Marder [ Konsul ]
Czerwone gwiazdy nad Warszawą
W czasie niemieckiej okupacji Warszawa była miastem bardzo niebezpiecznym
Łapanki, aresztowania, choroby czy głód stały się codziennością mieszkańców
polskiej stolicy. Jednak śmierć mogła przyjść niespodziewanie także z
zupełnie innej strony - trwogę budziły wizyty radzieckich bombowców.
Siekiera, motyka, bimbru szklanka; w nocy nalot, w dzień łapanka; siekiera,
motyka, światło, prąd; kiedy oni pójdą stąd - pierwsze słowa tej ulicznej
piosenki czasu okupacji są i dziś powszechnie znane. Tymczasem wspomniane w
refrenie nocne naloty owiewa już mgła zapomnienia. Kwestii radzieckich
nocnych bombardowań Warszawy i związanych z nimi ofiar wśród ludności
cywilnej po wojnie nie eksponowano. Wobec skali tragedii z 1939 r., gehenny
getta, wreszcie dramatu Powstania Warszawskiego oraz późniejszego równania
miasta z ziemią, ich znaczenie istotnie było niewielkie. Jednak latem 1942
r. radzieckie bombowce budziły w warszawiakach ogromny strach i mocno wryły
się w zbiorową pamięć.
Zaczyna się wojna
Warszawa była pierwszą stolicą europejską, która w czasie II wojny światowej
doświadczyła skutków ofensywy bombowej. Naloty Luftwaffe, z kulminacyjnym
wielkim atakiem z 25 września, obróciły w perzynę dużą część miasta. Od bomb
spłonęły m.in. Zamek Królewski, Filharmonia, Katedra św. Jana czy Teatr
Wielki. Wspomniany nalot z końca września uśmiercił kilka tysięcy osób i
wywołał ok. 200 pożarów. W okresie okupacji Niemcy nie odbudowali większości
ze zniszczonych gmachów czy kamienic, zaś życie miasta toczyło się odtąd
także wśród ruin (w 1939 r. w gruzach legło 10 proc. Warszawy). Mimo to wraz
z wygaśnięciem działań bojowych na ulice powróciła częściowa normalność,
ludność starała się dopasować do nowych warunków. Ten pozorny spokój
przerwał 22 czerwca 1941 r. wybuch wojny niemiecko-radzieckiej.
Już późnym popołudniem 23 czerwca nad Warszawą zjawiły się radzieckie
bombowce Ił-4 z 212. pułku, starając się zniszczyć mosty na Wiśle, lotnisko
na Okęciu oraz biegnące przez miasto linie kolejowe. Niemniej wobec
panowania w powietrzu myśliwców wroga i obawy przed ogniem obrony
przeciwlotniczej atak wykonano z wysokości aż 8 km, co faktycznie wykluczało
trafienia w nakazane cele. Jak wyliczał konspiracyjny "Biuletyn
Informacyjny", pojedyncze radzieckie bomby padły m.in. na Pradze, trafiły
wóz tramwajowy koło kościoła św. Floriana, Krakowskie Przedmieście, ruiny
Teatru Wielkiego oraz zajmowany przez Niemców dom przy ul. Focha. Rozrzut
był zresztą ogromny - bomby dosięgły toru wyścigów konnych na Służewcu, zaś
na Okęciu spłonął jeden samolot. Według relacji polskich śmierć poniosło ok.
50 żołnierzy niemieckich oraz 34 Polaków, zabitych głównie w trafionym
tramwaju. Naloty powtórzyły się także w dwóch kolejnych dniach, niemniej
atakujące na dużych wysokościach pojedyncze samoloty uzyskały minimalne
rezultaty.
Wojna powietrzna nad Warszawą skończyła się wkrótce równie nagle, jak się
rozpoczęła. Niekorzystna sytuacja na froncie zminimalizowała ryzyko dalszych
radzieckich akcji. "Po nalotach pierwszego tygodnia wojny nad Warszawą
panował nieprzerwany spokój" - donosił w połowie lipca "Biuletyn.". Niemcy
wycofali z miasta nawet większość dział przeciwlotniczych.
Na przeszło rok nad Warszawą zapanował spokój, przerywany jedynie
sporadycznie incydentami takimi jak ten z 13 listopada 1941 r. Tego dnia o
godz. 11:00 kilka samolotów typu Jer-2 podjęło próbę ataku na niemieckie
składy przy ulicy Towarowej.
I znów powtórzyła się historia z czerwca. Według prasy konspiracyjnej w
trzech trafionych kamienicach przy ul. Srebrnej i Miedzianej zginęło 50
ludzi, kolejnych stu zostało rannych. Jak z oburzeniem odnotowano, w wyniku
nalotu w wielu domach powypadały z okien szyby, co wywołało w mieście
natychmiastowe podwyżki ich cen.
Mimo pierwszych ofiar, bombowce z czerwonymi gwiazdami nie zapadły jeszcze w
pamięć Warszawiakom. Również dla Niemców polska stolica była w 1942 r.
"bezpiecznym, dalekim miastem pozafrontowym". Wszystko zmieniły dwa nocne
naloty stanowiące fragment bombowej ofensywy radzieckiej na niemieckie
zaplecze. Nocą z 20 na 21 sierpnia nad rozświetlone miasto nadleciało
kilkadziesiąt maszyn 45. Dywizji Lotniczej Dalekiego Zasięgu. Formalnie
celem po raz kolejny były głównie magistrale kolejowe, niemniej ani
zrzucanie flar oświetlających, ani kompletne zaskoczenie przeciwnika nie
wpłynęły na celność nalotu. Gigantyczny rozrzut sprawił, iż pojedyncze bomby
spadły nawet na Żoliborz i getto, choć najbardziej ucierpiała ul.
Marszałkowska. Zdewastowane zostały też zakłady tramwajowe na Woli. Zginęło
ok. 200 cywilów, kolejnych 800 zostało rannych, wybuchło blisko 40 pożarów,
zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo 130 budynków. Równie krwawy okazał się
drugi atak, nocą z 1 na 2 września. Tym razem największe zniszczenia
dotknęły Wolę. Łącznie śmierć poniosło blisko 200 Polaków, spłonęło sto
budynków. Uszkodzono Dworzec Wileński oraz gmach ministerstwa komunikacji.
Jak informował "Biuletyn.", nalot całkowicie zniszczył sławny w czasie
okupacji wielki bazar na pl. Karcelego (tzw. Karcelak), gdzie miało spłonąć
tysiąc straganów. Straty materialne oszacowano na grubo ponad dwieście
milionów ówczesnych złotych.
Bomby z przypadku
Przełom sierpnia i września 1942 r. okazał się najtragiczniejszym okresem
nalotów, wywołując wśród Warszawiaków wręcz panikę i masowe opuszczanie
miasta, co spowodowało nawet ostrą reakcję prasy podziemnej, nawołującej do
spokoju i "właściwej postawy narodowej". Ostatecznie, choć we wrześniu miały
miejsce jeszcze dwa mniejsze naloty, życie zaczęło jednak powoli wracać do
normy (o ile można mówić w warunkach okupacji o "normie" - we wrześniu
Niemcy przystąpili do likwidacji getta, wywożąc do obozów ponad 100 tys.
Żydów, w całej Warszawie panował głód i szerzyły się choroby). Nikt już nie
lekceważył ryzyka bombowego, a częste zimą 1942/1943 alarmy lotnicze, choć
fałszywe, zwiększały niepokoje mieszkańców.
Po raz kolejny startujące spod Moskwy bombowce zawitały nad Wisłę dopiero
wiosną 1943 r., w okresie niezwykle napiętych stosunków polsko-radzieckich
(sprawa katyńska). Nalot z 12 na 13 maja przyniósł kolejne bolesne straty
wśród cywilów oraz ponownie potwierdził fatalne przygotowanie lotników do
akcji. "Skutki nalotu były straszne" - pisano w "Biuletynie.", zastanawiając
się, czy atak "to nieudolność, czy zbrodnia". Bomby zabiły w całym mieście
300 Polaków, raniąc około tysiąca. Kolejne trzy tysiące ludzi straciło dach
nad głową, kilkadziesiąt budynków zostało zniszczonych. Niemcy ponieśli
minimalne straty. Na szczęście uderzenie z połowy maja okazało się ostatnim
silnym nalotem na Warszawę. Po raz kolejny radzieckie bombowce zjawiły się
większą liczbą dopiero latem 1944 r., wraz ze zbliżającym się frontem.
Jak z perspektywy lat należy ocenić rajdy bombowców dalekiego zasięgu na
Warszawę? Bez wątpienia stawiane przed lotnikami cele miały charakter
militarny - mosty, lotniska, a przede wszystkim niezwykle ważny warszawski
węzeł kolejowy. Jednakże sposób wykonywania nalotów, świadczący o słabym
wyszkoleniu i strachu przed opl, praktycznie wykluczał skuteczne trafienia,
niósł natomiast spore zniszczenia w mieście. Gdyby Rosjanie posiadali więcej
maszyn i skupili się na Warszawie, straty mogły być wówczas ogromne.
Ostatecznie w kilkunastu nalotach, z których najcięższe miały miejsce 21
sierpnia i 2 września 1942 r. oraz 13 maja 1943 r., zginęło co najmniej 800
mieszkańców Warszawy, a blisko trzy tysiące zostało rannych. Co najmniej 300
budynków zostało zniszczonych lub uszkodzonych.