pełną sztucznych wymiocin. Najniższy z Samotych Strzelców jeszcze przez tydzień po fakcie palił głupa zanim agent dowiedział się kto jest nadawcą "wesołej" paczki. - Jeżeli to będą prezerwatywy z podobiznami kosmitów to przysięgam, że kiedyś odstrzelę głowę Frohikiego i powiesze sobie w biurze na ścianie. - marna groźba agenta spotkała się jedynie z aprobatą pustego pokoju. Mulder zaczął szybko odpakowywać zagadkowe znalezisko. Po warstwą papieru było jednak coś czego bynajmniej nie spodziewał się otrzymać od swojej partnerki. Zawiniątko skrywało bowiem starą taśmę filmową, taką samą jakich używało wojsko w latach 40-tych i 50-tych w starych modelach wojskowych kamer. O wieku taśmy świadczyła też zmurszała pożółkła nalepka z napisem "rok '54". - "This is a unique time in our history, history of a civilisation. It's the moment of acquisition of technology, and that is the moment where contact becomes possible." - usłyszał agent z ust Jodie Foster zanim wyłączył telewizor. Fox czym prędzej się ubrał i pośpieszył do swojego biura. Miał co prawda wolne przez następne dwa dni, jednak jakaś nieprzeparta siła kazała mu zbadać ciekawe znalezisko. Gdy wychodził z domu w kierunku swojego samochodu nie miał pojęcia, że jest bacznie obserwowany przez ciemnego mężczyznę, który wygodnie siedział w czarnym Lincolnie w bezpiecznej odległości. Obserwator poczekał jeszcze chwilkę i kiedy Mulder pojechał do pracy czarny Lincoln ruszył z wolna tuż za nim. CZAS: godz. 7:46 MIEJSCE: "Archiwum X", Centrala FBI, Washington D.C Mulder zerwał z drzwi Archiwum karteczkę z napisem : "God is dead - Nitzsche. (z dopiskiem) Nitzsche is dead - God." Jego koledzy z biura jak zwykle nie tracili okazji do głupich żartów. Jednak w tej chwili Mulder nie miał najmniejszego zamiaru zaprzątać sobie głowy docinkami innych. Rozejrzał się po biurze. Od wyjazdu Scully do jej chorej matki minęło trochę czasu. - No tak, brak partnerki i od razu moje królestwo zarasta brudem... - stwierdził rezolutnie agent, pokrzepiając się po chwili kolejną myślą, że z drugiej strony to w sumie dobrze iż nie ma za służbowego partnera faceta. Ci, bazując na własnym przykładzie, potrafią być wyjątkowo niechlujni. Nie namyślając sie długo zatrzasnął drzwi, zamknął je na klucz. Zresztą i tak prócz niego i Scully nie zapuszczał się w te tereny budynku FBI. No, może ewentualnie Skinner, jednak jego odwiedziny w tej paranormalnej krypcie Muldera były nader rzadkie. Sprawdził jeszcze odruchowo czy jest sam i uruchomił stary projektor, który był kompatybilny z prawie piędziesięcioletnią taśmą. Wciąż nie miał pojęcia co znajduje się na tej taśmie, może to faktycznie był jakiś żart... Na ekranie pojawił się jakiś zamazany napis, prawdopodobnie jakaś data. Po chwili Mulder rozpoznał zarysy budynków jakiejś bazy wojskowej, wszystko rejestrowane drżącą ręką jakiegoś nieprofesjonalnego kamerzsty. Obraz nie należał do najlepszych, wszystko w kolorze czarno-białym z obowiązkowymi, blisko półwiecznymi, "defektami" taśmy. Szybko przyszedł mu na myśl pewien tandetny film, ukazujący rzekomo sekcje zwłok Obcego z Roswell, jednak film który teraz oglądał był o niebo gorszej jakości. Mulder strarał się nie ominąć żadnego szczegółu. Na ekranie rysowały się niemrawo zamazane sylwetki jakichś ludzi, najprawdopodobniej żołnierzy. Sam kamerzysta albo miał niewprawne oko i rękę albo był czymś mocno zdenerwowany. Fox dostrzegł w tle niewyraźne sylwetki dwóch młodych mężczyzn stojących w towarzystwie nikogo innego jak samego... prezydenta Eisenhowera. Mulder przez kilka sekund żałował, że nie ma przy sobie choć kilku nasionek słoecznika by ukoić swoje nerwy pomieszane z lekkim niewytłumaczalnym podekscytowaniem. Wtem po paru minutach tej dziwnej projekcji obraz zafalował, pojawiły się czarnobiałe migoczące pasy między którymi majaczyły sylwetki żołnierzy i paru mężczyzn w garniturach. Mulder nie posiadał się ze zdziwienia. Oczy agenta stały się prawie wielkości jednodolarówki kiedy ujrzały w całym zamieszaniu niewyraźne kontury kilku dziwnych niskich istot.... - Scully, gdybyś ty mogła to teraz zobaczyć... - Mulder w jednej chwili sięgnął po swój telefon komórkowy i wystukał numer swojej partnerki. CIĄG DALSZY NASTĄPI... Templar

02.09.2002
23:05
[5]

Templar^ [ Konsul ]

Poster nr 2 ---------->

02.09.2002
23:07
smile
[6]

Minas Morgul [ Senator ]

w poprzednim watku wkleilem swoje stare opowiadanie, ale nie bede go dawal do tego watku, bo jeszcze powiecie, ze "sie statsze"

02.09.2002
23:09
[7]

Kade [ Senator ]

Templar^ ty też masz talent. Aby tak dalej. No ale 2 część przeczytam jutro bo teraz idę spać. Jutro szkoła wzywa.

02.09.2002
23:10
[8]

Templar^ [ Konsul ]

No i jak się można było spodziewać part II : MEMORIES PART II "Medycyna objaśnia wszystko - tylko nie to, jak funkcjonuje nasze ciało.. Psychologia objaśnia wszystko - tylko nie to, jak funkcjonuje nasz duch... Biologia objaśnia wszystko - tylko nie to, czym jest życie... Ewolucja objaśnia wszystko - tylko nie to, w jaki sposób życie znalazło sie na lądzie... Paleontologia objaśnia wszystko - tylko nie to, co się stało z dinozaurami... Fizyka objaśnia wszystko - z wyjątkiem praw natury... Archeologia objaśnia wszystko - z wyjątkiem paru drobnych niezgodności, których wyjaśnić nie potrafi.. Historia objaśnia wszystko - tylko nie to, co jest jej motorem sprawczym..." Victor Farkas CZAS: 22 lutego, r. 1954, godz. 22:34 MIEJSCE: Kalifornia, Los Angeles, mieszkanie Geralda Lighta Gerald Light siedział za biurkiem przed maszyną do pisania. Drżącą ręką wsuwał do maszyny kartkę papieru. Zastukały klawisze maszyny. >>Drogi przyjacielu, właśnie wróciłem z Muroc. Ten raport jest prawdziwy - przerażająco prawdziwy.<< Gerald zatrzymał się na chwilę w swoim procesie twórczym, odsunał się na chwilę od maszyny do pisania, po czym sięgnął w stronę kubka z dymiącą kawą. Upił łyk, starając się oddać choćby na chwilę smakowi i aromatowi ciemnego płynu i uspokoić swoje skołatane nerwy. Zgrabnym ruchem podrapał się z tyłu szyi i po chwili klawisze starej maszyny zastukały ponownie... >>Podróż tę odbyłem w towarzystwie Franklina Allea z korporacji Hearsta, Edwina Nourse'a z Instytutu Brookingsa (byłego doradcy finasowego prezydenta Trumana) oraz biskupa MacIntyre'a z Los Angeles. (Proszę, abyś nie ujawniał na razie tych nazwisk). Kiedy zezwolono nam wejść na strzeżony teren (po około sześciu godzinach, w czasie których sprawdzono nas bardzo dokładnie pod każdym względem, w tym również nasze życie prywatne i publiczne), doznałem osobliwego uczucia, że świat kończy się dziwacznym realizmem. Nigdy wcześniej nie widziałem tak wielu istot ludzkich w stanie kompletnego przygnębienia oraz dezorientacji pod wpływem świadomości, że ich własny świat kończy się ostatecznie w trudny do opisania sposób. Realość pojazdów latających z "innego świata" raz na zawsze przestała być wyłączną domeną spekulacji i stała się bolesną częścia świadomości każdej odpowiedzialności naukowej i politycznej grupy. Podczas mojego dwudniowego pobytu tam widziałem pięć różnych typów pojazdów latających poddawanych badaniom przez przedstawicieli naszych sił powietrznych - pod nadzorem i za zgodą Obcych! Brak mi słów, aby wyrazić moje odczucia. No i stało się. Teraz to już historia.<< Zatrzymał się znowu na chwilę, jakby tą ciszą chciał zaakcentować napisane przed chwilą zdanie. Poukładał swe myśli stosownie do pisania kolejnych zdań, po czym w słabo oświetlonym pokoju na nowo rozległ się miarowy stukot. I to uciążliwe swędzenie z tyłu głowy... >>Jak już zapewne wiesz, prezydent Eisenhower zrobił pewnej nocy w czasie swojego pobytu w Palm Springs w sekrecie wypad do Muroc. Jestem przekonany, że zignoruje zażarty spór toczący się między różnymi "autorytetami" i zwróci się do opinii publicznej za posrednictwem radia i telewizji, jeżeli ten impas nie zostanie przełamany. Z tego, co mi wiadomo, wynika, że właśnie jest przygotowane oficjalne oświadczenie skierowane do narodu, które ma być ogłoszone w połowie maja. Przedstawiam twoim wspaniałym zdolnościom dedukcyjnym wyobrażenie sobie niesłychanego chaosu skotłowanych myśli i uczuć druzgoczących obecnie świadomość setek naszych naukowych "autorytetów" i luminarzy wielu wąskich specjalności, którzy współtworzą obraz naszej współczesnej fizyki. W kilku przypadkach nie mogłem powstrzymać się od współczucia, które mnie ogarnęło, widząc pełne godności zagubienie stosunkowo błyskotliwych umysłów szukających racjonalnych wyjaśnień, które pozwoliłoby im ocalić ich dotychczasowe teorie i koncepcje. Byłem wdzięczny mojemu własnemu przeznaczeniu, które dawno temu pchneło mnie w gąszcza metafizyki i zmusiło do poszukiwania własnej drogi. Widok wybitnych umysłów pokornie schylonych przed nie dającymi się pogodzić z uznaną wiedzą zjawiskami nie należy do przyjemności. Już zapomniałem, jak się czułem, kiedy oswajałem się z tak pospolitą rzeczą jak dematerializacja "stałych" obiektów. Pojawianie się i znikanie ciała eterycznego lub duchowego stało się dla mnie z biegiem lat czymś tak pospolitym, że nie przyszło mi do głowy, że coś takiego może zakłócić równowagę umysłową człowieka nie nawykłego do takich zjawisk. Nigdy nie zapomnę tych czterdziestu ośmiu godzin w Muroc!<< Gerald odsunął się od biurka i wyciągnał się na krześle rozprostowując wszystkie kości. Gdy podniósł ręce w góre, splatając je na głową, kołnierz jego koszuli odsłonił szyję, na której widniała mała czerwona blizna wielkości głowki od szpilki. THE X FILES CZAS: 30 marca, r. 1996, ranek MIEJSCE: nieznane Palacz zaciągnął się mocno, po czym wypuścił lekko dym. Tytoniowe obłoki tworzyły fantazyjne wzory w powietrzu, przybierając na chwilę przedziwne kształty i znikając tak szybko jak się pojawiły w gęstej atmosferze pomieszczenia. Promieniowała od niego pewna aura; jego sędziwe spojrzenie oraz zewnętrzna aparycja wskazywały na to, że jest on nieatpliwie osobą dzierżącą niewyobrażalną władzę. A władza sama w sobie zdawała się wychodzić z niego każdym porem jego ciała. Jakiś niewidzialny obserwator mógłby pomyśleć iż trafił w sam środek antycznego piekła, gdzie sędziwy Hades rozwazał nad losami ludzkości. W istocie skojarzenia te nie były dalekie od prawdy. Uwspółcześniony Hades w osobie Palacza, człowieka który ważył na codzień w swoich rękach los wielu osób, siedział w głębokim stylowym fotelu, który do złudzenia mógłby spokojnie uchodzić za tron boga piekielnych otchłani. Po chwili niezbędnej do spokojnego wypalenia papierosa podniósł się z trudem i rozgrzebał pogrzebaczem tlące się w kominku węgielki. Buchnął znowu przyjemny żar. Starzec usiadł ponownie w fotelu jedną ręką rozgrzebując kupkę zdjęć. W końcu wybrał jedno, które przedstawiało jakąś młodą rudą i uśmiechniętą kobietę w jego objęciach. Jaka szkoda, że zgineła w tragicznym wypadku... Musiała zginąć... Posmutniał momentalnie, a w kąciku jego oka coś zalśniło. Na innym zdjęciu widniał kadr niczym z wojskowej kamery. Rosyjski oddział żołnierzy, który miał za zadanie odnaleźć i przejąć szczątki rozbitego statku powietrznego, prawdopodobnie nowego prototypowego myśliwca amerykańskiego, który przelatywał w takmtych rejonach z misją szpiegowską. Prawda była jednak zgoła inna. Palacz przeanalizował wzrokiem fotografię i uśmiechnął sę lekko, co nie zdarzało mu się zbyt często. Dziś wszyscy już dawno zapomnieli o zaginionych żołnierzach zza Buga, a cały las spłonął z niewyjaśnionych dotąd przyczyn. Wszyscy zniknęli równie szybko jak się pojawili. Zupełnie jak gdyby rozpłynęli się we mgle... A może wogóle ich tam nigdy nie było... No bo któż może to wiedzieć. W powietrzu dawało się wyczuć specyficzny zapach tytoniu. Wokoło zalegał bladoniebieski opar, zniekształcający na swej powierzchni ledwo docierające do pomieszczenia promienie słabego słońca. Dawało to nieziemski obraz, piękny a zarazem tajemniczy. Jednak Palacz nie miał teraz najmniejszego zamiaru podziwiać tego fenomenu. Widział bardziej dziwaczne widoki już nie raz, od niepamiętnych już czasów. Sięgnął po pogrzebacz i poruszał nim raz jeszcze w kominku, zostawiając w powietrzu mikroskopijną paradę iskierek. Zręczna fikcja stworzoną dzięki potędze magii jednego z boskich pierwiastków: ognia, który nie miał chyba sobie równych w całym wszechświecie. "(...) I Bóg rzekł: Niech stanie się światłość! I stała się światłość. A Bóg widział, że była dobra. I Bóg rozdzielił światłość od ciemności." Po pierwszych spotkaniach, kiedy Pleiadianie wgnietli przysłowiowo swoją technologią i zatrważającymi umiejętnościami w ziemię całe ziemskie delegacyjne "robactwo". Jeszcze przez jakiś czas wzajemne stosunki obu ras były całkiem poprawne. Obie strony starały się nie wchodzić sobie w drogę, chociaż z góry widać było nigdy nieustalony podział władzy w tym systemie. Ale sojusz zawiązany z potrzeby chwili, tak jak każdy zresztą, po pewnym powoli zaczynał się rozpadać. Ludzie wyciągnęli lekcje... nie tylko z walki w bazie Groom Lake. Pamiętali. Podwładni Palacza widzieli film... dobrą propagandową robotę o tym, jak najsilniej chroniona baza Ameryki Północnej, a być może najsilniej strzeżona baza na całym globie, broniła się ponad dwa tygodnie przed przeważającymi siłami byłego sprzymieżeńca, a teraz zawziętego wroga. I nie był to zwykły oponent, lecz prawdziwa zaraza z innego świata. Później mieli się dowiedzieć dzięki poczcie pantoflowej, że były to tylko dwa dni. Goście z Pleiad przeszli przez cały system w ciągu dwóch dni ciężkich walk ze stratą zaledwie trzech jednostek, przy minimalnym wsparciu technologicznym, praktycznie dysponując jedynie swoimi nadnaturalnymi zdolnościami telekinetycznymi i Bóg jeden wie jakimi jeszcze. W każdym bądź razie całe ich nadzwyczajne zaplecze bojowe przyniosło im zadawalające rezultaty. A później zawarto z nimi kolejny, już nie tak papierowy jak poprzedni, sojusz. Tak... ludzie nauczyli się wiele... A Oni nauczyli się wiele o ludziach, potrafili z niesłychaną precyzją łączyć w całość wszelkie mało istotne informacje. Zarówno Palacz jak i jego przyjaciele byli świadkami, jak "sojusznicy" przesłuchiwali więźniów. Wygrzebali im z pamięci wszystko... nawet to, czego sami nie byli świadomi. Palacz zmarszczył twarz na myśl o przeszywającym czaszkę bólu, jaki odczuł wielokrotnie podczas procesu, któremu dziś nadali dość popularną nazwę "Mind-Scan". Nigdy nie zapomni uczucia, kiedy duże, czarne oczy przyglądały mu się z pełną uwagą jak jakiemuś laboratoryjnemu stworzeniu. CZAS: godz. 8:10 MIEJSCE: "Archiwum X", Centrala FBI, Washington D.C - Scully? To ja, Mulder. - - Mulder, no hej. Co się stało, że dzwonisz do mnie? - - Nie mogę o tym rozmawiać przez telefon. Dzwonię z biura, musimy sie jak najszybciej spotkać, to bardzo ważne. - - Mulder, w tej chwili nic nie może być ważniejszego od mojej sytuacji. Mamie się właśnie pogorszyło. Przecież zakończyłeś już sprawę zamachowca, więc do czego ja ci jestem teraz potrzebna? - - Naprawdę nie mogę o tym mówić teraz. To ma związek z Archiwum X. - - Przykro mi Mulder, ale jesteś zdany wyłącznie na siebie. Pamiętaj, że ja zamiast krucjaty mam jeszcze rodzinę. - Cisza była teraz dla Muldera gorsza od jakiegokolwiek hałasu. - Cholera! - Nie mógł być jednak zły na swoją partnerkę, wszak jej matka była chora, ale dręczyło go to że tylko on znów jako jedyny, bez choćby najmniejszego udziału Scully widział pewne rzeczy. Teraz jedynymi osobami, które mogłyby mu pomóc w tej delikatnej sprawie, a które mu teraz przychodzili na myśl, byli Samotni Strzelcy. Jeszcze raz zlustrował całą taśme czujnym okiem, po czym wyłączył urządzenie, schował historyczne znalezisko i udał się w kierunku wyjścia. - Ciekawe co na to wszystko powiedzą chłopaki... - Korytarz na samym dnie gmachu FBI był ciemny. Tylko pod sufitem iskrzyły się niepozorne światła. Mulder nie raz przemierzał jego krętym szlakiem, ale teraz czuł się jak nigdy dotąd. Taki... wyobcowany, jakby znalazł się jakimś tajemniczym cudem na obcym mu, wcześniej nie widzianym i nie spenetrowanym, terenie. Wydawało się, że jakaś nieznana nadnaturalna siła wyssała z lubością światło co do cna w tym miejscu, pozostawiając jedynie czarną pustkę niczym wnętrze sporego kałamarza z czarnym tuszem wysokiej jakości. Po chwili w ciemności coś pstryknęło, a mrok rozświetlił się za sprawą zapalniczki, ale tylko na chwilę. Mulder był odwrócony i nie mógł tego widzieć, lecz słyszał pstryknięcie i to, jak z tyłu ktoś się skrada. Nie obracał się. Czekał, a zarazem czuł męczącą go niepewność. Mijały sekundy, a dla czującego się nieswojo agenta wydawały się, jak gdyby trwały one całe lata, wieki. Nie miał zamiaru wykonać żadnego ruchu, czuł na sobie świdrujące spojrzenie dwojga złowrogich oczu, które spozierały na niego z ciemności, niczym jakaś pradawna bestia czająca się w jaskinii. Co byłoby najbardziej optymalnym wyjściem z sytuacji? Kiedy wytężał swoje zmysły, słyszał cichy, miarowy oddech w głebi korytarza. Zdecydował się. Zaczął się powoli obracać, choć przychodziło mu to z wielkim trudem. Tajemniczy mężczyzna, który jak dotąd skrywał się we wszechogarniającym cieniu sięgnął po broń i delikatnie przejechał końcami palców po lufie i przednim chwycie. Spust pistoletu ściągał się łatwo - był z lekka chropowaty, nierówny i ponacinany dla pewniejszego czucia. Starzec uwielbiał ten dotyk, czuł go nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni. Stawał się wtedy niemalże jednością ze swoją bronią. Jedynie tuż przed strzałem stawiał minimalny opór, później wszystko szło gładko jak po maśle. Mulder czuł zimną stal lufy przystawionej do jego skroni. Mały ruch palca wskazującego i lufa podskoczyła dostojnie o kilka centymetrów. BLAM! Rozległ się głuchy strzał i odgłos upadającego ciała mężczyzny. Kaseta legła tuż koło martwego ciała Foxa... CZAS: 25 marca, r. 1996, godz. 6:34 MIEJSCE: Dom Foxa Muldera BLAM! Mulder obudził się nagle i zerwał z łóżka przerażony i zalany zimnym potem. Wokoło ujrzał znajome ściany jego domostwa. A więc to wszystko było snem? Zerknął kątem oka na telewizor. Rozpoznał szybko film "Kalifornia". Jakże nie lubił tego dziecinnego jego zdaniem filmu. Jakiś młody mężczyzna wypowiadał właśnie słowa, które mimo całej odrazy Muldera żywionem względem filmu tym razem skutecznie przykuły jego uwagę. "Kiedy śnisz nie ma zasad, ludzie mogą latać.... wszystko się może wydarzyć. Czasem jest taki moment, kiedy się budzisz i stajesz się świadomy otaczającego cię świata... ale nadal śnisz... Może ci się wydawać, że potrafisz latać ale lepiej tego nie próbój..." - Właśnie spróbowałem... - Dźwięk telefonu wyrwał go z amoku. - Tu Fox Mulder. - - Mulder hej. Czyżbyś spał? - - N...nie. P-przed chwilą właśnie wstałem i jeszcze jestem nieco skołowany... Ale już... staję się z wolna świadomy otaczającego mnie świata. - - Erhm... no to ok. - Mulder wyczuł, że na twarzy Scully musiał zagościć właśnie szeroki uśmiech - Wracam za parę dni, u mamy wszystko w porządku, więc będe mogła wrócić. - - Znakomcie. Biuro aż peka w szwach od śmieci. - - Zapomnij. Narazie Mulder, do zobaczenia za pare dni... Aha, i nie oglądaj już do późna filmów. Masz okropny głos. - Mulder skrzywił się, kiedy większa strużka potu spłynęła mu po plecach prosto w dół. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że to już pora oddać do wypożyczalni kasetę wideo z serii XXX, którą i tak trzymał już dobre parę dni. - Twarde życie - powiedział mętnym głosem, dodając w myślach "Nie tonę w zachwycie". Wychodząc do łazienki stwierdził, że musi jak najszybciej zmienić poduszkę. Stara ma chyba jakiś feler, gdyż cały czas wywołuje u niego swędzenie szyi... CZAS: 30 marca, r. 1996, ranek MIEJSCE: nieznane Wystarczył jeden ruch ręki by wymazać tą ciemną plamę na, w miarę jasnej, karcie historii. Żarłoczy ogień szybko strawił taśmę. Palacz westchnął, spoglądając na pustą paczkę papierosów, na której widniał napis "Każdy problem ma swoje rozwiązanie"... CZAS: 2 kwietnia, r. 1996, godz. 10:15 MIEJSCE: nieznane X szedł wolno korytarzami, które zdawały ciągnąć się kilometrami. Wzdłuż niekończących się wąskich korytarzy wzbijąły się pod sam sufit niezliczone rzędy metalowych półek, choć delikatne słowo "półki" wydawało się groteskowym żartem przy ich ogromnej liczbie i rozmiarach. Na każdej z nich zalegały różne kartony, metalowe pudła, pojemniki i przeróżne akta, których liczba szła w tysiące. W końcu X przystanął przy jednej, na której znajdowały się kartony z nadrukami "lata 40-te", "lata 50-te" itd. Pod każdym nadrukiem oznaczającym poszczególne dekady znajdowały się również bardziej szczegółowe daty wraz z nazwami własnymi miejsc. X chwilę przypatrywał się enigmatycznie brzmiącym napisom takim jak "Groom Lake, 15.10.1982" czy też "Syberia, 26.12.1971". Po pewnym czasie wyciągnął z kartonu z nadrukiem "lata 50-te" metalowe okrągłe pudełko opatrzone plakietką "Muroc, 20.02.1954 - Oryginał". Zgrabnie schował znalezisko w jednej z kieszeni swojego przepastnego płaszcza, odruchowo oglądając się na wszystkie strony. Gdy upewnił się, że jest sam pospiesznym krokiem skierował sie w stronę drzwi. Metalowe drzwi wydały z siebie głuche skrzypnięcie, kiedy X zatrzasnął je za sobą i zamknął automatyczny zamek kartą magnetyczną. Migoczące światło jeszcze przez pewien czas oświetlało drzwi i znajdujący się na nich napis "Pentagon" do chwili, kiedy mężczyzna znalazł się na zewnątrz. Wtedy w korytarzu zapadły ciemności i miały one panować aż do czasu następnych "odwiedzin". Ciemność spowiła też małą kamerę, zainstalowaną pod samym sufitem, która cały czas swoim martwym szklanym okiem monitorowała niecodziennego przybysza aż do wyjścia... KONIEC Seria "Memories" została oparta w dużej mierze na wydarzeniach autentycznych. Templar No i to by było narazie na tyle. Proszę o wyrazy pochwały, bluzgi ;] tudzież słowa konstruktywnej krytyki. PS. W części drugiej posłużyłem się autentycznym listem - przedruk w magazynie UFO. PS.2 W fazach przygotowania trzecie opowiadania pt. Solstice... nieco mroczniejsza strona XF czyli istoty lubujące się w ludzkiej krwi.

02.09.2002
23:15
smile
[9]

Minas Morgul [ Senator ]

autor: Minas Morgul Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie grozi śmiercią lub kopem w RYJA :-) Floryda, podziemne laboratorium wirusologiczne.... godzina 22.00 Cały budynek już prawie opustoszał. Zbliżały się święta i pracownikom laboratorium ani się śniło zostawać dłużej w pracy. W budynku panowała dosyć luźna atmosfera i pracownicy, zabezpieczając eksperymenty i kończąc swoje zajęcia, opuścili miejsce pracy. Jedynie Michael, jak zawsze został dłużej w robocie. Ten wysoki, chudy i przygarbiony mężczyzna, który przypominał trochę wysuszoną gałąź, był typowym przykładem pracoholika i prawie nie dotyczyły go takie pojęcia, jak urlop, czy święta, istniała tylko praca, w której był pogrążony bez pamięci. W laboratorium nie było już nikogo i dla Michaela ten fakt stanowił znaczne ułatwienie w pracy, bowiem nie mógł się on nigdy skoncentrować na eksperymentach, kiedy wokół niego krzątało się pełno (jak ich to nazywał) żółtodziobów, którzy tylko skrzeczą i nie robią nic pożytecznego. Mijały godziny i na tarczy było widać w tej chwili godzinę 00.00, a uczony wciąż siedział przy swoim biurku, edytując komputerowo obrazy spod swego skaningowego mikroskopu elektronowego. Jak że on kochał ten sprzęt. Niektórzy żartowali sobie z niego, że to urządzenie zastępuje mu rodzinę. Od pewnego czasu tak odosobnił się od otaczającego go świata, że ludzie mieli go co najmniej za świra. Michael właśnie kończył pracę nad swoimi kochanymi bakteriofagami, kiedy przypomniał sobie bardzo ważną rzecz: - o kur**! przecież dzisiaj miałem iść do "trumny" z Samem, a ten sukinsyn zmył się już półtorej godziny temu. Mężczyzna był tak pogrążony w analizowaniu "pracy" swoich wirusów, że kompletnie zapomniał o fakcie, że dzisiaj miał wejść ze współpracownikiem do "trumny". Tak naukowcy z tego laboratorium nazywali strefę czwartego poziomu bezpieczeństwa biologicznego, do którego można było wchodzić jedynie w skafandrze kosmicznym, zabezpieczonym dodatkowo w okolicy rękawów i nogawek podwójną taśmą klejącą. Każdy wirusolog musiał mieć asystenta przy swojej pracy, który sprawdzał, czy tamten nie ma jakichś nieszczelności w kombinezonie. "Już ja dam święta temu idiocie! Burn go wypieprzy z roboty na zbity ryj, jak się o tym dowie”. Na szczęście pracuję w tym zawodzie już 20 lat i wiem, jak się mam zachowywać w trumnie". Michael rozebrał się do naga i włożył swój sterylny strój chirurgiczny, który był pierwszą linią obrony przeciwko zabójczym wirusom. Ubrał nowiutki skafander kosmiczny typu CHEMTURION, włączył dmuchawę, która natychmiast zaczęła dostarczać powietrze do skafandra i odparowała Michaelowi szybkę od hełmu, a następnie podążył korytarzem prowadzącym do Komory ciśnieniowej połączonej z "trumną". "Co też dzisiaj Burn dał mi do przebadania?" - Pomyślał Michael. - pewnie znowu Marburg, albo inny syf - westchnął. Po upewnieniu się, że skafander nie zawiera uszkodzeń i że wszystko jest pod kontrolą, Michael wsunął swoją kartę do czytnika drzwi z wymalowaną ogromną czerwoną koniczyną, określającą strefę skażenia. Po dodatkowym wpisaniu odpowiedniego kodu, który był zmieniany codziennie, drzwi do "trumny" otworzyły się i Michaelowi ukazało się pokaźnych rozmiarów pomieszczenie, w którym panowała grobowa cisza i wokół widać było przyjemną dla oka, zielonkawą poświatę. W rogu pokoju stała lodówka, w której trzymano część odczynników. Pod prawą ścianą panoszyły się jakieś pudła, a obok nich stało biurko i szafki z rozmaitym sprzętem laboratoryjnym. Jednak w tym pokoju stało też coś, co niezwykle zaciekawiło naukowca: zamiast szafki z dokumentacją dotychczasowych badań, na lewej ścianie zauważył coś, co przypominało sejf, jednak różniło się to od sejfu tym, że nie miało pokrętła, ani klawiatury, tylko czytnik karty. Pierwsza myśl, jaka przyszła Michaelowi do głowy, to włożenie swojej karty do czytnika. Z trudem znalazł swoją kartę, którą położył gdzieś na biurku i pospiesznie pełen ciekawości wsunął ją w czytnik. "skoro Burn mnie tu wysłał, żebym przebadał nowy materiał, to chyba moja karta będzie pasować" - pomyślał z cichą nadzieją Amerykanin. Wtem, ku jego niemałemu zdziwieniu drzwiczki od sejfu odblokowały się i ku jego oczom ukazała się dużych rozmiarów butla, przypominająca trochę termos, na której był wymalowany napis "NEVADA". Naukowiec wyjął ostrożnie butlę, starając się unikać zbędnych ruchów, mogących uszkodzić skafander i kładąc butlę na stół, delikatnie odkręcił jej wieko, spoglądając na jej zawartość. Wewnątrz znajdowała się fiolka z galaretowatą, niebieskawą, nieoznaczoną substancję. "A więc to mam sprawdzić" pomyślał Michael i zachowując spokój wyciągnął fiolkę z tuby. Na tubie widniał również napis: "Zidentyfikować substancję z fiolki" Naukowiec otworzył delikatnie fiolkę i zebrał kilka kropel płynu do ekspertyzy. W tej chwili stało się coś, czego zmęczony człowiek nie przewidział: w roztargnieniu otarł ręką o nóż diamentowy, który wbił się jak w masło w jego skórę, mięśnie i kość. Michael zaczął obficie krwawić, brudząc przy tym część biurka i dokumenty. Ku jego przerażeniu, kilka kropel krwi kapnęło prosto do fiolki. - A niech to jasny szlag trafi - wykrzyknął Michael - Burn mnie zastrzeli, jak się dowie. Michael nie patrząc na nic wybiegł z "trumny" do pomieszczenia, w którym został spryskiwany przez długi czas środkami odkażającymi. Nie przejął się tym, że przez kilkanaście sekund miał kontakt ze strefą skażenia. Wiedział, że jak już zrobi sobie opatrunek, to będzie musiał wrócić i posprzątać, bo inaczej na pewno straci pracę. Na szczęście rana nie okazała się tak poważna, jak myślał, bowiem nóż nie uszkodził kości, a jedynie tylko lekko skaleczył przedramię. Michael odkaził ranę i przygotował się do ponownego wejścia do trumny, w celu posprzątania krwi i w miarę możliwości, określenia rodzaju badanej substancji. Ubrał nowy skafander i ruszył do "trumny". Otworzył drzwi i jego oczom okazał się przerażający widok: ani śladu krwi i substancji - Jezu! Co się stało? przed chwila podłoga była cała zamazana krwią, a teraz jest czyściutka! I gdzie do k* jasnej podziała się substancja z fiolki, skoro fiolka stoi na swoim miejscu. Wtem przeszył go lekki dreszcz, gdyż spod kartonów obok prawej ściany usłyszał lekki szmer. Powietrze w jego kasku trochę to zagłuszało, jednak naukowiec był pewien, że coś słyszał. Michael wziął do ręki pręt, który kiedyś służył do przytrzymywania małp, które trzeba było zbadać i ostrożnie poszedł w kierunku pudeł. Szmer powtórzył się ponownie i naukowiec, przestraszony potknął się i mocno upadł na zimną podłogę laboratorium. Wtem przerażony stwierdził, że coś wśliznęło mu się przez nogawkę prosto do kombinezonu. - Jak to możliwe? przecież wszystko jest uszczelnione !!! Zanim zdążył coś powiedzieć poczuł nie dające się znieść pieczenie w okolicy lewego kolana. Ból był tak silny, ze Michael nie patrząc na groźbę zakażenia zdjął hełm i zaczął ściągać kombinezon. Z ogromnym przerażeniem stwierdził, że jego skóra prawie całkowicie się rozpłynęła i tam, gdzie wcześniej powinno być udo, wisiały strzępy rozkładających się tkanek. Michael doczołgał się jeszcze do drzwi, lecz wtedy ból opanował jego twarz i oczy, które zaszły krwią i wypłynęły z oczodołów. Naukowiec wrzeszczał z bólu, lecz nikt nie mógł mu pomóc. Wkrótce zebrawszy resztkę sił, jeszcze raz uderzył daremnie w drzwi i w tym momencie zamarł bez ruchu. W laboratorium znów nastała grobowa cisza, którą przerywały niedomknięte, skrzypiące drzwi wejściowe instytutu, trącane przez silny przeciąg... Floryda, koniec świąt, parking przy laboratorium, godzina 6.00 - Erick! Zaczekaj, gdzie tak pędzisz? Aż tak Ci spieszno do roboty ? - Aaaa, to pan Panie Burn. Dzień dobry! Jak się panu wypoczywało podczas świąt ? - Od biedy ujdzie, ale chyba będę musiał zrobić sobie dłuższy urlop. Ta zasrana praca papierkowa w laboratorium mnie dobija. Już od roku nie miałem żadnego kontaktu ze strefą skażenia. Może Ci się wydawać to dziwne, ale badacz, który spędził tyle lat w laboratorium, jest do niego bardziej przywiązany, niż do swego własnego domu. No ale cóż, takie są uroki bycia szefem instytutu. A co u Michaela? Dzwoniłeś do niego? Bo od trzech dni nie daje znaku życia. - Ja bym się nie przejmował. Pewnie wyszedł już dawno z instytutu i właśnie leczy kaca, po udanych świętach. - O kur**! Widzisz to samo co ja? DRZWI SĄ OTWARTE!!!. Co tu się u diabła dzieje ? Ten idiota zapomniał uruchomić zdalne oprogramowanie zamykające wszelkie wejścia do laboratorium.!!! Erick! Natychmiast sprawdź wszelkie systemy, czy gdzieś nie doszło do wycieku i czy nikt poza nami tu nie wchodził przez ten czas! Erick podszedł do wielkiego szarego komputera, który był zamontowany w głównym holu i spoglądając na wskaźniki zaczął głośno wymieniać: - Komory szczelne.....brak wycieków....systemy sprawne....żadnych włamań..... osób w instytucie – 3. Co to k* ma znaczyć ? Panie Burn, niech Pan to szybko zobaczy! - Gdzieś w instytucie jest jeszcze ktoś. Boże! Spraw, żeby to był Michael! Erick! Ty zgromadź tu resztę zespołu, kiedy już przybędą, a ja pójdę zobaczyć, co się stało. Burn nie zastanawiając się długo, ruszył szybko przed siebie na zwiady. Erick nawet nie zauważył, kiedy ten krępej budowy, niski mężczyzna, którego ozdabiały krótkie wąsy, zniknął mu z oczu. Powoli do pracy zaczęli zjeżdżać się pracownicy, więc Erick, zgodnie z poleceniem szefa, kazał się im zebrać w jego biurze. Tymczasem Burn penetrował kolejne pomieszczenia w poszukiwaniu choćby jednej żywej duszy. - Chryste! To już ostatni pokój. Jeśli tu nie będzie nikogo, to zostały mi do przeszukania trzecia i czwarta strefa bezpieczeństwa biologicznego! Kierownik z impetem otworzył potężne drzwi prowadzące do magazynu i poirytowany zauważył, że wszystko jest na swoim miejscu: na środku pomieszczenia stał wózek przeznaczony do transportowania większych sprzętów, a przy lewej ścianie stały dwie szare, metalowe szafy, w których znajdowały się skafandry kosmiczne i stroje chirurgiczne. - Komputery nie kłamią... – mruknął – pozostaje mi sprawdzić gorącą strefę, ale do cholery, kto tam się może zapuszczać? Michael może się pożegnać z robotą. Do czasu, kiedy Burn ubrał swój tłusty zadek w kombinezon, do instytutu przybyła już większość pracowników, którzy zgodnie z jego poleceniem, zostali zgromadzeni w biurze! - Erick! Wytłumacz nam wreszcie, co tu się dzieje! – krzyknęła na mężczyznę jakaś ruda, młoda kobieta ubrana w dżinsy i biały podkoszulek. - Spokojnie Lisa, mamy na terenie placówki drobne nieporozumienie, bowiem komputer wykrył w budynku jakiegoś człowieka. Nie mamy pewności, kto to jest, ale mi się wydaje, że to chyba Michael Jefferson. Pewnie przyszedł wcześniej do pracy i zaszył się gdzieś w budynku, dlatego komputery pokazują, to, co pokazują. - Jefferson w laboratorium? Niby jak tam wszedł, skoro komputer blokuje dostęp do wszystkich drzwi, kiedy wykryje, że w budynku nie ma już nikogo i otworzyć te drzwi może tylko pan Burn ? - Chciałem powiedzieć, że pan Jefferson, to bardzo zasłużony pracownik instytutu i otrzymał on kartę, dzięki której może tu wchodzić, kiedy chce. Problem polega na tym, że pan Burn zabronił wszystkim przebywania na terenie instytutu do dzisiejszego ranka, a komputer wskazuje, że człowiek znajdujący się tutaj, przebywa tu o wiele dłużej. Burn był już przygotowany do wejścia w trzeci poziom bezpieczeństwa biologicznego. To tam właśnie jego pracownicy prowadzili badania nad wąglikiem w związku z rozsyłaniem tegoż wirusa pocztą. Burn przeszedł przez strefę trzeciego poziomu i doszedł do drzwi z wielką czerwoną koniczyną. Wsunął swoją kartę do czytnika i wstukawszy swój kod otworzył drzwi. Coś jednak je blokowało i Burn mimo, że pchał drzwi dosyć mocno, nie mógł ich otworzyć. Wreszcie zebrał w sobie siły i popchnął drzwi, jak najmocniej potrafił. Prawie natychmiast zobaczył ogromny bałagan, mnóstwo stłuczonego szkła oraz to, co mu blokowało drzwi, to był szkielet. Przed Burnem leżał ludzki szkielet, który w embrionalnej pozycji, „trzymał” się za kość udową. Nie było ani śladu krwi, czy wnętrzności, tylko bielutki, częściowo ubrany w kombinezon ludzki szkielet. Zszokowany kierownik instytutu, powstrzymując odruch wymiotny. przyklęknął przy denacie i natychmiast zauważył jego przypiętą do koszulki legitymację, na której widniał napis: Michael Jefferson Wojskowy instytut wirusologiczny Centrum we Florydzie - Boże, to nie może być prawdą! – wykrzyknął Burn – wiedział on, że Michael miał wcześniej operowaną czaszkę, więc szybko odwrócił głowę nieboszczyka w poszukiwaniu śladów i ku swojemu przerażeniu, wszystko się zgadzało – widać było ślady po operacji, którą uczony przeszedł siedem lat wcześniej Kiedy Burn doszedł do siebie, natychmiast przeszukał pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś podejrzanego. W całym tym chaosie nie mógł nic znaleźć, bowiem stosy papierów wymieszały się wraz z potłuczonym szkłem. Na szczęście wszystkie letalne wirusy były umieszczone na swoich miejscach i Burn przez chwile odetchnął z ulgą. Została mu do przebadania jeszcze spora część pomieszczenia, więc nie ociągał się i robił, co było w jego mocy. - Kiedyś jeszcze zapłacę za swoją głupotę – mruknął Burn – powinienem wziąć ze sobą Ericka. Szef po kolei sprawdził wszystkie szafki, aż doszedł do oświetlonego bladym światłem pustego sejfu. Zaniepokoiło go to, gdyż wcześniej nigdy nie widział na oczy tego sejfu, a tym bardziej jego zawartości. Poczuł się oszukany, gdyż mimo, iż był tam szefem, to nikt mu nie powiedział o nowym nabytku instytutu. - Już ja im dam wypłatę! – krzyknął i wyszedł z pomieszczenia, gdzie czekał go długi prysznic w chemikaliach odkażających. Nie mógł powstrzymać nerwów i skrócił sobie prysznic z regulaminowych 5 minut do 3 i poszedł w kierunku przebieralni. Kiedy już miał tam wejść, poczuł, jak coś ciąży mu na skafandrze. Coś, czego wcześniej nie zauważył lub przeoczył. Kierownik zatrzymał się, starając się nie poruszyć i delikatnie przesunął rękę w kierunku tajemniczego ciężaru. Zanim zdążył się zorientować, nacisk na jego ciało ustał i Burn nie zauważył na sobie niczego niezwykłego. Starając się powstrzymać furię, szybko i niedbale przebrał się w swój garnitur i wybiegł w kierunku głównego holu, który prowadził między innymi do biura. Wchodząc do pokoju, tak mocno trzasnął drzwiami, że wystraszył dwie kobiety, które pracowały, jako sprzątaczki. - Słuchajcie wszyscy! Wydaje mi się, że mamy w instytucie „sytuację”. W „trumnie” znalazłem szkielet Michaela, nie mam pojęcia, co go zabiło. – wśród zdezorientowanych naukowców rozeszła się masa szeptów: „O mój Boże, a co jeśli to się wydostało na zewnątrz”, „Michael nie żyje? To nie może być prawdą, nie on, nie on..” Wtedy jeden z obecnych wykrzyknął: „przecież drzwi od instytutu były cały czas otwarte, a co jeśli ktoś tu wszedł i wykradł eksperymenty, lub jeśli to coś wydostało się na zewnątrz?” - Nie panikujcie! Wrzasnął Burn. Komputery wykazały, że oprócz Michaela, a raczej tego, co z niego zostało, w budynku nie było nikogo. W końcu ten instytut jest przecież tajną instytucją rządu, więc nikt niepowołany nie może się o nim dowiedzieć. Żeby uniknąć kłopotów musimy działać szybko! Erick, wezwij federalnych, ja porozmawiam z prezydentem. A wy sprawdźcie, czy gdzieś nie zginęły żadne dokumenty oraz czy wszystko jest na swoim miejscu. Nowy Jork, Central Park, godzina 8.00 - Masz towar? - Jest w bezpiecznym miejscu, jednak jeśli chce go pan otrzymać, będzie pan musiał zapłacić połowę sumy teraz, a połowę po otrzymaniu... i chyba tego nie muszę panu przypominać prawda. - Masz! Oto Twoje 3 miliony i módl się, żeby towar sprostał moim wymaganiom! Kiedy go otrzymam? - Na dniach... i niech się pan zbytnio nie unosi. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, to dowie się pan o jego skuteczności, jeszcze zanim go pan otrzyma. Powiem tylko tyle, że ten towar jest o wiele więcej wart niż te marne 6 milionów. - Mam taką nadzieję. Wschód zaczyna się już niecierpliwić i lepiej dla ciebie, jeśli dotrzyma pan słowa i nie zwieje z trzema milionami, bo przez cały czas będziesz śledzony przez moich ludzi, którzy zapewnią ci ochronę, ale będą mnie wciąż informować o twoim położeniu i poczynaniach, więc radzę mieć się na baczności. - Jestem biznesmenem – syknął – a nie zbiegiem, więc te środki bezpieczeństwa są zbyteczne - Jak to mawia przysłowie „Przezorny zawsze ubezpieczony” Floryda, Podziemny instytut wirusologiczny, godzina 9.00 Zjawił się oddział FBI. Wszyscy agenci ubrani byli w kombinezony kosmiczne typu CHEMTURION. Łącznie było tam trzydziestu ludzi. Już po tej liczbie można było wywnioskować, że sytuacja jest poważna. Najwyższy a agentów wyszedł z szeregu i podszedł do Kierownika instytutu - Dzień dobry. To pan nazywa się Richard Burn? - Tak, to ja. Dobrze, że się wreszcie zjawiliście, ale mamy tu kłopotliwą sytuację. - Jestem agent Andrew. Poinformowano nas, że macie tu jakiś tajemniczy zgon. Czy ktoś z obecnych miał kontakt z ciałem. - Tylko ja - Nie wiemy, co go zabiło, ale skoro nieboszczyk miał na sobie kombinezon, to czynnik, który go zabił musiał przez niego przeniknąć i istnieje groźba, że w Pana przypadku jest podobnie. Mark, Steven, Joe, Ash, zaprowadźcie pana Burna do izolatki i niech będzie pod stałą obserwacją. - Hej! Co się dzieje?! Nie zamykajcie mnie tam. Mogę wam udzielić cennych wskazówek! Przecież jestem szefem tego instytutu. Nic mi się nie stanie! - To dla Pana dobra. Za 12 godzin wypuścimy pana i wtedy nam pan pomoże. Mike, Frank. Za mną! Pomożecie mi wyciągnąć ciało z „trumny”. - Ja, Mike i Frank zawieziemy ciało do ekspertyzy, natomiast wy macie tu przeprowadzić kwarantannę. Nikt oprócz agentów i wojska nie ma tu prawa wchodzić, ani stąd wyjść. Agenci FBI szybkim krokiem podążyli ku gorącej strefie, a tym czasem Richard Burn został zamknięty szczelnie w izolatce. Andrew przechodząc przez szereg korytarzy instytutu trafił wreszcie wraz z podwładnymi do „gorącej strefy”. Kiedy Frank i Mike zamykali ciało w poczwórnym, plastikowym worku, który następnie został umieszczony w przenośnej chłodnicy, Andrew przeszukiwał pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek śladów, które pomogłyby mu wyjaśnić tą zagadkę. Już kiedyś pracował w podobnym instytucie, jako wirusolog, ale nie mógł znieść myśli, że w każdej chwili może stać się ofiarą niechybnej śmierci i zatrudnił się, jako agent FBI. Kiedy już ponownie był w ciemnej otchłani „trumny” przypomniał sobie nad czym tu pracowano. Przed oczami pojawiały mu się obrazy afrykańskich dzieci chorych na gorączkę krwotoczną ebola, ludzi cierpiących z powodu wąglika, biedaków umierających bez pomocy na jednego z najstraszliwszych wirusów – Hamburga. Andrew wziął się w garść i skupił się na pracy, bo pomyślał sobie, że nie ma sensu roztrząsać starych wspomnień i ran, kiedy robota czeka. Powoli badając każdy centymetr ogromnego pomieszczenia, Andrew trafił do pustego, ogarniętego bladą poświatą sejfu. W środku zobaczył otwartą tubę z napisem „NEVADA”. Niedaleko obok leżało pełno potłuczonego szkła. Na szczęście były to puste probówki i fiolki i nic nie wyglądało na podejrzane. Agent jednak wziął tubę, oraz pozbierał do zbadania wszystkie potłuczone kawałki szkła, które również zostały owinięte folią i umieszczone w chłodnicy. Kiedy doszedł do końca pomieszczenia, znalazł wreszcie coś, co Burn przegapił i o czym nie wspomniał: na podłodze w kałuży śluzu, leżało coś, co przypominało agentowi wylinkę. Przyjrzał się temu dokładnie i był niesamowicie zdziwiony, bowiem wcześniej nie widział niczego podobnego. Po zebraniu wszelkich dowodów, które mogłyby mieć coś wspólnego ze sprawą, agenci cali spoceni i zdenerwowani wyszli z „trumny” wraz z pokaźnych rozmiarów i ciężką chłodnicą. Aby mieć pewność, że zostali dobrze odkażeni, poddali się 2 razy dłuższemu niż zwykle prysznicowi i po przebraniu, udali się wraz ze zwłokami i znalezionymi dowodami do najlepszego eksperta w Stanach Zjednoczonych, który urzędował niedaleko instytutu. Floryda, kanały ściekowe, godzina 13.00 Wszędzie unosi się zapach stęchlizny. W otaczającym wszystko półmroku, przy słabych światłach żarówek widać dwóch rozmawiających ze sobą bezdomnych. Pierwszy z nich jest o wiele starszy od drugiego. Ma na sobie zniszczony płaszcz, i stare skórzane buty, które z czasem mu popękały. Drugi człowiek jest ubrany o wiele bardziej przyzwoicie, bowiem okrywa go całkiem niezniszczona kurtka, a na nogach ma dżinsy dobrej firmy. - Co ci mówiłem o napadach? – krzyknął starszy – już i tak idioto mamy przez ciebie kłopoty, bo ty jesteś najmądrzejszy i musiałeś okraść sklep. Teraz na głowę zwali nam się cała masa gliniarzy i nie licz na to, że będę cię bronił jeśli cię dorwą. - Dziadek. Popatrz lepiej na siebie! Ty mi nie pieprz, że kradzież jest zła, skoro sam chodzisz, jak najgorszy cwel w mieście! Wystarczy, że byś poprosił i załatwiłbym ci nową kurteczkę. Aż wstyd mi się z tobą pokazywać! - Wolę chodzić w obsmarkanej kurtce i obsranych gaciach, niż wylądować w pierdlu na kilka lat. - Nie gadaj. W pierdlu nie jest tak źle. Przynajmniej z jedzeniem nie będziesz miał kłopotów, bo cię będą dokarmiać. A tu? Zjesz to, co sobie upolujesz – z wyraźną nuta szyderstwa powiedział młodszy. - O ty gnoju! To tak szanujesz starszych? Już ja ci ..... zaraz! Co to za hałas ? Słyszałeś to? - Nic nie słyszałem. To chyba tobie coś się na starość z uszami porobiło. - Ależ przysięgam, że coś słyszałem! Zaczekaj tu, pójdę sprawdzić. Staruszek pomknął przed siebie dosyć żwawo, co bardzo zdziwiło młodszego, bo jeszcze nigdy nie widział starucha, który poruszał się w kanałach tak zwinnie. Dziadek przebiegł koło czwartego zakrętu i w tym momencie hałas znowu się pojawił. Przypominało to coś jakby chrzęst i mlaskanie. Staruszek nie spodziewał się nadchodzącej śmierci i nie zatrzymując się, pobiegł do miejsca, w którym rozlegał się hałas. Doszedł do miejsca w którym dźwięk był najsilniejszy i w tym momencie przestał go słyszeć. Spojrzał na ścianie i z niesamowitym przerażeniem ujrzał wypatroszone zwłoki swojego młodszego kolegi. Jego głowa była przecięta na pół, a mózg powoli wypływał na kamienną posadzkę. Klatka piersiowa była rozerwana, a całe wnętrzności wisiały strzępami z jamy brzusznej. Kończyny były wręcz wbite w ścianę, a lewa noga została całkowicie zmiażdżona. Coś, co przypominało wcześniej żebra teraz wyglądało na spiralne strzępki kości. Staruszek był tak wystraszony, że w te pędy zaczął biec przez siebie. Było już za późno, słyszany wcześniej przez niego chrzęst znowu powrócił i zbliżał się coraz bardziej ku niemu, aż w końcu stał się niezwykle wyraźny. Mężczyzna zdążył się jeszcze odwrócić, lecz w tym momencie jego kręgosłup został rozerwany, przez kilkanaście ostrych szponów i w kanałach znowu nastała grobowa cisza, którą przerywało tylko rytmiczne kapanie kropelek wody z rury grzewczej i odgłosy ucztujących gdzieś w oddali szczurów. Rozmowa telefoniczna dwóch mężczyzn, godzina 20.00 - Zgodnie z umową, chciałem teraz zademonstrować skuteczność naszego produktu. Proszę włączyć telewizor na kanał piąty. „Dzień dobry państwu, w miejscowych kanałach w centrum Florydy doszło dzisiaj do jednego z najbrutalniejszych morderstw, jakie pamięta Floryda. W kanałach policja znalazła rozszarpane na strzępy zwłoki dwóch osób. Morderca był tak bezwzględny, że zmasakrował ofiary w taki sposób, że policja jest zdziwiona, jak ktoś mógł posiadać tyle siły, do zrobienia czegoś takiego. Policja podejrzewa filipińska mafię narkotykową, która kiedyś spowodowała podobne morderstwo, które jednak nie było tak brutalne. Tożsamość ofiar jest nieznana i dopiero po szczegółowej sekcji będzie można ustalić cokolwiek. George Watson, szef nowojorskiej policji powiedział: cytuję: „Mamy do czynienia prawdopodobnie z filipińską mafią narkotykową i załatwili oni po prostu swoje porachunki. Znani są z okrutności w morderstwach, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Jeśli to nie oni, to mamy do czynienia, z niezwykle groźnym dewiantem. Poczyniliśmy już odpowiednie kroki w celu wyjaśnienia sprawy”. A teraz wiadomości pogodowe przedstawi państwu....” - Wypuściliście to na zewnątrz? Popie******* was? Nikt się nie może o nim dowiedzieć. Jeśli media, policja, FBI, prezydent, lub ktokolwiek inny się o tym dowie, to pożałujesz, że się urodziłeś. Jak to się stało, że to uciekło i kiedy to otrzymam. - Już niedługo. Nasi ludzie zastawili na niego pułapkę i jeszcze dzisiaj go złapiemy. Najpóźniej pojutrze proszę spodziewać się dostawy. Był drobny wypadek i projekt przez przypadek został uwolniony. Myślimy, że nie rozwinął się jeszcze na tyle, abyśmy go nie mogli złapać i unieszkodliwić. Proszę się nie martwić. Już moja w tym głowa, że pojutrze otrzyma pan to, co pan chce. - No cóż, to chyba już nasza ostatnia rozmowa. Pieniądze, w zależności od dostawy przyślę ci na numer konta, który mi podałeś. Jednak jeśli nie złapiecie go w ciągu dwóch dni, to osobiście urwę ci jaja. Czy rozumiemy się jasno? - Ależ oczywiście. Może pan na mnie polegać...... - Nie chcę cię ponaglać, ale wschód się już niecierpliwi i jeśli nie dostanę towaru w wyznaczonym czasie, to módl się, żebym dorwał cię pierwszy, a nie oni. - Zrozumiałem i do widzenia, niech pan oszczędzi sobie już tych gróźb. Floryda, Instytut Patologii i Medycyny Sądowej. Godzina 20.30 Ogromna sala przeznaczona do wykonywania sekcji zwłok, jest oświetlona jasnym i ostrym światłem. Przy komputerze siedzi niski, gruby i przygarbiony człowiek, analizując skrzętnie wyniki jakichś testów. Widać, że poświęcił się pracy, bowiem jego zmarszczki i worki pod oczami wskazują na to, ze nie oszczędza się w zawodzie. Nagle drzwi od sali uchylają się i stają w nich trzej ludzie odziani w skafandry kosmiczne i ciągnący za sobą pokaźnych rodzajów chłodnicę.. - Witam was przyjaciele! Już nie mogłem się doczekać, kiedy przyjedziecie do mnie z tym fenomenem. Pan Burn uprzedził mnie, że przybędziecie, dlatego zdążyłem już przygotować salę obok do analizy. - Ja też się cieszę, że pana widzę. Nazywam się Andrew Richardson i jestem agentem FBI, tak jak moi wspólnicy: Frank Heller, i Mike Underdark. Mamy nadzieję, ze tak znana osobistość w świecie patologii, jak pan, poda nam przyczynę śmierci tego człowieka. - No, dobrze już. Koniec tych powitań. Dajcie mi się przebrać w skafander, a w tym czasie przenieście lodówe do oznakowanego pomieszczenia obok. Jak skończę się przebierać, to przyjdę. Nie minęły 4 minuty, kiedy Doktor Franklin zjawił się z całym potrzebnym sprzętem. - No to zaczynamy. Nie będę owijał w bawełnę, tylko od razu powiem, żebyście wyciągnęli trupa, oraz wszystko co tam macie z lodówy i wtedy będziemy rozmawiać. - Agenci posłusznie wypełnili wolę doktora. Woleli mu się w niczym nie sprzeciwiać i nie drażnić go, bowiem w całych Stanach Zjednoczonych nie było lepszego „speca od trupów”, jak nazywano doktora. – bardzo dobrze. Teraz delikatnie otwórzcie worek, w którym znajduje się nieboszczyk i przenieście go na ten stół – powiedział, wskazując palcem na duży stół, na którym był zwykł przeprowadzać sekcje. – Agenci wykonali polecenie i oczom profesora ukazał się bielutki ludzki szkielet. - Hmm.. pierwsze, co tu trzeba zrobić, to określić tożsamość zmarłego. Czy wiadomo, kto to jest? - Pan Richard Burn powiedział, że to Michael Jefferson. Podobno, kiedy wszedł do „trumny” ujrzał go martwego, a na kombinezonie zobaczył jego identyfikator. Powiedział nam też, że miał operację czaszki i na niej zostały charakterystyczne ślady, które teraz rozpoznał. - Mimo wszystko, chcę mieć pewność, ze to ta sama osoba, o której mówił ten stary pryk Burn. Agencie Michael. Jeśli pan będzie łaskaw proszę znaleźć w bazie danych, jak najwięcej informacji na temat Michael Jeffersona. Potrzebna jest mi też jego karta dentystyczna. - Już się robi – szepnął agent. Po trzydziestu minutach wrócił z informacjami. - Dziękuję panu – mruknął patolog – teraz sprawdzimy, czy to rzeczywiście on. Blizny na potylicy się zgadzają z tymi ze zdjęcia. W dzieciństwie miał złamaną nogę w dwóch miejscach.... tu też widzę ślady dawnych zrostów. Również identyczne. Uzębienie, jak na karcie. Nie mam wątpliwości, to jest Michael Jefferson. Wreszcie mogę przejść do najciekawszej rzeczy. Co go zabiło. – naukowiec obszedł dookoła ciało i począł oglądać wszystkie elementy szkieletu, jak elementy, jakiejś sadystycznej układanki. - Powiem szczerze, że odkąd pracuję w tym zawodzie, to jeszcze nie widziałem czegoś podobnego. Bez używania mikroskopu mogę stwierdzić, ze to, co leży przed nami, to czysty szkielet. Cos, co go zabiło, nie zostawiło na nim ani śladu mięśni, i narządów. Popatrzcie na chrząstki. Chrząstka u zdrowego człowieka jest gładka. U Michaela ma konsystencję i strukturę sera szwajcarskiego. – Patolog wziął waciki i delikatnie przejechał nimi po przedramieniu ofiary, wycierając wszystkie ślady substancji, które znajdowały się na nim. Wtem zdarzył się wypadek, który o wiele bardziej przybliżył patologa do rozwiązania zagadki. Jednemu z agentów wypadł kilogramowy pojemnik, który uderzył w czaszkę denata. Ku zdziwieniu wszystkich obecnych czaszka rozsypała się w popiół. - A to co takiego? – wrzasnął doktor – patrzcie tylko, jakie te kości są kruche! Coś pozbawiło je całkowicie białka. Kość człowieka nie zachowuje się tak po naturalnej śmierci. Kość zachowuje się tak, kiedy leży przez długi czas w ogniu. Wtedy zostają same sole mineralne, a białko zostaje spalone i kość robi się strasznie krucha. Dziwię się, że ten pseudoszkielet nie rozsypał się wam podczas przenoszenia. Jednak wolałbym, gdybyście opuścili tą salę i pozwolili mi pracować za dwie godziny wrócę z ekspertyzą. Do tego czasu róbcie co do was należy i nie przeszkadzajcie mi. I nie zapomnijcie się zdezynfekować. Pamiętajmy, ze dalej nie wiemy, co zabiło tego człowieka, a jeśli to jakiś drobnoustrój, to nie może on wydostać się dalej niż za tą salę. Dwie godziny później, patolog podekscytowany wyskoczył z laboratorium w poszukiwaniu agentów. Znalazł ich znudzonych w poczekalni i od razu wziął ich na rozmowę. - Panowie mamy tutaj szczególnie niebezpieczną sytuację. Zgarnąłem wacikiem resztki substancji, które znalazłem na szkielecie i po analizie odkryłem, że oprócz chityny występuje tam substancja nieznana całkowicie nauce. Jest to substancja organiczna, ale oprócz tlenu i azotu występuje tam pierwiastek, którego komputer nie rozpoznaje. Tego jeszcze nie odkryto i na próżno szukać w tablicy Mendelejewa. Przebadałem też szkło, które przynieśliście, ale nie znalazłem nie znalazłem nic niezwykłego. Podejrzewam, ze denat próbował się ratować, kiedy został zaatakowany i wtedy zbił te probówki. Wtem wtrącił się jeden z agentów: - ja tu czegoś nie rozumiem. Użył pan słowa „zaatakowany”. Co to ma znaczyć do diabła. Co go zaatakowało ? - Proszę mi nie przerywać. Właśnie próbuję dojść do sedna sprawy. W jeden z plastikowych worków zawinął pan dziwną „siatkę”, która przypominała panu wylinkę gada. O wiele pan się nie pomylił, bo to jest rzeczywiście wylinka, ale nie mam pojęcia z jakiego stworzenia pochodzi. W jej składzie chemicznym znajduje się też dziwny pierwiastek, który znalazłem przy ofierze. Oprócz tego, wylinka ta składa się jeszcze z kreatyny i substancji przypominającej nylon. Zastanawia mnie jedno. Co w instytucie wirusologicznym może robić takie coś? Jeśli to, co zabiło Jeffersona wydostało się poza obręb instytutu, to ludziom grozi poważne niebezpieczeństwo. A tak nieoficjalnie powiem wam, że jestem przerażony i kompletnie nie mam pojęcia z czym mamy do czynienia. Nie jest to ani gad, ani ssak i nie mam nawet pewności, czy to aby na pewno istota żywa. Co też się stało w tym instytucie kilka dni wcześniej? Chciałbym to wiedzieć. - Dziękujemy. Przykro nam, że nie porozmawiamy dłużej, ale musimy powiadomić o tym kogo trzeba i szybko rozpocząć przeszukiwanie laboratorium - Już powiadomiłem prezydenta, a on wysłał do instytutu wojsko, które ma zbadać sytuacje, Mam dla pana dobra radę. Niech pan idzie się przespać i pozwoli swoim ludziom trochę odpocząć. Wojsko przez noc zajmie się wszystkim. Jeśli znajdę coś nowego, to na pewno do pana zadzwonię. Agenci już mieli opuścić placówkę, kiedy do budynku, szybkim tempem wkroczyło ośmiu barczystych żołnierzy. Kilku z nich niosło nosze obwinięte plastikowym workiem. Nawet niedoświadczony obserwator mógł stwierdzić, że były to ciała. „Pewnie następne ofiary porachunków mafijnych....tylko po co to wojsko?” pomyślał Andrew, po czym szybko wybiegł z budynku. Wsiadł w samochód i pojechał do domu, by zgodnie z rada patologa, przespać się trochę i zapomnieć choć przez chwilę o sytuacji, która dzieje się w instytucie. Dom Andrew Richardsona, godzina 3.07 - Kochanie. Weź odbierz ten cholerny telefon, bo mnie się nie chce wstawać. Kto u diabła dzwoni do nas tuż nad ranem. - Odbiorę, odbiorę.... – mruknął zaspanym głosem Andrew. - Halo? - Witam! Mówi Peter Kormick, patolog Instytutu Patologii i Medycyny Sądowej. Nie będę przeciągał. Andrew: kiedy wychodziłeś z instytutu pewnie zauważyłeś żołnierzy niosących jakieś zwłoki. - Zauważyłem, a co to ma wspólnego ze sprawą? - Na obu ciałach znalazłem ta samą substancję, którą wyodrębniłem z kości Michaela i tej dziwnej wylinki. Rozumiesz co to znaczy? To coś uciekło z instytutu i teraz grasuje gdzieś po mieście. Każdy może stać się ofiarą. To nie jest rozmowa na telefon. Przyjeżdżaj do mnie natychmiast, a pokaże ci coś... Andrew pospiesznie ubrał się i wybiegł z domu. - Kochanie, gdzie jedziesz? - Mam coś do załatwienia kotku. Śpij spokojnie i nie zwracaj na mnie uwagi Floryda, Instytut Patologii i Medycyny Sądowej. Godzina 3.41 Andrew pospiesznym krokiem wbiegł do gabinetu patologa, a ten przerażony z miejsca wykrzyknął: - Andrew! To coś uciekło z laboratorium! Ci dwaj bezdomni, którzy zostali rzekomo zamordowani przez mafię noszą ślady substancji, którą znalazłem na wylince i Michaelu Jeffersonie. Nie mogę Ci pomóc, ale widzę, że to coś jest coraz silniejsze. Wiem tyle, że nawet bardzo silny człowiek nie potrafiłby zrobić czegoś takiego. A teraz o nic nie pytaj tylko jedź!!! Musisz powiadomić wojsko, żeby przenieśli poszukiwania gdzie indziej. - Andrew bez jednego słowa pobiegł głównym korytarzem do wyjścia, gdzie szybko wsiadł w samochód i dał gazu w kierunku zamkniętych fabryk, gdzie pod nimi rozciągały się długie korytarze instytutu wirusologicznego. Agent dojechał tam w kilka minut i z marszu wszedł na teren placówki. - Posłuchajcie mnie wszyscy! Tutaj nic nie znajdziecie. Lepiej wypuście tych ludzi spod kwarantanny i rozpocznijcie poszukiwania gdzie indziej. Pan Kormick po zrobieniu szczegółowej sekcji zwłok wykazał, że substancja znaleziona w organizmach bezdomnych pochodzi z tego laboratorium. Bezdomni zostali znalezieni w kanałach, stad wniosek, że tam trzeba szukać naszego gościa kimkolwiek, lub czymkolwiek jest. – Do Agenta podszedł wysoki, barczysty i postawny umundurowany mężczyzna. - Dzień dobry panie Richardson. Jestem generał Slay. Niech pan się zastanowi nad tym, o czym pan mówi. Mówi pan, że to coś uciekło? Czy aby jest Pan pewien. - ILE MAM SIĘ WYDZIERAĆ, ŻE TAK ??? Czy opinia najlepszego patologa w Stanach wam nie wystarczy? Możecie sami do niego zadzwonić. Mamy tu cholernie poważną sytuację. W mieście kręci się jakiś głodny skur*****, a tymczasem wy pilnujecie kilku oszołomionych pracowników. - Kapitanie Rogers! Proszę o telefon - Tak jest sir. - Witam panie prezydencie. Mamy informacje, że projekt ASSASIN znajduje się w innej części miasta. Aha, rozumiem. 2000 ludzi? Dobrze. Wszystko będzie przygotowane. Żegnam. - Generale! – krzyknął agent – co tu się do cholery dzieje? Nazwał pan to coś ASSASIN`em. To znaczy, że wie pan o co tu chodzi. Proszę mi to wyjaśnić! - Prezydent pozwolił mi udzielić panu potrzebnych informacji, gdyż od teraz będziemy razem współpracować i musi pan wiedzieć, z czym mamy do czynienia. Otóż przez ostatnie 20 lat nasz rząd pracował nad nowym rodzajem broni biologicznej. Niestety naszym naukowcom nie udawało się nam to. Nasze laboratorium mieściło się na pustyni Nevada. Projekt został zwieszony na 15 lat, dopóki postęp techniczny stał się tak znaczący, że mogliśmy przystąpić ponownie do badań. Stworzyliśmy substancję, która może być przechowywana bez obaw w normalnej fiolce. Nie różni się niczym od zwykłej galarety, dopóki nie wejdzie w kontakt z białkiem. Wtedy zaczyna mutować i przekształca się w organizm Zwierze to jest na początku zbyt słabe, by prowadzić samodzielny tryb życia, dlatego na kilka minut, przytwierdza się do gospodarza i absorbuje całe jego białko i kod genetyczny. Nawet kości nie pozostają bez uszkodzenia. Potwór znowu zaczyna mutować i staje się czymś podobnym do gada. Tak właściwie to nie wiem, do czego to jest podobne. Z każdej swojej następnej ofiary, pobiera część kodu genetycznego i białek, po czym znowu mutuje, stając się jeszcze potężniejszym i silniejszym drapieżnikiem. Nasz pośpiech jest uzasadniony, bowiem, gdy potwór nie daj Boże zabije 6-10 ludzi, to staje się praktycznie nie do pokonania i jest tylko jeden sposób na jego zabicie. Rząd zrealizował ten projekt, aby użyć go podczas ewentualnej wojny, jako genetycznie zmodyfikowanego żołnierza. Mamy informacje, że projektem ASSASIN jest również zainteresowana wschodnia mafia, więc musimy działać szybko, bo jeśli to dostanie się w niepowołane ręce, to wiele milionów ludzi może przez to stracić życie. Mam nadzieję, że pan wie już wszystko. Nikomu, oprócz swoim ludziom ani słowa. Nikt nie może wiedzieć, co tu się dzieje. Prezydent wysłał w naszą stronę 2000 żołnierzy, którzy przeprowadzą ewakuację miasta i dadzą nam pełną swobodę działania. Proszę przygotować swoich ludzi, na to co ich czeka, gdyż wezmą udział w niezwykle poważnej operacji i każdy z nich nam się przyda. - Tak. Słyszałem o tym. Jednak co to robiło w instytucie wirusologicznym - Nie mamy najmniejszego pojęcia. Na miejscu znalazł Pan pojemnik z napisem NEVADA. To właśnie w tym pojemniku substancja była przechowywana. Prawdopodobnie jeden z pracowników był w zmowie i chcąc sprawdzić jakość towaru, który miał być dostarczony mafii, sprowadził go do laboratorium w celu zbadania. Prawdopodobnie Jefferson nie wiedział o tym i otworzył pojemnik, wydając sobie wyrok. A TERAZ SZYBKO PROSZĘ PRZYGOTOWAĆ LUDZI!!! NIE MAMY CZASU NA POGAWĘDKI, KIEDY MY MARNUJEMY CZAS, TO POTWÓR JUŻ BYĆMOŻE POLUJE NA KOLEJNĄ OFIARĘ........................................ ...:::CIĄG DALSZY NASTĄPI:::... wiem, ze tandetne, ale powtarzam, ze napisalem to 4 lata temu...

03.09.2002
08:46
smile
[10]

Requiem [ has aides ]

huhu, temp, przeczytałem je jeszcze raz - wypas;)))

03.09.2002
10:29
[11]

trustno1 [ Born Again ]

geeeeeeeez!!! jeszcze raz p

03.09.2002
15:00
[12]

Templar^ [ Konsul ]

Req :) Minas Morgul: uuh, Twoje opowiadanie zostawie sobie chyba na wieczór, bo widzę że sporo tego.

03.09.2002
15:20
[13]

KWIECIUH [ Pretorianin ]

"zostałem porwany prze ufo , nikt nie chce mi wierzyć , pilnie prosze o pomoc !"

03.09.2002
17:38
smile
[14]

Neo_ [ Pretorianin ]

No, nieźle. Ciekaw jestem ile Ci ti zajęło czasu ???

03.09.2002
17:54
smile
[15]

Requiem [ has aides ]

KWIECIUH: idz do ginekologa :P

03.09.2002
17:55
smile
[16]

Minas Morgul [ Senator ]

Tak...troche tego napisalem.... ciekawe, czy ktos to przeczyta... :) w kazdym razie to jest tylko niewielka czesc tego co ma sie pojawic. Zamierzam jeszcze walnac tu kilka zwrotow akcji (jezeli tu jest jakas akcja) no i dopracowac wiele szczegolow. To opowiadanie, ktoro jest teraz, to tylko wersja beta i o ile sobie przypominam, to nie pisalem go bardzo dlugo. Skonczylem je bodajze jednego wieczora....ach to natchnienie... No nic... sprobuje teraz pokazac swoja klase w nastepnym opowiadaniu, lub dokanczajac to, bo nie moze sie w tej chwili nawet rownac z tym napisanym przez requiem`a

03.09.2002
18:04
smile
[17]

Minas Morgul [ Senator ]

Acha, jak juz to przeczytacie.... jesli to przeczytacie, to powiedzcie, czy wam sie podoba, bo jesli nie, to nawet nie bede tego konczyl, tylko zabiore sie za cos nowego.

03.09.2002
18:05
smile
[18]

Requiem [ has aides ]

Minas Morgul: swietne:))))) lepsze niz te nudne ksiazki fantasy

03.09.2002
18:09
smile
[19]

Minas Morgul [ Senator ]

Skoro Ty mowisz, ze swietne, to faktycznie chyba nie jest tak tandetne, jak myslalem dzieki. Teraz ide na silownie i zastanowie sie nad kontynuacja :)

03.09.2002
18:12
smile
[20]

Requiem [ has aides ]

ee tandetne napewno nie:) ale mi sie pdoba:) bardzo fajne:)

21.09.2002
13:20
smile
[21]

Requiem [ has aides ]

podniose wątek do góry, moze ktos nowy sie wpisze:)

21.09.2002
13:53
smile
[22]

Minas Morgul [ Senator ]

Heh.. jeszcze nie zrobilem kontynuacji, z powodu nawalu pracy. Ale thx, ze mi przypomniales. Zabiore sie do tego wkrotce

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.