sir balor [ Pretorianin ]
Moje opowiadanie
Napisałem część mojego opowiadania wczoraj nie wiem co mnie do tego natchneło.
Wiem że zapewne większość z was parsknie śmiechem ale co mi tam.
Z góry przepraszam za błędy.
Piszę to opowiadanie w nocy , to moim zdaniem najlepsza pora na pisanie. Najlepsze pomysły przychodzą właśnie w nocy gdy ulice są puste ,a świat wydaje się czystrzy.
Człowiek to takie proste słowo ale jak można określić człowieka? Ludźmi żądzał błachostki nigdy nie będą wolni. Jedyni wolni ludzie to "żule" tak właśnie oni nie są uzależnien od humoru szefa od pieniędzy ani od nikogo.
Wydaje ci się że ty terz jesteś wolny prawda ale spóboj jutro rano nie iśc do pracy , szkoły albo w tej chwili wyjdź gdzieś nie możesz prawda ... gdybyś to zrobił to wywalili by cie z pracy prawda a gdy cie
wywalą z pracy to cię wywalą z domu na ulice prawda , widzisz wcale nie jesteś wolny.
Albo zastanów się codziennie harujesz jak wół abyś mógł mieć mieszkanie pracujesz i nie jesteś szczęśliwym że musisz pracować
mieszkasz w pustym mieszkaniu i rozwodzisz się maży ci się abyś pojechał w jakieś miłe miejsce albo poprostu odpocząć ale nie możesz nie masz czasu prawda.
To jedna z corub cywilizacyjnych tego świata brak swobody , czasu jedna z wielu. Ja nie potrafie już dostrze piękna tego świata
bo już raczej dużo z niego nie zostało.
Zastanawiacie się kiedyś co jest po tamtej stronie a jeśli niczego tam nie ma nie istnieje bóg ani reinkarnacja poprostu nic ?
Straszna perspektywa prawda , niektóży ludzie wierzą że doznali oświecenia ale ja w to niewierze.
Staniol89 [ LoDzIk ]
mi siem podoba ...spox =]
Quicky [ Senator ]
Jeśli to żart - mało śmieszny...
aliment [ KoTOR fan ]
a mi sie nie podoba. Mnostwo bledow ortograficznych i interpunkcyjnyc, a takze skladniowych. Poza tym pomysl jes banalny.
zoor!n [ Legend ]
no troszke bledy odstraszaja...
Promyk [ Sylwester B. ]
1. Wklej to do worda i zrób autokorektę
2. nie używaj tyle słowa "prawda"
3. To nie jest opowiadanie
Nie podoba mi się...
Orlando [ Reservoir Dog on holiday ]
Warszawa - 12 październik - Rano
Pierwsze promienie słońca uderzyły o zimną powierzchnię asfaltu. Uderzyły też w jego twarz, czekał na to. Już czas. Plan. Trzymać się według planu. Wiedział, że jeżeli to spier%&li, jestem trupem. Wział długi płaszcz i włożył do kabury berette. Wyłączył radio i wyszedł z mieszkania, udając się do windy. Poczekał chwile i wsiadł."O nie, tylko nie ona." Sąsiadka z piętra wyżej. Największa plotkara w bloku. I najbardziej upierdliwa.
- O dzień dobry panie Janku! - "Nienawidze jak tak do mnie mówi" - Pan też wychodzi? - zapytała. " Nie, do cholery, zachciało mi się jeżdzić windą tę i nazad!"
- Tak.
- O jak to dobrze się składa! - "Piąte piętro." - Bo widzi pan, pani Zosia z szóstki mi opowiadała... - "Drugie, boże, jaka ja mam ochote ją uciszyć" - i wtedy... - "Parter."
- Przepraszam, ale śpiesze się.
- No dobrze, do widzenia.
Szybko poszedł do wozu, byle z daleka od niej. Usiadł wygodnie w fotelu, by chwile odpoczac. Plan. Trzymać się planu. Zapalił wóz i ruszył.
"Pamiętaj, wchodzisz, robisz swoje i wychodzisz, co tam zrobisz to twoja sprawa". " Co tam zrobisz to woja sprawa". Wiedział co zrobić. Wszystko przygotował. Strażnicy, kamera. Nic nie umkneło jego uwadze. Musi się udać. Musi.
- JAK JEDZIESZ C&^JU!! - Mazda nie zatrzymała się tylko jechała dalej. Uspokoić się. Podgłośnie muzyke. Radio Zet, złote przeboje. "In Gadda da Vidda". Lubił ten utwór, uspokoiło go. Minął ostatnie skrzyzowanie i zatrzymał się na poboczu. Wyjrzał przez okno. Mało ludzi, mały ruch. O to chodziło. Wyjął tłumik ze schowka i założył na berette. Nie chcemy przeciez, zeby sadziedzi slyszeli, co by sobie pomysleli. Schował broń, by można ją było łatwo wyjąć. Wysiadł z wozu i udał się do budynku naprzeciwko.
- Dzień dobry. - Strażnik miło się uśmiechnął.
Nie odpowiedział, stał przy wejściu. Lewo - strażnik, prawo -straznik, dwie kamery, jedna osoba w kolejce, jedna kasa. Wziął głeboki oddech. "Wchodzisz, robisz swoje i wychodzisz, co tam zrobisz to twoja sprawa". " Co tam zrobisz to twoja sprawa". "Twoja".
Wyliczył to. Szybkim ruchem wyjąl broń prawą ręką i strzelił. Ciało strażnika zaczeło upadać. Szybki ruch ręki. Drugi strażnik nie żyje, ciało pierwszego upada. Szybkość. Szybkim ruchem znalazł się obok klienta banku i uderzył kolbą w jego skroń. Bezwładne ciało osuneło się na podłoge. Kasjerka w ciągu 10 sekund nie zdążyła nawet pisnąc od momentu wyjęcia broni, a już lufa była skierowana w jej czoło.
- Albo dasz kase do tego worka - Szybko wyjął spod płaszcza dużą torbe - albo sam to zrobie bedac obok twoich zwłok, rozumiesz?
- Aaaa... - Druga reka szybko odkrecil tlumik. Zaczął się denerwować.
- Ostatni raz mówie! - Tym razem poszła na współprace. Szybko zaczela pakowac pieniadze. Dla niego za wolno. Za dobrze mu idzie by się teraz wszystko spieprzyło. Nie po tych wszystkich trudach. Musi się udać.
- STAĆ!!
Słowo zaczeło uderzać go niczym obuch, policja? Czyżby suka włączyła alarm?
Powoli zaczął przekręcać głową w prawo. Może mu się tylko wydawało, że powoli. Zobaczyl na schodach trzeciego straznika. Nie powinnno być trzeciego strażnika, nie teraz. Spieprzyło się. Tego się najbardziej obawiał. Znowu wolno zaczął przesuwać broń w kierunku strażnika. Wolno? A moze to adrenalina mu tak uderzyła, że czas zwolnił? Może. W chwili gdy oboje wymierzyli się spojrzeniami, strażnik zawołał.
- Rzuć broń!! - Nie. Albo ty, albo ja.
- Kurw#.
Broń wypałiła.
Wypowiedź została zmodyfikowana przez jej autora [2005-09-19 22:07:46]
KRIS_007 [ 1mm[]R+4l ]
Po 1. Słownik
Po 2. Temat jak juz ktos napisal jest banalny
Po 3. To nie opowiadanie, co najwyżej jakiś szort.
Po 4. Nic w tym rewelacyjnego.
Po 5. Sorki, no ale taka jest prawda
Conroy [ Dwie Szopy ]
Beznadziejnie.
DeLordeyan [ The Edge ]
To nie jest Twoje powołanie. Weź się za hiphop, tam każdy tekst przejdzie.
Madziara333 [ Upadły Anioł ]
A jak dla mnie to nawet jest to ciekawe.. Troche za dużo błędów i zbyt wiele razy użyte słowo "Prawda" ale ciekawe.. Mówie ci to ja gdyz pisze już drugą książke i można powiedzieć że jako tako sie na tym znam... Jest OK
Orlando [ Reservoir Dog on holiday ]
I jak? 19.09.2005 | 21:23
Moze nie za dlugie, ale juz dla mnie troche pozno...
cronotrigger [ Rape Me ]
sir balor --> żal... co to ma być???
gofer [ ]
Kiedy widzę takie kwiatki jak "żądzał" to przypomina mi się nieśmiertelne "łapioł"...
Madziara333 [ Upadły Anioł ]
Orlando ---->
To jest jakiś kryminał ?? Wiesz .. można sie w tym zaczytać... Masz tego więcej ??? Z przyjemnością przeczytam ;D Możesz mi podesłac dalszy ciąg tego jeśli ci sie chce ;D
.:Jj:. [ The Force ]
Fajny wstęp:] A gdzie link do.. o kurde..
Orlando [ Reservoir Dog on holiday ]
Właściwie to teraz napisałem, ale moze dalszy ciag napisze.
Madziara333 [ Upadły Anioł ]
Orlando --->
Jak napiszesz tego więcej to podeślij. Naprawde fajnie sie zapowiada. Z chęcią przeczytam ;D
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
Skoro można liczyć na tak kompetentną krytykę, pozwolę sobię zaproponować mojego szorcika.
BLIZNA
Te plastikowe modele samolotów musiały się pojawić w moim ręku bardzo dawno temu. Miałem siedem lat, może mniej. Podarował mi je starszy brat cioteczny J, gdy pojawił się z wizytą u mojej babci, u której w dzieciństwie spędzałem każde wakacje. Byłem oczarowany prezentem: jedno i dwupłatowe samoloty pracowicie pomalowane, oznaczone na skrzydłach gwiazdami i różnokolorowymi kołami, wyposażone w miniaturową broń pokładową, bomby, obracające się śmigła. Te cudeńka wisiały wcześniej pod samym sufitem pokoju mojego brata. Może zmienił mu się gust, a może przeprowadził się do innego mieszkania. Może też po prostu wyrósł - był ode mnie dużo starszy, chyba osiem lub dziesięć lat. Przyczyna nie była jednak dla mnie tak istotna, jak skutek. Otrzymanie miniaturowych aeroplanów było jedną z najpiękniejszych chwil mego życia. Tak piękną, że aż nierzeczywistą.
Samoloty z plastiku powróciły trzy, a może cztery lata później. Zatruły mi sen w pewne parne lato, powracały co noc, kusząc magnetyczną mocą, jaką w oczach dziesięciolatków rozpalają wszystkie narzędzia symbolizujące siłę i zniszczenie. Chłopcom śnią się czasem ostre noże o chłodnych ostrzach, ciężkie, szczerbate siekiery, pokryte leciutkim nalotem patyny lub rdzy szable i miecze, tajemniczo lśniące, kusząco niebezpieczne lufy broni palnej, czołgi miażdżące drzewa i przebijające bez trudu najgrubsze mury, przelatujące z hałasem samoloty w bojowych barwach. Te samoloty latały mi po głowie w snach, na jawie, gdy czytałem książki, gdy jadłem, gdy próbowałem się bawić. Zdominowały moją wyobraźnię. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie, co się z nimi stało, co z nimi zrobiłem.
Im dłużej się wtedy nad tym zastanawiałem, tym więcej miałem wątpliwości, czy była w ogóle jakaś wizyta brata, czy coś mi podarował, czy trzymałem kiedykolwiek w ręku pięknie wykonane, plastikowe samolociki. Fakt, że mogłem dać się opętać jakiejkolwiek myśli był dla mnie bardzo frapujący. Głowiłem się - oczywiście gdy nie dręczyły mnie plastikowe samoloty - czy takie monotematyczne manie dotykają tylko mnie, czy też są zwyczajną częścią życia każdego człowieka i nie mam się czym martwić. Zastanawiałem się, czy pozbędę się całkowicie samolotów z myśli, czy też może w miejsce jednego obiektu obsesji pojawi się jakiś inny. Póki co, postanowiłem jednak sprawdzić, czy dręczą mnie prawdziwe wspomnienia, czy też duchy zabawek. Zacząłem więc metodycznie szukać potencjalnych, plastikowych, uskrzydlonych bytów.
Dziadkowie nie przypominali sobie ani wizyty J, ani żadnych podobnych zabawek w moich rękach. Uznałem ich zeznania za niedostateczne dla podważenia sensu dalszych poszukiwań. Wywnioskowałem, że jeśli modeli nie ma w pobliżu, nie bawiłem się nimi przez trzy lata, nie pamiętają o nich dziadkowie, to znaczy, że musiałem je skrzętnie ukryć. Musiałem? Owszem, jeśli były tak piękne, jak je widziałem oczami wyobraźni, to należało je ukryć, by ich nie stracić, nie zgubić, by ktoś ich przypadkiem lub kierowany złą wolą nie zniszczył. Żelazna, konsekwentna, pozbawiona jakichkolwiek wahań i najmniejszych wątpliwości logika dziesięciolatka.
Począwszy od zwykłych, zawalonych szpargałami półek regałów i dziadkowych kredensów, skończywszy na zakamarkach za łóżkami, szafami, w szufladach stołowych - wszędzie szukałem najmniejszego śladu, choć okruchu barwnego plastiku, który potwierdziłby sprawność mojej pamięci. Odbyłem swoją dziewiczą, pierwszą z wielu wypraw na strych, który był ogromny, zagracony i pełen nieprawdopodobnych skarbów. Nigdzie jednak nie było plastikowych modeli, nawet jednego skrzydła, śmigła czy koła. Ostatnim miejscem, gdzie mógłbym ukryć tak bezcenne zabawki, była znajdująca się na tyłach domu komórka dziadka. Tam, na tyłach domu, na wydzielonym siatką terenie drapały ziemię kury, a w chłodnym, pachnącym kurzem, rozświetlonym gołą żarówką pomieszczeniu, przeznaczonym do majsterkowania i Bóg wie czego, roiło się od kuszących przedmiotów i zakamarków. Narzędzia lśniły kuszącym blaskiem: elektryczna piła do drewna przerażała gotowością przecięcia miękkiej, ludzkiej tkanki, imadło, które wręcz ziało ciężarem i siłą, było lodowato zimne w dotyku, a wielki pilnik do metalu, pokryty brązowym, rdzawym nalotem, miał niesamowicie wyślizganą, krągłą rękojeść. Samolotów jednak nie znalazłem.
Opuściłem wnętrze komórki i zacząłem szukać wokół. Przepatrzyłem stos drewna na opał, jakby w tej bezładnej kupie mogła znajdować się tajna skrytka, gdzie przez lata czekał na mnie legat z przeszłości. Przeszukiwanie stosu pozwoliło jednak odkryć, że poukładane dość chaotycznie kawałki drewna pozwalają łatwo wspiąć się na pokryty papą dach komórki. Chwilę później z dumą zdobywcy patrzyłem z góry na drób i podglądałem podwórko sąsiadów. Napawałem się wolnością i dziecinną, samotną brawurą - sam sobie udowodniłem swoją wartość, odwagę, sprawność, męskość. Szybko jednak przyszło otrzeźwienie, zauważyłem bowiem grubego, brodatego i nieco przerażającego sąsiada, który mógł przecież naskarżyć dziadkom, że łażę po komórkach, mogę więc spaść, zrobić sobie krzywdę, a potem rodzice będą do nich mieli pretensje, bo nie dopilnowali, i tak dalej. Ponieważ schodzenie wydawało się bardziej skomplikowane i czasochłonne niż droga w górę, zeskoczyłem.
Dwa i pół metra wysokości, szybki lot, powietrze z cichym szumem zamknęło się za moimi plecami, jakby chciało jak najszybciej zamaskować moją obecność na zakazanym terenie. Wylądowałem miękko i postanowiłem natychmiast porzucić okolicę komórki, by nie wzbudzać podejrzeń dziadków. Przekroczyłem małą furtkę, która zamknęła się sama siłą zardzewiałej sprężyny, przeszedłem pod pierwszym łukiem winorośli, które dziadek hodował wokół domu. Pamiętam, że zapatrzyłem się w niebo. Słońce stało wysoko, więc mrużyłem oczy, wchodziłem pod okap zielonych liści, a za chwilę wynurzałem się znowu w jaskrawy blask. Poczułem wtedy z tyłu, na nodze jakieś łaskotanie, przypominające dotknięcie wielkiej, tłustej, kolorowej muchy. Przejechałem po skórze dłonią i poczułem wilgoć. Palce zabarwione były na czerwono. Gdy obejrzałem się, skąd tajemnicza, czerwona substancja na moim udzie, zobaczyłem długą, równo otwartą i głęboką ranę.
Pomiędzy rozerwanym mięśniem błyskała biało kość. Nie czułem bólu, nie miałem też pojęcia kiedy mogłem się zranić. Zapewne wtedy, gdy spadałem z dachu, przeleciałem za blisko jego krawędzi i jakiś sterczący gwóźdź rozorał ciało. Dlaczego nic nie czułem? Może byłem za młody na tak poważny ból, może dopiero uczyłem się jego skali, gamy, odpowiednich reakcji na różnej wielkości zranienia. Nie wiedziałem, jak mam się zachować, nie widziałem nikogo w podobnej sytuacji. Pewnie mógłbym zapamiętać tę chwilę, odkryć, iż ból jest tylko jedną z funkcji mego ciała, funkcją nad którą można jakoś zapanować. Wszystko jednak potoczyło się zwykłym, codziennym trybem, jakby aktorzy, którzy na moment przestali trzymać się scenariusza, porzucili improwizację, artystyczny eksperyment i wrócili do opanowanej przez lata prób klasyki. Rozpłakałem się głośno i kuśtykając pobiegłem do dziadków.
Babcia - jak zwykle, gdy coś zbroiłem - najpierw prawie brała się do bicia, ale zawsze tuż przed klapsem rozmyślała się. Zabrała się do dezynfekowania rany i opatrywania jej. Godzinę później pojawili się zaalarmowani rodzice, którzy zwolnili się z pracy i przyjechali taksówką tak szybko, jak tylko mogli. Postanowili zabrać mnie natychmiast do szpitala. Rana zaczynała jednak przysychać, co wyglądało niemal na cud – miała dobre dziesięć centymetrów długości i ponad centymetr szerokości. Na pomysł wyprawy do szpitala narobiłem ogromnego wrzasku, płakałem wielkimi jak groch łzami, zarzekałem się, że zrobię wszystko, byle nie jechać do szpitala. Rozpaczliwie bałem się lekarzy, zwykle bowiem ich interwencja kończyła się cierpieniem większym od samej dolegliwości. Często również okazywało się, że pozostawienie choroby czy rany samej sobie dawało lepsze efekty, niż pomoc przerażającego indywiduum w białym kitlu.
Dziura w udzie nie krwawiła, wyglądała niewinnie i prawie chowała się w strachu przed wzrokiem, jakby ciało bezmyślną intuicją zwierzęcia panicznie walczyło o to, by uniknąć kontaktu z suchą, antyseptyczną dłonią i igłą chirurga. N, moja ukochana ciocia-chrzestna, podarowała specjalny, amerykański plaster, który doskonale opatrywał ranę i przyśpieszał gojenie. Ten plaster uratował mnie przed podróżą do szpitala, do strachu, do bólu. Zostawił mi jednak na pamiątkę dużą, gładką, białą bliznę.
Kilka lat później, w inne, pogodne lato pewna ładna, krótkowłosa dziewczyna siedziała przy mnie bardzo blisko, na jednym kocyku. Dziś nie pamiętam jej twarzy, ani imienia. Gdzieś we wspomnieniach pozostał tylko fakt, że mieszkała w W i była rok ode mnie starsza. Chodziła do jakiejś szkoły krawieckiej, lubiła szyć. Byłem tym zafascynowany - moje zdolności manualne pozwalały mi najwyżej wyrysować koło cyrklem lub obniżyć siodełko w rowerze. Chodziłem wtedy do pierwszej klasy liceum, wiele się uczyłem, ale w duchu czułem, że tak naprawdę robię się coraz głupszy.
Pachniały trawy, leniwie bzyczały owady, na niebie przelewały się białe obłoki - zupełnie okrągłe, zniechęcające wyobraźnię do gry w skojarzenia. Rozmawialiśmy o czymś, pewnie o książkach, wtedy z fajnymi dziewczynami gadało się przede wszystkim o książkach. W telewizji nie było niczego ciekawego, a w kinie – jak często, do znudzenia powtarzaliśmy - leciała amerykańska sieczka, i tak z resztą nie mieliśmy pieniędzy, by to sprawdzić. Leżąc na boku, opowiadałem jakąś fabułę, jak zwykle z dużym przejęciem, rytmicznie gestykulując, plącząc wątki i konfabulując, by dodać akcji kolorów, dynamiki, atrakcyjności. Poczułem wtedy jej chłodny palec dotykający mojego uda. Poraził mnie prąd tego dotyku, ale próbując tego nie dać po sobie poznać, poświęcając wszystkie siły i całą koncentrację, utrzymywałem ten sam tembr głosu i intonację. Ciągnąłem opowieść, która robiła się coraz dziwniejsza, coraz mniej spójna, choć ani ja, ani zapewne ona nie zwracaliśmy na to uwagi.
Swoim małym, delikatnym palcem wodziła po udzie wzdłuż blizny, odznaczającej się wyraźnie na opalonej skórze. Kiedy skończyłem opowieść, jej opuszek nie przestał wędrować. Zamarłem, bez sensu oczekując nie wiadomo czego, nie wiadomo jakiej wielkiej tajemnicy, nie wiadomo jakiej wielkiej inicjacji. Minęło kilka bardzo długich chwil.
Bez słowa wstała. Ja również podniosłem się z koca. Zebraliśmy swoje rzeczy i poszliśmy nie wiadomo dokąd. Wkrótce potem wakacje się skończyły, a później czas skręcił się i wywrócił na drugą stronę. Nic nie miało się już powtórzyć, więc nigdy więcej się nie zobaczyliśmy.
KONIEC
Ciekawe, komu będzie chciało się czytać 10.000 znaków na tym forum....
---
PS Fajnie zmierzyć się czasem ze wspomnieniami. Polecam.
PPS Tylko trzeba najpierw coś przeżyć. A potem nabrać dystansu. A po drodze - nie zapomnieć :)
EspenLund [ Live For Speed ]
sir balor->
Zobacz sobie opowiadania Jerryzzza :D
Za@$$##% są :)
Madziara333 [ Upadły Anioł ]
UrbachPaproch ----->
Jesli tam jest 10.000 tys. znaków to ja przeczytałam około 5.000 ;D Reszty mi sie nie chciało... Ale nawet nawet ...Sorki ze to powiem ale jak dla mnie to troche nudne... Ale nie przejmuj sie tym ... Ale nawet ci sie udało ;D
irenicus [ Generaďż˝ ]
heh... podchacze sobie ten wątek i jutro poczytam... ledwo teraz przeczytałem to pierwsze "opowiadanie"... krytykować już nie mam co bo inni juz to zrobili... przedewszystkim to nie jest opowiadanie tylko... Rozkmina :D
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
@Madziara333
Jesli tam jest 10.000 tys. znaków to ja przeczytałam około 5.000 ;D Reszty mi sie nie chciało...
Jeśli przeczytałaś pierwszą połowę, to nie dotarłaś ani do - że tak powiem - pointy, ani do sensu :)
Ale doceniam wysiłek. Poza tym - chyba pomyliłem forum :)
erton [ Generaďż˝ ]
Ok, tera ja:
Deszcz w miescie padal juz od trzech dni wiec nikt nie wychodzil z domu w celu innym niz przemieszczenie sie z punktu A do punktu B. Nikt oprocz dwoch tajemniczych postaci. Jesli "postac" to nie za duzo powiedziane bo, zwykly obserwator patrzac w ich strone nie zauwazylby niczego innego procz dwoch plaszczy z postawionymi kolnierzami.
- Czlowieku, jesli Bog istnieje to jak wytlumaczysz takie cos: wchodze do domu bo zapomnialem fajek, ale zaraz gdy tylko otworzylem drzwi i zapalilem swiatlo poczulem, ze cos jest nie tak. Po karku przeszedl mi zimny dreszcz, a kot nerwowo machal ogonem. No wiec zaciekawiony szukam przyczyny tego stanu rzeczy. Szukam i szukam - zegarek kreci sie w prawo, swiatlo w lodowce swieci, zapas srajtasmy nietkniety... I wtedy zrozumialem!
-Co?
-WYLACZYLI MI KABLOWKE przez ten j***ny deszcz! I dlatego teraz zamiast ogladac Rozmowy w toku musze sie szwedac po tych ulicach z jakims bucem, buty mi przemokly i w ogole
-Staaary ty nic nie rozumiesz!
-Jak to?
-Zycie to dziwka, a swiat jest halibutem, odkrylem to juz dawno
**** K O N I E C ****
arthemide [ Prawdziwa kobieta ]
UrbachPaproch ---> Moje uznanie. Twoja opowiesc jest bliska moim odczuciom i wspomnieniom z dziecinstwa i mlodzienczosci... Niech zgadne jestes rocznik 1975?
Madziara
Madziara333 [ Królowa Potępionych ]
A jak dla mnie to nawet jest to ciekawe.. Troche za dużo błędów i zbyt wiele razy użyte słowo "Prawda" ale ciekawe.. Mówie ci to ja gdyz pisze już drugą książke i można powiedzieć że jako tako sie na tym znam... Jest OK
-------------------------------------------------------
Madziara333 [ Królowa Potępionych ]
UrbachPaproch ----->
Jesli tam jest 10.000 tys. znaków to ja przeczytałam około 5.000 ;D Reszty mi sie nie chciało... Ale nawet nawet ...Sorki ze to powiem ale jak dla mnie to troche nudne... Ale nie przejmuj sie tym ... Ale nawet ci sie udało ;D
Madziara ---------------> nie umiejac lub nie lubiac czytac, w jaki sposob piszesz ksiazki???? @_@
Wybacz destruktywna krytyke, ale to co piszesz calosci sie nie trzyma.
Bodolsog-Börged [ Legionista ]
Orlando ---> Jeżeli interesuje Cię krytyka z mojej strony to następuje: dopracuj stylowo. Niektóre słowa zbędne, niektóre zdania 'kanciaste'. Znaczy... źle brzmią. Można je doszlifować.
"Pierwsze promienie słońca uderzyły o zimną powierzchnię asfaltu. Uderzyły też w jego twarz, czekał na to. Już czas." Drugie zdanie zbędne, lepiej by było włączyć je do pierwszego. Poza tym za dużo krótkich zdań o przynajmniej połowę.
"Schował broń, by można ją było łatwo wyjąć." A to najbardziej mnie razi :D Brakuje "tak" przed "by"
i: "- Rzuć broń!! - Nie. Albo ty, albo ja." Czyja jest ostatnia kwestia? Jeżeli w myślach to ok (brak cudzysłowia), jeżeli miał wypowiedzieć to faktycznie dużo zajęło :D Mówiąc szybko można se język zaplątać :D A sytuacja wymagała szybkiej reakcji.
Tyle o błędach. Świetnie zbudowane napięcie. Główny bohater jest ludzki, widać jego walkę wewnętrzną ze stresem. Ogólnie bardzo dobre :D
Tyle ode mnie :]
UrbachPaproch ---> Świetnie opisane, historia niebanalna, tylko qrwa co z tymi samolocikami? :D Wciągnąłem się :D
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
@arthemide
Twoja opowiesc jest bliska moim odczuciom i wspomnieniom z dziecinstwa i mlodzienczosci...
To odbieram jako największy możliwy do otrzymania komplement. Ufff, aż się zarumieniłem.
Niech zgadne jestes rocznik 1975?
I po tym wstrząsie dodatkowa dezorientacja, bo trafiasz prosto w dziesiątkę. Proszę, nie zgaduj miesiąca i dnia.
Choć niepokojące jest to, że piszę tak charakterystycznie, iż można zgadnąć rocznik. Czyżby istniał jakiś nieznany mi wcześniej szymel '75?
@Bodolsog-Börged
tylko qrwa co z tymi samolocikami?
Poszukiwania trwają :)
arthemide [ Prawdziwa kobieta ]
Urbach --> poszukaj samolocikow za wersalka, tam czesto zabawki wpadaja :), a moze pod kaloryferem znalazly swoj hangar?
W Twojej opowiesci przejawil sie motyw z zastanawianiem sie nad wydarzeniami z przeszlosci i ich prawdopodobienstwa zdarzenia... Wiesz tez czesto w dziecinstwie mialam takie mysli, czy to co pamietam wydarzylo sie na prawde, czy moze tylko przysnilo, albo po prostu sobie cos ubzduralam... Moj problem polegal na tym, ze duzo i czesto myslalam i czesto gubilam sie w moich myslach :) Czesto popadalam w jakies dziwne stany psychiczne pomiedzy jawa a zawieszeniem w czasie. To moze dlatego, ze wiekszosc zycia zyje samotnie - nigdy nie mialam przyjaciolki od serca, nigdy nie mialam zgranej paczki znajomych. Takze w rodzinie zylam swoim zyciem, swoim swiatem. Samotnie odkrywalam swiat, samotnie poznawalam ciche zakamarki swiata zewnetrznego wbudowujac je w moj swiat. Zostalo mi to dzis. Czasem potrafilam zrobic generalny porzadek w moim pokoju tak przy okazji szukania jakiejs rzeczy. To mogl byc zeszyt, albo jakies specjalne cacko na przyklad metalowe kulki z lozyska, albo ktorys z samochodow. O dziwo lalki mnie nie pociagaly. Na specjalne traktowanie zaslugiwaly u mnie trybiki z zegarkow, kapsle (hehe te godziny spedzone na graniu w kapsle :D, scyzoryki byly prawdziwym rarytasem :))) I wszystko gdzies przepadlo i slad zaginal...
Nasz rocznik ... czas kryzysu w dziecinstwie, ocet na polkach w sklepach, a najlepsze cukierki to wlasnorecznie usmazone karmelki :P Wtedy czlowiek cieszyl sie z chinskich gumek pachnacych, plastkowych piornikow zamykanych na magnes i kredek pastelowych z pluszowym misiem na pudelku ... Dawniej nie bylo duzego wyboru w zabawkach - no chyba ze ktos mial rodzine na zachodzie i mial dewizy, ktore mogl w Pewexie uiscic...
Najlepsza zabawa byla w czterech panzernych z radiostacjami ze swiezej gliny i strzelanie z witek wierzbowych rowniez swieza glina. Albo zabawa w szpiegow, Hans Kloss... eh :)
-------------------------------------------------------------------
Daj mi szanse. Zgaduje miesiac i dzien :PP
okolice lata moze wrzesien? Dzien 20?
Na pewno (tak mysle) jestes starszy ode mnie, jestem zimowym dzieckiem przedwigilijnym :P
------------------------------------------------------------------
Co do GOLa (Forum Gol) nie pomyliles sie. Wbrew Twoim odczuciom w gruncie rzeczy dobre forum :) Jestes dosc krotko - widze po stopniu. Spotkasz tu kilka interesujacych osob, ale nie brak tez nieuksztlatowanej mlodziezy. Naszym wkladem w spoleczenstwo mozemy jednak na nia (ta mlodziez) wplynac :).
Witaj na GOLu i zycze sobie czestych z Toba dyskusji :)
Madziara333 [ Upadły Anioł ]
Arthemide ----->
Wiesz tak to juz jest ze czasami nie chce sie wszystkiego przeczytać.. Wiem że może sie nie trzyma bo czasami pisze bez sensu ;D Pisze 2 książke, a moje książeczki to bardziej fantastyka.
Dzięki za tę destruktywną krytykę :)
Teraz przeczytałam całe to opowiadanie Urbacha i wiesz nawet mnie zaciekawiło...
UrbachPaproch ---->
Sorki ze powiedziałam ze nudne.. Bardzo sie pomyliłam.. Teraz jak przeczytałam to całe musze zwrócic honor. BArdzo ciekawe ;)
QQuel [ Posiadacz Jijooffki ]
UrbachPaproch - Świetne! Po prostu świetne : ). Jak zwykle takie opowiadanie wpłynęło na mnie bardzo źle, przywołując na myśl trochę wspomnień : P. Tak czy owak czytało się bardzo przyjemnie, pomysł świetny, wykonanie bardz dobre - Niczego więcej wymagać nie trzeba : ). Gratulacje.
Całe opowiadanie trochę nudne, ale pointa (Na którą czekałem z niecierpliwością : ) ) genialna.
Tylko psia mać, stary jesteś : ). 30 wiosen, to jak dla mnie, stosunkowo dużo, no i rzecz jasna, więcej jest rzeczy do których możesz sobie wracać, ale tak czy owak genialne opowiadanie.
arthemide [ Prawdziwa kobieta ]
Madziara333 ---> widze na Ciebie dziala antyreklama... Tak czy owak udalo mi sie przykuc Twoja uwage :D
QQuel ---> nie martw sie, stoisz w tej samej kolejce po starosc :PPP
Urbach ---> skrobniesz do mnie na GG?
Adi [ Pretorianin ]
UrbachPaproch -> Zazdroszczę wrażliwości. Moja, ta dziecięca, nieskalana, już dawno pękła niczym wielka bańka mydlana. Czytając twoje opowiadanie przypomniałem sobie poniekąd siebie z dzieciństwa. Już niemal zapomniałem jak wspaniale żyło się na pograniczu fantazji i rzeczywistości w tych dziwnych czasach gdy czekolada nie była czekoladą a mirabelki nigdy nie dojrzewały. Jak wspaniale było siedzieć z torebką Cukrovitu na dachu stodoły, niczym na dachu świata z ambrozją w reku i obserwować ten inny, dziwny świat, odległy a przecież bliski tak. A także jak wciągające było poszukiwanie źródła małego strumienia, płynącego opodal gospodarstwa dziadków. Gdy znienacka zmrok zapada a źródło wciąż gdzieś tuż tuż za następnym drzewem czeka, tymczasem rodzina z latarkami w dłoniach już ruszyła z ekspedycją ratunkową w teren, nie mogąc doczekać się powrotu niestrudzonego odkrywcy.
Jak widzisz opowiadanie podobało mi się, coś we mnie poruszyło a chyba tak powinno być.
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
@arthemide
Do poszukiwań zagubionych wspomnień i pamiątek najlepiej nadają się strychy, piwnice, a przy ich braku (a tak to się żyje w dzisiejszych blokowiskach) - za półkami z książkami...
Dzieciństwo jest okresem intensywnego fantazjowania i świata ułudy, pragnień, strachów oraz jawy nie da się po latach rozdzielić z chirurgiczną precyzją. Ale i po co rozdzielać. Wymyśleni przyjaciele byli tak bliscy jak prawdziwi, wydumane upiory straszyły naprawdę, konfabulowane przygody to ciągle przygody, a konfabulacja jest po prostu opowieścią, historią, częścią nas, którzy ją snują.
Osobiście traktuję bardziej poważnie wspomnienia i fantazje, niż przedmioty. Przedmioty są dla mnie chyba mniej prawdziwe. Dlatego nierzadko pozbywam się wielu rzeczy, a w chwilach dramatycznych - równie dramatycznie je niszczę. Choć nie wszystkie. Słabości, słabości...
Do opisu rocznika dodałbym jeszcze zapach pomarańczy na Święta, skrzypiący śnieg pod sankami, gdy matka wiozła mnie z gorączką na 6 rano do przychodni, napój gazowany Ptyś i podejrzane saturatory, które jednak miały swój magnetyzm, wielkie czerwone wagi uliczne, zbierane gdzie się da puszki, kapsle i pudełka po zagranicznych produktach, listownie wyżebrane od zachodnich koncernów foldery reklamowe, a zabawy to także Wołodyjowski, Czarne Chmury i koszmarne dla niedorostka jakim byłem dwa ognie, zaś podczas wakacji - polowanie z ościeniami na szczupaki...
---
No już myślałem, że masz za sobą jakiś wywiad. A to coś innego - kobieca intuicja. Owszem, przyszedłem na świat w okolicy lata, ale w drugim jego końcu. Dzień pomyliłaś bardzo nieznacznie. Ale zostawmy już te zgadywanki - niewiele więcej z nich chyba wyniknie, oprócz dokładnego ustalenia starszeństwa. Ja się o wiek nie pytam, bo i nie wypada, i w sumie nie tak wiele z niego wynika. Wolę czytać i myśleć. Tworzyć obraz.
---
Co do GOLa (Forum Gol) nie pomyliles sie. Wbrew Twoim odczuciom w gruncie rzeczy dobre forum :) Jestes dosc krotko - widze po stopniu.
No właśnie - to tak jak z wiekiem... Stereotypy, stereotypy...
Moja opinia o tym forum nie jest rychła i nieprzemyślana. To mój któryś nick tutaj. Zadziwia mnie, jak łatwo coś takiego jak ilość napisanych postów wpływa na ocenę piszącego. Czy to co piszę, staje się nagle bardziej przenikliwe, jeśli mam jakiś stopień albo przekręciłem licznik wpisów?
Jak odpisałabyś Juniorowi? A jak Legendzie?
Tak czy inaczej, 2947494 (bardzo nieregularnie odpalam to ustrojstwo).
---
@Madziara333
Ja się nie gniewam. I nie szukam poklasku. Choć jak każdemu, jest mi miło, gdy jestem pozytywnie doceniony, a szczególnie - zrozumiany. Chyba każdemu.
----
@QQuel
Tylko psia mać, stary jesteś : ). 30 wiosen, to jak dla mnie, stosunkowo dużo, no i rzecz jasna, więcej jest rzeczy do których możesz sobie wracać
Gdyby miałem 15 lat, starałem się pisać o przedszkolu. A było o czym. Zawsze jest o czym.
Potem przesunąłem się na podstawówkę, wreszcie na liceum. Ale cała sztuka, to mieć to już w głowie przerobione. A czasem zadziwiająco długo się przetwarza, dociera do sedna, do tej jednej myśli, do tego uczucia. Właściwie to pisanie jest działalnością poboczną. Przede wszystkim jest to, co dzieje się pod kopułką, co się tam plącze, rwie i zaplata na nowo, od nowa i od nowa.
---
@Adi
Jeśli coś się poruszyło, to czemu zazdrościsz czegoś, czego Ci nie brakuje?
Ezrael [ Very Impotent Person ]
Wkład ode mnie to biografia mojego wiedźmina do sesji RPG sprzed kilku laty, która niemal stała się wstępem do opowiadania:
Głębokie dzieciństwo jest Vismerhilowi nieznane, podobnie jak w przypadku innych wiedźminów. Pozostało mu tylko jedno wspomnienie: ból, wszechogarniający, pochłaniający ból, czasem odzywający się w jego snach, wywołujący niepokój - jest to jedna z bardzo nielicznych sytuacji wywołujących ten stan, budząca również ciekawość, dociekliwość w próbach poznania swojej przeszłości, wreszcie gniew, nienawiść do nieznanych oprawców, wytłumioną częściowo, podobnie jak i inne uczucia, podczas mutacji, tłumiona także wysiłkiem, niezwykle poza tym chłodnej, precyzyjnej i opanowanej woli, jednak odzywająca się w przypadku zaistnienia w obecności bohatera bezsensownego okrucieństwa - na znaczną niekorzyść agresorów.
Vismerhila, jako 6-letniego, zabiedzonego i do cna przerażonego chłopca, poznał Eskel, wiedźmin z Kaer Morhen, podczas jednej ze swoich wypraw na Daleką Północ. Działo się w mroźnym, zaśnieżonym lesie, leżącym u podnóża Ered Duath - Gór Cienia. Uwagę wiedźmina zwrócił krzyk dobiegający z niewielkiej dolinki - po dotarciu na miejsce okazało się, że w stronę znajdującego się tam chłopca pełznął postrach tamtejszych okolic - wąż śnieżny - wielka, kilkunastometrowa bestia, pokryta gęstym, białym futrem, z końskiej wielkości łbem i ponad półmetrowej długości, ostrymi, zwężającymi się w szpic kłami. Eskel bez zastanowienia wyciągnął miecz i rzucił się na potwora - jednak, co zadziwiające, ten niemal w ogóle nie bronił się. Co więcej, w momencie, gdy wiedźmin uderzał klingą w tułów węża, tuż za jego głową, spojrzał w bezduszne ślepia - i dojrzał w nich strach... ten jedyny raz w życiu w oczach gada...
Eskel przygarnął chłopca i po półrocznym pobycie na północy, wrócił z nim do Warowni Starego Morza. Zastanawiał się jednak czasem, skąd mogły się wziąć liczne, krwawiące jeszcze blizny na ciele dziecka, zwłaszcza jedna - znajdująca się na lewym ramieniu nieco powyżej łokcia, bardzo charakterystyczna, w przeciwieństwie do innych poczerniała, w kształcie półksiężyca z wystającymi zza niego liniami do złudzenia przypominającymi zakrzywione kły... Chłopiec nie potrafił odpowiedzieć na zadawane mu pytania, płakał, bezwiednie i, jak stwierdził Eskel, zupełnie nieświadomie przyciskał prawą dłoń do owej zastanawiającej czarnej rany, w niemożliwy sposób wyginając palce, które układały się dokładnie w jej kształt... pamiętał tylko ból...
Chłopca poddano Próbie Traw. Pogrążony w narkotycznym transie Vismerhil, bo tak kazał się nazywać chłopiec, nie bredził w przeciwieństwie do innych dzieci niemal w ogóle. Jednak ostatniego, siódmego dnia, na trzy godziny przed świtem nagle wygiął się w niesamowity sposób i zakrzyknął straszliwym głosem. Nie głosem - zwierzęcym, a wręcz demonicznym rykiem, wykraczającym poza skalę możliwą do uzyskania przez istotę ludzką. I w tym momencie stała się rzecz jeszcze dziwniejsza - trzech wiedźminów, którzy przypadli do niego aby go przytrzymać, roztrącił niczym zabawki odrzucając ich pod ściany. Jego ciało, wygięte w łuk, dotykało podłoża jedynie czubkami palców u nóg, reszta, łącznie z głową, znajdowała się w powietrzu - był to zaiste niezwykły widok, przeczący zdałoby się wszelkim prawom. Co zadziwiające - medaliony wiedźminów pozostawały bez ruchu, nie sygnalizując obecności magicznej aury.
Vismerhil przebudził się i oprzytomniał kilka godzin później. Uprzedzeni wcześniej przez Eskela wiedźmini nie zadawali pytań, jednak w oczach chłopca pojawił się nowy odcień, nowy błysk, nowa głębia - dzikość, która, paradoksalnie, powodowała, że czasem sami wiedźmini odwracali wzrok. Objawiała się ona jednak bardzo rzadko, chłopiec zachowywał się wtedy dziwnie - bywał przygaszony, unikał rozmów i w ogóle towarzystwa - znikał gdzieś na całe dnie, czasem na cały tydzień. Poszukiwania, jakie przeprowadzali wtedy wiedźmini nigdy nie zakończyły się sukcesem. Vismerhil zawsze jednak wracał, bez słowa wytłumaczenia, cichy, spokojny. Nigdy nie bywał karany za te wypady - w pamięci jego opiekunów pozostał na zawsze obraz zmaltretowanego ciała chłopca, jaki zobaczyli, gdy ujrzeli go po raz pierwszy.
Kolejne lata były dla Vismerhila pasmem ćwiczeń i treningów - wahadło, grzebień, uniki, upadki, wiatrak... W końcu jednak nadszedł czas ostatecznej próby - Zmiany. Był w grupie siedmiu adeptów, przeżył jako jedyny... targany gorączką, torsjami, suchym, rozdzierającym kaszlem wydawał się już być na granicy śmierci, gdy...
Była to Midavernae - noc przesilenia zimowego; młodzieniec, blady, u kresu sił, leżał już nieruchomo, niemal nie dawał znaku życia. Kilkakrotnie sprawdzano, czy jeszcze żyje - tętno mocne, czterokrotnie wolniejsze niż u człowieka, odruchy piekielnie szybkie, jedynie oczy - same białka, bez śladu źrenicy i tęczówki. Uznano, że Zmiany nie powiodły się w pełni; jednak pozwolono mu żyć, przynajmniej do momentu bezpośrednio poprzedzającego przebudzenie. Stało się tak w wyniku prośby Eskela, który przywiązał się do dziwnego chłopaka i w dalszym ciągu żywił nadzieję, że mutacja nie będzie dla niego koszmarnym końcem. W końcu jednak i on, wzywany przez pilne obowiązki, jako ostatni opuścił komnatę, w której leżał pogrążony w letargu Vismerhil. Kilka godzin później, dokładnie na godzinę przed północą usłyszeli TO ponownie - zimny, okrutny, nienawistny głos, początkowo szept - cichy, ale dobiegający do najdalszych zakamarków Siedliszcza, przechodzący w dobrze znany tym, którzy byli obecni w warowni podczas ostatniej Próby Traw, ryk:
Hie Nostratos-Vakallar. Hie Nostratos-Nectos. Heeyah Vramgoth Dero!! Aie Vramgoth Cthugua!!
Phanglua malwnath R'lyeh wgahnatagi fhtagn! Aie Yog-Sothoth! Aie Vramgoth Cthugua!!
Skamieniali początkowo wiedźmini, otrząsnęli się po chwili z szoku i rzucili się w stronę Komnaty Zmian. Przedtem dobyli jednak mieczy - nie wiedzieli już z CZYM mają do czynienia....
Był tam. Widoczne w zupełnej, niewytłumaczalnej w tym miejscu ciemności, dwie wąskie, pionowe szczeliny w miejscu oczu, płonące piekielnym ogniem, bezdenne otchłanie, zwierciadła najczystszego zła, skierowane teraz na wbiegających - zimna ironia, gniew, nienawiść, żądza mordu, unicestwienia wszystkiego, co żyje:
Alieh Anghkar Ashtaroth! Alieh Netheriah Morgoth! Oengathor Erkharuath Van’ishthar!
Jego dłonie przy bliźnie na ramieniu, znowu ten niemożliwy układ palców:
Neeh!! Neeh!! Neeh Angikathor Valeen Omnitabor! Neeh Arkaurath Meaeternae Nostratos! NEEH!!!!
Krew. Krew cieknąca po przedramieniu, spływająca strugą z czoła, zalewająca twarz, wykrzywioną w makabrycznym, pełnym cierpienia grymasie. W oczach już tylko ból, ból jakiego, wydawałoby się, nie można zadać żadnej istocie, jego Źródło, cały wszechświat bólu skupiony do dwóch punktów - płonących szkarłatem pionowych szczelin w miejscu oczu:
NEEEEEHHHH!!!!!!!!
Głuchy łoskot upadającego ciała, ohydny trzask czaszki uderzającej o kamienną posadzkę. Nikły blask w wielu punktach, szybko rosnący w siłę, nabierający znanego dobrze żółto-pomarańczowego koloru - świece, pochodnie, ogień w palenisku. Światło. I krew. Wszędzie dookoła krew - spływająca ze ścian, zbierająca się w kałuże na posadzce, zalewająca stygnącym strumieniem bezwładne ciało leżące obok stołu...
Letarg trwał ponad pół roku. Vismerhil, pogrążony w dziwnym śnie, nie przyjmował żadnych pokarmów, płynów, jego zwolniony w wyniku mutacji metabolizm teraz niemal się zatrzymał - nie do końca jednak. Ciało, pozbawione niezbędnych składników zmarniało, mięśnie zwiotczały, odruchy stały się wolniejsze - niewiele szybsze niż zwykłego człowieka.
Pewnego dnia Vismerhil obudził się. Po prostu, bez zapowiedzi. Jednak osłabiony, nie był w stanie się podnieść, nie podnosił nawet powiek. Wiedźmini konsekwentnie starali się przywrócić go do życia. Kilka dni później Eskel stanął nad najlepszym łożem w całym Kaer Morhen:
- Vismerhilu, obudź się proszę.
Powieki młodzieńca drgnęły, z wysiłkiem uniosły się. Eskel z sykiem wciągnął powietrze. Okazało się, że dziwny, szkarłatny blask nie opuścił oczu jego przyjaciela. Nie było jednak już w nich owej dzikiej nienawiści. Na razie...
Znowu ciężkie, nieustanne ćwiczenia, zimna determinacja w oczach młodego wiedźmina, który z wysiłkiem unosił tak lekkie niegdyś dla niego hantle...
W końcu upragniona chwila. Medalion, dwa miecze - jeden srebrny, drugi z żelaza, ale rzadkiego, wydobytego z meteorytu. Sklepienie wrót wejściowych Kaer Morhen nad głową, dwie postacie w jego mroku.
- Żegnaj, Eskel.
Brak odpowiedzi. Vismerhil spojrzał na niebo, dziki las rozciągający się dookoła, starą, wyschniętą fosę, pełną ludzkich kości. Ruszył przed siebie.
- Nie, Vismerhilu.
Zatrzymał się. Odwrócił. Powoli. Eskel - z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Do zobaczenia.
arthemide [ Prawdziwa kobieta ]
Ezrael --> Bardzo sapkowskie opowiadanie, ale niezle :). Tylko niedokonczone. Napisz dalsza historie i wyjasnij, co wstapilo w Vismerhila. ERRATA, wlasnie zobaczylam ze to jest historia Twojej postaci :)
UrbachPaproch ---> o taak!! Pomarancze, kawa Arabica, i Miski Haribo. I oranzada w plastikowej torebce ze slomka do picia. Kolor miala taki landrynkowy :)
Papierki od czekolad :PP hehehe tez zbierales?? Piszac wczesniej mojego posta myslalam o tych kolorowych opakowaniach, ale myslalam ze to lokalna mania byla.
Zima. Prawdziwa zima z zaspami po pachy :) I gwiazdka w zakladzie pracy taty :).
Kozolek Matolek, Poczytaj mi mamo... Potem Tytus, Romek i Atomek
I strachy , tak, ja balam sie wilkow, ze mi stopy poodgryzaja, jak nogi z lozka beda zwisac. Ale nie tylko strachy. Jako dziecko zawsze myslalam, ze ciala zmarlych chowa sie na drzewach :)
---
Stopien usera na tym forum nie jest dla mnie wymiernikiem do oceny. Tak samo jak wiek rzeczywisty czlowieka nie jest gwarancja na jego madrosc. Sa ludzie madrzy i mniej madrzy, a spotkasz ich wszedzie, gdzie ludzi spotkasz. Z takim samym szacunkiem traktuje juniora jak i legenda. Nie bylo moim celem podkreslenie, kto tu dluzej przesiaduje. Z reszta to byloby bardzo niemadre :) Zachecic i przekonac do tego forum Cie chcialam, bo bardzo sympatyczny mi sie wydales. Skad mi bylo wiedziec, ze zmieniasz nicki jak rekawiczki?
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
@Arthemide
Papierki od czekolad :PP hehehe tez zbierales??
Siostra zbierała. Ja koncentrowałem się na flagach, kapslach, kulkach od łożysk i takich krążkach z metalu, którymi grało się w gry, do których w innych miejscach i czasach używa się monet.
Kozolek Matolek, Poczytaj mi mamo... Potem Tytus, Romek i Atomek
A wcześniej bajki wyświetlane z klisz i żebranie u mojej chrzestnej "Nana, przeczytaj mi... chociaż pięć!". Od dzieciństwa byłem bezczelny :)
Co do strachów to poza Cyganami, którzy się mają śnić, gdy kładzie się spać z pustym żołądkiem, to nie pamiętam żadnych historii... co najwyżej opowieści rodzinne różnego autoramentu.
Co do śmierci - nie miałem najmniejszego pojęcia o śmiertelności dość długo, bo długo w mojej rodzinie nikt nie zmieniał aż tak radykalnie adresu zamieszkania. Właściwie do teraz odchodzenie bliskich i znajomych wywołuje u mnie poczucie zmieszania, dezorientację, bardziej niż żal z powodu straty lub poczucie przemijania. To ostatnie włącza się niejako innym kanałem.
---
Co do kwestii stopni, postów itd. - to chyba sprawa wyjaśniona. I lepiej nie przyzwyczajaj się do UrbachaPaprocha - bo prędzej czy później ulotni się po angielsku, by po przerwie powrócić jako PanArtUr, Hrabia Koreczkin albo JakAllen.
Poza samą taktyką okresowych reinkarnacji internetowych, wymyślanie nicków to również przyjemne zajęcie.
Herr Pietrus [ Nowy stopień! ]
Opowiadania autora watku nawet nie będę komentował.. Bo i po co strzępic sobie język? ( a moze palce? Ech... ktoz to wie? ;-))
Ale muszę napisać choć jedno zdanie o opowiaaniu UrbachPaproch'a... Jest po prostu swietne! No, a juz przynajmniej bardzo, bardzo dobre...Nie wiem, czy o tym myślałeś, ale zacznij pisać ksiażki dla dzieci/młodzieży... ( o ile już tego nie robisz ;-)) Co by nie mówic, jeśli prawdziwa i cenną literaturą są opowiadani omwiane na j. polskim w podstawówce, gimnazjum, to mogę cię nazwac twócą literatury ;-0 Bo nawet jeśli są w twoim tekście bledy stylistyczne, skladniowe itp. nawet nie chcaiło mi sie zwracać na nie uwagi... Po prostu, liczy się klimat, który stworzyłeś...
UrbachPaproch [ Pretorianin ]
@ Herr Pietrus
Do zawodowego pisania trzeba więcej samozaparcia i treningu. Na razie brakuje mi jednego i drugiego, więc do podręczników chyba nie wystartuję :)
Poza tym to polecam pisać dla przyjemności :) A klimatów - nie tylko umiarkowanych - nie brakuje.