_zielak_ [ Thief ]
Niektórzy lubią poezję ...
.. Jak to Wisława Szymborska pisała.
Ja jestem raczej umysłem ścisłym i z naukami humanistycznymi (poza przygotowywaniem się do matury z polskiego) mam mało wspólnego. A większość utworów poetyckich jest dla mnie istną katorgą do czytania.
Ale jednak są też takie wiersze które lubię czytać. Które zawsze chwytają mnie za serce i do których lubię wracać. I zapewne wielu z was też ma takie ulubione wiersze... Podzielcie się nimi w tym wątku. :)
Jeszcze uwaga techniczna - postarajcie się, aby w watku nie było dwa razy treści tego samego wiersza bo może się tutaj zrobić wtedy chaos.
Ja zacznę paroma. :)
Wisława Szymborska
Kot w pustym mieszkaniu
Umrzeć - tego się nie robi kotu.
Bo co ma począć kot
w pustym mieszkaniu.
Wdrapywać się na ściany.
Ocierać między meblami.
Nic niby tu nie zmienione,
a jednak pozamieniane.
Niby nie przesunięte,
a jednak porozsuwane.
I wieczorami lampa już nie świeci.
Słychać kroki na schodach,
ale to nie te.
Ręka, co kładzie rybę na talerzyk,
także nie ta, co kładła.
Coś sie tu nie zaczyna
w swojej zwykłej porze.
Coś się tu nie odbywa
jak powinno.
Ktoś tutaj był i był,
a potem nagle zniknął
i uporczywie go nie ma.
Do wszystkich szaf sie zajrzało.
Przez półki przebiegło.
Wcisnęło się pod dywan i sprawdziło.
Nawet złamało zakaz
i rozrzuciło papiery.
Co więcej jest do zrobienia.
Spać i czekać.
Niech no on tylko wróci,
niech no się pokaże.
Już on się dowie,
że tak z kotem nie można.
Będzie się szło w jego stronę
jakby się wcale nie chciało,
pomalutku,
na bardzo obrażonych łapach.
O żadnych skoków pisków na początek.
Miłosz Czesław
Piosenka o końcu świata
W dzień końca świata
Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,
Rybak naprawia błyszczącą sieć.
Skaczą w morzu wesołe delfiny,
Młode wróble czepiają się rynny
I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.
W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
Dopóki słońce i księżyc są w górze,
Dopóki trzmiel nawiedza różę,
Dopóki dzieci różowe się rodzą,
Nikt nie wierzy, że staje się już.
Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,
Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,
Powiada przewiązując pomidory:
Innego końca świata nie będzie,
Innego końca świata nie będzie.
ks. Jan Twardowski
Śpieszmy się
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że nagle się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego
Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dzwięk troche niezgrabny lub jak suchy ukłon
żeby widziec naprawde zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzec
kochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a bedziesz tak jak delfin łagodny i mocny
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiac o miłosci
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
Wasza kolej. :)
^quqoch^ [ Patryk ]
WSTEPUJACEMU DO PARTII
Partia. Nalezec do niej,
z nia dzialac, z nia marzyc,
z nia w planach nieuleklych,
z nia w trosce bezsennej -
Wierz mi to najpiekniejsze,
co sie moze zdarzyc
w czasie naszej mlodosci
- gwiazdy dwuramiennej.
("Pytania zadawane sobie")
Wislawa Szymborska
Lechutek [ Pretorianin ]
Z moich ulubionych:
Julian Tuwim
Mieszkańcy
Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.
Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.
Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.
I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...
Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.
I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.
Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.
I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.
Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.
Rafał Wojaczek
Chodzę i pytam
Chodzę i pytam: gdzie jest moja szubienica?
W czyim ogrodzie, w jakim lesie rośnie?
Na jakiej miedzy pasie cień kobiecy?
Na którym rynku świąteczną choinkę?
W jakim pokoju zwiesza się nad stołem
Uprzejma pętla, bym ją szyją przetkał?
Na jakich schodach nareszcie ją spotkam?
Na którym piętrze sznur sobą wyprężę?
W której to stronie głowę ku niej skłonię?
W jakiej piwnicy, hałasie czy ciszy?
Na jakim strychu, ciemnym albo widnym?
W jakim klimacie, gorącym czy zimnym?
tenże
Ballada bezbożna
Gdzie mojej ręki lewej z niebem igra samiec
Tam stado dojnych gwiazd i moja śmierć je pasie
Gdzie mojej ręki prawej ogródek się szerzy
Tam moją żonę martwą zakopują w ziemi
Gdzie moich jąder krąży podwójna planeta
Tam wieszają człowieka za to że poeta
Gdzie nasienie pospiesznie porzucone gnije
Tam kobietę do spazmu pobudzają kijem
Gdzie mojego mózgowia cieknie wrąca struga
Tam pijak pijąc wie już co jest dobra wódka
Gdzie moja stopa lewa bieg planet popędza
Tam nie ma Boga tylko jego impotencja
Gdzie moja stopa prawa bieg planet wstrzymuje
Też nie ma Boga tylko nieskończony smutek
Gdzie moja męskość głową fioletową straszy
Poślubiona dziewica regularnie krwawi
Gdzie patrzę lewym okiem tam widzę: jest Polska
Biskup na świni tyłem wjeżdża do kościoła
Gdzie patrzę prawym okiem moje życie marne
Jak zwykle z przyjściem zmroku idzie pod latarnię
FemmeFatale [ right side never sleeps ]
* * * (Ta miłość jest skazańcem...)
Halina Poświatowska
ta miłość jest skazańcem
zasądzonym na śmierć
umrze
za krótkie dwa miesiące
na świecie jest przestrzeń i czas
odejdziesz ode mnie
na świecie jest niemoc i konieczność
nie zatrzymam cię
żadnym pocałunkiem
My, z drugiej połowy XX wieku
Małgorzata Hillar
rozbijający atomy
zdobywcy księżyca
wstydzimy się
miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów
kiedy cierpimy
wykrzywiamy lekceważąco wargi
silni cyniczni
z ironicznie zmrużonymi oczami
Dopiero późną nocą
przy szczelnie zasłoniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości
Wspomnienie twoich rąk
Małgorzata Hillar
Kiedy wspomnę
pieszczotę twoich rąk
nie jestem już dziewczyną
która spokojnie czesze włosy
ustawia gliniane garnki
na sosnowej półce
Bezradna czuję
jak płomienie twoich palców
zapalają szyję, ramiona
Staję tak czasem
w środku dnia
na białej ulicy
i zakrywam ręką usta
Nie mogę przecież
krzyczeć
^quqoch^ [ Patryk ]
Spodobał mi się wiersz "My..." Hillar, nigdy wcześniej go nie widziałem. To jest proste wyrażenie wyboru, jaki możemy dokonać - albo wierzymy w uczucia albo nie. Cynizm jest o tyle fajny, że w miarę bezpieczny, ale z drugiej strony niewiele oferuje. Z drugiej strony to "umieranie z miłości" to trafne opisanie tej miłości - miłość jako umieranie. I tak źle, i tak niedobrze. Wydaje się, że coraz więcej otacza nas cynizmu, tym bardziej, że związki międzyludzkie przestają istnieć jako coś cennego i długotrwałego, teraz owszem, poznajemy setki osób, natomiast nie mamy przez to czasu dla ani jednej, przez co sarkazm wydaje się cenną zdobyczą, żeby nie powiedzieć cliche - tarczą.
No i czy miłość w ogóle istnieje? Zgadzam się z Ortegą y Gasset, który mówi że tak, że owszem, ale dla niewielu jest dostępna, innymi słowy jest bardzo rzadka. To, co wyraził w "Szkicach o miłości" wydaje się bardzo rozsądne. A czy przykre, smutne? Pewnie dla wielu tak, ale czemu się dziwić, skoro od dziecka próbuje się nam wmówić, że w życiu najważniejsze jest coś, co, jak się potem okazuje, albo nie istnieje albo jest niedostępne? No tak, pozostaje jeszcze nadzieja, ale to, według mnie, dość autodestrukcyjne odczucie.
earthquake [ Generaďż˝ ]
Niestety polskie tłumaczenie nie oddaje w pełni genialnej rytmiki tego poematu...
Kruk
Edgar Allan Poe
łumaczenie: Jolanta Kozak
Noc już była, północ zgoła; rozmyślałem w pocie czoła
Nad trwożliwą tajemnicą z dawna zapomnianych ksiąg,
Przysypiając niespodzianie, gdy rozległo się pukanie,
Jakby ciche chrobotanie w mój samotny, senny dom.
"Jakiś gość", powiadam sobie, "w mój samotny stuka dom,
Nocny gość - i tylko on".
Ach, dokładnie to pamiętam: zima, grudzień, noc posępna,
Ogień, co dogasał w mękach, słał na ziemie legion zmor.
Nagle zapragnąłem świtu, wiedząc, że już nie wyczytam
Z ksiąg pociechy i dosytu po najmilszej mej Lenore!
Tej, o której aniołowie jedni mówią dziś - Lenore -
Ja już nigdy! Nevermore!
Skrzętny, smętny, jedwabisty szelest zasłon płomienistych
Płoszył, groził, budził jakiś lęk nieznany dotąd mi,
Więc, by serce oszalałe uspokoić, powtarzałem:
"Puka ktoś - a ja zaspałem. Puka ktoś do moich drzwi.
Zagapiłem się, zaspałem, a tu puka ktoś do drzwi!
Nocny gościu - czy to ty?"
Zaraz jednak, czując w duszy nowy przypływ animuszu,
"Panie!", mówię, "czy też - Pani! Wybaczenia udziel mi,
Gdyż jest faktem, że drzemałem i pukania nie słyszałem,
Było bowiem tak nieśmiałe twe pukanie do mych drzwi,
Żem nie wiedział - czy je słyszę, czy to tylko mi się śni -"
Otworzyłem. Noc i mgły.
Martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem,
Tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt.
Ciemność była niewzruszona Cisza była niezgłębiona.
Tylko ciszy szept - "Lenora!" - zjawił się i zaraz znikł.
To mój własny szept - "Lenora!" - echo oddawało mi.
Echo. Ciemno. Nocne mgły.
Drzwi zamknąłem. Stoję w cieniu, z biedną duszą na ramieniu,
Gdy wtem słyszę znów pukanie, donośniejsze niźli wprzód.
"To z pewnością coś na dworze, coś u okna wisi może;
Sprawdzę, co też to być może i wyjaśnię cały cud.
Tylko serce uspokoję i wyjaśnię cały cud:
Wiatr kołacze do mych wrót."
Szarpię okno - nic! - a potem z wielkim szumem i trzepotem
Kruk postawny wszedł do środka, zwiastun dawnych, świętych dni.
Ni dzień dobry, ni ukłonu, tylko wzleciał bez pardonu,
Jakby był u siebie w domu, nad komnaty mojej drzwi.
Na Pallady siadł popiersiu, które strzegło moich drzwi.
Przyszedł, wzleciał, siadł i tkwi.
Był mój gość ebonitowy tak dostojny i surowy,
Żem uśmiechnął się wbrew sobie i tak mówię, czyniąc skłon:
"Chociaż łeb twój łysy nieco, widać żeś jest nie byle co.
Groźny, górny i złowrogi - skąd przybywasz? Jak cię zwą?
Czy z plutońskich brzegów nocy tu przybywasz? Jak cię zwą?"
"Nevermore!", powiada on.
Zadziwiłem się niezmiernie, że przemawia tak misternie,
Chociaż sensu w jego mowie nadaremnie szukać by,
Bo czyż widział kto nad drzwiami, na popiersiu Pallas pani
Ptaka, który by powiadał wprost, że imię jego brzmi -
Ptaka, czy też inną zgoła bestię, której imię brzmi
"Nigdy więcej?" Chyba nikt.
A kruk sterczał niewzruszenie na Pallady biustu scenie,
Rzekłszy jedno tylko słowo, jakby duszę zawarł w nim.
Ani słowa już nie wznieci, nieruchomym ślipiem świeci,
Aż szepnąłem: "On odleci, rzuci domu mego próg.
Zniknie za dnia jak nadzieje, rzuci mój samotny próg".
"Nevermore!", zakracze Kruk.
Wypowiedział to tak nagle, tak dorzecznie i dosadnie,
Żem aż drgnął, lecz myślę zaraz: "Jedno słowo tylko zna,
Widać jego pan poprzedni, bólem zdjęty, błędny, biedny,
Sforą plag prześladowany, wciąż powtarzał tylko to -
Lotnych plag ścigany sforą mówił w kółko tylko to: -
'Nigdy więcej! Nevermore'"
Uśmiechając się wbrew sobie kruczoczarnej tej osobie
Miękki fotel przysunąłem gdzie popiersie, ptak i drzwi
I w poduszki zapadając, wnet zacząłem łączyć w całość
Luźne myśli, pragnąc dociec, co też ów z zaświatów ptak,
Miał na myśli, mówiąc tak.
Tym swe myśli zatrudniłem, lecz nic głośno nie mówiłem
Do ptaszysko, co płomiennym okiem świdrowało mnie.
Snułem racje i dowody, głowę wsparłszy dla wygody
Na obiciu aksamitnym, gdzie blask lampy ślizgał się;
Tam, gdzie ona swojej głowy, gdzie blask lampy ślizga się,
Nie położy już - o nie!
Wtem w powietrzu gęstym, parnym - woń kadzideł niewidzialnych;
Puch kobierca stopą smukłą musnął Seraf, co je niósł.
"Przez anioły, znaki święte, Pan Bóg zsyła ci nepenthes!"
- zawołałem w głos - "Nepenthes, byś zapomniał o Lenore!
Pij, nieszczęsny, pij nepenthes, i zapomnij o Lenore!"
Kruk mi na to: "Nevermore!"
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Czy Kusiciel, czy kurzawa śle cię tutaj na mój próg
- O! Sterany, lecz nietknięty! - na bezludny ląd zaklęty,
Na ten dom mój grozą zdjęty - mów mi prawdę, błagam, mów:
Czy jest balsam w Gileadzie, abym ją zapomnieć mógł?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Mów, Proroku z piekła rodem! Czyś jest bies, czy bestia z dziobem,
Na to niebo wysklepione, gdzie nasz wspólny mieszka Bóg -
Czy w Edenie Żyje ona? I czy wezmę ją w ramiona,
Tę, o której tylko anioł po imieniu mówić mógł?
Moją świętą, jasną, czysta, gdy w Edenu wejdę próg?"
"Nevermore!", zakracze Kruk.
"Gdy tak twardy jest twój upór - precz stąd, diable! precz stąd, kruku!
Wracaj w burzę, skąd przybyłeś i w plutoński nocy brzeg!
Czarne pióro niech, mój panie, nawet tutaj nie zostanie
Na pamiątkę tego kłamstwa, którym uraczyłeś mnie!
Zabierz dziób z mojego serca i Pallady opuść biust!"
"Nevermore!" - Więc nigdy już?
Zamilkł po tej odpowiedzi i wciąż siedzi, i wciąż siedzi,
Na Pallady biuście bladym; nad nim lampy złota kruż.
Szklanym wzrokiem w dal wpatrzony, niczym demon rozmarzony;
Na podłogę cień dziobaty rzuca lampy złota kruż,
Cień, co duszę mą nieszczęsną, jak posępny srogi stróż,
Więzić będzie - zawsze już.
fu-gee-la [ WOLF Regrav. ]
wiersze klamia i klamie religia.
Pvt. Creak [ Criav ]
trochę nie na temat - ja wiersze od zawsze lubiłem.. nie bylem jakimś zapalonym 'czytaczem' :P ale hm, w sumie to nawet mam 2 swoje pozycje, ale bardzo nieciekawe, pisałem ot tak, słuchając muzyki, nie mając zbyt wiele do roboty, spotęgowany pewnymi emocjami... ale raczej tego tu nie pokażę :P
_zielak_ [ Thief ]
@Creak
Nie chrzań, tylko chwal się tymi wierszami. ;P
Mi również spodobał się wiersz "My".
Tylko się zastanawiam czy w ostatnichm wersie nie pasowałoby bardziej
Umieramy z braku miłości.
Bo w końcu opisany typ człowieka nie uświadcza chyba za wiele miłość w swoim przepełnionym
cynizmem życiu...
edit:
Chociaż z drugiej strony to może jednak i dobrze jest - w tym sensie, że ten człowiek mimo swojego cynizmu tak naprawdę kocha kogoś, choćby nawet platonicznie, ale nie potrafi tego okazać. I w tym tkwi jego cierpienie - w niespełnionej miłości.
gofer [ ]
Ja od ponad roku się zaczytuję w wierszach Przerwy-Tetmajera. Ale ulubionych nie podam, bo to zbyt osobiste ;))
Hajle Selasje [ Eljah Ejsales ]
Charles Bukowski
Niebieski ptaszek (bluebird)
jest niebieski ptaszek w moim sercu który
chce się wyrwać
ale krótko go trzymam -
mówię, siedź tam, nie mam zamiaru
pokazywać cię
nikomu.
jest niebieski ptaszek w moim sercu który
chce się wyrwać
ale zalewam się wiskaczem i zaciągam
szlugiem
i kurwy i barmani
i sprzedawcy
nic nie wiedzą
o jego
istnieniu.
jest niebieski ptaszek w moim sercu który
chce się wyrwać
ale krótko go trzymam -
mówię,
daj spokój, chcesz żebym
wymiękł?
chcesz żebym pisał
od rzeczy?
chcesz żeby spadły nakłady moich książek w
europie?
jest niebieski ptaszek w moim sercu który
chce się wyrwać
ale jestem kumaty, wypuszczam go jedynie
w nocy, czasem
gdy wszyscy śpią.
mówię, wiem, że tam jesteś
więc nie smuć
się.
potem łapię go z powrotem
ale on wciąż śpiewa cicho
wewnątrz, nie uśmierciłem go
całkiem
i śpimy razem w ten
sposób
wraz z naszym
tajemnym paktem
i to na tyle poruszające aby
człowiek się
rozpłakał, ale ja
nie płaczę, a
ty?
Misiaty [ Konserwatywny liberał ]
Josif Brodski (polecam: )
PIEŚŃ NA POWITANIE
Oto twój tata z mamą. Rodzina.
Krew z krwi, kość z kości. Nie twoja wina.
Co, smętna mina?
Oto masz jadło, oto napoje.
Oto refleksje i niepokoje.
Wszystko to - twoje.
Oto twój rejestr. Nic w tym rejestrze
na razie nie ma, prócz: "No, jest wreszcie".
Bierz go i ciesz się.
*
Oto zarobki, oto koszt życia.
Znikoma między nimi różnica.
W tym tajemnica.
Oto jest książka telefoniczna.
Tajny cel demokracji - to liczba.
Prymat w niej - kicz ma.
*
Oto ślub (najpierw) i rozwód (potem):
jedyna w świecie rzecz stałą to ten
szyk. Inne - potęp.
Oto żyletka, oto twój przegub.
Uderz terrorem w pierwszego z brzegu:
siebie samego.
*
Oto masz ekran telewizora.
Pzed chwilą twój kandydat w wyborach
przegrał, nieborak.
Oto weranda. Czytaj tygodnik.
Patrz, jak twój jamnik, bezczelny szkodnik,
obsrywa chodnik.
Oto herbatka, w której zapłonął
odblask żarówki łzą zasuszoną.
To - nieskończoność.
*
Oto pigułka w fiolce. Migrena
po wywołaniu kliszy rentgena.
Następna scena:
cmentarz, trawniki jego zadbane.
Przejedź się jeszcze raz karawanem,
nim zabrzmi "Amen".
Oto testament i spadkobiercy.
Oto świat żywszy i przestronniejszy
po twojej śmierci.
*
A oto gwiazdy. Lśnią z dawną siłą,
jak gdyby ciebie nigdy nie było.
Może tak było?