GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Literacka Karczma GOL-owa [1]

10.05.2007
23:29
smile
[1]

Briggs [ Chor��y ]

Literacka Karczma GOL-owa [1]

Witam!

Z tego co zauważyłem cykliczne wątku na GOL-u zawsze zaczynają się jakimś wstępniakiem, logo, listą bywalców i różnymi tego typu rzeczami. Jeżeli będzie taka potrzeba to i tu porobi się te rzeczy, na razie LKG dopiero raczkuje, więc bądźcie wyrozumiali.

Założyłem ostatnio wątek z linkiem do opowiadania napisanego przeze mnie i prócz opinii o nim, można było w tym wątku również spotkać opowiadania innych GOL-owiczów, to skłoniło nas do rozmyślania nad cyklicznym wątkiem literackim. Pomysł został poparty, teraz zobaczymy czy się przyjmie.

Co to za wątek?
Ogólnie chodzi o wspólne dyskusje, a przede wszystkim prezentowanie innym swoich dzieł - opowiadań, nowel czy też powieści - i ocenianie dzieł innych. Nie wstydźmy się tego, co tworzymy, dajmy poczytać to innym, a przy okazji dowiemy się czy to, co napisaliśmy podoba się innym czy też nie oraz gdzie popełniamy ewentualne błędy! Tak więc wklejajcie swoje opowiadania - z tym, że jeżeli to są dłuższe formy, to najlepiej umieśćcie je na jakimś bezpłatnym serwerze i podawajcie linka, bo wystarczą trzy długie teksty, a już trudniej będzie przeglądać wątek.

Dodatkowa zabawa
Prócz prezentowania swoich tekstów, mamy w planach jeszcze dodatkową zabawę, którą zaproponował griz636, a ja uważam ją za wartą uwagi. Raz na tydzień ktoś ze stałych bywalców zapoda jakiś temat opowiadania lub ogólny zarys fabuły, a kto chce brać udział w tej zabawie, pisze swój tekst na podany temat. Załóżmy, że jeden temat na jeden tydzień, teksty nie za długie (IMHO max. 30 000 znaków bez spacji, nie wiem jak Wy się na to zapatrujecie). Umieszczamy je na serwerze i podajemy linka. Myślę, że można to dodatkowo urozmaicić jakimś głosowaniem na koniec na najlepszy tekst, a np. jego zwycięzca określałby temat na następny tydzień. Co Wy na to?

Mam nadzieję, że wątek się przyjmie i będziemy się tu dobrze bawić, bo z tego co zauważyłem, na GOL-u nie brakuje ludzi, którzy lubią pisać. :)

Pozdrawiam!

10.05.2007
23:35
[2]

EG2006_43991898 [ Nadworny krasnal ]

no zaczyna Mi się podobac

10.05.2007
23:51
[3]

Misio-Jedi [ Legend ]

A opowiadania rysunkowe (komiksy) tez sie licza ?
(bo mi sie zdaza czasem cos nabazgrac)

10.05.2007
23:56
smile
[4]

bialy kot [ FLCL ]

Ciekawy pomysl, grafomanska czesc mojej duszy az skacze z radosci :)

11.05.2007
07:48
smile
[5]

Briggs [ Chor��y ]

Tych, którzy kojarzą moje opowiadanie/powieść z mojego wątku, w którym powstał pomysł na Literacką Karczmę, informuję, że na mojej stronie pojawił się już 3 rozdział, a tych, którzy nie kojarzą, chciałbym zachęcić do przeczytania! :) Zapraszam:

11.05.2007
07:49
smile
[6]

Orl@ndo [ Reservoir Dog ]

*podwiesza wątek*
:)

No to ripley...

PROLOG

Jeszcze dziesięć lat.
Jeszcze dziesięć lat tej samej rutyny. Pobudka, prysznic, śniadanie, siłownia, spacerniak, obiad, cela, kolacja, spanie. I tak od dziesięciu lat. Dziesięć lat potu, brudu, przekleństw, gwałtów i przekupstw. I jeszcze przeżyje drugie tyle. Ale czego można wymagać od Zakładu Karnego, gdzie przesiadują najwięksi zbrodniarze kraju. I tak nieźle się urządziłem. Choć nie zasłużyłem sobie na to. A może zasłużyłem. Nigdy się raczej tego nie dowiem. Jednak wiem jedno. Gdy tylko wyjdę, zabije się. Dla mnie już nie ma życia, szczęścia, miłości. Zostałem wyprany z uczuć, a z moją historią nikt normalny nie przyjmie mnie do pracy. Czasami mam chęć zakończyć swój żywot w więzieniu, ale nie mam wystarczająco dużo odwagi by to zrobić. Ale później nie będę miał. Nie.

- Karszczyk!
Głos klawisza rozbrzmiał niczym wiosenna burza. Nie zwróciłem na niego uwagi. Musze jeszcze wyrobić dwie serie.
- Coś do ciebie mówiłem do cholery!
Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Aż śmiać mi się zachciało, myśląc, że ten młody szczyl może tak do mnie mówić. Pewnie nie doszedł jeszcze do trzydziestki.
- Nie widzisz, że jestem zajęty?
- Rusz się, albo tak ci zrobię, że sztanga ci odetnie głowę.
- Dobra, przekonałeś mnie - Odstawiłem sztangę, wolno wstałem i wytarłem się ręcznikiem. - O co chodzi? Dupy dawno nie miałeś, że masz sprawę do mnie?
- Nie pomyślałbym o tym, nawet jak byś był kobietą
- Czy to oświadczyny?
Widać, że zaczął się złościć. Lekkie śmiechy na sali tylko potęgowały jego gniew. Widać, że dopiero zaczyna prace.
- Prokurator chce się z tobą widzieć.
- A kwiaty przyniósł? Ja taki łatwy nie jestem - Pobyt tutaj pięknie wyrobił we mnie poczucie humoru. Szkoda tylko, że nie wszyscy odbierają to w pozytywny sposób.
- Ruszaj się, już! - Podniósł pałkę policyjną jakby to była gaśnica. - Masz pięć minut na przebranie się.
Wszedłem do jasnego pomieszczenia bez okien, ale za to ze stołem, po którego przeciwnych stronach znajdowały się krzesła. Było bardzo duszno, a moje stare płuca już nie działały najlepiej. Ale i tak to wytrzymam.
Oprócz mnie i młodego klawisza byli dwaj starsi rangą, których już dobrze znałem i prokurator. Miał na sobie tanią marynarkę, spodnie o dwa numery za małe i damskie buciki, najpewniej żony. Okulary i łysina dodawały mu ładne parę lat. Gdyby miał jeszcze brodę to można by się do niego zwracać "dziadziu".
Spokojnie usiadłem na krześle, opuściłem wzrok na kajdanki, żeby nie patrzeć na nikogo. Po chwili przemówił Twardy, jeden ze strażników:
- Wiem, że jesteś spokojny i nie robisz żadnych numerów, ale jak zaczniesz rozrabiać, wrzucę cię do jednej celi z Włochatym i Parówą. Więc uważaj.
- Dobrze mamusiu - Nie przestawałem patrzeć na kajdany.
- Najpewniej wiesz, czemu cię ty wezwałem - Po raz pierwszy odezwał się prokuratorzyna. Mówił głosem spokojnym, doniosłym, jakby planował dwa razy każde słowo, zanim je wypowie.
- Raczej tak, ale nie obrażę się jak mnie doinformujesz. - Dopiero teraz podniosłem wzrok.
Znów odpowiedział tym samym spokojnym głosem.
- Chodzi o sprawę z 1996, nr 98674141AR, w która zostałeś zamieszany i otrzymałeś wyrok skazujący na 20 lat pozbawienia wolności, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. - Zabrzmiało to jakby podawał wieczorne wiadomości. Żałosne. Lecz ja się nie odzywałem. - Wezwałem po ciebie, gdyż chciałbym omówić z tobą jedną rzecz.
- A jaką? - Spytałem prosto, bo chce mieć tą sprawę za sobą.
- A dokładnie taką, że możemy skrócić twój wyrok o te dziesięć lat.
Zaniemówiłem. Przez pierwszą chwile nie uwierzyłem w to, co słyszę. Serce zaczęło mi bić szybciej, płuca zaczęły szybciej pracować.
Dziesięć lat.
- Ale... jak? - Poczułem się jak nastolatek pytający nauczycielkę, czemu ma mieć niedostateczną ocenę na koniec.
Prokurator wyjął dyktafon i położył na stole.
- A tak, że nam dokładnie opowiesz, co się wtedy wydarzyło. - Jego głos przestał brzmieć tak oficjalnie... podniośle... brzmiał normalnie. Patrzyłem na to ustrojstwo, co miało nagrać moje zeznanie. Ciągle walczyłem ze sobą, czy pójść na współprace czy pokazać im środkowy palec. - Nie musisz się spieszyć, rozumiem, że to może być trudna decyzja.
- Dobra, zgadzam się. - Powiedziałem to, ale sam nie wierzyłem w to, co mówię. Ale już nie było odwrotu. Urzędnik się uśmiechnął.
- Zdejmijcie mu kajdanki, będzie się nam wygodniej rozmawiało.
Po chwili miałem wolne ręce. Kości i mięśnie poczuły ulgę. Po chwili prokurator włączył maszynę i sugestywnie dał mi znać żebym zaczynał. Przez parę sekund milczałem.
- Owego dnia, nic nie zapowiadało tego, co się wydarzyło...

Rozdział I

Owego dnia, nic nie zapowiadało tego co się wydarzyło, padał deszcz, było szaro i zimno. Jak zwykle siedziałem sobie w moim małym, obskurnym mieszkanku. Zza ścian słyszałem drapanie mysz, a do moich nozdrzy dostawał się zapach stęchlizny i wilgoci. Pomyślałem, że kiedyś dorobię się lepszej dziupli. Spokojnie siedziałem i wpatrywałem się w okno, a raczej w to, co za nim było - mokre ulice z kałużami, walające się po chodniku papiery. Odechciało mi się wszystkiego, ciśnienie było niskie, bo strasznie chciało mi się spać. Wtem zadzwonił mój stary, zdezelowany telefon.
Odebrać czy nie? Z jednej strony to mogła być ta zasrana pinda, której wiszę nie tylko kasę, albo również może to być On, albo piękna, delikatna i inteligentna dziewczyna, która chce spędzić ze mną resztę życia. Oj tak, na pewno to ostatnie.
Dźwięk telefonu znów dał znać, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Popatrzyłem przez okno, na zewnątrz nadal padało. Przez szczelinę w drewnie było słychać dźwięk przewróconego śmietnika, darcie się faceta z budynku naprzeciwka, jak to on zepsuł sobie życie żeniąc się i to wszystko jej wina, choć nie raz widziałem jak bzykał się z jakąś dziwką, kiedy jej nie było. Prawdziwy mężczyzna.
Dźwięk telefonu znów dał znać, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Przestałem skupiać się na oknie, usiadłem na łóżku, po stronie gdzie był telefon. Postanowiłem poczekać, jeśli komuś jest tak pilno, to na pewno poczeka, a jak nie, to lepiej dla mnie. Byłem zbyt zmęczony by gdzieś wychodzić. Kłótnia zaczynała się rozkręcać.
Lecz telefon nie zadzwonił ponownie. Lekko się uśmiechnąłem, że w końcu ktoś się mną przejął i dał trochę odpocząć. Wstałem i rozejrzałem się po moim mieszkaniu.
Właściwie trudno to by nazwać mieszkaniem. Ściany pomalowane kiepską jasną farbą, ociekający sufit, jeden kaloryfer na pokój, łazienkę i kuchnie no i oraz okna, które przepuszczały zimne powietrze i dźwięki. Szkoda tylko, że ciągle tej samej kłótni.
Tak, to mój dom. Telewizor, stolik a na nim tani wazon, łóżko, kibel, prysznic, stolik na telefon. Więcej mi nie było potrzebne. A przynajmniej tak sądziłem.
Poszedłem do łazienki, żeby po pobudce nie mieć mokrych gaci. I kiedy tam byłem, usłyszałem jakby ktoś majstrował przy drzwiach. I na pewno nie było to pukanie.
Przystanąłem jeszcze chwilę i nawet wstrzymałem mocz. To był dźwięk szurania metalu o metal, zupełnie tak jakby ktoś robił coś wytrychami. W ułamku sekundy odlałem się do końca i pomyślałem, że najlepiej będzie zaczaić się na nieproszonego gościa. Stanąłem w małej wnęce za drzwiami i myślałem. Myślałem, czego ktoś może szukać w tej norze, nie miałem tutaj nic wartościowego, ani nic, co komuś było tak potrzebne, że nie mógłbym mu tego dać. Wtedy usłyszałem dźwięk przekręconego zamka. Dobrze, że zamknąłem drzwi podwójnie. Niech ten sukinsyn tylko tutaj wejdzie to dostanie w łeb. Moment… ale czym? Przecież nie sieknę go ręką. Czym prędzej wziąłem wazon z jakimiś zwiędłymi kwiatkami, które dostałem od nie pamiętam już, od kogo i z jakiej okazji. Zamek grzmotnął po raz drugi. Widziałem jak klamka ugina się tak jak w zwolnionym tempie… serce zabiło mi mocniej i poczułem natychmiastowe działanie adrenaliny. Zza uchylonych drzwi wysunęła się dłoń zdobiona czarną rękawiczką. Wyczekałem. Postać stała w miejscu, na pół w mieszkaniu, na pół poza nim. Chyba upewniała się czy teren czysty. Z drugiego planu słyszałem wydzierającą się parę.. Pomyślałem, ze chętnie teraz zastrzeliłbym ich oboje. W mieszkaniu wreszcie nastąpił pierwszy krok, ujrzałem skórzane czarne buty, postać ruszyła dwa kroki dalej powoli i bezszelestnie zamykając drzwi nie patrząc za siebie. Postawiłem jeden krok i wziąłem zamach. Po sekundzie rozległ się huk roztrzaskanego wazonu. Uderzyłem go prosto w kark. Tajemnicza osoba padła jak ścięta, zauważyłem, że z jego ręki wypadło coś błyszczącego. Szybko złapałem rzecz, którą okazał się scyzoryk sprężynowy. Nie ogłuszyłem chyba gościa do końca, bo jeszcze wydawał jakieś jęki i drgał. Odwróciłem jego dobrze zbudowane i masywne ciało… miał na twarzy kominiarkę. Postanowiłem, że urządzę sobie z nim pogawędkę. Jednym susem skoczyłem do kuchni po linkę do wiązania mięsa i jakiś zatłuszczony ręcznik. Obwiązałem petenta liną na krześle i miałem już przygotowaną do zakneblowania szmatkę w rękach, gdy postanowiłem odkryć, kto był tak miły i bezczelnie włamał się do mojego domu. Położyłem rękę na bawełnianej kominiarce i jednym ruchem ściągnąłem ją z poobijanej głowy. Nie umiem opisać zdziwienia, jakie wtedy mnie ogarnęło…

11.05.2007
13:10
smile
[7]

Briggs [ Chor��y ]

Orl@ndo ::> Takie dłuższe to chyba lepiej ładować gdzieś na jakiś yousendit w pliku, niż na forum.

11.05.2007
14:42
smile
[8]

Orl@ndo [ Reservoir Dog ]

Spoko, takich dlugich nie bede dawal.
Ale naszla mnie mysl, ze bede co... jakis czas wrzucal po czesci pierwszy rozdzial. Tak jak serialik ;)
Jesli oczywiscie sie podoba ;)

11.05.2007
16:54
smile
[9]

Herr Pietrus [ Gnuśny leniwiec ]

Przepraszam za dlugość i ponowną prezentację tego "czegoś" szumnie nazywanego przez mnie opowiadaniem.... ale konta na yousendit jeszcze się nie dorobiłem ;-) Chciałbym natomiast poznać wasze opinie ( grafomaństwo do sześcianu? nie zdziwyłaby mnie taka ocena.... ;-)) na temat pisanej dosyc dawno i z licealnej prespektywy pracy....

- …Iks plus dwa, kreska ułamkowa, pierwiastek z siedmiu minus jedna druga… - tutaj kończyło się złowrogo brzmiące zadanie. Pani profesor zamknęła książkę, rozsiadła się wygodnie na krześle i z uwagą utkwiła chmurne spojrzenie w stojącej przy tablicy dziewczynie.
Uczennica tymczasem z nadzieją wpatrywała się w trzy rzędy stojących w klasie ławek oczekując, że z którejś z nich nadejdzie upragniona pomoc. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale na bladej twarzy pojawił się tylko grymas strachu i zdenerwowania. Wszyscy jej koledzy i koleżanki - w znakomitej większości pozbawieni umiejętności logicznego myślenia humaniści - pochyliwszy głowy, schowali je w otwartych książkach, ufając, że nie dostrzeże ich tam wzrok nauczyciela. Opuszczona przez wszystkich, pozostawiona pod tablicą dziewczyna mogła liczyć tylko na siebie…
Zdesperowana postanowiła spojrzeć choć raz na równanie, które kilka minut wcześniej zapisała na tablicy. Niestety, rząd koślawo nakreślonych cyfr zupełnie do niej nie przemawiał. Przepowiadał tylko rychłą klęskę przepytywanej i kolejną jedynkę w przepełnionym już i tak dzienniku.
Czas biegł nieubłaganie i pani profesor zaczynała się już denerwować. Przypominała sobie wszystkie lekcje, podczas których dokładała wszelkich starań, by – co tu dużo ukrywać – niezbyt pojętni w matematycznej materii humaniści posiedli choć ułamek tajemnej dla nich wiedzy. Sumowała w myślach rachunki za wszystkie tabletki od bólu gardła, zastanawiała się w końcu, ile pieniędzy z budżetu szkoły wydano na zużytą podczas zajęć kredę i prąd zasilający lampy mające oświecić humanistyczne głowy…
Dziewczyna, korzystając z podarowanego jej przez los dodatkowego czasu, postanowiła się zmobilizować i rozwiązać chociaż część budzącego grozę równania. Każdy zapisany znak, każde dobrze obliczone działanie ratowało ją przed jedynką. Niestety, powaga sytuacji, stres i świadomość własnej niewiedzy nie ułatwiały jej zadania. Zrozpaczona, odruchowo spojrzała w górę, myśląc zapewne, ze sam Bóg zlituje się nad nią i z wysokości podyktuje jej poprawne rozwiązanie. Wznosząc ku niebiosom błagalne spojrzenie dziewczyna zobaczyła, ze na tablicy widnieje jeszcze jedno równanie!
Dopiero teraz sobie o nim przypomniała… I była pewna, że podobne przykłady gdzieś już widziała…
- To… układ! – wyszeptała, a kreda wypadła z jej drżącej ręki.
- Tak… - potwierdziła odkrycie nauczycielka – Ale widzę, że chyba nie potrafisz…
Twarz uczennicy ozdobił pąsowy rumieniec, a ona sama uśmiechnęła się wstydliwie, szybko jednak zawstydziła się także tego nieśmiałego uśmiechu i spuściła pokornie oczy…
- Nie… Ale ja to wszystko nadrobię! Ja po prostu dzisiaj…
- Dobrze, ale muszę ci wstawić jedynkę.
Bezwzględna ręka nauczycielki sięgnęła po długopis, by wykonać wyrok, a uczennica poczłapała w stronę ławki.
Przez klasę przebiegł szmer.
To była kolejna egzekucja w tym tygodniu. Wszyscy mieli świadomość, ze lekcje matematyki pochłaniają zbyt wiele ofiar, zbyt wiele ludzkich istnień skazują na zagładę. Ale taki był system edukacji. Klasa, choć miała na jego temat własne, nieprzychylne zdanie, nie mogła się zbuntować. Nie mogła, lub nie miała odwagi – sprzeciw i rewolucja wymagały poświęceń, walka mogła być trudna, a ewentualne zwycięstwo niepewne. Potrzebny był więc ktoś zdecydowany i sprawiedliwy, kto poprowadziliby tłum do krwawego boju. Potrzebny był prawdziwy, charyzmatyczny przywódca…
Wzburzone masy zwróciły pełne nadziei spojrzenia w kierunku Jarka. To on, jako jeden z niewielu humanistów, zgłębił tajemnice matematyki na poziomie podstawowym. Nie uważał się jednak za członka intelektualnej elity. Przeciwnie – mając w pamięci trud poniesiony na nauczenie się skomplikowanego przedmiotu współczuł innym i pragnął ich wyzwolić.
Obraz egzekucji wstrząsnął nim do głębi. Poruszony poczuł, że nadszedł dzień, w którym musi przerwać milczenie. Wskoczył na krzesło, wzniósł rękę z zaciśniętą pięścią do góry i zakrzyknął strasznym głosem:
- Czas z tym skończyć! Oto kolejna uczciwa i niewinna osoba pada ofiarą matematycznej mafii! Ginie w nierównej walce ze ścisłoumysłową łże-elitą! Ale, powtarzam, czas z tym skończyć! Czas stanąć do walki i otwarcie, pewnie, dobitnie i odważnie wypowiedzieć swoje zdanie! – tutaj Jarek dla zrobienia większego wrażenia zamilkł na chwilę. Wszystkie oczy patrzyły w jego stronę, pani profesor przerażona siedziała nieruchomo za biurkiem z uchylonymi ustami i brwiami uniesionymi w geście przerażenia.
- Czas – kontynuował Jarek, upajając się jednocześnie trzeszczeniem szyb okiennych, gotowych za chwilę pęknąć pod wpływem jego krzyku – rozwiązać układ!
Ostatnie słowa wywołały euforię. Wszyscy powstali z miejsc i zaczęli klaskać. Niektórzy porwali się nawet, by wycałować i uściskać chłopaka. Brat bliźniak Jarka, Lech, siedział dumny jak paw i tryumfującym wzrokiem omiatał całą klasę. Przerażona nauczycielka patrzyła na zrewoltowany tłum, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak trudny do rozwiązania jest układ. Wiedziała tez, jak długo uciskał humanistów i jak bardzo pragną oni teraz zemsty i krwi. Nie czuła się bezpiecznie. Szybko zabrała więc ze stolika dziennik i po cichutku wymknęła się z klasy, by zająć strategiczną pozycję w pokoju nauczycielskim. Tam inni profesorowie na pewno ją obronią….
Ucieczka nie umknęła uwadze Lecha. Podszedł do przyjmującego gratulacje brata i opowiedział o wszystkim. Jarosław – człowiek czynu – zareagował szybko i zdecydowanie. Znów wstąpił na krzesło-mównicę, uspokoił gestem ręki rówieśników, sapnął i przemówił:
- Towarzysze! Układ jest silny! Nie podda się łatwo i będzie unikał wymiaru sprawiedliwości! Już teraz obrończyni układu uciekła poza granice klasy! I na pewno będzie się ukrywać! Ale my ja ukażemy! I rozwiążemy układ! Pomogą nam sojusznicy z innych klas humanistycznych, pomogą profesorowie niezwiązani z wielomianowo-geometrycznym układem! Zwyciężymy!
Jarek sapnął i jednocześnie zlustrował słuchające go nabożnie tłumy. W absolutnym milczeniu i skupieniu, nieosiągalnym nawet na lekcji języka polskiego, rówieśnicy chłonęli jego słowa. Słowa niosące nadzieję, słowa kojące rany. Ale nie wszyscy. Pokaźna grupa zebrała się w kącie sali i szeptała o czymś złowieszczo. Jarek wiedział, kim są i co ich tak zajmuje… Ale na walkę z opozycją miał jeszcze czas…
- Tak jak powiedziałem, rozwiążemy układ! Zaczniemy od najmniejszego – tego na naszej szkolnej tablicy! Pracami pokieruję oczywiście ja i Lech! No i… wyznaczeni przez nas eksperci!
Było bowiem w klasie kilku jeszcze humanistów-matematyków przychylnych Jarkowi. Ale była też wspomniana już opozycja, o znacznie bardziej liberalnym nastawieniu. Chciała rozwiązać obecny układ, lecz uważała, że matematyka w klasie humanistycznej musi pozostać, choć proponowała od zawsze obniżenie wymagań podstawowego poziomu. Takie podejście drażniło Lecha i Jarosława, zwłaszcza, że z silną opozycją trzeba się było liczyć.
Przeciwnicy skończyli obrady i na mównicę wkroczył Janek Marian. Cichy, spokojny, w klasie niezbyt lubiany, choć posiadający tylko jedną dwójkę z matematyki. Lucyfer – bo taką miał Marian ksywkę – zmierzył ponurym spojrzeniem Jarka, potem rzekł:
- ŁefoŁmy trzeba wpłowadzać powoli i łozważnie! Jestem pewien, ze Lech i jego błat sami nie wiedzą, jak rozwiązać układ! Ale my oferujemy swoją pomoc! Oczywiście nie za darmo… Jeden z naszych ekspełtów musi pokierowac płacami!
Na to Lech nie chciał się zgodzić. Łatwo przewidzieć, ze odsunął opozycję od prac i wraz z bratem zajął się rozwiązywaniem układu.
Kłopoty przyszły prędzej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Układ okazał się zbyt skomplikowany. Pierwiastki trzeciego stopnia, ułamki właściwe i niewłaściwe w wykładnikach potęg, dziewięciocyfrowe liczby do wymnożenia… Wykonanie wszystkich tych działań w pamięci było niemożliwe, pisemne obliczenia zajmowały zaś sporo czasu. W dodatku Jarkowi kończył się już zeszyt, a biernie przyglądająca się pracom klasa traciła powoli entuzjazm, zrażona brakiem wyniku.
Jarosław wiedział, że w tej sytuacji musi zwrócić się po pomoc do pozostałej części klasy. Opozycja była jednak wrogo nastawiona do braci, a reszta rówieśników nie miała pojęcia o matematyce i rozwiązywaniu układów. Dla Lecha i Jarka nadchodziły ciężkie czasy…
Warto tu wspomnieć o jednej z członkiń opozycji. Zyta, córka bogatego biznesmena, od dziecka stykała się z matematyką. Nie miała z nią najmniejszych problemów, a poza tym, jako jedyna w klasie, posiadała naukowy kalkulator…
To właśnie ten cud techniki, możliwościami dalece prześcigający telefony komórkowe, budził zazdrość braci. Gdyby go zdobyli, mogliby rozwiązać układ o wiele szybciej. Jarosław z Lechem zaczęli więc snuć plany pozyskania Zyty i jej kalkulatora.
Dziewczyna siedziała na ławce, zwrócona tyłem do tablicy. Jarek podszedł do niej, zdecydowany rozpocząć negocjacje. Spróbował się nawet uśmiechnąć, ale widocznie nie leżało to w jego naturze, bo twarz wykrzywił mu tylko jakiś cierpki, nieprzyjemny grymas. Niezrażony tym, zaczął rozmowę.
- Zyto kochana! – odezwał się najdelikatniej jak potrafił, sapiąc jednocześnie pomiędzy słówkiem „Zyto” i „kochana”, co jego wypowiedzi nadało pewien dwuznaczny charakter. – Czy widzisz, co robią twoi koledzy? Czy nie smuci cię, że tak odmawiają nam pomocy?... – tutaj przerwał na chwilę, chcąc ocenić reakcję dziewczyny, Kochana Zyta siedziała jednak na ławce niewzruszona.
- Ja wiem, ty jesteś inna! Wiesz, taki kalkulator jak ty… to znaczy – Jarek sapnął znów, tym razem ze zdenerwowania – to znaczy taki człowiek jak ty, bardzo by nam się przydał.
-Barrrdzo? – zapytała Zyta, dalej jednak wpatrując się w okno. Perspektywa wzięcia udziału w pracach nad układem bardzo ją kusiła. Nareszcie mogłaby pochwalić się swoją wiedzą i kalkulatorem, mogłaby zdobyć uznanie klasy… - Dobrrra, zgadzam się – odparła po chwili namysłu. Wstała z ławki i energicznym krokiem podążyła za Jarkiem w stronę zapisanej wzorami tablicy.
Zdrada Zyty bardzo zdenerwowała Janka. W końcu znali się tyle lat! Poruszony, zraniony, razem ze swoim serdecznym przyjacielem Donaldem (równie dotkniętym odejściem koleżanki), postanowił podpowiadać liczącym w skupieniu braciom złe rozwiązania. W rosnącym zamieszaniu, nawet kalkulator Zyty nie obronił Jarka i Lecha przed błędami, zwłaszcza, że działając pod presją czasu, wsłuchiwali się często, choć niechętnie, w podpowiedzi klasy.
W obliczeniach z każdą chwilą panował coraz większy bałagan. Myliły się znaki, nie wiadomo już było, który to plus, a który minus. Jarosław żądał kompleksowej lustracji i sprawdzenia wszystkich dotychczasowych obliczeń, ale zniecierpliwiony tłum humanistów nie wyrażał zgodny na zajmowanie się przeszłością.
Co więcej, ci spośród uczniów, którzy najmniej znali się na matematyce i wcześniej, choć zniecierpliwieni, pokornie milczeli, teraz razem z Jankiem i Donaldem zaczęli krytykować Lecha i Jarosława. Romek, klasowy bumelant, wskoczył na parapet i zaczął wrzeszczeć:
- Dosyć tego wszystkiego! Tak dalej być nie może! Bliźniaki się szarogęszą, a układ nadal pozostaje nierozwiązany! Chcą liczyć sami? Proszę bardzo! My nie będziemy im pomagać!
Braciom grunt palił się pod nogami. Lech z przerażeniem spojrzał na Jarosława, Jarosław na Lecha. Obydwaj mieli w oczach strach, obydwaj czuli, że zadanie może ich przerosnąć. Ale nie chcieli i nie mogli się poddać. Postanowili poszukać rozwiązania. W końcu Jarosław stwierdził, że muszą zawrzeć z klasą tymczasowe porozumienie. Wszedł na krzesło z zamiarem poproszenia kolegów o zaufanie.
- Proszę o spokój! – zakrzyknął. – Układ jest silny! Zresztą, mam pewną teorię na temat tego, dlaczego tak się nam opiera… To zapewne zadanie z gwiazdką! – po klasie przeszedł szmer zdziwienia, więc chłopak kontynuował. – A może nawet z dwoma! – gwiazdkami… Dlatego prosimy o cierpliwość! Zapewniam, że układ do końca drugiej lekcji zostanie rozwiązany!
Emocje nieco opadły. Zdawało się, że w duszach humanistów zagościł spokój. Poczerwieniałe z wściekłości twarze zbladły, ręce przestały drżeć. Ucichły rozmowy, tak, że w klasie słychać było tylko skrzypienie kredy i tykanie wiszącego nad tablicą zegara.
Ale właśnie ten zegar sprowadził nowe kłopoty. Wskazówki, nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji, pędziły naprzód. Najpierw, w zawrotnym tempie, biegł sekundnik, za nim nieco wolniej, ale również żwawo wskazówka minutowa, w końcu zaś, pozornie stojąca bez ruchu, ale tak naprawdę pnąca się w górę wskazówka godzinowa.
Janek i Doanld oglądali z uwagą ten nieustający wyścig przekonani, że mogą go wykorzystać dla własnych korzyści. To oni chcieli rozwiązać równanie, to im marzyła się sława i zaszczyty. To oni, znając swoją wartość, pragnęli przewodzić rewolucji.
A masy? Masy były wzburzone, ciszę coraz częściej zakłócały szepty, ukradkiem prowadzone rozmowy. Nie było już słychać zegara, skrzypiącą kredę też niebawem zagłuszył gwar. Bracia pocili się coraz bardziej. Nawet w kalkulatorze Zyty powoli wyczerpywały się baterie.
W końcu Jarosław wrzasnął: „Cisza! Nie możemy się skupić! Tak nie da się pracować! Chcemy spokoju!”
Wrzasnął i wywołał lawinę.
Obrażony Roman stwierdził, że dłużej już cicho siedział nie będzie. Zaszył się z kolegami w kącie sali i zaczął na własną rękę rozwiązywać układ. Janek i Donald, zadowoleni z rozłamu wśród niedawnych stronników, coraz śmielej krytykowali braci, a reszta klasy zupełnie straciła orientację w tym, co się dookoła działo. Jednego tylko była pewna: konieczności zmiany sytuacji.
Lech i Jarosław zdawali sobie sprawę ze spadku poparcia i widzieli, jak z każdą minutą narasta bunt. W końcu Jarek, czerwony ze złości jak sztandar rewolucji październikowej, wskoczył na krzesło i wymachując rękami wrzasnął, przekrzykując panujący w klasie hałas:
- Chcecie wojny?! Dobrze! Będzie wojna! Chcecie walki?! Będzie walka! I to my wam… - tutaj zawahał się, uświadomiwszy sobie zapewne niestosowność słów, jakie zamierzał wypowiedzieć. Sapnął więc i kontynuował:
- I to my ją wam umożliwimy! Żądamy wyboru nowych rewolucyjnych władz! Jeszcze przed dzwonkiem!

11.05.2007
16:55
smile
[10]

Briggs [ Chor��y ]

Na yousendit nie trzeba mieć konta. Podobnie jak na wyslijto.pl i innych...

15.05.2007
15:22
smile
[11]

Orl@ndo [ Reservoir Dog ]

11.06.2007
18:03
smile
[12]

Briggs [ Chor��y ]

Widzę, że niezbyt karczma się przyjęła, a szkoda, bo było dużo głosów popierających ją. :)

11.06.2007
18:07
smile
[13]

Kanon [ Befsztyk nie istnieje ]

No tez wydaje mi sie, ze niezbyt sie przyjela. Tylko te glosy....

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.