GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Moje opowiadanie - oceńcie!

08.05.2007
17:12
smile
[1]

Briggs [ Chor��y ]

Moje opowiadanie - oceńcie!

Witam.

Zapraszam na mojego webloga: - gdzie możecie przeczytać pierwszy rozdział mojej "powieści".

Gorąco zachęcam do lektury oraz proszę o jakieś rady, wskazówki, krytykę (a może nawet pochwały? ;)).

Pozdrawiam,
D. Briggs

08.05.2007
17:15
[2]

Adamek22 [ Konsul ]

Whoops!

There was a small systems error. Please try refreshing the page and if the error is still there drop us a note and let us know.

08.05.2007
17:17
smile
[3]

Briggs [ Chor��y ]

Adamek22 ::> U mnie jest wszystko OK. Próbuj dalej. ;)

08.05.2007
17:17
smile
[4]

Adamek22 [ Konsul ]

08.05.2007
17:21
[5]

gladius [ Subaru addict ]

Przebrnąłem przez pierwszą stronę. Strasznie toporny styl, jak wypracowanie gimnazjalisty.

08.05.2007
17:22
[6]

EG2006_43107114 [ Generaďż˝ ]

Przykro mi :(

08.05.2007
17:27
smile
[7]

Briggs [ Chor��y ]

gladius ::> Mimo wszystko dzięki za opinię i poświęcony czas. Jest to moja pierwsza "próba" literacka. :)

EG2006_43107114 ::> Widocznie WordPress.com ma jakieś problemy z serwerem. Co nie zmienia faktu, że u mnie wszystko śmiga.

08.05.2007
17:29
[8]

Regis [ ]

Podpisuje sie pod opinia gladiusa - generalnie slabe.

08.05.2007
17:33
[9]

deTorquemada [ I Worship His Shadow ]

Przebrnąłem przez dwie pierwsze kartki ... ( z monitora czytam dłużej tylko w pracy :] )jak na razie jedno .. co to jakaś powtórka Dnia Świra czy tego krążącego po youtube Piątku ( o ile tytuł mi sie nie pomylil ) ? A o stylu trudno mi się wypowiadać, chociaż czytywałem rzeczy stokroć gorsze więc nie jest żle :)

08.05.2007
17:35
smile
[10]

Briggs [ Chor��y ]

deTorquemada ::> Hmm, jesteś pierwszy, który sobie ten tekst z tymi produkcjami skojarzył. :) Wydaje mi się, że początek może trochę zmylić, jak przeczytasz całość (o ile to zrobisz :)), to wtedy oceń.

08.05.2007
17:35
[11]

el f [ RONIN-SARMATA ]

Briggs - a z ciekawości, Tobie się podoba to co napisałeś ?

Doszedłem mniej więcej tam, gdzie Gladius (pierwsza strona) i niestety, ale zupełnie nie interesowało mnie co będzie dalej. Wydaje mi się, że powinieneś zacząć tak, by czytelnika zainteresować a nie zanudzić...

Poza tym, zwróć uwagę na logikę. babka ma czworo dzieci, rzuca ją mąż i co robi ? Rzuca w cholerę robotę... przecież to zupełnie bez sensu.

08.05.2007
17:37
smile
[12]

Briggs [ Chor��y ]

el f ::> Z tego co piszecie wynika, że rzeczywiście - może na początek za bardzo przynudziłem. Co do tego, czy podoba mi się to, co napisałem - tak jak już wspominałem, jest to moja pierwsza próba, pierwszy napisany tekst, a w takich przypadkach zawsze jest jakaś satysfakcja. Co do logiki i ogólnego jeszcze wyglądu - będą doszlifowania jeszcze. :)

08.05.2007
17:40
[13]

Pamir [ Generaďż˝ ]

Przebrnąłem przez pierwsze 5 stron..., teraz muszę wychodzić ale wieczorem skończę...

Początek słaby, musisz ostro popracować nad stylem. Zdecyduj się czy narrator jest bohaterem czy nie bo dla mnie panuje w tej sprawie mały bałagan. Część po "wprowadzeniu" troszkę lepsza, ale jak dla mnie to nadal nie to. Jak skończę czytać naskrobie coś więcej.

Pisz dalej a może za parę lat coś z tego będzie.

Powodzenia,
Pamir

08.05.2007
17:43
smile
[14]

Briggs [ Chor��y ]

Jak sobie teraz tak myślę o tym, że narzekacie na nudny i słaby początek - pierwsze 2 czy 3 strony napisałem rok temu, podczas wakacji. Dopiero niedawno do tego wróciłem.

Pamir ::> Dzięki, czekam na opinię. :)

08.05.2007
17:44
[15]

wėbmaster [ Legionista ]

niezłe:)

08.05.2007
17:49
[16]

Herr Pietrus [ Gnuśny leniwiec ]

Jest tam parę umiejętnych sformułowań, jest w niektórych fragmentach troche stylistyczno-literackiego polotu... szkoda, ze ogranicza sie to wszystko do kilku zdań. A najgorsze jst to, ze tekst, podobnie jak przedmówców, zbytnio mnie nie wciagnął... Popracuj nad stylem, bo zbyt wiele jest błędów i kolokwializmów w wypowiedziach narratora.

Ale jesli lubisz czytać i kręci cią pisanie - próbuj. W końcu ja tu sią wymądrzam, a sam nie napisałem pewnie nigdy czegoś lepszego... A już na pewno niczego dluższego niż twój fragment ;-)

08.05.2007
17:52
smile
[17]

Briggs [ Chor��y ]

Herr Pietrus ::> Dzięki za opinię. Wiem, że format pliku uniemożliwia łatwe cytowanie, jednak prosiłbym Cię chociaż o wskazanie o jakie zdania Ci chodzi przy tych błędach i kolokwializmach (no i ciekaw jestem, które sformułowania były umiejętne i gdzie ten polot :)). Takie wytykanie błędów pozwoli mi o nich myśleć podczas pisania i daje szansę na wyeliminowanie ich. :)

08.05.2007
17:53
[18]

Buggi [ Generaďż˝ ]

Widać że jest to raczej manifestacja jakiś chłopięcych marzeń.

Bardzo chaotyczne dialogi

W powieściach nie podaje sie notorycznie marek. To kryptoreklama.

Więcej napiszę może po drugim rozdziale.

BTW. To osiedle naprawdę istnieje?

08.05.2007
17:57
smile
[19]

Briggs [ Chor��y ]

Buggi ::> Nie do końca rozumiem o co Ci chodzi z tą manifestacją. :) Nie sądzę, że to kryptoreklama, w wielu klasowych książkach pojawiają się dość często marki. Osiedle jest wymyślone, podobnie jak szkoła i park, ale przewiną się jeszcze przez tekst prawdziwe lokacje. :)

08.05.2007
18:04
[20]

gladius [ Subaru addict ]

Acha, zacznij może od krótszej formy na początek. Zanim opublikujesz (gdziekolwiek), przeczytaj kilkanaście (albo kilkadziesiąt) razy, popraw. Potem odłóż, znowu przeczytaj i popraw. Poza tym dużo czytaj - najlepiej znanych (i uznanych) pisarzy. Zobaczysz, jak się pisze, a jak nie powinno.

08.05.2007
18:08
[21]

Darek21 [ Miesiąc FiGhTeR ]

przeczytaj jeszcze z 10 książek, 1 albo 2 tomiki poezji i wtedy zacznij pisać...
Bo na razie jest to pisane z perspektywy 15-16 latka... Widać brak opisania...

Predyspozycję moim zdaniem masz, ale odrobine za wcześnie się zabrałeś za pisanie

Czytałem wyrywkami i pomysł wydaje mi się nie najgorszy, ale pisany dość kiepskim stylem...

08.05.2007
18:10
smile
[22]

Briggs [ Chor��y ]

gladius ::> Wiem, że powinienem zacząć od jakiegoś opowiadania małego, ale gdy zaczynam myśleć nad fabułą, to od razu do głowy przychodzi mi sto różnych pomysłów na rozwinięcie wątków. :) Za niedługo opublikuję na moim weblogu inne teksty, które napisałem - i napiszę - po tym tekście, który opublikowałem (w tym krótsze opowiadania także :)). Co do czytania - oczywiście czytam bardzo dużo, w ogóle książki to moje największe hobby. Szczerze powiedziawszy bardzo się cieszę, że komuś chciało się moje wypociny w ogóle czytać, a co dopiero komentować, więc dzięki za rady.

Darek21 ::> Co to znaczy, że za wcześnie zacząłem? Każdy jakoś zaczyna, prawda? Trening czyni mistrza. :) Dzięki za opinię.

08.05.2007
18:11
[23]

Army of One [ Centurion ]

Czytaj dużo książek, to ci na pewno pomoże.

08.05.2007
19:00
smile
[24]

Briggs [ Chor��y ]

Punkt 19:00 - pierwszy UP dla tych, co nie widzieli tematu. :)

08.05.2007
19:19
[25]

Virus_Man [ Crysis ]

Nie zle to opowiadanko ale do najlepszych ci jeszcze sporo barkuje trenuj dalej

08.05.2007
20:02
smile
[26]

Pasiasta-Zebra [ Pretorianin ]

Mi się podobało. Z chęcią przeczytam następną część :)

08.05.2007
20:07
[27]

siekator [ Król Rybak ]

eee... nie mój typ. Ale widać, że się starałeś dlatego daję ci dobrą ocenę. Dość ciekawe.

08.05.2007
20:10
[28]

reksio [ Q u e e r ]

Błędy (chociażby w ogonkach - 1 os. liczby pojedynczej to Ę a nie E).

Podzielam opinię gladiusa i Regisa.

08.05.2007
20:12
[29]

krooliq3 [ Lucid Dreamer ]

Ja uważam że to nie jest takie złe mimo że na literaturze się znam średnio. Czekam na następny rozdział. :)

08.05.2007
20:16
smile
[30]

Briggs [ Chor��y ]

reksio ::> Umknęło mi to "wstaje" przy poprawianiu, a miałem o tym pamiętać... :)

08.05.2007
20:24
[31]

Lucky_ [ god ]

Briggs: "Wiem, że format pliku uniemożliwia łatwe cytowanie..." Nie umiesz kopiowac tekstu z pdf'a?:)
Przeczytałem poltora strony :P

08.05.2007
20:29
smile
[32]

Briggs [ Chor��y ]

Lucky_ ::> Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy tak się da. Dzięki Tobie właśnie się nauczyłem. :)

08.05.2007
20:36
smile
[33]

PaWeLoS [ Admiral ]

Przeczytałem kilka stron, resztę przejrzałem.
Poza drętwym wątkiem romantycznym to nic się nie dzieje. Nuda, panie.

08.05.2007
20:45
[34]

Gier777 [ Centurion ]

Co do poczatku to moze rzeczywiscie nie jest zby ciekawy, ale czytalem wiele nudnych poczatkowo ksiazek, ktore pozniej okazywaly sie byc perelkami:)
Poza tym to przeciez jego pierwsza proba, wiec uwazam, ze nie jest tak zle.

08.05.2007
20:55
[35]

Ghorri [ Konsul ]

Bardzo nudny początek, zniechęcający do dalszego czytania...

Podzielam opinię gladiusa, Regisa i Reksia.

08.05.2007
20:58
smile
[36]

Adamuśka [ Pretorianin ]

moim zdaniem
powinieneś napisać książkę
masz naprawdę talent do pisania opowiadań
to nie żart !

08.05.2007
21:08
[37]

Pirat099 [ Fighter ]

jak nie sciagales to rzeczywiście jestes niezly

08.05.2007
21:11
[38]

req_ [ shalom ]

A co powiedzie o moich?

Napisałem kilka takich w 2002 roku. Inspiracja ówczesnym szaleństwem związanym z xfiles. Poniższe dwa są w miare, kilka innych, które także stworzyłem, nienadaje się dzisiaj do czytania ;)

"Hotel"
Word:
txt:

"Ressurection"
Word:
txt:
(to trzecia część "trylogii", ale nie trzeba znać poprzednich;)

Przynajmniej przeczytajcie wstęp, do "czołówki" :)

08.05.2007
21:17
[39]

gladius [ Subaru addict ]

req_ - (hotel) ta sama uwaga co do autora wątku: styl jest kiepski. Na tyle, że po przeczytaniu pierwszej strony odechciało się czytać dalej. Owszem, może miałeś dobry pomysł, może to jest dalej nawet ciekawe, ale sorry - jest napisane tak źle, że nie chce się do tego pomysłu dokopywać.

Żeby nie było - kilka uwag (druga strona :). Pisownia oryginalna.

Z zewnątrz hotel wydawał się opustoszały. Paliło się jedynie kilka świateł. Rodzina, która tu niedawno przyjechała, wykończona, już śpała... Zegar znajdujący się na piętrze, w holu, bardzo głośno tykał. Słaby jego dźwięk było słychać w pokoju. Nagle dźwięk rozbijającego się wazonu wyrwał mężczyznę ze snu. Mike spojrzał na żonę i dzieci - śpali jak zabici. Sam wstał i rozejrzał się po pokoju, szukając na ziemi szkła, które przed chwilą się rozbiło. Jego noga wdepnęła w jakiś płyn. Niech to... cholerny wazon - pomyślał. Nagle uderzenie pioruna rozświetliło pokój. Mężczyzna ujrzał na podłodze dużą plamę krwi, od której, niczym wstążka, ciągnęła się smuga aż do drzwi wyjściowych. Po jego reakcji, można było się domyśleć, że jest człowiekiem odważnym. Natychmiast cofnął się, nałożył buty i wybiegł na korytarz. Cienka linia krwi ciągnęła się wzdłuż dywanu.

Używasz za dużo za krótkich zdań, przez co cały tekst jest bardzo poszarpany, nierówny. Owszem, można tak pisać, ale nie całość, tylko tam, gdzie ma to uzasadnienie. Tu moim zdaniem nie ma. Poza tym:
"zegar głośno tykał, a w pokoju było słychać słaby dźwięk." Nie gra coś.
"dźwięk rozbijającego się wazonu". Skąd wiedział, że wazonu, skoro spał? To samo z tą plamą. Lepiej by brzmiało, że ujrzał plamę - ciemną, połyskującą w świetle księżyca, lepką czy coś takiego. Smuga nie ciągnie się niczym wstążka.
Dzrzwi wyjściowych. A może wejściowych? A może po prostu drzwi?
Po jego reakcji, można było się domyśleć, że jest człowiekiem odważnym. Brzmi jak fragment wypracowania gimnazjalisty o Tadeuszu Kościuszce... Jakiej reakcji? czemu domyśleć, na jakiej podstawie? A skoro można się było domyśleć po opisie reakcji, to po co jeszcze to zdanie? Bez sensu.
Znowu powtórzenie o ciągnięciu się cienkiej linii. To w końcu smuga, wstążka, czy cienka linia?

I tak niestety cały czas. Sorry jeśli cię uraziłem.

08.05.2007
21:22
smile
[40]

req_ [ shalom ]

gladius: styl jest kiepski

Powiem więcej: to totalna amatorszczyzna ;)) W gramatyce błąd jest na błędzie w wielu miejscach. Dzięki temu wątkowi wróciłem do tych opowiadań i bardzo mnie rozbawiły :)

08.05.2007
21:30
[41]

gladius [ Subaru addict ]

Eeee... to drugie też takie sobie :/

08.05.2007
21:34
[42]

req_ [ shalom ]

gladius: jasne, ze mnie nie uraziles. Dlatego zaznaczylem, ze to teksty z 2002 roku :) Ssałem jak mogłem w stylu podczas pisania takich opowiadanek;) Powstały... hmm, w parę godzin.

08.05.2007
21:47
[43]

PaWeLoS [ Admiral ]

Widzę, że się tutaj zrobił mały kącik opowiadań napisanych przez mocno sfrustrowanych nastolatków.

No to kontynuujmy :)

Uwaga! Dzieciom do lat 16 czytanie zabronione, ze względu na wulgarne słownictwo :)

"Ciąg dalszy nie nastąpi"

Normalny dzień, idziesz do pracy, dostajesz opierdol od szefa. Wracasz na chatę. Bierzesz gazetę do ręki, zapalasz fajkę... Żona krzyczy "Może byś coś w końcu zrobił pożytecznego, ty nierobie jebany". Ty nie przejmujesz się, dalej czytasz...
Nagle się budzisz. Budzisz z jakby jakiegoś dziwnego snu. Wszystko wydaje się bardziej normalne niż... normalnie?
O kurwa, mi to już całkiem odjebało.
Idziesz jakąś drogą, wokół las, szumi wiatr, ptaki... No właśnie, z ptakami był problem. Nie śpiewały.
Widzisz przed sobą starego czlowieka. Ma brodę, gębokie zmarszczki, ubrany jest w jakieś łachmany. On mówi, że cię zna..., że cię zna lepiej niż ktokolwiek inny... Jednak ty nie możesz sobie go przypomnieć... Daje ci do zrozumienia, że masz jakiś Wybór. Ziarno maku albo grochu.
Haha, co za kretyn. Biorę pierdolony groszek.. Zawsze lubiłem groszek.
Pojawia się głęboki tunel. Na początku nic nie widzisz. Po chwili zauważasz wokół siebie jakby krew... Jakby jakiś płód, czy co?
Co to za jebana szopka?
Idziesz dalej. Nagle zdajesz sobie sprawę, że ten płód to ty! Potem słyszysz płacz małego dziecka.
Ja byłem taki brzydki?
Całe życie przebiega ci przed oczami. Masz tego dosyć więc biegniesz z całych sił. Jakiś głos mówi: "sam wybrałeś tą drogę, nie możesz już uciec...". Przypominasz sobie jak dzisiaj dostałeś opierdol od szefa, przypominasz sobie żonę... Przypominasz sobie już tego Starca... Przypominasz sobie, jak oglądałeś siebie jako płód... Całe życie drugi raz ci przelatuje przed oczami...
Potem trzeci.
Głowę rozsadza ci na wszystkie strony. Tracisz przytomność...
Budzisz się na jakimś łożu. Wokół siebie widzisz tylko białość oprócz... oprócz umierającego Starca, którego wcześniej poznałeś... Chcesz mu pomóc... Tak, TY, pierdolony materialista, próbujesz mu pomóc... Pojawia się jakaś kobieta. Mówi: "zostaw go, on jest już stracony, to ty wybrałeś jego śmierć... teraz ty przejmiesz tego obowiązki...” Jej głos wydaje ci się znajomy.
Ale czy ma to teraz jakiekolwiek znaczenie?
Pytasz się jakie były jego obowiązki. "Ja nie wiem, przecież to ty zawsze byłeś najmądrzejszy...". Zaczęła się oddalać... Prosisz, żeby została..., żeby ci powiedziała co masz robić... Ona z szyderczym uśmiechem odpowiada: "Sam tego chciałeś...".
Nagle przenosisz się na jakąś leśną drogę.
Masz na sobie podarte ubranie...

Pawelos, 2003r., małe poprawki 2006r.

Temat maturalny: Symbolika maku i groszku w "Ciąg dalszy nie nastąpi" w odwołaniu do "Pana Tadeusza".

A teraz bonus:
https://forumarchiwum.gry-online.pl/S043archiwum.asp?ID=5635436

08.05.2007
21:51
[44]

Kompo [ aka dajmispokoj ]

PaWeLos - > masz w planach kontynuowanie tej historii z podanego przez Ciebie linka? :)

08.05.2007
21:57
smile
[45]

Orl@ndo [ Reservoir Dog ]

Tą czesc zna wielu forumowiczow, ale co tam, opowiadania to opowiadania :)))
I tak, jest dalszy ciag, ale narazie nie piszemy dalej bo moj mate cos nie odpowiada :P


PROLOG


Jeszcze dziesięć lat.
Jeszcze dziesięć lat tej samej rutyny. Pobudka, prysznic, śniadanie, siłownia, spacerniak, obiad, cela, kolacja, spanie. I tak od dziesięciu lat. Dziesięć lat potu, brudu, przekleństw, gwałtów i przekupstw. I jeszcze przeżyje drugie tyle. Ale czego można wymagać od Zakładu Karnego, gdzie przesiadują najwięksi zbrodniarze kraju. I tak nieźle się urządziłem. Choć nie zasłużyłem sobie na to. A może zasłużyłem. Nigdy się raczej tego nie dowiem. Jednak wiem jedno. Gdy tylko wyjdę, zabije się. Dla mnie już nie ma życia, szczęścia, miłości. Zostałem wyprany z uczuć, a z moją historią nikt normalny nie przyjmie mnie do pracy. Czasami mam chęć zakończyć swój żywot w więzieniu, ale nie mam wystarczająco dużo odwagi by to zrobić. Ale później nie będę miał. Nie.

- Karszczyk!
Głos klawisza rozbrzmiał niczym wiosenna burza. Nie zwróciłem na niego uwagi. Musze jeszcze wyrobić dwie serie.
- Coś do ciebie mówiłem do cholery!
Podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Aż śmiać mi się zachciało, myśląc, że ten młody szczyl może tak do mnie mówić. Pewnie nie doszedł jeszcze do trzydziestki.
- Nie widzisz, że jestem zajęty?
- Rusz się, albo tak ci zrobię, że sztanga ci odetnie głowę.
- Dobra, przekonałeś mnie - Odstawiłem sztangę, wolno wstałem i wytarłem się ręcznikiem. - O co chodzi? Dupy dawno nie miałeś, że masz sprawę do mnie?
- Nie pomyślałbym o tym, nawet jak byś był kobietą
- Czy to oświadczyny?
Widać, że zaczął się złościć. Lekkie śmiechy na sali tylko potęgowały jego gniew. Widać, że dopiero zaczyna prace.
- Prokurator chce się z tobą widzieć.
- A kwiaty przyniósł? Ja taki łatwy nie jestem - Pobyt tutaj pięknie wyrobił we mnie poczucie humoru. Szkoda tylko, że nie wszyscy odbierają to w pozytywny sposób.
- Ruszaj się, już! - Podniósł pałkę policyjną jakby to była gaśnica. - Masz pięć minut na przebranie się.
Wszedłem do jasnego pomieszczenia bez okien, ale za to ze stołem, po którego przeciwnych stronach znajdowały się krzesła. Było bardzo duszno, a moje stare płuca już nie działały najlepiej. Ale i tak to wytrzymam.
Oprócz mnie i młodego klawisza byli dwaj starsi rangą, których już dobrze znałem i prokurator. Miał na sobie tanią marynarkę, spodnie o dwa numery za małe i damskie buciki, najpewniej żony. Okulary i łysina dodawały mu ładne parę lat. Gdyby miał jeszcze brodę to można by się do niego zwracać "dziadziu".
Spokojnie usiadłem na krześle, opuściłem wzrok na kajdanki, żeby nie patrzeć na nikogo. Po chwili przemówił Twardy, jeden ze strażników:
- Wiem, że jesteś spokojny i nie robisz żadnych numerów, ale jak zaczniesz rozrabiać, wrzucę cię do jednej celi z Włochatym i Parówą. Więc uważaj.
- Dobrze mamusiu - Nie przestawałem patrzeć na kajdany.
- Najpewniej wiesz, czemu cię ty wezwałem - Po raz pierwszy odezwał się prokuratorzyna. Mówił głosem spokojnym, doniosłym, jakby planował dwa razy każde słowo, zanim je wypowie.
- Raczej tak, ale nie obrażę się jak mnie doinformujesz. - Dopiero teraz podniosłem wzrok.
Znów odpowiedział tym samym spokojnym głosem.
- Chodzi o sprawę z 1996, nr 98674141AR, w która zostałeś zamieszany i otrzymałeś wyrok skazujący na 20 lat pozbawienia wolności, bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. - Zabrzmiało to jakby podawał wieczorne wiadomości. Żałosne. Lecz ja się nie odzywałem. - Wezwałem po ciebie, gdyż chciałbym omówić z tobą jedną rzecz.
- A jaką? - Spytałem prosto, bo chce mieć tą sprawę za sobą.
- A dokładnie taką, że możemy skrócić twój wyrok o te dziesięć lat.
Zaniemówiłem. Przez pierwszą chwile nie uwierzyłem w to, co słyszę. Serce zaczęło mi bić szybciej, płuca zaczęły szybciej pracować.
Dziesięć lat.
- Ale... jak? - Poczułem się jak nastolatek pytający nauczycielkę, czemu ma mieć niedostateczną ocenę na koniec.
Prokurator wyjął dyktafon i położył na stole.
- A tak, że nam dokładnie opowiesz, co się wtedy wydarzyło. - Jego głos przestał brzmieć tak oficjalnie... podniośle... brzmiał normalnie. Patrzyłem na to ustrojstwo, co miało nagrać moje zeznanie. Ciągle walczyłem ze sobą, czy pójść na współprace czy pokazać im środkowy palec. - Nie musisz się spieszyć, rozumiem, że to może być trudna decyzja.
- Dobra, zgadzam się. - Powiedziałem to, ale sam nie wierzyłem w to, co mówię. Ale już nie było odwrotu. Urzędnik się uśmiechnął.
- Zdejmijcie mu kajdanki, będzie się nam wygodniej rozmawiało.
Po chwili miałem wolne ręce. Kości i mięśnie poczuły ulgę. Po chwili prokurator włączył maszynę i sugestywnie dał mi znać żebym zaczynał. Przez parę sekund milczałem.
- Owego dnia, nic nie zapowiadało tego, co się wydarzyło...

Rozdział I

Owego dnia, nic nie zapowiadało tego co się wydarzyło, padał deszcz, było szaro i zimno. Jak zwykle siedziałem sobie w moim małym, obskurnym mieszkanku. Zza ścian słyszałem drapanie mysz, a do moich nozdrzy dostawał się zapach stęchlizny i wilgoci. Pomyślałem, że kiedyś dorobię się lepszej dziupli. Spokojnie siedziałem i wpatrywałem się w okno, a raczej w to, co za nim było - mokre ulice z kałużami, walające się po chodniku papiery. Odechciało mi się wszystkiego, ciśnienie było niskie, bo strasznie chciało mi się spać. Wtem zadzwonił mój stary, zdezelowany telefon.
Odebrać czy nie? Z jednej strony to mogła być ta zasrana pinda, której wiszę nie tylko kasę, albo również może to być On, albo piękna, delikatna i inteligentna dziewczyna, która chce spędzić ze mną resztę życia. Oj tak, na pewno to ostatnie.
Dźwięk telefonu znów dał znać, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Popatrzyłem przez okno, na zewnątrz nadal padało. Przez szczelinę w drewnie było słychać dźwięk przewróconego śmietnika, darcie się faceta z budynku naprzeciwka, jak to on zepsuł sobie życie żeniąc się i to wszystko jej wina, choć nie raz widziałem jak bzykał się z jakąś dziwką, kiedy jej nie było. Prawdziwy mężczyzna.
Dźwięk telefonu znów dał znać, że ktoś chce ze mną rozmawiać. Przestałem skupiać się na oknie, usiadłem na łóżku, po stronie gdzie był telefon. Postanowiłem poczekać, jeśli komuś jest tak pilno, to na pewno poczeka, a jak nie, to lepiej dla mnie. Byłem zbyt zmęczony by gdzieś wychodzić. Kłótnia zaczynała się rozkręcać.
Lecz telefon nie zadzwonił ponownie. Lekko się uśmiechnąłem, że w końcu ktoś się mną przejął i dał trochę odpocząć. Wstałem i rozejrzałem się po moim mieszkaniu.
Właściwie trudno to by nazwać mieszkaniem. Ściany pomalowane kiepską jasną farbą, ociekający sufit, jeden kaloryfer na pokój, łazienkę i kuchnie no i oraz okna, które przepuszczały zimne powietrze i dźwięki. Szkoda tylko, że ciągle tej samej kłótni.
Tak, to mój dom. Telewizor, stolik a na nim tani wazon, łóżko, kibel, prysznic, stolik na telefon. Więcej mi nie było potrzebne. A przynajmniej tak sądziłem.
Poszedłem do łazienki, żeby po pobudce nie mieć mokrych gaci. I kiedy tam byłem, usłyszałem jakby ktoś majstrował przy drzwiach. I na pewno nie było to pukanie.
Przystanąłem jeszcze chwilę i nawet wstrzymałem mocz. To był dźwięk szurania metalu o metal, zupełnie tak jakby ktoś robił coś wytrychami. W ułamku sekundy odlałem się do końca i pomyślałem, że najlepiej będzie zaczaić się na nieproszonego gościa. Stanąłem w małej wnęce za drzwiami i myślałem. Myślałem, czego ktoś może szukać w tej norze, nie miałem tutaj nic wartościowego, ani nic, co komuś było tak potrzebne, że nie mógłbym mu tego dać. Wtedy usłyszałem dźwięk przekręconego zamka. Dobrze, że zamknąłem drzwi podwójnie. Niech ten sukinsyn tylko tutaj wejdzie to dostanie w łeb. Moment… ale czym? Przecież nie sieknę go ręką. Czym prędzej wziąłem wazon z jakimiś zwiędłymi kwiatkami, które dostałem od nie pamiętam już, od kogo i z jakiej okazji. Zamek grzmotnął po raz drugi. Widziałem jak klamka ugina się tak jak w zwolnionym tempie… serce zabiło mi mocniej i poczułem natychmiastowe działanie adrenaliny. Zza uchylonych drzwi wysunęła się dłoń zdobiona czarną rękawiczką. Wyczekałem. Postać stała w miejscu, na pół w mieszkaniu, na pół poza nim. Chyba upewniała się czy teren czysty. Z drugiego planu słyszałem wydzierającą się parę.. Pomyślałem, ze chętnie teraz zastrzeliłbym ich oboje. W mieszkaniu wreszcie nastąpił pierwszy krok, ujrzałem skórzane czarne buty, postać ruszyła dwa kroki dalej powoli i bezszelestnie zamykając drzwi nie patrząc za siebie. Postawiłem jeden krok i wziąłem zamach. Po sekundzie rozległ się huk roztrzaskanego wazonu. Uderzyłem go prosto w kark. Tajemnicza osoba padła jak ścięta, zauważyłem, że z jego ręki wypadło coś błyszczącego. Szybko złapałem rzecz, którą okazał się scyzoryk sprężynowy. Nie ogłuszyłem chyba gościa do końca, bo jeszcze wydawał jakieś jęki i drgał. Odwróciłem jego dobrze zbudowane i masywne ciało… miał na twarzy kominiarkę. Postanowiłem, że urządzę sobie z nim pogawędkę. Jednym susem skoczyłem do kuchni po linkę do wiązania mięsa i jakiś zatłuszczony ręcznik. Obwiązałem petenta liną na krześle i miałem już przygotowaną do zakneblowania szmatkę w rękach, gdy postanowiłem odkryć, kto był tak miły i bezczelnie włamał się do mojego domu. Położyłem rękę na bawełnianej kominiarce i jednym ruchem ściągnąłem ją z poobijanej głowy. Nie umiem opisać zdziwienia, jakie wtedy mnie ogarnęło…

08.05.2007
21:59
[46]

litlat [ Konsul ]

Arcydzieło to to nie jest, styl taki sobie ale poprawny. Przeczytałem kilka stron i daje rade. Jak będzie więcej czasu na 100% doczytam.

08.05.2007
22:01
[47]

PaWeLoS [ Admiral ]

Kompo---> Po maturze. Jak mi się zechce :)

09.05.2007
07:42
smile
[48]

Briggs [ Chor��y ]

Witam!


Naniosłem kilka poprawek. Przede wszystkim - rozbiłem to, co poprzednio było pierwszym rozdziałem na dwa rozdziały. Myślę, że kto przeczytał poprzednią wersję pierwszego rozdziału, to nie musi sprawdzać teraz tych dwóch, jednak kto nie czytał - serdecznie zapraszam!

Kolejny rozdział (trzeci) opublikuję dziś wieczorkiem - to info dla tych, którzy czekają na niego (a wiem, że tacy są, o dziwo ;)).

Pozdrawiam,
Briggs

09.05.2007
09:57
[49]

alpha_omega [ Senator ]

Napisane teraz na szybko:

Zdarzają się w życiu momenty, w których przeczuwamy, że coś ma się zmienić. Nie jest to zazwyczaj przyjemne wrażenie. W końcu któż chciałby się nagle przekonać, że przez połowę swego życia - od kiedy wszedł w dorosłość, od niezapomnianej chwili pierwszego pocałunku, ba! może od samego początku, tkwił w niewybaczalnym błędzie. A jednak dobrze jest się znaleźć w takiej sytuacji. Daje nam to alternatywę i tylko od nas zależy czy postanowimy ją wykorzystać. Możemy wyjsć z domu, zbiec pośpiesznym krokiem po wymęczonych stopniach klatki schodowej i przywitawszy przy bramie stróża udać się brukowaną alejką do kafejki Maupassant. Siadamy przy pustym stoliku i prosimy o lampkę wina. Garson - wołamy, wiedząc doskonale, że na jednej się nie skończy i zarazem przekonując samego siebie, że dziś wyjątkowo tak właśnie będzie. Kelner zresztą doskonale zna nasze rozterki. Uśmiecha się porozumiewawczo jakby chciał drań zapytać: żona znowu nie daje spokoju? Niech Bóg przeklnie kelnerów. Pod wieczór jesteśmy spowrotem, klnąc na czym świat stoi i na garsona - że wredny prostak, choć poleca dobre trunki, i wmawiając w siebie że jutro zaczniemy wszystko na nowo. Możemy jednak postąpić inaczej...

Była godzina czwarta po południu kiedy Jacquesa tknęło przeczucie.

09.05.2007
10:01
[50]

Wonski [ Hebrew Hammer ]

A to ja tez dam swoje.

Ale zaznaczam, że jest to tylko cześć opowiadania. Ta część, która nadaje się do publikacji tutaj :)

---------
- Głupi zdziadziały palant – rzuciła Gabi przez ramie w kierunku zamykających się drzwi do pokoju. Była naprawdę wściekła. Planowali te wczasy od roku. Stawała na głowie, żeby tylko zarezerwować w miarę tanie kwatery właśnie tutaj w Mrzeżynie. Spędzili jedenaście godzin tłukąc się zatłoczonym pociągiem. I gdy wreszcie dotarli na miejsce, pierwsze co zrobiła to zaciągnęła go na plażę – Patrz, na to – złożyła razem ręce i wpatrywała się z podziwem na atakujący plażę Bałtyk.
- No morze, wody dużo. No i sinice – skwitował, najwyraźniej z umiarkowanym entuzjazmem.
To wszystko? Tyle właśnie miał do powiedzenia na temat tego morza. Romantyk psia jego mać.

Gabi uwielbiała morze, większość wakacji swego dzieciństwa spędziła właśnie nad Bałtykiem, czuła z nim jakąś metafizyczną niemal więź, no przynajmniej tak by to określiła, gdyby znała słowo „metafizyczny”. Ale nie to było najgorsze, że jej mąż nie doceniał uroku falujących mas wody. Najbardziej wyprowadzała ją z równowagi niechęć małżonka do leżenia na plaży. Na miłość Boską co może być lepszego w życiu niż pięć lub sześć godzin wylegiwania się na piasku i oddawania swej skóry na żer słońcu. Jak śpiewał artysta kobiety lubią brąz. A czego jak czego to Gabi kobiecości nie można było odmówić. Była stuprocentową blondynką, burza włosów spływała na opalone ramiona, duże kształtne piersi opinał staniczek od bikini. W talii przewiązała się koronkowym szalem, a to z powodu swoich kompleksów dotyczących wielkiej, w jej mniemaniu, pupy. Wcale nie była wielka, miała po prostu kobiecy kształt i jędrność. A to nie jest coś co można zobaczyć wśród modelek naszych czasów. Kompleksów Gabrysi nie zmniejszało nawet to, że co rusz słyszała od przedstawicieli płci przeciwnej wyłącznie komplementy pod adresem swego siedzonka. Pod wspomnianym szalem miała na sobie tylko różowe majteczki od bikini.

Zbiegała teraz ze schodów, przed wyjściem spakowała torbę plażową. Niech on sobie tam czyta te durną książkę, ja idę na plażę – postanowiła.

Wybiegła z domu, w którym wynajmowali pokój. Tuż za drzwiami zaczynała się letnia infrastruktura Mrzeżyna. Bary ze śmierdzącymi kebabami, pieczoną kiełbasą i odrażającymi stadami kurcząt kręcących się na grillu w takt potwornej kakofonii rytmów disco polo serwowanych przez każdy ze wspomnianych przybytków osobno. Co sprawiało wrażenie konkursu pod tytułem „nikt nie jest bardziej wieśniacki niż My”. Każdy szanujący się bar miał ogródek, który był przedłużeniem potwornych atrakcji przezeń serwowanych. W ogródkach, bez przerwy właściwie siedziało podchmielone towarzystwo, składające się z przyjezdnych tatuśków i mamuśków wraz ze swymi rozwrzeszczanymi bachorami. Porzucali swe wielkomiejskie maniery i oddawali się radosnej konsumpcji niedopieczonego mięcha w akompaniamencie prostackiego bum cyk cyk.

Wszystko to nagle zaatakowało zmysły Gabi. Jej skołatane świeżą kłótnią z mężem nerwy domagały się natychmiastowej kuracji. Ominęła najbardziej śmierdzące bary i w drodze na plażę kupiła w małym sklepiku cztery piwa. Dokładnie „warki strong”, które to ostatnio zdobyły sobie jej uznanie na wybrzeżu. Zaopatrzona ruszyła jedną z wąskich uliczek na plażę, było samo południe.

Najlepszy czas na opalanie – pomyślała, idąc na pobliską plaże razem z niemałym tłumem turystów.

Gdy asfaltowa droga dobiegła swego końca, wystarczyło przejść przez rzadki nadmorski niby-lasek wysokich iglastych drzew. Nigdy nie opanowała sztuki rozróżniania czy to są sosny, świerki czy co tam jeszcze. Ale miały szyszki, tego była akurat całkowicie świadoma, zwłaszcza że co chwile jakaś złośliwie wtaczała się pod jej stopę. Nienawidziła tego odcinka trasy. Ale jeszcze tylko wystarczyło minąć śmierdzący na odległość wychodek dla plażowiczów i jej oczom ukazała się upragniona plaża.

Oraz miliard, tak na pierwszy rzut oka, plażowiczów. Zajmowali każdy metr kwadratowy plaży. Wolne miejsca pozostawały wolne tylko dlatego, że w nich właśnie organizowano podręczne składy kubków po piwie, papierków po lodach, tacek z resztkami musztardy, oraz każdego innego paskudztwa, po zeżarciu którego zostają jakiekolwiek odpady.

Fuknęła ze złością. Najwyraźniej wszystko co złe i niedobre połączyło siły z wszystkim co śmierdzi i irytuje. Tylko po to by zrujnować jej wymarzony wypoczynek! - jeszcze chwilka a dostane migreny, muszę się ratować! - powiedziała sama do siebie.

Po lewej stronie, to znaczy na zachodzie, całkiem niedaleko widniał jakiś port lub przystań. Nic w zasięgu jej obecnych zainteresowań. Spojrzała w prawo, plaża ciągnęła się chyba w nieskończoność . Jednak już po kilkuset metrach, pstrokata turystyczna menażeria zdecydowanie się przerzedzała, po czym w odległości około kilometra plaża była cudownie wyludniona.

- I to jest to – pomyślała – tylko ja, słoneczko i piwko.

Zeszła niżej na plażę w kierunku morza, postanowiła iść samym brzegiem. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze uwielbiała uczucie piasku wymywanego spod jej stóp przez takie małe fale. Po drugie, zauważyła że pomiędzy plażowiczami kręcą się faceci z wykrywaczami min. Ostatnie czego jej dzisiaj trzeba było to wdepnąć na minę, to zdecydowanie przyprawiło by ją o migrenę.

Spacerując tak w kierunku upatrzonego wcześniej kawałka plaży, minęła wielki namiot wykonany właściwie z reklam piwa Warka. Na środku namiotu widniał napis „STRONGMAN”, a wśród okolicznej populacji samców dominowali wyjątkowo umięśnieni osobnicy.
oho, co za banda głupoli – powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Zupełnie nie rozumiała, po co mężczyźni doprowadzali swoje ciało do takiego stanu. Muskulatura, no to zrozumiałe, facet powinien mieć mięśnie. Ale nie same mięśnie, a jak głosiła obiegowa opinia, żeby mieć takie mięśnie trzeba łykać jakiś tam steryd, a on ten steryd rozpuszcza mózg. - o proszę, oto największy głupek w okolicy – pomyślała na widok wielkiego faceta przewracającego z trudem oponę od traktora. - po pierwsze tu nie ma traktora, głąbie. A po drugie gdybyś ją toczył to może prędzej byś jakiś traktor dogonił – zrugała go w myślach.

Jednak cały czas na jej ustach gościł słaby uśmiech, wywołany poczuciem wyższości intelektualnej. Mijała właśnie stojących obok siebie trzech olbrzymów. Dostrzegli ją i zareagowali zgodnie z instrukcją obsługi większości nowoczesnych młodych kobiet, zaludniających betonowe dżungle naszej ojczyzny.

Największy z nich, zrobił krok w kierunku morza i stanął na drodze Gabi, uśmiechnął się do niej promiennie i rozłożył szeroko ramiona, tak jakby chciał ją złapać.

-Cześć blondyna! - powiedział Casanova i puścił jej „oko”. Właściwie to usiłował puścić, albowiem to oko nie mogło się oderwać od ciasno opiętego strojem kąpielowym biustu. Biustu, który wraz z jego właścicielką zatrzymał się tuż przed nim. - może się chcesz poopalać, z nami? - Tą pointą zakończył pierwszy, a możliwe, że jedyny etap swych zalotów. W słowie poopalać starał się zawrzeć wszystkie przychodzące mu do głowy seksualne insynuacje, co zaowocowało tym, że właściwie je wysylabizował .

Jednocześnie dwaj pozostali, niczym nagonka stanęli po bokach Gabi i chóralnie zarechotali. Najwyraźniej ich „wódz” dał popis wysokiej klasy „nawijki” i teraz tylko czekać, aż „lachon” padnie przed nim na kolana. Dosłownie i w przenośni.

- To co będzie małolata? - domagał się odpowiedzi „wódz”.

Gabi na końcu języka miała przygotowaną odpowiedź, której używała w podobnych sytuacjach. Odpowiedź ta miała negatywny wydźwięk oraz zawierała kilka opinii na temat prowadzenia się przodków, a zwłaszcza matki swego rozmówcy. Ale nie spodziewała się, że jako trzydziestoletnia kobieta zastanie określona mianem małolaty. I co to było, komplement czy mięśniak jest głupszy niż opony, które zwykł toczyć? Postanowiła trochę łagodniej, go potraktować.

- Wy już chłopcy macie dosyć słoneczka. I polecam nosić czapeczki na główkach. - Jednocześnie, zgrabnie ominęła łysego zawalidrogę i kręcąc pupą ruszyła przed siebie. - te czapeczki ochronią przed słoneczkiem główeczki – rzuciła na odchodne.

Strongmeni nie kontynuowali zalotów, stali jak wryci. Prawdopodobnie analizowali treść odpowiedzi „lachona”. - Czapeczki, na główeczki – myśleli – słoneczko szkodzi?

- Ty, Paluch. O co dupci chodziło? - zapytał najniższy. I spojrzał na „wodza”.

Wódz podrapał się po łysej głowie. Jego wzrok dalej podążał zawieszony na poruszającym się na boki tyłeczku Gabi.

- E! Paluch! To zarwaliśmy czy nie?! - domagał się odpowiedzi ciekawski.
- Nie. Znaczy tak. - zdecydował Paluch.
- He!? - obaj spojrzeli na wodza z niedowierzaniem malującym im się na gębach.
- Co ty Paluch pitolisz, że tak jak nie!? - domagał się wyjaśnień mniejszy.
- Gówno wiecie o laseczkach i tyle – Paluch spojrzał na obu z góry ukazując im swą wyższość pod względem fizycznym i przemówił – Lalka powiedziała, że spoko, bedzie akcja tylko mamy mieć czapki.
- Ccco zza kkkretynka – wydukał milczący dotychczas łysol
- Sam jesteś kretynka Cichy – Paluch przypomniał mu jego miejsce w paczce – mówiłem żeby zabrać czapki, to kurwa że nie, bo jak buce wyglądamy. Jąkało pieprzony. - twarz Palucha przybrała bordowy odcień i zrobiła się jakby bardziej okrągła niż zwykle.
- Ddobra, tto zapppierdalaaam po czaapki – Cichy w lot pojął aluzję, odwrócił się na pięcie i wzbijając za sobą fontanny piachu popędził w kierunku wyjścia z plaży.
- I co teraz Paluch?
- Poczekamy aż ten palant wróci z czapkami i znajdziemy te napaloną laskę.
- No i gra. Ty patrz opona jest wolna! – krzyknął kompan Palucha i pocwałował do porzuconej na piasku opony od ciągnika. Paluch podążył za nim.

Gabi szła przed siebie nie oglądając się na pozostawionych samym sobie mięśniaków. Cały czas zalotnie kręciła pupcią.

- Po co ja tak kręcę tym tyłkiem i tak już pewnie zaczęli bawić się jakąś oponą – pomyślała i obejrzała się za siebie – jakbym zgadła – stwierdziła. Dwu głąbów właśnie dopadało samotnie leżącej opony, a ten trzeci zwiewał z plaży, aż się za nim kurzyło.

Dalej myślała o tym jak ją ten łysy nazwał. Małolata. A to dobre, nikt tak do niej nie mówił od jakichś dziesięciu lat.
Wspominając stare dobre czasy gdy jeszcze małolatą była, Gabi przeszła na tyle daleko, że gdy spojrzała w tył zobaczyła, że masa turystów zmieniła się w małe kolorowe plamki na odległej plaży.

Przed nią piasek też był bezludny.

Wygląda na to, że znalazłam swoje miejsce na świecie – powiedziała pod nosem.

W tym miejscu z jakichś przyczyn wydmy znajdowały się najbliżej brzegu. Gabi podeszła do jednej z nich. Spad wydmy był wklęsły w stosunku do reszty wydmy. Dzięki czemu nikt ani z lewej ani z prawej strony plaży nie będzie mógł zobaczyć jej gdy się rozłoży u podstawy tej wydmy.

Rzuciła na ziemię torbę plażową i wyciągnęła z niej mały kraciasty kocyk, dwa ręczniki, olejek do opalania, balsam do opalania, emulsje do opalania, krem do opalania, odżywkę do włosów i jeszcze jeden olejek do opalania, który miał co prawda takie same właściwości jak ten pierwszy, ale tak bosko wyglądał na półce w sklepie, że po prostu musiała go mieć.

09.05.2007
10:15
smile
[51]

@$D@F [ Generaďż˝ ]

Orlando masz wiecej ? jestem ciekawy co bylo dalej :D

09.05.2007
10:17
[52]

alpha_omega [ Senator ]

Ocho - sporo tych opowiadań i fragmentów. W tej chwili nie jestem w nastroju, żeby to czytać, ale w najbliższym czasie się im przyjrzę.

Już teraz jednak zapytam o ten fragment jaki dałem (właściwie to całość tekstu bo pisałem przed chwilą w poście) - czy w ogóle się do czegoś nadaje (jako zawiązanie), czy warto kontynuować w podobnym stylu. Fragment jest znikomy więc nie wymaga specjalnego poświęcenia czasu i uwagi.

Zdarzają się w życiu momenty, w których przeczuwamy, że coś ma się zmienić. Nie jest to zazwyczaj przyjemne wrażenie. W końcu któż chciałby się nagle przekonać, że przez połowę swego życia - od kiedy wszedł w dorosłość, od niezapomnianej chwili pierwszego pocałunku, ba! może od samego początku, tkwił w niewybaczalnym błędzie? A jednak dobrze jest się znaleźć w takiej sytuacji. Daje nam to alternatywę i tylko od nas zależy czy postanowimy ją wykorzystać. Możemy wyjsć z domu, zbiec pośpiesznym krokiem po wymęczonych stopniach klatki schodowej i przywitawszy przy bramie stróża udać się brukowaną alejką do kafejki Maupassant. Siadamy przy pustym stoliku i prosimy o lampkę wina. Garson - wołamy, wiedząc doskonale, że na jednej się nie skończy i zarazem przekonując samego siebie, że dziś wyjątkowo tak właśnie będzie. Kelner zresztą doskonale zna nasze rozterki. Uśmiecha się porozumiewawczo jakby chciał drań zapytać: żona znowu nie daje spokoju? Niech Bóg przeklnie kelnerów. Pod wieczór jesteśmy spowrotem, klnąc na czym świat stoi i na garsona - że wredny prostak, choć poleca dobre trunki, i wmawiając w siebie że jutro zaczniemy wszystko na nowo. Możemy jednak postąpić inaczej.

Była godzina czwarta po południu kiedy Jacquesa tknęło przeczucie.

09.05.2007
11:44
[53]

gladius [ Subaru addict ]

alpha_omega - nawet nie najgorzej, gdyby nie ortografia.

09.05.2007
11:46
smile
[54]

Coën [ Chor��y ]

alpha_omega - fajne fajne :]

09.05.2007
15:26
smile
[55]

Briggs [ Chor��y ]

Widzę, że wątek "Opowiadania GOL-owiczów" miałby swoją popularność, co Wy na to? :)

09.05.2007
15:30
[56]

Wiewiórk [ - Syska ! ]

nawet ujdzie

09.05.2007
15:32
smile
[57]

alpha_omega [ Senator ]

gladius -------------> Ortografia? Chyba interpunkcja :) Choć już sam nie wiem, i-net mi mózg pod tym względem zlasował :) No, jakieś błedy są np. spowrotem :)

09.05.2007
15:36
smile
[58]

swee [ Gunslinger ]

a może ja zamieszcze swoje? nie jest to opowiadania tylko reportaż ale ponoć dobry bo wygrał konkurs powiatowy a po drugie jest o OGame ;)
Nie śmiać się, mały byłem jak to pisałem :)



[3:157:4]

- Widzisz tego frajera? Znam jego koordy, dzisiaj go tak zjadę, że moon będzie na bank, a w statsach to poleci, że grać mu się odechce.

Imperator Jacek90 obudził się w swoim pałacu. Spał niespokojnie, martwił go los floty którą wysłał do sąsiedniego układu. Wstał z łóżka i spojrzał w przez okno. Tajfun, jego główna planeta. Był z niej dumny. Tak wiele czasu poświęcił na jej rozbudowę. Był pewien, że nic nie jest w stanie zagrozić jego Imperium. Wkrótce miał się przekonać, że się mylił.

Zbieranie surowców, gromadzenie armii, ogromne bitwy w przestrzeni kosmicznej; jednym słowem – Ogame. Ta niemiecka, internetowa gra z każdym dniem staje się bardziej popularna. Są ogromne szanse na to, że przypadkowa osoba spotkana w sklepie/na korytarzu/w poczekalni , na pytanie o tę grę odpowie: „ No jestem na uni 21 , a ty?”. Skąd wziął się jej fenomen, dlaczego ta bardzo prosta graficznie gra, bije pod względem grywalności największe komputerowe hity? Co sprawia, że nawet dorośli nie mogą się od niej oderwać?

Nagle, pomimo tego, że słońce dopiero co wschodziło, zrobiło się bardzo ciemno. Jacek90 spojrzał w górę. Przeraziło go to co ujrzał : setki okrętów wojennych i lekkich myśliwców właśnie wchodziło w atmosferę, blokując promienie słoneczne. Za parę sekund wróg przebije się przez powłokę ochronną. Jacka90 martwiło jednak coś innego: jego flota wróci dopiero za 4 godziny, a obrona jaką ma na planecie nie odeprze ataku wroga. Wydał szybko parę rozkazów swoim podwładnym i uruchomił komunikator. Wysłał sygnał SOS do swojego przyjaciela, Imperatora Johna_PL : „Agresor swee,650 OW i 1240 l.mysliwców. Potrzebuję pomocy!”. Pomimo huku wystrzałów, dało się słyszeć coś co zmroziło krew w żyłach Imperatora. Jacek90 wybiegł na dziedziniec i spojrzał na skąpane w ogniu niebo. „Tego się bałem…Teleporter!”

Nie trudno było znaleźć kogoś, kto wprowadziłby mnie w tajniki Ogame. Moim przewodnikiem po tym fascynującym świecie był Kamil. Tak jak wielu chłopaków w mojej szkole, rozmawiał o przewadze OW nad niszczycielami. Spotykamy się na długiej przerwie. „Słuchaj, najlepiej poznasz O[game], jak się zalogujesz na www.ogame.pl. Na początku podajesz swój email, nick [imię pod jakim występujesz w grze], no i nazwę planety głównej. Wybierasz też na jakim uniwersum chcesz grać. Na razie są 33, ale mają robić niedługo kolejne. Sprawa jest prosta: każde uni to zamknięta grupa, tak jakby osobny świat. Każde z nich dzieli się na 9 galaktyk po 499 układów słonecznych. W każdym układzie może być 15 planet. To daje … no dużo miejsca (śmiech). Twoją pozycję określają koordynaty, np: 3:157:4, gdzie są to kolejno numer galaktyki, układu i planety. Na starcie dostajesz swoją planetkę, którą możesz rozbudowywać, dzięki surowcom (metal, kryształ i deuter). Tu znowu jest sprawa prosta: budując kopalnię metali, tracisz surowce , ale dzięki nim generowane jest więcej surowca na godzinę. Analogicznie jest z każdym kolejnym poziomem: im wyższy tym droższy , ale i daje więcej profitów. Z biegiem czasu budujesz statki, obronę wynajdujesz nowe technologie. Zresztą, co ja ci będę gadał: po szkole idź do domu i zaloguj się. Idę o zakład, że nie będziesz mógł odejść od kompa, a jak się położysz spać to zgadnij, o czym będziesz śnić? (śmiech). No i najlepsze jest to, że nawet po wyłączeniu komputera, gra się nie przerywa: wszystko akcje jakie zapoczątkowałeś trwają nadal. Jak chcesz, to możesz do mnie jutro wpaść, pokaże ci jak wygląda już rozbudowane imperium.” Zadzwonił dzwonek, Kamil pobiegł na lekcję. O wszystkim mówił z takim entuzjazmem, że postanowiłem zaraz po powrocie do domu spróbować. Przecież to nie może być aż takie fajne…
19.08 , do Ogame usiadłem o 15. Kamil miał rację: ile razy chciałem odejść od komputera, zawsze pojawiał się kolejny poziom kopalni do zbudowania , coraz więcej surowców do zebrania. Teraz czekam, aż uzbiera się 3000 metalu na Fabrykę Robotów, więc zagłębiam się w samą mechanikę gry. Kamil nie powiedział mi jednak najważniejszego: w Ogame za każdy wydany/zdobyty tysiąc surowców dostaje się jeden punkt. Oczywiście, jeśli ktoś nas zaatakuje, to te punkty tracimy. Łatwo się domyślić, że prowadzony jest ranking najlepszych graczy, w którym bardzo trudno się utrzymać , bo na jednym uniwersum gra średnio 10000 osób. Po tych 4 godzinach spędzonych przy komputerze, już chyba wiem, dlaczego Ogame jest tak popularny: daje możliwość współzawodniczenia z innymi i to na wielką skalę. Podbijasz, niszczysz, zdobywasz, rządzisz.
Właśnie uzbierałem potrzebne surowce na kolejny poziom elektrowni słonecznej, będzie się ona budować 2 godziny, więc mam czas na lekcje. Boję się jednak wyłączyć komputer, bo nawet wtedy ktoś może mnie napaść i zabrać moje surowce. Muszę ciągle być czujny. Tak sobie myślę, że jak przez noc uzbiera mi się kryształ to wybuduje stocznie, wybuduje statki i może ja kogoś zaatakuję…
Wyłączyłem komputer o 23.43.

Z portalu, który otworzył się nad pałacem Imperatora Jacka90 wyleciały kolejne wrogie jednostki. Władca rozkazał obronie planetarnej otworzyć do nich ogień, jednak nie wiedział , że obrona już nie istniała. Tajfun płonął , a on nie mógł na to nic poradzić. Nie był w stanie obronić magazynów z surowcami które tak długo zbierał. Jak we śnie zobaczył szereg wrogich transporterów które kradły jego metal, kryształ i deuter. Był zrozpaczony. To niezniszczalne Imperium które budował przez tyle miesięcy, teraz jest niszczone. „To niemożliwe…” – zdążył wyszeptać Jacek90 nim osunął się na posadzkę dziedzińca. Z jego oczu popłynęły łzy: najpierw jedna , zaraz potem kolejne.

Kamil powiedział mi wczoraj, że będzie kończył wcześniej bo zwalnia się z dwóch ostatnich lekcji żeby zdążyć przed końcem jakiegoś „flitsejfa”. O 14 byliśmy już u niego w mieszkaniu. Włączenie komputera. Po kilku chwilach Kamil już się zalogował i z dumą powiedział: „To moje IMPERIUM. Mam teraz 25k [25 tysięcy] i jestem już w TOP1500. Ale tutaj to już masakrycznie ciężko się utrzymać na miejscu, bo jak nie budujesz to spadasz w statsach [statystykach] i to o parę miejsc. Z resztą, nie ma szans pokonać takich oszołomów, którzy siedzą przy kompie do 5 nad ranem. No i jeszcze jakiś kolo może cię zaatakować, chociaż ty na razie nie masz czego się bać bo początkowi gracze są nietykalni, aż nie będą mieli 5k punktów. Mnie też w sumie nikt nie zaatakuje bo mam spoko flotę i obronę. No i jestem w dobrym sojuszu …”. Kamil widocznie zobaczył moje zdziwienie, gdyż dodał: „ Sojusz to organizacja, którą tworzy grupa graczy, żeby sobie pomagać. Wymieniamy się surowcami, ustalamy taktykę, wspieramy się statkami, no i oczywiście walczymy z innymi sojuszami. Aha, musisz wiedzieć, że wrogom możesz niszczyć tylko obronę i flotę. Nie ruszysz jego budynków, tym bardziej planet. To jest takie trochę … ej, co jest ?!” Kamil przełączył się na jedną ze swoich planet-kolonii. „No to ładnie! Wiedziałem, że tak będzie…” Wolałem przez chwilę się nie odzywać i po cichu obserwowałem, co się będzie działo. Mój rozmówca włączył Gadu-Gadu, napisał do Luzaka87: zaatakował mnie! – kto ? – znowu raven skubany musi mieć falange i zaatakował 4 sek po fleet save :( - Luz, pogadam z dowództwem, rozpykamy go :> dużo straciłeś? – jakieś 16k punktów, obyście go rozwalili, ja spadam bo mam gościa – no pozdro, ku chwale imperium – ku chwale. „Eh, słuchaj , trafiłeś na jeden z tych momentów, kiedy poznaje się smak klęski. Mówiłem ci w szkole, że zwalniam się z dwóch lekcji, żeby zdążyć przed fleet savem. To jest taka taktyka: pakujesz wszystkie surowce na transportery i wysyłasz na inną swoją planetę, z najmniejszą prędkością. Ja tak sobie ustawiam, żeby statki leciały 16 godzin, czyli przez całą noc i żeby wrócił wtedy kiedy ja będę już po szkole. Dzięki temu nikt mnie nie atakuje, bo mam puste planety. Tyle tylko, że jest jedno „ale”: kiedy gościu ma moona [księżyc], może przeskanować ci planety. Widzi kiedy przylatuje twoja flota i wysyła swoją żeby zaatakowała ją gdy będzie już na planecie. Mnie się to teraz przytrafiło … pewnie spadnę o jakieś 100 miejsc. Kurka, głupi Ogame! Już tyle razy miałem z tym skończyć, może teraz jest ten czas?”. Ja jednak wiedziałem, ze tego nie zrobi, tak samo jak czułem, że moja galaktyczna przygoda nie skończy się tak szybko. Po tych dwóch dniach, już wiedziałem dlaczego ta niemiecka gra jest tak popularna: tutaj , jak w żadnej innej, używa się prawie wyłącznie wyobraźni. Wszystkie kosmiczne bitwy rozgrywają się w naszych umysłach. Tutaj nic nie dostajemy na tacy. To gracz tworzy historię, wpływa na losy galaktyk i tylko od niego zależy czy będzie najlepszy z najlepszych, czy będzie posiadał szacunek i chwałę, choćby tylko w Internecie.

Wróg już odlatywał. Tajfun był bezbronny. Jacek90 podniósł się z podłogi na sygnał komunikatora. „WIADOMOŚĆ OD JOHN_PL: Luz, pomożemy ci, już wysyłamy transport surowców. Dorwiemy tego swee.”. Flota odleciała, znów było widać słońce. Kiedy jego promienie odbijały się od zniszczonych budynków , Jacek90 pomyślał że jeszcze jest nadzieją. Przecież za 4 godziny wrócą jego statki. Odbuduje obronę, zbierze armię i odegra się na swee. Przynajmniej spróbuje…

Jacek wyłączył komputer. Było już po 23 więc położył się spać. To był ciężki dzień, ale takie są prawa Ogame: ktoś się cieszy bo ktoś płacze. Jutro to on będzie górą. Przed snem jeszcze długo rozmyślał nad tym jaki błąd popełnił, czego nie dopilnował. Zasnął po północy. Jutro ma kartkówkę z matematyki, ale w świetle dzisiejszej tragedii, to nie jest ważne…

Kiedy będziesz w szkole/pracy, spójrz na komputer sąsiada…

09.05.2007
17:43
[59]

alpha_omega [ Senator ]

A jak ta wersja? Lepiej czy gorzej?

Zdarzają się w życiu momenty, w których przeczuwamy, że coś ma się zmienić. Nie jest to zazwyczaj przyjemne uczucie. W końcu któż chciałby się nagle przekonać, że przez połowę swego życia - od kiedy wszedł w dorosłość, od niezapomnianej chwili pierwszego pocałunku, ba! może od samego początku, tkwił w niewybaczalnym błędzie? Przypuszczam, że gdyby lepiej się temu przyjrzeć, to o dziesiątki pijackich burd, setki rozwodów a nawet o niektóre zabójstwa należałoby oskrarżyć takowe właśnie rewelacje. A jednak dobrze jest się znaleźć w podobnej sytuacji. Alternatywa – oto co się wtedy zjawia nieproszone. I jak na wiadomość o przybyciu nieproszonego gościa jedni w pośpiechu ryglują drzwi i wyłączają światła, inni zaś przygotowują strawę, tak i tutaj różne pętają nas demony. Możemy wyjść z domu, zbiec pośpiesznym krokiem po wymęczonych stopniach klatki schodowej i przywitawszy przy bramie stróża udać się brukowaną alejką do kafejki Maupassant. Podróż ta – jeśli można to tak określić - jest częścią decyzji; wahamy się jeszcze, rozglądamy niepewnie, a później... Napis nad drzwiami kafejki mruga jaskrawoniebieskim światłem. Jakaś znajoma para przemyka buduarem. Mężczyzna szepce kobiecie do ucha. Uśmiech. Świeżo rozkwitłe bratki w betonowej misie przykuwają naszą uwagę. Po cholere ta betonowa misa? Nie mogli zrobić zwykłego klombu? Błysk szklanych drzwi na chwilę budzi nas z zamyślenia. Jakieś zamieszanie, skrzypnięcie krzesła i nagle siedzimy przy pustym stoliku, z bratkami, uśmiechem, już nie cholernym (mówiłem, że był cholerny?), a bardziej wytęskionym, już poza drzwiami i bez możliwości odwrotu, za to z pełnym przekonaniem, że alkohol, byle pity z umiarem (tak, to koniecznie należy podkreślić), to najlepsze lekarstwo na wszelkie troski. Prosimy o lampkę wytrawnego wina. Garson - wołamy, wiedząc doskonale, że na jednej się nie skończy i zarazem przekonując samego siebie, że dziś wyjątkowo tak właśnie będzie. Kelner zresztą doskonale zna nasze rozterki. Uśmiecha się porozumiewawczo jakby chciał drań zapytać: żona znowu nie daje spokoju? Niech Bóg przeklnie kelnerów. Przy trzeciej butelce świat zaczyna się ściemniać, dociera do nas, że wśród bratków siedział gołąb i zaczynamy doznawać przemożnej chęci, żeby ptaszysko ustrzelić. Najlepiej z całą rodziną - nie będzie bydło srać po chodnikach... Nie mija 10 minut, gdy kolejne euro migrują na konto pana Rixou w odległej Szwajcarii i tak lampka za lampką kończy się czas pamięci. Pod wieczór jesteśmy z powrotem, klnąc na czym świat stoi, na garsona - że złośliwy prostak, choć poleca dobre trunki, i wmawiając w siebie że jutro zaczniemy wszystko na nowo. Demon złości i bezwładu pije do nas Château Rocheyron – rocznik z dowodu tożsamości.

Była godzina czwarta po południu kiedy Jacquesa tknęło przeczucie.

09.05.2007
18:27
smile
[60]

Briggs [ Chor��y ]

alpha_omega ::> Ciekawe. :) Tak Cię naszło na pisanie opowiadania nagle i na szybko to napisałeś? :)

09.05.2007
18:31
[61]

alpha_omega [ Senator ]

No już tej wersji nie, tą korygowałem wiele razy i nadal wydaje mi się dość słaba. Natomiast pierwotną tak. To dziwna sytuacja jest - kiedyś pisałem poezję, może napisałem z dwa opowiadania i miałem zamiar ćwiczyć się w prozie. Ale przez ostatnie kilka lat nie pisałem nic poza pojedynczymi wierszykami i kilkoma pracami rocznymi; a żeby dobrze pisać trzeba a) dużo czytać b) jeszcze więcej pisać do szuflady. Nie wiem jednak czy w moim przypadku ma to jakikolwiek sens.

09.05.2007
18:41
[62]

alpha_omega [ Senator ]

PS. Czasami najlepiej wychodzi na szybko. Jak się wpadnie w nastrój i nie myśli nad pisaniem tylko pogrąża w historii, to mogą wyjść całkiem ciekawe rzeczy. Później robi się poprawki. Odkłada na jakiś czas. Czyta na głos, robi poprawki itd. To się nazywa pracą literacką - to poprawianie i szlifowanie właśnie.

09.05.2007
18:44
smile
[63]

Briggs [ Chor��y ]

alpha_omega ::> Robić to, co się lubi, zawsze jest sens. :)
A co do Twojego PS-a to mój tekst też tak powstał. Wróciłem do domu wieczorem po "imprezie", wpadł mi pomysł i zacząłem pisać. To było rok temu, napisałem dwie kartki i zawiesiłem prace. Teraz powróciłem do pisania. :)

09.05.2007
18:52
smile
[64]

blackdragon2 [ Władca smoczych klanów ]

Widze, że tu się kącik literacki zrobił.
Pierwotnie była to praca domowa na język polski, ale chyba to dokończe :)
Możliwe, że są tu odniesienia do jakichś rzeczy/nazw z gier itp.


"Granica" (tytuł roboczy)


- Mam nadzieję, że cel naszej podróży jest już blisko, bo konie są wyczerpane.
- Nie martw się, zostały nam 2-3 kilometry.
Dwóch jeźdźców mknęło przez bezkresną równinę. Ich czarne szaty i konie zlewały się z otoczeniem, czyniąc ich niewidocznych z daleka. W oddali można było dostrzec ogniska, było to obozowisko Orków. Wtem jeden z wojowników odezwał się:
- Twój plan wydawał się łatwy do wykonania. Dostaniemy się do Morianu, odbierzemy przesyłkę i wracamy, ale zapomniałeś chyba o jednym. Musimy przekroczyć granice i udać się na Ziemie okupowane przez Orków. O tym chyba nie pomyślałeś, prawda?
- Mam przepustkę. – Powiedziawszy to wyjął z pochwy miecz o zakrzywionej klindze. Była to broń o niezwykłej mocy, słynne Ostrze Armagedonu wykute przez Boga Flammanosa. Broń ta w czasie bitwy mogła zapłonąć ogniem tak gorącym, że z łatwością topił nawet najwymyślniejsze zbroje, lecz jej właścicielowi nic nie groziło. Miecz nie mógł zranić swego pana. Zawsze był ostry, można nim było rąbać przeciwników cały dzień, a miecz by się nie wyszczerbił.
- Skąd u biednego rycerza ten bezcenny artefakt?
- Pamiątka rodzinna, ta odpowiedź ma Ci wystarczyć. – odpowiedział oschle.
Po chwili bohaterowie byli już bardzo blisko obozowiska Orków. Gdy nagle nad ich głowami przeleciała ognista kula:
- Chyba nas zauważyli i jest wśród nich szaman… - wtem tuż obok jego konia galopującego konia wbiło się w ziemię kilka dziwnie wyglądających strzał – o Assasyni też tu są.
- Czy to będzie problem dla takiego świetnego maga jakim się nazywasz?
- Ależ skąd! – Krzyknął i począł wypowiadać zaklęcie, po chwili na wrogie obozowisko spadł deszcz ognia zabijając część Orków. – Teraz Twoja kolej Armidionie, pokaż jak machasz swoja szabelką.
Usłyszawszy to wojownik popędził konia i wjechał w sam środek pozycji Orków i siekąc przebił się na jego drugi koniec. Plugawe stworzenia, z którymi walczyli widząc, że przegrywają zaczęły uciekać tratując wszystko na swojej drodze.
- Eratosie, mówiłem Ci, że to nie będzie trudne, Morian jest za tym wzgórzem. Nasza misja zaraz dobiegnie końca. Po chwili byli już w przepełnionej klientami gospodzie. Armidion podszedł do barmana i zaczął z nim rozmawiać:
- Elfy pędzą niezły bimber.
- A Krasnoludy uwielbiają go. – usłyszał w odpowiedzi. – Na zapleczu ktoś na Ciebie czeka i bardzo się niecierpliwi.
Rycerz przeszedł przez duże, dębowe drzwi i widział siedzącą w kącie zakapturzoną postać popijającą coś z kufla, która widząc wchodzącego człowieka zaczęła rozmowę:
- A więc to Ciebie zwą Armidionem, dlaczego kazałeś tak długo mi tu czekać?
- Napotkaliśmy na drobne problemy na granicy, ale szybko sobie z nimi poradziliśmy.
- Dobrze, to i tak nie istotne, musisz dostarczyć ten amulet do mojego przyjaciela w Nordmarze, znajdziesz go w klasztorze Magów Ognia. Będzie na Ciebie czekał z wynagrodzeniem. Tylko pamiętaj, ten artefakt nie może trafić w ręce Orków. I jeszcze jedno, to że dostajesz ten amulet nie oznacza, że masz go nosić, masz go tylko dostarczyć.
- Nie ma sprawy, możesz mi zaufać.
Wszedł z powrotem do baru i zwrócił się do swojego towarzysza:
- Teraz jedziemy do Nordmaru.
- Po prostu cudownie, teraz będziemy się tłuc po zamarzniętych krainach
- Chodź i nie marudź .
Wszyli z baru, dosiedli swoich wierzchowców i zobaczyli oddział Orków, tym razem były z nimi Trolle, które zaczęły ciskać w ich kierunku potężnymi głazami. Z oddali mogli tylko usłyszeć krzyk: „Nie brać jeńców, wiecie po co tu przyszliśmy”. Nie zastanawiając się długo pogalopowali w kierunku lasu. Sądząc, że są już daleko od niebezpieczeństwa zwolnili. Teraz Armidion spostrzegł, że zgubił po drodze swojego towarzysza, ale nie miał czasu na myślenie. Dostał silny cios w głowę i spadł z konia, ale nie stracił jeszcze przytomności, widział, że ktoś go ciągnie za nogi, ostatkiem sił wydusił:
- Co do… - i stracił przytomność.


09.05.2007
19:18
smile
[65]

Judith [ Senator ]

Alpha, jeden zarzut: Jacob's Shadow, zbyt podobne w konstrukcji :)

09.05.2007
19:42
smile
[66]

PaWeLoS [ Admiral ]

blackdragon--->

Nie podoba mi się.

- Fabuła oklepana do granic możliwości :)
- Akcja jest strasznie szarpana, np. w jednym zdaniu bohater zabija kilkudziesięciu orków, w następnym popija wódkę.
- Naszpikowane to jest tyloma nazwami własnymi, że odechciewa się czytać.
- Krasnoludy, elfy, orki, no ku.... ileż można :)

Ogólnie widać zafascynowanie "książkami" typu Forgotten Realms :P

Pozdrawiam.

09.05.2007
19:46
[67]

griz636 [ Jimmi ]

alpha -> No całkiem fajnie. Ale o czym to właściwie całościowo będzie. Bo wiesz słowo słowem ale jak to mawiał znajomy patolog podczas sekcji żołądka "treść sie liczy"

09.05.2007
20:32
smile
[68]

blackdragon2 [ Władca smoczych klanów ]

Ogólnie widać zafascynowanie "książkami" typu Forgotten Realms :P

Pudło, z książek czytam tylko lektury szkolne i to nie wszystkie.
A nad reszta Twoich uwag się zastanowie, bo sam jestem świadom, że Mickiewiczem nie jestem ;)

09.05.2007
20:57
smile
[69]

Herr Pietrus [ Gnuśny leniwiec ]

Jeszcze ja! jeszcze ja! :-D

No co, tyle opowiadań sie przewija, więc moze wrzucę mocno juz nieaktualną parodię polityczna. Uprzedzam tylko, ze pisana z perspektywy licealisty... Ale moze chociaż styl nie będzie taki zły? ;-) ( marzenia... )

- …Iks plus dwa, kreska ułamkowa, pierwiastek z siedmiu minus jedna druga… - tutaj kończyło się złowrogo brzmiące zadanie. Pani profesor zamknęła książkę, rozsiadła się wygodnie na krześle i z uwagą utkwiła chmurne spojrzenie w stojącej przy tablicy dziewczynie.
Uczennica tymczasem z nadzieją wpatrywała się w trzy rzędy stojących w klasie ławek oczekując, że z którejś z nich nadejdzie upragniona pomoc. Próbowała się nawet uśmiechnąć, ale na bladej twarzy pojawił się tylko grymas strachu i zdenerwowania. Wszyscy jej koledzy i koleżanki - w znakomitej większości pozbawieni umiejętności logicznego myślenia humaniści - pochyliwszy głowy, schowali je w otwartych książkach, ufając, że nie dostrzeże ich tam wzrok nauczyciela. Opuszczona przez wszystkich, pozostawiona pod tablicą dziewczyna mogła liczyć tylko na siebie…
Zdesperowana postanowiła spojrzeć choć raz na równanie, które kilka minut wcześniej zapisała na tablicy. Niestety, rząd koślawo nakreślonych cyfr zupełnie do niej nie przemawiał. Przepowiadał tylko rychłą klęskę przepytywanej i kolejną jedynkę w przepełnionym już i tak dzienniku.
Czas biegł nieubłaganie i pani profesor zaczynała się już denerwować. Przypominała sobie wszystkie lekcje, podczas których dokładała wszelkich starań, by – co tu dużo ukrywać – niezbyt pojętni w matematycznej materii humaniści posiedli choć ułamek tajemnej dla nich wiedzy. Sumowała w myślach rachunki za wszystkie tabletki od bólu gardła, zastanawiała się w końcu, ile pieniędzy z budżetu szkoły wydano na zużytą podczas zajęć kredę i prąd zasilający lampy mające oświecić humanistyczne głowy…
Dziewczyna, korzystając z podarowanego jej przez los dodatkowego czasu, postanowiła się zmobilizować i rozwiązać chociaż część budzącego grozę równania. Każdy zapisany znak, każde dobrze obliczone działanie ratowało ją przed jedynką. Niestety, powaga sytuacji, stres i świadomość własnej niewiedzy nie ułatwiały jej zadania. Zrozpaczona, odruchowo spojrzała w górę, myśląc zapewne, ze sam Bóg zlituje się nad nią i z wysokości podyktuje jej poprawne rozwiązanie. Wznosząc ku niebiosom błagalne spojrzenie dziewczyna zobaczyła, ze na tablicy widnieje jeszcze jedno równanie!
Dopiero teraz sobie o nim przypomniała… I była pewna, że podobne przykłady gdzieś już widziała…
- To… układ! – wyszeptała, a kreda wypadła z jej drżącej ręki.
- Tak… - potwierdziła odkrycie nauczycielka – Ale widzę, że chyba nie potrafisz…
Twarz uczennicy ozdobił pąsowy rumieniec, a ona sama uśmiechnęła się wstydliwie, szybko jednak zawstydziła się także tego nieśmiałego uśmiechu i spuściła pokornie oczy…
- Nie… Ale ja to wszystko nadrobię! Ja po prostu dzisiaj…
- Dobrze, ale muszę ci wstawić jedynkę.
Bezwzględna ręka nauczycielki sięgnęła po długopis, by wykonać wyrok, a uczennica poczłapała w stronę ławki.
Przez klasę przebiegł szmer.
To była kolejna egzekucja w tym tygodniu. Wszyscy mieli świadomość, ze lekcje matematyki pochłaniają zbyt wiele ofiar, zbyt wiele ludzkich istnień skazują na zagładę. Ale taki był system edukacji. Klasa, choć miała na jego temat własne, nieprzychylne zdanie, nie mogła się zbuntować. Nie mogła, lub nie miała odwagi – sprzeciw i rewolucja wymagały poświęceń, walka mogła być trudna, a ewentualne zwycięstwo niepewne. Potrzebny był więc ktoś zdecydowany i sprawiedliwy, kto poprowadziliby tłum do krwawego boju. Potrzebny był prawdziwy, charyzmatyczny przywódca…
Wzburzone masy zwróciły pełne nadziei spojrzenia w kierunku Jarka. To on, jako jeden z niewielu humanistów, zgłębił tajemnice matematyki na poziomie podstawowym. Nie uważał się jednak za członka intelektualnej elity. Przeciwnie – mając w pamięci trud poniesiony na nauczenie się skomplikowanego przedmiotu współczuł innym i pragnął ich wyzwolić.
Obraz egzekucji wstrząsnął nim do głębi. Poruszony poczuł, że nadszedł dzień, w którym musi przerwać milczenie. Wskoczył na krzesło, wzniósł rękę z zaciśniętą pięścią do góry i zakrzyknął strasznym głosem:
- Czas z tym skończyć! Oto kolejna uczciwa i niewinna osoba pada ofiarą matematycznej mafii! Ginie w nierównej walce ze ścisłoumysłową łże-elitą! Ale, powtarzam, czas z tym skończyć! Czas stanąć do walki i otwarcie, pewnie, dobitnie i odważnie wypowiedzieć swoje zdanie! – tutaj Jarek dla zrobienia większego wrażenia zamilkł na chwilę. Wszystkie oczy patrzyły w jego stronę, pani profesor przerażona siedziała nieruchomo za biurkiem z uchylonymi ustami i brwiami uniesionymi w geście przerażenia.
- Czas – kontynuował Jarek, upajając się jednocześnie trzeszczeniem szyb okiennych, gotowych za chwilę pęknąć pod wpływem jego krzyku – rozwiązać układ!
Ostatnie słowa wywołały euforię. Wszyscy powstali z miejsc i zaczęli klaskać. Niektórzy porwali się nawet, by wycałować i uściskać chłopaka. Brat bliźniak Jarka, Lech, siedział dumny jak paw i tryumfującym wzrokiem omiatał całą klasę. Przerażona nauczycielka patrzyła na zrewoltowany tłum, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak trudny do rozwiązania jest układ. Wiedziała tez, jak długo uciskał humanistów i jak bardzo pragną oni teraz zemsty i krwi. Nie czuła się bezpiecznie. Szybko zabrała więc ze stolika dziennik i po cichutku wymknęła się z klasy, by zająć strategiczną pozycję w pokoju nauczycielskim. Tam inni profesorowie na pewno ją obronią….
Ucieczka nie umknęła uwadze Lecha. Podszedł do przyjmującego gratulacje brata i opowiedział o wszystkim. Jarosław – człowiek czynu – zareagował szybko i zdecydowanie. Znów wstąpił na krzesło-mównicę, uspokoił gestem ręki rówieśników, sapnął i przemówił:
- Towarzysze! Układ jest silny! Nie podda się łatwo i będzie unikał wymiaru sprawiedliwości! Już teraz obrończyni układu uciekła poza granice klasy! I na pewno będzie się ukrywać! Ale my ja ukażemy! I rozwiążemy układ! Pomogą nam sojusznicy z innych klas humanistycznych, pomogą profesorowie niezwiązani z wielomianowo-geometrycznym układem! Zwyciężymy!
Jarek sapnął i jednocześnie zlustrował słuchające go nabożnie tłumy. W absolutnym milczeniu i skupieniu, nieosiągalnym nawet na lekcji języka polskiego, rówieśnicy chłonęli jego słowa. Słowa niosące nadzieję, słowa kojące rany. Ale nie wszyscy. Pokaźna grupa zebrała się w kącie sali i szeptała o czymś złowieszczo. Jarek wiedział, kim są i co ich tak zajmuje… Ale na walkę z opozycją miał jeszcze czas…
- Tak jak powiedziałem, rozwiążemy układ! Zaczniemy od najmniejszego – tego na naszej szkolnej tablicy! Pracami pokieruję oczywiście ja i Lech! No i… wyznaczeni przez nas eksperci!
Było bowiem w klasie kilku jeszcze humanistów-matematyków przychylnych Jarkowi. Ale była też wspomniana już opozycja, o znacznie bardziej liberalnym nastawieniu. Chciała rozwiązać obecny układ, lecz uważała, że matematyka w klasie humanistycznej musi pozostać, choć proponowała od zawsze obniżenie wymagań podstawowego poziomu. Takie podejście drażniło Lecha i Jarosława, zwłaszcza, że z silną opozycją trzeba się było liczyć.
Przeciwnicy skończyli obrady i na mównicę wkroczył Janek Marian. Cichy, spokojny, w klasie niezbyt lubiany, choć posiadający tylko jedną dwójkę z matematyki. Lucyfer – bo taką miał Marian ksywkę – zmierzył ponurym spojrzeniem Jarka, potem rzekł:
- ŁefoŁmy trzeba wpłowadzać powoli i łozważnie! Jestem pewien, ze Lech i jego błat sami nie wiedzą, jak rozwiązać układ! Ale my oferujemy swoją pomoc! Oczywiście nie za darmo… Jeden z naszych ekspełtów musi pokierowac płacami!
Na to Lech nie chciał się zgodzić. Łatwo przewidzieć, ze odsunął opozycję od prac i wraz z bratem zajął się rozwiązywaniem układu.
Kłopoty przyszły prędzej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Układ okazał się zbyt skomplikowany. Pierwiastki trzeciego stopnia, ułamki właściwe i niewłaściwe w wykładnikach potęg, dziewięciocyfrowe liczby do wymnożenia… Wykonanie wszystkich tych działań w pamięci było niemożliwe, pisemne obliczenia zajmowały zaś sporo czasu. W dodatku Jarkowi kończył się już zeszyt, a biernie przyglądająca się pracom klasa traciła powoli entuzjazm, zrażona brakiem wyniku.
Jarosław wiedział, że w tej sytuacji musi zwrócić się po pomoc do pozostałej części klasy. Opozycja była jednak wrogo nastawiona do braci, a reszta rówieśników nie miała pojęcia o matematyce i rozwiązywaniu układów. Dla Lecha i Jarka nadchodziły ciężkie czasy…
Warto tu wspomnieć o jednej z członkiń opozycji. Zyta, córka bogatego biznesmena, od dziecka stykała się z matematyką. Nie miała z nią najmniejszych problemów, a poza tym, jako jedyna w klasie, posiadała naukowy kalkulator…
To właśnie ten cud techniki, możliwościami dalece prześcigający telefony komórkowe, budził zazdrość braci. Gdyby go zdobyli, mogliby rozwiązać układ o wiele szybciej. Jarosław z Lechem zaczęli więc snuć plany pozyskania Zyty i jej kalkulatora.
Dziewczyna siedziała na ławce, zwrócona tyłem do tablicy. Jarek podszedł do niej, zdecydowany rozpocząć negocjacje. Spróbował się nawet uśmiechnąć, ale widocznie nie leżało to w jego naturze, bo twarz wykrzywił mu tylko jakiś cierpki, nieprzyjemny grymas. Niezrażony tym, zaczął rozmowę.
- Zyto kochana! – odezwał się najdelikatniej jak potrafił, sapiąc jednocześnie pomiędzy słówkiem „Zyto” i „kochana”, co jego wypowiedzi nadało pewien dwuznaczny charakter. – Czy widzisz, co robią twoi koledzy? Czy nie smuci cię, że tak odmawiają nam pomocy?... – tutaj przerwał na chwilę, chcąc ocenić reakcję dziewczyny, Kochana Zyta siedziała jednak na ławce niewzruszona.
- Ja wiem, ty jesteś inna! Wiesz, taki kalkulator jak ty… to znaczy – Jarek sapnął znów, tym razem ze zdenerwowania – to znaczy taki człowiek jak ty, bardzo by nam się przydał.
-Barrrdzo? – zapytała Zyta, dalej jednak wpatrując się w okno. Perspektywa wzięcia udziału w pracach nad układem bardzo ją kusiła. Nareszcie mogłaby pochwalić się swoją wiedzą i kalkulatorem, mogłaby zdobyć uznanie klasy… - Dobrrra, zgadzam się – odparła po chwili namysłu. Wstała z ławki i energicznym krokiem podążyła za Jarkiem w stronę zapisanej wzorami tablicy.
Zdrada Zyty bardzo zdenerwowała Janka. W końcu znali się tyle lat! Poruszony, zraniony, razem ze swoim serdecznym przyjacielem Donaldem (równie dotkniętym odejściem koleżanki), postanowił podpowiadać liczącym w skupieniu braciom złe rozwiązania. W rosnącym zamieszaniu, nawet kalkulator Zyty nie obronił Jarka i Lecha przed błędami, zwłaszcza, że działając pod presją czasu, wsłuchiwali się często, choć niechętnie, w podpowiedzi klasy.
W obliczeniach z każdą chwilą panował coraz większy bałagan. Myliły się znaki, nie wiadomo już było, który to plus, a który minus. Jarosław żądał kompleksowej lustracji i sprawdzenia wszystkich dotychczasowych obliczeń, ale zniecierpliwiony tłum humanistów nie wyrażał zgodny na zajmowanie się przeszłością.
Co więcej, ci spośród uczniów, którzy najmniej znali się na matematyce i wcześniej, choć zniecierpliwieni, pokornie milczeli, teraz razem z Jankiem i Donaldem zaczęli krytykować Lecha i Jarosława. Romek, klasowy bumelant, wskoczył na parapet i zaczął wrzeszczeć:
- Dosyć tego wszystkiego! Tak dalej być nie może! Bliźniaki się szarogęszą, a układ nadal pozostaje nierozwiązany! Chcą liczyć sami? Proszę bardzo! My nie będziemy im pomagać!
Braciom grunt palił się pod nogami. Lech z przerażeniem spojrzał na Jarosława, Jarosław na Lecha. Obydwaj mieli w oczach strach, obydwaj czuli, że zadanie może ich przerosnąć. Ale nie chcieli i nie mogli się poddać. Postanowili poszukać rozwiązania. W końcu Jarosław stwierdził, że muszą zawrzeć z klasą tymczasowe porozumienie. Wszedł na krzesło z zamiarem poproszenia kolegów o zaufanie.
- Proszę o spokój! – zakrzyknął. – Układ jest silny! Zresztą, mam pewną teorię na temat tego, dlaczego tak się nam opiera… To zapewne zadanie z gwiazdką! – po klasie przeszedł szmer zdziwienia, więc chłopak kontynuował. – A może nawet z dwoma! – gwiazdkami… Dlatego prosimy o cierpliwość! Zapewniam, że układ do końca drugiej lekcji zostanie rozwiązany!
Emocje nieco opadły. Zdawało się, że w duszach humanistów zagościł spokój. Poczerwieniałe z wściekłości twarze zbladły, ręce przestały drżeć. Ucichły rozmowy, tak, że w klasie słychać było tylko skrzypienie kredy i tykanie wiszącego nad tablicą zegara.
Ale właśnie ten zegar sprowadził nowe kłopoty. Wskazówki, nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji, pędziły naprzód. Najpierw, w zawrotnym tempie, biegł sekundnik, za nim nieco wolniej, ale również żwawo wskazówka minutowa, w końcu zaś, pozornie stojąca bez ruchu, ale tak naprawdę pnąca się w górę wskazówka godzinowa.
Janek i Doanld oglądali z uwagą ten nieustający wyścig przekonani, że mogą go wykorzystać dla własnych korzyści. To oni chcieli rozwiązać równanie, to im marzyła się sława i zaszczyty. To oni, znając swoją wartość, pragnęli przewodzić rewolucji.
A masy? Masy były wzburzone, ciszę coraz częściej zakłócały szepty, ukradkiem prowadzone rozmowy. Nie było już słychać zegara, skrzypiącą kredę też niebawem zagłuszył gwar. Bracia pocili się coraz bardziej. Nawet w kalkulatorze Zyty powoli wyczerpywały się baterie.
W końcu Jarosław wrzasnął: „Cisza! Nie możemy się skupić! Tak nie da się pracować! Chcemy spokoju!”
Wrzasnął i wywołał lawinę.
Obrażony Roman stwierdził, że dłużej już cicho siedział nie będzie. Zaszył się z kolegami w kącie sali i zaczął na własną rękę rozwiązywać układ. Janek i Donald, zadowoleni z rozłamu wśród niedawnych stronników, coraz śmielej krytykowali braci, a reszta klasy zupełnie straciła orientację w tym, co się dookoła działo. Jednego tylko była pewna: konieczności zmiany sytuacji.
Lech i Jarosław zdawali sobie sprawę ze spadku poparcia i widzieli, jak z każdą minutą narasta bunt. W końcu Jarek, czerwony ze złości jak sztandar rewolucji październikowej, wskoczył na krzesło i wymachując rękami wrzasnął, przekrzykując panujący w klasie hałas:
- Chcecie wojny?! Dobrze! Będzie wojna! Chcecie walki?! Będzie walka! I to my wam… - tutaj zawahał się, uświadomiwszy sobie zapewne niestosowność słów, jakie zamierzał wypowiedzieć. Sapnął więc i kontynuował:
- I to my ją wam umożliwimy! Żądamy wyboru nowych rewolucyjnych władz! Jeszcze przed dzwonkiem!

09.05.2007
21:12
smile
[70]

Briggs [ Chor��y ]

Wygląda na to, że wątek literacki to niegłupi pomysł, co?

09.05.2007
21:31
[71]

swee [ Gunslinger ]

masz rację, powinien powstać taki stały wątek ;)
no przeczytaj ktoś mój tekst ! :)

10.05.2007
22:03
[72]

griz636 [ Jimmi ]


Oto kawalek mojego opowiadania. Napisałem je i całą serie o krakowskim młodym czarodzieju dla mojego syna i dzieciaków z oddziału onkologicznego. Bardzo im się podobały gdy czytałem im na dobranoc.

----------------------------------

Gruby mężczyzna ubrany w czarny płaszcz z kapturem, przemykał wąskimi uliczkami prowadzącymi do głównego placu w mieście. Choć był niemal środek nocy i prawie nikt o tej porze nie spacerował, zakapturzona postać przemykała od bramy do bramy, oglądając się nerwowo za siebie.
Gdy był już u wylotu uliczki i zobaczył przed sobą oświetlony kilkoma pochodniami zarys podłużnego budynku, znajdującego się na środku placu miejskiego. Kiedyś w tym miejscu stały rzędy straganów, lecz niedawno rajcy miejscy wydali decyzje o zabudowaniu straganów. Co pozwoliło nałożyć na kupców potrójną opłatę za wystawianie swych towarów. A przy okazji właściciel pobliskich kamieniołomów w Czatkowicach Dolnych, Geronim Lakus zarobił pokaźną ilość dukatów. Grubas uśmiechnął się pod nosem. Nic dziwnego, spora część tych dukatów trafiła do jego kiesy, za pośrednictwo. I choć tu i ówdzie szeptano, że rajcy łapówkę wzięli od Lakusa, nic nikt nikomu udowodnić nie był w mocy. Gdy on, Rumas zabiera się za robotę to nie ma świadków ani śladów a klient jest zadowolony, zawsze.
Mężczyzna rozejrzał się najpierw w lewo, potem w prawo. Stwierdził, że nikt go zobaczyć nie będzie w stanie i ruszył wzdłuż kamienic. Liczył mijane w ciemności bramy, gdy doszedł do numeru siedem, jeszcze raz nerwowo się rozglądnął i wszedł w ciemną bramę. Teraz znów zaczął liczyć, tym razem kroki. Przed sobą nic nie widział, a zbyt ostrożny był by zapalić choćby świece. Dreptał w ciemnościach i liczył kroki. Gdy doliczył do czternastu, obrócił się w lewo i wyciągnął przed siebie ręce. Dłonie trafiły na zimną ścianę kamienicy. Rumas namacał dwa kamienie o znajomych kształtach i jednocześnie naparł na nie dłońmi. Kamienie cofnęły się z cichym chrzęstem.
- Jak ja nienawidzę tego wejścia – warknął cicho pod wąsem. Jednocześnie lewą ręką mocno chwycił swą pelerynę pod szyją. I zamknął oczy.
Podłoga pod jego stopami zniknęła i mężczyzna w mgnieniu oka dosłownie zapadł się pod ziemię z cichym świstem.


Norman szczerze nienawidził czwartkowych wieczorów. I miał po temu poważne powody. W każdy czwartek u pobliskiego karczmarza odbywał się wystawny obiad dla możnych miasta. Samo w sobie, było to zupełnie Normanowi obojętne. Ale od kiedy Sylvanas dogadał się z Wierzynkiem w sprawie zakupu resztek z tych obiadów, czwartkowe wieczory zmieniły się koszmar. Pomijając już to, że najpierw musiał wykopać tunel prowadzący do piwnic karczmarza, to jeszcze na niego spadł obowiązek wywożenia beczek z resztkami. Musiał przewozić po jednej beczce przez tunel, do małego lochu. Tam zawartość każdej beczki musiała być wlana do wielkiej kadzi. Potem beczkę trzeba było umyć no i odstawić karczmarzowi. Na koniec trzeba było iść do Niskiego Lochu i przynieść grubla. Jasne łatwo powiedzieć, ale spróbujcie kiedyś wyciągnąć grubla z jego nory, przenieść do innego pomieszczenia a tam zmusić drania do wejścia do kadzi pełnej resztek. To wcale nie jest łatwe, i nie dlatego, że grubel ma coś przeciwko resztkom. O co to to nie. On je wręcz uwielbia. Rzecz w tym, że gruble mają bardzo krótką pamięć. To oraz wrodzona paranoja, powoduje, ze za każdym razem grubl jest przekonany, że Norman przyszedł go pożreć. No i stawia opór.
- Śmierdzące resztki, śmierdzący tunel, śmierdzący grubel... - Norman mruczał pod nosem dodając sobie otuchy. Ciągnął już ostatnią beczkę. Wypełniona była po brzegi nadpsutymi kawałkami warzyw. Brukselka, marchewki, kapusta, sałata. I tym podobne okropności. Było ich tak dużo, że beczki nie można było zamknąć i musiał ciągnąć ją na stojąco. - śmierdzące jarzyny...

Wypchał właśnie beczkę z tunelu, na środek korytarza, gdy usłyszał znajomy wrzask.

- Noorman, już prawie północ! Jestem umówiony! Gdzie moja peleryna!? Ta z czerwoną podszewką i odbiciem czarciego kopyta!?

To krzyczał Sylvanas. Norman był wręcz uczulony na te dźwięki. Czarodzieje, tak to z nimi jest, że życzą sobie by ich polecenia wykonywać natychmiast. Nie przyjmują tłumaczeń ani wymówek. Kilka razy już Normanowi zdarzyło się spędzić jakiś czas w skórze karalucha lub ropuchy. Właśnie za ociąganie się wykonywaniem rozkazów. I wcale nie miał ochoty sprawdzać jak to jest być pędrakiem, a to właśnie zapowiedział mu Sylvanas, przestrzegając przed następnym przejawem lenistwa.
Porzucił beczkę dokładnie na środku korytarza i ile sił w nogach popędził szukać peleryny z czerwoną podszewką i śladem czarciego kopyta.
- Już biegnę mistrzu – zakrzyknął
- Mam nadzieje, że nie masz dzisiaj jednego ze swych napadów lenistwa?! Ruszaj no się chłopcze! - wrzeszczał mag
- Lece! Pędze! - odkrzyknąć cieniutkim głosem Norm.
Wpadł do Sypialni Mroku. Sylvanas miał dziwaczną manierę nadawania nazw pomieszczeniom. Im zwyklejsze pomieszczenie tym mroczniejsza nazwa. Jednak nie nad tym się Norman zastanawiał teraz.
- Gdzie ta peleryna!? - powiedział wpadając do sypialni.
- Ha! W życiu nie znajdziesz, pastuchu! - usłyszał w odpowiedzi.
- Właśnie, nie ma pelerynki – powiedział drugi głos. - Nie ma i co nam zrobisz? Pastuchu?!

Norman popatrzył na nich. Oh, jak on ich nienawidził. Byli tu przed nim i przy każdej okazji starali się dać mu do zrozumienia, że jest istotą niższą i gorszą. Dodatkowo, ci dwaj gdy tylko w zasięgu głosu znajdował się Sylvanas prawili mu komplementy i zapewniali, ze jest najwspanialszym magiem jaki kiedykolwiek stąpał po ziemi.

- Taborety! - Syknął Norm.

Nie to nie była obelga. Przy łożu maga stały dwa niewielkie taborety. Gadające i bardzo złośliwe taborety. Swego czasu, po drugim zamachu na Smoka Wawelskiego, wtedy gdy jakiś nie-do-końca-zdrów-na-umyśle szewc napchał barani kożuch jakimś świństwem a smok będąc trochę podpity po królewskiej uczcie, ten kożuch zeżarł. O rany ale się porobiło wtedy. Smok dostał okropnych boleści no i gazów. Prawie całe wzgórze razem z zamkiem i królem w powietrze wyleciało. Sytuacja zrobiła się niebezpieczna. Król natenczas posłał po cyrulika, a ten wymyślił co by się smok nażarł Chamszczaka Polnego, znaczy ziela takowego. Po tym zielu miało smokowi kiszki wyczyścić. Tako jak cyrulik poradził zrobione zostało. Smokowi przyniesiono cały wór ziela, a jak go bestia zjadła to zawyła szpetnie, oczy wytrzeszczyła i zrobiła...no sami wiecie co zrobiła. I zrobiła to tuż przy królewskim zamku. Dwa dni to zakopywano. A gdy zakopano, mędrala jakiś wymyślił, żeby drzewo zasadzić w tym miejscu. I po roku drzewo wyrosło jak sie patrzy. A jak wyrosło! Nawóz smoczy ma swoja moc. Po roku czasu drzewo niczym stary dąb stało. Stało i wyzywało. Oh jak ono wyzywało, dzień i noc bluzgi, świństwa, dowcipy paskudne o każdym kto sie w okolice napatoczył. Gdy Krak na jeden z balkonów swych wraz z królową swą wyszli. Drzewo kurduplem, obwiesiem i pastuchem go obwołało. To miarkę przebrało i Krak nakazał drzewo ściąć i meble z niego wykonać. I tak oto w sypialni Sylvanas miał dwa wyjątkowo złośliwe i wredne meble.
...

10.05.2007
22:21
[73]

griz636 [ Jimmi ]

I zgadzam się z tym, że powinien powstać cykliczny wątek. Żeby było ciekawie mozna by zrobić na przyklad cos takiego. Zadajemy temat raz na tydzień i piszemy coś krótkiego i sympatycznego.
Kto jest za?

10.05.2007
22:23
smile
[74]

Briggs [ Chor��y ]

griz636 ::> To znaczy tak, że wszyscy piszą swoje opowiadanie na podany temat? :) Bardzo fajny pomysł, o ile o to Ci chodzi. :)

10.05.2007
22:23
smile
[75]

Behemoth [ Ayrton Senna ]

Nie czytałem, ale biedne.

10.05.2007
22:24
[76]

swee [ Gunslinger ]

Behemoth - wtf?

10.05.2007
22:25
smile
[77]

Briggs [ Chor��y ]

Behemoth ::> To coś w stylu śmiesznego komentarza, tak?

10.05.2007
22:38
[78]

Behemoth [ Ayrton Senna ]

Briggs --> dokładnie tak, śmiesznego +obrazującego powiedzmy 50% opinii o Twoim opowiadaniu.

10.05.2007
22:43
[79]

griz636 [ Jimmi ]

Briggs --> Dokladnie o to mi chodzi. Każdy chętny pisze opowiadanie na ten sam temat.

10.05.2007
22:59
smile
[80]

Briggs [ Chor��y ]

Behemoth ::> O co Ci chodzi, jeżeli nie chcesz czytać to nie czytaj, po co się tu wpisujesz, zaśmiecasz wątek i zgrywasz kozaka. Poza tym w tych negatywnych opiniach ludzie napisali co dokładnie jest źle, co mi pozwoli popracować nad stylem, a Ty tu chyba znalazłeś miejsce, żeby się pośmiać, co twardzielu?

griz636 ::> Bardzo fajny pomysł. Zdecydowanie jestem za. Na koniec np. wybierałoby się najfajniejsze opowiadanie lub najbardziej pomysłowe rozwinięcie pomysłu. :)

10.05.2007
23:09
[81]

griz636 [ Jimmi ]

Dalej Briggs, załóż taką karczme. Ja z przyjemnością się tak pobawie. Być może więcej chętnych się znajdzie. Wystarczy, że bedzie z 5 chetnych osób i mamy pare fajnych opowiadań.
Może być całkiem sympatycznie.

I nie przejmuj sie trollami, tych w każdym lesie znajdzie sie pełno. :)

10.05.2007
23:12
smile
[82]

Briggs [ Chor��y ]

griz636 ::> A masz może pomysł na pierwszy temat? :)

10.05.2007
23:30
smile
[83]

Briggs [ Chor��y ]

!!! LINK DO LITERACKIEJ KARCZMY !!!
https://forumarchiwum.gry-online.pl/S043archiwum.asp?ID=6385483&N=1

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.