GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Moje opowiadanie (2) - "Najkrótsza droga"

06.02.2005
14:31
smile
[1]

Jerryzzz [ Senator ]

Moje opowiadanie (2) - "Najkrótsza droga"

Ogolnie rzecz biorac, mialem fazy, jak to pisalem i nie wszystko moze byc dla zwyklego smiertelnika zrozumiale, ale to juz drugie opowiadanie, ktore publikuje na GOLu, wiec darujcie mi, prosze :]

Milej lektury!

Najkrótsza droga...

Było mroźno, wietrznie, padał śnieg. Krótko mówiąc, pogoda była do dupy. Na dodatek każdy miał wrażenie, że ta noc trwa wiecznie. Nieliczni ludzie, którzy mieli jeszcze odwagę chodzić po ulicach Orlando, ubrani byli w grube futra, ale mimo to trzęśli się tak przeraźliwie, że stukot ich zębów słychać było zapewne na drugim końcu stanu. Jedynie Abaddon, długowłosy człowiek o ponurym i jakby zrezygnowanym wyrazie twarzy, stał na osiemnastostopniowym mrozie bez ruchu. Może dlatego, że po jego dłoniach spływała jeszcze ciepła krew oprawców jego żony. Elizabeth leżała nadal w tej samej pozycji w sypialni. Wyglądała, jakby nadal spała – z zamkniętymi oczami, ze spokojnym wyrazem twarzy, obtulona kołdrą... Zakrwawioną kołdrą. Nie wiedział o tych ludziach zupełnie niczego, lecz bardziej przerażająca była myśl, że nie wiedział najważniejszego – dlaczego? Dlaczego Elizabeth? Abaddon spojrzał na swoje czerwone od krwi miecze. W tym samym momencie zdał sobie sprawę, że zaczął straszliwie się trząść. Nie z zimna, ale z nienawiści.
- Coś się panu stało? – zapytał człowiek z podartymi ubraniami na sobie.
- Nie twój interes. Odejdź.
- Chciałem tylko pomóc.
- Nie potrzebuję pomocy, zjeżdżaj stąd! – starał się nie wybuchnąć, ale natrętny bezdomny tylko go prowokował.
Bezdomny zaczynał odchodzić w uliczkę, ciągle patrząc na czarnowłosego człowieka w długim, czarnym płaszczu. Abaddon odwrócił się i zaczął iść w przeciwnym kierunku. Z dala dobiegł go głos bezdomnego:
- Nie zdziw się, jeśli kiedyś będziesz potrzebował mojej pomocy...
Abaddon spojrzał przez swoje prawe ramię. Na horyzoncie nie było już nikogo. Były tylko szare, ponure budynki oświetlane przez ogień wzniecony przez ludzi bez dachu nad głową. Patrząc na skaczące płomienie, Abaddon podjął decyzję, iż nie chce widzieć drugi raz ciała Elizabeth. Nie chce przeżyć kolejny raz tego samego szoku. „Niech sprawą zajmie się policja”, pomyślał. Wiedział, że jeśli szybko zmyje się z miasta i nie zostawi śladów, gliny nawet nie ruszą tyłka, aby go odnaleźć. Zresztą, kogo mieliby szukać, skoro nawet sam Abaddon nie wiedział, gdzie się urodził, kim była jego matka, o ojcu nie wspominając... Nie wiedział nawet, ile ma lat. Ale czy te informacje były mu do czegoś potrzebne?

Szedł powoli ulicą w dół. Mijał kolejne latarnie i obserwował swój wędrujący cień, który raz był przed nim, a raz za nim. Raz o krok z przodu, raz krok z tyłu. Omijał kolejnych ludzi, a raczej to oni omijali Abaddona, kiedy tylko spostrzegli, co niesie w dłoniach. W dłoniach, na których czuć było wyraźnie, jak krzepnie krew. Długowłosy człowiek o kamiennej twarzy skręcił w ciemną uliczkę bez oświetlenia. Nagle poczuł na swym gardle zimną stal.
- Nie ruszaj się, bydlaku, lepiej oddaj mi swoje pieniądze. – oprawca w ciemnościach nie zauważył dwóch ostrzy w rękach Abaddona.
- Ta? A jeśli powiedziałbym ci: „pierdol się”?
- Zapewne wtopiłbym w twoje gardł... Nie baw się ze mną w żadne gierki! Jak chcesz żyć, oddaj swoje pienią...
W tym właśnie momencie napastnik otrzymał potężny cios w swoją głowę. Odgłos czaszki stukającej w kość nosową był obrzydliwy. Ale jeszcze okropniejszy i bardziej przerażający był świst klingi, która zmierzała wprost w klatkę piersiową napastnika. Potem słyszalne było tylko chlapnięcie krwi na ścianę i chrzęst przecinanych żeber – zarówno tych po lewej, jak i po prawej stronie.
- Że też miałeś czelność atakować mnie pięćdziesiąt metrów od mojego drugiego domu. Idiota – powiedział sam do siebie Abaddon.
Po omacku włożył klucz do zamku starając się nie narobić niepotrzebnego hałasu. Pomału otwierał drzwi, a kiedy szczelina pomiędzy nimi a ścianą umożliwiała włożenie do środka dłoni, Abaddon szybko zapalił światło i z prędkością geparda wpadł do mieszkania, zrobił szybki obrót, aby sprawdzić czy żadna szuja nie włamała się do niego. Pomieszczenie było nienaruszone. Podszedł powoli do biurka z zamiarem odłożenia swoich mieczów, lecz na blacie było coś nie tak, nie tak jak zawsze. Obok lampki leżała mała, biała karteczka. Na jej odwrocie widniał napis „A może jednak potrzebujesz mojej pomocy?”. Nieco niżej, mniejszymi literami, napisany był adres:

South Dakota
Rapid City
10429 Bricks Street 13

„Cholera, co to ma znaczyć?” – pomyślał Abaddon. Na plecach poczuł zimne mrowienie. Po chwili sprawdził zamek w drzwiach – nie było śladów włamania.
- Boże, to wszystko jest nienormalne! Za co? Powiedz tylko, dlaczego?! – krzyczał sam do siebie.
W pewnym momencie stanął na środku pokoju i zaczął się zastanawiać. Kim byli mordercy jego żony? Kto jest tym obdartym bezdomnym z ulicy? Co ma, do diabła, znaczyć ta kartka i skąd się ona tu wzięła? Nagłe nagromadzenie myśli spowodowało, że długowłosemu zaczął doskwierać potworny ból głowy. Postanowił się napić. Ruszył w stronę barku.
- Hmmm... Co my tutaj mamy... Whisky? Może być. – po czym nalał sobie ćwierć szklaneczki złocistego jak bursztyn płynu.
Nagle do głowy przyszedł mu pomysł. „Co właściwie mi szkodzi, aby sprawdzić ten adres z kartki?”. Jako że czasu miał pod dostatkiem, ruszył w stronę garażu. Powietrze na zewnątrz było zimne i gęste. Mróz nadal szczypał w każde miejsce, gdzie skóra nie była dostatecznie osłonięta. Abaddon otworzył garaż. Jego oczom ukazał się stareńki, bo z 1968 roku, czarny Ford Mustang. Abaddon powoli wszedł do garażu przeciągając palce po masce samochodu. Otworzył drzwi, wsiadł i odpalił silnik. Sześć litrów pod maską brzmiało jak muzyka. Przez moment zamyślił się o Elizabeth. Szybko jednak się ocknął, otarł łzę z policzka i wrzucił jedynkę. W dzielnicy słychać było pisk opon. Szybko wyjechał z miasta i wjechał na autostradę prowadząca na zachód. Nadal bolała go głowa, choć nie przeszkadzało mu to w coraz głębszym wciskaniu gazu. Światła samochodów jadących z naprzeciwka mijały coraz szybciej. Na liczniku wskazówka była już przy liczbie stu dziesięciu mil na godzinę. Nagle w oczach Abaddona po prawej stronie, na poboczu, mignęły niebiesko-czerwone światła.
- Cholera, ja to mam szczęście! – powiedział sam do siebie, po czym zjechał bez żadnych oporów na pobocze. Cierpliwie czekał na zatrzymanie się policjanta.
W lusterku spostrzegł wysiadającego gliniarza. W ustach trzymał żarzącego się papierosa. Powoli, bardzo powoli, zmierzał w kierunku samochodu Abaddona.
- Proszę zgasić silnik i położyć ręce na kierownicy. Dobry wieczór. Dokąd panu tak spieszno? – jego głos był zimny i pozbawiony uczuć.
- Właśnie dowiedziałem się, że moja żona zaczęła rodzić, pędzę właśnie do szpitala. Chyba pan rozumie?
- Od zadawania pytań to tutaj jestem ja! – jego głos nagle stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny – pił pan coś?
- Nie, skądże znowu, jestem abstynentem – odrzekł najspokojniej, jak mógł Abaddon.
- Pieprzysz! Co piłeś i ile?
- Nic nie piłem.
- Wysiadaj! – tym razem w jego głosie wyczuwalny był gniew.
Abaddon powoli zaczął wychodzić z auta, nie opuszczając wzroku z policjanta. Gdy obiema nogami był już na ulicy, nagle został brutalnie złapany za barki i przyciśnięty do forda.
- Więc jak, nadal uważasz, że nic nie piłeś, gnoju? – gliniarz przyciskał głowę Abaddona coraz mocniej.
- Pfyłem!
- Co tam mamroczesz? – tym razem poluzował ucisk.
- Piłem, do diaska, piłem! – przez chwilę przeszła mu przez głowę myśl, aby znokautować policjanta. Wiedział, że może to zrobić bez najmniejszych problemów, lecz nie chciał mieć problemów z prawem. Choć te i tak właśnie się zaczynały.
- W takim razie pójdziesz ze mną. – zakuł go w kajdanki, po czym wprowadził go na tylne siedzenie radiowozu.
Nim radiowóz ruszył, Abaddon zastanawiał się nad miejscem docelowym. Rapid City w Południowej Dakocie to jakieś tysiąc sześćset mil na północny-zachód od Orlando... W jakim czasie byłby w stanie tam dotrzeć? Zapewne szybko, gdyby nie przekroczenie prędkości.

W chwili, gdy policjant odpalał silnik, Abaddon ujrzał przed swoimi oczami ciemność. Dalej nic już nie pamiętał...

Obudził się w celi z potwornymi bólami głowy. Wszystko wydawało mu się niewyraźne i zbyt kolorowe. Dodatkowo, czuł się, jakby całe otoczenie było od niego dwa razy wolniejsze – więźniowie w celach obok poruszali się, jak gdyby czas płynął dużo wolniej. Wszyscy, oprócz dwóch w sąsiadującej klatce. Abaddon z trudem wstał na nogi i chwiejąc się podszedł do kratek.
- Panowie... – ledwo wydostał głos z krtani.
- Co?
- Panowie, gdzie ja jestem?
- He he, w areszcie, nie widać? Nieźle cię zmasakrowali kolego... - Abaddon dotknął dłonią swojej twarzy. Dopiero wówczas poczuł przenikliwy ból opuchniętej twarzy – To areszt w malutkiej mieścinie, Little Flock.
- Jaki to stan?
- Uuu... Widzę, że z pamięcią też kiepsko. Arkansas.
- Która część? – Abaddon chciał wiedzieć dokładnie, gdzie jest.
- Co ty taki dociekliwy?
- Która część!? – wrzasnął, po czym poczuł przeraźliwy ból w głowie. Upadł. Nie pamiętał, co się działo dalej.

W czasie omdlenia śniło mu się, że jego celę w areszcie w Little Flock otworzyła mu tajemnicza postać w białym płaszczu z kapturem. Nie dało się jednak dostrzec jej twarzy. Zakapturzony człowiek powoli zmierzał ku wyjściu. Otworzył drzwi, po czym wskazał Abaddonowi wyjście.

W tym właśnie momencie Abaddon ocknął się. Na autostradzie prowadzącej z Orlando do Gainesville. Miał ciemno przed oczami, lecz z czasem widział coraz więcej, dzięki przejeżdżającym obok samochodom. Właściwie, to dzięki ich reflektorom. Stał obok radiowozu, lecz to, co zobaczył w środku, spowodowało nagłe przyjście strachu, który przeszywał go do szpiku kości. W radiowozie ujrzał ciało. Martwe ciało policjanta, który zatrzymał go z powodu przekroczonej prędkości. Miał całkowicie zakrwawioną twarz. Spojrzał na swoje ręce – na nich również widział rozmazaną, czerwoną ciecz.
- O, cholera... – jęknął.
Spojrzał w górę, w stronę gwiazd i w myślach powtarzał sobie: „nie pamiętam, nie pamiętam, nie pamiętam...”. I rzeczywiście – nie pamiętał. Kiedy spuszczał głowę, zatrzymał wzrok na pobliskim wzgórzu. Jego oczom, przez ułamek sekundy, ukazała się biała postać, jakby świecąca swoim blaskiem. Przetarł szybko oczy. Na wzgórzu nie było już nic.
- Zwidy, jak Boga kocham, mam zwidy. – powiedział do siebie, po czym szybkim krokiem ruszył w kierunku swojego forda. Błyskawicznie wsiadł do środka, trzasnął drzwiami i szybko odjechał.

Jadąc myślał. Tym razem nie zwracał uwagi na ograniczenia prędkości, tylko jechał. Jechał szybko. Kierował się drogą międzystanową numer 41 w stronę niewielkiego miasta Valdosta, w którym to miał swojego najlepszego przyjaciela, Michaela.

Abaddon zastukał do drzwi.
- Kogo, do licha, ciągnie do mnie o szóstej nad ranem?! – w jego głosie na próżno można było szukać zadowolenia.
- To ja, Abaddon.
W tym momencie otworzyły się drzwi. Oczom długowłosego ukazał się niewysoki człowiek o krótko obciętych włosach, z lekką nadwagą i trzydniowym zarostem. I oczywiście, tradycyjnie, z cygarem w ustach.
- Abaddon, jak Boga kocham, co ty tu robisz? – na jego twarzy widoczny był szeroki uśmiech. Michael złapał dłoń Abaddona, ale w tym samym niemal momencie ze strachem ją odepchnał. – O Boże, co ci się stało?
- Zabiłem policjanta. Elizabeth nie żyje. Nie wiem, co się ze mną działo przez ostatnie godziny. Straciłem pamięć. Pamiętam tylko...
- Czekaj, czekaj, czekaj... Jak to: Elizabeth nie żyje?
- Zamordowali ją...
- Kto ją zamordował? – na rękach Michaela wyraźnie można było zauważyć gęsią skórkę.
- Nie wiem... Oni też nie żyją... Michael, posłuchaj, to, co wydarzyło się w ostatnim czasie, nie jest do opowiedzenia w trzy minuty. Obiecuję, że gdy tylko wrócę do Valdosta, wytłumaczę ci wszytko...
- OK, ale mam jedno pytanie: skąd wrócisz?
- Masz jeszcze te wojskowe mapy?
- Jasne!
- Przynieś mi mapę Arkansas.
Abaddon dopiero teraz wszedł do mieszkania Michaela. Zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł przy kominku.
- Mam tą mapę. Pokaż mi teraz, dokąd jedziesz.
- Tutaj – Abaddon wskazał miasto o nazwie Rogers – i tak właściwie to nie jadę, ale, mam nadzieję, lecę.
- Nieee... Chyba nie chcesz powiedzieć, że mam cię tam przetransportować moim helikopterem?
- Michael, proszę... Wszystko wyjaśnię ci potem...
- Nie, jeśli znowu opuszczę dzień w pracy, szef mnie zabije. A i tak jest bardzo wyrozumiały.
- Jeśli polecimy tam zaraz, oddam ci wszystko, co mam na koncie w banku.
- Ile? – ton Michaela od razu spodobał się Abaddonowi.
- Sto siedemdziesiąt tysięcy dolarów.
- Hmmm... Póki się ubiorę... Masz tutaj klucz i idź już na dach. Poczekaj na mnie przy helikopterze.
Nie pytając o nic więcej, wziął klucz i wyszedł na klatkę schodową, kierując się ku górze.
- Dobra, już jestem. Gotowy do drogi?
- Jak zwykle! – powiedział Abaddon, a następnie postawił lewą nogę na próg helikoptera. Zdołał zapamiętać tylko to – potem stracił przytomność.

- O proszę, ocknąłeś się już. A myślałem, że będę musiał wołać strażnika. A więc chciałeś wiedzieć, jaka to część stanu – północn...
- Północno-zachodnia. Wiem.
- Tak szybko odzyskałeś pamięć? Dziwne... – powiedział drugi więzień z sąsiedniej celi.
- A więc jestem na komisariacie w jakiejś mieścinie w stanie Arkansas?
- Taaa... Dokładnie.
- Mówili coś o mnie, gdy mnie tu wprowadzali? – Abaddon był coraz bardziej ciekawy.
- Wnosili, kolego, wnosili...
- Mniejsza o szczegóły, mówili coś?
- Tak, jeden gliniarz powiedział, że zatrzymał cię za przekroczenie prędkości, ale ty stawiałeś opór, więc dał ci parę razy w mordę.
- Boże, nic z tego nie rozumiem, przecież to wszystko działo się inacze... – nie dokończył. Przenikliwy ból głowy znowu go dopadł. Po raz kolejny stracił przytomność.

Znowu przyśniła mu się biała postać, otwierająca celę. Tym razem Abaddon przyjrzał się otoczeniu dokładniej. Wszyscy więźniowie jakby zastygli w ruchu, lecz jego dwóch sąsiadów nadal wpatrywało się w niego. Poruszali się, ale nie mówili nic. Tylko patrzyli.
- Kim ty w ogóle jesteś? – Abaddon zwrócił się do zakapturzonej, białej postaci.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie. Nie wiem o tobie nic, lecz zdecydowałem się ci pomóc. Chociaż nie wiem, czy od samego początku nie postępowałem źle. Widzisz, Abaddon, popełniłeś w życiu kilka błędów, a teraz uciekasz od ich konsekwencji. Jak na razie nie mam pojęcia, czy zdołam ci pomóc. O tym przekonam się wkrótce.
- Wytłumacz mi coś. Jakim sposo...
- Nie będę ci niczego tłumaczyć, Abaddonie. Na wytłumaczenia jest już za późno. A teraz idź... Pamiętasz chyba, gdzie jest wyjście?
Abaddon powoli ruszył ku wyjściu, nie spuszczając wzroku z białej postaci, która jakby nie miała twarzy, a przynajmniej nie dało się jej dostrzec. Rzucił ostatnie spojrzenie na dwóch mężczyzn z sąsiedniej celi. Nadal wpatrywali się w niego bez słowa. Ich milczenie było z jednej strony bardzo tajemnicze, ale z drugiej przerażające. Ich oczy wyglądały, jakby skrywały jakąś wielką tajemnicę. Z chwilą, gdy Abaddon przekraczał próg...

...ocknął się za sterami helikoptera na ogromnym wieżowcu. Wiedział, że sytuacja w areszcie to nie był sen. Lecz zdziwiło go, że Michaela nie było w pobliżu. Ale nie to było najdziwniejsze. Człowiek w białym płaszczu stojący na dachu sąsiedniego budynku był jeszcze bardziej przerażający, niż na wzgórzu przy autostradzie. Abaddon widział go tylko przez krótką chwilę.
- Mam tego dosyć... Nie wiem, kim jestem. Nie wiem, gdzie jestem. Nie wiem nic... Czas z tym skończyć! – Abaddon wyszedł z helikoptera i żwawym krokiem zbliżał się na kraniec budynku. Przy krawędzi zatrzymał się, po czym spojrzał w dół. Pod sobą miał jakieś trzydzieści pięter. Zamknął oczy i wysunął nogę do przodu. Dalej nie pamiętał już nic. Stracił przytomność, nim zdążył skoczyć z wieżowca.

Jego oczom ukazała się znajoma cela, już z otwartą bramką i białą postacią obok, wskazującą wyjście.
- Abaddonie, za każdym razem popełniasz błędy. Kiedyś naprawdę się zdenerwuję i nie dam ci kolejnej szansy. Zawsze traktowałeś swoje życie lekceważąco. Wiesz co? Szczerze mówiąc, uraziłeś mnie kiedy odrzuciłeś moją propozycję pomocy – w tym momencie postać powoli zdjęła kaptur.
- Boże...
- Już wiesz, kim jestem? – był to bezdomny, którego Abaddon zobaczył po wyjściu ze swego mieszkania, w którym zabił morderców Elizabeth – Szkoda tylko, że na pomoc dla ciebie jest już za późno. Nie chcąc pomóc sobie, nie chcesz też pomóc swojej Elizabeth. Niestety, mam cię już dość. Przez całe życie towarzyszyłem ci i starałem się nawracać ciebie na dobre drogi. Dobre drogi twojego postępowania. Ty jednak zawsze uważałeś, że cały świat jest odwrócony przeciwko tobie, a w rzeczywistości to ty byłeś odwrócony plecami do wszystkiego. Myślałeś, że jesteś cholernym pępkiem świata? Miałeś sielankę przez całe życie, w porównaniu do innych.
W oczach Abaddona widoczny był strach. Niewiarygodnie duży i dający o sobie znać – gęsia skórka, bladość skóry, pot na czole.
- Boję się ciebie i wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę – Abaddon odważył się wypowiedzieć te słowa.
- Mnie? A niby dlaczego? Swego strażnika losu?
- Jakiego znowu strażnika losu?
- To ja zabiłem Elizabeth. Właściwie to nie osobiście, ale zleciłem to odpowiednim ludziom – bezdomny spojrzał na dwóch więźniów obserwujących całą sytuację.
- Dlaczego... – Abaddon był bezradny. Jego oczy wyraźnie się przeszkliły.
- Już ci to powiedziałem. Chciałem ci wreszcie pokazać, co to prawdziwe cierpienie. Myślę, że się udało.
- Powiedz mi jedno... Skąd te wszystkie bóle głowy? Zawroty? Przenoszenie się z miejsca na miejsce? Dlaczego to robiłeś?
- Nie ja jestem od odpowiedzi na te pytania. Odpowiedź na nie musisz znaleźć sam, bez mojej pomocy.
- Wiem gdzie ich szukać – Abaddon był zapatrzony ślepo w bezdomnego w białym płaszczu. Jego oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Były tylko mokre.

Długowłosy wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza desert eagle. Zawsze nosił go przy sobie, a w jego magazynku był jeden nabój. Pewnym ruchem przystawił sobie lufę do otwartych ust.
- Nie! Nie rób tego! – bezdomny rzucił się na Abaddona, aby go uratować.
Był zbyt wolny. Rozległ się strzał. Abaddon upadł niczym szmaciana lalka. Po ścianie celi ciekła krew. Podobnie, jak pod ciałem Abaddona, na którego twarzy po raz pierwszy od długiego czasu widoczny był spokój. Błogi spokój...

- Idioto, zmarnowałeś sobie własne życie. A pomyśleć, że jeszcze nie było za późno... Sam wybrałeś tą drogę. Wybrałeś ją, zabijając tych dwóch ludzi. Wybrałeś ją, będąc odwrócony plecami do świata. I do Elizabeth, która pragnęła nie swojego szczęścia, ale tego, abyś w końcu przejrzał na oczy i zauważył, że nie zawsze ta najkrótsza droga jest najprostsza...

06.02.2005
14:47
smile
[2]

W_O_D_Z_U [ Makaveli ]

hm jeryzz powiedział że w tym coś jest na ój temat ale ja nei wiem co :P

btw. fajen nawet

06.02.2005
14:52
[3]

Jerryzzz [ Senator ]

Wodzu - naucz sie czytac miedzy wierszami ;) To bardzo ci esie przyda w zyciu, zwlaszcza w kloakach z pannami.

06.02.2005
14:53
[4]

Jerryzzz [ Senator ]

<edit>

Chcialem powiedziec: w kontaktach z pannami.

</edit>

06.02.2005
14:56
smile
[5]

cronotrigger [ Rape Me ]

jakies takies zagmatwane...

ale w finalowej scenie.. powinien wyjac Magnuma 44 :)

06.02.2005
14:59
[6]

Jerryzzz [ Senator ]

jakies takies zagmatwane...

Takie mialo byc :P Ale chyba pogmatwalem za bardzo ;)

ale w finalowej scenie.. powinien wyjac Magnuma 44 :)

Z bębenkiem? Niee, mam sentyment do DE :P

06.02.2005
15:03
smile
[7]

EspenLund [ Live For Speed ]

Zarąbiste!

Jerzy się postarał :)

baaardzo fajne, normalnie

...cacuszko :>

06.02.2005
15:20
[8]

Coy2K [ Veteran ]

no to teraz ja cos napisze... do momentu gdy zakapturzona postać zaczyna wyjaśniać o co chodzi czytało mi się całkiem dobrze i nie powiem...wciągneło mnie, ale koncowka to banał i rozczarowanie. Nic nie trzyma się kupy. Od samego początku było wiadomo, ze bedzie to ten bezdomny, ale pomijam juz to. Co wazniejsze postać mowi "Szkoda tylko, że na pomoc dla ciebie jest już za późno", a po samobójstwie mowi "Idioto, zmarnowałeś sobie własne życie. A pomyśleć, że jeszcze nie było za późno... ". Brak w tym konsekwencji, to w koncu za pozno czy nie za pozno...no ale ok, to juz moge pominąć...ale motyw z desert eagle (zapewnoe point five o ;-) to juz przegięcie. Jak to możliwe zeby na komisariacie ...po wyjściu z celi miał on przy sobie broń... chocby nie wiem jak to opowiadanie było fantastyczne to jednak pewnej logiki trzeba przestrzegac...przecież nawet jakby miał w zwyczaju nosić przy sobie broń to policjant przy przeszukaniu ( nim go wrzucił do radiowozu ) by znalazł pukawkę i z samobójstwa nici. No i motyw gdzie Abaddon zabija przy pomocy mieczy tez troche jest naciągane...jeszcze byłbym w stanie to zrozumiec jakby to był XVIII ( i przez pewien czas tak myślałem, ale potem mustang z '69 mnie naprowadził ).

6/10 gdyby nie banalna koncowka to moze był dał 8/10

06.02.2005
15:21
[9]

Marksman [ Promyk ]

Brawo... schizofreniczne... mnie się podoba...

komisariat - sąd boży??
samobójstwo w komisariacie - wybranie najłatwiejszej drogi i wylądowanie u diabła...
przeniki w pamięci - co się działo przed jego skokiem??
żebrak - anioł stróż...

hmmm....

06.02.2005
15:26
[10]

Jerryzzz [ Senator ]

Coy - dzieki za PRAWDZIWA krytyke, ktorej wlasnie oczekuje. O tym, ze zakapturzona postacia byl bezdomny bylo wiadomo, bo takie bylo zalozenie. Nie powiem jednak dlaczego :P Mimo to fajnie, ze sie spodobalo, choc czesciowo.

Marks -
komisariat - sąd boży??
samobójstwo w komisariacie - wybranie najłatwiejszej drogi i wylądowanie u diabła...


Normalnie z dnia na dzien rozwlasz mnie coraz bardziej. Nie odbierz tego zle, ale jestes niesamowity! Jednym slowem, jestes inteligentnym kawalem skurczbyka :P

06.02.2005
16:30
[11]

badyl 16 [ patyk ]

dlugie to opowiadanie

06.02.2005
17:06
smile
[12]

amoreg1234 [ użytkownik ]

nie no desert eagle to troche smieszne :)

sugeruje ze autor za duzo gral w gry :>

ale ogolnie ciekawe :)

06.02.2005
17:10
[13]

Jerryzzz [ Senator ]

sugeruje ze autor za duzo gral w gry :>

Po tej wypowiedzi wnioskuje, ze jesz za duzo smazonych ryb :]

06.02.2005
17:54
smile
[14]

amoreg1234 [ użytkownik ]

bledny wniosek - nie jeb ryb wcale :P

ale ty od gier sie nie wywiniesz:>

06.02.2005
18:03
[15]

amoreg1234 [ użytkownik ]

[edyt]

JEM :D:D

[/edyt]

06.02.2005
18:54
[16]

PaWeLoS [ ]

mi się dobrze czytało to opowiadanie. tylko końcówka trochę:) rozczarowuje.

06.02.2005
19:02
smile
[17]

cronotrigger [ Rape Me ]

po prostu za duzo sie nagral w Counter Strike'a :P

ze od razu Deagla wyjmuje... ... Ale akurat znam te sytuacje ze w Deaglu mam 1 nabój.. w koncu mozna kupic tylko 7+35..szybko sie koncza...

06.02.2005
19:31
[18]

Marksman [ Promyk ]

Normalnie z dnia na dzien rozwlasz mnie coraz bardziej. Nie odbierz tego zle, ale jestes niesamowity! Jednym slowem, jestes inteligentnym kawalem skurczbyka :P

Dzięki... Podbudowałeś mnie na duchu... bo z przedmiotów humanistycznych byłem zawsze lewy...

06.02.2005
19:36
[19]

Jerryzzz [ Senator ]

Biały Wilk ---> Na CS'a mam alergie, wole ET :)

Dzięki... Podbudowałeś mnie na duchu... bo z przedmiotów humanistycznych byłem zawsze lewy...

A ja wrecz przeciwnie :)

06.02.2005
20:07
[20]

Przemodar [ Konsul ]

Jerryzzz => wziąłem tekst na warsztat, przeczytałem nawet dwa razy i oto co mi się nasunęło po lekturze:

1. Komiczna scena, gdy ludzie trzęsą się i słychać stukot ich zębów. Wyglądają jak zombiaki lub paralitycy. Lepiej brzmiałoby, gdyby drżeli z zimna lub szczękali zębami.

2. "...stał na osiemnastostopniowym mrozie bez ruchu. Może dlatego, że po jego dłoniach spływała jeszcze ciepła krew..."
Zła zbitka - drugie zdanie sugeruje, że stoi tam, bo właśnie po rękach spływa mu krew. Gdyby nie spływała, to by nie stał?

3. Zbyt gwałtowny przeskok - opisujesz ulicę, mróz, przechodniów. A zaraz potem piszesz o żonie, która leży w sypialni. Sypialnia zawisła w próżni.

4. Kołdra z natury jest gruba, więc raczej ślady krwi będą pod nią (zwłaszcza, że kobieta nadal była nią otulona). Co innego, gdyby leżała pod prześcieradłem, wtedy cienka materia miałaby prawo przesiąknąć.

5. "...spojrzał przez swoje prawe ramię. Na horyzoncie nie było już nikogo.."
Niepotrzebnie używasz określenia "horyzont" w ...mieście. Przez to scena nabiera rozmachu i przestrzeni, a raczej opisem otulonych ludzi, mrozu, zamieci i ulic sugerowałeś ciasnotę sceny.

6. "ponure budynki oświetlane przez ogień wzniecony przez ludzi bez dachu nad głową..."
Zła zbitka - opis domów, budynków, ludzi bezdomnych i bez dachów. Scena nabrała architektonicznego czysto znaczenia, a przecież nie o to chodzi dokładnie w określeniu bezdomności.

7. "...Wiedział, że jeśli szybko zmyje się z miasta i nie zostawi śladów, gliny nawet nie ruszą tyłka, aby go odnaleźć..."
Doprawdy? Żyć pod jednym dachem z żoną, nagle zniknąć w noc morderstwa i policja nie będzie szukać męża? No i jak bohater nie chce zostawić śladów, skoro w domu leżą zmasakrowane jego (brakującymi zresztą) mieczami ciała? Morderstwo + ciała + brak mieczy + brak męża zamordowanej. Czy to napewno równa się brakowi zainteresowania policją osobą bohatera?

8. "obserwował swój wędrujący cień, który raz był przed nim, a raz za nim. Raz o krok z przodu, raz krok z tyłu..."
Generalnie latarnie musiałby stać o kilka metrów od siebie, by bohater mógł rzucać tak krótkie cienie. A z kolei przy tak ostrym oświetleniu on z pewnością nie rzucałby w ogóle cieni.

9. "Omijał kolejnych ludzi, a raczej to oni omijali Abaddona..."
Omija się obiekty nieruchome, a przecież bohater szedł. Zatem on wymijał, a oni schodzili mu z drogi.

10. "Długowłosy człowiek o kamiennej twarzy skręcił..."
To jak w końcu z nim było? Bo na początku miał ponurą twarz, potem zrezygnowaną, teraz kamienną. A przez ten okres czasu nic nie wskazywało na to, by mógł tak żywo operować mimiką.

11. "skręcił w ciemną uliczkę bez oświetlenia..."
Zazwyczaj uliczki bez oświetlenia są ciemne. Masło maślane.

12. "Nagle poczuł na swym gardle zimną stal. - Nie ruszaj się, bydlaku..."
Brzmi makabrycznie. Bo wyobraź sobie idącego swoim tempem człowieka. Nagle ktoś go dopada znienacka i przystawia nóż do gardła. I to wszystko w ruchu! Niemożliwe, bo ofiara dawno byłaby pocięta nawet przypadkowo, zanim zdążyłaby się zatrzymać - dynamika ruchu po prostu i brak synchronizacji kroków.

13. Źle operujesz określeniami osób. Bo nożownik rzuca "bydlaku" - na jakiej podstawie? To dość jasne określenie kogoś, kto zrobił komuś krzywdę lub był chamski, gruboskórny etc. Potem jako autor sugerujesz, że był jakiś "oprawca" - znaczy dokonał rzeczy haniebnej, zaszlachtował kogoś, zmasakrował. A potem mówisz o nim jako o "napastniku", co jest określeniem wyjątkowo łagodnym i nie przystaje do reszty. Sugeruję, że powinieneś stopniować te określenia w miarę rozwoju sytuacji. Tzn. najpierw napastnik, potem bandyta, potem ewent. oprawca, jakby ciachnął bezbronnego itd.

14. "Odgłos czaszki stukającej w kość nosową był obrzydliwy..."
Kość nosowa jest kością czaszki, opis sugeruje jakby cudza kość nosowa trzasnęła w cudzą czaszkę.

15. "Ale jeszcze okropniejszy i bardziej przerażający był świst klingi, która zmierzała wprost w klatkę piersiową napastnika."
Po pierwsze mechanika sceny - napastnik zaskoczył ofiarę tak, że zdołał oprzeć nóż o jej gardło nie raniąc jej przy tym. Stoją zatem bardzo blisko siebie. A tu nagle świst miecza. Ekhem, do świstu potrzeba zamachu, a ja tu nie widzę miejsca ani czasu na taki manewr. Przesadziłeś.

16. "Potem słyszalne było tylko chlapnięcie krwi na ścianę i chrzęst przecinanych żeber – zarówno tych po lewej, jak i po prawej stronie..."
Wszystko to pięknie i krwawo, ale zupełnie nieprawdziwie. Przypominam, że była zima, trzaskający mróz. Zatem napastnik musiał być ciepło i przede wszystkim grubo odziany. Nie wyobrażam sobie cięcia w bliskim kontakcie tak szerokiego, że rozdarte ciało zdołało przez warstwy kurtki, swetra, koszuli, podkoszulka wylać z siebie z impetem tyle krwi. I to jeszcze zanim rozległ się chrzęst przecinanych kości. Ciało to nie balon pod ciśnieniem.

17. "- Że też miałeś czelność atakować mnie pięćdziesiąt metrów od mojego drugiego domu..."
Jakie znaczenie ma w tej scenie to, że to był drugi dom bohatera? W takim momencie można krew otrzeć z twarzy, stęknąć, ewentualnie krótko i warcząco coś pomyśleć lub Bogu w duchu podziękować za ocalenie. Pomyśleć, a nie powiedzieć tak długie zdanie z takimi szczegółami.

18. "Po omacku włożył klucz do zamku starając się nie narobić niepotrzebnego hałasu."
Że co? Przed chwilą zarżnął na ulicy rzezimieszka, wspomniał o odległości pięćdziesięciu metrów od domu zanim krew opadła na ziemię, a on już otwiera zamek w drzwiach? Zbyt gwałtowne cięcie i czytelnik się zgubił.

19. "i z prędkością geparda wpadł do mieszkania, zrobił szybki obrót, aby sprawdzić czy żadna szuja nie włamała się do niego..."
Wyobraź to sobie - wchodzisz do domu, normalnie przodem do drzwi. Nagle obracasz się na pięcie i patrzysz czy nikt się nie włamał... Właśnie informuję cię, że patrzysz na drzwi, którymi wszedłeś oddalone o trzy centymetry od twojego nosa. Co zobaczysz?

20. "Podszedł powoli do biurka z zamiarem odłożenia swoich mieczów, lecz na blacie było coś nie tak, nie tak jak zawsze. Obok lampki leżała mała, biała karteczka. Na jej odwrocie widniał napis..."
"Odłożenia swoich mieczy", nie mieczów. Zaskakujący fakt - karteczka z ważną informacją leży odwrócona do góry. Kto w takim razie zdołałby szybko zauważyć tę cenną informację i dlaczego była odwrócona - jakie to ma znaczenie?

21. "Po chwili sprawdził zamek w drzwiach – nie było śladów włamania..."
Kilka chwil wcześniej bohater ostrożnie otworzył drzwi, więc widział, że nie było włamania na rympał. Potem sprawdził, że "pomieszczenie było nienaruszone". A teraz zmuszasz bohatera, by ponownie sprawdził rzecz sprawdzoną? Albo to pomiń albo uzasadnij jakoś tę nadmierną, chorobliwą ostrożność.

22. "Nagłe nagromadzenie myśli spowodowało, że długowłosemu zaczął doskwierać potworny ból głowy..."
Wcześniej mówiłeś mu po imieniu lub określałeś neutralnie. Nagłe zasugerowanie, że jest on długowłosy i że właśnie go boli głowa skłania do przypuszczenia, że to właśnie długie włosy są powodem jego bólu.

23. "- Hmmm... Co my tutaj mamy... Whisky? Może być..."
Czy jesteś pewien, że domownik znający swój barek jak własną kieszeń będzie pytał sam siebie o jego zawartość? Ja mam swój barek z mnogością trunków i znam jego "mapę" na pamięć. Lepiej po prostu powiedz, że nalał sobie szklaneczkę na uspokojenie.

24. W pewnym momencie stanął | Nagłe nagromadzenie myśli | Nagle do głowy przyszedł mu...
Czy nie za dużo tych nagłości w jego życiu? To strasznie frustrujące, kiedy wszystko dzieje się nagle, podczas, gdy nic nie wymaga takiego pośpiechu (chodzenie po pustym domu, myślenie w samotności).

25. "Co właściwie mi szkodzi, aby sprawdzić ten adres z kartki?”. Jako że czasu miał pod dostatkiem, ruszył w stronę garażu..."
Zadziwiająca niefrasobliwość. Bo stwierdzasz, że bohater musi ulotnić się z miasta, bo policja pewnie bada już ślady w mieszkaniu, bo lęka się dziwnych osób i zdarzeń, popada niemal w paranoję swymi niekontrolowanymi i nagłymi odruchami. A tu stwierdzasz, że w zasadzie to bohater ma dużo wolnego czasu i w tę paskudną, zimową aurę pojedzie sobie na wycieczkę.

26. "Powietrze na zewnątrz było zimne i gęste..."
Co znaczy "gęste" powietrze? O ile wiem, takie określenie stosuje się się wobec ciężkiej mgły, deszczowej aury. A tu był trzaskający mróz, który wręcz wysysa wilgoć z powietrza, przez co wydaje się ono bardziej rześkie.

27." Abaddon powoli wszedł do garażu przeciągając palce po masce samochodu..."
Z tego zdania wynika, że samochód stał w niedomkniętym garażu, zaparkowany w połowie wjazdu. Bo jak inaczej można jednocześnie otwierać drzwi i wodzić palcem po masce auta?

28. "Przez moment zamyślił się o Elizabeth. Szybko jednak się ocknął, otarł łzę z policzka i wrzucił jedynkę..."
Twardziel. Prawdziwy twardziel i kawał skurczybyka. Właśnie zachlastali mu żonę, a on uronił krótką łezkę i szybciutko wycofał się z tych ckliwych temacików. Dramatyzm położony na łopatki.

29. "W dzielnicy słychać było pisk opon..."
Zaskakujące miasto. Ciemna, mroźna noc, nie słychać szumu podmiejskich pociągów, nie ma klaksonów, wycia syren policyjnych, łoskotu metra. Na puchowej pokrywie ulic (wciąż pada i nie ma mowy o mokrym asfalcie przy osiemnastostopniowym mrozie) słychać tylko szaleńców, którzy jeżdżą w tych trudnych warunkach pogodowych z piskiem opon (piskiem o śnieg chyba) słyszalnym w całej dzielnicy.

30. "na poboczu, mignęły niebiesko-czerwone światła. [...] Cierpliwie czekał na zatrzymanie się policjanta..."
Zabrzmiało to jaby policjant zamrugał kolorowo, po czym pieszo dogonił pirata drogowego. Zabrakło tu słowa o policyjnym wozie i scena wyszła dziwacznie.

31. "W lusterku spostrzegł wysiadającego gliniarza. W ustach trzymał żarzącego się papierosa. Powoli, bardzo powoli, zmierzał w kierunku samochodu Abaddona..."
Policja nie pali na służbie, w śnieżną i mroźną noc nikt nie przechadza się bardzo powoli w kierunku podejrzanego samochodu. Jak zresztą policjant palił papierosa zwracając się do kierowcy? Trzymał go w zębach? A może w dłoni, ale przy tym musiał mieć trzecią rękę na notatnik, na latarkę, nie mówiąc o wolnych rękach potrzebnych do wyciągnięcia broni etc.

32. "jego [policjanta] głos był zimny i pozbawiony uczuć. [...] jego głos nagle stał się jeszcze bardziej nieprzyjemny..."
Jak głos pozbawiony uczuć może stać się jeszcze bardziej nieprzyjemny? W końcu był on nieprzyjemny, by stać się takim bardziej nieprzyjemnym, czy może jednak kolejne pytanie też padło głosem neutralnym?

33. "Abaddon powoli zaczął wychodzić z auta, nie opuszczając wzroku z policjanta..."
Lepiej "nie spuszczając wzroku z policjanta".

34. "Obudził się w celi z potwornymi bólami głowy..."
Generalnie głowa boli w liczbie pojedyńczej. Różne bóle można mieć na całym ciele, ale wtedy i tak mówi się ogólnie o nim jako o bólu. A zdanie później rozmieniasz się na drobne mówiąc o bólu opuchniętej twarzy - to też głowa. A jeszcze dwa zdania później znów o przeraźliwym bólu w głowie. Za dużo tych bolączek.

35. "Spojrzał w górę, w stronę gwiazd..."
Wciąż mnie zastanawia aura, bo nic nie pisałeś o zmianie pogody. Więc widział te gwiazdy czy widział tylko śniegowe, ciężkie chmury? No i tautologizm - spojrzał w gwiazdy lub spojrzał w górę - to to samo. To tak, jakbyś napisał, że wchodził po schodach na górę (nie da się wchodzić w dół).

36. "- Kogo, do licha, ciągnie do mnie o szóstej nad ranem?! [...] ukazał się niewysoki człowiek [...] z cygarem w ustach..."
Ja wiem - można malować jakoś charakterystyczne postacie. Ale żeby ową śpiącą przed chwilą postać zmuszać do palenia ciężkiego cygara bladym świtem? Zgroza!

37. "Obiecuję, że gdy tylko wrócę do Valdosta, wytłumaczę ci wszytko...
- OK, ale mam jedno pytanie: skąd wrócisz?"
Niezrozumiałe ostatnie pytanie. Przychodzi do Michaela gość i mówi, że zaraz wróci do Valdosta. To sugeruje myśl, że właśnie jest "tu" i zamierza do Valdosta "stąd" wrócić. Skąd więc nagłe wielce domyślne pytanie, że bohater główny ma co innego na myśli? Ja na to nie wpadłem mimo uważnej lektury.

38. "Abaddon dopiero teraz wszedł do mieszkania Michaela..."
Nie wierzę! Jakim cudem niespodziewany gość zaskakuje gospodarza w drzwiach bladym świtem, opowiada traumatyczną historię, pyta o mapy, opowiada, że gdzieś jedzie, skądś, po coś, wymieniają poglądy, wieści, a w tym czasie wszystko to dzieje się w progu przy otwartych drzwiach? Nieprawdopodobne.

39. "Zamknął za sobą drzwi, po czym usiadł przy kominku..."
To zdanie sugeruje, że 1 - było zimno, więc nie mogli stać i deliberować w otwartych drzwiach domu. 2 - nikt o szóstej rano wykazując senność nie rozpala w kominku (wiem, bo sam mam kominek i za żadne skarby nie zrobiłbym tego o tej porze). Zatem dwie nieprawdopodobne rzeczy w jednej scenie.

40. "- Nie, jeśli znowu opuszczę dzień w pracy, szef mnie zabije..."
To zdanie sugeruje, że Michael ma swój helikopter zaparkowany przed domem i codziennie dolatuje nim do pracy (następne zdanie bohatera mówi, że chce on lecieć natychmiast). Koniecznie zmień to, rozpisz szczegółowiej, podnieś dramatyzm decyzji użycia śmigłowca. Bo bez tego wygląda dość śmiesznie.

41. "Masz tutaj klucz i idź już na dach. Poczekaj na mnie przy helikopterze..."
A jednak - dolatuje do pracy helikopterem z dachu własnego domu. A więc w domu ma płaski dach, wielki i przystosowany do lądowania na nim codziennie ciężkim sprzętem niczym rowerem. Skąd więc zatem w jego domu ...kominek? Wprowadził on tu straszny dysonans, bowiem wyobraziłem sobie niewielką mieścinę, do której zawitał bohater. Odnalazł on tam mały domek o spadzistym dachu z pięknym kominem nad dachem, dom z gospodarzem siedzącym przy ogniu i palącym cygara. A tu takie coś, hmm...

42. "Człowiek w białym płaszczu stojący na dachu sąsiedniego budynku był jeszcze bardziej przerażający, niż na wzgórzu przy autostradzie..."
Czym może wzbudzać przerażenie, a zwłaszcza jeszcze większe przerażenie - biały mężczyzna, normalnej budowy ciała, ubrany na biało, stojący kilkadziesiąt metrów dalej na dachu? Ironizuję, ale nie dałeś czytelnikowi powodu, by ci uwierzył, przez co scena wygląda nieprzekonywująco.

43. "W oczach Abaddona widoczny był strach. Niewiarygodnie duży i dający o sobie znać – gęsia skórka, bladość skóry, pot na czole..."
Cieszy mnie twoja chęć ukazania szczegółowo stanu bohatera. Tylko znów to stopniowanie emocji. Czy naprawdę objawem olbrzymiego strachu jest bladość, pot i gęsia skórka? Niektórzy te objawy mają podczas zwalczania zatwardzenia w WC, ale czy wtedy się boją - nie wiem.

44. "– bezdomny spojrzał na dwóch więźniów obserwujących całą sytuację..."
Przed chwilą okazało się dobitnie kim jest ów bezdomny. Został nawet nazwany bogiem, sam siebie określił mianem strażnika losu. Dlaczego więc uparcie chcesz go nazywać bezdomnym? Tak jakbyś sam się przestraszył ciężaru gatunkowego swego bohatera i nie chciał nazywać rzeczy po imieniu...

45. "Jego oczy wyraźnie się przeszkliły..."
Ups! Raczej "zaszkliły się od łez". Bo teraz bohater wygląda niczym przeszklona weranda.

46. "Abaddon był zapatrzony ślepo w bezdomnego w białym płaszczu. Jego oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Były tylko mokre..."
Znów to, na co zwróciłem uwagę w pkt. 44. No i powrócę do owego przestrachu wywołanego widokiem strażnika losu - bohater przeraził się go, a teraz spokojnie stwierdzasz, że nie dość, że był to niepozorny bezdomny, to jeszcze nawet jego oczy nic nie wyrażały (taka konstrukcja zdań sugeruje, że to strażnik miał mokre oczy, a nie Abaddon). Czego zatem przestraszył się tak główny bohater? I jeszcze jedno - jakim cudem bezdomny (takie było pierwsze skojarzenie bohatera) nosi ...biały płaszcz? Albo główny bohater od początku ma błędne skojarzenia co do statusu majątkowego bezdomnych, albo bezdomni w Ameryce ubierają się w gustowne i czyściutkie białe płaszcze...

47. "Długowłosy wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza desert eagle..."
Staram się zrozumieć nadnaturalizm sceny, ale coś mi tu zgrzyta. Jakim cudem człowiek w areszcie ma przy sobie broń? Nikt go nie przeszukał? A może owa scena w areszcie przewijana po wielokroć okazała się snem? Tylko nic na to nie wskazuje aż tak dobitnie.

48. "- Nie! Nie rób tego! – bezdomny rzucił się na Abaddona, aby go uratować.
Był zbyt wolny..."
Doprawdy - istota nazywana strażnikiem istnień albo określana mianem "bóg" była zbyt wolna? To w takim razie krowy mu dać do pasania, a nie ludzi do pilnowania. Dupa z niego, a nie strażnik istnień.

49. "Rozległ się strzał. Abaddon upadł niczym szmaciana lalka..."
Szmaciana lalka pada bezwładnie. Strzał prosto w otwarte usta powoduje wybuch czaszki niczym puszki rezonansowej, a ciało przy tym leci do tyłu siłą bezwładności. Scena nieprawdopodobna.

50. "Po ścianie celi ciekła krew. Podobnie, jak pod ciałem Abaddona, na którego twarzy po raz pierwszy od długiego czasu widoczny był spokój..."
Jakim cudem człowiek po strzale w usta z wielkiego wojskowego, dużokalibrowego gnata ma całą twarz, na której jeszcze maluje się zamiast krwawego tatara - błogi spokój?

I tak ładnie zamknąłem pięćdziesiątkę spostrzeżeń na temat opowiadanka. Nie skupiałem się na treści, tylko na formie. O treści można dyskutować, to rzecz gustu, forma jest łatwiejsza do oceny. Mam nadzieję, że na coś moje uwagi Ci się przydadzą.

06.02.2005
20:16
[21]

Jerryzzz [ Senator ]

4. Kołdra z natury jest gruba, więc raczej ślady krwi będą pod nią (zwłaszcza, że kobieta nadal była nią otulona). Co innego, gdyby leżała pod prześcieradłem, wtedy cienka materia miałaby prawo przesiąknąć.

Gdybys zobaczyl moja koldre :D Cieniutka jak papier :) Serio!

5. "...spojrzał przez swoje prawe ramię. Na horyzoncie nie było już nikogo.."
Niepotrzebnie używasz określenia "horyzont" w ...mieście. Przez to scena nabiera rozmachu i przestrzeni, a raczej opisem otulonych ludzi, mrozu, zamieci i ulic sugerowałeś ciasnotę sceny.


Wlasciwie to mialem na mysli horyzont, czyli konczaca sie ulice, po ktorej odchodzil bezdomny.

Scena nabrała architektonicznego czysto znaczenia, a przecież nie o to chodzi dokładnie w określeniu bezdomności.

Odbieram to jako czepianie sie na sile.

7. "...Wiedział, że jeśli szybko zmyje się z miasta i nie zostawi śladów, gliny nawet nie ruszą tyłka, aby go odnaleźć..."
Doprawdy? Żyć pod jednym dachem z żoną, nagle zniknąć w noc morderstwa i policja nie będzie szukać męża? No i jak bohater nie chce zostawić śladów, skoro w domu leżą zmasakrowane jego (brakującymi zresztą) mieczami ciała? Morderstwo + ciała + brak mieczy + brak męża zamordowanej. Czy to napewno równa się brakowi zainteresowania policją osobą bohatera?


Nie byl jej mezem. Poza tym stworzylem swiat, w ktorym policja nie macza palcow w sprawy wymagajace duzego wysilku.

8. "obserwował swój wędrujący cień, który raz był przed nim, a raz za nim. Raz o krok z przodu, raz krok z tyłu..."
Generalnie latarnie musiałby stać o kilka metrów od siebie, by bohater mógł rzucać tak krótkie cienie. A z kolei przy tak ostrym oświetleniu on z pewnością nie rzucałby w ogóle cieni.


Znowu przyczepianie sie o banalne szczegoly.

9. "Omijał kolejnych ludzi, a raczej to oni omijali Abaddona..."
Omija się obiekty nieruchome, a przecież bohater szedł. Zatem on wymijał, a oni schodzili mu z drogi.


Matko Boska, pozostawie to bez komentarza.

Jako ze nie mam zbytnio czasu, reszte skomentuje pozniej, ale jeszcze na koniec rzucilo mi sie w oczy to:

47. "Długowłosy wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza desert eagle..."
Staram się zrozumieć nadnaturalizm sceny, ale coś mi tu zgrzyta. Jakim cudem człowiek w areszcie ma przy sobie broń? Nikt go nie przeszukał? A może owa scena w areszcie przewijana po wielokroć okazała się snem? Tylko nic na to nie wskazuje aż tak dobitnie.


Zrozum najpierw o co mi chodzilo w tej scenie, potem sie przyczepiaj.

Zauwazylem, ze zwracasz bardziej uwage na bezsensownych szczegolach, mozna by powiedziec, ze technikaliach. A nie na takiej krytyce mi zalezalo. Mimo to - dzieki. Reszte punktow skomentuje pozniej. Pozdro.

06.02.2005
20:28
smile
[22]

Przemodar [ Konsul ]

Jerryzzz => mój tekst jest oczywiście oczywistym czepialstwem ;-) Tak oczywistym, że nie należało tego zauważać, a zwłaszcza jako atak. Po prostu poddałem Twój tekst najcięższemu testowi, na jaki mnie było stać ze strony technicznej. Jeśli tekst wykazuje jakieś braki, to wyraźna wskazówka, by je podretuszować. I zapewniam Cię, że żadna z moich uwag nie dotyczyła rzeczy bezsensownych. Jeśli sobie wyobrazisz opisane przeze mnie sceny z mojego punktu widzenia, to możesz (ale nie zmuszam) dojść do przekonania, że jakiś tam Czytelnik może pomyśleć podobnie. Twoja jako autora twórczości sprawa, czy zgodzisz się stawić swój tekst przeciwko przenikliwości lub wręcz czepialstwu Czytelników, czy będziesz wolał stać na stanowisku, że mniejsza o drobiazgi i usterki. W takim razie powinieneś kiedyś liczyć się z tym, że Czytelnicy też kiedyś pomyślą - mniejsza o autora. Choć nie bardzo teraz wiem na jakiej krytyce Ci zależało - pochlebców?
I więcej uśmiechu i krytycyzmu życzę, bo jestem Ci życzliwy, nawet nie wiesz jak bardzo. W końcu to mnie chciało się na tym forum popełnić komentarz dłuższy niż Twoje opowiadanie. ;-) Pozdrówka dla czupurnego twórcy!

06.02.2005
20:58
smile
[23]

QQuel [ Master of Puppets ]

tekst fajny, ciekawy, ale... Jak zwykle to ale:

-Jeśli ktoś stoi na ulicy z pokrwawionymi łapami, do tego z mieczami w rękach, to gdziekolwiek by się nie znalazł, ktoś, nieważne kto, by chociażby spytał o co chodzi (Błąd logiczny inaczej mówiąc)
-Może to przez zmęczenie, ale z początku nie zrozumiałem, czym uderzył tego "złodzieja" Abaddon. Mówisz, że "Odgłos czaszki stukającej w kość nosową był obrzydliwy". W tym momencie odniosłem wrażenie, że przeciwnik dostał w łeb... Tylko czym? (Potem zrozumiałem że z "główki", ale po przeczytaniu trzy razy tego zdania)
-ZBYT BANALNA KOŃCÓWKA! Zaskoczyłeś mnie, bo szczerze nic się nie nauczyłeś od ostatniego razu. W poprzednim opowiadaniu byłeś zbyt "otwarty", tu to samo z końcówką. Szczególnie potęguje się u mnie to wrażenie, bo czytam teraz "Lovecrafte'a". U niego "końcówki" są w kulminacyjnym momencie napięcia... Wszystko się wali, sypie, kruszy (Niestety, widać że się starałeś, ale nie za bardzo czuć było to, co przeżył Abaddon, jego załamanie... Może dlatego że na całe opowiadanie poświęciłeś mniej więcej dwie strony A4?), i wtedy następuje wyjaśnienie sytuacji, i bohater, ze zrozumianiem na ryjcu umiera... To jest coś.
-Anioł mówi zbyt otwarcie... Tak jak wszyscy u ciebie (niestety nie nauczyłeś się, nie zmieniłeś tego od twojego pierwszego opowiadanka). Czasami niech ktoś powie coś... Naturalnego? Bo ja tak jakoś tu tego nie czuję.


Ogólnie u mnie masz 6/10 (Wiesz, 10/10 to teraz ma Ziemiański ‹Ten od Achai› i idąc w dół możnaby jeszcze trzech wymienić... Ty zajmiesz zaszczytne czwarte miejsce [Dalej znajduje się pomniejsza literatura:D]). Staraj się bardziej, przeczytaj swój tekst pięć razy poprawiając błędy, których jest sporo...

09.02.2005
16:21
smile
[24]

Jerryzzz [ Senator ]

^UP^ :)

09.02.2005
18:15
smile
[25]

Przemodar [ Konsul ]

Jerryzzz => taki mały niuans - napisałeś Nie byl jej mezem.. A przecież w opowiadaniu przeczytałem wyraźnie: Może dlatego, że po jego dłoniach spływała jeszcze ciepła krew oprawców jego żony. Elizabeth leżała nadal... Nie kumam tego, siem wziąłem i zgubiłem ;-) Ale generalnie pisz więcej, poczytamy, poznęcamy się, wydamy werdykt. Jest dobrze!

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.