GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

..:: Forumowa gra w 3 słowa - część XVIII ::..

19.04.2006
18:21
[1]

szymon_majewski [ Showman ]

..:: Forumowa gra w 3 słowa - część XVIII ::..

Celem gry jest ułożenie jak najdłuższego wierszyka (może zostaniemy dodani do księgi rekordów Guinessa? :P). Aby Było Śmieszniej (ukłon w stronę CDA :P), wierszyk układamy razem. Każdy użytkownik forum dopisuje do już istniejącego myślotoku 3 wyrazy które będą:
a) sensownie brzmieć z poprzednimi postami
b) w miarę "wierszowate" ;)

**Zanim zaczniemy, garść zasad:
1. W poście można umieścić tylko i wyłącznie 3 słowa (chyba, że są to sprawy techniczne, wtedy trzeba to jakoś oznaczyć, na przykład pisząc kursywą, albo poprzedzając wypowiedź 4 slashami - "////").
2. Nie można pisać następnego posta nim zrobią to kolejne 2 osoby. Uwaga! Jeżeli 2 osoby napisały "odpowiedź" do naszej wypowiedzi, musimy poczekać na jeszcze jednego posta). Jeśli napiszemy "odpowiedź" do posta na który ktoś już odpowiedział (nawet jeśli był to ułamek sekundy), nasz post się nie liczy i możemy spróbować jeszcze raz, tym razem "odpowiadając" na aktualne 3 słowa.
3. Jeżeli przed nami znajduje się więcej niż 1 "odpowiedź" na 1 "temat", przy odpowiedzi wybieramy tą, która pojawiła się pierwsza. Wtedy i tylko wtedy możemy zacytować poprzedni post.
4. Gra trwa "ile się da", jednak po 200 postach przechodzimy do nowego wątku gdzie któryś z "doświadczonych" (udział w minimum 2 edycjach zabawy - pierwsza się nie liczy :P) umieszcza efekt naszej pracy w wątku poprzednim.
5. Nie wolno edytować postów!
6. "Wiersz" może wyjść biały i traktować o czymkolwiek. Byle miał resztki sensu ;)
7. Prawo do wycinania lub edycji wersów (jeżeli łamią któryś z powyższych punktów) ma jedynie zarząd.


** Zarząd karczmy:

Blond_Alex - pani prezes ;P

Łyczek - pan zastępca p. prezes :)

Pomysłodawca i były prezes: WorldWideWeb (od dawna nieobecny)

logo by Wonski :)

Pytania i reklamacje należy zgłaszać do ww. osób

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

** Dotychczasowe dzieło:

była tak bardzo, nieswoja i chora, była i moja, lecz kocha potwora,
wsadzi do wora, wszystko czym on, potem pod koła, a kiedy zawoła,
poleje się smoła, ucziec nie zdoła, fajnie tak będzie, gdy słońce wzejdzie,
dzień piękny nadejdzie, i zwała przejdzie, i lepiej będzie, i radość wszędzie,
oby tak dalej, życie szczęściem jest, wszyscy się kochają, albo tak pogardzają,
wiosna piękna nastanie, rozbiorą się panie, nieletni zamkną oczy, Blond_Alex nas zaskoczy,
nie jeden się zatoczy, gdy będzie w, jej ładnym pokoju, i się rozbierze,
zatańczy przy rurze, i sobie pójdzie, w tłoku ujdzie, może raz jeszcze,
przelecą ją dreszcze, może się odda, i będzie wsmaniale, o grzmiący cymbale,
odejdziesz w chwale, przejdźmy do rzeczy, zróbmy co trzeba, bo braknie chleba,
i będzie ulewa, będzie też mokro, szaro, buro i, bardzo ponuro, lecz,
złe myśli precz, chodźmy wszyscy wstecz, Blond_Alex ładna jest, każdy to wie,
lecz boi się, ale my nie, bo wiemy, że, ktos z nas
zdąży na czas, i będzie wtedy, bara bara i..., i wtedy znowu
padniemy na progu, w szponach nałogu, i ona nas, wszystkich, skubany chłystek
poniesie hen, daleko, tą wartką rzeką, miodem płynąca i..., i kwiatem pachnąca
spadająca gwiazdka lśniąca, co nad nami, walczy z wiatrakami, i ogólnie rzecz
biorąc, z cieniami, i z marchewkami, oraz z wielkimi, bardzo fajnymi kobietami
i ich koleżankami, które są lesbijkami, ale miłymi paniami, i tak jakoś
ktoś walnął klocka, odejdźcie od komputerów, bo na forum, daja żyć autorom
i też moderatorom, bo admin jest, więc staraj się, pisać ten wiersz
żeby długi był, nocami się śnił, i zagłuszy ciszę, teraz tylko słyszę
wrzaski w ciemności, łamiące siekości, mojej największej miłości, ryby bez ości
ku twej radości, aż ogarną mnie, jakieś dziwne mdłości, i obudzę się,
w pokoju bez, klamek, w nagości, brud dziś zagości, albowiem my tam
jesteśmy w nagości, i pełni miłości, w twojej osobowości, aż do końca
choć tacy prości, szukamy wciąż słońca, co nam przyświeca, ale nagle gaśnie
i znowu zaświeca, jak ksieżyc za, oknem się patrzy, i mruga do
nas lubieżnym okiem, dotykając lubieżnym wzrokiem, nie ogarnia mrokiem, a gdzieś za rogiem
rycerz ze smokiem, walczy zacięcie i, i noga kopie, robi mu zdjecie
i ma wzdęcie, spokojnie, niedługo przejdzie, gdy słońce wzejdzie, ono samo odejdzie
już cicho będzie, jak potwór przybędzie, atomówki go spiorą, godność mu odbiorą
ale on ucieknie, gdzie pieprz rośnie, bo honoru za, grosz nie ma
i się schowa, do kibla, a, do schowka pod, schodami miotły schowa
spuchnie mu głowa, i będzie bolała,, pójdzie do lekarki, szukać udarowej wiertarki
a jak znajdzie, ona mu da, prosto w łeb, aż mu spadnie
z głowy kapelusz, i odsłoni busz, upadając na podłogę, złamie mu nogę
założą mu gips, a potem zwolnienie..., wypłacą mu odszkodowanie, będzie miał radowanie
ale będzie chlanie, będzie miał banie, jak rano wstanie, a potem do
domu pójdzie bo, ma już dość, boli go kość, i nie tylko
chce mieć wyrko, a za wyrkiem, kilka flaszek z, napojem który potrafi
orzeźwić każdego zmęczonego, i napoić spragnionego, a także wyczerpanego, bowiem jest on
magiczny, zarazem izotoniczny, gdy wypijesz go, to odejdzie zło, i nadejdzie dobro
które będzie mogło, wzmocnić się piwem, wódką, winem i ginem, zagryzać będzie muffinem
zrazu też kawiorem, ale z tym, jest problem nielada, gęba jakaś blada
i oczy jakieś, takie jakby podkrążone, i lekko zaczerwienione, trzeba być człowiekiem
dojrzewać z wiekiem, zacząć wodę pić, przyjdzie się golić, lub się zabić
lub setę obalić, trochę się nawalić, lecz potem trzeba, iść do chlewa
ale niekoniecznie, brzmi to niedorzecznie, bowiem, mówiąc niegrzecznia, mam gdzieś wieprze
i życie równierz, jest w podpierce, i wszystko piep**ę, i co mnie
boli, gnębi, gryzie, taka bowiem ma, natura, cóż poradzę?, komuś tym wadzę?
i sobie wsadzę, taka ma wola, bo strzelę se, Zgubionego, Walniętego gola
albo zjem babola, podonie małego trolla, i pójdę spać, trudno będzie wstać
ale nic to, bo powiem wam, nie jestem sam, więc radę dam
gdyż wsparcie mam, Rycerza mego kochanego, bez konia jakiego, brzydkiego i zaniedbanego
ufajdanego w smole, bo siedział w stodole, i pił jabole, ale ów rycerz
zmienił szybko się, w prawdziwego żula, co tylko hula, została jeno koszula
a i ona, brudna i spocona, no i zabłocona, ale też zgnojona
pożółkła i styrana, koszula jego pana, żula się bała, ale go olała
i wnet wyjechała, do miasta wielkiego, z przesytu słynącego, Las Vegas je
nazwano i tak, ją tam pochowano, i wnet zapomniano, o tej legendzie
co tak naprawdę, wiecznie słynąć będzie, w bajce każdej, jest przecież morał
przecież nie koniec, to naszych hec, będzie się działo, i w-końcu się
stało coś dziwnego, bo ziemniak przemówił, gdyż był zmutowany, a gdy zrobił
podwójne salto mortale, podskoczyli mu do, gardła i zeskoczyli, a potem uciekli
gdzie pieprz rośnie, bo byli wściekli, że skoczył wyżej, znaczy się ziemniak
Nagle przyszedł Mikołaj, lubego nie wołaj, on prezent przyniósł, podarek się spodobał
długo go oglądała, w pysk mu, dała a potem, wróciła sama samolotem,
i się dowiedziała, że miliard wygrała, więc kupi sobie, fajne skórzane spodnie,
a potem buty, i super wóz, jest już szczęśliwa, bo rachunki zapłacone,
wszystkie sprawy załatwione, można więc do, diabła już iść, tam samo zło,
odejdzie z nią, daleko hen hen, do nieba bram, bo on cham,
włazi wszędzie sam, jest zupełnym egoistą, wszystko gdzieś ma, wszystkich nas zna,
to taka gra, toczy się dalej, więc idziemy wytrwale, nie patrząc na,
to co było, bo już było, już nie wróci, w każdym razie,
w świat popędzi, i zniknie gdzieś, w otchłani snu, wkładał członka mu,
paluszka swego małego, lecz jakże rozkosznego, zmieńmy lepiej temat, nie zmieniajmy go,
bo będzie dno, odpowiedziała więc na, pytania fajne dwa, które brzmiały tak,
zesrał się ptak, na łeb twój, co robisz człowiecze, bardzo miły mój,
świat będzie twój, cały stoi otworem, korzystaj z niego, szalej na całego,
bądź dobrym kolegą, daj w du**e, optymizm jest wskazany, dzień będzie udany,
wyjdą wszystkie plany, co do jednego, będziemy pić kolego, do rana białego,
aż do upadłego, a jak wstaniemy, znowu chlać będziemy, nigdy nie wytrzeźwiejemy,
lecz gdy wstaniemy, chętnie pierdzieć zachcemy, a potem zginiemy, gdy już zmartwychwstaniemy,
znowu żyć będziemy, gazy znowu zbierzemy, i sobie pójdziemy, na łączkę zieloną,
pachnącą trawką wyłożoną, odpoczniemy sobie troszkę, kanapeczek zjemy troszkę, wypijemy wódeczki też,
i kocyk rozłożymy, i trochę pośpimy, jak się obudzimy, to jeszcze potańczymy,
a jak skończymy, z dziewczynkami zabawimy, będziemy bardzo zmęczeni, jak trzech leni
lecz całkiem rozbawieni, wczesną wiosną orzeźwieni, i bardzo zadowoleni, i strasznie zaskoczeni,
lecz pozytywnie nastawieni, do jutrzejszego dnia, od samego rana, aż do wieczora,
wszak późna pora, i trochę upiorna, ale co tam, dziś jest lepiej,
jutro będzie gorzej, ale ktoś pomoże, i będzie dobrze, obyś miał rację,
już wkrótce wakacje, dalekie podróże i, takie po tacie, prane w herbacie,
takich nie macie, w żadnym sklepie, tego nie będzie, czekają na moment,
tak to jest, i już będzie, jak po kolędzie, tak jest wszędzie,
także u nas, zakładają sobie pas, bo najwyższy czas, wyluzować się trochę,
iść sobie zapalić, i piwko wypić, i się pobawić, i się załatwić,
wielki wodospad będzie, w siódmym rzędzie, kury na grzędzie, oglądani przy lamencie,
którym rządzić przyjdzie, to nie wyjdzie, bieda wtedy przyjdzie, żebrać będzie trzeba,
za kawałkiem chleba, zasmakuje nam gleba, lub deski drewno, to smakuje średnio,
lecz moze być, lepiej ziemię ryć, żeby nie przytyć, i frajerem być,
co tu kryć, dobrze jest żyć, ekstra tak super, bawmy się zatem,
wypijmy po piwku, nożem czołgiem granatem, rozwalmy wszystkich wokoło, by było wesoło,
śmiechu w około, krew się poleje, siedzę i kleję, i skręcam tuleje,
dlatego idę do, bo lubię go, bo to ziom, a nie złom,
nie sprzedasz go, on nie jest, żadnym jakimś sprzedawczykiem, handlowcem z naszyjnikiem,
cwaniakiem z bloków, bez żadnych skoków, prosto na banię, takie jego zadanie,
to tylko gadanie, w wannie śpiewanie, nie zawsze udane, sranie w banię,
ty głupi baranie, zaraz będzie kłótnia, pogodziła ich lutnia, nic nie wyszło,
i to wszystko, się magicznie rozprysło, i nieźle skisło, twoje siedzisko które,
tańczy na rurze, ma atuty duże, śpiewa w chórze, jak tylko chce,
lecz dobrze wie, odwiedź dziś mnie, po moim trupie, w samochodzie coupe,
albo w maluchu, w trakcie rozruchu, złap ten rym, bo będzie dym,
nie ma co, kto wiezie szkło, ten wali to, co ma TESCO,
idzie gdzie indziej, ale gdy przyjdzie, to się obejrzy, wzrok gdzieś skupi,
i banana kupi, zapamięta tę twarz, którą też znasz, gówno już masz,
ale już niedługo, bo idzie Hugo, i wypije frugo, i pół litra,
zakręci się wkoło, zarobi na goło, na odwyk pójdzie, i tak ujdzie,
masa martwych kukułek, i innych dziubdziułek, i dziwnych spółek, z ograniczoną odpowiedzialnością,
i nieskończoną bezsennością, przepojoną piękną nagością, zakończoną smutną starością, piękną straszną mądrością,
z wielką dojrzałością, okraszoną wielką miłością, z wielką odległością, za morzami górami,
jeziorami i rzekami, wzbogaconymi pięknymi zabytkami, beczkami ze śledziami, i wielkimi ogórkami,
kiszonymi bardzo zdrowymi, lub też marynowanymi, w "Biedronce" kupionymi, dawno już nieświeżymi,
fajne te supermarkety, z "Constara" kotlety, w wieprza atlety, już wyprzedane niestety,
bo miały zalety, i zaczęły bzdety, opowiadać coraz większe, właśnie wtedy kiedy,
szli razem do, miejsca gdzie zło, było a to, nikogo nie zadowoliło,
więc się wywaliło, mocno się dymiło, i byłoby zgniło, lecz się skończyło,
bo ziemię ryło, coś się rozwaliło, i światło zgasło, a w ciemności,
stare już kości, rozgrzane do białości, jadą do włości, i ja powróciłam,
a daleko byłam, ale już jestem, prawie się zgubiłam, lecz potem rozluźniłam,
urodzinki czyjeś były, wszyscy się opili, całkiem miło było, teraz trzeba odchorować,
żeby życia skosztować, i ponownie pobalować, sąsiada kota pocałować, ale niezbyt mocno,
żeby nie wyrosło, coś bardzo wielkiego, i okropnie szpetnego, do mnie podobnego,
i dosyć głupiego, główka boli dalej, dlatego mi polej, sobie też możesz,
przejdzie Ci może, byle klina zapodać, i ogórka obrać, pieniędzy trochę pobrać,
ale nie przepić, mandatu nie wlepić, kogoś się przyczepić, koledze kogoś polecić,
byle kogoś miłego, jak i wyrozumiałego, w czepku urodzonego, i duchem wielkiego,
byle tylko nieumarłego, nie całkiem sztywnego, oby był zdrowy, żył jeszcze długo,
życiem jak cudo, był kochany wszędzie, może wiele zdobędzie, szczęściarz z niego,
on wie dlaczego, każdy lubi jego, a zwaszna nagiego, lub też ubranego,
w nocną piżamę, ubierze piękną Hanię, Hania się cieszy, bo się zawiesił,
a Marian leży, potrzebny hard reset, aż się powieszę, albo się utopię,
ale będzie szkoda, brudna będzie woda, brudnej nie chcemy, bo się strujemy,
do lekarza pójdziemy, i sobie odpoczniemy, flaszkę mu damy, minut nie wygadamy,
kogoś nowego poznamy, do domu pójdziemy, swoją flaszkę wychlejemy, i pietruszkę oskrobiemy,
i sklep obrobimy, i pupę podetrzemy, tak dla ściemy, z kibla pijemy,
potem ją skonsumujemy, a jak nie, to będzie źle, to się popłaczemy,
Velvet se kupimy, i znów podetrzemy, to również zjemy, coca-colą popijemy,
w lustro spojrzymy, i się przestraszymy, chatę dobrze wywietrzymy, i dziewczynki zaprosimy,
jajko sobie usmażymy, na patelni Tefal, jajka bedą przypalone, a dziewczynki rozochocone,
wilgotne i spocone, ciepłą kąpiel zrobimy, i się pobawimy, znów coś wysadzimy,
a jajka spalimy, będzie wielki pożar, którego nie ugasimy, pójdzie z dymem,
powstanie wielkie ognisko, będzie wielkie pośmiewisko, któż to wie, znów będzie źle,
może jednak nie, to okaże się, w bliskiej przyszłości, na dalekiej posiadłości,
ktoś zbiera kości, świat bez miłości, ale nie cały, wcale nie mały,
a jednak niewielki, niczym misie żelki, które zaraz zjemy, i się napijemy,
pysznego kremu whisky, z zardzewiałej miski, potem wyjdziemy gdzieś, dobrze się najeść,
wypić i zapalić, jakiś numer odwalić, i kumla zabić, nie lubimy go,
dobić trzeba go, z ziemią zrównać, krater wielki zostanie, woda go zaleje,
wokół wszystko oszaleje, ogień go ogrzeje, głowa nie zaboleje, wszystko się wyleje,
on się śmieje, na cały głos, i wyprowadza cios, pada jak długi,
leży i kwiczy , na pomoc liczy, mu nie pomożemy, to nawet lepiej,
bo nie zasłużył, i się zadłużył, poszedł na dno, w samo bagno,
które było głębokie, i bardzo zdradliwe, dziwnie też kłamliwe, podejrzane to wszystko,
zalatuje z daleka, bardzo dziwi człeka, skomplikowane to zdeka, a droga daleka,
bo on kaleka, czas mu ucieka, musi się pospieszyć, bo pociąg ucieka,
z peronu czwartego, piątego i szóstego, pewnie nie zdąży, torba mu ciąży,
po peronie krąży, do sedna dąży, i się pogrąży, coś mu ciąży,
w zimnej otchłani, ma słaby organizm, dochodzi do granic, swej wytrzymałości psychicznej,
jak również fizycznej, wszystko mu jedno, tylko jedno zmartwienie, co dalej będzie,
to pytanie martwi, ale będzie dobrze, bo mama kupi, ulubiony samochód Porsche,
z zaczepistą klimatyzacją, jeśli ładnie poproszę, dostenę za grosze, gratis nowe kalosze,
tudzież nowe gumiaki, lub stare trzewiaki, czerwone jak maki, wąchająje ssaki,
i inne robaki, szerszenie i ptaki, też zwierzaki jak, jakiś rak nieborak,
w niebiosach niesie, ładne pyszne czereśnie, lubię jeść je, trochę za wcześnie,
dlatego we śnie, w dużych ilościach, pije wódę u, moich kumpli dwóch,
lata kilka much, i komary gryzą, i zawiewa bryzą, i pachnie bryza,
kostki toaletowej Domestos, pachnącej jak kokos, jej egzotyczna świeżość, daje Ci świadomość,
zbliżającego się końca, i wschodzącego słońca, choć niezwykle pachnąca, dużo spłukań wytrzymujaca,
a póżniej zmartwychwstała, długie życie miała, prawie nie spała, a mimo to,
poszłą na dno, odbiło od wieczka, potłukło się ciut, lecz to cud,
zesłany od Boga, prosto z nieba, co cenić trzeba, to coś pięknego,
ukrytego nie zglebionego, przy tym szalonego, i mocno podniecającego, równieżwodą ociekającego,
to takie urocze, po cichu mamrocze, opowieści dziwnej treści, mówi bez boleści,
co się mieści, w jej boleści, wszystko nam opowie, czego się dowie,
zaputa o zdrowie, jak leci panowie, przypatrzą się krowie, jej pięknej mowie,
w srebrnej podkowie, mućka się zowie, o trawce gada, i ją zajada,
deszcz ciągle pada, swoje mleko bada, a BSE odpada, radość ma wielką,
z premierem Belką, protestują przeciw serkom, z całym senatem, sejmem na czele,
księdzem w niedzielę, uderzają w żele, i żadne duperele, ani przystankowe menele,
piją z gwinta, mają gdzieś zasady, schowane do szuflady, wyciągnięte z kieszeni,
wymyślał je Lenin, strasznie się biedził, ale nie twierdził, że coś mądrego,
wnerwiasz mnie kolego, to coś złego, dla mojego znajomego, dlatego uważaj sobie,
ręce trzymaj obie, przy sobie pamiętając, kto mieczem wojuje, od miecza ginie,
ktoś mu zawinie, po łysej czuprynie, chodzi po minie, jest jak kamikadze,
ku jego odwadze, przybrał na wadze, przeszedł na dietę, i zobaczył metę,
dobiegł do niej, i wrzasnął głośno, "I jestem zwycięzcą!", wyścig ten wygrał,
dumny jest strasznie, i bardzo zmęczony, jego papieros skręcony, do połowy wypalony,
ale walczy dalej, mimo braku siły, nerwy mu puściły, załamał się całkowicie,
targnął na życie, zaklął sobie obficie, upadł na ziemię, bity w ciemię,
stracił swe mienie, ale nie całe, szanse miał małe, zebrał więc przyjaciół,
których miał wielu, dążył do celu, ale bez celu, uciekł w marzenia,
może się spełnią, a może nie, nie spełni się, lecz będzie lepiej,
choć biedę klepie, na piwo znajdzie, kupi w butelce, potem wsadzi widelce,
w rybę wędzoną, już jednak zjedzoną, stwierdziwszy fakt spożycia, nie nadawszy się,
już do niczego, teraz pije mleko, prosto z krowy, unijnej dodać warto,
z bułką tartą, i akcyzą naklejoną, wszystko nam opodatkują, i nas trują,
a ile obiecują, narzekał Wyborczą przeglądając, przy tym rozpaczając, i popijając kawą,
byle nie słodzoną, z odrobiną śmietanki, lekką nutką dekadencji, z wairą istnienia,
obroną swego mienia, zerkał na zegarek, jakiś nocny marek, ale dobrze chodzi,
nigdy nie zawodzi, na manowce wodzi, z humorem powiada, nosi buty Prada,
ściągnięte z gada, który rząd okrada, z nienacka skrada, z zaskoczenia działa,
armata taka mała, ale rozwali gada, ale gad niegłupi, jak go ukatrupić,
trzeba go przekupić, lub go upić, gadzina odważna była, pięciu wieśniaków zabiła,
życia ich pozbawiła, chociaż nie powinna, ależ była zwinna, zrobiło się widno,
jak w południe, było tak cudnie, ciepło i słonecznie, niech trwa wiecznie,
ta piękna sielanka, tylko bądźmy grzeczni, uzbrojeni i niebezpieczni, ale jacy pożyteczni,
aniołkami się zwiemy, i diabełki jemy, wodę święconą pijemy, z księdzem debatujemy,
i się lejemy, wodą od święta, wódą co dzień, w przechodnia przechodzień,
wychodzi w dzień, jak słońce wschodzi, i też zachodzi, Bóg się rodzi,
jak i nadzieja, wspólnej socjalistycznej przyszłości, oglądając wieczorne wiadomości, nie wiemy nic,
co się dzieje, na tym świecie, nic nie wiecie, ot, same śmiecie,
noooo, idzie nowe, jakieś takie kolorowe, od dawna oczekiwane, ale nie różowe,
nie, jasno różowe, lecz dosyć ciemne, to będzie świetne, nożem się tnę,
bo tego chcę, i boję się, lecz mam nadzieję, że walnie mnie,
on mieć zechce, święty spokój wreszcie, w supermarkecie jeszcze, wciągnie sobie ścieżkę,
i zerwie wywieszkę, chce poznać koleżkę, rzucić mu śnieżkę, i poderwać laseczkę,
i nakładając maseczkę, musiała ściągnąć czapeczkę, lśniącą w kropeczki, różowe jak flaming,
frunący za nim, puszczający kilka min, prosto w komin, i trochę bylin,
pan henio wychylił, i cuda uczynił, widząc te piękne, kobiety w negliżu,
"starość też radość", rzekł do mnie, i zabił psa, strzelbą od dziadka,
nie chciał tego, ale go korciło, żeby to zrobić, i teściową wrobić,
więc teściowa miła, gdy to zobaczyła, na policję zadzwoniła, i zięcia udupiła,
czyli była niemiła, później się opiła, i się cieszyła, i tak zaśpiewała,
"gdybym ja miała", bym ci dawała, całusa w usta, nie jestem pusta,
jak ta kapusta, mam swoje zdanie, panowie i panie, było ostre sranie,
i udane pranie, razem z namaczaniem, bardzo się zmęczyła, później się umyła,
potem wiele nabroiła, z niego kpiła, później się broniła, potem ziomka pobiła,
i prawie się, popłakała z żalu, ale źle zrobiła, była na balu,
więc się umówiła, była tam potańcówa, później dobra palcówa, potem mała rozróba,
bo miałem kaca, wstałem z materaca, poszedłem do łazienki, wpadła do wanienki,
stanął mój maleńki, ale miałem spodenki, znanej firmy adidas, to jednak wymiata,
tak mówi tata, i kolega brata, posiadacz małego fiata, udaje drogowego pirata,
zamęczył już fiata, niezbyt to trudne, lecz bardzo nudne, i bardzo brudne,
a wrecz paskudne, więc poszedł sobie, mówiłem o Tobie, w eleganckim grobie,
pochowamy Twe ciało, wrzucimy też kakao, ciągle mi mało, dlatego chcę więcej,
pazerny jestem wielce, trzeba to zajęcze, ale kiedyś zmartwychwstanę, przed Wami stanę,
pokażę postrzałową ranę, i chusteczki osmarkane, przez płaczącą mamę, i tatusia mego,
do zgonu ochlanego, na wątrobę chorego, i mocno nieogolonego, ale za to,
z sercem cieplutkim, od picia wódki, zrobił się malutki, ale bardzo wesolutki,
więc pewnego dnia, poszedł do sklepu, i kupił mleko, wypił je gekon,
i zjadł bekon, był nad rzeką, jak skakał Cecon, i myślał dalej,
i ciągle główkował, aż się schował, głęboko w norze, głębiej nie może,
aż nagle wyszedł, i znalazł kieliszek, z podpisem: Bazyliszek, więc go wywalił,
do kosza włożyli, kilka butelek wina, od pana Stalina, względnie od Lenina,
od wujka Adolfa, wino było smaczne, lecz Castro powiedział, że wolałby śledzia,
tak po staropolsku, kupionego w kiosku, za parę złotych, i groszy kilka,
ale śledzie owe, przypominają mi sowę, zgwałconą przez krowę, uwaga - wygłasza mowę,
i naśladuje niemowę, zmarnował czasu połowę, kiedy chciał połowę, myszek białych policzyć,
kotka na smyczy, który głośno beczy, jak pijana koza, to tylko poza,
wygląda jak zorza, nad brzegiem morza, wszystko to magiczne, jakby ciut romantyczne,
i dość sceptyczne, poszedł do tego, jak mu tam, zwanego czasem sexshopem,
tak dla żartu, a godziny upływały, lata wręcz mijały, nic nie zmieniały,
ale pewnego dnia, wypił ktoś łyk, przyszedł pewien byk, który miał wtyki,
takie dwa smyki, smyki bardzo małe, nago chodzą całe, bo są złe,
rodem z UE, tym szczycą się, i cieszą też, że ukłuł jeż,
wierz, jeśli chcesz, trochę to bolało, z grzyba poleciało, się wam zebrało,
biczem, aż świstało, i ciało pocharatało, a potem polały, się im bimbały,
ale nie wytrzymały, dziwna to sprawa, więc wybuchła wrzawa, wszystkim bardzo znana,
zielona jak trawa, którą pali mama, a kupuje tata, skacze jak akrobata,
i bije brata, dostając z bata, jego owłosiona klata, którą teraz zamiata,
swojego starszego brata, odniesie sukces zobaczycie, chyba sobie marzycie, będziecie na szczycie,
że zabije brata, to ludzka szmata, ma swoje lata, a lata mijają,
i włosy wypadają, i ptaki śpiewają, a przechodnie podziwiają, w osiedlu wymiata,
zrobił go tata, przy pomocy kata, z kobietą zeswatał, potem miał brata,
tak się ciągnęło, nie mogło skończyć, ktoś to wyłączy, chciało ich wykończyć,
znalazł się rycerz, twardy jak dąb, cały ze stali, wszyscy się bali,
dlatego się rozbierali, i wesoło tańcowali, w piachu tarzali, i ciągle obiecywali,
że będą próbowali, i tak zadziałali, od razu zwymiotowali, jak mało co,
pobiegli do zoo, do klatki lwa, i tam zobaczyli, o czym marzyli,
lecz się przestraszyli, później długo gaworzyli, i szybko zmyli, i go odwiedzili,
aż pewnego razu, znacznie się pospieszyli, zaraz potem uwierzyli, że są kosmitami,
zaadoptowały ich dinozaury, zabrane w góry, za pomocą rury, mającej trzy dziury,
robiąca duże chmury, i spadnie deszczyk, spadnie tam mieczyk, w skupisko mleczy,
każdy się ucieszy, a potem pójdzie, w tłumie ujdzie, gdy nie wyjdzie,
to nie będzie, mieć już nic, dobrego na świecie, nie zaufali kobiecie,
o tym wiecie, czemu tak było, colę się nabyło, piwo się wypiło,
w głowie zamroczyło, i się przewróciło, tak miło było, rano trzeba wstać,
do pracy gnać, by wieczorem pić, i nocą śnić, potem znowu wstać,
by wreszcie wypoczywać, mna kiblu srać, i opróżnić się, zaraz będzie lżej,
aż że hej, gdy wbiegnie gej, groszek sobie posiej, ku radości naszej,
jedziemy na wakacje, tu mamy rację, że są operacje, czasem dosyć podejrzane,
są te fortyfikacje, Lepper ma rację, gra się dalej, unika się alej,
idzie sięchodnikami, z popękanymi płytami, i starymi matrycami, gdzie mało pikseli,
i dużo meneli, przez gówna brnęli, aż tam utknęli, i słodko zasnęli,
aż głośno pierdnęli, że wszyscy zemdleli, aż tu nagle, zaburczało w gardle,
wydostał siędźwięk, samotny cichy jęk, słychać zgrzyt szczęk, bardzo straszny bowiem,
nie było gorszego, od niego samego, trzeba się zbierać, patrzeć przed siebie,
leżąc na glebie, zauważył na niebie, bociana wrzasnął: uratowani!, zauważył statek tani,
był do bani, ale na chodzie, chciał go zwinąć, nie mógł zniknąć,
ani palcami pstryknąć, wpadł w depresję, ten statek oczywiście, miał jaskrawo błyszczeć,
aż strach pomyśleć, statek umiał myśleć!!!, kto by pomyślał?, to było niewiarygodne,
że aż niewygodne, były moje spodnie, więc odwiedziłem krawca, leżały na spodzie,
pudła po miodzie, aż nagle dojrzałem, że się zrzygałem, czy tego chciałem?,
myślę sobie dalej, może kogoś spalę, już wyciągam fire, więc to postanowiłem,
i tak zrobiłem, potem go zabiłem, nożem był pocięty, jak diabeł przeklęty,
w ogóle niepojęty, jest koń kopnięty, był bardzo wzdęty, może palił skręty?
stał jak zaklęty, ciagle był najarany, przez skinów skopany, przez slonie podeptany,
przez kruki podziobany, aż wszytkie rany, zaczęły szarpać kormorany , otrzewia zakrwawione wokól,
nad Cristal Lake , gdzie arabski szejk, harem swój miał, w gacie srał,
i wrzodu miał, na wakacje wyjechał, w zimne kraje, gdzie brak śniegu,
ale dużo powiewu, świeżej bryzy morskiej, powietrze takie szorstkie, ciągle tylko drapie,
się po swoim, mundurze ktory zzielenial, od tego pieniał, guzik się urwał,
I nie ma, ale może będzie, albo może ktoś, zrobi to za,
niego bo lubi, co robi dym, czyli dymorobiaczem mym, i wtedy mym,
pójdziemy bardzo daleko, uchyliwszy wcześniej wieko, dużej zabytkowej skrzyni , znalawszy tam mleko,
201 skrytych dyni, wtedy zakłopował się, i napił się, kaca później miał,
kac-kupe oddał, trochę mu waniało , w oczach pociemniało, ciągle mało, mało,
az sie zebralo, koło mnie wiatrzysko, latało wokół wszystko , trzaskały otwarte okiennice,
i rozbieraly dziewice, wychylając pełne szklanice, pokazując wszystkim cyce, faceci w zachwycie,
stali jak oniemiali, i je oglądali, tak się podniecali, i wszędzie tryskali,
swoimi ustnymi ślinami, gadali z pajacami, i wodnymi nimfami, z brudnymi zębami,
z połamanymi szczotkami, i krzywymi nogami, którymi ich kopali, i często bijali,
w wielkiej hali, jak na gali, wielkich mistrzów sportu, piłkarzy i koszykarzy,
Wrócili do portu, i kajak dorwali, i ziomków porwali, później się ochlali,
wszystkie fajki wyjarali, dlatego byli mali, i śmierzdzący cali, gdy ich wąchali,
to się porzygali, że aż zaśmierdziało, ale to mało, gdy się dotykało,
ciągle było mało, był pomysł taki, że unikną draki, więc poszli szybciutko,
trwało to krótko, migiem się zwinęli, w końcu odetchnęli, swieżym powietrzem morza,
na srodku loza, bzykac sie zaczeli, wtem wpadł ksiądz, i kazania prawil,
chciał się zabawić, swoją kuśkę postawić, i piwo nalal, ale wszystko zalal,
ależ on niezdara, przyszedł pan Siara, zadzwonił po dziewczyny, skombinowali też rurę ,
zrobili dymu chmurę, oskubali niejedną kurę, dziewczyny tańczące podziwiali, i niejedną poderwali,
i chamsko wykorzystali, zaraz tutaj przyjechali, i wszystko porozkradali, w pewnej chwili,
gdy sie obrocili , to ruskich zobaczyli, byli wielce zaskoczeni, zobaczyli rój szerszeni,
uciekli co tchu, wpadli do rowu, i nie wiedzą, na czym siedzą,
wszystko od nowa, muszą się uczyć, i świnie utuczyć, będzie dobre mięsko,
doda się ziemniaczków, rosnących pośród krzaczków, i udają świętych, choć naprawde są,
unurzani w błocie, o czarny kocie, myślisz o cnocie , siedząc na płocie,
w okolicznościach przyrody, zależnie od pogody, także od mody, zakładał siedmiomilowe buty,
idąc do chałupy, zobaczył tam kupy, góry, stosy, sterty, jakieś różne oferty,
oraz trochę reklam, długich i nudnych, więc je wyrzucił, hymn narodowy nucił,
gdy nagle wykoczył, beczkę piwa wytoczył, opróżnił ją szybko, padł jak zabity,
na szczęście wstał, kac go obudził, wodą się ostudził, sucho mu było,
trochę mózgu zgniło, i się przytyło, bo się nażarło, aż go zwarło,
tak bardzo mocno, że nie wytrzymał, i wyzionął ducha, tak smutny koniec,
czekał czarnego kota, przejechanego przez U-boota, U-boot ze zlotu, także z moczu,
i z piwa, tak to bywa, że kilogramów ubywa, jak się zmywa,
garów cała góra, nad nami chmura, pod nami rura, fi siedemdziesiąt pięć,
a może sześć , poszli coś zjeść, i otruli sie, boli bardzo mnie,
pojawił się jeż, którego zjedli też, na szczytach wież, widok był ciekawy,
choć trochę niemrawy, bo się nawdychali, dymu z fabryki, bez cennego filtru,
mieli dziwne tiki, dym to narkotyki, nie wdychaj go, bo Ci zaszkodzi,
i mało wchodzi, lepsza jest marycha, od wuja Zdzicha, najlepiej się wpycha,
gdy się znika, ona rogi doprawia, i sex uprawia, i on powiada,
ale bym sobie, pograł w piłkę, i w kosza, lecz nie teraz,
może troche później, najlepiej późnym popołudniem, albo z wieczora, zjeść pizze knora,
dobra brzozowa kora, rozpali wnet ognisko, zapali się wszystko, również kudłate psisko,
gdy straż przyjdzie, i wódke przywiezie, będzie za późno, aby być trzeźwym,
ach te promile, uprzyjemniają nam chwile, tylko za ile, stanowczo za drogo,
jak na kogoś, z rynsztoka wyjętego, i nie mytego, kiedyś Pana Wielkiego,
dobrze już oblekanego, lecz bardzo chamskiego, ale jak dzianego, niestety tylko wymyślonego,
nie było jego, więc chciała innego, ale nadszedł czas, gdy wybuch gaz,
i wszystko zasmrodziło, i chawire wysadziło, i im zaszkodziło, bo srali mało,
i pili kakao, i jadali mało, i sikali mało, stojąc sobie śmiało,
aż im wypadło, ich tłuste siadło, i prawie spadło, z dupy imadło,
nagle zza krzaka, wypadła wieść taka, złapał mnie sraka, i groźna padała,
jakaś ogromna paka, więc udałem junaka, on pokazał faka, i była draka,
troche się pobili, nie byli mili, i krótko żyli, lecz za to,
nadeszło piękne lato, po nim zima, niczego ni ma, niedźwiedź nieźle kima,
na polu cima, która nieźle wcina, kapustę i buraki, i hoduje maki,
z nich przysmaki, i dobre raki, we wrzątku gotuje, na talerze serwuje,
później je zjada, potrawką z gada, i z kraba, do tego żaba,
skacze jak szalona, gdy ją zjesz, to się otrujesz, że to jeż,
którego szybko zjesz, się zdziwisz też, gdy przeleci nietoperz, przemknie iglasty jeż,
albo inny zwierz, się boje też, wróble i stracha, słychać tylko wrzask,
i nagle TRRRRACHHH, wróbel złamał nogę, ja mu pomogę, i laskę ofiaruję,
nogę mu zagipsuje, ratować go spróbuję, on gumę żuję, i się kuje,
w polu majsterkuje, ciągle latać próbuje, więc skrzydła kupuje,
gdy są zepsute, pod pachami poprute, ze starym butem, sklejanym od lat,
bez większych strat, stylem jak kat, mamy świetne logo, i jest błogo,
niestety nie zawsze, ale bardzo często, bywa tak że, niewiadomo gdzie jest,
chyba je keks, popijając go kawą, później mocną herbatką, gdy skończył popijać,
poszedł se kimać, nie mógł wytrzymać, lecz zaczął wywijać, za lasem kutasem,
stanął mu czasem, zegar za pasem, ale nagle opadł, i tak wisiał,
jak stara huśtawka, nie miał siły, wróg nie miły, posiłki już przybyły,
niestety już zapóźno, pomoc na próżno, w nogach luźno, skarpety śmierdziały mu,
pora mycia nóg, pomoże nawet Bóg, ktoś dorwał łuk, to Robin Hood,
bierze więc strzały, i opowiada kawały, w groty zatrute, aż tu nagle,
łuk mu spadnie, on nie kradnie, ale tu ładnie, raczej bardzo brzydko,
trzebia więc szybko, stąd się zmyć, nie pokazywać się, bo ktoś może,
zadzwonić po policję, i będzie draka, ukradną Ci składaka , złapie Cie padaka,
ale jak minie , wtedy w Lublinie, w starym kinie, poskacze na trampolinie,
i wyskoczy wysoko, zamknie lewe oko, wtedy mniej widzi, z niego szydzi,
Rysiek taxi Driver, sprzedał swój kaloryfer, zainwestował w piec, bo zimno było,
i śniegiem piździło, i ciemno wszędzie, co to będzie, w dziurze glebokiej,
Dzieci nie bedzie , dzieci z pieca, szef kuchni poleca, Jajka po hiszpańsku,
i naleśniki pyszne, kurczaki po taiwansku, smakowało to każdemu, a nie jemu,
bo był inny, jakos troche dziwny, kolor oczu piwny, od innych inny,
miał krzywe zęby, i bardzo brudne, haczyly o ziemię, aż się zahaczyły,
no i wyczyściły, i trochę ukruszyły, no ale niestety, pojawiły się kobiety,
aśka z Jolą, Henryk z Józefem, czyli jego szefem, ale nagle szef,
z bloku zbiegł, nie pokazał się, już więcej tam, poszedł pod kram,
albo bzyka łuk, ale tu nagle, nie wiadomo skąd, Ktoś sie pojawił,
w morde zaprawił, nawet lekko dostał, upadł na ziemie, zabolało go ciemie,
dopadło go zaćmienie, wyruchał daw koguty, trysnął na buty, zostal psami poszczuty,
i dzień zepsuty, takie to życie, pozostało tylko picie, lubia to niesamowicie,
Wódke z Piwem , i smażonego kotleta, plus naga kobieta, i szybka mineta,
po niej tylko, lizanie stóp spoconych, i do Lizbony, tylko gdzie lizbona,
pyta grzecznie żona, zarobić trochę mamony,każdy bardzo chce, nic nie wie,
kto, kiedy, gdzie, robić lody chce, ale nie umie, sie ma rozumieć,
nie kumata jest, jak stary pies, który skomle śmiało, i wygina ciało,
jakby było mało, poszedł po gorzałę, do sklepu monopolowego, i zastał Maryśkę,
gdzie ją wciśnie?, może w spodnie, ale to niegodnie, no i niewygodnie,
bo mało miejsca, może w chłodnie?, zapalcie jakąś pochodnię, bo ciemno tu,
w tej jaskini, za czwartym skalaknitem, Pierdzi znakomitym rytmem, podobnie jak Mandaryna,
i jak Virgin, nieodparte to uroki, naszego polskiego kiczu, tak dla picu,
pierdzi w próg, zwala z nóg, bo taki smród, nie ziemska woń,
zesrał się koń, aż się uśmiał, wysoko się pohuśtał, i tak mało,
by się zdawało, że wypić kakao, to żadna sztuka, zaczyna się nauka,
to już wrzesień, nadchodzi szara jesień, wstawać rano trzeba, do szkoły biegać,
za wagary chodzić, od budy uciec, na szabry pobiec, daleko od owiec,
i szarej rzeczywistości, daleko od wszystkiego, co nie jego, jest dziś moje,
taki co daje, i także odbiera, w ofertach przebiera, na głos wybiera,
i et cetera, liczyć nie potrafi, bo zakończył szkołę, był strasznym matołem,
większym niż Beger, i kolega Lepper, co udaje polityka, a przypomina komika,
głupi on jest, myśli że "best", ale nie wie, ma dla siebie,
kanapkę z serem, pan jest zerem, mówi do niego, drogi poczciwy kolego,
daj pan spokój, po co pan, robi dziwne zamieszanie, miej swoje zdanie,
i powiedz każdemu, nawet i biednemu, że nie wolno, jeździć za szybko,
bo pan policjant, może zrobić kant, a to fant, i zrządzenie losu,
może jakiś kant, narobił ktoś bigosu, i grzybowego sosu, choć był to,
jego duży błąd, przeleciał ogromny bąk, i ugryzł go, uczynił wielkie zło,
ale nic to, powiedział pan Wołodyjowski, obserwując rynek krakowski, który w remoncie,
biedny Arek Gołaś, i jego żona, cwana to kobieta, da sobie radę,
a jak nie, to będzie źle, albo jeszcze gorzej, nie daj Boże,
może coś pomoże?, mam pomóc rozumiem?, każdy kto umie, pozostaje w zadumie,
bo to umie, ten co rozumie, czas na zmiany, mój ty kochany,
trochę nie zadbany, przez to skazany, a nie zmasakrowany?, lecz jakże cudowny,
i bardzo kochany, mimo wszystko zaniedbany, 3 razy w, przeróżne miejsca kopany,
mimo to znany, był ze swojego, podejścia wielce sadystycznego, i bardzo wyuzdanego,
ale też udanego, do swojej żony, on jest szalony, jak pewna żaba,
teraz wszyscy graba, i tańczymy kankana, zaczynamy od lewej, później ku prawej,
co za wykonanie, brawa drogie panie, może to powtórzymy, nie róbcie zadymy,
bo się przewrócimy, nie dam rady, mam swoje wady, lecz mam też,
to co chcesz, zależy co proponujesz, ty nie rozumiesz, wytłumacz mi to,
nie ma mowy, sam nie rozumiem, nie do wiary, ale chrzanisz stary,
co wy robicie?, jesteś w elicie, mój drogi przyjacielu, byłeś mi bliski,
ale mało śliski, słychać tylko piski, świszczą wokół pociski, nazbieramy do miski?,
spakujemy nasze walizki, wyjedziemy gdzieś daleko, weźmy też mleko, podróz trwała wieki,
wypisałem wszystkie czeki, i dałem babci, chodzącej bez kapci, bo jej ciepło,
i to wszystko?, nie do końca, dajcie trochę słońca, bo ciemno jest,
i mgła nadciąga, złowimy sobie pstrąga, albo jakiegoś dziabąga, nożem go trachniemy,
a później zjemy, i będziemy najedzeni, szampanem wszystko popijemy, chyba nie zwymiotujemy,
ale każdemu dokopiemy, jutro się dowiemy, dziś sobie popijemy, i panienki poderwiemy,
dowody głęboko zakopiemy, i kwiatki posiejemy, żeby sobie rosły, radosne wieści niosły,
z dalekiego świata, od wielkiego brata, i znajomego kata, który mieszka niedaleko,
mówię wam VETO!!!, jak tak można?, widocznie jakoś można, nie jest groźna,
ale ostrzy kły, bo jesteś zły, wyjdziesz z mgły?, tak dobrze widzę,
gram w lidze, po której stronie, nie ma znaczenia, wynik jest ważny,
gdy jest poważny, trzeba być odważnym, aby włożyć w, ognisko wskazujący palec,
lub pod walec, zawyć z bólu, jak dzika zwierzyna, bestia nie odpatra,
niczym piękna dziewczyna, ale jaka upierdliwa, ale jaka prawdziwa, lekko się kiwa,
Doda ohydna diwa, kocha ją Majdan, który ma sagan, w nim bałagan,
i smród wielki, porwał me spodenki, popękały mu bębenki, stał się głuchy,
odganiając wstrętne muchy, robiąc wielkie zawieruchy, to były podpuchy, użył wielkiej poduchy,
lecz jego ruchy, opętały jakieś duchy, nie ruszał się, był mocno skrepowany,
samotna jego dusza, kusz ją porusza, ciągle się zmusza, i zapadła susza,
do jakichkolwiek działań, możliwość się zdarzyła, którą trzeba wykorzystać, w miejscu wystać,
aż będzie okazja, by kupić coś, szczęśliwy będzie ktoś, by można to,
robić trochę inaczej, co to znaczy?, nie mogę pojąć, widzę jakieś zamieszanie,
spokojnie drogie panie, ale tak jest, w znanej piosence, Black Eyed Peas,
błędny jakiś zapis, może się pomylił, może coś wychylił, wesoło mu było,
ale się skończyło, oprócz tego jedynego, szczęśliwca naprawdę wielkiego, i teścia wybrednego,
także zioma pewnego, w smole kąpanego, od roku dziewiećdziesiątego, do dwutysięcznego piątego,
wciąż tego samego, powoli już nudnego, dlatego nadszedł czas, żeby zacząć działać,
przestać dragi brać, musisz coś dać, oby nie głowę, tylko małą sowę,
lub naszą mowę, moją przepitą wątrobę, przez chlanie weekendowe, nie bardzo odlotowe,
ponieważ skończyło się, bardzo źle że, ciężki poranny kac, domowych tyle prac,
dlatego się położę, wspomóż nas Boże, tylko to pomoże, się ruch zrobił,
lekko nie dorobił, i zbója pobił, pyszny dżem zrobił, ale czemu dżem,
lepiej zróbmy konfiturę, albo dobrą marmoladę, przeskoczmy przez ladę, po tą marmoladę,
chyba damy radę, wygramy i olimpiadę, potem zjemy roladę, poprawimy zimnym piwem,
głos kompletnie stracimy, potem wódkę obrócimy, i kankana zatańczymy, wnet tańcbudę rozwalimy,
jakoś kaca wyleczymy, a tu imieniny!, chlup do dziób, w chipsy chrup,
smacznego wam życzę, bo jestem głodny, na jadło liczę, ale się obeżremy,
że nie wstaniemy, 5 kilo przytyjemy, nikt nie zauważy, że popcorn praży,
mama kiełbaski smaży, co się wydarzy, jeszcze nie wiemy, potem się kimniemy,
jakoś to przeżyjemy, ten żołądek pełny, zaraz se wybuchnie, przez koktajl felerny,
i mus mierny, i sok beznadziejny, piją go tylko, żule z podwórka,
po to żeby, nie mieć kaca, po to popłaca, jak ciężka praca,
która życie skraca, dla biednego biedaka, nic nie ma, niemożliwego do zrobienia,
wszystko się da, tam mówi Barbara, córka Jana Kowalskiego, władcy molo nadmorskiego,
oraz młota kowalskiego, gdy młot pochwyci, będziemy jak wryci, nigdy nie syci,
opętani dziką żądzą, zabicia dzikiego dzika, który szybko zmyka, z nudnej szkoły,
do piwnicy mieszkać, obalimy piwo leszka, aby tylko potem, zamknęli nas wszystkich,
pod drewnianym płotem, zostawili właśnie tu, nie mówiac nikomu, przywalimy komu? komu?,
są jacyś ochotnicy?, na obrobienie mennicy, po kiego walczyć, by się wyżyć,
aby przeżyć, wierzyć, gdy na wojnie, nie ma ładu, ani też składu,
amunicji na froncie, brak w dostawie, ale bez obawy, luzik, lajcik, spokojowo,
nie strzelaj sowo, to będzie lajtowo, aż powiem słowo, ty głupia krowo,
gdy rzucę głową, dobrze przyłóż nogą, i kopnij daleko, uciec nie mogą,
ręce mają skrępowane, wcześnie nad ranem, z nieświeżym bananem, ze schowanym shotgunem,
zakradła się ranem, z wielkim bananem, zdzieliła go kranem, przepiła go tranem,
z głupim tumanem, ach ten baca, owiecki se pasie, na piknej polanie,
spogląda w niebo, i co widzi?, Helgę z SS, że się wstydzi,
disco polo nienawidzi, słuchają go żydzi, lepsze jest techno, disco to obciach,
bo wolę polo, zamiast gównianego princepolo, co oni pierdolą, oblałem się colą,
tamci się golą, nie chodzą zarośnięci, takie mają chęci, to ich styl,
tacy już są, nie zmieni się, i tym sposobem, leczą się wyrobem,
sztucznym lub maślanym, chyba bardziej ołowianym, choć trochę przyjebanym, czy to magia?,
tak to czary, nie do wiary, biję w gary, śnią się koszmary,
pijmy wszyscy mary, i sadźmy selery, tak ze cztery, może nawet więcej,
przyprowadź do domu, kota w worku, który będzie bardzo, lub nie bardzo,
twoja stara truskawkowa, gites, lajcik superowa, dupa nie głowa, trzeba myśleć pozytywnie,
tak jest fajnie, utonąć w łajnie, wygląda to marnie, gdy pada deszcz,
i boli łeb, na dodatek brzuch, z wielką dziurą, bujamy się furą,
po górskim stoku, zimą o zmroku, rękami w kroku, kręcę po boku,
nie utracęwzroku, już dosyć ćwoku, i durny zboku, dosyć tego szajsu,
dajcie mi hajsu, bo mam gdzieś, tych wszystkich którzy, mają wszystko gdzieś,
powiedział dziś Grześ, szedł przez wieś, wstąpił do baru, po kilka browarów,
zasiedział się długo, powiało mu nudą, napełnił sobie kielicha, wychylił ich parę,
wymiotował na ladę, jednak dawał radę, poszedł na całość, odlał się na,
siedzącego obok kolegę, który na niego, rzucił kwiatka swojego, powiedz mi dlaczego,
kochanie ty moje, ja tutaj stoję, a ty zrobiłeś, jak nie wypiłeś,
to będziesz zły, oraz posiądziesz kły, tak jak my, ale pamiętaj by,
odkroić sobie nogę, założyć magiczną togę, która potrafi dużo, moja piękna różo,
nadszedł czas podróży, to źle wrózy, na światową skalę, ty brzydki pedale,
ogromny, niemały wcale, kotek stojący na, białym parapecie ale, wypatrzył lądującego sokoła,
który ma TOWa, rozbolała go głowa, któa była stalowa, jak imadło dziadka,
wsadził żonie kwiatka, am gdzie chciał, i miejsce miał, mania gołych ciał,
co puszczają kał, wygląda to niesmacznie, zaraz sięzacznie, znów się zaczęło?,
tak się kręci, trochę ludzi sponiewiera, karuzela co niedziela, znów puszczają punishera,
który dobrze poniewiera, i mocno zwiera, że mi dupę, robi dużą kupę,
na wysokość domu, pierdnąłem na obu, co z tego?, mój dobry koleżko,
chodź na piwko, ale zimno na, dworze, więc grzaniec, bardzo mi pomoże,
o tej porze, pijcie na zdrowie, i dobry humorek, ty masz halucynacje,
nie za mocno, nie za lekko, macie chyba racje, no raczej bracie,
że masz po, lekcjach dać tacie, pograć na kompie, później na PS2,
to będzie zabawa, i wielka radocha, mówi mi Zosia, i strasznie szlocha,
bo będzie źle, a wcale nie, nie jest źle, ble ble ble,
okropne mole matole, ja mole wolę, o ja pierdolę, co za ziomy,
mietek ma kondomy, tak dla osłody, zróbcie sobie lody, z wiślanej wody,
lecąwielkie krowy, lepiej schować głowy, bo spadają podkowy, złe efekty będą,
tak jak zawsze, polecą krowie placki, jak hejnał mariacki, i tak zjem,
ble okropne żarcie, mleczna zupa lepsza, każdy ją wpieprza, choć mało wieprza,
Strangera śmierć lepsza, ciekawe czy on, wie, że ona, ma swojego klona,
po to by, robić mu ukochanego, także klona który, robi z siebie,
bolka w chlewie, wielkie prosię ściga, błotko sobie wcina, prawo wciąż nagina,
to jest lipa, lipa to drzewo, które rośnie na, rosnące w lewo,
krzywe patyki przyrodnie, rozpalmy zimne ognie, to jest lipa, ale strasznie wielka,
w d*** butelka, jest wsadzona ponieważ, na to zasłużył, w wojsku służył,
wyjścia nie dożył, pochowali go w, puszce po fasoli, jeśli Jasiu pozwoli,
będą siedzieć razem, przy wigilijnym stole, opłatkiem łamać się, życzenia skłądać se,
i rozdawać prezenty, a nocą wyjść, na długi spacer, wraz z dziewczyną,
poszli w las, po białym puchu, na stadion Ruchu, idze też Zdzichu,
w niebieskim szaliku, zaraz komuś przyłoży, się cały rozłoży, na łopatki i,
połamie żebra o, nie wiadomo co, stół z drewna, sok z bębna,
pieśń niemalże wielebna, na weselu córki, jedli wszyscy ogórki, świeże i kiszone,
robione przez mamę, całkiem łatwą damę, lecz komputerową lamę, fanatyczkę gier FPP,
i autorkę wirusów, łatwo okrada lamusów, ściga panie przy, sklepowym bardzo złym,
ale będzie dym, wpadłem w rytm, to jest uzależnienie, jak zielone kamienie,
siedzą sobie lenie, i wsuwają pierogi, z ostrym nadzieniem, a moim marzeniem,
jest abyśmy razem, stworzyli coś wielkiego, a zarazem małego, na dodate szalonego,
pomysł był zabawny, żeby zabić się..., strzelając w kill-zone, tak mówił on,
że głupi jest, jak małpi tekst, który jest czytany, przez nas wyśmiany,
na śmierć zalany, w dupsko ruchany, no bez przesady, wytykać jego wady,
i być wyśmianym, przez wszystkich sponiewieranym, jak szmata stargany, i być skopanym,
na kwaśne jabłko, przez Chucka Norrisa, w worku zakopanym, na drodze wiejskiej,
prowadzącej do miejskiej, bardzo słabo odśnieżonej, i zarazem brudnej, tak ona wyglądała,
nigdy ni lubiana, strona internetowa kupa.pl, przez wszystkie samochody, które się lubią,
od czasu komuny, gdzie panowały rumuny, walono w Doomy, w butach pumy,
zrobionych z gumy, balonowej, bardzo smacznej, choć całkiem rubasznej, ale co zrobić,
trzeba się obłowić, bo taka praca, taka jak płaca, czyli nieco marna,
zwykła manna poranna, i pływająca wanna, w środku Zuzanna, jaka ona panna,
bardzo ładna, miła, tylko lekko zgniła, ale to paradoks, ale się rozpisał,
ale nie popisał, było to ciekawe, jak zerwałem bazie, to spotkałem Kasię,
grającą na basie, na swym kontrabasie, potrafi zagrać wszystko, zawsze i wszędzie,
dobrze robi nam, na wszystkie dolegliwości, dobra jest aspiryna, więc kupmy ją,
ze trzy opakowania, stosujmy z umiarem, skończy się zawałem, albo dzikim szałem,
z durnym konowałem, majty se osrałem, na oczach wszystkich, wam to pokazałem,
potem długo chorowałem, strasznie krótko srałem, smekty się najadłem, ale trochę zbladłem,
rzucałem se imadłem, i trafiłem kolegę, urywając mu głowę, upadła na podłogę,
ktoś ją przydepnął, opluł i poszedł, w siną dal, coraz bliżej hal,
szykuje się bal, mierzył sobie cal, plus parę centymetrów, może nawet metrów,
poleciał dość daleko, wypijając swoje mleko, prosto z lodówki, lub z makówki,
pije będzie wielki, łyknie dwie kropelki, hymn radosny zaśpiewa, zeskakując z drzewa,
jak duża mewa, z niewyspania ziewa, ledwo się trzyma, na chwiejnych nogach,
praktycznie nie żyje, bo straciła szyję, dziurę se zaszyje, ale nitki braknie,
babcia mu przytaknie, na jego zachcianki, bo kocha wnusia, jak Ojca Rydzusia,
w nocnik siusia, lub w pieluchy, ma tyłek suchy, na tyłku majtuchy,
powód do skuchy, w spiżarni puchy, w garażu maluchy, na zewnątrz seaty,
to samochody taty, który zajada bataty, i popija piwkiem, prosto z lodówki,
toastów masę wznosi, imprezkę niezłą kręcimy, będzie trwać długo, aż wszystko opróżnimy,
leżeć martwi będziemy, najpierw się umyjemy, potem coś zjemy, porozmawiamy z niemym,
kieszenie mu przegrzebiemy, może coś znajdziemy, w lesie zakopiemy, kołkiem serce przebijemy,
wrzucimy zwłoki do, dużego wora czarnego, którego nikt nie, widzi naprawdę, ponieważ,
za tym kryje, bez głowy szyję, aż wilk zawyje, poleje się krew,
obudzie się zew, i rozwali zlew, usłyszysz śpiew mew, nad morzem co,
ludzie codzennie giną, zabici czyjąś winą, z wykrzywioną miną, patrzą na świat,
wielkimi martwymi oczami, z przegniłymi uszami, wyrwanymi wszystkimi narządami, morduj z nami,
z nami kolegami, w mrocznych zaułkach, piwo na półkach, i koszmarne zło,
z grobu wstało, i drzewo zrąbałom jemu było mało, chciał więcej mordu,
zaczął rąbać lordów, powybijał już wszystkich, kobiety i dzieci, upadł na śmieci,
potem je zgwałcił, dajcie już spokój, zabił i rzucił, się z wysokiego,
i trochę popękanego, z drewna dębowego, z najmocniejszej stali, którą każdy chwali,
się nie pali, coś się wali, z malowanej stali, na którą sikali,
na głowie stali, i dupy dawali, na wielkiej sali, gdzie grała orkiestra,
ale nie tylko, przyglądam się motylkom, pięknym, bardzo kolorowym, z wesołą minką,
i grzebie w, zwłokach martwej teściowej, i pięknej królowej, tej kobiety owej,
stosunkowo bardzo młodej, ale jakże doświadczonej, i mocno napalonej, bardzo hojnie obdarzonej,natury darami różnymi, także bardzo fikuśnymi, niektórymi osobami niechcianymi, które mają urojenia,życie trwa dalej, każdy umiera, każdy, prędzej czy później, ktoś się wpisze,
ktoś sięwypisze, długopis nie pisze, mo trudno już, nikt nie może,
pisać nim dalej, bo wkurza on, bo wygrywa bon, obniża swój ton,
ten nieudany klon, ale jest męski, albo też żeński, nigdy nie wiadomo,
kto jest homo, a kto mono, ma w odtwarzaczu, oraz w sraczurymuj dalej partaczu, tylko nie smarkaczu, ty stary łapaczu, co w karpaczu,
tańce, hulanki swawole, na Stalową Wolę, wypiją coca colę, później zjedzą mole,
wszystko na stole, zatańczmy w kole, zaprosimy też Olę, pewnie też Jolę,
i pohasamy sobie, bez pięknych kobiet, długo nie wytrzymamy, się nie poddamy,
ale dużo wyrzygamy, porządnie się schlamy, do rana wytrzymamy, nigdy nie przegramy

19.04.2006
18:22
[2]

szymon_majewski [ Showman ]

C.D


siłę wielką mamy, te numery znamy, sie nie poddamy, bo jesteśmy twardziele,
w każdą niedzielę, i w piątek, oraz w świątek, to już piątek, a nie niedziela,
są imieniny śmierdziela, małego głupiego twardziela, zwanego Mariuszem Pudzianowskim, i także ziomalem,który zdobywa medale, na zeszłorocznym zawale, tylko głupa palę, bawię się doskonale,browar piję stale, ku mojej chwale, potem konia walę, bawię się doskonale,
bardzo sobie chwalę, wygłupiam się, ale, przestaje być wesoło, tak w koło,
robi się ponuro, słońce zaszło chmurą, tylko na chwilę, znów nie mile,
widziany jest codziennie, stawia kroków więcej, podchodzi do mnie, uśmiecha się skromnie,
nadchodzi wiele wspomnień, lepszych lub gorszych, tekie życie jest, trzeba brać je,
takim jakim jest, bo będzie zez, i czarna inez, ja poproszę bez,
curku i śmietanki, kawy dwie szklanki, my jesteśmy punki, poproszę kaszubskie ruchanki,
na ciepło z, garnka i nawalanki, potem kufelek piwa, kac główkę zmywa,
czasami duży bywa, aż się rzyga, jak tłusta oliwa, ale najlepszy sposób,
na kaca to, upojna noc z, piwkiem się opłaca, dogodna nasza współpraca,
czas się skraca, czas już na, nowe kieliszki dwa, pełne wyśmienitego trunku, i znowu procenty, składają się elementy, przyjdzie święty walenty, i myśląc o..., chętnych na prezenty, podobno jest je**ięty, bo rozdaje renty, jak nieco świrnięty, ma bumerang zagięty, listonosz jest pi***ęty, łeb ma spuchnięty, i robi przekręty, jest bardzo zajęty, przez reumatyzm pogięty, po raz enty, w kość rąbnięty, trzyma za pięty, to mikołaj święty, który kradnie pęty, idzie szlakiem krętym, wprost do świętych, co w niebie, siedzą na d*pie, ryją na słupie, kret tam chrupie, w dżdżownicowej zupie, wszystko w dupie, widzi w lupie, w swej szalupie, krzyczy "sp*dalaj trupie", siedź w chałupie, najpierw cos kupie, potem cos sprzedam, nikomu nie dam, zostawie dla siebie, będę w niebie, wszystko przez Ciebie, wychodż z ukrycia, jak amerykanski komandos, lub arabski snajper, albo jak lepper, jak edyta geppert, lub po prostu, jak człowiek widmo, ale jest widno, i dosyc słonecznie, kłóciłbym się niekoniecznie , będzie bardzo bezpiecznie, grają nam "Leszcze", pograją trochę jeszcze, aż mam dreszcze, sie nie mieszcze, rymują nam wieszcze, ma dwa kleszcze, i co jeszcze, zaraz kogos popieszcze :):), same tu leszcze, wieszcz wieszcza pieści, klawiatury Foldable roolz :), jednak lepsze są..., reszta to złom, kupie sobie łom, i bede kradl, a potem niechcąco trafie do wiezienia, przyjdzie ciocia gienia, i będzie impreza, oczywiście do rana, bo jest po****na, bo je banana, nie ma konrada, ale jest Jacenty, w dodatku święty, tak wszyscy myślimy, myślimy o kobietach, ze sie pomylimy, nic nie zrobimy, porządnie się wyśpimy, w bossa chybimy, i absoluta przechylimy, nie będzie źle, strzelimy w łeb, następnie obrabujemy sklep, w las pognamy, całe pieniądze wydamy, uciekniemy, do bramy, i sobie przyjaramy, albo chałpe zjaramy, poopowiadamy sobie kawaly, zeby sie posraly, wyszly mi galy, dziewczyny mie olały, bo sie ochlały, mie nie lubiały, i nawet nie spojrzały, i tam stały, jak moje szpargały, drewno ciągle rąbały, 3 buły wrąbały, kajzerki z kiełbasą, którymi mnie straszą, zjem z paszą, oraz z kaszą, chyba nie naszą, keczupem się umażą, jeść nie potrafią , świnki z klasą, czasu nie tracą, bo zaraz lecą, i będzie bolało, bo zjem kolano, zapalą całe siano, to na rano, HopsaSA HopsaSA bęc, i nagły ból, od wielu kul, zapomniałem osikać sól, nie miałem ról, jak porządny aktor , chciałem wyruchać traktor, ale jestem imponentem, zygne za zakretem, albo pokrece pokretlem, od fotela bujanego, przez psa pogryzionego, tylko nie mojego, tylko mego starego, ale lekko krzywego, Toma i Jerrego, bardzo juz zepsutego, jak zwykle podkręconego, oczywiście nie wystarczającego, do czynu tego, gołębia złap tego, nie bo ptasia grypa, choć jest niegrożna, jest jak wożna, wozna to gozdzikowa, apap ciagle chowa, apap pozera krowa, bo krowe boli, i chodzi powoli, napije sie koli, dosypie troche soli, bo gardło boli, poruszam się powoli, za duzo koli, za mało piwa, głowa się kiwa, i krowa nieżywa, wydaje się fałszywa, parzy ją pokrzywa, tak czasem bywa, ze stanie grzywa, staje tez penis, moze bedzie orgazm, a moze nie, cos jest zle, zle jak niestaje, dobrze jak staje, jak zjem sniadanie, byle nie tanie, tak moje kochanie, nie mam czasu, isc do lasu, narobic duzo hałasu, iśc do lasu, kupić po ziomki, i troche truskawek, nie bierz dawek, tyle ile trzeba, jeszcze zabraklo chleba, jak ta ameba, stercząca jak antena:D, taka to syrena, nie kupila nasienia, ale kwiatownasiona, na taczce niesiona , piekna krolowa fiona, łysa bo ogolona, niestety upalona, na węgiel spalona, czasem tak bywa, ze tyłek wyrywa, i zwieracze trzymaja, az kiedys puszczają, robi sie młyn, puszcza sie w dym, i robi rym

Mamy już 2571 wersów! I oczywiście czekamy na następne!!! :)

Obowiązujący wers: i robi rym

No to jedziemy!!!

19.04.2006
18:25
[3]

Hitmanio [ Legend ]

Zaraz będzie dym

19.04.2006
19:02
[4]

siwCa [ bananowy kochanek ]

rowalą i Krym

19.04.2006
19:45
[5]

Sznapi [ Parufka ]

kto wiedzie prym

19.04.2006
19:49
[6]

szymon_majewski [ Showman ]

w oku tamtym

19.04.2006
20:40
[7]

piotr w. [ El Mariachi ]

Prawym czy lewym?

19.04.2006
20:48
[8]

ser pleśniowy [ Pretorianin ]

widzę nim mewy

20.04.2006
14:28
[9]

szymon_majewski [ Showman ]

bo jestem lewy

22.04.2006
09:19
[10]

Sznapi [ Parufka ]

i jakieś zewy

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.