Valturman [ Diuk of Amber ]
Księgozbiory Jaskini Behemota
Witam
Nie zamierzam robić konkurencji żadej już istniejącej karczmie. Chcę w tym miejscu przedstawić najwybitniejsze dzieła literackie ( i te mniej wybitne) mieszkańców Jaskini Behemota.
na początek wybrałem dzieło Ururama Tururama wybitnego wędrowca, znanego i cenionego twórcę mapek do herosów
jego dzieło nosi tytuł Przygody eksperymentującego czarodzieja
mam nadzieje że ubawicie sie przy tej lekturze :)
Przygody eksperymentującego czarodzieja
1
Było późne lato. Gwiaździsta noc nad Arthanionem powoli, niechętnie ustępowała miejsca świtowi. Z mroku wynurzały się kontury prastarych drzew, omszałych głazów i ruin pochodzących z czasów tak dawnych, że najstarsze elfy ich nie pamiętały. W szarym brzasku każdy dźwięk nabierał dodatkowej wyrazistości. Teraz na przykład słychać było stukot. Niespiesznym stępem szary muł człapał po żwirowatej ścieżce. Na jego grzbiecie siedziała tajemnicza postać. Nasilające się światło wydobywało na jaw kolejne szczegóły: ubiór jeźdźca zdradzał jego zawód. Był to mag.
Jechał jakby śpiąc, w istocie jednak rozważał palące problemy teorii magii - w tej chwili jego umysł usiłował zgłębić tajemnicę, w jaki sposób osobliwość, którą trzymał zamkniętą w wydrążonym kokosie, mogła wpływać po uwolnieniu na własności podziemnego morza. Czerwonozłota kula słońca majestatycznie wytoczyła się zza dalekich wzgórz. Pierwsze promienie oświetliły twarz czarodzieja kładąc za nim długie, głębokie cienie. Jeździec otworzył oczy z radością witając nowy dzień.
- Jeszcze kawałek - szepnął do siebie - po południu powinienem być w Hoboku...
Klepnął lekko muła, który jednak wyniośle zignorował próby skłonienia go do szybszego chodu. Czarodziej westchnął i ponownie popadł w zadumę. W Hoboku ostatnimi czasy niedobrze się działo, toteż tamtejszy burmistrz wyznaczył sporą nagrodę dla osoby, która położy wreszcie kres tajemniczym zjawiskom. Któż inny jak nie on, Ururam Tururam, eksperymentujący czarodziej, mógł tego dokonać?...
Z rozmyślań wyrwał go nagle szorstki glos:
- Hej, śmieciu! Pozwoliłeś, aby twój cień padł na mnie!
- Heee? - od dawna nikt tak do Ururama Tururama się nie odezwał.
- Jeszcze pokpiwasz sobie ze mnie? Aghhh! Zabiję! Zabijęęę!
Na pobliskim kamieniu stał niewysoki krepy brunet. Jego twarz miała niezdrowy kolor, którego Ururam nie potrafił sklasyfikować - to było coś pośredniego między spleśniałym barszczem a bandażem na głowie bohaterskiego wojownika, który od tygodnia nie żyje. Osobnik ten miotał straszliwymi klątwami, a wszystko wskazywało na to, że wkrótce zacznie ciskać i czarami. "Robi się niemiło..." pomyślał Ururam Tururam. Zatrzymał muła i zsiadając zapytał z flegmą:
- Czy moge wiedzieć, z kim mam nieprzyjemnosc?
- Wiedz, gnoju, żem jest Prosblum, czarodziej nad czarodzieje! I wiedz też, że twoje imię mam głęboko pod obcasem! Nie obchodzi mnie, jak się nazywają trupy!
Z ręki Prosbluma wytrysnęła cienka srebrna nić i pomknęła w dal, gdy czarodziej nawiązywał kontakt z jedna z dalekich krain, z których w zamian za świadczone im usługi mógł czerpać manę - magiczną energię, dzięki której czarodzieje rzucają swe zaklęcia. Ustanowiwszy połączenie Prosblum przez chwile oddychał głęboko przygotowując się do następnego posunięcia, tymczasem inicjatywa przeszła w ręce Ururama Tururama. Ten przywołał przed oczy obraz rozległych pól falujących dojrzałym zbożem, wysłał srebrna nić łącząc się z ową krainą i oto oślepiająco biała iskra many pomknęła w jego kierunku. Magik wzniósł ręce, nakreślił nimi
tajemniczy kształt... Powietrze przed nim zaczęło się materializować...
Po chwili obok Ururama stała piękna kapłanka. Nieco oszołomiona nagłym wezwaniem skłoniła się czarodziejowi oczekując na polecenia.
Tymczasem Prosblum nieco odsapnął. Wysłał w przestrzeń kolejną nić magicznego połączenia i zaczął przedziwne zaklinania. Pojawiła się obok niego jakaś błyszcząca czarnozielonym blaskiem kosa. Widząc, że przeciwnik zużytkował już całą swoją manę, Ururam Tururam przystąpił do natarcia. Srebrzysta nić szeleszcząc cicho pofrunęła w stronę stromych szczytów widocznych daleko na północy. Splatając ze sobą czerwoną i białą manę przywołał kolejnego stwora. Ledwo przed czarodziejem pojawił się obładowany nieprzeciętną ilością najprzeróżniejszego żelastwa goblin, kapłanka szybkim ruchem zebrała iskry magicznej energii i pobłogosławiła nią swego dowódcę. Ururam Tururam poczuł się wzmocniony. Uśmiechnął się więc i posłał kapłankę do ataku na Prosbluma. Ten
zignorował ją pozwalając zadać sobie cios.
Gdy kapłanka odpoczywała po ataku, goblin otrząsał się z oszołomienia, a Ururam Tururam czekał na kolejną porcję many, Prosblum zaczął znowu czarować. Pozornie nie robił nic, by zaszkodzić swojemu wrogowi. Ustanowił tylko kolejne magiczne połączenie, coś cicho pobełkotał i tyle. Ururam nie zamierzał być równie bezczynny. Posłał do ataku kapłankę i goblina. Bez żadnego oporu udało im się dosięgnąć Prosbluma. Ich dowódca tymczasem połączył się magicznie z kopalnia klejnotów. Nie pobrał jednak z niej many, lecz znów czerpiąc z gór i pól przywołał pod swoja komendę kolejna postać. Dymy kadzielne wzniosły się wysoko, gdy u boku kapłanki i goblina stanął milczący szaman. Kapłanka znów zebrała
okruchy many i pobłogosławiła Ururama Tururama.
Prosblum ryknął triumfująco. Bełkot w jego ustach nabrał zabójczej szybkości, zaś jego ręce migotały w magicznym tańcu jak skrzydła oszalałego wiatraka. Połączył się z jeszcze jedną krainą, ze wszystkich pobrał manę. I nagle poderwał z ziemi leżącą tam kosę i potężnym ciosem przeciął nici łączące go z jego krainami. Zwijające się kikuty nici przemieniły się w błyszczące kule many. Czarodziej wyrzucił ręce poziomo - pięć nowych nici magicznej energii pojawiło się znikąd i przywarło do jego ciała. Ururam Tururam również zauważył dwie świetliste smugi nad swoją głową. Uchwycił je nawiązując kontakt z jeszcze jedną równiną i jednym górskim szczytem.
Tymczasem Prosblum rzucił już parę nowych zaklęć. Obok niego pojawił się upiornie wyglądający krzak. Z zawisłej w powietrzu błękitnej mgiełki zaczęły wypadać zwoje i księgi. Prosblum oglądał je, część zostawiając sobie, większość jednak ciskał w gąszcz potwornego krzewu. Znikały tam z nieprzyjemnym chrzęstem, a w ich miejscu pojawiały się ogniki magicznej mocy. Czarnoksiężnik łapał je, niestrudzenie produkując kolejne tomy.
Osłupiały Ururam Tururam widział wyraźnie, jak w pobliżu jego adwersarza pojawiały się wampiry i diabły. Prosblum z pewna niechęcią podpisywał jakieś cyrografy, piekielne stworzenia zaś dostarczały mu kolejnych ksiąg. To wszystko działo się tak szybko, ze Ururam Tururam nie miał czasu zareagować. Był zresztą zbyt zaskoczony. Wtem od Prosbluma pomknęła w jego stronę, rzygając wokół czernią, macka wyssania życia. Nagłe zrozumienie pojawiło się w oczach czarodzieja.
- Męczennicy są tańsi od najemników. I skuteczniejsi! - syknął przez zęby.
Pobrał manę z pól, gór i kopalni, wykonał kilka szybkich gestów i na koniec wskazał na goblina. Efemeryczna poświata otoczyła zaskoczonego stwora. Skuszona przez tę poświatę czarna macka zmieniła kierunek zmierzając teraz wprost w stronę goblina. I uderzyła! Miotając się w agonii przerażona istota już ginąc rzuciła całym niesionym przez siebie żelastwem w Prosbluma. Czarodziej zbladł jak płótno. Wiedział, że ta odrobina życia, jaką wyssał z nieszczęsnego stworzenia, nie wystarczy, by go uratować. Nagle grabie podcięły mu nogi, toporek odrąbał dłoń, a szewski młotek wybił oko. Prosblum osunął się na kolana brocząc krwią z licznych ran. Usiłował jeszcze się podnieść, ale spadająca właśnie konewka roztrzaskała mu czaszkę. Leżał już martwy, a żelazne przedmioty padały nadal usypując mu niezbyt gustowny kurhan. Jako ostatnia spadła spłuczka klozetowa.
Ururam Tururam podszedł do zabitego wroga. "Skończone.", pomyślał, "Szybko poszło.". Przez chwilę przyglądał się leżącej kupie złomu spod której wyciekał cienki strumyczek posoki.
- O! To się może przydać! - rzucił. Podniósł spłuczkę, wsadził ją do sakwy, wsiadł na muła i odjechał nie oglądając się za siebie.
CDN
Valturman [ Diuk of Amber ]
czas na drugi rozdział mam nadzieję że ktos sie przekona i spróbuje przeczytać naprawde fajna lektóra :)
Przygody eksperymentującego czarodzieja
2
Czas płynął wolno - widać mu się nie spieszyło. Czasowi zresztą rzadko się spieszy, chyba ze jakiś niewydarzony magik zacznie przy nim majstrować. Nie spieszyło się tez mułowi Ururama Tururama. Wyraźnie lekceważąc narastający upal jak i ponaglenia swego pana, stąpał jednostajnym krokiem w kierunku Hoboku. 'Dobrze ze przynajmniej kierunek jest właściwy. A i zwrot odpowiedni.', stwierdził w duchu Ururam i postanowił więcej się swoim wierzchowcem nie przejmować bardziej niz. ten to czynił w stosunku do jego osoby.
Było już prawie południe, gdy doczłapali do rozstajów. Kierując muła w lewo czarodziej ujrzał kawałek drogi przed sobą jeszcze jednego podróżnego. Jechał wozem pomalowanym w jaskrawe kolory. Stare konisko ciągnęło go tak wolno, że nawet muł Ururama był w stanie dotrzymać mu kroku. Więcej! Po kilku chwilach mag spostrzegł, że wyraźnie zbliża się do wozu. Dostrzegał kolejne szczegóły. Osobnik na wozie też był czarodziejem. Był wyraźnie młodszy od Ururama Tururama. Oczywiście wygląd nie świadczył o niczym. Magowie sami mogą w zasadzie dość dowolnie kształtować swoją aparycję. Jednak każdy czarodziej potrafi mniej-więcej wyczuć wiek kogoś o tym samym zawodzie. Na wozie magika piętrzyły się skrzynki, na których leżały magiczne amulety. Mag, pozostawiwszy szkapinie troskę o dotarcie na miejsce, zajmował się ich porządkowaniem.
Ururam Tururam poczuł, że w jakiś nieokreślony sposób już lubi nieznajomego kolegę po fachu. Wiele ich łączyło - choćby niefrasobliwy sposób podróżowania. Różniły się szczegóły, ale nie było to zbyt istotne. Wreszcie jeździec od siedmiu boleści zrównał się z takimż woźnicą. Ururam ściągnął wodze, by lekko spowolnić chód swojego muła. Ten spojrzał na niego z wyrazem bezgranicznego zdumienia w swoich nadspodziewanie mądrych oczach, jednak tym razem posłuchał. Doprawdy, rzadko się zdarzało, by to, czego jego pan chciał od niego, zgadzało się z jego najskrytszymi pragnieniami!
Nieznajomy czarodziej podniósł głowę.
- Witam! - zawołał - Widzę, że obraliśmy wspólną drogę.
- Ano, tak by wyglądało - zgodził się Ururam - i myślę, ze i cel mamy wspólny.
- Nie mam się co kryć, jadę do burmistrza Hoboku.
- Ja tez, ja tez... Demonidła wiedzą, co się tam dzieje.
- Obwieszczenia burmistrza były bardzo tajemnicze. Może chciał tym skusić większą liczbę magików?
- Myślę, ze miał inne powody. Wkrótce zresztą się przekonamy - wskazał ręką na horyzont, gdzie było już widać pierwsze zabudowania Hoboku. - A, właśnie! Skoro już mamy przez jakiś czas być skazani na swoje towarzystwo - tu mrugnął szelmowsko lewym okiem jednocześnie poruszając prawym uchem - powinniśmy dopełnić pewnych formalności. Nazywają mnie Ururam Tururam. - rzekł możliwie najoficjalniejszym tonem unosząc się lekko w strzemionach.
- Miło mi - odparł nieznajomy - obiło mi się coś o uszy... Mnie nazywają po prostu Tomi.
- Mnie również milo.
Po wzajemnej prezentacji nic już nie przeszkadzało swobodnej wymianie poglądów na różne tematy ze szczególnym uwzględnieniem umagicznionych. Tak to już jest, że gdy spotka się dwu ludzi z jednej branży, czują oni nieodpartą potrzebę podzielenia się ze sobą swoimi doświadczeniami, czyli mówiąc wrednie poszpanowania sobie odrobinę.
- Nie mogę dojść z tym wszystkim do ładu - mruknął w pewnym momencie Tomi wskazując na swoje amulety - już mi się w skrzynkach nie mieszczą. W najbliższym miasteczku muszę kupić nowy kuferek.
- Sporo masz tego. I to najróżniejszych, oooo, hohoho 00ś Ururam przeglądał kolejne magiczne przedmioty. - widzę, ze jesteś wszechstronny. Ja się nieco ograniczam.
- Jak?
- Nie używam w zasadzie czarnej i niebieskiej magii. Niebieskiej z jakichś powodów nie lubię, a przed czarna mam moralne opory.
Tomi spojrzał na niego zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się.
- Ważne, żebym to ja kierował magią, a nie ona mną.
- To prawda. Jednak każdy dobiera sobie takie barwy, jakie lubi. Magia to niesamowita rzecz. Bawi, pieroństwo, okropnie, ale wciaga, wciaga! To jest nałóg. Do pewnego momentu można zawrócić, potem już bardzo ciężko. A w końcu wcale nie można.
- Chcesz przez to powiedzieć?...
- Ehmmm. No tak. Dobra, zgadza się. Jestem Wędrowcem Dominiów.
- Już tak niewiele mi brakuje - Tomi poupychał nie mieszczące się w pudłach amulety po kieszeniach - mam nadzieje, ze w Hoboku będzie na tyle dużo okazji do używania czarów, ze i ja... - urwał.
- Sam nie wiem czy wypada mi życzyć ci tego. To zupełnie nowe doświadczenie, niepodobne do niczego wcześniej i... trudno powiedzieć czy mile. Ale to twoje życie i twoja sprawa. Przynajmniej nie musisz zaprzeć się swojego świata. Jesteś stąd, prawda?
- Tak... Powiedz mi jedno: skoro już jesteś Wędrowcem Dominiów, to czemu podróżujesz w ten sposób?
- Bo lubię! Stokroć bardziej wolę, gdy niesie mnie to stare mulisko, niż gdy podróżuję w magiczny sposób. Zresztą przy tej metodzie pokonywania odległości zdobywa się znacznie więcej wiedzy. A cóż, jeśli nie wiedza w ostatecznym rozrachunku się liczy?...
Prowadząc te i podobne pogwarki wjechali pomiędzy pierwsze budynki Hoboku - niewielkiego miasteczka zagubionego pośród bezkresnych stepów Arthanionu.
Valturman [ Diuk of Amber ]
Nadal mam nadzieje że ktoś sie przełamie i przeczyta:) przynajmnieja czytając tę powieśc bawiłem sie dobrze :)
Przygody eksperymentującego czarodzieja
3
Hobok nie miał w sobie niczego szczególnego. Zdawać by się wręcz mogło, że określenie 'zapadła dziura' zostało urobione specjalnie dla niego, zanim rozpowszechniło się na inne podobne mieściny. Pospolicie wyglądający ludzie przemieszczali się pomiędzy najzwyczajniejszymi w świecie domami rozmieszczonymi w nierównych odstępach wzdłuż pylistych ulic. Niektórzy przystawali na chwilę, by przyjrzeć się wjeżdżającym właśnie do miasteczka czarodziejom, wkrótce jednak wracali do swoich zajęć - wydawałoby się - uświęconych tysiącletnia tradycją. Grupka umorusanych urwisów w nadziei zobaczenia czegoś niecodziennego zaczęła posuwać się za przybyszami. Jadący na wozie Tomi uśmiechnął się lekko i sięgnął do jednej ze swoich niezliczonych skrzyneczek. Nabrał z niej pełną garść srebrzystego pyłu i rzucił ją za siebie. Jeszcze w powietrzu pył przemienił się w drobniutkie płatki. Mali ulicznicy natychmiast zapomnieli o magikach i zaczęli łapać 'skarby'. Wkrótce w tym miejscu kotłowało się całkiem spore kłębowisko ciał.
- Jak gołębie... - mruknął Ururam Tururam.
- Powiedziałbym raczej 'Jak zwykle'. - Tomi najwyraźniej lubił słowne zabawy. Rozejrzał się bacznie dookoła - Dokąd jedziemy?
- Pewnie do centrum, o ile coś takiego tutaj istnieje. Niby wygląda na to, że Hobok składa się tylko z samych peryferii, ale skoro jest tu jakiś burmistrz, to powinniśmy znaleźć i ratusz. No i jakąś gospodę, gdzie można by się było zatrzymać.
W roli centrum Hoboku występował niewielki placyk z sadzawką pośrodku. Pływało w niej radośnie trochę kaczek, zaś parę innych przedstawicielek tego sympatycznego ptasiego rodu człapało dokoła. Uwagę przybyszów zwróciły: wysoki murowany budynek oraz jego przeciwieństwo 00ś szeroka przysadzista chałupa.
- Ratusz czy gospoda? - rzucił Ururam.
- Gospoda.
Weszli. Wnętrze karczmy nie różniło się zbytnio od innych podobnych, jakich wiele w Athanionie (a i pewnie gdzie indziej). Był jednakże pewien wyjątek: bufet umieszczony był tuż przy wejściu. Widać zapobiegliwy gospodarz dbał, by nikt nie usiadł na sali nie zamówiwszy uprzednio czegoś do jedzenia czy picia. Nad ladą na prostokątnej desce koślawymi literami wypisane były węglem nazwy potraw.
- Proszę bigos - zaordynował Ururam Tururam - dużo bigosu - dodał z
naciskiem - I... hmmm... kufel ciemnego piwa.
- A dla mnie smocze kluchy i czaj - poprosił Tomi.
- To będzie razem - oberżysta rozłożył szeroko palce u rak - cztery za bigos, dwa za piwo, trzy za kluchy i - spojrzał z uwaga w kierunku swoich stóp - sześć za czaj. Razem trzynaście ciaków.
Magicy wyjęli monety i zapłacili. Idąc w stronę jednej z dalszych ław rozejrzeli się po sali - była raczej pusta. Kilku gości wyglądało na rzemieślników, paru innych na kupców, nikt jednak nie przypominał maga. Obaj więc usiedli w milczeniu oczekując na zamówione potrawy. Po dłuższej chwili od strony pomieszczeń kuchennych doszedł ich stukot. Wewnętrzne drzwi otworzyły się i stanęła w nich dziewczyna, co do której nie mogło być żadnych wątpliwości, że była córką barmana. Miała takie same sprytne fioletowe oczy i podobne (nieco tylko dłuższe) rdzawe kręcone włosy jak jej ojciec. Jednak tym, co zwróciło uwagę czarodziejów nie była ani - całkiem ładna - twarz panienki, ani też jej 00ś naprawdę ślicznie - haftowany fartuszek, lecz wielka taca, którą niosła w dłoniach. Stały na niej dwa słusznych rozmiarów talerze oraz dwa kufle, z których jeden buchał parą, drugi zaś ukazywał kołnierz gęstej piany. Taki widok naprawdę może ucieszyć każdego, kto od dłuższego czasu skazany był na wikt podróżny! Gdy dziewczyna postawiła posiłek przed magami, Ururam Tururam zagadnął:
- Przepraszam bardzo, czy oprócz nas są w mieście jacyś czarodzieje?
- Juści, są. Trzech. Czterech nawet. Była też jedna czarodziejka, ale
pojechała.
- O! Dlaczego?
- Stwierdziła, ze nie ma z kim gadać i już.
Ururam Tururam zmrużył chytrze swoje głęboko osadzone oczy, tak że wyglądały jak cieniuteńkie szparki.
- Niesamowita historia! - rozejrzał się dokoła - na razie nie widzę nowych gości; może opowiesz nam o tamtych czarodziejach?
- Co nie mam opowiedzieć? Pierwszy przyjechał ten tam mały. Vastin. Zaraz podyrdal do burmistrza. Ale jego nie było.
- Nie było? - Tomi uniósł głowę znad czaju.
- Przecie mówię. Nie było. Znikł. Przeddzień go jeszcze widzieli, potem już nie. A w trzy dni przyjechali dwaj następni magicy: długi i krótki. Potem czarodziejka. A potem jeszcze jeden, blond. No i oni mówili, że ich sprawa za... zaimpregowała. Ale kobita mówiła, ze nie ma czasu na bzdury. I pojechała, a oni zostali.
- I kiedy zniknął ten wasz burmistrz?
- A będzie już z tuzin dni.
- Dzięki za informacje. - Ururam wsunął dłoń w swą długą siwą brodę i z jej gęstwiny wydobył gustowny wisiorek - To dla ciebie na pamiatke.
- A co to jest?
- Amulet Odpornosci na Psa Urok. - odparł ze śmiertelnie poważną mina magik - Och! Jeszcze jedno! Gdzie można spotkać tych czterech czarodziejów?
- Mają być o zachodzie słońca. Tam, w bocznej sali. Zapłacili z góry.
Po odejściu barmanki Ururam spojrzał na swojego towarzysza jakby przepraszająco.
- Niewiele było to warte... Ale za to jak pasowało do jej sukienki!
- Ten talizman?
- Tak.
- A czemu nie powiedziałeś jej, co to jest naprawdę?
- I tak by nie zrozumiała, a w ten sposób to brzmiało znacznie mądrzej. Widziałeś, jakie zrobiła oczy?... - Ururam wyjrzał przez okno odsuwając pusty już talerz i takiż sam kufel - No, do zachodu słońca jeszcze parę dobrych chwil. Pójdę się trochę przejść.
- A ja sprawdzę, czy moje konisko ma wszelkie wygody. Mogę zerknąć i do twojego muła.
- Milo mi będzie. A jemu jeszcze bardziej.
Ulice Hoboku były prawie puste. Wyraźnie mieszkańcy przyzwyczajeni byli wstawać o świcie, by wieczory poświęcać na siedzenie w ciepłych pieleszach. Ururam Tururam wędrował niespiesznie przez główne i boczne uliczki, zaglądał do zaułków, przemykał przez podwórka. Im dłużej tak chodził, tym mniej rozumiał, co tu mogło się dziać nienormalnego. Tajemnicze pismo burmistrza, a potem jego zniknięcie budziło ciekawość. Jednak wszystko tu było tak zwyczajne! Magik żałował, że nie spytał panienki w barze o wydarzenia, które skłoniły zarządcę miasta do poproszenia czarodziejów o pomoc. Choć w sumie - doszedł do wniosku - nic straconego, zdąży jeszcze się dowiedzieć.
W zamyśleniu kopnął leżący na drodze dziurawy drewniany czerpak. Z bocznej uliczki wyskoczył kudłaty kundelek, złapał toczące się naczynie i przyniósł je Ururamowi pod nogi patrząc na niego oczekującym wzrokiem. Czarodziej odkopnął czerpak raz jeszcze. Bawili się tak przez dłuższy czas, jednak wydłużające się cienie uświadomiły czarodziejowi, że pora wracać do gospody.
- Wybacz, psino - uśmiechnął się do zwierzaka, wydobył z głębin brody kość i rzucił psu - Czas na mnie. - Z tymi słowami pośpieszył w stronę zajazdu. W miarę jak zbliżał się do celu, uśmiech zanikał na jego twarzy, oczy zaś traciły blask. Gdy otwierał drzwi przedstawiał tak pożałowania godny widok, że aż płakać się na jego widok zachciało córce właściciela. 'Cóż mogło się stać temu sympatycznemu staruszkowi?' pomyślała. Mag zaś westchnął przeciągle a żałośnie i wszedł do bocznej sali.
Przy długiej ławie siedziało tam pięciu magów. Jednego z nich Ururam już znał. Pozostali czterej byli tymi, których opisywała panienka z baru. Pierwszy był krępym gładko ogolonym brunetem. Ururam Tururam czuł, że pasuje do niego pewne określenie - ale jakie? Miał go już na koniuszku języka, lecz nie był w stanie przypomnieć go sobie. W tej postaci było cos znajomego i jednocześnie bardzo nie na miejscu. Dwaj następni magowie byli chyba braćmi. Podobni do siebie i niesamowicie chudzi różnili się tylko wzrostem. Na jednego z nich Ururam z łatwością mógłby popatrzeć z góry, z drugim sytuacja była wręcz przeciwna. Czwarty czarodziej był niepozornym blondynem. Na ławie przed nimi leżały stosiki magicznych przedmiotów. Tomi i blondyn targowali się właśnie z braćmi o jakieś różdżki, natomiast pierwszy mag siedział sam. Ururam Tururam z bolesnym wyrazem twarzy podszedł do niego i przedstawił się.
- A ja jestem Vastin - powiedział tamten osobliwie niskim, głębokim głosem. - Może się czymś wymienimy?... - wskazał na stos przedmiotów przed sobą.
- Echhhh... Możemy. - Przy akompaniamencie westchnień i pojękiwań Ururam zaczął wyciągać z sakw i fałd ubrania (a także z brody) amulety, talizmany, różdżki i inne niewiadomego pochodzenia i przeznaczenia przedmioty. Widać było, że możliwość rozstania się z którymkolwiek z nich sprawia mu niewypowiedziany ból. Gdy już wyłożył wszystko, czym skłonny by się był ewentualnie wymienić, zaczął oglądać eksponaty podsunięte mu przez Vastina. Przy wielu mrużył oczy, krzywił się, niektóre wręcz odsuwał od siebie z obrzydzeniem. Przy kilku mruknął jedynie z niechęcią 'nooo, ewentualnie', wreszcie przeglądnąwszy wszystkie rzucił smętnie: - Niewiele masz tego.
- Ty też nie najwięcej. - odparował Vastin - Przy okazji powiedz mi, co ten wihajster dokładnie robi - wskazał na niepozornie ułożoną pośród amuletów spłuczkę klozetową (tak, tak, tę samą!).
- Za pomocą tego magicznego przedmiotu - opowiadał z zapałem Ururam Tururam - możesz zalać zaskoczonego przeciwnika potężnym strumieniem wody. Nie wyobrażasz sobie jak to dekoncentruje! Z narażeniem życia to zdobyłem. - posmutniał lekko - Niechętnie bym się z tym rozstał, ale cóż, bieda.
- A co byś za to chciał?
- Na przykład to - czarodziej sięgnął po leżąca opodal czapkę.
- Aż tyle?!
- No, nie przesadzaj. Przecież to się zupełnie nie nadaje do wykorzystania ani w walce, ani w czarach pokojowych. Zima idzie, muszę mieć coś nowszego na głowę niż mam - wskazał zawieszony na poręczy krzesła swój kapelusz. Istotnie był stary.
- No, niech będzie. - Odpowiedział Vastin patrząc na oba przedmioty totalnie skołowanym wzrokiem.
Ururam Tururam zebrał swoje szpeja (w tym nowa czapkę) pożegnał się z czarodziejami i poszedł do swojego pokoiku na poddaszu gospody garbiąc się przy tym jeszcze bardziej niż zwykle. Gdy tam dotarł, otrząsnął z siebie momentalnie cały smutek. Zebrał odrobinkę magicznej mocy i wykręcił w powietrzu kilkanaście radosnych piruetów oraz salt. Potem spokojnie położył się spać.
Dobranoc!
Valturman [ Diuk of Amber ]
nadal mam nadzięje że ktos sie przełamie i przeczyta :)
Przygody eksperymentującego czarodzieja
4
Ururama Tururama obudziły kury. Przez otwarte okienko dwie białe kokoszki wdarły się do pokoju czarodzieja i narobiły takiego hałasu, aż ten się obudził. 'Czuję się jak kurczak!' - pomyślał nieco od rzeczy. Wstał, wyrzucił kury za okno, zamknął je (zabezpieczając dodatkowo odpowiednim czarem) i zaczął się ubierać.
Gdy już całkowicie przyodziany - jak na maga przystoi - zszedł na dół, w jego oczy uderzył przedziwny widok: na podłodze walały się w nieładzie strzępy zwojów, drzazgi z różdżek, i szczątki amuletów. Przy stole siedzieli pijani w cztery Mikołaje bracia magicy i Vastin. Z furią godną lepszej sprawy podtykali sobie pod oczy magiczne przedmioty, po czym rzucali je na ziemię, tłukli, deptali, gryźli nawet. Pod ścianą stał Tomi, zaś obok niego przycupnął szósty mag. Obaj podśmiewali się pod nosem, gdy obłoczki śmierdzącego dymu i różnokolorowe iskry zwiastowały zniszczenie kolejnych talizmanów.
- Co tu się dzieje? - z nieukrywana ciekawością zapytał Ururam.
- To taka zabawa - odparł z krzywym uśmiechem Tomi - Popili sobie, to ich na niszczenie wzięło.
- Z pewnością nie pili czaju.
- Piwo lało się przez cala noc - potwierdził Tomi - a potem Vastin chciał wytargować różdżkę od Dużego. Ten nie był skory się jej pozbyć, co tak wnerwiło Vastina, że wziął swoja różdżkę (zresztą taką samą, jak tamta) i żeby pokazać im, jak mało sobie takie rzeczy ceni, połamał ją na drobne kawałeczki.
- Bracia potraktowali to jak wyzwanie - dodał blond magik - to dosyć popularny sport w ich stronach. Wygrywa ten, kto zniszczy sobie cenniejszą rzecz.
- I robi się to tylko po pijanemu?
- No, prawdziwi mistrzowie tej sztuki potrafią i na trzeźwo.
- Niesamowite - westchnął Ururam Tururam - Są ludzie i jemioły. A także ludziska, parapety, klamki, parasole... - jego glos przeszedł w cichy mamrot.
Tymczasem napięcie przy stoliku sięgało zenitu. Twarze bliźniaków na przemian czerwieniały i bladły, zaś oblicze Vastina przybrało kolor skądś Ururamowi Tururamowi znajomy. "Jaki on podobny do tego tam wstrętnej pamięci Prosbluma" pomyślał czarodziej. I nagle określenie, którego usilnie szukał od wczoraj wypłynęło na wierzch jego umysłu. "Wysoki... jak na krasnoluda! Ach, wiec taaaakie buuuty... Co maja do roboty krasnale w Arthanionie? Trzebaby się dowiedzieć..." Tok jego myślenia przerwała głośna eksplozja. To Vastin wysadził właśnie jakiś magiczny przedmiot w powietrze. Spojrzał przerażonymi oczami na to, co uczynił, ryknął straszliwym głosem i wypadł z pomieszczenia. Duży powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni zwój, starannie go podarł i nieco bełkotliwie oświadczył:
- Wbygrbałłem.
Na szczątki niegdyś potężnych narzędzi magii brat Dużego, Mały, puścił pawia.
- Czy to też należy do sportu - zapytał niewinnie Tomi.
- Nie - odparł z obrzydzeniem blondyn - Lepiej chodźmy stąd, niech sami po sobie sprzątają.
- O, właśnie! Teraz? - spytał Tomi nagle sobie coś przypominając.
- Jasne.
- Idziemy potrenować za miasto - rzucił Tomi do Ururama - chcesz pójść z nami pokibicować i posędziować?
- Nie ma sprawy, idę.
Wyszli z gospody i niespiesznie podyrdali ku przedmieściom Hoboku. Po drodze Ururam odezwał się do blondyna:
- My się jeszcze sobie, zdaje się, nie przedstawiliśmy... Nazywam się Ururam Tururam.
- A ja zwę się Więz. Jacenty Więz.
- Miło mi, drogi Jacenty! Wiesz może coś więcej na temat sprawy, dla której wszyscy tu przybyliśmy?
- Niestety nie - odrzekł ze szczerym smutkiem w głosie Jacenty - Wiem tyle, co i wy: Ty i Tomi... Burmistrz wysłał do wszystkich czarodziejów jednobrzmiące pisma. Nic konkretnego, sami wiecie.
- A Hobok to takie nudne miejsce! - dodał Tomi - Nie wiem czy nie miała racji ta czarodziejka, która się stąd od razu wyniosła. Co tu się mogło zdarzyć?!
- No, przynajmniej jedno tajemnicze zdarzenie miało tu miejsce 00ś nie zgodził się Więz - Zniknął burmistrz. I to po wysłaniu alarmującego listu - poszperał za pazuchą i wydobył stamtąd kawałek pergaminu - Posłuchajcie: "Nadprzyrodzone zjawiska", "nocne głosy", "sprawa poufna", "uniknąć paniki"... To nie brzmi dobrze. Rozmawiałem z mieszkańcami przez kilka ostatnich dni. Burmistrz miał opinie statecznego człowieka. Raczej tego nie zmyślił. Choć z drugiej strony nikt poza rajcami miasta niczego nie widział ani nie słyszał.
- Jednak coś wiesz, ha? - zauważył Ururam.
- Na tym moja wiedza się kończy. Rajcy nie chcą nic mówić, póki nie wróci burmistrz.
- No i tu kółko się zamyka. - Dorzucił Tomi.
- Tak. Bliźniacy dwoją się i troją szukając rozwiązania, ale też na nic nie wpadli. A Vastin... Vastin nie robi nic. Absolutnie nic. Wygląda, jakby na kogoś czekał.
- Osobliwe - mruknął Ururam.
Tymczasem cała trójka wyszła na otwarte pole i oddaliła się na bezpieczną odległość od rogatek miasteczka. Tak, to było dobre pole do ćwiczebnej walki. Szeroką równinę zalewało łagodne światło wznoszącego się słońca. W nieregularnych odstępach rosły na niej kępy drzew. Za jednym z takich małych zagajników czarodzieje się zatrzymali. Ururam pobieżnie przejrzał zestawy amuletów, różdżek i innych gadżetów przygotowanych na tę walkę przez obu przeciwników. Nad zbiorem Jacentego pokiwał ze zrozumieniem głową. Nieco dłużej zatrzymał się przy kolekcji Tomiego.
- Czym to ma zabijać? - zapytał szeptem.
- Psychicznie. Zobaczysz... - odszepnął Tomi.
Wszyscy trzej czarodzieje rzucili inkantacje ochronne. To miał być bój treningowy, niedobrze byłoby, gdyby któremuś z jej uczestników coś miało stać się naprawdę. Wreszcie wszystko było gotowe. Ururam wzniósł w górę obie ręce gotów dać znak do rozpoczęcia pojedynku...