GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

RPG CZĘŚĆ II - Rozdział 6 - "Mrok"

05.07.2001
15:20
[1]

Gambit [ le Diable Blanc ]

RPG CZĘŚĆ II - Rozdział 6 - "Mrok"

Jesli ktokolwiek chce coś dopisac...to dawac tutaj...

Pozdrowienia...
Gambit

20.08.2001
13:38
smile
[2]

leo987 [ Senator ]

... Wzburzone fale morza uderzały z wściekłością o burty okrętu. Porywisty wiatr bezlitośnie targał żagle, a stylisko masztu ledwo opierało się nawałnicy deszczu. W kajucie kapitańskiej siedziało dwóch mężczyzn zajętych rozmową. Pierwszy z nich, odziany w białą koszulę i czerwone spodnie był dowódcą okrętu. Druga postać skrywała swą twarz pod ciężkim kapturem uszytym z wilczej skóry. Do niej właśnie skierował swe słowa kapitan. - Chyba Posejdon postanowił zaprosić nas na swą ucztę królowo - rzekł spluwając na podłogę, albowiem wychowała go ulica portowa i nie nawykł zachowywać się z godnością w towarzystwie kobiet. Zresztą te które widywał w swym życiu nie były tak dostojne jak jego teraźniejszy gość. - Lecz obiecałem dowieźć Cię bezpiecznie do celu Twej podróży i słowa dotrzymam, choćby z morza wyszły same Węże Zagłady i zniszczyły mój okręt !!! - dodał rzucając przekleństwo na odchodne i opuscił kajutę, by wydać rozkazy załodze walczącej z żywiołem. Kobieta pozostała sama. "Królowo" - nie mogła zrozumieć dlaczego tak się do niej zwracał ? czy przewoźnik wyjawił mu tajemnicę jej arystokratycznego pochodzenia ? Czy też może do uszu kapitana doszły szepty szpiegów, których nie brakowało w Mieście Osaczonych. jakiekolwiek były powody, ona miała przed soba tylko jeden cel. Dotrzeć do człowieka imieniem Adamus, starego kapłana Bachusa. Słyszała bowiem, iż w jego towarzystwie widziano jej dawno zaginioną córkę... magini, drogie dziecko... Czy poznasz mnie po tylu latch rozstania -? - pomyslała kobieta a zjej czarnych wielkich oczu popłynął strumień słonych jak morska bryza łez.... kto następny?

20.08.2001
13:41
smile
[3]

leo987 [ Senator ]

ale numer :)))) zamiast : "W kajucie kapitańskiej siedziało dwóch mężczyzn zajętych rozmową" powinno być "W kajucie kapitańskiej siedziały dwie postacie zajętych rozmową" nawet dzisiejszy upałek mnie nie tłumaczy. Sorki za błędy :))))) Ale jest weselej :)))

20.08.2001
13:43
[4]

Alver [ Generaďż˝ ]

leo -- w zasadzie to "...dwie postacie zajete rozmowa" :) Ale nie potrzebnie sie martwisz :)

20.08.2001
14:40
[5]

PELLAEON [ Wielki Admirał ]

Chcę zagrać (hehe, czytałem zasady :-)))))) I pytanko. Czy Miasto Osaczonych to cel wyprawy owej damy?

20.08.2001
14:42
smile
[6]

leo987 [ Senator ]

PALLEON--> nie. Ona z tamtąd wypłynęła. Z resztą dowolnie interpretuj i kształtuj opowieść - jest także Twoja :)))))

20.08.2001
14:44
[7]

PELLAEON [ Wielki Admirał ]

Dzięki za szybką odpowiedź. :-)))) Ale nie chcę wchodzić w sprzeczność z Twoim ostatnim wpisem, więc bardzo chciałbym znać cel wyprawy, jeżeli miałeś coś konkretnego na myśli. :-))))

20.08.2001
15:04
smile
[8]

leo987 [ Senator ]

W tym sęk że teraz piszesz Ty, i wszystko co wymyslisz będzie tak jak opiszesz. Zabawa polega na tym że nie wiesz co z Twoja postacią zrobią inni piszący. Myślisz że chciałem zostać chuderlawym najemnikiem o smukłych rączkach i w dodatku impotentem. Zawdzięczam to kolegom i koleżankom (Adamusowi w szczególności :))) którzy chcieli mnie tak widzieć. Do dzieła więc i nie przejmuj się tym, co wymyslili sobie inni. Mozesz pokrzyżować im plany i o to chodzi w tej zabawie :))) 3m się

20.08.2001
15:35
smile
[9]

kiowas [ Legend ]

Ze nie wspomne tu o moim zezie i braku mozgu:))

20.08.2001
20:42
smile
[10]

PELLAEON [ Wielki Admirał ]

No to jazda z tym koksem: ... Po godzinie sztorm nieco uspokoił się, lecz okręt nadal był targany silnymi falami i wiatrem, jednakże nie tak silnymi jak niedawno. Kapitan stał na dziobie z lunetą i wypatrywał długo oczekiwanego lądu. Cel był już niedaleko. Teraz trzeba jak najszybciej dopłynąć do portu, zanim morskie piekło rozpocznie się na nowo. - Kapitanie, okręt z lewej burty - krzyknął obserwator stojący nieco z tyłu śródokręcia - Zbliża się bardzo szybko. Kapitan podszedł do podkomendnego i spojrzał przez lunetę we wskazanym kierunku: - Duża łajba - powiedział po chwili obserwacji. Po kolejnych kilku minutach odłożył lunetę, a jego twarz pobladła - Na bogów, rejs ten jest chyba przeklęty! To piracki galeon wojenny! - Jakie są rozkazy? - spytał obserwator Kapitan myślał przez chwilę. Ich okręt nie był przystosowany do morskich bojów a na pokładzie znajdowały się zaledwie cztery działa. Załoga była za to świetnie wyszkolona. - Nie uciekniemy im. Możemy jedynie zyskać na czasie próbując. Jeżeli zaczną strzelać możemy tylko robić uniki i odpowiadać tym co mamy. Odwrócił się w stronę załogi: - Do broni towarzysze! Piraci nadciągają! - krzyknął Niektórzy już trzymali pałasze, halabardy i miecze, gdyż otrzymali informację o zagrożeniu od innych obserwatorów. Na pokładzie było również kilku strzelców uzbrojonych w rusznice z zamkiem na krzemień - najnowszy wynalazek. "Czego to ludzie nie wymyślą", pomyślał kapitan udając się do kajuty kapitańskiej. Gdy wszedł, zauważył, że zakapturzona kobieta spoglądała przez okno. - Kłopoty, kapitanie Maij? - spytała melodyjnym głosem, odwracając się w jego stronę. Kapitan lekko skłonił się: - Niestety, Pani, zagrożenie nadciąga. Pukanie do drzwi kajuty na pokładzie fregaty "Gniewne Morze" wytrąciło mężczyznę pochylonego nad mapami z zadumy. Nigdy nie lubił gdy mu przerywano rozmyślania, ale taki już był los dowódcy okrętu. Zresztą niedługo będzie już mu nawet tego brakowało... - Proszę. Do pomiszeszczenia wszedł elf ubrany w miejscami naddartą ciemnozieloną kamizelkę która kontrastowała ze spodniami wojskowego kroju. Dowódca od razu zauważył w jego oczach mieszane uczucia. Zrestą dziś można było je dostrzec w oczach całej załogi. - Słucham poruczniku Vensan? - Panie admirale, niedługo powinniśmy dopłynąć do Khalsji - przemówił elf - Czy ma pan jakieś rozkazy dla załogi? - Przekaż załodze że zarządzam zbiórkę zaraz po dobiciu do portu - odpowiedział szybko admirał. - Czy to wszystko? - spytał Vensan - Tak, możesz odejść Elf lekko skłonił się, odwrócił na pięcie i poszedł w stronę drzwi. - Vensan? Jeszcze jedno.. Elf znieruchomiał i odwrócił się w stronę dowódcy: - Tak, panie admirale? - Dziękuję ci za lojalną służbę.. - powiedział dowódca z nutką bólu w głosie Vensan wyprostował się w zasadniczej postawie i zasalutował: - Był to dla mnie zaszczyt, panie admirale - i ponownie odwrócił się i odmaszerował "Cały czas nie mogę pojąć, że to ostatnie chwile moje i mojej załogi na morzu..." - pomyślał admirał Nagle do kajuty wpadł bez pukania marynarz, na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Jakby nagle sobie przypomniał o poprawnym zachowaniu w obecności oficera i stanął na baczność: - Panie admirale ... przed nami dwa okręty. I jeden z nich.. - tu przerwał, jakby samemu nie wierząc w to, co chciał powiedzieć - ...jeden z nich to okręt kapitana Namsuna. Atakują tego drugiego.... Admirał zamarł. - To będzie nasza ostatnia bitwa - powiedział szybko, jakby było to coś oczywistego - Przygotować działa! Załoga do broni! Marynarz bez słowa wybiegł z kajuty by ponieść rozkazy. Admirał podszedł do wieszaka i zaczął szybko zakładać mundur. Piractwo - coś, czego nienawidził najbardziej na świecie. Jego celem zawsze było wyniszczenie wszelkiego piractwa, obojętnie w jaki sposób i jakim kosztem. "A ten parszywy pirat prześladował mnie przez całą moją karierę" - myślał - "Nawet teraz musi to robić. Tym razem jednak dopilnuję, by była to nasza ostateczna konfrontacja" I wybiegł z kajuty. Na pokładzie okrętu pirackiego wszyscy w euforii oczekiwali zniszczenia i łupów, jakie miał im przynieść przypadkowo napotkany okręt. Wyglądał on na mały, lecz od czasu przybycia na te wody nie nadarzyła się żadna okazja do "rozrywki", więc, jak uznał piracki kapitan Namsun "Lepsze to niż nic". Stał teraz na mostku i przyglądał się rosnącemu okrętowi, do którego podchodzili z lekkim ukosem. Miało to umożliwić łatwiejsze rozpoczęcie ewentualnego ostrzału, choć wydał rozkaz, by wziąć okręt abordażem, złupić, wyrżnąć załogę i zatopić. To na pewno dostarczy znudzonej załodze niezłej zabawy. - Kapitanie, mam niepomyślne wieści - odezwał się pirat, który podszedł do swego dowódcy - proszę spojrzeć. Tu wskazał palcem kierunek. Namsun popatrył przez lunetę. Po chwili poczuł, że odruchowo zaciska zęby. Zaczął się robić czerwony na twarzy a chwilę później z gniewnym okrzykiem złamał lunee na dwie części. - To fregata admirała Pellaeona! - wrzasnął - Co to ścierwo tu robi, do cholery... a zresztą nie ważne - powiedział już spokojniej. Stanął na skraju mostka by być widocznym i słyszalnym na śródokręciu: - Załogaa! Nasz znajomy łowca piratów Pellaeon powrócił! - powiedział donośnym głosem - I tym razem załatwimy, żeby stał się żarciem dla morskich węży! Piraci wydali pełne zadowolenia okrzyki. Gdy ucichły, Namsun wydał rozkazy: - Gdy zbliżymy się do tamtego okrętu rozpoczniemy ostrzał. Tylko celować w maszty! Mamy go unieruchomić i zająć się nim później. Nasz admirał jest pierwszy w kolejce. Minuty upływały, a atmosfera robiła się coraz groźniejsza. Kapitan Maij stał na śródokręciu i z niepokojem przyglądał się dużemu okrętowi pirackiemu. Znalazł się już w zasięgu ich dział. Jednak ich sytuacja była podobna. Jedyną pocieszającą wiadomością było pojawienie się innego okrętu, który najwyraźniej był wrogo nastawiony do piratów. Może nie byli więc osamotnieni w tej walce. Kątem oka dostrzegł otwierające się drzwi kajuty. Wyszła z niej zakapturzona kobieta i kierowała się w jego stronę. Maij wyraźnie nie był z tego zadowolony. - Pani, prosiłem byś dla własnego bezpieczeństwa została w kajucie. Kobieta spojrzała najpierw na niego, potem na krzątającą się nerwowo załogę, by wreszcie jej wzrok spoczął na pirackim galeonie. - Nie będę siedziała bezczynnie, wiedząc że mogę pomóc. - Nie, Pani - powiedział z naciskiem kapitan - Nie możesz się narażać, więc wróć.. - Zostanę tutaj - przerwała mu - Znam się na magii Maij już chciał odpowiedzieć, gdy usłyszał głos marynarza: - Strzelają do nas! I nagle sprawy potoczyły się jakby w przyspieszonym tępie Kobieta uniosła dłoń, a między jej palcami zaiskrzyła magiczna energia. Nim Maij zdołał cokolwiek powiedzieć lub dostrzec lecącą szybko kulę armatnią, usłyszał wybuch. Potem widział już tylko płonący przez chwilę pocisk armatni, który po chwili zniknął, jakby go tam wogóle nie było. Dało się tylko odczuć zapach prochu. Maij popatrzył na kobietę, która powoli opuściła dłoń. Po takim pokazie nie miał już żadnych argumentów, by przekonać ją, że ma wrócić do kabiny. A ostrzał wkrótce miał stać się groźniejszy... - Panie admirale, piracki okręt jest w zasięgu dział - zameldował jeden z oficerów - czy mamy rozpocząć ostrzał? - Tak, proszę strzelać - odpowiedział Pellaeon, a oficer odmaszerował - Proszę zbliżać się do wrogiego okrętu manewrami unikowymi - zwrócił się do sternika - Tak jest admirale - usłyszał odpowiedź Sztorm uspokoił się już całkowicie, więc można było całkowicie skupić się na bitwie. Kolejne salwy z dział "Gniewnego Morza" czyniły piratom niewielkie szkody. Ich okręt również odpowiadał ogniem, lecz manewry unikowe, doprowadzone przez podkomendnych Pellaeona do perfekcji skutecznie uniemożliwiały trafienie. Piraci wyraźnie zaczęli się skupiać na jego okręcie, gdyż ostrzał tamtego niewielkiego okrętu skutecznie uniemożliwiał ktoś świetnie władający magią. Kule armatnie były niszczone - już w połowie drogi między okrętami. - Czy pan admirał widzi to co ja? - spytał Vensan - To niewiarygodne! - Dla magii nie ma rzeczy niemożliwych - odpowiedział Pellaeon - W każdym razie mnie tak zawsze uczono, mimo iż moja znajomość magii jest bardzo ograniczona. - Pan admirał chciał zostać magiem? - elf spytał ze zdziwieniem - Owszem, chciałem. Jednak okazało się, iż jestem mało pojętny w tej dziedzinie. Zresztą ty i reszta załogi nie raz przekonaliście się, że moje zaklęcia mają niewielką moc. Vensan nie odpowiedział, więc Pellaeon uznał tą krótką rozmowę za zakończoną. Spojrzał przez lunetę na wciąż odległy niewielki okręt, tak dzielnie broniący się przed ostrzałem. Jednakże mag, który niszczył kule armatnie nie był w stanie poradzić sobie z coraz silniejszym ostrzałem, który wyraźnie skupiał się na masztach okrętu. I w końcu kilka pocisków kolejno dotarło do celu i złamało główny maszt. Okręt praktycznie znieruchomiał. Piraci jednak przerwali atak. Teraz skupili się na "Gniewnym Morzu". Odległość dzieląca go od galeonu pirackiego była już niewielka, toteż następna, znacznie silniejsza od poprzednich salwa okazała się skuteczna. Jedna z kul trafiła nieopodal mostka, toteż większość przebywających tam upadła. Pellaeon wsparł się na reji okalającej mostek. Gdy odzyskał równowagę krzyknął: - Przygotować się do abordażu! Skończymy karierę tego pirata raz na zawsze! Namsun z kamienną twarzą spoglądał to na będącą już bardzo blisko fregatę Pellaeona, to na niewielki okręt, który złośliwie wytrzymywał ostrzał. Ucieszył się w duchu, gdy maszt tego drugiego złamał się. Najwyraźniej ten cholerny mag już nie wytrzymał. Galeon Namsuna był lekko uszkodzony, lecz nadal mógł stawić czoła fregacie. Kilka salw uszkodziło i ją, lecz ta niemiłosiernie zbliżała się. Wkrótce Namsun widział już wyraźne sylwetki w mundurach lub bez. "Tak, chodźcie. Wiem co się z tobą działo przez ten długi czas nieobecności admirale" - rozmyślał - "Myśl sobie, że mnie pokonasz. Spotka cię zawód". - Czy załoga jest na pozycjach? - spytał najbliższego pirackiego "oficera" - Tak, pułapka gotowa - odpowiedział tamten z satysfakcją w głosie Wkrótce burty obu okrętów bardzo zbliżyły się do siebie. Przeskakując na linach, na pokład galeonu zaczęli wpadać żołnierze Pellaeona, wydając tryumfalne okrzyki widząc swą liczebną przewagę. Piraci jakby tylko na to czekali. Nagle, przez wszystkie klapy i zakamarki wiodące pod pokład zaczęli wyskakiwać kolejni piraci, szybko przeciągając przewage liczebną na swoją stronę. Zaskoczeni żołnierze przeszli do obrony. Pellaeon obserwując wszystko z mostka "Gniewu Morza" miotał od czasu do czasu pomniejsze zaklęcia w stronę piratów. Częściowo domyślał się, że mogą zastosować jakiś podstęp, więc nie posłał od razu wszystkich sił do ataku. A tego zapewne spodziewał się Namsun. - Teraz! Druga fala! - krzyknął. Na ten rozkaz znacznie liczniejszy oddział żołnierzy zaczął przedostawać się na okręt piracki. Tym razem to na ich twarzach pojawiło się zaskoczenie. Stało się ono jeszcze większe, gdy kilka rusznic otworzyło ogień w ich stronę. Rozpętało się piekło. Wszędzie było słychać okrzyki bojowe, przeplatające się z jękami konających. Szczęk oręża był wszechobecny. Tak jak zapach prochu strzelniczego. Kłeby dymu stawały się coraz gęstsze. Pellaeon w pewnym momencie dostrzegł postać odzianą na czarno, przeskakującą na linie wprost w jego kierunku. Gdy wylądował kilku oficerów na mostku wyjęło miecze. - Schowajcie broń - warknął admirał - To sprawa między nim a mną. - Słusznie powiedziane, Gilad - powiedział Namsun wyciągając swoją broń - Obiecuję ci, że jeżeli przeżyjes spotkanie ze mną, spotka cię bolesna i powolna śmierć na moim okręcie. Pellaeon wyciągnął swój rapier - Nie wiem czemu Fortuna ciągle mnie prześladuje tobą - rzekł, patrząc gniewnie na herszta piratów - Ale czas to zakończyć. Broń się! Kapitan Maij obserwował przez lunetę wydarzenia na pirackim okręcie. Po tym jak główny maszt został złamany piraci przerwali ostrzał i skupili się na przybyłej fregacie. To dawało trochę względnego spokoju. Ponownie dostrzegł otwierające się drzwi kajuty kapitańskiej i ciężko westchnął: - Na gniew Posejdona! Powinnaś odpoczywać, Pani. Zasłabłaś, gdy ostrzał się wzmógł i.. - Dziękuję kapitanie, ale już mi lepiej - odpowiedziała zakapturzona kobieta Maij tylko pokiwał głową, gdyż nie widział celu we wdawaniu się w dyskusję ze swoją pasażerką. Nawet, jeżeli miał jak najlepsze intencje. Kobieta wytężyła wzrok w stronę dwóch okrętów. Najwyraźniej pomagała sobie magicznie, gdyż wkrótce oceniła sytuację. - Gdyby nie tamten okręt, z pewnością byśmy już nie żyli, zniszczeni przez działa piratów. Teraz musimy im pomóc. - Pomóc? Jak? Nasz okręt jest unieruchomiony! - zdziwił się Maij Kobieta popatrzyła na załogę. Większość próbowała usunąć szkody, jakie poczynił ostrzał i przewracający się maszt. Część jednak z zaciekawieniem przyglądała się dwóm okrętom. Ci, którzy mieli lunety relacjonowali towarzyszom co dzieje się na ich pokładach. - Zbierz najlepszych ludzi kapitanie. Pzeniosę nas tam - oznajmiła Pellaeon odskoczył, gdy Namsun zadał pchnięcie swoją szablą. - Nie powinieneś się tu pokazywać - powiedział pirat - Trzeba było wygnać się daleko stąd. Zaatakował ponownie, tym razem cięciem, które admirał odparował. Spróbował więc ciąć z drugiej strony, lecz i to nie okazało się skuteczne i po chwili musiał odskoczyć przed atakiem Pellaeona. Całości przyglądała się załoga mostka która trzymała dłonie na rękojeściach swych mieczy. Co jakiś czas musieli przechodzić w inne miejsca, gdyż walczący krążyli po całym mostku. Pellaeon przeszedł do ataku i zadał serię pchnięć, których pirat jednak uniknął, a ostatnie sparował tak, że pierś admirała pozostała przez ułamek sekundy bezbronna. To dało piratowi wystarczającą ilość czasu na zadanie ciosu... w ramię, gdyż admirał zdążył się nieco uchylić. - Przyjemnie by było tak cię okaleczyć po kawałku, ale nie mam na to czasu - rzekł Namsun szyderczo - Zaraz z tobą skończę. Z rannego lewego ramienia Pellaeona pociekła strużka krwi. Ten musiał jednak zignorować ból i nie dopuścić by to go zdominowało. Zacisnął więc zęby i ruszył powoli w kierunku Namsuna. Ciął z góry, a pirat przyjął cios na swoją klingę. Seria cięć, tym razem w wykonaniu pirata została skutecznie odparowana, lecz przyparła Pellaeona do stanowiska sternika. Ten prawie stracił równowagę i już czuł oddech śmierci na swoim karku. Pirat zrobił na kilka sekund przerwę przed zadaniem ostatecznego ciosu. To dało okazję. Admirał przeszedł do zdecydowanej kontry i po raz kolejny zadał serię pchnięć. Mimo zaskoczenia pirat skutecznie odbijał je swoją klingą. Lecz nagle Pellaeon w ostatniej chwili przeistoczył jedno z pchnięć w cięcie. Namsun nie zdążył go odparować. Ostrze przecięło jego ciało tuż noniżej klatki piersiowej. Z bolesnym jękiem, pirat osunął się na deski pokładowe. Pellaeon przez chwilę spoglądał na zwłoki dumnego herszta piratów. - Tyle razy obiecywałeś mi śmierć i znów nie dotrzymałrś słowa - mruknął. Spojrzał w stronę walki toczonej na okręcie piratów. Cały czas nikt nie miał przewagi. Mimo iż kilku oficerów nakłaniało go do szybkiego nałożenia opatrunku, admirał zignorował ich i ponownie przystąpił do miotania czarów ofensywnych. Tymczasem walka trwała. Niektórzy piraci musięli zauważyć śmierć swego herszta, gdyż w wielu miejscach wola walki nieznacznie spadła. Zbóje zostali całkowicie wyparci z dziobu galeonu, lecz cały czas stanowili znaczną siłę. Nagle wszyscy zobaczyli błysk i na środku okrętu znikąd pojawiła się grupa zbrojnych, która natychmiast zaatakowała piratów. Wśród nich była czarodziejka, która natychmiast oślepiła znajdujących się w pobliżu piratów. Obie strony były bardzo zaskoczone pojawieniem się nowych walczących, lecz zaskoczenie to minęło żołnierzom Pellaeona znacznie szybciej niż piratom. Wysoki mężczyzna, który wyglądał na przywódcę przybyłych rzucił się w wir walki kręcoc młyńce swym mieczem dwuręcznym. Z tyłu kilku strzelców dawało wsparcie prując z rusznic. Wynik walki został bardzo szybko przesądzony. Pellaeon obserwował całe zdarzenie z takim samym zaskoczeniem jakie udzieliło się walczącym. Domyślał się, że nowo przybyli to załoga małego statku ostrzeliwanego wcześniej przez piratów. Na efekt wsparcia nie trzeba było długo czekać. Niektórzy piraci nadal bronili się zaciekle, lecz w wielu miejscach zaczęli się poddawać, tym bardziej, że rozchodziła się wieść o śmierci Namsuna. Po kolejnych, niecałych dziesięciu minutach walka była skończona. Piraccy jeńcy zostali zamknięci pod pokładem własnego statku i mieli zostać dostarczeni przed oblicze sprawiedliwości. Pellaeon przyglądał się krzątaninie na obu okrętach. Westchnął z ulgą "Parszywy Namsun nie żyje. Spełniłem swój ostatni obowiązek" - pomyślał. Chwilę później przyjmował już w swej kajucie kapitana Maija oraz tajemniczą czarodziejkę. - Witam serdecznie na pokładzie "Gniewnego Morza" - wstał i skłonił się lekko - Po pierwsze chciałbym podziękować za pomoc. Dzięki wam z pewnością uniknęliśmy długiej walki. Jestem Gilad Pellaeon. Admira... - tu przez jego twarz przemknął dziwny grymas - Były admirał floty Cesarstwa Pięciu Mórz. Zakapturzona kobieta przyjrzała się uważniej jego granatowo-zielony mundur. Był już lekko miejscami poprzecierany, lecz nadal dobrze się prezentował. Był jednak obdarty z wszelkich dystynkcji. A więc dlatego Pellaeon powiedział "były admirał". - To my powinniśmy podziękować za pomoc - rzekła kobieta, zdejmując kaptur z wilczej skóry, który odsłonił twarz bardzo piękną, choć miejscami naznaczoną przez wiek zmarszczkami - Jestem Maella, a to jest kapitan Maij - dowódca statku, którym podróżowałam do Khalsji. Pellaeon uścisnął dłoń Maija: - Miło mi kapitanie. Bardzo chętnie odcholujemy Pański okręt do Khalsji, gdyż również zmierzamy w tamtym kierunku. W Maelli nagle obudziły się podejrzenia. Co były admirał noszący mundur bez dystynkcji robi tak daleko od domu? - Co tu Pana sprowadza admirale, jeśli wolno spytać? Sądziłam, że Cesarstwo Pięciu Mórz to bardzo odległa kraina. Pellaeon zawachał się przez chwilę. "Nie ma co ukrywać prawdy" - pomyślał - "To już i tak koniec jego tułaczki" - Moja hostoria jest znacznie dłuższa, więc powiem tylko tyle, że zostałem wygnany - powiedział wprost - Znaczna część załogi postanowiła pozostać wierna i udać się na wygnanie razem ze mną. Miesiącami tułaliśmy się od portu do portu, od morza do morza, oraz polując na piratów. Za niektórych uzyskiwaliśmy nagrody. Wreszcie udało się nam zakupić znaczną połać ziemi nieopodal Khalsji. Okręt zostanie sprzedany, a pieniądze rozdane załodze, która osiedli się na tej ziemi. I to koniec naszej przygody z flotą. - tu skończył mówić. Jego goście milczeli, więc spytał: - A co sprowadza ciebie, Pani, do Khalsji? Kobieta spojrzała na niego swymi brązowymi oczami: - Poszukuję mojego dziecka - powiedziała drżącym głosem - Mojej córki, której nie widziałam od bardzo dawna. - Rozumiem - powiedział krótko admirał, słysząc ból w głosie kobiety Kolejną chwilę ciszy przerwał Maij swoim grubym głosem: - A co pan chce robić po dopłynięciu do Khalsji? - spytał - Nic pan nie wspomniał o osiedleniu się wraz z załogą. - Nie mogę sobie po prostu wyobrazić, bym mógł osiąść w jednym miejscu - odpowiedział zapytany - Jeżeli już nie będę walczył z piratami, to może chociaż będę mół gdzie indziej zrobić coś dobrego. Tu spojrzał na kobietę: - Jeżeli więc okoliczności będą sprzyjające, mógłbym pomóc pani Maelli w poszukiwaniu córki. Kobieta nie powiedziała słowa, tylko dziękująco pokiwała głową. - Teraz zapraszam na posiłek - podjął Pellaeon - Załogi zajmą się okrętami, a my odpoczniemy. Za kilka godzin powinniśmy już być w Khalsji. ... Kto następny?

20.08.2001
20:42
smile
[11]

PELLAEON [ Wielki Admirał ]

O Jezu, ale mi tego wyszło!!!

21.08.2001
10:45
smile
[12]

kiowas [ Legend ]

Pell ---> calkiem zgrabnie, ale jako wilk morski chyba nie powedrujesz z nasza wesola kompania, jako ze jestesmy szczurami ladowymi. Chyba, ze ta czesc opowiesci ma byc zupelnie oddzielna od poprzednich? leo??

21.08.2001
11:47
smile
[13]

leo987 [ Senator ]

Pallaeon--> bardzo ciekawy tekst Pozostaje połaczyć niedługo Twój wątek z druzyną i zobaczymy co z tego wyniknie :)))) kiowas--> akcja dopiero sie rozkręca, a jak widac z tekstu palla zapowiada się niezła intryga :) piraci, czary, tajemnicza kobieta, wygnany admirał...brakowało w naszej powieści wątku morskiego i oto jest :))) 3manko

21.08.2001
11:48
smile
[14]

kiowas [ Legend ]

leo ---> watek morski to masz w Silent Hunter:) A jako krasnolud z krwi i kosci na marynarza to ja sie nie nadaje...

21.08.2001
15:25
smile
[15]

PELLAEON [ Wielki Admirał ]

Hehe, teraz liczę na Was, że wszystko poprzez większe lub mniejsze zawijasy jakoś złoży się do kupy ;-)))))) Zresztą, jak wynika z mojej części, Herr Admiral nie ma nic do roboty, więc do mojego następnego kawałka zostawiam go w Waszych rękach :-)

22.08.2001
09:01
smile
[16]

Magini [ Legend ]

Pallaeon - niezle :)) BTW --> Chlopaki, tak przy okazji - ja mam chorobe morska ;-)))

22.08.2001
09:16
smile
[17]

leo987 [ Senator ]

kiowas --> mówisz że sie nie nadajesz na marynarza ??? W takim razie zaraz wylądujesz na tej krypie w środku sztormu :)))) - powiedział leo987 i oddalił się nucąc pod nosem słowa sterego szlagieru... " bo fantazja, fantazja, fantazja jest od tego, żeby bawić się, bawić się, bawić się na całego ..." la, la, laaa....:)))))

22.08.2001
09:27
smile
[18]

leo987 [ Senator ]

... Drużyna od kilku dni podążała na południe. Po nieudanej próbie odnalezienia bestii w zamczysku nastroje nie były najlepsze. Wydarzenia minionych miesięcy odcisnęły na nich swe pietno zmęczenia, tak że postanowili udać się na południe w stronę ogromnego oceanu. Być może tam uda im się odnalexc przeznaczenie i przezyć nowe przygody.... ... Od kilku godzin wspinał się po pionowej skale niczym pająk. Pewne chwyty jego mocnych palców ułatwiałymu zadanie, choc czuł już niewielkie zmęczenie. I choc na jego czole pojawiły się juz dawno pierwsze krople potu, nie przerywał wspinaczki. Po kilku chwilach był juz na szczycie. Stanąwszy na skraju krawędzi spojrzeał w dół urwiska, które ginęło gdzies między chmurami Wziął głęboki oddech i odwrócił sie w stronę południową. Słońce stało wysoko na niebie oslepiając oczy Adamusa, gdyz on to był w rzeczy samej. Osłaniając reką czoło spojrzał na majaczące w oddali wieże minaretów i szepnął do siebie pod nosem: - Khalsja......jaka siła mnie tu przywiodła ? A tego że wiodła go tu nieznana moc był pewien w stu procentach... kto następny?

30.08.2001
11:02
[19]

Mecenas [ Centurion ]

Dzień dobry! Można spróbować małej kontynuacji?

30.08.2001
11:42
[20]

Mecenas [ Centurion ]

Cisza.... cóż wiec pisze bo zapomnę. Poniższy tekst można bez większej szkody włączyć do głównej historii jak i bez żadnej szkody - wyciąć. Uwaga: czytać z przymróżeniem oka :) ***************************************************** Obraz był bardzo niewyraźny. Właściwie to nic nie widziałem, tylko jakąś kaszkę mannę. Zmrużyłem lewe oko – nic. Zmrużyłem prawe oko – nic. Spróbowałem zamknąć oczy ale było jeszcze gorzej – wszystko zmieniło się w zielone, latające z góry na dół, robaczki. Pokręciłem głową ... i to był błąd. Poczułem jak mój błędnik wywinął salto a żołądek skręcił się jak wyżymana koszula. W ostatnim przebłysku orientacji rzuciłem się w lewo i zwymiotowałem za burtę łódki. - Oj, zabalowało się wczoraj Waszmości. Pomogło. Obmyłem twarz wodą zza burty i spojrzałem na żylastego wioślarza, siedzącego przodem do mnie a tyłem do kierunku w którym płynęliśmy. Jego ramiona wykonywały miarowe ruchy, raz po raz zanurzając wiosła w płaskiej jak lustro tafli Zatoki Khalsjiskiej. - Nie twoja sprawa! Wiosłuj! – odwarknąłem. Miałem ochotę wyciągnąć trzy palce przed siebie i nacisnąć. Byłoby po wszystkim, ale zamiast tego wykonałem gest Zachowania – przynajmniej nie będę musiał jeszcze raz rzygać do morza. Swoją drogą, ta plątanina żył i ścięgien przede mną, miała rację, że nieźle wczoraj zabalowałem. Tak jest zawsze jak piję z Adamusem. No, ale chyba mnie się też coś od tego świata należy!? Przeprowadzanie tego całego szmelcu (dumnie zwanego przez swych, pożal się boże kapitanów, statkami) przez zdradliwe wody Zatoki Khalsjiskiej, pełnej mielizn i podwodnych skał, to nie w kij dmuchał! Spojrzałem przed siebie. Burta okrętu, do którego płynęliśmy zasłoniła już cały horyzont. Byliśmy na tyle blisko, że słyszałem komendy oficerów i okrzyki marynarzy: - Pilot z lewej burty! - Wyrzucić sztormtrap! - Ta je! Wyrzucić sztormtrap! Dobiliśmy. Teraz trzeba wstać i wejść tam na górę. Jak ja nienawidzę tej roboty! Ten, który przywitał mnie na pokładzie, był konkretny aż do bólu: - Witam Waszmościa pilota! Mam nadzieję, że wprowadzi nas Waszmość do portu szybko i sprawnie. Śpieszymy się. Szybko i sprawnie!? Jak on śmie! Gdyby tylko ten pyszałek wiedział jakie ja statki pilotowałem zanim wylądowałem w tej dziurze. Lecz zanim odpowiedziałem, wykonałem gest Zachowania i uśmiechnąłem się. - Będzie tak jak każesz, Panie – rzekłem. - Jestem admirał Pellaen – w miarę jak zaczął wykonywać gest Zachowania na jego twarzy powoli pojawiał się uśmieszek. - A ty pilocie? Jak cię zwą? - Pirx, pilot Pirx. Teraz śmialiśmy się oboje.

30.08.2001
13:14
[21]

Mecenas [ Centurion ]

Zapomniałem dodać: Kto następny.........?

30.08.2001
13:16
smile
[22]

leo987 [ Senator ]

czesc mecenas, pisz jak masz tylko ochotę. watek choć stracił ostatnio na popularności to jednak cały czas sie rozwija. Dzieki

30.08.2001
13:23
smile
[23]

leo987 [ Senator ]

Pirx usmiechnął sie pod nosem i juz chciał minąć admirała, kiedy ten powstrzymał go słowami: - jeszcze tylko mały obowiązek. Proszę dmuchnąć w tą rureczkę - wskazał na ustnik alkomatu, który właśnie wyciągnął z kieszeni swego surduta. - Po co te procedury, admirale- westchnął Pirx - to taki mały test....mozna by rzec test pilota Pirxa - zaśmiał sie rubasznie admirał. - Chyba nie sądzisz że dałbym ci piecze nad statkiem gdybyś był lekko wstawiony pilocie- dodał. Pirx spojrzał smutno na niego i wziął głęboki wdech.... kto następny ? :)))

02.09.2001
17:27
smile
[24]

Majin [ Generaďż˝ ]

Czas na wejście Majina! Dziś będzie 'z jajem', bo humorek mam niczego sobie (nowiutkie 256 MB RAM robi swoje :)). No to jedziemy z tym koksem!!! Osoby dramatu: - Majin, Czyli Produkt Chorej I Wypaczonej Wyobraźni Majina-Autora [w skrocie MCPCIWWMA( normalny skrot, nic ciekawego)] - Majin-Autor, Czyli Tworca Calej Tej Szopki (w skrocie MACTCTS) Południe, Słońce dawało się nieźle we znaki. Żar był nie do zniesienia, lał się z nieba. Można było usmarzyć sobie jajka na dworzu... . Co mądrzejsi siedzieli w swoich zamkach i popijali zimne drinki. Ci trochę głupsi... też siedzieli w domu. Właściwie nikt normalny nie podróżował by w tym czasie po czymkolwiek, a już napewno nie przedzierał by się przez parny i wilgotny las. Ale czy ktoś tu powiedział, że Majin był normalny? Tak między nami mówiąc, to on był totalnym idiotą. Bo kto przy zdrowych zmysłach zdradził by drużynę, nie mając właściwie planu co dalej ze sobą począć? Mógłby teraz opalać się na jakiejś plaży, sącząc zimne krasnoludzkie piwo. Ale nie, on musiał zdradzić. I jak skończył? Uciekając przed watahą orków przez Cholernie Wielki Las, ktory słynął z tego, ze był.... cholernie wielki. I jeszcze te przeklęte moskity. Obroni się przed lwem, panterą, czy niedzwiedziem, ale na te małe, upierdliwe stworzenia nie było sposobu. Jakże żałował, że nie umiał rzucać czaru "Odpędzenie przeklętych, denerwujących owadów". Och Majin, Majin, gdzie ty miałeś głowę przez ten caly czas? Nagle przystanął. Wsniósł swe oczy ku niebu i ze zdenerwowaniem rzekł: - Gdzie JA miałem głowę?!? Autor, przecież to Ty kierujesz moimi losami, i jakby nie patrzeć, to Ty jesteś mną!!! - wrzasnął na całe gardło. Głucha cisza zaległa wokół. Cały świat wstrzymał oddech w oczekiwaniu na odpowiedz Autora. I wtem z nieba rozległ się basowy i silny głos ww.: - No fakt... - skwitował krótko. Tego było już za wiele. Nie dość, że odebrał mu całą radość z życia, wtrącił do lasu o temperaturze Ognistej Kuli i zesłał na niego bandę orków, to jeszcze nie chciało mu się wymyślać jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi! - I tylko tyle masz mi do powiedzenia, Ty nędzny pisarzyno za 2 złote,Ty leniu patentowany, któremu nawet się nie chce polskich znaków wstawiać, Ty scenarzysto filmów klasy Z ?!?!?!? - No przecież są polskie znaki. - Bo przepuściłeś tekst przez korekcję błędów!!! Autor nie miał zamiaru przekomarzać się z Majinem i za pomocą pięści przedstawić mu swoje rację. Nikt, nawet jego literackie alter ego, nie ma prawa go obrażać. Duch Autora, po łacinie spirit..., zzstąpił nieodpodal bohatera, by porozmawiać z nim w cztery oczy. Właściwie to w trzy oczy, bo jedno zostało mu natychmiast podbite... . "Troszkę się przeliczyłem" - pomyślał w czasie blokowania kolejnego ciosu Majina swoją twarzą - "w sumie jestem tylko kiepskim pisarzem, zawsze miałem 3 z WF'u, byłem chudy i żylasty... . Co też uczyniłem, że Crom pokaral mnie takim bohaterem do prowadzenia ?". Pomimo ewidentnej przewagi słowa pisanego nad pięścią, jakoś Autor nie mógl tego udowodnić, a przedewszystkim wcielić w życie. Obity i poturbowany wrócił do pisania dalszej części opowiadania. Majin po obaleniu spiritusu, o... przepraszam... spirita, poczuł w sobie jakąś wewnętrzną moc postrzegania świata w zupelny inny sposób. Las wydawał się skakać wokół niego, tańcząc jakąś wyjątkowo porąbaną odmianę breakdance'u. W dodatku jakby się ściemniło, choć od spotkania ze spiritem nie minęło więcej niż 5 minut. - Cholerny Matrix, dotarł i do świata fantasy... - pomyślał. Jego rozmyślania przerwal cichy szelest w krzakach. Liście delikatnie drgnęły, choć nie było wcale wiatru. "Pewnie jakieś zwierze" - stwierdził w myślach. Och tak Majinku, zwierze. Wielkie, zielone i w liczbie 10 sztuk. Banda orków z wyszczerzenymi kłami już czekała na świeży posiłek, złożony z ich ulubionych potraw: mózgu i flaków ludzkich. *** W tym momencie Autora poniosła wyobraźnia i musiał odwiedzć toaletę*** Orkowie zbliżali się powoli, machając wściekle toporami. Dzikość i wściekłość narastała w ich oczach. Aura zła, która ich otaczała, stała się wręcz namacalna. Majin nerwowo przełknał ślinę. Szybkim ruchem dobył swego miecza o czerwonym ostrzu. W południowym Słońcu zdawało sie, że klinga plonie żywym ogniem. Rozsądek orków kazał im się cofnąć, ale rządza mordu przyćmiła naturalne odruchy obronne. Przyspieszyli kroku. Majin szeroko rozstawił nogi i wyciągnął przed siebie miecz, dając napastnikom znak, że będzie walczył do ostatniej kropli krwi. Orkowie juz nie kierowali się rozsądkiem. Rzucili się na wojownika z dzikim rykiem. - There is no spoon... - powiedział Majin i natarł na orków... ... potykając się o pobliski konar. Wyłożyl się jak dlugi, a miecz wypadł mu z ręki. - Chwilka, coś tu nie tak. Teraz powinienem odcinać łeb temu wielkiemu orkowi. Autor, co jest? - Takiego wała, jak Ci pomogę! Trzeba było mnie nie bić... . - Ale onie mnie zabiją! Może to i lepiej? Przynajmniej nie będe miał kaca jutro rano... . Nie, zaraz, wtedy skończył by się mój i twoj udzial w tej powieści! - Ja zawsze mogę stworzyć nowego bohatera... . - Ale ja mam twoją ksywkę i... i... tego... no, jestem... fajny taki i wogóle. - Pocałuj mnie gdzieś! Radź sobie sam! Ja idę myśleć kogo teraz będę prowadził. - Nie, stój, nie odchodź! Ale Autor odszedł. - Tak?!? To jeszcze zobaczymy! Ja Ci jeszcze pokarze, kto tu jest 'da best' !!! Pokaże, jak przeżyje... -rzekł cicho patrząc w stronę nacierających zielonych przeciwników. Whoe's next??? Pozdro Majin

15.09.2001
12:56
[25]

Alver [ Generaďż˝ ]

Majin znieruchomiał. Leżąc zamknął tylko oczy i przygotował się na cios nieuniknionego. Cios jednak nie nadszedł. Zamiast tego do otoczenia nieoczekiwanie wdarła się cisza. Cisza z tego rodzaju wszelakiej ciszy, która zapada gwałtownie i wywołuje pełne napięcia oczekiwanie wśród istot, które znalazły się w jej zasięgu. Teraz w jej zasięgu znalazła się grupa orków i leżący na ziemi Majin. No i to coś, co przyprowadziło ciszę ze sobą. Mógł to być na przykład smok, stu osobowy oddział żołnierzy, który wyrosną nagle spod ziemi, naga kobieta i cała masa innych rzeczy z grupy tych, których nikt się nie spodziewał w danym miejscu i czasie. W podobny sposób zamarła kiedyś grupa Beduinów, która podczas hucznej imprezy w samym środku pustyni została zaskoczona przez galeon wojenny kapitana Guen’a Wy’hvara. Co tym razem spowodowało nadejście ciszy? Majin otworzył oczy i zobaczył stopy. Obute w czarne oficerki z miękkiej skóry, nad którymi swój początek brały brązowe równinny obcisłych spodni, kończące się dwoma pagórkami pośladków. Za tym wszystkim – czy może: nad tym – rozciągały się osłonięte aksamitną kamizelką plecy. Nad całością czuwała pokryta jasnym włosem głowa. Orki wpatrywały się w zlepioną z tych elementów postać z niemą fascynacją połączoną wyrazem twarzy w stylu: trochę koperku, odrobina soli, koniecznie oregano i przypiekać na wolnym ogniu około godziny – mniam! Majin podniósł się na nogi i ujął w dłonie swój oręż. Spojrzał na nieoczekiwane wybawienie i ze zdziwieniem stwierdził, że tym razem przybrało ono postać gnoma. Niemniej, kim ów gnom nie był, czekała ich rychła wycieczka w dół orkowskich przewodów pokarmowych. - Masz jakiś pomysł? – zapytał Majin nieznajomego. Gnom odwrócił ku niemu swoje rozpromienione oblicze. - Ach... Toć jednak żyjecie przyjacielu! Świetnie! - Ale nie długo jeśli czegoś nie zrobimy... Ich jest ze trzydziestu i wyglądają na głodne... - No, tak... No, tak – pokiwał głową gnom. Orkowie poruszyli się niecierpliwie. Widać było po nich, że zaskoczenie widokiem gnoma ześliznęło się już po ich ciałach i teraz plątało się tylko niezdarnie pod nogami, sprawiając tym samym, że jeszcze ociągali się oni z atakiem. - Panowie! – gnom uniósł obie ręce i począł przemawiać w kierunku zgromadzonych, oślinionych bestii. - Arrgh? - Zaprawdę, zasmuca mnie wasza postawa – gnom opuścił ręce i pozwolił im swobodnie zwisać wzdłuż tułowia. Jak zauważył Majin, przy zdobionym srebrem pasie nie było żadnej broni – wszak nie od dziś wiadomo – kontynuował gnom – że aby dokonać pożarcia podmiotu podróżnego, trza posiadać zezwolenie organu upoważnionego do nadawania pisemnej zgody na napady rabunkowe, gwałty, rozboje i – jak w tym właśnie przypadku – pożarcia osoby fizycznej bez jej wyraźnego przyzwolenia. - Khm... – strapił się największy ork. Widać przywódca bandy. - Co więcej – podjął na nowo gnom. – Jestem zobowiązany do nadania wam takowego pozwolenia... Wśród orków zapanowało ożywione poruszenie. - ... w tym celu - gnom pogmerał w torbie podróżnej i wyciągnął z niej plik papierów. – Należy wypełnić podanie o NIP... mają panowie kartę zdrowia? Nie? – urzędnik pokręcił ze smutkiem głową. – Trzeba będzie sobie ją zorganizować. Aby tego dokonać należy czym prędzej udać się do lokalnego medyka. Poprosić go o wypełnienie karty szczepień i wykonanie niezbędnych badań. Następnie, proszę się udać do najbliższego urzędu miejskiego i zgłosić chęć posiadania dowodu osobistego, który będzie niezbędny podczas dalszej procedury... Orkowie zbledli. Utracili zieloną barwę i przestali się ślinić, miast zbliżać się do Majina i gnoma zaczęli się oddalać. Z razu powoli, potem szybciej i szybciej. W końcu rzucili się do ucieczki. Majin ich rozumiał. Nie było na świecie istoty, która nie bałaby się biurokracji. - Eee... tego – zaczął. – Gnomie? - Taa? - Jesteście urzędnikiem...? Może – przełknął ślinę – poborcą podatków – i dodał cicho: - nie daj bóg... Gnom zaśmiał się radośnie. - Skądże znowu! To był fortel! Majin odetchnął z ulgą. - W takim razie, zawdzięczam ci życie panie... - Ranze. Ranze Guttenbach. W skrócie - Alver. - ? - Sam się dziwie jak to może być skrótem od mojego imienia, ale – wzruszył ramionami Ranze. – Tak już jest po prostu.

18.09.2001
09:32
[26]

Alver [ Generaďż˝ ]

No tak... Kto nastepny? I przy okazji Leo... dotrzymalem obietnicy :)

18.09.2001
11:40
[27]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Bogowie nie potrzebują snu, jednak ten konkretny właśnie spał. Nie dlatego, że musiał, tylko dlatego, że lubił. Jednak coś wyraźnie mu przeszkadzało, coś jakby zły sen. Zerwał się ze swojego łoża. Ktoś znowu bawił się czasem i przestrzenią. - Jak ja tego nienawidzę - pomyślał - Wojny Bogów, szaleni magowie....a osnowa rzeczywistości zaczyna pękać. Ta dziwna banda rozeszła się po świecie, a może i po światach i trzeba ich pozbierać. Koniec zabawy, czas rozesłać szpiegów. Z tą myślą wstał i wyszedł. Za drzwiami rozciągał sie wspaniały widok...setki planów istnienia zmieniających się jak w kalejdoskopie. - Gdzie jesteście - pomyślał - Przybądźcie jesteście potrzebni...znowu. Setki duchów zebrało się u Jego stóp. - Idźcie i szukajcie, sprowadźcie tych których potrzebuję. Duchy rozpierzchły się po planach. Jeśli coś znajdą natychmiast to zgłoszą. Niezawodni słudzy. Crom uśmiechnął się. - Ciekawe, czy się za mną stęsknili? Who's next???

18.09.2001
12:00
[28]

Alver [ Generaďż˝ ]

Alver zostawił Majina z jego rozterkami tam, gdzie ostatnio go widział i teleportował się w losowo wybrane miejsce. Lubił podróżować. Coś jednak podążało za nim. Przerwał korytarz tleportacyjny i zatrzymał się na szczycie jakiejś góry. Było tu zimno i nieprzyjemnie. Co więcej, z boku, obok kolorowego proporca siedział jekiś człowiek w masce i opatulony w grube ciuchy. Zza okularów spoglądały na gnoma rozszerzone zdziwieniem oczy. Alver wyszeptał kilka zaklęć chroniących przed zimnem i podszedł do człowieka. - Witaj! - Cz... cześć! - padła odpowiedź. Człowiekowi było albo zimno, albo się bał. - Gdzie ja jestem? - M...m... Mount... Everst. - Ach. W zyciu nie slyszalem. Szukasz tu czegoś? Człowiek omało nie zemdlał. - Nie. - Nie? - Alver nie krył zdziwienia. - To po diabła tu wlazłeś? Człowiek pokazał palcem na kolorowy proporzec, jakby miało to cokolwiek wyjaśnić. Ranze Guttenbach zrozumiał - wariat. - Czekaj no moment - powiedział do niego. Alver odszedł kawałek w bok i spojrzał na dół. Ładny widok - ale dlaczego tyle chmur? Nagle wyczuł obecność tego czegoś, co śledziło go w tunelu teleportacyjnym. Odwrócił się i spojrzał na człowieka, który właśnie zemdlał i osówał się nieprzytomny na ziemię. Obok niego zaś stał duch. Lekko zmarznięty i niezadowolony s sytuacji. - Szukam cię. - szepnął. Alver podrapał się po głowie i szybko wyjaśnił duchowi pomyłkę, jaka niewątpliwie musiała zaistnieć. Wręczył mu podanie o NIP i pożegnał. Duch, lekko zkołowaciały biurokratycznym czarem uchwycił nieprzytomnego człowieka i rozpłynął się w powietrzy, a jedynym dowodem jego obecności w tym miejscu była rozwiewająca się z wolna magiczna aura. Gnom zbliżył się do proporca i spostrzegł dziwne pudełko pozostawione tutaj przez zabranego już człowieka. Z pudełka dochodziły trzaski i piski. Gnom - jak każdy przedstawiciel jego rasy - zainteresował się przedmiotem i postanowił go obejrzeć z bliska. - John... khhpk!... John! Slyszysz nas? - Achh... - ucieszył się Alver. - Kula Komunikacyjna! - machnął ręką. Myślał, że to coś bardziej interesującego. Zaklęcia ogrzewające poczęły się wyczerpywać. Pora była najwyższa, aby przenieść się w bardziej sprzyjający klimat. ----- Kto następny?

18.09.2001
12:04
smile
[29]

leo987 [ Senator ]

Arrrrrrghhhh !!!! - z jego ust dobył się skowyt a trupio blada twarz pokryła się kroplami perlistego potu. Sam w głębokim mroku czuł przerażenie i nie wiedział dokładnie gdzie jest. Wspomnienie ukochanej przywróciło jednak trzeźwe spojrzenie umęczonej jego duszy. Musi wyrwać się demonom śmierci i oszukać przeznaczenie zgotowane mu przez zakapturzoną postać z kosą. - Jeszcze nie teraz, jeszcze mam coś do zrobienia - ta myśl kołatała w jego głowie niczym cmentarny dzwon. rzuciwszy okowy śmierci wzniósł swą twarz ku niebiosom i krzyknął w próżnię z całych sił: - Leo powrócił !!! kto następny?

18.09.2001
12:26
[30]

Gambit [ le Diable Blanc ]

- Ahhhhhhh, więc i on powrócił. To dobrze - pomyślał Crom - Przyda się. Był jedynym na którego można było na swój sposób liczyć. Jeśli wyrwał sie śmierci to podoła każdemu wyzwaniu. Powrócił pierwszy duch niosąc jakiegoś nieprzytomnego człowieka i kartkę papieru. Crom spojrzał na te zdobycze. Uśmiechnął się do ducha. - Zostałeś oszukany przyjacielu. Odnieś tego człowieka tam skąd go zabrałeś. Nie jest on tym którego szukam. Ja zajmę się tym, który cię omamił. - skoncentrował się - Kolejny czar, który zostanie przez niego rzucony sprowadzi go do mojego domu do pokoju specjalnie dlań przygotowanego i tam będzie czekał aż z nim porozmawiam. next please

18.09.2001
14:42
[31]

Alver [ Generaďż˝ ]

Plaża razciągała się stąd, aż po choryzont. Stąd, czyli od dwuch, bosych - a w dodatku gnomich stóp. Szum oceanu, słońce, kobiety i zdrowo stuknięci faceci na deskach z żaglem. Ranze Guttenbach nie rozumiał, co oni w tym widzą. Znajdując się tak daleko od plaży, tracili przecież możliwość obserwowania kobiet... Zagadka. Jednakże ludzie zgromadzieni wkoło dziwnie reagowali na widok gnoma - całkiem zwyczajnego przecież. Niektórzy się smiali, inni uciekali w popłochu na widok najprostszego zaklęcia, którym zostali ukarani ci pierwsi... Mimo to Alver lubił Australię. Naprawdę. Czas jednak było zmienić miejsce pobytu. Gnom nudził się bowiem bardzo szybko. W tunelu panował jak zwykle półmrok. I chłod. Na domiar złego włosy jeżyły się od drobnych, ale licznych wyładowań w nim zachodzących. Mimo tego, korzyści płynące z takich podróży rekompensowały tą drobną niewygodę. Pokój. Nie tu chciał się znaleźć. Tym razem dokładnie określił cel swej wędrówki. Musiała zaisnieć jakaś pomyłka... Spróbował ponownie. Za chwilę, zjeżony od elektryczności i wściekły Alver wylądował w tym samym pokoju co poprzednio. Nie ulegało wątpliwości. Ktoś zastawił nań pułapkę. Tylko po co? - Faken! - mruknął gnom. - Co za badziew... Powinienem był wiedzieć, że ten duch to tylko początek problemów. W co ja się wplątałem? I kiedy? I gdzie na Bogów mam się tutaj odlać? Jego uwagę przykuł eleganci kufer stojący w rogu pokoju. Podszedł doń i upewniwszy się, że nie ma na nim żadnych magicznych pułapek otworzył. Ciuchy. Nic godnego uwagi. Żadnej maszynerii. Ulżył sobie kosztem - w miarę eleganckich - ubrań i w lepszym już humorze rozejrzał się dokładniej. Przy jednej ze ścian stało łóżko. - Skoro mam tutaj zostać - mruknął do siebie Ranze. - To mogę się równie dobrze przespać... Chociaż... Może lepiej będzie jak... Mruknął kilka niezrozumiałych słów i w chwilę później, w miejscu które przed chwilą jeszcze okupował pojawił się muskularny krasnolud z potężnym, bojowym toporem w ręce. Poznaczona bliznami twarz małego wojownika nie wróżyła nic dobrego. - Całkiem zgrabnie - wychrypiał Alver oglądakjąc swe nowe ciało. - Arrghhh! Zaśmiał się pod nosem i rzucił kolejne czary mające uniemożliwić odkrycie i usunięcie iluzji. - Zaszła fatalna pomyłka - powiedział i jął niszczyć wszystko co było w zasięgu topora. Po chwili stał pośród ppozostałości umeblowania i z złowróżbną miną czekał na gospodarza. - Duevelscheiss - mruknął. -------------------------------- Kto następny?

19.09.2001
12:39
[32]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Crom obserwował noma w jego niszczycielskim szale. Kiedy ten skończył rzucił na niego zaklęcie unieruchamiające i udał się na pogawędkę. -Witaj czcigodny gnomie - rzucił wesoło wchodząc do pokoju - Jak widzę gardzisz moją gościnnością, a to bardzo nieuprzejme. Gnom naprężył wszystkie mięśnie chcąc obciąć łeb temu napuszonemu gnojkowi. Jednak nie był w stanie nawet drgnąć. -Kim jesteś -wycharczał przez zaciśnięte zęby - i czego ode mnie chcesz? -Kim jestem...cóż powinieneś mnie znać. Z tego co wiem kilka razy się do mnie zwracałeś, zwłaszcza kiedy byłeś na coś wkurzony. -O czym ty gadasz -zdziwił się gnom - Niech to Crom jesteś głupszy niż....- zamilkł nagle z wyrazem niedowierzania na twarzy. -Właśnie o tym mówiłem - uśmiechnął się Crom - Teraz zwolnę czar a ty obiecasz, że będziesz grzeczny. Potem przejdziemy do pokoi gościnnych i poczekamy na resztę, zgadzasz się? -A mam inne wyjście? -Oczywiście, że masz. Możesz zostać tutaj, w takim stanie jak teraz. To jak będzie? -W porządku. Postaram się zachowywać dobrze. Crom uśmiechnął się. W tym momencie topór trzymany przez gnoma z rozpędem walnął w podłogę. -Chodźmy - powiedział Crom - Ty przodem. ......... next please..

19.09.2001
15:06
[33]

Majin [ Generaďż˝ ]

Autor posmutniał. Hmmm, posmutniał to mało powiedziane. Od czasu kiedy zrezygnował z zaszczytu prowdzenia Majina, stał się jedynie cieniem dawnego Autora. A biorąc pod uwagę jego wcześniejszy "talent", można było sobie wyobrazić, jakich to "wspanialych" rękodzieł teraz dokonywał. Beztalencie do kwadratu, co tu dużo gadać. Jego zmęczony umysł zaczęły nachodzić przerażjące wizje. Widział siebie piszącego do "Pani domu" o robieniu konfitur. Obraz mrugnął. Tym razem "Poradnik domowy". Znowu błysk. Nie, tego było już za wiele. Wszystko, tylko nie to. Tylko nie "Sekrety serca"! - Dosyć! Nie będę na to patrzył! Majin wracam!!! **** Majin właśnie przedzierał się przez las. Właściwie od samego początku wędrówki przedzierał się przez las. - Wszędzie tylko las i las. Przede mną las, za mną las, na lewo las, na prawo wioska. Wszędzie ten przek.... WIOSKA!?!?!?!?! - mało brakowało, a Majin poruszony tym faktem zacząłby myśleć - niemożliwe! W środku puszczy?! Tylko Autor mógł coś takiego wymyślić! Czyżby... . - Tak, wróciłem! Majin niewątpliwie się ucieszył. Obecność Autora oznaczała niechybnie jakąś zadymę. A on zaczynał się już nudzić... . ***Tu zaczyna się część jak najbardziej poważna*** Wioska, jak na wioskę przystało, była mała, brudna i zacofana. Ale miała to, co Majinowi było niezbędne do życia, a czego nie miał od kilku miesięcy. Piwo... . Wparował do wioskowej oberży i zamówił najbardziej zmrużone ;) piwo (bezalkoholove, rzecz jasna). Wielki kufel chłodnego trunku z białą pianą cieknącą po ściankach był... był... był po prostu piękny! Majin chwycił za uszko kufla i szybkim ruchem oderwał go od baru. Delikatnie, by nie uronić ani jednej kropelki, uniósł naczynie do ust i pociągnął dużego łyka złotego napoju... by chwilę potem wypluć go na podłogę. A właściwie już nie podłogę, bo tam gdzie ona niegdyś była, teraz zanjdowała się wypalona ziemia. Rozejrzał się wokół. Karczmy już nie było. Nie było całej wioski. A w ręku trzymał... ludzką czaszkę! Rzucił nią szybko w pobliskie zwęglone drzewo. Rozsypało się na popiół. "Iluzja, misterna iluzja" - pomyślał - "ale kto?". Na odpowiedź nie musiał czekać długo. Zza drzew i zgliszczy zaczęły wyłaniać się szare, eteryczne postacie - duchy. Powoli zbliżały się do niego. Bezszelestnie, bez ani jedengo słowa. Majin widział już wiele, ale pomimo tego duchy przerażały go. Może to ich obojętny wyraz twarzy, jeśli to wogóle była twarz, a może wielkie szpony, czekające tylko na to, żeby zagłębić się w jego ciało. Śmiertelne ciało. Miecz błysnął w świetle słońca. Czerwona klinga z cichym świstem przecięła powietrze, zostawiając krwawo - czerwoną smugę za sobą. Morderczy cios dosięgnął przeciwnika. Morderczy... dla istoty żywej. A duch nią nie był. Ostrze przeszło przez niematerialne ciało jak przez powietrze, nie czyniąc wrogowi żadnej szkody. Majin nie czekał na kontrę. Odskoczył szybko w tył i rozejrzał się wokół. Nie było ucieczki. Wszędzie gdzie nie spojrzał były duchy. Wszędzie... . - Pójdziesz z nami, albo zginiesz! - ryknął wściekle jeden z upiorów - nie jesteś w stanie nas pokonać, nędzny człowieku! Tego duch się nie spodziewał. Śmiech Majina odbił się echem po całym lesie. Szyderczy śmiech. - Nędzny człowieku?!? A kto powiedział, że jestem czlowiekiem?!? Duchy cofnęły się. W całej tej sytuacji było coś dziwnego. Duchy się nie boją. A w tym momencie były po prostu przerażone... . - Teraz zobaczycie, jak to jest umrzeć dwa razy! Czerwona klinga pociemniała. Stała się niemal czarna. Na jej powiechrzni co chwilę można było zauważyć białe smugi. Nie, zaraz, nie smugi! Uwięzione dusze... . Majin ze wściekłością natarł na wrogów. W bojowym tańcu eliminował kolejne upiory. Co chwilę do wnętrza miecza trafiała nowa dusza, powiększając tym samym jego moc. Aura, aura zła, wokół ostrza stała się wręcz namacalna. Pulsowała dziką, czarną magią. Niestety dla Majina wrogów nie ubywało. Wręcz przeciwnie, było ich coraz więcej. "Robota jakiegos boga. W końcu się zmęczy, na nieszczęście później niż ja...". Nie dokończył rozmyślan. Rozwścieczona masa białych postaci natarła ze zdwojoną siłą na samotnego wojownika. Kolejne psychiczne uderzenia trafiały w zmęczone ciało Majina. Był na skraju wyczerpania, gdy... potężny czarny pazur rozdarł stojącego nieopodal ducha na strzępy. To samo stało się z resztą upiorów w pobliżu. Pociski czarnej magii cały czas wylatywały z łap czarnej bestii. Kolejne duchy obracały się w niebyt. Pazury wirowały w zabójczym szale. Kły roszarpywały kolejne ofiary. Ogon smagał ciała duchow niczym bicz. Stwór natomiast był nawet nie draśnięty. Unikał z gracją wszystkich ciosów, z okrążenia wymykal się używając swoich błoniastych skrzydeł. Ogromna kula czarnej energii poleciała w kierunku ostatnich duchów. W przerażającym wrzasku rozpłynęły się w powietrzu. Majin zdobył się na ogromny wysiłek i wstał z ziemi. - Bla...ck, w... wr...róciłeś... . Wrócił, ale nie był już tym samym Blackiem co wtedy. Stal sie dorosłym cieniem. Nie, zostal sie czymś więcej niż cieniem. Teraz był uosobieniem czarnej magii. Zmienił się całkowicie: urósł, jego pzaury stały się ogromne i ostre jak brzytwy, masywna szczęka pełna była straszliwych zębów, z grzbietu wystawała mu para skrzydeł. No i oczy. Duże i czerwone jak krew. Lśniały i wpatrywały się w Majina. Ale Majin się go nie bał. Black był jego przyjacielem. - Chodźmy przyjacielu, mamy porachunki z pewnym upierdliwym bogiem! To co się stało zaskoczyło nawet samego Majina. Cień... uśmiechnął się. Kto teraz? Pozdro Majin

20.09.2001
07:52
[34]

Gambit [ le Diable Blanc ]

-Majin i Black....Black i Majin zawsze razem, zawsze kłopotliwi....no cóż niedługo będzie tu tłoczno prawda panie gnomie - stwierdził uśmiechnięty Crom. -Mam imię jeśli nie pamiętasz - zgorzkniałym głosem odparł Alver. -Tak...i własną postać też, bo odkąd pamiętam to gnomy nie wyglądają jak krasnoludy. -Gnomy wyglądają tak jak im się podoba, nie twój interes. -Dobrze, dobrze o co te nerwy Alverze...posil się i poczekamy, aż wszyscy się tu zbiorą, a potem porozmawiamy...- Crom zamyślił się - A uwierz mi jest o czym... ............... next

20.09.2001
12:06
[35]

Gambit [ le Diable Blanc ]

hej ludzie..tak się fajnie rozwijac zaczęło i co wymiękliście???

20.09.2001
12:11
smile
[36]

Alver [ Generaďż˝ ]

Gambit - Ty mi tutaj z Twoimi krotkimi wstawkami nie szpanuj ;-) Wyjasnij mi co masz wyjasnic i wypusc gnoma, to bede pisal. Skad mam wiedzec, co chciales mi powiedziec ustami Croma?? :))) Do roboty leniu i napisz cos dluzszego... :-)

20.09.2001
13:27
[37]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Alver --> jak chcesz to mozesz sam wymyśleć co chciałem ci powiedziec i sam mozesz sie wypuścić...

20.09.2001
13:28
[38]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Pokój był przestronny, właściwie był wielki. Pośrodku stał duży prostokątny stół uginający się pod ciężarem jedzenia i napitku. Alver jęknął mimowolnie. Drugą rzeczą jaką uwielbiał oprócz podróży było jedzenie. Crom spojrzał na swego gościa. -Jedz, nie krępuj się, tylko zostaw coś dla reszty....Ztego co wiem to Leo dość długo nic nie jadł, a Majin i Black też mogą być bardzo głodni. Alver zmierzył boga wściekłym spojrzeniem. -To, że lubię zjeść nie znaczy, że jestem obżartuchem. Nie obrażaj mnie, bo nie znasz mojej potęgi. -Jak sobie życzysz gnomie. Nie powiem już więcej nic obraźliwego na twój temat. Usiądźmy i poczekajmy. W tym momencie do pokoju wleciał jeden z duchów wysłanych przez Croma. Przez chwilę wyglądało jakby mówił coś do swojego pana. Na twarz Croma wpełzł grymas wściekłości. -CO...JAK MOGLI...NIE MOŻNA TEGO PUŚCIĆ PŁAZEM....Gnomie przygotuj się możliwe, że przed przybyciem tu reszty drużyny czeka nas walka...bardzo ciężka walka... ........next

21.09.2001
08:35
[39]

Gambit [ le Diable Blanc ]

W pokoju zaczęło w niepokojący sposób drgać powietrze. Nozdrza Croma i Alvera wypełnił odrażający zapach. -Trzymaj się gnomie...nadchodzą. Ściany pękły po naporem jakiegoś ogromnego ciężaru, podłoga w kilku miejscach zaczęła się wybrzuszać. Przez wyrwę w ścianie do pokoju wdarła się czarna ręka, z długimi pazurami. Zaraz potem spod podłogi wypełzły trzy postacie. Były bardzo wysokie i umięśnione, pokryte czarnym futrem i roztaczały potworny smród. Nie miały twarzy. Na ich widok Alver zastygł w bezruchu. Początkowy spokój gnoma, spowodowany faktem, że mimo wszystko będzie walczył u boku samego boga wojny prysł jak bańka mydlana. Przerażenie potęgował fakt, że sam Crom wyglądał na przestraszonego. Ściana runęła, a spośród gruzów wyszły kolejne cztery postacie. -Zrób coś, poraź ich jakimś piorunem, czymkolwiek, przecież jesteś bogiem do cholery-krzyczał Alver. Crom wycedził przez zaciśnięte zęby: -Nie mogę, one żywią się tą mocą, nie tylko bym ich nie zniszczył, ale dał bym im dodatkową siłe do walki z nami. Alverze, musimy dać sobie radę gołymi rękami. -Jak to żywią się mocą...czym one są? -To stwory, których narodzin, bądź stworzenia, niemal nikt już nie pamięta. Były one bronią w dawnych Wojnach Bogów. Nie wiadomo kto stał za ich stworzeniem, ani też kto wysłał je przeciw bogom. Wiadomo jedynie, że niewielu z nas przetrwało walkę z nimi. Sądzono jednak, że udało się zniszczyć je co do jednego. -Jak widać ktoś się pomylił - z przekąsem stwierdził Alver i w tym samym momencie uchylił się przd morderczym ciosem wielkiej łapy. Będąc przygiętym niemal do samej podłogi wziął potężny zamach toporem, który był obok niego i odciął stworowi dłoń. -Hej nie są znowu takie straszne, zobacz, ten już stracił....- głos zamarł mu w gardle kiedy zobaczył jak potworowi nie tylko odrasta odcięta dłoń, ale do tego przy leżącej w kącie pokoju odciętej dłoni zaczyna formować się kolejne stworzenie. -Nie wierzę w to - krzyczał ogarnięty strachem gnom - jak można je pokonać, czy to wogóle jest możliwe. -No właśnie tu jest problem. My dwaj możemy jedynie się bronić i próbować uciec. Bo we dwóch nigdy ich nie pokonamy. - Crom złapał jednego ze stworów i rzucił w jego kompanów, cała trójka padła na ziemię. W tym czasie Alver próbował wymanewrować jakoś trzy stworzenia tak, aby nie mieć żadnego z nich za plecami. Na próżno, potężny cios w plecy wydusił powietrze z jego płuc i rzucił na stół. Trzy stwory natychmiast rzuciły się na niego, Alver zakrył oczy. Crom rozpaczliwym gestem rzucił w ich kierunku kulą mocy. Trafiła ona i odrzuciła atakujących od gnoma, ale jednocześnie sprawiła, że zauważalnie urośli. Alver otworzył oczy zumiony faktem, że śmierć jeszcze nie nadeszła. -Gnomie, trzymaj się, mam pewien pomysł - Krzyknął Crom - kiedy powiem skacz, skacz na środek stołu, może uda nam się z tego wydostać. - po tych słowach zaczął biec. W pewnym momencie krzyknął jakieś słowo i na stole pojawiła się lśniąca kula, w tym samym momencie pokój zadrżał, i w zastraszającym tempe zaczął się kurzczyć, jakby zgniatany olbrzymią niewidzialną ręką. -Alver, skacz - wrzasnął Crom - jeśli chcesz żyć skacz. Alverowi nie potrzeba było dodatkowych zachęt, odwrócił się na pięcie i skoczył w jasną kulę. Ostatnie co zarejestrował to dwa stwory, które jakaś potężna siła zmieniła w miazgę i Crom, który według gnoma był zbyt daleko od kuli na stole, aby zdążyć tam wskoczyć przed całkowitym zniszceniem pokoju. Potem nastała już ciemność..... ............ next please....

24.09.2001
10:25
smile
[40]

Gambit [ le Diable Blanc ]

ehhh...nawet Alver opuścił ten wątek :(((( buuuuuuu....smutno mi....

24.09.2001
10:48
smile
[41]

leo987 [ Senator ]

ale prozy napłodziliście panowie !!! Jak tylko to przeczytam (chyba z dzień mi zejdzie to coś napiszę) :))))

24.09.2001
11:04
[42]

leo987 [ Senator ]

dobra. teraz coś napiszę

24.09.2001
11:16
[43]

leo987 [ Senator ]

Pioruny biły z wściekłością o nagrobki zapomnianego w Prastarym Lesie cmentarza. Pokruszone kamienie osuwały się na mokre grudy gliny, a ponure konary drzew wtórowały grzmotom gromów wyjąc w takt porywczego wichru. Pośród grobów leżała postać. Kiedy błyskawica uderzyła w pobliska kaplicę otworzył oczy. - Gdzie jestem? - zaczął podnosić się wolno. Nie szło mu to łatwo, gdyż od dobrych kilku lat jego ciało spoczywało w pobliskim dole. Postać podniosła się, a z jej głowy zsunął się kaptur karmazynowej opończy w którą była odziana. Długie czarne włosy powiewały na wietrze okalając twarz, która niby ta sama co przed laty, dziś była zgoła odmienna... Wtem z oddali nadeszły one....posłańcy boga...niewidzialne i złowieszcze.... - Pójdź z nami Leo - odezwały się do postaci najemnika, bo on to był w istocie. - Dokąd mam sie udać zjawy? - spytał Leo - Nie ma chwili do stracenia - rzekł jeden z posłańców - Crom właśnie ucieka w towarzystwie gnoma Alvera do zamczyska Schnaplenburg w Niebycie. Udaj sie tam z nami a wszystkiego się dowiesz- .... -W takim razie prowadźcie mnie duchy wprost do serca Niebytu - zaśmiał się Leo, podniósł z ziemi swój dwuręczny miecz, naciągnął kaptur na głowę i ruszył śladami przeznaczenia....

24.09.2001
11:33
[44]

leo987 [ Senator ]

- JEJU! ALE GÓWNO TERAZ PRODUKUJĄ! - mruknął od nosem wielki, tłusty i obleśny Murzyn, sięgając ręką po pilota leżącego obok kanapy, na której rozwalał się od rana. W drugiej łapie trzymał olbrzymiego Hot Doga, a keczup z musztardą spływał mu po spoconym podkoszulku. - Duchy, zamczyska, gnomy, orki - MADZIU FADZIU - TEGO SIE DA OGLĄDAĆ!!! - pilot do tv nie działał. - FOK - zaklął grubas - Jeszcze muszę się ruszyć, żeby to przełączyć - po czym wstał i podpełznął do odbiornika. Kiedy dotknął jednak guzika kanałów, pierd....ął go prąd z taką mocą, że aż mu w oczkach zajaśniało....a potem pociemniało.....i odpłynął w ciemność.... ...- RUSZ SWĄ TŁUSTĄ DUPĘ - zbudził go mocny kopniak. Otworzył szeroko usta ze zdziwienia, kiedy zobaczył przed sobą postać w czerwonej opończy z wielkim dwuręcznym mieczem. Z gęby wyleciała mu resztka niezjedzonej parówy. - MADZIU FADZIU, kim jesteś do jasnej skórki MIKE JACKSONA??? !!!! - Lepiej Ty mi to powiedz gruby wieprzu - zaśmiał się Leo i skierował wzrok na wielką czerwoną maszynę stojącą za grubasem - Co to za kareta? Grubas odwrócił się i zobaczył swego czerwonego merola kabrio. -O w mordę, przerzuciło mnie tu z bryką - pomyślał i wstał. Teraz spojrzał na Leo i rzekł - Witaj czarny bracie, zapraszam do mego wózka. Pokażę ci prawdziwe czary. Leo spojrzał z nieufnością na grubasa i rzekł: jak Cię zwą czarny Bracie? - PUFF MUFF GANGSTA MACHAJĄCE RĄCZKI VEL GACIE W KROKU AND ZŁOTY ŁAŃCUCH - odparł grubas i wskoczył na skórzane fotele swego merola. - Wskakuj koleś - krzyknął do Leo - wydaje mi się że gdzieś zmierzasz. Podrzuce Cie to będziesz szybciej na miejscu. Leo nic nie odparł, wsiadł do wozu a kiedy murzyn włączył HIP HOP na całe swe 200 watowe kolumny zamiast tylniego siedzenia, i nacisnął pedał gazu, pożałował że zmartwychwstał i odpłynął w stan nirvany przerywany częstymi pawiami rzucanymi na zakrętach.

24.09.2001
12:47
[45]

Alver [ Generaďż˝ ]

Tymczasem, stromymi schodami zamku Schnaplenburg wspinał się, obarczony ciężarem boga wojny Croma, gnom w krasnoludzkiej skórze. Zamek był wielki i otoczony niczym, w samym środku pustki. Robiło to niesamowite wrażenie, bo poza zamkiem nie dostrzegało się nic. Wbrew obiegowej opini, pustka nie jest biała, nie jest też czarna, jest żadna; niedostrzegalna, nieistniejąca i ogólnie nie do opisania. Gnom w krasnoludzkiej skórze taszczył Croma po schodach, a jego humor wahał się od paskudnego do jeszcze gorszego. Dodatkowo sytuację pogarszał fakt, że najwyraźniej zbliżała się burza. Gnom nie miał bladego pojęcia jakim cudem w absolutnie żadnym miejscu mogła powstać burza, ale przejął się tym faktem i zdwoił wysiłki. Nawet gdyby pioruny były żadne, a grzmot nie istniejący, należało się obawiać podobnego zjawiska w podobnym miejscu. Bo co tu się może dziać podczas takiej burzy? Bóg raczy widzieć. Ale bóg jest nieprzytomny. Lokaj, Peter Tool był przerażony widokiem jaki ukazał się jego oczom zaraz po otworzeniu drzwi, w które ktoś zapukał (przy czym zapukał było tu złym określeniem, ktoś walił w drzwi albo taranem, albo krasnoludzkim toporem; nie dało się tego nie usłyszeć). W samej rzeczy, przed drzwiami stał wściekły krasnolud o iście gnomim spojrzeniu dzierżąc w ręku sporej wielkości topór. Za gnomem zaś, tuż na granicy niczego ze schodami leżał Crom. - O kurwa - stwierdził poważnie Peter Tool. Crom otworzył oczy. No, niezupełnie. Otworzył jedno oko i tym okiem łypał na stojącego obok krasnoluda. Drugie oko boga wojny było pod wielkim wrażeniem siniaka jaki wykwitł na jego obliczu tuż pod nim i nie mogło się z tego wrażenia otworzyć. Krasnlud był wyraźnie poirytowany. Zresztą, każdy krasnolud jest wyraźnie poirytowany co leży w naturze tej rasy; krasnoludowi zaś, który stał przed Cromem nie przeszkadzał najwyraźniej fakt, iż w rzeczywistości był gnomem. - Jak to? - pieklił sie krasnolud. - Co ja mam z tym wspólnego? - Pomogłeś Majinowi - wyjaśnił po raz setny Crom - Zaraz, zaraz. To jeszcze nie znaczy, że jestem członkiem jakiejś drużyny! Co mnie obchodzi jakas wasza wojna? ------------ Next please.

24.09.2001
12:58
[46]

leo987 [ Senator ]

Wtem do ich uszu doszedł niesłychany łomot wydobywający sie z 200 watowych kolumn czarnego brata, który właśnie zajechał pod zamek (który nota bene mało sie nie rozleciał od decybeli). Z merola wyskoczył tłusty murzyn i porwawszy w rękę Leo pobiegł na schody, gdzie spotkał całe towarzycho. - Witajcie czarni bracia - wrzasnął, a wielkie branzolety na rękach uszach, szyi i Crom raczy wiedzieć czym jeszcze zadźwięczały złotym brzękiem. Alvera i pozostałych wmurowało w ziemię i zdolni byli tylko zapytać nieśmiało: - Kto to jest ta użygana sierota którą żeś tu przytaszczył ? - - To Leo - zaśmiał się czarny brat i rzucił zmarniałego najemnika na posadzkę....

24.09.2001
14:04
[47]

Alver [ Generaďż˝ ]

Alver potarł w zamyśleniu krasnoludzki podbrudek, jaki teraz ozdabiał jego twarz. Crom śmiał się z cicha i począł wygrzebywać się spod zwałów pościeli, ale zauważając brak ubrania położył się z powrotem. Wielki tłusty człowiek w łańcuchach, który nazywał ich wszystkich Braćmi i to Czarnymi Braćmi rozglądał się po komnacie - najwyraźniej w poszukiwaniu czegoś, co da się zjeść. Leo podniósł się z ziemi i podjął niewystarczające próby oczyszczenia swego ubrania, które wdług oceny Alvera należało spalić. Chudy lokaj, który przyglądał się temu wszystkiemu zza rogu komnaty co chwilę powtarzał jedno słowo; to samo, jakim przywitał krasnoluda, który w rzeczywistości był gnomem. Poczciwina Peter Tool musiał strasznie cierpieć widząc taką hałastre w zamku, o który dbał. Za ścianami zamku zaś, szalała obojętna na wszystko burza, biorąca swój początek nigdzie; najwyraźniej też zmierzała ona do nikąd. - Chłopaki - rzekł tłuścioch rezygnując z poszukiwania jedzenia. - Jak ja mogę wrócić do chałupy, hę? Stara się strasznie piekli jak długo nie wracam... Rozumiecie, kombinuje sobie, że ją kantem puszczam z inną gąską. - Hmm - powiedział w końcu Alver. - A skąd ty się w zasadzie wziąłeś... Bracie? Może co pomogę... - Z Miasta Aniołów mały bracie! - padła odpowiedź. - Ach - gnom uśmiechnął się i machnął ręką: - W takim razie szerokiej drogi - powiedział. Czarny Brat przywołał na swoją krągłą twarz wyraz zdziwienia i niepokoju, a zaraz potem wciągnął go tunel teleportacyjny mający odstawić go do Miasta Aniołów. Niebo było błekitne tak bardzo, że chyba właśnie ten kolor stał się początkiem wszystkich błękitów jakie ludzie widzieli w swoim świecie; żaden inny błękit nie mógł być aż tak... błękitny. To samo tyczyło się zieleni. Trawa jaka tu rosła była wręcz bajecznie zielona i soczysta. Nawet, jeśli nie jestes koniem, masz ochotę poskubać taką trawę. No i do tego całego, rajskiego krajobrazu dochodziło dwóch młodych mężczyzn z niebieskimi oczami - o tak, wybitnie niebieskimi - o jasnych, kręconych i złocistych włosach. A na sam koniec, wielka czarna plama w postaci tłustego człowieka noszącego na sobie całe kilogramy złotych łańcuchów i wyraźnie zjerzonego po kontakcie z elekrycznością. - Sie macie bracia! Niezły macie tu klimacik! - krzyknął przybysz do skonsternowanych blondynów. Mężczyźni popatrzyli po sobie. Jeden z nich zatrzepotał nerwowo skrzydłami. - Witaj... bracie...

24.09.2001
14:45
[48]

Alver [ Generaďż˝ ]

Majin i Black rozbili obóz pod konarem olbrzymiego dębu. Nie żeby Black potrzebował odpoczynku, ale jego towarzysz był tylko człowiekiem - albo czymś w tym rodzaju, Blackowi nie robiło to różnicy - i sprawiał w tej kwestii spore problemy. Najgorsze były te jego potrzeby... Samotne wypady w krzaki; raz Black z ciekawości udał się za nim, aby przekonać się, co też on tam robi; potem pozostał mu już tylko niesmak, który skutecznie wyparł ciekawość. Nagle, na skraju swego pola widzenia Majin dostrzegł jakiś ruch. Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę i wydobył miecz; ostrze szybciej wyszło z pochwy niż jakakolwiek myśl zdążyła się odezwać w mózgu nerwowego mężczyzny. Sama zaś myśl jaka rozświetliła na moment wnętrze jego głowy była następująca: "Ki diabeł?". Diabeł pokazał się ponownie. Jakieś trzydzieści metrów od leżącego na ziemi Majina błysnęła w krzakach goła noga. Normalnie by jej nie dostrzegł, ale światło ogniska zdemaskowało chowającą się na skraju lasu osobę. Majin podniósł się na nogi i spojrzał na Blacka. - Za chwilę wrócę. Black drgnął nieznacznie i już miał zaprotestować, ale przypomniał sobie, że podobni Majinowi czasem muszą odejść na stronę; wstręt powrócił i cień nie chciał już nic innego robić jak tylko czekać na swego towarzysza przy ognisku. - Bądź ostrożny - dodał tylko. Majin roześmiał się z błyskiem w oku: - Zawsze jestem ostrożny... No, prawie. Mówiąc te słowa Majin ruszył w kierunku drzew, pomiędzy którymi ktoś się czaił. Ciemność otoczyła go troskliwie swymi miękkimi ramionami i wtuliła w swoją nieprzeniknioną pierś. Drobne gałązki łamały się cicho pod jego stopami. Miecz połyskiwał nieśmiało w ledwo uchwytnych promieniach księżycowego światła, a wzrok Majina przyzwyczajał się z wolna do mroku jaki panował pomiędzy potężnymi konarami drzew. Wtedy w umyśle Majina zaświtała kolejna myśl: "Co teraz?". Zanim zdążył ją rozważyć dostrzegł ruch; osoba, którą chciał zdemaskować znajdowała się kilkanaście metrów dalej, w głąb lasu. Zanim ostrożność puknęła go w czoło Majin ruszył raźnym krokiem przed siebie z mieczem gotowym do odparcia każdego ataku. Prawie każdego ataku. Złapał go bowiem Skurtch. Majin skrzywił się boleśnie i popatrzył na swoją prawą łydkę. Małe stworzonko, przypominające kształtem człowieka, o olbrzymiej groteskowej głowie ściskało bezzębnymi szczękami nogę mężczyzny. Miecz nic tu nie mógł poradzić, gdyż Skurtche były całkowicie uodpornione na stal. Lubiły za to masaże - puszczały ofiarę niemal natychmiast - i relaks. Majin ani myślał masować stworzonko uczepione jego nogi, rozluźnił się jednak i czekał w bezruchu cały czas boleśnie się krzywiąc. Po kilkunastu sekundach Skurtch puścił go i - najwyraźniej znudzony - ruszył w głąb lasu nie zważając na przeklinającego jego śladem mężczyznę. Kolejny ruch w prześwicie pomiędzy drzewami przyciągnął na powrót uwagę Majina. Człowiek, lub cokolwiek co posiadało ludzką nogę - na przykład Ogr, który mógł jej używać w charakterze pałki - znajdował się trochę na lewo od Majina w odległości około dwudziestu metrów. - Ścigać? - mruknął Majin pod nosem. - Ścigać! Ruszył zatem w pościg. Przedzierając się przez krzaki został boleśnie przez nie podrapany po twarzy, ale nie zważał na to. Oto, jego oczom ukazała się piękna, przestraszona kobieta. Dopadł do niej i zanim zdążył pomyśleć - jak zwykle - przyłożył jej nóż do gardła. Ta, choć już blada jak duch zbladła jeszcze bardziej. - Nie rób mi krzywdy rycerzu! - zapiszczała dziwnym głosem. - Hę? W tym samym momencie Majin dostał czymś ciężkim w głowę. Kiedy tracił przytomość zobaczył jeszcze jak kobieta zmienia kształty i z kuszącej niewiasty zmienia się w bezkształtną zjawę. - Dobra robota - oświadczył jakiś głos z tyłu. - Tak - potaknęła zjawa-kobieta. - Ale następnym razem ty robisz za przynęte! Majin opadł w ciemność i obojętność. Kiedy zaś odzyskał świadomość dostrzegł zawieszone przed sobą oblicze boga wojny. Croma. --------------- Next!

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.