Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Powieści fantasy
W ostatnim numerze "Komputer ŚWIAT Gry" znajduje się artykuł o beznadziejności i płyciźnie książek oparych na grach. Najczęściej grach cRPG. No właśnie, to bardzo przykry fakt, o ile gra komputerowa była ee, powiedzmy "wspaniała" to książka jest gniotem totalnym. Weźmy np. Baldurs Gate i Baldurs Gate II. O ile gry były bardzo fajne (choć nie pozbawione wad) i bardzo miło się w nie grało to książka była bee. Czy czytaliście jakąś z tych książek? Powiedzcie.
Ufam, żeście zdrowi.
B yła noc, na bezchmurnym niebie jarzył się wielki, beżowy księżyc w pełni. Jakiś człowiek podążał górską ścieżką do jaskini wydrążonej w skalnym zboczu. Nie wiedział, że kilka metrów za nim zmierza grupka pokracznych goblinów, które najwidoczniej wyczuły żywą istotę w tych zapomnianych przez wszystkich górach. Człowiek bezszelestnie wszedł do ciemnej, zimnej pieczary i jednym ruchem ręki zapalił pochodnie na ścianach, które matowym, pomarańczowym światłem rozjaśniły nieco ciemności. Skierował swe kroki w głąb jaskini. Był zdecydowany „teraz albo nigdy” – pomyślał. Przeszedł nad kamiennym mostkiem zwisającym nad bezkresną przepaścią w ciemność, po czym wszedł do okrągłego pomieszczenia, będącego zapewne galerią. Na ścianach wymalowane były rysunki, których jednak nie mógł rozpoznać, być może ze względu na panujący tu mrok, być może z podniecenia, jakie ogarnęło jego umysł. Szybko minął galerię i wszedł do małej sali. Na znajdującym się tam kamiennym podwyższeniu, pod grubą warstwą kurzu znajdowało się to, czego szukał – mały płaski przedmiot. Jego ręka zbliżyła się delikatnie do owej rzeczy i zabrała ją łapczywie. Błysk jaskrawego, czerwonego światła rozdzielił przestrzeń jaskini. Dało się słychać przeraźliwy pisk, który po chwili ustał, tak gwałtownie jak powstał. Tam gdzie przed chwilą znajdował się tajemniczy przedmiot widniało teraz wyraźnie zaznaczone wgłębienie w kurzu, którym pokryte było podwyższenie.Pięć a może sześć goblinów zbliżyło się do jaskini. Z podniecenia skakały i krzyczały w ciemność. W paskudnych łapach dzierżyły ostre jak brzytwa noże, gotowe by kogoś zadźgać. Od dawna nie miały w ustach świeżego mięsa, nie kosztowały ciepłej krwi, ale teraz miały przed sobą wspaniałą okazję. W jaskini czeka na nich wyśmienita kolacja, kolacja, której nie mogą przegapić. Gobliny były bardzo zniecierpliwione. W panującej ekstazie uderzały bronią o kamienie i śliniły się niemiłosiernie, czekając aż podróżny wyjdzie na zewnątrz. W końcu jeden, najbardziej niespokojny goblin wszedł ostrożnie do jaskini, myśląc, że pierwszy wbije swe brudne zęby w ciało wędrowca. Reszta potworów przypatrywała mu się uważnie żółtymi ślepiami, dopóki nie zniknął w ciemnościach. Wtedy głuchą ciszę chwili napięcia przeszył przeraźliwy krzyk. Śmiertelnie ranione stworzenie zataczając się i krwawiąc wybiegło z jaskini i padło na ziemię Reszta hordy zauważyła, że ich pobratymiec nie ma ręki, a z kikuta bryzga czarna jak smoła krew. Wyraz ekstazy znikł z ich powykrzywianych twarzy, a zastąpił go grymas panicznego przerażenia Z paniką wypisaną w ich żółtych oczach dobrały broni i przygotowały się do kontrataku z nieznanym wrogiem. Czekały aż to, co zabiło jednego z nich wyjdzie na zewnątrz. Wymachiwały ostrzami, przeraźliwie krzycząc i wyjąc. Nagle z jaskini wynurzyła się powoli wielka ciemna plama – wysoka na dwa i pół metra maszkara. Gobliny zdążyły zauważyć jej wielkie, żądne krwi żółte oczy. Po kilku sekundach wszystkie leżały już nieżywe skąpane w kałuży czarnej krwi..
* * *
M łody, pyzaty czarodziej o jasnej karnacji i słomkowych włosach kieruje się na północ. Jest jeszcze przed świtem, ale ma do pokonania szmat drogi. Bardzo bolą go przemarznięte nogi i ręce, lecz wytrwale brnie kamienistymi górskimi ścieżkami, pnącymi się coraz bardziej w górę. Nieprzyjemną i trudną wędrówkę niespodziewanie mu coś przerwało. Czarodziej zatrzymał się, wydało mu się, że wyczuł za sobą jakiś szelest. Odwrócił się i usłyszał świst wielkiej łapy, która uderza go w korpus i rozdziera skórę. Jedyne, co zdążył zauważyć przed śmiercią to wielkie żółte oczy istoty, która go zabiła.
* * *
J est wczesny ranek, nie wzeszło jeszcze słońce. Edgar Capstick samotnie idzie dziarskim krokiem do miasteczka Coder. W jego boku spoczywa wielki, błyszczący, obusieczny miecz. Na jego srebrnej kolczudze nie widać żadnej rysy świadczącej o jakiejś walce czy starciu. Mimo to z wyglądu jego twarzy można odczytać, że jest to człowiek bardzo inteligentny i wprawiony w wojaczce. Ma długie proste szare, matowe włosy opadając mu do ramion i bystre niebieskie oczy, które wiele w życiu widziały. Na plecach nosi zapinaną z przodu granatową pelerynę. Capstick śpieszy się, ponieważ bardzo zależy mu na rozmowie z sołtysem Coder, a ten jak zauważył unika go jak ognia. Nagle jakieś dziesięć metrów przed podróżnym z odmętów lasu wyskakuje postać. Edgar widzi ją wyraźnie, stwierdza z całą pewnością, że nie jest to istota ludzka, bardziej przypomina niedźwiedzia stojącego na dwóch łapach albo jakiegoś dzikiego psa. Cała pokryta jest brązową sierścią, ma dużo ponad dwa metry, jest bardzo szeroka w ramionach, jej palce, również pokryte sierścią mają długie na pięć centymetrów pazury. Na głowie pierwsze, co rzuca się w oczy to wielkie żółte oczy, ale Edgar zauważa też stojące uszy i wysunięty do przodu pysk. Potwór zbliża się do niego z zaskakującą szybkością, Edgar wyjmuje miecz, ale bestia zdąża mu go wyrwać. Miecz upada z brzękiem na kamienny gościniec. Maszkara staje nad Capstickiem i nim zada śmiertelny cios mówi chrypliwym, donośnym, trudnym do zrozumienia głosem „Lior, to pominąłeś Edgarze”. Capstick nie zdążył nic odpowiedzieć, dostaje cios w pierś i traci przytomność. Kilka godzin później, kiedy lipcowe słońce wzniosło się już ponad korony wiekowych drzew i zdążyło ogrzać ziemię, Edgar obudził się. Czuł piekący ból w klatce piersiowej, kątem oka zauważył przedartą na wylot zbroję. Potężny splot metalowych kółek był dla potwora niby wełniany sweter. Ranny wiedział, że zaraz umrze, nie mógł nic zrobić, myślał tylko o tym, żeby spotkać się Callepodem. Zagłębiony w swoich błędnych myślach zauważył idącego ścieżką barda. Bard był młodym człowiekiem w zielonym uniformie podróżnym. W ręku miał małą złotą harfę, przy której akompaniamencie nucił swe pieśni. Capstick zebrał resztki sił, które mu pozostały i zawołał („Tuu…htaaaaj). Miał szczęście, że bard go usłyszał. Podbiegł do rannego, próbując mu pomóc, ale ten schwycił jego rękę. Bard zdziwił się ile siły jest w tym konającym człowieku.- Muuusi…szz ekhh, muuusi…szzz, pom…pom…pomocy. Idź do Carr… Cardipii, dooo, doo Cyyyttt…Cytt…Cytttadelii Maggiii, do Johh…Johhhanisaa Callll…llepodda.- Co, opanuj się, musisz odpocząć, znam się trochę na leczeniu, zaraz zbiorę zioła i…- Niieee…maaa czzz…aaasuuu, weeź teeen meeeda…lli…medall…ion. Pokkaż…goo Calepod…owwi… Powwwiedzz muu kaaa…aaaa…miiee…ńńn…Tu urwał, nie odzywał się już – umarł. Bard zniósł go z gościńca, poszedł w głąb lasu i pochował człowieka, który kazał mu iść do Cardipii, w zupełnie innym kierunku niż zmierzał i porozmawiać z Johanisem Callepodem. Nie wiedział, kto zlecił mu tę dziwną misję, ale jeśli sprawa tyczy się Callepoda trzeba ją wykonać. Pomyślał, że to coś ważnego, skoro ten konający człowiek z wielką raną na piersi dał mu srebrny medalion (pewnie bardzo cenny) i kazał zanieść do przeora Szkarłatnych Magów. Obejrzał dokładne wisior i zauważył, że wybity na nim wielki, stary dąb otoczony wieńcem dębowych liści. („No cóż”) pomyślał i ruszył na południe w kierunku wielkiego miasta – Cardipii.Las, w którym zabito Capsticka znany był pod nazwą Starej Puszczy. To wielki teren pokryty dumnymi, wiekowymi drzewami, które skrzętnie strzegą swojej tajemnicy. W Starej Puszczy podróżny może natrafić na dzikie zwierzęta takie jak wilki, czy nawet wargi, jednak bard nigdy nie słyszał o czymś tak potężnym, co miałoby tyle siły, żeby rozharatać kolczugę.Puszcza ciągnie się od podnóża Gór Iskrzących Turni na północy, aż do bagien Culgar na południu. Jej wschodnie rubieże dochodzą do wrzosowisk znanych pod nazwą Morze Traw, natomiast kresy zachodnie to wybrzeże Oceanu Zachodzącego Słońca. Puszcza omija tereny przylegające do Wielkiej Zatoki, nad którą to zamiast ostępów leśnych dominowały raczej pojedyncze drzewa, żyzne tereny i zielona trawa. W tym miejscu bardzo dawno temu powstała rybacka osada – Cardipia. Osada z biegiem lat rozrastała się i dzisiaj jest to potężne miasto portowe z murem obronnym i trzema bramami. W Cardipii władzę wraz z Radą Miasta pełni książę Gilderoy Długowłosy. W mieście znajduje się muzeum, szpital, kilka świątyń, pełno gospod i sklepów, targ, oczywiście port i Cytadela Magii. Jest to siedziba potężnej kasty zwanej Szkarłatnymi Magami. To właśnie do nich bard ma się udać. Każdy wie, że na czele Szkarłatnych stoi Johanis Callepod – bardzo mądry człowiek. Przewodniczy on kaście, ma w niej największą władzę, to on powołuje nowych uczniów, on ustala nowe prawa, którymi ta organizacja się rządzi. Callepodowi doradza pięciu doradców, pierwszy kieruje Szkołą Magii, drugi jest skarbnikiem kasty, trzeci zarządza sklepami z magicznymi akcesoriami, prowadzonymi przez Szkarłatnych Magów, czwarty ma pieczę nad sprawami magii w Królestwie, natomiast piąty jest przedstawicielem kasty w Radzie Miasta Cardipii.
* * *
P odróż do Cardipii zajęła bardowi dziesięć dni. Był wieczór, słońce zachodziło rozświetlając miasto pomarańczową łuną, kiedy bard doszedł do bramy północnej. Przed bramą stało dwóch strażników w zbrojach i z halabardami. Jeden z nich, o twarzy prosiaka zagadnął do barda.- Kim jesteś i czego chcesz?- Nazywam się Gorath Bull i przyszedłem pośpiewać na targu. Sam wiesz przyjacielu, o złoto dzisiaj niełatwo… oj niełatwo.- Eee – burknął gwardzista – właź, i nie włócz się po nocach, chyba nie chcesz, żeby ktoś zadrapał twoją śliczniutką buźkę.- Jasne, jasne, ty tłusta parówko – powiedział cicho Gorath, upewniając się, że strażnik go nie słyszy – no to teraz do gospody. Ciepłe jedzonko i łóżeczko.Jak postanowił tak zrobił. Poszedł szeroką ulicą zwaną Kupiecką na południe, minął mur osłaniające okolice bramy i wszedł do gospody „Pod Szkieletem” po swojej prawej stronie. Zjadł zasmażane ziemniaki z baraniną i poszedł do swojego pokoju na piętrze. Położył się, przez chwilę myślał o tym, co zadało taką dziwną ranę Capstickowi, co za medalion ten mu ofiarował przed śmiercią i w końcu – czy Callepod go przyjmie. Niebawem zasnął. Tej nocy nie miał żadnych snów. Spał tak, jak śpi podróżny po dziesięciu dniach nieprzerwanej wędrówki.Rankiem obudził go gwar przechodniów na ulicy. Wstał z łóżka, zszedł na dół i wyszedł z gospody. „No to zobaczymy” - pomyślał sobie.
GROM Giwera [ Sołdat ]
ale poco tworzysz 2 takie same wątki z innym tutułem?:|
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Najmocniej przepraszam, nie zrobiłem tego specjalnie. Poprostu, nacisnąłem przycisk dwa razy.
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Ciekawy jestem co na temat powieści z gier ma do powiedzenia szanowny Krasnolud Dwalin.
wysiu [ ]
Giwera --> Gdzie widzisz jakis drugi watek?;) Red-Phoenix --> To Twoje dzielo? Krytykiem nie jestem, ale na przygode w rpg by sie nadalo..:)
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Drogi wysiu! To co przeczytałeś to fragment mojego opowiadania, nad którym pracuję. Jeśli chcesz przeczytać więcej zajrzyj na moją stronę www.Red-Phoenix.prv.pl. Możesz założyć sobie subskrypcję to będziesz powiadamiany o nowościach.
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Piszcie coś bo już późno i spać mi się chcę. A co mi tam opowiem wam kawał: -Tato, dlaczego babcia tak zakosami biega? -Nie gadaj tyle, tylko podaj mi śrut Siedzą dwa gołębie. Jeden grucha a drugi jabłko.
GROM Giwera [ Sołdat ]
wysiu-- były 2 ale widze ze ktoś usunol ;P ale dziwne to ze oba w środku to same a temat inny :)))))))) Red-Phoenix--> spox :) myślałem ze specjalnie jak to robią niektórzy nowi ;-) poprostu chiałem uwage zwrócić ;-)
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Nic nie szkodzi panie Giwera
Dwalin [ Reggae ]
Red-Phoenix --> Bardzo ładne opowiadanie kochany bracie Phoenixsie
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Dwalin --> Dziękuję za dobre słowo
Dwalin [ Reggae ]
Red-Phoenix --> Nie ma sprawy :)
Przemodar [ Konsul ]
Red-Phoenix => Dwalin Cię pochwalił, a ja wytknę tylko kilka Twoich błędów (wg mnie oczywiście błędów). Jeśli wytrwasz do końca, będę mógł Ci pogratulować. 1. Za mało zdecydowania ze strony autora: Pisząc opowiadanie musisz Czytelnikowi przedstawić spójną i WIARYGODNĄ opowieść. Tymczasem już od początku natykam się na zwroty: - "jakiś człowiek podążał" (lepiej "człowiek wspinał się", zresztą jaki człowiek? Z Machorkowego Lasu?) - "najwidoczniej wyczuły" (po prostu "wyczuły") - "być może ze względu na panujący tu mrok, być może z podniecenia" (to ja mam to wiedzieć, czy Ty mi to przedstawiasz?) - "Pięć a może sześć goblinów zbliżyło się" (to ile w końcu? Autor powinien to wiedzieć lub napisać "grupka goblinów zbliżyła się..." 2. Potknięcia dziwne i czasami irytujące: - "Jego ręka zbliżyła się" (sama podeszła? Lepiej i czytelniej "zbliżył rękę do przedmiotu i zabrał...") - "Tam gdzie przed chwilą znajdował się tajemniczy przedmiot" (zdanie wcześniej było, że to mały przedmiot, więc nie taki tajemniczy) - "najbardziej niespokojny goblin wszedł ostrożnie" (to jak z nim: jest niespokojny, czy ostrożnie wchodzi? Spróbuj będąc niespokojnym ostrożnie wejść do pokoju) - "Reszta hordy zauważyła", a zdanie wcześniej "Pięć a może sześć goblinów" (to w końcu była to horda, czy oddziałek zwiadowczy?) - "Z paniką wypisaną w ich żółtych oczach" (czy to mogły być NIE ICH oczy? Za dużo zaimków) - "leżały już nieżywe" (lepiej brzmi "leżały martwe") - "ścieżkami, pnącymi się coraz bardziej w górę" (tautologizm, nie można przecież piąć się w dół) - "Jedyne, co zdążył zauważyć przed śmiercią to wielkie żółte oczy istoty, która go zabiła" (spróbuj to sobie wyobrazić - zabija cię jakaś bestia, a ty możesz jej spojrzeć w twarz. I ...nie widzisz zarysu sylwetki, nie widzisz czy jest duża, czy mała. Nie widzisz jej paszczy ani czy jest włochata, czy naga. Widzisz ...tylko oczy.) - "idzie dziarskim krokiem [...] W jego boku spoczywa [...] miecz" (zakładam, że miało być U jego, a nie W jego boku. Poza tym jak to wygląda - dziarski krok i spoczywanie...) - "u jego boku, na jego kolczudze, z jego twarzy" (za dużo jego. Przecież opisujesz ciągle ta samą postać. Precz z zaimkami!!!) - "jakieś dziesięć metrów" (lepiej "przed nim" lub po prostu "dziesięć metrów przed nim", znowu niedookreślenie) - pomyliły Ci się z emocji czasy w dość niespójnym opisie. Piszesz "nim zada cios", "nie zdążył odpowiedzieć", "dostaje" (zamiast dostał), "traci" (zamiast stracił) przytomność... - "Potężny splot metalowych kółek" (czy bohater może w ogóle chodzić pod tym potężnym splotem? To wygląda jak kołtun) - "Zagłębiony w swoich błędnych myślach" (raczej chodziło o to, że był pogrążony w bezskutecznych rozmyślaniach", prawda?) - "zauważył idącego ścieżką barda [...] nucił swe pieśni." (to znaczy, że ten bard zanim doszedł do rannego zdążył zanucić kilka takich pieśni w całości?) - "No cóż” - pomyślał i ruszył na południe... (tylko tyle przemyślań po zakopaniu trupa i zawróceniu w przeciwnym kierunku niż sobie to bard założył???) ======== Generalnie - wstęp opowiadania, które po przeróbkach stylistycznych może czymś się stać. Bo dopiero po wkroczeniu do miasta głównego bohatera można mówić o zawiązywaniu się jakiejś akcji. Nie jest źle, naprawdę czytałem gnioty, które nawet nie mogły podskoczyć do Twojego opowiadanka. I co ważne - nie robisz błędów ortograficznych, co w dzisiejszych czasach należy pochwalić. Baw się dalej w pisanie i wrzuć coś czasem na forum. Oh, jak ja uwielbiam rozszarp..., znaczy, eee..., komentować czyjeś teksty ;-)
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
Przemodar --> Serdecznie dziękuję za uwagi. W końcu czym był by świat bez obiektywnej krytyki. Wytknięte mi błędy zostaną jeszcze dziś poprawione. Jeśli miałbyś ochotę przeczytać dalszą część opowiadania zapraszam na moją stronę www.Red-Phoenix.prv.pl. Pozdrawiam i ufam, żeś pan zdrów.
Przemodar [ Konsul ]
Red-Phoenix => widzę, że jeszcze jesteś na sieci. skoro rzuciłeś opowiadanko na forum, więc spodziewałeś się komentarzy. Uznałem, że proste rzucenie "podoba mi się", albo "do dupy" - sprawy nie załatwią. I nie bierz sobie do serca, że to są od razu błędy. To były błędy wg mnie i masz prawo robić ze swoim tekstem (i ze mną ;-) co Ci się tylko podoba. A na witrynę zajrzę z pewnością. W pełni zdrowia oczywiście!
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
^ up ^
Red-Phoenix [ Pretorianin ]
^^^ UP ^^^
Kade [ Senator ]
Mi się też podoba i niewiem o co chodzi Przemodarowi bez poprawek też jest fajne.
nassal [ Pretorianin ]
Kiepski ze mnie krytyk, ale fajnie sie czytalo i oby tak dalej.