GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Oceńcie mój styl pisania :)

06.01.2006
21:39
smile
[1]

Kurdt [ Man of Faith ]

Oceńcie mój styl pisania :)

Jakiś czas temu napisałem toto takie. :) Odpowiedzi na pytania, które raczej padną: 1. Tak, Pratchett jest moim pisarskim autorytetem. 2. Tak, wiem, że w wymyślaniu nazw własnych jestem słaby. Enjoy. Dotychczas przetestowane na klasie i pani z polskiego. :)

Historyja Kurta Krasnoluda
(krzywym piórem pisana)
cz.1



Kurt opróżniał właśnie kolejny kufel cienkiego piwa przy kamiennym blacie stolika w gospodzie „Przy Północnej Ścianie” w Maestridt, ogromnej, monumentalnej metropolii wykutej w niegościnnych skałach gór okalających śnieżną krainę Dûn Vincere. Nie był to przybytek pierwszej świeżości, w kątach dało się zauważyć rozległe pajęczyny wraz z najrozmaitszymi lokatorami, zarówno konsumującymi, jak i przeznaczonymi do konsumpcji, podłoga była ledwie dostrzegalna spod najrozmaitszych i interesująco różnobarwnych naleciałości, a lampy sprawiały wrażenie, jakby znajdujące się wewnątrz ogniki już dawno porzuciły trud przebijania się przez warstwy pokrywającego klosze brudu. Również stolik, nazywany stolikiem chyba tylko przez nie pozbawionych najwyraźniej poczucia humoru właścicieli, zawalony teraz stosem opróżnionych, cynowych kufli zdawał się nie pamiętać swojego ostatniego kontaktu z czymkolwiek przypominającym ścierkę, czy chociażby dobroduszny rękaw właściciela lokalu. Ale był to również najtańszy bar w okolicy, a było to niezwykle istotne kryterium dla naszego bohatera, krasnoluda i wykidajło do wynajęcia w jednej, niezbyt imponującej osobie. Gwoli ścisłości – Kurt był najmniej wykidajłowym wykidajło jakiego spotkacie po tej stronie gór. Tak naprawdę Kurt bardzo chciał zostać strażnikiem, ale takim naprawdę, naprawdę strażnikiem. Paradować w lśniącym pancerzu po ulicach Maestridt, przy boku mieć zawadiacko wysunięty miecz, a na głowie hełm naczelnika straży. Oczywiście fakt otrzymywania przez strażników beczułki pierwszorzędnego piwa dziennie był tylko nic nie znaczącym szczegółem w całym multum misternych marzeń naszego krasnoluda. Problem w tym, że Kurt wyglądał całkiem niepozornie, jak na przyszłego naczelnika straży. Chudy w barach, nieco za szeroki w pasie, zapadnięta twarz ledwie widoczna spod burzy blond kłaków, które w pewnych, niemożliwych do wyznaczenia miejscach dzieliły się na czuprynę, wąsy i brodę. Tym niemniej, jak na ambitnego i jednocześnie naiwnego krasnoluda przystało, nasz bohater święcie wierzył, że osiągnie swój cel, a aktualnie uskuteczniana profesja „wypraszacza zbędnych gości z lokalu” tylko przybliży go do spełnienia marzeń.
Za oknem zapadł już zmrok, a to oznaczało, że Kurt musi zakończyć przygodę z trunkami w „Północnej Ścianie” (a była to zaiste niebezpieczna przygoda, możecie wierzyć na słowo) i w tym samym lokalu zająć swoje standardowe stanowisko przy drzwiach. Nocna zmiana przy wejściu w „Północnej Ścianie” dawała mnogość okazji, ku zawarciu nowych znajomości z każdym, z kim przyszły naczelnik straży znać się nie powinien. Cóż jednak zrobić, takie życie, taki los naszego bohatera. Tej jednak nocy było wyjątkowo spokojnie, nie zmuszony do ani jednej interwencji Kurt całą zmianę czytał swoją ulubioną książkę, pt. „Multum rad i przestróg dla rezolutnych strażników”. Nad rankiem, bogatszy o jedną nieprzespaną noc więcej oraz ułamek zapamiętanych rad i przestróg udał się do swojego jednopokojowego mieszkania, tuż obok stacji skonstruowanej niedawno przez gnomy kolejki podziemnej. Po drodze dostrzegł jednak coś, co przykuło jego rozchybotaną uwagę. Ogłoszenie. Otóż jedna z lepszych gospod w mieście, „Siedem Półmisków” szukała nowego wykidajło. Nie zwracając uwagi na konflikt jego własnej renomy z renomą owego lokalu, udał się do tego eleganckiego przybytku. O dziwo, właściciel zechciał go nawet wysłuchać. O dziwo, miał nawet ochotę go przyjąć. Pod jednym warunkiem. Miał dostarczyć owemu właścicielowi kły yeti, na dowód tego, że jest coś wart. Kurt zwątpił trochę. Yeti miały w zwyczaju bywać dużymi, agresywnymi, kosmatymi stworzeniami. Miały też w zwyczaju zjadać krasnoludy. Kurt był krasnoludem. Jednakowoż po chwili namysłu, odurzony nagłym atakiem pewności siebie, nasz bohater podjął się próby.

Jaskinia yeti znajdowała się w Dolinie Verthoth, godzinę drogi z Maestridt. Po sześćdziesięciu minutach Kurt był na miejscu. Uzbrojony w siebie, przyczaił się za pobliskim głazem i z pewną dozą niepokoju zaczął obserwować porozrzucane tu i ówdzie krwawe resztki jakiegoś nieostrożnego czegoś, lub kogoś, mającego wątpliwą przyjemność zwiedzić yeti od środka. Interesującą czynność przerwał mu ryk, będący tym wobec odgłosu przeciętnej lawiny, czym wybuch supernowej wobec flesza używanego przez gnomy przy wykonywaniu błyskawicznych portretów. Ryk dobywał się z wnętrza jaskini i najprawdopodobniej był tym rodzajem ryku, jaki towarzyszy różnym paskudnym istotom przy budzeniu się. Yeti dopiero wstał, co w wolnym tłumaczeniu przekładało się na to, iż był głodny. Niezwykle głodny. Jako, że wszystkie głodne stworzenia, które winny być go pozbawione posiadały niezwykle wyczulony zmysł węchu – bestia natychmiast wyczuła czające się nieopodal kilkadziesiąt kilo mięsa szczelnie upakowane w niepozornym krasnoludzie. Potwór począł wolno sunąć ku wyjściu ze swego legowiska – wolno, gdyż aby rozruszać tak ogromne cielsko, jakim dysponował ów egzemplarz potrzeba włożenia solidnej pracy i niemałej ilości energii. W tak zwanym międzyczasie Kurt zdołał strategicznie zmienić swoje położenie na takie, które w strategiczny i bezpieczny zarazem sposób pozwalało obserwować dalsze posunięcia przeciwnika. Znaczy, oddalił się na odległość jakichś stu stóp i ukrył się za nieco większym od niego samego wypustem skalnym. Począł dalej obserwować jaskinię. Ciężkie kroki, które dały się od jakiegoś czasu słyszeć wyraźnie przybrały na głośności, a towarzyszące im sapania i inne odgłosy, których pochodzenia nasz bohater wolał się nie domyślać stawały się coraz bliższe wylotowi groty.
Nagle z mrocznej czeluści wyłoniła się kosmata łapa. Z jednej strony była wyposażona w komplet ostrych i wielkich niczym zaciśnięte krasnoludzkie pięści pazurów. Z drugiej natomiast strony – wyposażona była w yeti. To indywiduum robiło wrażenie. Szarobure futro, posklejane w wielu miejscach tym, co wyciekło z poprzednich ofiar pokrywało jednolicie całe cielsko, pozostawiając jedynie miejsca na czarne, paciorkowate oczy, komplet kłów na których można by wygrawerować „Nasz właściciel to głąb”, a i tak nikt nie zwrócił by na to uwagi, oraz coś, co w przeszłości prawdopodobnie było nosem, teraz natomiast zdawało się być grudką mięsa nieudolnie przyklejoną do reszty twarzy. Higiena osobista była najwyraźniej czymś absolutnie potworowi obcym, gdyż droga, jaką smród starego cielska musiał pokonać w dotarciu do krasnoluda była zdecydowanie nieadekwatna do szybkości, z jaką ów smród to zrobił.
Całość w połączeniu ze strachem i adrenaliną wystarczyła, aby Kurt zaszczycił śnieg pokrywający dolinę czymś, co jeszcze przed sekundą swobodnie dryfowało w jego żołądku, teraz natomiast bezwzględnie wykorzystało okazję wydostania się na wolność. Klęcząc i ocierając rękawem twarz krasnolud rozpaczliwie nasłuchiwał, czy aby stwór nie przybliża się w jego stronę. Kiedy jednak podniósł się na nogi zdołał tylko dostrzec plecy yeti (a raczej miejsce, gdzie powinny się owe plecy znajdować). Potwór wyruszył w głąb doliny, najpewniej aby upolować mniej ostrożne stworzenia. Co w praktyce oznaczało, że Kurt miał trochę czasu, aby obmyślić dalszy plan działania. Przysiadł na śniegu i opierając się dla wygody plecami o skałę, zaczął rozważać za i przeciw każdego możliwego rozwiązania. A jako, że myślenie (a zwłaszcza rozważanie) nie były czynnościami nader często mającymi miejsce w barwnym niczym pożółkłe zdjęcie żywocie naszego herosa, jego organizm postanowił w nagłym przypływie dobrej woli ocalić swojego właściciela od śmierci z przemęczenia i poszedł spać.

Kurt obudził się. Aczkolwiek gdy tylko to zrobił, natychmiast tego pożałował. Każdy sen byłby lepszy od tej jawy. Krasnolud leżał pośród świeżo ogryzionych kości na zimnym i poplamionym krwią głazie wewnątrz lodowatej jaskini. Głaz okolony był czymś na kształt krat, wykonanym z żeber jakiegoś dużego stworzenia. O wiele bardziej od kości jednak przejął się (co było w miarę rozsądne) gigantycznym yeti śpiącym smacznie tuż za kratami i pochrapującym z cicha (przy czym „z cicha” bywa pojęciem bardzo względnym, wierzcie mi). Gdyby potwór potrafił pisać, zapewne przykleił by na krasnoludzie karteczkę z napisem „kolacja” albo czymś w tym stylu. Jednakże byłoby to działanie cokolwiek zbędne, gdyż Kurt sam domyślił się, iż jego aktualne położenie nie jest spowodowane chęcią potwora do odrobiny towarzystwa. Postanowił działać. Zaczął od zbadania krat, które odgradzały go od względnej wolności. Niestety, były akurat na tyle wąskie, ażeby nasz bohater się przez nie nie przecisnął, na tyle wysokie, by nie mógł uchwycić czubków, oraz na tyle śliskie, żeby porzucić jakiekolwiek próby wspinaczki nań. Tak więc przegroda była na pozór nie do przejścia. Mógł co prawda próbować połamać kości, ale towarzyszący temu hałas mógłby niekorzystnie wpłynąć na ciągłość snu potwora. Krasnolud zaczął obmacywać kieszenie w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby się przydać w tej jakże niecodziennej sytuacji. Kłaczek kurzu, nitek i innych śmieci (każdy przecież ma taki kłaczek w którejś kieszeni), mały sztylecik, którym yeti mógłby sobie prawdopodobnie w zębach dłubać, „Multum rad i przestróg dla rezolutnych strażników” wydanie skrócone, kieszonkowe i kilka grudek soli.
Kiedy tylko zakończył przegląd posiadanych przedmiotów, tak żeby mu się specjalnie nie nudziło, yeti postanowił się obudzić. Ryknął, ziewnął, wykonał ruch, który prawdopodobnie miał być przeciągnięciem się, a potem zamaszystym ruchem sięgnął po krasnoluda. Ten próbował wcisnąć się w najmniejszy kąt więzienia (co było zajęciem zdecydowanie bezcelowym, bo jak wiadomo najmniejsze kąty mają właśnie to do siebie, że są najmniejsze, a nawet krasnoludowi do tego „najmniejszy” sporo brakowało), ale w wyniku agresywnego polowania dłonią potwór pochwycił naszego bohatera. Kurt poczuł się dziwnie lekko, kiedy stwór unosił go w górę – jednak gdy tylko dane mu było poczuć ohydny smród z paszczy agresora jego organizm postanowił nie poddawać się tak łatwo. Krasnolud mimowolnym skurczem mięśni wsadził potworowi palec w oko. Co było czynnością o tyle nietrudną, o ile oczy yeti były duże. Przerażający ryk rozdarł jaskinię. Monstrum zaczęło wić się wściekle i tupać, uderzać łapami o ściany w ślepym gniewie próbując pochwycić tego małego sprawcę tak dużego bólu. W wyniku kilkunastosekundowej szarpaniny, yeti upadł. Upadł dość niefortunnie, bo akurat na ostro zakończone skały sterczące pionowo w górę. Po kilku minutach wcale niecichej agonii wydał z siebie ostatnie tchnienie i zakończył proces umierania.
Kurt poczuł się nieco zaskoczony (w istocie jego zaskoczenie było niemniejsze od tego, z jakim mucha musi obserwować nadlatującą packę) że tak łatwo mu się upiekło. Ale w myśl starej zasady, że jeżeli coś może się nie udać – nie uda się na pewno jaskinia zaczęła się walić. Kolejne odłamki skalne wielkości krasnoluda zaczęły z głośnym hukiem uderzać w podłoże. Kurt skąpymi resztkami odwagi zaczął szarpać za wystający z paszczy kieł potwora, ale przy jego niezbyt imponującym zapleczu fizycznym była to czynność bezcelowa. W końcu zdrowy rozsądek wziął górę i nasz bohater zaczął biec w kierunku, w którym jego zdaniem powinno znajdować się wyjście. Ku wielkiej uciesze przede wszystkim swojej, tak było w istocie. Jaskinie mają to w zwyczaju, żeby ostatecznie zasypywać wyjście dokładnie w tej sekundzie, w której krasnolud znajduje się dwa kroki za nim. Ta nie chciała być gorsza i ze szwajcarską dokładnością wykonała plan.
Kurt stał na śniegu. Nie wierzył we własnego pecha. Kilka ton skał odgradzało go od własnoręcznie pokonanego yeti – a to w rezultacie oznaczało brak perspektywy awansu. I nagle, gdy już miał udać się pokonany do domu, dostrzegł leżący koło wejścia kieł. Zapewne ukruszony podczas jednego z polować. Teraz dla odmiany nie wierząc we własne szczęście (i głupotę, gdyż wcześniej go nie zauważył) podniósł go radośnie i udał się do Maestridt, podjąć pracę w nowym miejscu (ale JAKIM miejscu!). Z tym, że to już temat na kolejne opowiadanie.

Ciąg dalszy (prawdopodobnie) nastąpi. A póki co – KONIEC

06.01.2006
21:42
[2]

Przewodnik Syriusza [ Magazyn Grafik ]

Nie za długie, ale fajne. Błędów jest odrobinka, ale generalnie jestem na tak.

06.01.2006
21:44
smile
[3]

Amadeusz ^^ [ tool ]

Hmm, całkiem dobre, jak na amatora.

06.01.2006
21:48
[4]

bart-2 [ Konsul ]

sory, ale nie chce mi sie czytać : P

06.01.2006
21:49
[5]

Milka^_^ [ Baszar ]

Dobre, nawet bardzo. Też swego czasu pisało coś ala takie coś. Tylko, że mi się znudziło, ale kiedyś dokończe to moje pisanie.

06.01.2006
21:55
smile
[6]

Raz3r [ Generaďż˝ ]

Przeczytałem 1/3 i mnie zmogło :)
ale ogólnie może byc :P....

06.01.2006
22:00
[7]

Sn33p3r [ Luca Brasi ]

Czyzby zapowiadal sie nowy pisarz?:)
Oczywiscie na "TAK"!Bardzo milo sie czytalo!!!

06.01.2006
22:05
[8]

Dorotkadk [ Generaďż˝ ]

nie przeczytalam calego tekstu ale na moje oko to calkiem niezle ;]

06.01.2006
22:10
smile
[9]

Raz3r [ Generaďż˝ ]

przemogłem się i przeczytałem.
Niezłe :). Chętnie przeczytam druga cześc :P

06.01.2006
22:18
smile
[10]

Hans87 [ Konsul ]

nawet fajne, ale widze ze masz ten sam problem ktory ja mialem piszac takie rzeczy brak dialogow;/

06.01.2006
22:34
[11]

Potężny Kleszcz [ Konsul ]

nawet spoko
jedyne co mi sie nie podoba to "aczkolwiek"
mój wykładowca wtrąca to 5 razy w każdym zdaniu dlatego mam do tego wstręt ;)
ogólnie spox

07.01.2006
00:36
[12]

Faolan [ Człowiek Wilk ]

Kurdt - przypomnij mi jutro rano, to napiszę całą listę błędów, które popełniłeś. No dobra może nie całą, ale kilka. Jest prawie pierwsza w nocy i ja kiepsko kojarzę.

Jeden napiszę z góry:

Za DŁUGIE zdania, opisy.

I za często powtarzasz pewne nazwy pod rząd.

07.01.2006
00:57
smile
[13]

Deepdelver [ aegnor ]

Na plus - spory zasób niewymuszonego słownictwa.
Na minus - w zasadzie kazde zdanie jest 2-3 razy za długie. Pisanie to sztuka wyboru - coś zawsze trzeba wyciąć, bo powstaje kalejdoskop. Krótkie zdania i umiejętnie dobrane słowa mają o wiele więcej mocy i bardziej przemawiają do czytelnika.

ZA DUŻO EPITETÓW. Ograniczaj.

Kurt opróżniał właśnie kolejny kufel cienkiego piwa przy kamiennym blacie stolika w gospodzie „Przy Północnej Ścianie” w Maestridt, ogromnej, monumentalnej metropolii wykutej w niegościnnych skałach gór okalających śnieżną krainę Dûn Vincere.

Przeczytałem tylko kawałek, bo literatura fantasy jest dość jałowa i mnie mierzi. :)
Ale generalnie idzie Ci całkiem dobrze.

07.01.2006
11:03
smile
[14]

Faolan [ Człowiek Wilk ]

Od razu napiszę, że w sumie nic mnie nie uprawnia, do krytykowania, może ośmiu lat pisania. Ale przez osiem lat nadal mogłem popełniać grafomanię. Dobrze, zaczynajmy:

- przekombinowujesz zdania, są za długie i zawierają często zbędne informacje, które Twoim zdaniem mają budować obraz, ale tak naprawdę, są niepotrzebne:

"Kurt opróżniał właśnie kolejny kufel cienkiego piwa przy kamiennym blacie stolika w gospodzie „Przy Północnej Ścianie” w Maestridt, ogromnej, monumentalnej metropolii wykutej w niegościnnych skałach gór okalających śnieżną krainę Dûn Vincere."

wystarczyłoby:

Kurt opróźniał kolejny kufel cienkiego piwa w gospodzie "Przy Północnej Ścianie".

-tworzysz dziwne powiązania wyrazów, które nie mają racji bytu:

"dobroduszny rękaw właściciela lokalu" - co to jest dobroduszny rękaw?? w jaki sposób jest on dobroduszny

"zawadiacko wysunięty miecz" - jak wygląda zawadiacko wysunięty miecz, w dodatku z czego wysunięty i jak można chodzić z takim mieczem będąc strażnikiem

"podłoga była ledwie dostrzegalna" - wyobraź sobie tą podłogę, całą scenę. Siedzisz w karczmie i mrużysz wzrok, aby dostrzec podłogę.

Mogłoby być "podłoga była niewidoczna spod zalegających ją ciał, kufli, misek, rzygowni" niepotrzebne skreślić.
Ale w dodatku dalej jest:
"spod najrozmaitszych i interesująco różnobarwnych naleciałości" - naleciałości nie są na tyle grube - duże, żeby podłoga była przez nie niewidoczna

Dobrym rozwiązaniem, ponieważ wiem, że gdy się pisze to sie nie myśli :) byłoby po każdym akapicie przeczytanie go i wizualizacja, każdego zdania w umyśle. Pamiętając oczywiście, że nie każde związki wyrazów pasują do siebie albo do opisywanej sytuacji.


"lampy sprawiały wrażenie, jakby znajdujące się wewnątrz ogniki już dawno porzuciły trud przebijania się przez warstwy pokrywającego klosze brudu" - to jest w ogóle źle. Lampy nie mogą sprawiać wrażenia. Po drugie potem piszesz o ognikach (co to jest właściwie, jakaś zwierzątka, które dają blask??), którym się nie chce świecić.
Może raczej "Lampy pokryte grubymi warstwami brudu praktycznie nie dawały światła" albo "Światło z ledwością przedostawało się poprzez pokryte brudem klosze lamp".


"Ryk dobywał się z wnętrza jaskini i najprawdopodobniej był tym rodzajem ryku, jaki towarzyszy różnym paskudnym istotom przy budzeniu się"
Nie potrzebne jest słowo najprawdopobniej - albo wiesz albo nie, krótka piłka.

"Interesującą czynność przerwał mu ryk, będący tym wobec odgłosu przeciętnej lawiny, czym wybuch supernowej wobec flesza używanego przez gnomy przy wykonywaniu błyskawicznych portretów. Ryk dobywał się z wnętrza jaskini i najprawdopodobniej był tym rodzajem ryku, jaki towarzyszy różnym paskudnym istotom przy budzeniu się."

Heh. Te zdania nie pasują do siebie. W jednym piszesz, że to była mega zajebisty ryk niczym lawina, a w drugim, że już taki od budzenia się groźnych stworzeń. Jeszcze w pierwszym użyłeś dziwnego porównania ryku z fleszem i wybuchem. Bodźa słuchowego z wzrokowym. Połącz je:) Np.
"Interesującą czynność przerwał mu ryk dobywający się z jaskini, będący jednym z tych jakie wydają budzące się, straszliwe głodne monstra."
Ładne (bo moje :)), zwarte, mówiące co należy i co najwaźniejsze z jednym "rykiem" :)

"W tak zwanym międzyczasie Kurt zdołał strategicznie zmienić swoje położenie na takie, które w strategiczny i bezpieczny zarazem sposób pozwalało obserwować dalsze posunięcia przeciwnika."

Wywalamy "tak zwanym", potem powtarzasz odmianę słowa strategia, wywalamy "zarazem". W sumie "strategiczny" też bym wywalił bo nie wiem, jak się ma do reszty zdania.


Dalej w pierwszym zdaniu w ogóle:
"ogromnej, monumentalnej" - albo monumentalnej albo ogromnej, wybierz jedno coś nie może byś monumentalne i ogromne jednocześnie bo oba przymiotniki odnoszą się do wielkości.

Potem przy yeti piszesz o jaskini a następnie zmienia się ona w grotę. Wiem, że chcesz nie powtarzać wyrazów i używasz bliskoznacznych, ale w słowie pisanym, w książkach i opowiadaniach, które czytelnik ma sobie wyobrażać, one już nabierają innych znaczeń. To jest w ogóle syfna i beznadziejna naleciałość z wypracowań z polaka, kiedy nauczycielki czepiały się powtórzeń.

O dziwo jest mało błędów z zaimkami w stylu "wyciągnął swój miecz" w sytuacji kiedy tylko on może wyciągać miecz, nie ma nikogo innego albo "sięgnął do swoich kieszeni".

Dobra narazie tyle, ale tak naprawdę sporo jest tego w tekście.

Z dobrych rad - dużo czytać, DUŻO. Po napisaniu, jakiegoś tekstu odłożyć do szuflady, poczekać ze dwa tygodnie, wyjąć, przeczytać, złapać się za głowę i poprawiać. Tak ma każdy. Pamiętam, jak po paru latach wyjąłem mój pierwszy tekst i zacząłem czytać. O losie :)

Pozdrawiam

07.01.2006
11:35
smile
[15]

TEQ [ Pretorianin ]

Samo to, że chciało ci się tyle pisać jest godne pochwały. Było w tekście trochę błędów, ale ogólnie fajnie, chociaż ja się nie znam.

07.01.2006
11:37
[16]

adrian7889 [ ThE BeSt oF cZłEk ]

A dla mnie troche za dlugie nawet nie mialem zamiaru tego czytac!!!!!!!

07.01.2006
11:38
[17]

Bard_Harrvan [ Pretorianin ]

niezle ... sam tez pisze troche ... ale o bezwzglednym zabojcy Daracie ... jak troche napisze to was udostepnie

07.01.2006
21:26
smile
[18]

Darth'can [ Junior ]

Opowiadanianie ogólnie mi sie spodobało. Warto troche skrócić zdania, bo w niektórych momentach przeradzało się to w niezrozumiały bełkot :P. Czekam na drugą część.

PS: Co do osób, którym niechciało sie czytać bo "za długie" - niech to pozostanie milczeniem.

07.01.2006
22:08
[19]

minius [ Senator ]

Ogólnie całkiem nieźle.

Przeczytaj to jeszcze raz, bo masz w tekście wiele powtórzeń (np. słowo Kurt mógłbyś od czasu do czaasu zamienić na inne - człowiek, bohater, postać...)

Na początku również w jednym zdaniu walnąłeś dwukrotnie słowo "najrozmaitszymi" co jest niedopuszczqalnym powtórzeniem.
Ale na lekcji Polaka dostałbyś murowane 5+.

07.01.2006
22:31
smile
[20]

bekas86 [ Blaugranczyk ]

Kurdt --> nie chcialo mi sie czytac ale mignelo mi nazwisko Pratchett i sie skusilem. Fajna historyjka, czekam na kolejna czesc...

07.01.2006
23:14
smile
[21]

Kurdt [ Man of Faith ]

Hans87 --> Fakt, jakoś nigdy nie udawało mi się dobrego dialogu sensownie wkleić w resztę tekstu, więc je po prostu pominąłem.

Deepeldever --> Postaram się ograniczać. Teraz jak patrzę na to zdanie, które przytoczyłeś faktycznie wydaje mi się to trochę dziwne.

Faolan --> Dzięki bardzo. Postaram się zapamiętać i wykorzystać.

minus --> Starałem się ograniczać użycie imienia, ale wbrew pozorom synonimów nie da się znaleźć aż tak dużo. Za to opowiadanie dostałem 5. A powtórzenie to już raczej kwestia niedopatrzenia :)

Dzięki wszystkim. :)

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.