GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Jedna z wielu przyczyn dlaczego w Am. Płd. marksizm cieszy się taką popu...

22.08.2005
13:28
[1]

Don_Pedro [ Pretorianin ]

Jedna z wielu przyczyn dlaczego w Am. Płd. marksizm cieszy się taką popu...

"Lista zapowiedzianych śmierci
Artur Domosławski 22-08-2005, ostatnia aktualizacja 19-08-2005 15:17

W Brazylii wielcy właściciele ziemscy mordują rolników. To zbrodnia doskonała

1. Joelma

Maria Joel Dias da Costa nazywana przez przyjaciół Joelmą prawie się nie uśmiecha. Ma zmęczone oczy, mówi powoli, przytłumionym głosem. Zanim zacznie opowieść, pokazuje ochroniarzowi, gdzie będzie przez najbliższą godzinę albo dwie. Później dowiem się, że spośród osób takich jak ona nikt inny nie ma osobistej ochrony.

Joelma ma szczęście, bo strzegący jej policjant, ubrany po cywilnemu, jest krewnym nieżyjącego męża i zgłosił się do tej roboty na ochotnika. Inni stróże prawa nie chcą narażać życia.

- Morderca zapukał do drzwi o wpół do ósmej wieczorem, 21 listopada 2000 r. Drzwi domu były zawsze zamknięte. Mój mąż, José Dutra da Costa, wszyscy nazywaliśmy go Dezinho, od dawna dostawał pogróżki - anonimowe telefony, listy, plotki roznoszone po mieście. Był szefem związku pracowników rolnych w naszym mieście - Rondón do Pará. Zabiegał u władz o zgodę na osiedlanie chłopów bez ziemi na nieużytkach latyfundiów, terenach należących do stanu, państwa, często nie wiadomo do kogo. Jak to w stanie Pará. Gdy nie dało się inaczej, a tak tu zazwyczaj, pomagał chłopom organizować się do samowolnego zajmowania ziemi.

Oboje pochodzimy ze stanu Maranhao. Do Pará przyjechaliśmy w latach 80., mając już dwójkę dzieci. Moi rodzice i rodzice Dezinha byli rolnikami, on sam znał się na topografii, pracował w państwowym koncernie - Vale do Rio Doce. Gdy stracił pracę, postanowiliśmy przenieść się tutaj. Dezinho włączył się w walkę o ziemię i szybko stał się jednym z liderów. Trafił na "listę śmierci" - ludzi przeznaczonych do egzekucji przez wielkich właścicieli ziemskich.

Zabójca przedstawił się jako pracownik rolny, powiedział, że musi porozmawiać z Dezinhem o kłopotach, chodziło o sprawy emerytalne jego babci. Nalegał, że nie może czekać do jutra, że musi go widzieć natychmiast. Dezinha nie było w domu, był u sąsiadów i jedna z córek pobiegła go zawołać. Zabójca wyszedł przed dom, powiedział, że idzie na papierosa. Gdy Dezinho się pojawił, słyszałam, jak tłumaczył to samo co mnie - że prosi o wsparcie w sprawie babci. Weszłam do domu. Po chwili padł strzał. Wybiegłam i zobaczyłam, jak szarpią się. Splecione ciała wpadły do głębokiego dołu przed domem. Zaczęłam krzyczeć: Pomocy! Ratunku! Zbiegli się sąsiedzi. Postrzelony Dezinho umierał, ale do końca nie puścił swojego mordercy. Gdy wpadali do dołu, przygniótł go ciałem i tamten nie zdołał się już wydostać. Pojmali go sąsiedzi.

Zabójcę, Wellingtona Jesusa da Silvę, skazano na pięć lat i niedługo wyjdzie. Ale zleceniodawca zbrodni - latyfundysta José Décio Barroso Nunez - wciąż jest na wolności. Zatrzymali go, ale po 13 dniach wypuścili z braku dowodów.

Sędziowie i władze zawsze tu byli po stronie bogatych. To jedna klika. Potem jeszcze zamordowali głównego świadka zbrodni, naszego sąsiada Magna Fernandesa do Nascimento, który pojmał zabójcę męża z pistoletem w ręku.

Przez dwa lata od śmierci Dezinha nie byłam w stanie opowiadać o tym, co się stało, ani nawet o tym myśleć. Teraz chcę mówić. Muszę. Niech świat się dowie. Tutaj toczy się cicha wojna domowa. Teraz ja zajęłam miejsce męża. Jestem szefem związku i tak jak Dezinho dostaję pogróżki. Ostatnio syn odebrał telefon, rzekomo od firmy ubezpieczeniowej - oferowali ubezpieczenie od mojej śmierci. Po tym jak w zeszłym roku zabili naszego skarbnika, współpracownika Dezinha, podobno to ja jestem numerem jeden na ich "liście śmierci".

Boję się o dzieci, mam syna i trzy córki, najmłodsza ma 17 lat. Jeśli nic się tu nie zmieni, wkrótce wrócisz napisać reportaż o mojej śmierci.

2. Raimundo Deumiro, działacz związkowy

3. Benedito Freire, działacz związkowy

4. Raimundo do Nascimento, działacz związkowy

5. Dionisio Pereira, działacz związkowy

6. Siostra Dorothy

Joelmę spotkałem w Marabie, mieście widmie, mieście upiorze w stanie Pará. W internecie można przeczytać, że Marabá to 200-tysięczne miasto, które składa się z trzech części: starej i dwóch nowych, ma dobre hotele, tereny rekreacyjne i plaże nad rzeką Itacaiunas. Ale internet kłamie! Gdzież tam tereny rekreacyjne? Gdzie plaże?

Marabá to nocny koszmar. Miejsce megachaosu, jedno z tych, jakie wcześniej widziałem tylko na zdjęciach dokumentalnych z zapadłych dziur w Afryce, na migawkach z Groznego po pacyfikacji czeczeńskiego miasta. Stara część faktycznie wygląda jak biedne miasteczko - sklepiki, urzędy, byle knajpki, obskurne hoteliki zamieszkane przez ogromne karaluchy. Ale nowych części miasta zapowiadanych w internecie praktycznie nie ma. Są tylko jakieś skupiska nie wiadomo czego - trochę slumsowatych osiedli, trochę porozrzucanych na bezkształtnej przestrzeni budynków i wielkie połacie pustki. Nowa Marabá! Nie ma tu żadnej logiki, żadnego planu. Nie ma chodników - miejsce nie dla ludzi. Antymiasto. Wszystkie te skupiska nie wiadomo czego są połączone siecią byle jakich, dziurawych dróg. Wymyślam fonetyczną zbitkę Marabá - Makabra.

O stanie Pará, w którym leży moja Makabra, już dawno czytałem, że to "ziemia niczyja", "kraina bezkarności", "brazylijski Dziki Zachód". Ale pojechałem dopiero wtedy, gdy pistoleiros, tacy sami jak ci, o których opowiedziała mi Joelma, wykonali egzekucję na amerykańskiej zakonnicy Dorothy Stang.

Siostra Dorothy mieszkała w Brazylii od ponad 30 lat. Opiekowała się ludźmi bez ziemi, razem z nimi protestowała, dobijała się u władz o ich prawo do godnego życia, o reformę rolną. Udzielała duchowego wsparcia, gdy zajmowali ziemię i potem żądali od władz zalegalizowania tej podyktowanej rozpaczą samowolki. Uczestniczyła w kampaniach sprzeciwu wobec kradzieży ziemi na gigantyczną skalę przez latyfundystów i przeciwko niszczeniu lasów Amazonii.

Co roku znikają 24 tys. km kw. dżungli będącej "płucami Ziemi" - latyfundyści bogacą się na sprzedaży cennego drewna.

ŹRÓDŁO:



Od dawna dostawała pogróżki, wiedziała, że jest na "liście śmierci", ale prawdę powiedziawszy, w zamordowanie Amerykanki nikt nie wierzył, ona sama chyba też nie. Płatni zabójcy rozstrzelali ją 12 lutego, w sobotę rano, niedaleko miasta Anapu, w południowo-zachodniej części stanu Pará.

Brazylia zawrzała. Przez kilka tygodni sprawa zabójstwa siostry Dorothy nie schodziła z pierwszych stron gazet, a przez kilka dni znalazła się nawet na czołówkach prasy w Stanach Zjednoczonych. Prezydent Lula, człowiek z ludu, wysłał do stanu Pará dwa tysiące żołnierzy - na ekranach TV wyglądało to jak podbój części terytorium własnego kraju, osławionej "ziemi bezprawia".

Ale latyfundyści nie przejęli się. Kilka dni później zamordowano kilku następnych liderów ludzi bez ziemi, a na przedmieściach Rio de Janeiro - działacza ekologicznego, który prowadził kampanie przeciwko wycinaniu wierzchołków palm na przysmak zwany palmito (nieumiejętnie ścięte prowadzą do obumierania drzewa). W dzienniku "Globo" artykuł o kilkunastu rodzinach chłopskich otoczonych w stanie Pará przez prywatne armie latyfundystów - nie wiem, czy zamordowali tych chłopów, bo prasa w Brazylii często opisuje dramatyczną historię i potem jej nie kontynuuje, wypiera ją następna tragedia.

- Siostra Dorothy była kochana, ale - Joelma przerywa, a ja zgaduję zakończenie zdania: - ale ja tu przyjechałem właśnie dlatego, że zamordowano Amerykankę.

- Nas mordują od dziesięcioleci, od zawsze. I dalej będą to robić.

Joelma nie wierzy, że wojsko, które wkroczyło do Pará, poradzi sobie. Przecież żeby "okupacja" odniosła skutek, żołnierze musieliby tu stacjonować przez lata, a rząd nie ma na to pieniędzy. Prasa właśnie doniosła, że dowódcy buntują się, bo brakuje pieniędzy na paliwo do samochodów i wyżywienie dla żołnierzy. Latyfundyści zbrodniarze musieli pękać ze śmiechu.

7. Maria Soraya de Lana, polityk lokalny z Baiao

8. Arlindo

9. Ednalva Araujo

10. José Batista Afonso, adwokat

Historię i tło cichej wojny domowej o ziemię objaśni mi José Batista Afonso, adwokat kościelnej komisji, która zbiera dane o skrytobójstwach i pomaga rodzinom zamordowanych. Na początku jest nieufny. Muszę opowiedzieć, kim jestem, jak i dlaczego tu trafiłem. Tak tu trzeba ze wszystkimi, którzy wiecznie wyczekują niespodziewanego gościa, fałszywego wysłannika, udawanego przyjaciela, czemu by nie "dziennikarza", który wykona wyrok.

Batista też jest na "liście śmierci". Dowiedział się o tym od znajomej pani mecenas, która w samolocie z Brasilii do Maraby podsłuchała przypadkowo rozmowę dwóch latyfundystów. - Batista wtyka nos we wszystko. Trzeba z nim skończyć, będzie spokój na jakiś czas.

W Pará nikt nie lekceważy takich pogróżek. Z poprzednikami Batisty, adwokatami broniącymi ludzi bez ziemi, latyfundyści skończyli naprawdę: w 1980 r. ich ofiarą padł mecenas Raimundo Ferreira Lima; w 1987 r. wykonali wyrok na adwokacie Paulo Fontelesie.

Batista zaprosił mnie do auta. - Pogadamy po drodze. Ta historia ma tak naprawdę korzenie w XVI w. Kiedy Portugalczycy podbili te tereny, podzielili je na sześć części. Od tamtej pory ziemia należała do króla i jego przyjaciół. Po uzyskaniu niepodległości w 1822 r. znów stanęła sprawa własności - czyja ma być ziemia, skoro nie należy już do króla? Brazylia stała się cesarstwem i cesarz ustanowił, że ziemia należy do rządu, a jedyną drogą dostępu do niej jest kupno. Pieniądze miała tylko kolonialna oligarchia.

To było sprytne posunięcie, bo choć czarni niewolnicy nie mieli jeszcze praw, coraz częściej już mówiło się o abolicji. Gdy dostali wolność, nie mieli prawa do ziemi, na której pracowali, ani nie mieli za co jej kupić. Z kolei biali imigranci z Europy, którzy przybywali tu od drugiej połowy XIX w. za pracą i chlebem, byli za biedni na zakup ziemi. Wprawdzie część białych imigrantów zapraszanych przez rząd Brazylii w XX w. dostała po 20, 30 ha, ale ziemię tę dzielono między dzieci przez następne pokolenia - rodziny miały po sześcioro, siedmioro dzieci. Po kilku dekadach nie było już czego dzielić. Tak powstała ogromna rzesza ludzi bez ziemi. Inną część stanowią byli robotnicy rolni, którzy wskutek modernizacji rolnictwa przestali być potrzebni na plantacjach. A trzecia grupa to ludzie, którzy zostali "wypluci" przez metropolie, nie znaleźli sobie miejsca - są to często urodzeni w slumsach potomkowie chłopów, którzy jedno lub dwa pokolenia temu po utracie pracy na wsi poszli za pracą do miast. Ich dzieci i wnuki wracają teraz na wieś i chcą żyć z ziemi.

- I walczą o nią z latyfundystami, tak?

- Przede wszystkim domagają się reformy rolnej. Brazylia ma wystarczająco ziemi dla wszystkich. Niestety, jej dzisiejszy podział wywodzi się wprost z czasów kolonialnych. Niektóre rodziny są właścicielami całych stanów, większych od niejednego państwa w Europie. Magellanowie w Bahii, Sarneyowie w Maranhao i Amapa.

- Reforma rolna jednak się toczy?

- Ale jak wolno! Zrozpaczone rodziny, ludzie przymierający głodem, zajmują bądź to nieużytki latyfundiów, bądź to ziemię niczyją i próbują z niej żyć.

- Jak to ziemię niczyją?

ŹRÓDŁO:



- Bo często nie wiadomo, do kogo należy. Zwłaszcza stan Pará to chaos, anarchia pod każdym względem, także prawna. Na przełomie lat 60. i 70., kiedy na świecie zaczęto mówić o "internacjonalizacji" Amazonii, tj. faktycznym wyłączeniu jej spod władzy rządu Brazylii, rządzący wówczas wojskowi przestraszyli się utraty ponad połowy terytorium kraju i wezwali naród do kolonizowania tego regionu. Ustalono, że ziemia w promieniu 100 km od dróg federalnych należy w 70 proc. do państwa, a w 30 proc. do stanu. Nigdy jednak nie wyznaczono granic, która ziemia jest która. Kto był silniejszy - czyli faktycznie dotychczasowi latyfundyści bądź wielcy przedsiębiorcy, którzy zapragnęli zbić majątek na rolnictwie - zajmował, ile kto mógł, także ziemie należące teoretycznie do stanu i państwa. Stan posiadania latyfundystów powiększył się, ludzie bez ziemi zajęli stosunkowo niewiele. A potem wprowadzono prawo pozwalające legalizować własność samowolnie zajętej ziemi, jeśli zamieszkiwało się ją przez pięć lat i zarazem nikt nie zgłaszał roszczeń do niej.

- Czyli ludzie bez ziemi mogli legalizować samowolki?

- Tak, ale tak naprawdę zyskali silni i bogaci. Biedacy, którzy zajęli jakąś ziemię, nie byli świadomi swoich praw. To często analfabeci niemający pojęcia, gdzie i do jakiego urzędu trzeba pójść. Nawet gdyby trafili do urzędu, nikt by z nimi nie rozmawiał, nie wpuściliby ich do budynku. To jest Brazylia! Latyfundyści zaczęli ich wypychać nawet z tych skrawków ziemi, które biedacy zdołali zająć, bo chcieli mieć jeszcze więcej i więcej terenów pod uprawy, jeszcze większe pastwiska. Nieposłusznych mordowali, zwykle liderów, żeby zastraszyć resztę.

- Teraz ludzie bez ziemi są już świadomi swoich praw i walczą o nie?

- Pod tym względem to już inne czasy. Reforma rolna przynajmniej oficjalnie jest polityką państwa. Istnieją ruchy polityczne i związkowe ludzi bez ziemi.

- Więc skąd zabójstwa?

- Bo latyfundyści gwiżdżą na państwo i wymiar sprawiedliwości. Mają absolutne poczucie bezkarności, dlatego zabili siostrę Dorothy z Ameryki - ale przeszarżowali, bo zrobiła się wielka afera. Często dla pozorów legalności kupują od państwa wąski skrawek ziemi, powiedzmy obwód prostokąta. Żeby dostać się do ziemi wewnątrz "prostokąta", trzeba by przejechać przez prywatną ziemię latyfundysty, na co ów nigdy nie pozwoli. Faktycznie więc kradnie ziemię wewnątrz "prostokąta", ma tam uprawy, pastwiska, wycina drzewa i nielegalnie nimi handluje. Często jednak kradną ziemię i bez trików, po prostu zajmują i robią, co chcą. Państwo jest bezradne. Chłopi bez ziemi - bez szans w walce, bo latyfundyści mają prywatne armie.

- A co to jest osławiona "lista śmierci"?

- To nazwa umowna, bo "list śmierci" jest wiele, w różnych miastach, regionach znajdują się na nich różne osoby. Zazwyczaj lokalni liderzy chłopscy, ludzie, którzy im pomagają - księża, działacze pozarządowi

- adwokaci, "z którymi trzeba skończyć".

- Na południu i południowym wschodzie stanu Pará, w okolicach Maraby, na "liście śmierci" jest 60 osób.

- A skąd wiadomo o jej istnieniu i o tym, kto się na niej znajduje?

- Na podstawie powtarzających się pogróżek. Jeszcze niedawno latyfundyści czuli się na tyle bezkarni, że spotykali się w barze czy klubie w mieście i otwarcie - pijąc cachacę, wrzeszcząc - dyskutowali, kogo i kiedy trzeba zabić oraz kogo wynająć do mokrej roboty. Potem rozchodziły się plotki, o kim była mowa, ostrzeżenia. Teraz bardziej się pilnują i o tym, kogo chcą zabić, wiemy tylko z anonimowych pogróżek. Oni nie rzucają słów na wiatr.

- Na ilu ludziach wykonali wyroki?

- W stanie Pará w ciągu ostatnich 20 lat zamordowali 772 liderów. W Minas Gerais, Rio de Janeiro i S o Paulo - ponad 600. Nie wliczam w to masakr na bezimiennych rodzinach, o których czasem nawet nie wiemy. O reszcie kraju nie mam danych, ale to pokazuje skalę. Dokładnie tak samo zabijają w stanach Mato Grosso, Tocantins, Maranhao, Rondonii, Roraimie. Wszędzie.

(Potem ktoś mi pokaże statystykę zabójstw prowadzoną przez kościelną komisję: 1994 r. - 36 zamordowanych, 1995 - 39, 1996 - 46, 1997 - 29, 1998 - 38, 1999 - 27, 2000 - 20, 2001 - 29, 2002 - 43, 2003 - 73).

- Boisz się?

- Boję się. I robię swoje.

Samochód mija slumsowiska na obrzeżach Maraby i nieoczekiwanie wjeżdża w dżunglę. Batista, widząc moje zdziwienie-zaniepokojenie, uśmiecha się tajemniczo. Za kilka minut w środku dżungli wyłoni się ogrodzenie, a za nim spora polana, niskie budynki i tłum ludzi.

11. Luiz Rodrigues

ŹRÓDŁO:



12. José Agricio i jego czworo dzieci

13. Ribamar

Batista przywiózł mnie na półkonspiracyjny zlot ludzi bez ziemi. Półkonspiracyjny, bo niezabroniony przez prawo, a zarazem odbywający się z dala od kamer telewizyjnych, oczu latyfundystów i lokalnych władz.

Zatopiony w dżungli teren, na którym zebrali się chłopscy liderzy, należy do miejscowej parafii katolickiej. Polanka wypełniona działaczami była w tamtym momencie niczym wymarzona tarcza strzelnicza dla pistoleiros.

Byli wszyscy z "listy śmierci" - z południa i wschodu stanu Pará (Pará ma powierzchnię Francji). Tam spotkałem Joelmę, a Joelma przedstawiła mnie pani Ribeiro dos Santos, wdowie po zamordowanym skarbniku związku. To była najtrudniejsza rozmowa - jej mąż, Ribamar Francisco dos Santos, został zastrzelony zaledwie rok wcześniej, wdowie ciągle trudno o tym mówić. Głos się łamie, często przerywa. Z okruchów zdań składam jej opowieść.

- Od dnia śmierci Dezinha, męża Joelmy, strasznie się o niego bałam. Ribamar był jego najbliższym towarzyszem, potem prawą ręką Joelmy, gdy stanęła na czele związku. On był omnibusem, złotą rączką, potrafił wszystko - pracował w banku, był budowlańcem, żył z ziemi okupowanej na obrzeżach latyfundium. W syndykacie odpowiadał za finanse, był skarbnikiem, księgowym, a jak Joelma gdzieś wyjeżdżała, pilnował wszystkiego, szefował. Ostatnio budował chłopom domy na terenach osiedleń.

Nieraz mówił, że chcą go zabić, ale nigdy nie powiedział, kto ani skąd o tym wie. "Po co mam ci mówić? Żebyś się jeszcze bardziej bała?" - powtarzał. "Zrobiłeś coś złego?" - spytałam go kiedyś. "Nigdy. Ja tylko pomagam ludziom".

Przed Bożym Narodzeniem powiedział do jednej z córek - mamy dwie (24 i 23 lata) i syna (20 lat) - że wykonają na nim wyrok w święta. Skąd się dowiedział? Nigdy tego nie wyjawił. Ale w święta nic się nie wydarzyło. Odetchnęliśmy. Trochę ponad miesiąc później, 7 lutego - to była sobota - przed ósmą wieczorem córka usłyszała strzały. Wybiegła z domu i znalazła go siedzącego na ulicy. Nie żył. Zastrzeliło go podobno dwóch na motocyklach. Sąsiedzi boją się zeznawać, nikt nie potrafił ich nawet opisać, mimo że wszędzie kręcili się ludzie. Może teraz, po zabójstwie siostry Dorothy, coś się w końcu zmieni

14. Raimundo Vincente

15. Tereza da Silva

16. Marcia Paraiso

17. Hélio Bom Jardim

18. Domingos Gomes

19. Ondino da Conceicao

20. Ivanilde Alves i jej trzech synów

21. Aparecido Souza

22. Ademir Prestes

23. Genival dos Santos

Przez wszystkie lata cichej wojny domowej w Pará przed sądem postawiono zaledwie trzech latyfundystów - zleceniodawców zabójstw. Dwóch z nich i tak uniewinniono w ostatniej instancji; trzeciego przedterminowo zwolniono ze względu na chorobę. W innych częściach kraju podobnie - skazano w sumie kilkunastu, większość wypuszczono po odwołaniach. Do więzień trafiają egzekutorzy wyroków. Wiedzą, że wpływowi latyfundyści przekupią, kogo trzeba, i pomogą uciec z więzienia. Ucieczki płatnych pistoleiros to w interiorze norma.

Skazanie latyfundysty jest trudne, niemal niemożliwe ze stu powodów. Po pierwsze i najważniejsze, zazwyczaj chodzi o zbrodnię zorganizowaną - i to wielopiętrowo.

ŹRÓDŁO:



Decyzje o zabójstwie chłopskiego lidera rzadko zapadają indywidualnie. Latyfundyści tak jak chłopi są zrzeszeni w związkach i to syndykat na zamkniętych spotkaniach kolektywnie wydaje wyroki śmierci. Jak więc wykryć zleceniodawcę?

Procesy przeciwko wielkim właścicielom ziemskim, jeśli w ogóle do nich dochodzi, trwają bez końca - 15, 20, 25 lat. Jak zdobyć procesowe dowody? Praktycznie niemożliwe. Ktoś musiałby sypnąć. A gdyby sypnął, to jakby popełnił samobójstwo.

Latyfundyści mają wpływy we władzach lokalnych i w sądach. Lokalni rządcy, sędziowie i latyfundyści to nierzadko jeden krąg krewnych, przyjaciół, znajomych. Mafia.

Policja też stanowi część tego syndykatu zbrodni. Przekupieni stróże bezprawia symulują prowadzenie śledztwa. Zdarzały się przypadki, że sami policjanci pracowali po godzinach jako pistoleiros - płatni zabójcy.

Gdy jednak zbrodnia jest szczególnie głośna, gdy powstaje społeczna i polityczna presja, np. ze strony rządu federalnego, żeby zbrodnię wyjaśnić, a winnych osądzić, sprawiedliwość dopada tylko wykonawców. Ci nie wiedzą nawet, kto im zlecił egzekucję.

W syndykacie zbrodni obowiązuje bowiem "zasada pięciu". Zabójstwo zleca grupa latyfundystów, a za jego przeprowadzenie odpowiada np. jeden lub dwóch wybranych - to ogniwo nr 1. Ci zlecają zadanie pośrednikowi (nr 2), dalej - pośrednik przekazuje je drugiemu pośrednikowi (nr 3), a ten dopiero dwóm egzekutorom (nr 4 i 5). W razie schwytania zabójców i dużego szumu wokół zbrodni latyfundyści zabijają pośredników, a wtedy wymiar sprawiedliwości - nawet jeśli naprawdę chciałby sprawę wyjaśnić - nie zdoła ustalić, kto zlecił zabójstwo. Bez zeznań pośredników nie ma nici łączącej zleceniodawców i egzekutorów. Zbrodnia doskonała.

24. Antonio Gomes, zwany Pipirą

- Ile już razy byłem na swoim pogrzebie! Na jawie, gdy chowali moich towarzyszy. A w snach widziałem trumnę ze swoim ciałem, zapalone wokół świece i orszak żałobny.

Antonio Gomes zwany Pipirą (gatunek ptaka) jest szefem związku ludzi bez ziemi w Tracua, 240 km od Maraby. Cztery lata temu pochował swojego poprzednika José Pinheirę Limę, jego żonę Cleonice i syna Samuela.

Pipira, syn bezrolnych chłopów z sąsiedniego stanu Maranhao, wcześnie stracił ojca. Przerwał naukę na początku gimnazjum, musiał pomagać matce, która miała 12 dzieci. Uczył go i wychował ksiądz Josino, katecheta, od którego Pipira nauczył się, że nie można myśleć tylko o sobie, że trzeba pomagać innym, walczyć o sprawiedliwość. Wychowanie księdza Josino skazało Pipirę na los wywrotowca, który teraz drży o życie własnych dzieci.

- Zabili synka poprzedniego szefa związku, ostatnio zadzwonili, że zabiją jednego z moich. To zemsta za inwazję na ziemię latyfundiów i osiedlanie tam przymierających głodem rodzin. Zemsta za nasze protesty przeciwko niszczeniu Amazonii. Doprowadziliśmy do tego, że władze federalne zamknęły latyfundium, na terenie którego wycinano drzewa i potem nielegalnie handlowano drewnem, wysyłano je za granicę. Nienawidzą mnie za to. Przeze mnie nie zarobili milionów. Po tamtej historii ktoś mnie ostrzegł: "Pipira, jest na ciebie wyrok, już nawet wynajęli zabójcę". Wyjechałem, a związek zaczął robić dużo szumu, żeby nie dało się mnie sprzątnąć bez dużego hałasu. Dwa lata temu znowu dzwonili z pogróżkami, że zabiją mi żonę, a teraz - że zastrzelą dziecko. Wychodzę z domu i nigdy nie wiem, czy wrócę. Nie umawiam się w barach, nie piję, nie chodzę na tańce, żeby nie być łatwym celem; żeby nie zginąć w "przypadkowej" bójce. Gdy jadę taksówką, wysiadam kilka ulic od domu, a potem kluczę, żeby zorientować się, czy ktoś na mnie poluje, i w razie czego - żeby nie przyprowadzić zabójcy przed drzwi domu.

Dlaczego nie ma ochrony tak jak Joelma? Bo nie ufa policji, przypadek Joelmy to wyjątek - policjant, który ją chroni, jest krewnym zamordowanego męża. Policja jest przeciwko ludziom bez ziemi, służy latyfundystom.

Boi się umrzeć, boi się zostawić trzech synów i dwie córki. Ale gdyby się poddał, to tak jakby zdradził tych, którzy zginęli, i tych, którzy wybrali go na szefa związku. Dlatego nie podda się, mimo że mógłby wieść spokojne życie - ma spory kawałek własnej ziemi, 30 sztuk bydła, uprawy owoców.

- Jestem półanalfabetą, ale potrafię dyskutować z każdym, swoje wiem. Może nie rozumiem wszystkiego, co się wokół mnie dzieje, ale wiem, że muszę być z biedniejszymi ode mnie i będę z nimi do końca.

Na koniec rozmowy Pipira zaproponował, że pokaże mi koczowisko ludzi bez ziemi - rzecz jasna, nielegalne - w samej Marabie. Dosłownie vis-a-vis lokalnej agendy urzędu ds. reformy rolnej (INCRA).

25. Raimundinho

26. Francisco de Asis, Solidade da Costa

Nazwa koczowiska brzmi jak ponury żart - Nowa Nadzieja. Smród Nowej Nadziei czuć na kilometr. Między szałasami snują się wychudzone psiaki, każdy ma pewnie po sto chorób - na pierwszy rzut oka widać rany, ropienie, zanik sierści. Ludzie wyglądają lepiej, ale co to za pocieszenie.

Około 300 rodzin koczuje tu w skleconych byle jak szałasach, budach z kartonów.

Swoją obecnością chcą wymusić na urzędzie ds. reformy rolnej nadanie gdzieś - gdziekolwiek - kawałka ziemi, z której da się żyć. Wszyscy albo prawie wszyscy zostali wygnani z ziemi przez prywatne armie latyfundystów. Raz była to zajęta przez nich ziemia latyfundysty, innym razem - ziemia państwowa, stanowa, nie wiadomo czyja, na którą akurat któryś z lokalnych kacyków miał apetyt. Wieśniacy mieli do wyboru walkę gołymi rękami z uzbrojonymi pistoleiros albo wyniesienie się i ocalenie życia. Niektórzy koczują tu od ośmiu miesięcy, rekordziści - od dwóch lat.

ŹRÓDŁO:



W szałasach i budach zaduch. Mężczyźni grają w karty. Kobiety niańczą małe dzieci, starsze zajmują się same sobą.

Wszędzie wokół śmieci, w nieruchomym powietrzu zastygły smród fekaliów. Jest prąd - dociągnięty na dziko. Na osłoniętych byle jaką izolacją drutach elektrycznych wisi mokre pranie, a między nimi biegają dzieci. Śmierć na wyciągnięcie ręki - bez żadnej przenośni.

Koordynator regionalnych akcji ludzi bez ziemi Francisco de Asis Solidade da Costa (też na "liście śmierci") obawia się, że gdy wojsko wróci do koszar, będzie jeszcze gorzej niż przedtem. Dopiero wtedy latyfundyści zaczną się mścić i zabijać ludzi bez ziemi. To pierwszy raz w historii, kiedy władza przysłała wojsko, żeby powstrzymało zbrodnie latyfundystów. Do tej pory zawsze pojawiało się na zamówienie latyfundystów - żeby pacyfikować akcje chłopów zajmujących ziemię.

- Ta wojna jeszcze się nie skończyła - kręci głową Francisco de Asis (czyli Franciszek z Asyżu). - Może najgorsze jeszcze przed nami.

27. Orlando Solina

Historie ludzi z "listy śmierci" cechuje przerażająca powtarzalność. Wokół każdego spalona ziemia - zamordowani poprzednicy, towarzysze walki, przyjaciele, krewni.

Najdłuższa i stanowiąca czasową klamrę jest historia Orlanda Soliny, 64 lata, weterana wojny domowej o ziemię. Jeszcze za czasów wojskowej dyktatury, w latach 70., gdy wspólnie z księżmi społecznikami zaczynał działalność, aresztowano go, w czasie tortur miażdżono jądra, aplikowano elektrowstrząsy. Rany po przesłuchaniach opatrywała mu młoda wówczas zakonnica - siostra Dorothy Stang, która przyjechała na misję z USA.

- Siostrę Dorothy w końcu dopadli, a ja wciąż żyję - mówi Solina. - Podążam jej drogą, zaprzyjaźniłem się już ze śmiercią.

Miał w życiu dużo szczęścia. Trudno mu zliczyć, ile razy posyłali do niego płatnych zabójców - zresztą gdy żyje się w ciągłym zagrożeniu, nie wiadomo, jak owe razy liczyć. Zawsze udawało mu się a to umknąć, a to ktoś go ostrzegł i wyjeżdżał na dłuższy czas - aż syndykat zbrodni zapominał o nim.

Raz nawet ocalił go pewien latyfundysta, nazywał się - powiedzmy - "Jota": pistoleiros mieli przyjść w nocy po Solinę i po księdza Gabriela z Belgii, z którym wspólnie działał; nie po to, żeby ich zabić, ale wykastrować.

Innym razem wynajęty zabójca imieniem Cravilho, który nie wiedział jeszcze, jak Solina wygląda, usiadł obok niego w barze. Kolega już wiedział, że to pistoleiro i że przyszedł wypytywać o Solinę. Zwrócił się więc do Soliny per Pedro, a ten błyskawicznie zorientował się, że coś jest nie tak. Solina chyłkiem wyszedł z baru, przepłynął rzekę łodzią i skrył się w dżungli. Potem wyjechał na południe kraju, ponad dwa tysiące kilometrów od Maraby.

Ktoś potem zabił tego Cravilha. Możliwe, że zrobili to towarzysze Soliny, chcąc odstraszyć następnych najemnych morderców. Jeśli tak było, przykład nie zadziałał. Chłopscy liderzy tak jak ginęli, tak giną dalej. Może zastrzelili go ci, którzy zlecili egzekucję? Prawda nie do ustalenia.

28. Maria do Espirito Santo

29. Manoel da Rocha

30. Henry Burin des Roziers, misjonarz z Francji, dominikanin

31. Ednaldo Lima

Ostatnie spojrzenie na Marabę - Makabrę. Ostatnie skojarzenie: to nie miejsce do życia, lecz poczekalnia. Stąd tymczasowość wszystkiego, prowizorka, bałagan. Po co układać coś na stałe, skoro to miejsce tranzytowe, w drodze po ziemię w interiorze, poza miastem. W dżungli.

W dolnej części Maraby wylała rzeka Itacaiunas i kilkaset rodzin zostało odciętych od świata. Widzę, jak płyną dokądś na drewnianych łódkach. Tak jest co roku, a oni nie chcą zostawić tych swoich domków - tak prowizorycznych, że to właściwie szałasy - i sklecić ich na nowo wyżej, tam, gdzie nie dochodzą wylewy rzeki. Trwają wbrew rozsądkowi i nadziei. Za rok rzeka znów wyleje

Kilka tygodni później przeczytałem w gazecie wypowiedź przyjaciela zamordowanej Dorothy Stang, księdza (on też był na "liście śmierci", ale wyjechał i wrócił do rodzinnego Rio): porównał cały stan Pará do miasteczka, w którym toczy się akcja noweli Gabriela Garcii Márqueza "Kronika zapowiedzianej śmierci". Wszyscy wiedzą, że zdarzy się tragedia, wiedzą, kto zostanie zabity (nie wie tylko ofiara), ale nic nie robią, żeby zapobiec nieszczęściu.

W Marabie jest podobnie - z jedną ważną różnicą: ci, którzy mają zginąć, wiedzą, jaki przeznaczono im los, choć nie wiadomo, co mieliby zrobić, żeby go uniknąć.

Skryć się, uciec, wycofać - ale dokąd? Gdzie i z czego mieliby żyć? Taki sam los czekałby ich w Tocantins, Mato Grosso, Minas Gerais, wszędzie.

32. José de Brito

33. Cardiolino de Andrade

34. Geraldo Fernandes

35. Zuldemir dos Santos

36. Maria Eva

37. Maria das Gracas Silva

38... "

Z tego co wiem w Gwatelamali jest podobnie. To jest normalny feudalizm, a to co tam się dzieje to typowy konflikt klasowy. Nic dziwnego, że marksiści za wyjątkiem bodajże Peru odnoszą takie sukcesy.



22.08.2005
14:00
smile
[2]

Mistrz Giętej Riposty [ Zrób koledze naleśnika ]

Po sformułowaniu o "zmęczonych oczach" na początku tekstu, wiedziałem już, że to Wyborcza.

22.08.2005
14:11
[3]

Don_Pedro [ Pretorianin ]

A ja myślałem, że po nazwisku Domosławski, że to I lewak RP :)

22.08.2005
14:12
[4]

Wonski [ Pretorianin ]

od 7 rano siedze przy kompie, też mam zmęczone oczy

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.