Loonatyk [ ]
"Tfurczość" forumowiczów- grafika, opowiadania, wiersze - zamiesccie cos!
A ja sam tam nic nie mam... dajcie WY!
Didier z Rivii [ life 4 sound ]
Oto moje wierszyki inspirowane grą DIABLO: Zwycięstwo Stałem u piekieł bram, w grozy zmierzałem serce, Prastary miecz dzierżąc w ręce, Nie obawiałem się niczego, W swoim życiu widziałem już wiele złego, Lecz to co tam spotkałem przerosło moje koszmary, Nikt nie widział takich straszności jak świat stary, Pan Grozy spoczywał na ognistym tronie, W z ludzkich kości uplecionej koronie, Gdy wszystkie zła bestie na mnie się rzuciły, Myślałem, że światłości moce mnie opuściły, Z pojedynku tego wyszedłem cało, Poczułem się silny, było mi mało, Wszystkie siły zebrałem w ręce, I mieczem przeszyłem jego serce, Diablo, Pana Grozy zabiłem, I z piekielnych czeluści bezpiecznie wróciłem. Prośba Tyraelu! Czemu mnie opuściłeś? Czyżby stchórzyłeś? Może spokoju nie daje ci sumienie, Że przez twoją nieuwagę po świecie wędruje zniszczenie, Lecz tym co było przed wiekami nie powinieneś się przejmować, Konsekwencje tego spróbuję sprostować, Nie uda mi się to jednak bez twojej pomocy, Gdyż Baal w ciele Tal Rashy nie stracił nic z swej pierwotnej mocy, Archaniele! Musisz mnie pobłogosławić swoją świętością, Bo inaczej Groza, Nienawiść i Zniszczenie w naszym świecie zagoszczą!
cronotrigger [ Rape Me ]
He didier wróć na nazgula
cronotrigger [ Rape Me ]
A tak wogóle to : SLAYERS RULEZ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! CHRONOTRIGGER RULEZ !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Loonatyk [ ]
Moze przyda sie to Wam na sztukę: Najważniejsze daty 1770r. Ludwig van Beethoven przychodzi na świat w Bonn w Niemczech. 1782r. Obejmuje posadę asystenta organisty na dworze Elektora Kolonii. 1787r. Pobiera lekcje muzyki u Mozarta. 1795r. Pierwszy występ publiczny w Wiedniu: wykonuje Koncert fortepianowy B-dur nr 2 op.19. Pierwsze publikacje: trzy tria fortepianowe z towarzyszeniem skrzypiec i wiolonczeli op.1 1800r. Odbywa się wielki koncert publiczny, po którym sława Beethovena przekracza granice Austrii. 1802r. Beethoven dowiaduje się od lekarzy, że traci słuch; myśli samobójcze. 1808r. Pierwsze wykonanie V Symfonii op.67 i VI Symfonii op.68 1819r. Beethoven całkowicie traci słuch. 1826r. Bratanek kompozytora próbuje popełnić samobójstwo. Beethoven pisze swoją ostatnią kompozycję, Kwartet smyczkowy F-dur nr 16 op.135 1827r. 26 marca umiera w Wiedniu. Najsłynniejsze dzieła I Symfonia C-dur op. 21 II Symfonia D-dur op. 36 III Symfonia Es-dur "Eroica" op. 55 IV Symfonia B-dur op. 60 V Symfonia c-moll op. 67 VI Symfonia F-dur "Pastoralna" op. 68 VII Symfonia A-dur op. 92 VIII Symfonia F-dur op. 93 IX Symfonia d-moll z udziałem chóru op. 125 III Koncert fortepianowy c-moll op. 37 IV Koncert fortepianowy G-dur op. 58 V Koncert fortepianowy Es-dur "Cesarski" op. 73 Koncert skrzypcowy D-dur op. 61 Koncert potrójny C-dur op. 56 Sonata fortepianowa nr 8 c-moll "Patetyczna" op. 13 Sonata fortepianowa nr 14 Es-dur, cis-moll "Księżycowa" op. 27 Sonata fortepianowa nr 21 C-dur "Waldsteinowska" op. 53 Sonata fortepianowa nr 23 f-moll "Appassionata" op. 57 Sonata fortepianowa nr 26 Es-dur "Das Lebewohl" op. 81a Sonata fortepianowa nr 29 B-dur "Hammerklavier" op. 106 Septet Es-dur op. 20 Sonata skrzypcowa F-dur "Wiosenna" op. 24 Sonata skrzypcowa A-dur "Kreutzerowska" op. 47 Trio fortepianowe B-dur "Arcyksiążęce" op. 97 3 kwartety smyczkowe F-dur, e-moll, C-dur "Razumowskie" op. 59 Fantazja c-moll op. 80 Missa solemnis D-dur op. 12 Fidelio op. 72 Ludwik von Beethoven , urodził się w 1770 r. w Bonn, wówczas obskurnym mieście prowincjonalnym. Przyszedł na świat w rodzinie o muzycznym rodowodzie - jego ojciec i dziadek byli muzykami bońskiej kapeli dworskiej - ale przez pierwszych kilkanaście lat życia nie wykazywał szczególnego zainteresowania muzyką. Okres szczęśliwego dzieciństwa zakończył się dla niego w 1773 r. wraz ze śmiercią dziadka. Alkoholizm ojca doprowadził rodzinę do ruiny, z której podźwigną ją dopiero dwunastoletni Ludwig zarabiając jako pomocnik nadwornego organisty. Mimo ciążącego na nim obowiązku utrzymania rodziny, jego nieoczekiwanie odkryty talent muzyczny rozwijał się tak obiecująco, że w 1787 r. w wieku 17 lat młodzieniec został wysłany do Wiednia. Stolica Austrii stanowiła wówczas europejskie centrum kultury i przyjęła Beethovena bardzo gościnnie. Podczas kilkumiesięcznego pobytu został wprowadzony do najlepszych domów, nadążał za nowinkami mody i stał się ulubieńcem pań z towarzystwa. Niebawem został przedstawiony Mozartowi, co zaowocowało kilkoma lekcjami muzyki z samym mistrzem. Szczęście Beethovena nie trwało jednak długo: już wkrótce otrzymał wiadomość o śmierci matki. Rozgoryczony powrócił do Bonn, nie mogąc przeboleć utraconej szansy. Przez pięć lat utrzymywał się z lekcji muzyki w rodzinie pewnej zamożnej wdowy. Dzięki niej po raz kolejny nawiązał kontakty z wpływowymi osobistościami. Nieoczekiwanie twórczość Beethovena zyskała uznanie w oczach austriackiego kompozytora Haydna, który zaprosił go do Wiednia w 1792 r. Beethoven przyjął zaproszenie i na dobre opuścił rodzinne miasto. Wiedeń lat dziewięćdziesiątych osiemnastego wieku zdawał się czekać na dwudziestodwuletniego Beethovena. Dzięki kontaktom nawiązanym w Bonn drzwi najświetniejszych salonów wiedeńskich stały dla Beethovena otworem, przysparzając mu coraz liczniejszej rzeszy słuchaczy. Wraz ze wzrostem popularności rosły gaże za kompozycje, publikacje i lekcje muzyki. U schyłku XVIII w. Beethoven stanowił największą chlubę Wiednia. Zarabiał znacznie więcej niż inni kompozytorzy, a jego sława sięgała poza granice Austrii. Nieoczekiwanie jednak na horyzoncie jego szczęśliwej egzystencji pojawiła się ciemna chmura: dały o sobie znać pierwsze problemy ze słuchem. Długi korowód lekarzy poddał go szczegółowym oględzinom na okoliczności wszelkich możliwych schorzeń, ale wszyscy zgadzali się, co do jednego - procesu, utrata słuchu jest nieodwracalna, i któregoś dnia kompozytora ogarnie zupełna cisza. Człowieka, który genialnemu słuchowi zawdzięczał dobrobyt i osobiste spełnienie, nie mogło spotkać niczego gorszego. Beethoven bliski był samobójstwa. Od tragedii powstrzymała go siła charakteru i żywotność własnych sił twórczych. Faktycznie nie stracił słuchu przez następnych 19 lat. Niemoc uczyniła go porywczym, wiódł życie zatwardziałego kawalera. Wprawdzie nadarzyło się kilka okazji do małżeństwa, ale wszystkie spaliły na panewce. Po raz pierwszy zakochał się dopiero w wieku 30 lat. Wybranka jego serca, hrabina Giuletta Guiccaridi, zniechęcona przedłużającym się oczekiwaniem na propozycję małżeństwa oddała rękę innemu. Uderzył, więc w konkury do jej kuzynki Józefiny i wytrwał w nich przez 3 lata, od 1804 do 1807 roku. Wybranka za radą rodziny odrzuciła je sama, kiedy stało się jasne, że Beethoven zwleka z podjęciem decyzji. Trzy lata później zakochał się w Teresie, Malfatti, córce jednej ze swych lekarzy, ale i tym razem starania spełzły na niczym. Poza listami miłosnymi adresowanymi do nieznanej "nieśmiertelnej ukochanej" napisanymi ok. 1812 r., wszystko wskazuje na to, że Beethoven ostatecznie zrezygnował z małżeństwa i pogrążył się w pracy. Nie oznacza to jednak, że skazał się na całkowitą samotność. W 1815 roku zmarł jego brat, zlecając wspólną opiekę nad synem Karłem swojej żonie i Beethovenowi. Spór o przejęcie całkowitej kurateli nad dziewięcioletnim chłopcem trafił do sądu i ciągną się przez trzy lata. Beethoven wygrał sprawę, ale przyjacielskie więzy, które dotąd łączyły go z bratankiem, gwałtownie się popsuły. Emocjonalne oczekiwania opiekuna w stosunku do dziecka wywierały na Karla tak ogromną presję, że w 1826 r. podjął on próbą samobójstwa. Wydarzenia te głęboko przygnębiły Beethovena i niemal na pewno przyśpieszyły jego śmierć. -------------------------------------------------------------------------------- Chociaż solidnie opłacany, Beethoven mieszkał w skromnym, zaniedbanym domu w miasteczku Heiligenstadt pod Wiedniem. W miarę jak jego słuch się pogarszał, coraz bardziej stronił od towarzystwa. Nad gwarne spotkania przekładał spacery po wiejskiej okolicy. źródła niewyczerpanej inspiracji. Nadal sam dyrygował podczas premier, choć już nie słyszał entuzjastycznego aplauzu publiczności za swoimi plecami. W dalszym ciągu przyjmował zlecenia, ale mało, które było realizowane na czas. Beethoven ukończył swoje ostatnie zamówienie kwartet smyczkowy, F-dur- w 1826 r., mniej więcej w tym samym czasie, kiedy jego bratanek targnął się na swoje życie. Wielki kompozytor zmarł 26 marca 1827 r. w wieku 57 lat, na marskość wątroby. Jego popularność została potwierdzona trzy dni później udziałem ponad dwudziestotysięcznego tłumu w uroczystościach pogrzebowych. Beethovena już za życia okrzyknięto rewolucjonistą muzyki. Zerwał ze skostniałą formą kompozycji klasycznej, równoważąc formę i emocje. Bogactwo treści uczuciowych jego utworów przygotowało grunt dla stylu romantycznego w muzyce, tak bardzo dziś cenionego. Beethoven wstąpił kiedyś do restauracji i usiadł przy stoliku zamyślony, nie zwracając uwagi na kelnera, który podchodził kilka razy, żeby przyjąć zamówienie. Po godzinie kompozytor woła kelnera i pyta: - Ile płacę? - Pan dotychczas jeszcze niczego nie zamówił, właśnie chciałbym się spytać, czym mogę służyć? - A przynieś pan, co chcesz, i daj mi święty spokój. Ach, zdało mi się nie do pomyślenia opuścić świat zanim stworzę to wszystko, do czego czułem się powołany. L. van Beethoven Ludzki rozum nie jest towarem na sprzedaż. L. van Beethoven w 1822 roku Muzycy pozwalają sobie na wszystko. L. van Beethoven Muzyka to pożywka, dzięki której duch żyje, myśli i tworzy. L. van Beethoven
Loonatyk [ ]
Mogę Wam załatwić masę nowych artykułów!
Jeremy [ Konsul ]
oto moje dzieło :) Oczywiscie terragen.....
Jeremy [ Konsul ]
Sorki chłopaki (i dziewczyny) ale musialem go zmniejszyc :P
Jeremy [ Konsul ]
Do 3ech * sztuka :)
FoXXXMagda [ Pellamerethiel ]
Jako ze jestem skromna, znwou zamieszcze swoje opowiadanie LoTR;)) " ”Noro lim” Na podstawie powieści J.R.R.Tolkiena „Władca Pierścieni” Wędrowcy ruszyli dalej przez gościniec. Normalnie Sam ucieszyłby się zejściem z drogi leśnej, pełnej dziur i krzaków cierniowych, ale nie tym razem. Tym razem widok prostej, nie zasłoniętej przez nic poza paroma drzewami drogi, przerażał go. Gdyby nie fakt, iż staję dalej zaczynał się kolejny długi odcinek lasu, gdzie mogli przemieszczać się w miarę niezauważeni, Sam na pewno powiedziałby Aragornowi, że to nienajlepszy pomysł. -„No, ale Obieżyświat na pewno wie co robi. W końcu zwiedził kawał świata i z niejednego kufla piwa pił...”-Pocieszył się Sam. Popatrzył ze zmartwieniem na Froda, który z powodu rany, jechał na kucyku. Drzemał. Choć od napaści w ruinach Amon Sûl minęły już cztery dni, stan Froda się nie polepszył. Co więcej, hobbit zdawał się być coraz bardziej nieobecny i coraz mniej się odzywał. Gdy Sam patrzył na pobladłą twarz swojego pana, serce mu się ściskało z żalu. Nie mógł też pohamować zdenerwowania, gdy co jakiś czas Frodo sięgał do łańcuszka zawieszonego na szyi. Sam, prowadząc kucyka za uzdę obejrzał się. Merry i Pippin szli ze zwieszonymi głowami za kucem, wyjątkowo nie śmiejąc się, ani nie przekomarzając, z żalem patrzyli na obszar wokół gościńca, który z bujnego i zielonego, zmienił się w jałowe , wyschnięte łąki. Dookoła Drużyny pełno było powykręcanych krzaków i ostrych kamieni. Jednak Aragorn nie martwił się krajobrazem. Wiedział, że bliżej Bruiny natura zwycięża i obszar cały mieni się kwieciem i zielenią. Aragorn martwił się o Froda. Zostało im jeszcze kilkanaście staj do brodu Bruinen, lecz Obieżyświat miał złe przeczucia. Coś było nie tak-mówił mu to jego instynkt, instynkt wychowanka Rivendell, który obszar pomiędzy Bree a Imladris znał jak własną kieszeń. Dookoła było...cicho. Jakby życie zamarło. Jakby coś wypłoszyło je stąd... Zasępiony Aragorn popatrzył na Pellamerethiel, która szła na czele orszaku, prowadząc swego karego konia. Złote włosy Elfki rozwiewały się na wietrze, jej diamentowy amulet w kształcie gwiazdy połyskiwał na słońcu. Szła zamyślona, starając się nie zauważać natrętnego spojrzenia Aragorna. Milczała, wciąż zła na Obieżyświata, że odrzucił jej pomysł. Planowała wziąć chorego Froda na swojego kruczoczarnego Ciprissa i pojechać z nim co koń wyskoczy prosto do Rivendell, gdzie na pewno potrafiliby uzdrowić hobbita. Lecz Aragorn uciął dyskusję stwierdzeniem, że jednego jeźdźca Nazgûle dopadną z łatwością. Grupa szła w milczeniu, co kilka mil stając na popas. Na każdym postoju Frodo padał na żółtą trawę i zanurzywszy w niej twarz, starał się skupić swoje myśli na czym innym, niż rwący ból w ramieniu. Hobbitowi zdawało się, że gdy dotyka chłodnego Pierścienia, ból zmniejsza się, ale Frodo nie chciał go już więcej zakładać, chyba że w ostateczności. Zauważył, że im ciemniej było dookoła nich, tym gorzej widział, otaczała go jakby gęsta mgła, którą rozpraszało jedynie światło dnia. Sam głaskał skubiącego trawę kuca, dopóki nie zobaczył, że Pan Frodo zasnął. Podszedł wtedy do niego i przykrył go swoim zielonym płaszczem, który dostał od Toma Bombadila. Spojrzał na Aragorna, który kiwnął głową i oznajmił, że tutaj przenocują. Hobbici zrobili sobie posłanie z liści i okryli się płaszczami, tuląc się do siebie. Przed zaśnięciem Sam zobaczył Aragorna opierającego się o duży kamień. Czuwał. -„Żeby tylko czuwał dla nas...”-Pomyślał ze znużeniem hobbit i wiercąc się na niewygodnym posłaniu, z żalem wspominał Shire... „-Życie porządnego hobbita powinno składać się z zabaw, życia rodzinnego i społecznego, oraz palenia ziela z przyjaciółmi, ot co!”- Tak zwykł mawiać Dziadunio Gamgee. „-Ciekawe czy go jeszcze kiedykolwiek zobaczę...”-Pomyślał Sam, zapadając w ciemną nicość snu. Ledwie zasnął, gdy Pellamerethiel delikatnie potrząsnęła nim i resztą hobbitów, mówiąc, że pora ruszać. Sam wstał ziewając-czuł jak gdyby w ogóle nie spał tej nocy, a przecież już świtało. Pierwsze promienie światła padały na gościniec , a w oddali widać było gęsty las, nad którym unosiła się srebrzystobiała mgła. Hobbit nie zauważył go poprzedniego dnia, będąc bardzo zmęczonym całodzienną wędrówką. Jednak Aragorn musiał widzieć las, gdy decydowali się nocować na gościńcu. Nocowanie na głównej drodze, w odsłoniętej części kraju było niebezpieczne, zwłaszcza w ich sytuacji. „-Dlaczego więc tak postanowił?”- Pomyślał Sam, z coraz większą niechęcią patrząc na ich przewodnika, który zajęty był budzeniem Froda. Aragorn klęknął przy śpiącym hobbicie i delikatnie nim potrząsnął. -Frodo...wstawaj, pora ruszać. Hobbit otworzył oczy. Spróbował się podnieść, ale jęknął z bólu i pozostał na miejscu. Aragorn z niepokojem popatrzył w błękitne oczy Froda, które teraz zdawały się być pokryte szarą mgiełką... Obieżyświat podsunął hobbitowi metalową manierkę i nakłonił go do wypicia kilku łyków przejrzystego płynu. Frodo poczuł ciepło rozchodzące się w jego lewym ramieniu. Ból jakby osłabł, widział też wyraźniej. Aragorn ponownie obejrzał ranę i wziął Froda na ręce. -Jeszcze kilkadziesiąt mil do Rivendell, dasz radę? –Spytał sadzając go na kuca. Hobbit nie odpowiedział. Aragorn upewnił się, że nie spadnie z kucyka i podszedł do Pellamerethiel, która zakładała uprząż Ciprissowi. -Źle z nim, potrzebujemy athelas. Elfka roześmiała się cichym, promiennym głosem. -I rozumiem, że ja mam po nie pojechać? Aragorn spojrzał na nią błagalnie. -Rozumiem...uważasz że niziołki mi nie ufają...-Powiedziała, jakby czytając mu w myślach. –Ale tobie też nie ufają do końca. Powinieneś o tym wiedzieć. –Powiedziała zdejmując pakunki z karego grzbietu Ciprissa. Czystej krwi rohirrimski ogier zmuszony był nosić tobołki, zamiast pędzić po stepach, ponieważ kuc nie udźwignąłby tyle bagażu, a Cipriss często wpadał w szał i wymykał się spod kontroli. Nie mogli ryzykować, że ogier poniesie , wioząc półżywego Froda, więc został zdegradowany do roli tragarza. Kiedy więc Pellamerethiel siadła na uwolnionym od tobołków koniu, ten zarżał radośnie i na rozkaz swojej pani ruszył galopem w stronę lasu. Merry patrzył zdziwiony za odjeżdżającą Elfką. Od początku jej nie ufał, od jej pierwszego pojawienia się na Wichrowym Czubie. Pomimo, że najwyraźniej znała Aragorna już wcześniej, było pomiędzy nimi dziwne napięcie, jakby jakieś dawne, nieodżegnane spory wisiały teraz między nimi. Merry przysunął się do Obieżyświata i spytał cicho: -Dokąd jedzie? Czy można jej ufać? Aragorn obrócił się gwałtownie i powiedział: -Powinniście jej ufać w takim samym stopniu jak i mnie. –A widząc nieufną minę hobbita, dodał: -Niedługo wróci. Tymczasem dojedziemy do lasu i tam się posilimy. Hobbici milczeli. Aragorn wzruszył ramionami i wziąwszy pakunek na plecy, ruszył wolno w stronę drzew na wschód. Merry i Pippin narzekając na puste brzuchy, również wzięli bagaże i powlekli się za brązowym kucykiem, który człapał wolno ze zwieszonym łbem. Na czele Drużyny szedł Aragorn, do którego przyłączył się Sam. Maszerowali w milczeniu, podziwiając nagłą zmianę drogi z wyschniętej i martwej na pogrążoną w cieniu ścieżynkę leśną. Im głębiej wchodzili w las, tym mniej rozmyślali o niebezpieczeństwach, które zostawili za sobą i te które ich jeszcze czekały. No bo jak tu myśleć o Czarnych Jeźdźcach i Sauronie, gdy ptaki tak prześlicznie śpiewają, a dookoła unosi się zapach dzikiej borówki? Aragorn skręcił w gęsty las, zostawiając gościniec za sobą i niknąc między drzewami. Gdy oddalili się już wystarczająco od drogi, Obieżyświat stanął na małej łączce pomiędzy olbrzymimi, zwalonymi pniakami i zawiesił na jednym z nich swój tobołek. -Pippin, Merry-rozpalcie ognisko. Hobbici spojrzeli na niego, jakby oszalał. „Od początku wiedziałem, że coś z nim nie tak”. -Pomyślał Pippin i rozejrzał się. -Żeby przywabić Jeźdźców? Nie podoba mi się to. –Powiedział, cofając się. Aragorna niespecjalnie to wzruszyło. -Ogień jest potrzebny, by podać Frodowi athelas. Chyba chcecie jego dobra? –Spytał cicho. Hobbici nie odpowiedzieli, ale ruszyli szukać liści i chrustu do rozpalenia ogniska. Musiały być one suche, gdyż wilgotne spowodowałyby dym, ściągając im wrogów na kark. -Obieżyświacie, dlaczego nocowaliśmy na drodze, podczas gdy las był dwie mile dalej? –Spytał Sam, gdy Pippin i Merry zniknęli pośród drzew. Aragorn z początku nie odpowiedział. Zajęty był rozpakowywaniem pakunków, i przywiązywaniem kuca do pniaka. Frodo siedział na omszałym kamieniu i patrzył przed siebie pustym spojrzeniem. Wśród zapachu lasu i śpiewu ptaków czuł się znacznie lepiej i nie musiał już co chwila sięgać do zawieszonego na szyi Pierścienia, by się uspokoić. -Obieżyświacie? –Ponownie spytał Sam. Aragorn przerwał przywiązywanie kuca i spojrzał na Sama. -Nie ukrywaj się tam, gdzie będą cię szukać. –Powiedział. A gdy hobbit nie odezwał się, dodał: –Wczoraj naprawdę nie zauważyłem tego lasu, Sam. Czy list Gandalfa i walka na Wichrowym Czubie nie przekonały cię, że stoję po waszej stronie? -Tak, ale...-Sam urwał widząc wracających z lasu hobbitów. -Nie ufam tej Elfce. -Dodał szeptem, po czym poszedł do Pippina, by pomóc mu w rozpaleniu ogniska. Gdy w oddali rozległ się tętent kopyt, Sam zamarł pochylony nad ogniskiem, a Aragorn wyciągnął swój miecz i stanął przed Frodem, który poczuł nagły przypływ odwagi. Wstał i zacisnąwszy rękę na Pierścieniu, czekał na ukazanie się jeźdźca... Po chwili usłyszeli, jak zwierzę przedziera się przez leszczynę i prychając wjeżdża na polankę. Po chwili spośród gęstwiny wyjechał czarny koń, a na nim siedziała Pellamerethiel, trzymając w garści jakieś zioła. - Utúliënye * . –Powiedziała tajemniczo i uśmiechnęła się do hobbitów. Sam poczuł, jakby pod wpływem tego uśmiechu jego nieufność w stosunku do pięknej Elfki zmalała. Hobbit nie znał jeszcze Elfów na tyle dobrze, by wiedzieć iż są to istoty czyste i bez skazy, brzydzące się zdradą i chęcią władzy. To różniło je od ludzi i to też sprawiało, że Elfy często odmawiały wtrącania się w ludzkie sprawy, które przesycone były tchórzostwem i nienawiścią. Aragorn wziął athelas i wrzuciwszy je do wrzątku zanucił nad nim powolną pieśń, w nieznanym hobbitom języku. -To athelas- rzadkie ziele, nazywane królewskim. –Mówił do Froda cicho, gdy przemywał mu ranę. –To silne lecznicze ziele, ale boję się, że na taką ranę nie wystarczy. Musimy dojechać do Rivendell. –Powiedział i odłożywszy garniec wrzątku, popatrzył w las za rannym hobbitem. -Wy też to słyszycie? –Zwrócił się nagle do reszty Drużyny. Zdezorientowani hobbici pokręcili głowami i spojrzeli na Elfkę. Milczała, tajemniczo się uśmiechając. Jej kary rumak grzebał kopytem w ziemi i prychał cicho. Obieżyświat ponownie wyjął Andúrila i stanąwszy wraz z hobbitami przed Frodem, przygotował się na spotkanie z przeciwnikiem. -Noro lim**, Asfaloth! –Ktoś krzyknął i na polankę wpadł piękny biały koń, z kobietą na grzbiecie.Gdy zobaczyła Drużynę, gwałtownie ściągnęła wodze i ogier stanął tuż przed Pippinem, po czym zarżał gniewnie.-„Elfka...”-Pomyślał młody Tuk, gdy zobaczył szpiczaste uszy przybyszki i jej diadem z mithrilu. Wraz z innymi schował broń i usłyszał, jak Obieżyświat ponownie posługując się nieznanym mu językiem, wita nieznajomą Elfkę. Miała kruczoczarne włosy i ubrana była w ciemnozielony strój, taki jak zwykle noszą Elfowie , ale było w niej coś dostojniejszego... Pellamerethiel podeszła do niej i powiedziała we Wspólnej Mowie:-Księżniczka Arwena. Widać nie jesteśmy tak daleko od Rivendell, jak nam się wydaje. –Mówiła to z ironią, nie cieszył jej widok Elfki. Arwena nie zsiadła jednak z konia, który nerwowo potrząsał łbem i wyrywał się do biegu. -Upiory Pierścienia. –Wyszeptała, próbując uspokoić szamoczącego się konia. Nagle Cipriss też zaczął się wyrywać. Chciał uciekać przed czymś w stronę przeciwną do tej, z której przyjechała Arwena. -Gdzie? –Spytał rzeczowo Aragorn i zabrał się do gaszenia ogniska. -To na nic, zaraz tu będą! Gdzie jest Powiernik Pierścienia? –Spytała, patrząc na niziołki. Sam, dotychczas onieśmielony widokiem pięknej księżniczki, zebrał w sobie odwagę i powiedział: -To mój pan, Frodo. Ale jest ciężko ranny i nie wiem jak damy radę uciec. –Sam kucnął przy Powierniku Pierścienia. -Ale ja wiem. –Powiedziała nagle Pellamerethiel i podeszłą do Froda. Powiedziała coś do niego cicho i posadziła go na Ciprissie. Zdjęła z barków hobbita zielony płaszcz i rzuciła go Arwenie. Frodo, do tej pory śpiący i obolały poczuł teraz coś jeszcze. Z lasu dobiegały go jakieś szepty i konie...słyszał odległy tętent koni. Czarnych rumaków Nazgûli... -Co robisz? On nie może sam pojechać na tym koniu, zrzuci go! –Krzyknął głośniej, niż sytuacja nakazywała Aragorn. -Ja pojadę z nim. Pojedziemy obie. –Spojrzała wyniośle na Arwenę, której mithrilowy diadem połyskiwał blado w słońcu. Po kilku minutach obie Elfki były gotowe –zarówno Pellamerethiel, która uparła się by zabrać Froda, okrytego teraz zdecydowanie za dużym płaszczem Obieżyświata, jak i Arwena, wioząca przed sobą tobołki udające bezwładnego hobbita. Tobołki okryte były zielonym płaszczem Froda. Obieżyświat był niezadowolony z takiego obrotu sytuacji. Znał obie Elfki bardzo dobrze i nie chciał by którejś z nich coś się stało. -Dlaczego to wy macie jechać? Ja mogę odciągnąć uwagę Upiorów, a jedna z was pojedzie wtedy z Frodem do Rivendell. Arwena powiedziała coś w dialekcie Elfów, na co Aragorn pokręcił głową. -Jedźcie już. –Nie dodał nic więcej, tylko kucnął przy opartym o kamień Andûrilu. -Noro lim, Cipriss! -Noro lim, Asfaloth! Oba rumaki Elfów znikły pośród drzew, a Sam wreszcie odzyskał głos. -Obieżyświacie? Aragorn popatrzył na niego. Nagle wydał się hobbitowi bardzo stary i zmęczony. -Dlaczego na to pozwoliłeś? Przecież Nieprzyjaciel nie nabierze się na takie tanie sztuczki! Nawet małe hobbicięta w Shire nie nabrałyby się na to! -A mamy jakiś wybór? Aragorn siedział w milczeniu, Sam stał obok niego i patrzył na gasnące ognisko... Chmury zasłoniły wschodzące słońce i znowu zapanował półmrok. Merry szukał czegoś w krzakach, i układał tam spakowane tobołki. Nagle spomiędzy leszczyny rozległ się jego krzyk. -Merry! –Krzyknął Sam i rzucił się w stronę krzaków. Nigdzie nie było widać Pippina. Aragorn w samą porę przytrzymał Sama, co uchroniło go przed zmiażdżeniem przez końskie kopyta. Dwaj jeźdźcy stanęli na środku polanki, podczas gdy sześcioro innych nie przystając, pojechało w ślad za Pellamerethiel i Arweną. Podkute kopyta czarnych rumaków zmiażdżyły doszczętnie tlące się jeszcze ognisko i poszarpały porozrzucane dookoła pakunki. Gdy tylko na polanie pojawiły się Upiory, całą pozostałą Drużynę owionęło zimno i poczucie całkowitej bezsilności. Nazgûle...Na tym polegała ta ich straszna potęga- gdy tylko się pojawiały, wszędzie siały poczucie pustki i przerażenia, odbierając wszystkim żywym istotom nadzieję na lepsze jutro. W tej chwili Sama ogarnęło takie właśnie zwątpienie w celowość dalszej drogi. -„Ta wyprawa od początku była bez sensu. Trudno, Pierścień wpadnie w ręce nieprzyjaciela, a my w najlepszym razie wpadniemy w niewolę. Szkoda, że to się tak kończy...” Dwa czarne rumaki, wstrzymywane w miejscu przez swoich jeźdźców, potrząsały gniewnie łbami i rżały przeraźliwie. Jeden z Nazgûli stanął przed kamieniem, gdzie wcześniej siedział Frodo. Wciągnąwszy powietrze, zasyczał. Drugi stanął tak blisko przed Aragornem, że Obieżyświat mógł czuć zimno, tchnące z pyska czerwonookiego ogiera. Nagle Obieżyświat klęknął przed Upiorem i pochylił głowę, jakby oddając mu hołd. Sam spojrzał na Aragorna osłupiały. -„Obieżyświat zwariował. No, to teraz już na pewno po nas.” –Pomyślał bezradnie i czekał co los przyniesie. Nazgûl również był zaskoczony taką zmianą w zachowaniu Strażnika i trzymając w górze wyciągnięty miecz, nie bardzo wiedział co ma uczynić. Ale Aragorn zrobił coś, czego nikt się nie spodziewał, a już na pewno nie Nazgûl. Wciąż klęcząc, nagle chwycił oparty o kamień miecz i gwałtownie się podnosząc , przejechał Andûrilem po czarnym brzuchu rumaka. Efekt był zaiste piorunujący- Koń stanąwszy dęba, zaczął przeraźliwie rżeć i usiłować zrzucić jeźdźca. Ogier nie był ciężko ranny- przed rozpłatanym brzuchem uchronił go twardy, skórzany popręg, który po uderzeniu Andûrila, pękł. Nazgûl krzyknął, ale utrzymał się na koniu. Oszalały z bólu rumak poniósł wraz, unosząc z sobą Nazgûla. Drugi jeździec, zobaczywszy co się stało z jego towarzyszem, wyjął zabójczy miecz i ruszył na Aragorna, który z chytrym uśmiechem podniósł Andûrila i trzymając go przed twarzą, czekał na Upiora. Nagle powietrze przeszył donośny krzyk- taki sam, jaki hobbici po raz pierwszy usłyszeli wyjeżdżając z Shire. Sam poczuł jak oblewa go zimny pot, a ręka sama wędruje w stronę miecza. Ten krzyk... -„A niech to...musiały trafić na trop Pellamerethiel i Froda...Trzeba im pomóc!” –Nagły przypływ odwagi i chęć pomocy przyjacielowi przeważyły i Sam wyciągnąwszy mieczyk, skoczył naprzód. Aragorn nie zdążył powstrzymać hobbita, lecz Nazgûl zaczął się cofać... Gdy powietrze przeszył kolejny krzyk, tym razem z większej oddali, stojący przed nimi Upiór odpowiedział na wezwanie i popędzając konia zniknął między drzewami. Sam stał w miejscu, zaskoczony odwrotem Nazgûla. -Obieżyświacie... -Tak, Sam. Właśnie rozpoczął się najważniejszy pościg w dziejach Śródziemia. Pippin i Merry wyszli roztrzęsieni zza krzaków. -Cali? –Spytał Aragorn. Hobbici wciąż drżąc, niepewnie skinęli głowami. -W porządku. Ruszamy do Brodu. Arwena czuła ziemię, nad którą biegł niby cień, Asfaloth. Starała się cały czas utrzymywać kontakt wzrokowy z drugą Elfką, przemykającą pomiędzy olbrzymimi dębami. Rohirriański koń biegł ciężej i wolniej od lekkiego, elfickiego Asfalotha, który od źrebięcia był ćwiczony do cichego i lekkiego biegu, pomagającego niepostrzeżenie umknąć nieprzyjaciołom. Kopyta Asfalotha nie zostawiały widocznych śladów na wilgotnej od rosy trawie, a pierwsze promienie słońca igrały w czarnych włosach jego pani. Cipriss zwalniał, biegnąć już dobry kawałek za białym ogierem. Pellamerethiel oglądała się raz po raz, zdziwiona łatwością ich ucieczki. Zaczynała też żałować, że zamiast wypoczętego i śmigłego Asfalotha, ujeżdżała zmęczonego i powolniejszego odeń Ciprissa. Coś mignęło w krzakach na lewo od Arweny. Budzące się do życia ptaki zamarły, czując nad sobą grozę, która oplotła powietrze gęsta niczym mleko. Kiedy pojawiły się dwa pierwsze Nazgûle, Arwena nie straciła zimnej krwi, lecz spowolniwszy konia, pozwoliła Pellamerethiel dogonić się. Jechały teraz łeb w łeb, a dookoła nich zacieśniał się krąg Nazgûli, które nacierały na nie i starały się je otoczyć. W pewnej chwili obie Elfki szarpnęły za końskie uzdy i oba konie wpadły w wyjątkowo gęsty las, zostawiając Upiory za sobą. Jeden z nich wydał z siebie ten przerażający wrzask, po czym przeciskając się pomiędzy drzewami, nieubłaganie zbliżały się do Elfek. Gdy zobaczyły pędzącą po otwartym terenie Arwenę, która po chwili znowu zniknęła za kolejnym zadrzewionym kawałkiem lasu bez namysłu skoczyły naprzód. Arwena mknąc między dębami obejrzała się za siebie. -„Udało się...”-Pomyślała. Ale wtedy policzyła Upiory. Było ich pięć. W chwili gdy Arwena odciągała uwagę Nazgûli i oddalała się coraz bardziej od Brodu, Pellamerethiel ściągnęła wodze swojego konia i ten na wyuczony znak, położył się posłusznie na ziemi, między kępami jakichś wysokich chwastów. Wtedy Elfka okryła Froda i pysk koński szarym płaszczem Elfów, który miał tę zaletę, że człowiek ukrywający się pod nim był prawie niewidoczny. Zwłaszcza w ciemnym lesie. Gdy Nazgûle przegalopowały zaledwie kilkanaście jardów od nich, Pellamerethiel szczelniej zasłoniła Froda szarym płaszczem, a sama przylgnęła z całej siły do końskiego grzbietu. Gdyby Upiory znalazły ich w tej chwili- byliby zgubieni. Jednak Nazgûle nie zauważyły ukrytej Elfki, hobbita i czarnego konia. Pomknęły dalej. Gdy tylko ostatni Jeździec zniknął z jej pola widzenia, Pellamerethiel poderwała konia i szepnąwszy „Noro lim, Cipriss!”, zawróciła i pomknęła w stronę brodu. Nie wiedziała jednak, iż Nazgûle domyślały się celu ich ucieczki. Dwa Upiory, które w chwili gdy Pellamerethiel poderwała konia do biegu, stały na skraju lasu, węsząc, wyczuły nikły zapach Powiernika Pierścienia. Nie mogły go jednak widzieć, więc cicho, ale szybko ruszyły w stronę Brodu Bruinen, domyślając się słusznie, że Powiernik spróbuje tamtędy trafić do Rivendell. -„Noro lim, Noro lim!”- Popędzała dalej konia. Jechała okrężną drogą do Brodu, gdyż nie chciała wyjeżdżać na otwarty teren. Pellamerethiel zdawała sobie sprawę, iż uczestniczy w jednej z najważniejszych misji w historii Śródziemia. Niziołek, którego wiozła przed sobą, był Opiekunem tak małego i tak zdawałoby się niewinnego przedmiotu. Od przedmiotu tego jednak, zależał los całego Śródziemia i ludów go zamieszkujących. Nazgûle rwały do celu najkrótszą drogą, ale ruszyły tam dobre kilka minut po Pellamerethiel. Już z daleka ujrzały zbliżającą się do Brodu Bruin Elfkę na czarnym rumaku, która wiozła przed sobą... -Pierśśścień! –Wysyczał Nazgûl i wrzasnął przeszywająco, przywołując resztę Jeźdźców. Upiory ścigające Arwenę, zatrzymały się nagle. Usłyszawszy wołanie towarzyszy, zrozumiały iż zostały oszukane i ścigają niewłaściwego Elfa. Odpowiedziawszy na wezwanie Jeźdźców przy Bruinen, nie zwracając już najmniejszej uwagi na Arwenę, zawróciły i puściły się cwałem. Elfka oczywiście kłusowała za nimi, trzymając miecz w pogotowiu. Miała nadzieję, że Pellamerethiel dotarła już z Frodem do Rivendell, lecz w głębi duszy nie liczyła na to. Pellamerethiel widząc już Bród przed sobą, lekkomyślnie pozwoliła Ciprissowi przejść z galopu w kłus. To był błąd. Frodo wyczuł obecność Upiorów zanim jeszcze wychynęły z lasu. Hobbit odwrócił się i wyszeptał: -Upiory Pierścienia... Pellamerethiel obróciła się i pobladła. Jadąc wzdłuż Bruiny zbliżali się do nich dwaj Jeźdźcy. Czerwone oczy ich rumaków żarzyły się w półmroku niby dwa rozpalone węgle. Cipriss, koń tej samej rasy co konie Nazgûli, cofnął się i stanął na zadnich nogach, lecz nie uciekał, jak poprzednio w lesie. Elfka trzymała mocno Froda, bojąc się aby nie spadł z rozdrażnionego ogiera. Oczyma wyobraźni widziała już co nastąpi: Nazgûle dopadają ich, roznoszą ją i Ciprissa na strzępy, po czym porywają hobbita, będącego i tak już częścią duszy po ich stronie. Odjeżdżają, uwożąc ze sobą ostatnią nadzieję Wolnych Ludów Śródziemia. Pellamerethiel w wyobraźni słyszała już szczęk mieczy i zwycięskie skrzeki Nazgûli. -Cipriss, Noro lim, Noro lim...-Głos Froda wyrwał ją z przerażającej wizji i brutalnie przywrócił do rzeczywistości. Hobbit z całą siłą, na jaką go było teraz stać, szarpnął za wędzidło i skierował konia z powrotem w stronę Brodu. Koń opornie zaczął kłusować, przednie kopyta dotknęły już lodowatej wody Bruiny i koń przyśpieszył. Dwa Nazgûle usiłowały wprowadzić swoje konie w zimną wodę, lecz te rżąc protestowały i stawały dęba. Kiedy Pellamerethiel i Frodo znaleźli się na drugiej stronie rzeki, Elfka była pewna, że to koniec. Nie spodziewała się, by Upiory ośmieliły się wkroczyć na tereny Elfów. Nagle rozległ się dziki ryk i z lasu wypadło pięcioro Jeźdźców, którzy nie zwalniając, zmusili swoje rumaki by wpadły w wodę. Ostatnia dwójka Nazgûli w końcu wprowadziła swoje konie do wody i siedmioro Jeźdźców nieubłaganie zbliżało się do drugiego brzegu. Pellamerethiel starała się nie tracić zimnej krwi. Ucieczka teraz nie miała dalej sensu- Za kilka minut Nazgûle dogoniłyby jej wykończonego Ciprissa i wizja, którą Elfka miała przed chwilą przed oczami, stałaby się prawdą. Koń pierwszego z Upiorów właśnie dotknął kopytami brzegu, gdy pojawiła się Arwena. Zorientowała się szybko w sytuacji i zaczęła coś szeptać w języku Elfów, przyciągając uwagę Nazgûli, które stanęły jak wryte. Na koniec dodała słowo „Elbereth” i zamilkła. Wtem rzeka jakby ożyła. Fale wezbrały i przybrały kształt i wygląd stada białych koni, na których grzbietach siedzieli uzbrojeni rycerze. Konie Nazgûli kwiknęły głośno i stanęły dęba, lecz było już za późno. Rzeka ożyła i fala wywołana przez Arwenę całkowicie zalała Jeźdźców, którzy z zamierającym krzykiem zniknęli w odmętach Bruiny. Pellamerethiel nie mogła wykrztusić słowa z radości. Wtedy przypomniała sobie o półżywym hobbicie i zamierzała zmusić Ciprissa do ostatniego biegu. W kierunku Rivendell, Imladris- miasta Elfów. Lecz zanim zdążyła poprowadzić tam konia, zobaczyły jeźdźców na białych koniach, którzy podążali ku nim. Frodo uśmiechał się słabo. Dotarli do Rivendell, jego misja jest zakończona... przez zamglone spojrzenie zauważył dziwny wygląd nadjeżdżających postaci...Elfowie. Wtem na niebie zauważył coś jeszcze. Nikły, ciemny kształt, który na chwilę przysłonił słońce. Frodo usłyszał cichy krzyk, jakby wydał go właśnie nikły cień z nieba. -„Goniło nas tylko siedmioro Nazgûli...”-Pomyślał, zanim stracił przytomność. *Utúliënye-Przybyłam **Noro lim!-Jedź szybciej! "
tygrysek [ behemot ]
ciemek [ Senator ]
moja kolej . "Nadzieja matką głupich" jestes ciepla woda po ciezkim dniu jestes kwiatem, takim zwyklym, polnym rosniesz sobie niepozornie az do wiosny, potem rozkwitasz i razisz mnie swoim pieknem nieprzenikniony blekitno rozowy kwiat nadzieji. nadzieji na co ? na przyszlosc ? na powodzenie ? nadzieji na upragniona milosc. nie chce takiej nadzieji. chcę ciebie. taka jaka jestes. rano pieknie skromna, o delikatnych platkach, nieco wilgotnych od rosy, pozniej w sloncu..jestes kolorem nieokreslona barwa uczucia promieniujesz spokojem i radoscia madroscia i przebiegloscia chowasz sie przed noca zastygajac w ramionach traw. odradzasz sie cyklicznie bedac za kazdym razem bogatsza, piekniejsza, a ja budze sie z krzykiem nocaa ...chce wrocic na kwiecista polane... PS : Pisałem bez ęąń itd ...ale dacie sobie radę chyba ;P
Kuzi2 [ akaDoktor ]
Oparte na faktach autentycznych. Screen z komputera Billa Gatesa :)
Loonatyk [ ]
Kuzi2 - nie pochlebiaj sobie:) A zaraz rusza kwiz samoobrony dla kobiet!