Dagger [ Legend ]
Ciekawe spojrzenie na "Star Wars" :)
Przed chwilą przeczytane - z taką interpretacją sagi jeszcze się nie spotkałem ale teza trzyma się kupy. A to że Lucas rzeczywiście sprzedał swoją duszę widać po nowych epizodach.
Lord Vader za kamerą
Michał Chaciński 17-05-2005, ostatnia aktualizacja 17-05-2005 19:19
Przed premierą "Zemsty Sithów". Historię "Gwiezdnych wojen" tradycyjnie przedstawia się jako niespodziewany sukces młodego wizjonera. Tymczasem istnieje spora grupa krytyków George`a Lucasa uważających jego życiowe dzieło za symbol przegranej walki o lepsze amerykańskie kino, a karierę reżysera opisujących w kategoriach porażki ambitnego twórcy przytłoczonego skalą własnego sukcesu
Na początku lat 70. Lucas należał do nowego pokolenia hollywoodzkich twórców. Grupę tworzyli m.in. Martin Scorsese, William Friedkin, Peter Bogdanovich i pełniący funkcję mentora Francis Ford Coppola. Wszyscy dostali szansę bez precedensu - możliwość realizacji własnych filmów dla dużych hollywoodzkich studiów, zupełnie zagubionych w obliczu kontrkulturowej zawieruchy. "Swobodny jeździec" Dennisa Hoppera pokazał w 1969 roku, że na całym świecie wyrosło nowe pokolenie widzów, którego starzy hollywoodzcy producenci i reżyserzy nie rozumieją. Dlatego postanowiono otworzyć drzwi przed młodymi. Okres pierwszych filmów Nowego Hollywood przyniósł odrodzenie amerykańskiego kina. Po dekadzie lat 60., w której widzów karmiono ramotami z Doris Day, na ekranach znalazły się nagle tak świeże filmy jak: "Ulice nędzy" Scorsese, dwie części "Ojca chrzestnego" i "Rozmowa" Coppoli czy "Francuski łącznik" Friedkina.
George Lucas był w tej grupie filmowców od samego początku. Nie odstępował na krok Coppoli, którego uważał za swojego mentora i nauczyciela. Ten z kolei miał Lucasa za geniusza, któremu trzeba pomóc w kształtowaniu własnego stylu. Coppola i Lucas zapowiadali rewolucję w przestarzałym hollywoodzkim systemie. Domagali się rezygnacji z płytkich rozrywkowych filmów kręconych dla łatwego zysku. Chcieli kina osobistego, realizowanego w "autorskiej" formule - tak jak ich europejscy i azjatyccy mistrzowie, od Kurosawy po Felliniego. Lucas miał zadebiutować podobnym filmem. Coppola namawiał go do realizacji scenariusza Johna Miliusa "Czas apokalipsy". Ustalono, że Lucas nakręci go w quasi-dokumentalnym stylu. Ostatecznie zmienił jednak zdanie i zrealizował inny film, także zgodny z antyhollywoodzkimi założeniami: chłodną, filozoficzną przypowieść o orwellowskim świecie przyszłości "THX 1138".
Sprzedane ideały
Kiedy w 1972 roku Lucas zapowiedział, że chce zrealizować film fantastyczny dla dzieciaków, Coppola i reszta przyjaciół uznali to za żart. Nowe pokolenie miało przecież niepowtarzalną okazję kręcić poważne filmy dla dorosłych widzów. Na razie przypuszczano jednak, że Lucas nie mówi wszystkiego. Przecież William Friedkin też zabrał się do pozornie tradycyjnego hollywoodzkiego kina gatunków i nakręcił "Egzorcystę" - film, który stał się kulturowym fenomenem nie tylko dlatego, że był szokujący, ale też dlatego, że inteligentnie oparł fabułę na konflikcie pokoleń spędzającym sen z powiek amerykańskich rodziców, którzy nagle przestali rozumieć swoje dzieci. Skoro Friedkinowi się udało, Lucas zapewne także planował zmienić swój film w głębszą metaforę.
Gotowe "Gwiezdne wojny" były dla reżyserów z kręgu Lucasa szokiem. De Palma, Coppola, Milius, Scorsese uważali, że to bezwartościowy bełkot, a poza tym zdrada ideałów. Lucas nakręcił film ze wszystkimi banałami, przeciwko którym występowało Nowe Hollywood: prymitywnie szczęśliwym zakończeniem, czarno-białym podziałem postaci, eskapistyczną fabułą. Wybryk Lucasa uznano za tym bardziej niebezpieczny, że okazał się sukcesem. A kiedy "Gwiezdne wojny" stały się fenomenem w skali międzynarodowej przynoszącym setki milionów dolarów zysku jasne było, że w branży zajdą radykalne zmiany.
Koniec rewolucji
Film Lucasa przyspieszył rewolucyjne zmiany w strukturze własności i procesie produkcji filmów w Hollywood. Amerykańskie korporacje i wielcy inwestorzy z Wall Street zdali sobie sprawę, że branża filmowa potrafi przynieść gigantyczne zyski, jeśli tylko do filmu podejść jak do każdego innego produktu. Rozpoczął się proces przejmowania studiów przez wielkie korporacje i ich menedżerów - niemających pojęcia o sztuce filmowej, za to wielkie pojęcie o marketingu. W krótkim czasie to oni stali się główną siłą w Hollywood decydującą o tym, jakie filmy się kręci. Pomysły niesprawdzone, czyli oryginalne, nie miały racji bytu. Nastała era remake'ów i sequeli, która trwa do dziś. Pierwszeństwo miały projekty gwarantujące - tutaj obowiązkowe słówko ze słownika marketingu - synergię, czyli wzajemne wykorzystanie zalet kilku dziedzin. Zamiast realizować odpowiednik „Ojca chrzestnego”, z finansowego punktu widzenia sensowniej było nakręcić spektakularną historię rozrywkową gwarantującą sprzedaż płyt ze ścieżką dźwiękową, towarów z wizerunkiem bohaterów, książek, albumów itd. Scorsese powiedział później gorzko o tym okresie: „Liczyły się »Gwiezdne wojny «. Liczył się Spielberg. My byliśmy skończeni”. John Milius komentował ostrzej: „Kiedy studiowałem na wydziale filmowym, ludzie ustawiali się w kolejkach na »Powiększenie «, a nie na jakąś prymitywną przejażdżkę po filmowym lunaparku”. Friedkin mówił już bez ogródek: „ »Gwiezdne wojny « to film, który pożarł serce i duszę Hollywood. To było jak wejście McDonald's - ludzie po prostu stracili dobry smak”.
Coppola bronił Lucasa, argumentując, że przecież nie można winić filmowca za sukces jego filmu - winni są bezmyślni producenci, którzy próbowali powtórzyć jego sukces, ale nie mieli talentu oryginalnego twórcy. Tak czy inaczej, historyczna ocena wpływu Lucasa na branżę jest bezlitosna: to on zapoczątkował model absolutnej merkantylizacji hollywoodzkiego kina. "Gwiezdne wojny" pozostaną symbolem przegranej rewolucji Nowego Hollywood.
Niespełniony miliarder
Ta historia ma jeszcze jedno smutne post scriptum - fatalny wpływ sukcesu "Gwiezdnych wojen" na karierę Lucasa. Lucas zapowiadał się na początku lat 70. na twórcę niemal awangardowego, co widać po jego debiutanckim filmie. Mówił, że nie interesuje go kino fabularne, tylko poszukiwanie nowego języka w kinie - że chciałby realizować pewien czysty model kina opartego na przekazie idei twórcy, a nie tylko na opowiadaniu historii. Tymczasem po sukcesie "Gwiezdnych wojen" nie mógł powrócić do projektów, jakie planował kiedyś z Coppolą. Podpisana ze studiem Fox umowa zmuszała go do niemal natychmiastowej pracy nad kontynuacjami sagi (inaczej utraciłby do nich prawa). Choć sam nie reżyserował (do reżyserii "Imperium kontratakuje" zaprosił swojego profesora ze szkoły filmowej Irvina Kershnera, a "Powrót Jedi" proponował kilku młodym reżyserom, m.in. Davidowi Lynchowi, by wybrać w końcu Richarda Marquanda), trylogia i tak wymagała jego ciągłego zaangażowania. Kosztowała go ostatecznie osiem lat życia, po których nie znalazł już sposobu przekucia wielkiego sukcesu finansowego na dalszą karierę reżyserską. Ambicje wspierania poważnego kina realizował jedynie sporadycznie jako producent - z inicjatywy Coppoli współfinansował m.in. kilka filmów Kurosawy.
Reżyseria: Darth Vader
Wśród różnych interpretacji "Gwiezdnych wojen" jedna odnosi się bezpośrednio do życia Lucasa. Zakłada ona, że scenariusz filmu to rozmyślna alegoria sytuacji Nowego Hollywood. Garstka pozytywnych bohaterów walcząca przeciwko wielkiemu imperium to młodzi reżyserzy stawiający czoło przestarzałemu molochowi wielkich studiów. Główny bohater to alter ego reżysera (Luke S., czyli Lucas), a w walce pomaga mu starszy spryciarz, zręcznie grający na nosie systemowi - Han Solo, to zakamuflowany ukłon w stronę Coppoli. Rebelia nie powiodła się dlatego, że jeden z rebeliantów przeszedł na stronę wroga.
A druga trylogia, którą Lucas kończy właśnie filmem "Epizod III: Zemsta Sithów"? Pierwsza mówiła o zwycięskim chłopaku zmieniającym losy świata, natomiast dzisiaj Lucas opowiada nam już tylko historię bohatera, który zmienia siebie samego w uosobienie wszystkiego, co miał za niegodziwe. Nowa trylogia "Gwiezdnych wojen" oglądana z tej perspektywy to smutny testament jej twórcy - ambitnego reżysera, dla którego sukces komercyjny okazał się ideologiczną porażką i oznaczał marginalizację modelu kina, o który kiedyś chciał walczyć.
Cainoor [ Mów mi wuju ]
Ciekawy artykuł, nie powiem. Teza postawiona wydaje być się dość logiczna. Jednak mnie to kompletnie nie rusza. Hollywood, phi! ;)
Beaverus [ Bounty Hunter ]
ehh jakos tego nie lubie rozumie film duzo osob kocha, i wielbi ja miedzy innymi tez ale w ogole, nie kapuje gosci którzy zawsze przed premiera jakis filmow wielkich (znanych na które sie czeka) pisza cos anty-ten film
Mistrz Giętej Riposty [ Kozioł Antyfaszysta ]
Jakie tam anty. Kogo może obchodzić gadanie kilku snobów ;) dzieciaki i tak pójdą do kin.
Ja uważam, ze kinu wypełnionemu samym Fellinim, Bergmanem czy Wendersem czegos by brakowało.
Dzieki temu, ze filmy sa produktami, maja tez rozmach, jakich nie mialoby dobre kino autorskie.
Kino ambitne i megaprodukcje, ktorych synteza i symbolem w tym tekscie tu jest SW sa jak - uzywajac porownania w temacie - Ciemna i Jasna strona mocy, ktore choc pozornie walcza ze soba i pozeraja sie - egzystuja razem i zaleza od siebie.
Kino musi miec dwie strony i odskocznie. Scorsese, choc narzeka, niemoglby sie pograzyc w produkcji "ambitnych" proejktów, gdyby nie zdobyl pieniedzy i zaufania producentow produkujac gniota "Gangi nowgo Jorku". Podobnie inni, w tym Oliver Stone czy.
A Spieberg i Lucas staneli juz zdecydowanie po stronie kina dla dzieci. Loją knoty, i tylko raz Speilebergowi jakas ambicja zapukala zeby zrobic "ambytne kino", no i zrobil.... "Liste Shindlera".
Ale jest w kinie hollywoodzkim i trzecia droga, droga, ktora zapoczatkowali w USA Tarantino, Smith, Lynch czy Soderbergh, w Europie Danny Boyle czy Guy Ritchie. Czyli z pozoru nieambitne kino rozrywkowe. Rozrywkowe, ale dla ludzi inteligentnych, a nie kmiotów.
A kino ambitne telepie sie gdzies tam w tle, romansujac z "trzecia droga", czego znakiem jest ostatnio hegemonia Tarantino w Cannes. Czasem pojawia sie jako spodziewane odrodzenie kina pod szyldem "Dogma", by chwile pozniej zniknac albo zostac wciagnietym do Hollywood.
Poza tym atakuje kino azjatyckie, jest coraz lepsze i ciekawsze. Jeszcze tylko blichtrem nie dorownalo Hollywoodowi, ale mysle ze i to z czasem nastąpi.
Tak to wszystko mniej wiecej wyglada z mojego punktu widzenia.
W kazdym razie, po obejrzeniu koljnego Alexnadra Trojanskiego, chetnie jak odskocznia ogladam filmy z lat 60-tych i 70-tych, kiedy to kino ambitne bylo mainstreamem takim, jak dzis sa Gwiezde Wojny. I tak jak dzis nikt sie nei przyzna ze nie widzial "Terminatora", tak wtedy wstyd bylo nie ogladac "Lotu nad kukulczym gniazdem", "Slodkiego zycia" czy "Powiekszenia".
Mistrz Giętej Riposty [ Kozioł Antyfaszysta ]
W kazdym razie tekst Chacinskiego jest dobry, i tylko szkoda, ze pisze dla "Ciemnej Strony Mocy" czyli Wyborczej.
waterhouse [ Novus Ordo Seclorum ]
świetny tekst...zgadzam się z autorem w 100%....
Dagger [ Legend ]
LOL Niektórzy potrafią mieć jeszcze ciekawsze spojrzenie na SW. Chyba wole już naszych swojskich oszołomów:
Konserwatyści w USA: bojkot "Gwiezdnych Wojen"
IAR 19-05-2005, ostatnia aktualizacja 19-05-2005 19:35
Amerykańscy konserwatyści nawołują do bojkotu najnowszej części "Gwiezdnych Wojen". Twierdzą, że film George'a Lucasa jest atakiem na prezydenta George'a Busha. Jedna z konserwatywnych organizacji nazwała nawet "Zemstę Sithów" filmem antyamerykańskim.
Przeciwnicy Busha znajdują w "Gwiezdnych Wojnach" wiele odniesień do polityki Białego Domu. Chodzi o takie wątki filmu, jak ukrywanie prawdziwych powodów rozpoczęcia wojny czy ograniczanie praw obywatelskich pod pretekstem zagrożenia bezpieczeństwa narodowego.
W jednej ze scen Anakin Skywalker - Darth Vader mówi "Jeśli nie jesteś ze mną, jesteś moim wrogiem", co ma być odniesieniem do słów George'a Busha - "Albo jesteście z nami, albo z terrorystami".
Prawicowy krytyk filmowy Jason Apuzzo ocenił nawet, że wielu patriotycznie nastawionych widzów zrezygnuje z oglądania filmu Lucasa.
Jego przewidywania na razie się jednak nie sprawdzają. Amerykanie masowo ruszyli do kin, a eksperci przewidują, że czasie pierwszego weekendu "Gwiezdne Wojny" przyniosą rekordowy dochód w wysokości 120 milionów dolarów.
Cainoor [ Mów mi wuju ]
Ale głupi Ci Amerykanie...