GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Grunwald - jak było naprawdę

05.11.2004
15:59
smile
[1]

XaRaF [ Pretorianin ]

Grunwald - jak było naprawdę

nie spotkałem się z tym tekstem na GOL-u więc wklejam, dzisiaj dostałem w mailu

Przed bitwą pod Grunwaldem spotykają się obie armie. Zadowoleni z
tego, że się wzajemnie odnaleźli urządzają imprezę. W krzyżackim
obozie wszyscy nawaleni, klina klinem popychają, sytuacja trwa kilka
dni. Pewnego poranka budzi się wielki Mistrz Ulryk von Jungingen,
odbierając podawaną mu flaszkę,pyta sługi:
- Co to my dzisiaj mamy?
- Dzisiaj ma być bitwa Wielki Mistrzu...
- O żesz k..wa - powiedział skacowany Mistrz przecierając twarz.

Gdy już po paru głębszych Mistrz zaczął kontaktować, doszedł do
wniosku, że zamiast wymordowywać się wzajemnie można by wystawić do
walki po jednym rycerzu z obu stron, i wygra ta strona której rycerz
zwycięży. Nie będzie musiało tylu ginąć. Jak pomyślał tak zrobił.
Wysłali więc kolesia z dwoma mieczami (czy dwóch gości z jednym
mieczem?) z poselstwem do Polaków. A tam... balanga na całego!
Trzeba znaleźć Jagiełłę! Po pewnym czasie odnaleźli Go w końcu
narąbanego w stogu siana. Przystał na wszystko co mu powiedzieli...
Teraz trzeba wybrać odważnego do walki. Krzyżacy nie mieli z
tym większego problemu - wybrali oczywiście Zygfryda de Loewe -
najmężniejszego z mężnych. Był to rycerz z drewna nie strugany, 3,80
wzrostu, 2,40 w barach. Teraz trzeba znaleźć dla niego konia.
Niestety jakiego by nie przyprowadzili, to albo się załamywał albo
Zygfryd kolanami o ziemię szorował... Sytuacja beznadziejna. Na
szczęście Wielki Mistrz miał znajomości u Hannibala.

- Masz tu ode mnie tego Słoniokonia - na pewno będzie dobry.

Rzeczywiście, teraz to Zygfryd nawet stopami ziemi nie dotykał!
Kolejny problem to miecz: szukają i szukają ale żaden nie jest
dobry. Największy miecz jaki znaleźli w całych Prusach to Zygfryd w
trzech palcach trzymał! To przecież bez sensu! Poszli więc do kowala
aby wykuł odpowiednie oręże. Kowal wykuł najpotężniejszy miecz jaki
istniał - siedmiometrowy! Zygfryd zważył go w ręku, jak machnął to
za jednym zamachem ściął 14 dębów! No tym to mogę walczyć! Pozostała
jeszcze zbroja. Jakiej by nie znaleźli to albo za mała albo jakaś
taka lekka... Ostatecznie stary znajomy kowal wykuł odpowiednią
zbroję dla Zygfryda. Zajebista płytówka - pasowała jak ulał,
zdobiona złotem i nader wszystko wytrzymała. Zygfryd był gotowy do
walki.

Tymczasem w obozie Polaków ten sam problem. Jagiełło szuka
ochotnika, ale nikt się nie zgłasza. Król postanawia wziąć ich
sposobem - polewa dodatkową porcję miodu (wiele razy), niestety
nawet totalnie najebani nie chcieli walczyć. Jagiełło poszedł do
starego druha - Zawiszy Czarnego. Niestety ten nie był skory do
opuszczania domu.

- Ubrudzę się tylko, jeszcze może mi się coś stać... daj mi spokój.

Kolejny był Maćko z Bogdańca - ale ten również nie był chętny.

- Tu Jagienka na mnie czeka, a ja się będę gdzieś po jakiś polach
bitwy chędożył? Nie ma mowy!

Następny Jurand

- ale ten ma oczy wyjebane!

- BEZNADZIEJA!

Załamany Król wziął sznur i poszedł do lasu się powiesić. Idzie i
nagle widzi: jakiś kurdupel - metr dwadzieścia - konus taki, ubrany
w marną skórzaną kurteczkę, z zardzewiałą szablą u pasa, opiera się
o drzewo, napruty jak worek, wymiotuje. U Króla pojawiła się
iskierka nadziei, takie małe światełko w tunelu. Podchodzi i pyta
czy ten się zgłosi.

- No pewnie - odpowiedział totalnie urżnięty głos.

Nie był w stanie powiedzieć nic więcej. Teraz trzeba go uposażyć. I
tu problem. Jakiego konia by nie znaleźli, to dla polaczka olbrzym.
Nie utrzymałby go nawet. Olali sprawę. Teraz miecz. Niestety nawet
najmniejszego nie był w stanie unieść. Wyluzowali. Jeszcze zbroja.
Ale jakiej by nie przynieśli to dla naszego bohatera jak dom wielka
- popijawy by mógł w środku urządzać. Dali sobie siana. Zostawili mu
tylko to co miał - cienką skórę i przerdzewiałą szabelkę. Na koniec
poprosili tylko o jedno:
- Po wszystkim możesz robić co chcesz, ale w dzień bitwy, na Boga,
przyjdź trzeźwy!

Słońce wzeszło, obie armie stoją na przeciwko siebie. Z szeregu
krzyżackiego wyłania się wspaniały rycerz. Ale gdzie Polak???
Szukają go i szukają, w końcu znaleźli - oczywiście nawalony jak
dzwonek. Mimo to tanio skóry nie sprzedamy (inna sprawa że wyjścia
już nie było). Cucą go i wypychają. Na ugiętych nogach zataczając
się wychodzi na pole bitwy.
Naprzeciw niemu wielki Zygfryd de Loewe w błyszczącej złotem zbroi,
z wykurwistym mieczem, na potężnym słoniokoniu. Spina wierzchowca i
rusza do ataku. Pędzi z ogromną prędkością, ziemia drży pod kopytami
słoniokonia, drugie słońce błyszczy na złotej piersi Zygfryda
(wielki miecz zasłania to pierwsze). Jagiełło wytrzeźwiał
natychmiast i pojął co zrobił.

- Ja pierdolę! Przecież on zaraz zmiażdży naszego i wpadnie w nas -
rozniesie nas w puch. Jesteśmy już martwi!

pomyślał zasłaniając twarz

- W NOGI, kurrrrwa, W NOGI!!!

krzyczy Król i wszyscy spieprzają gdzie popadnie. Zygfryd de Loewe
na swym słoniokoniu wpada na kurdupla Polaka - huk trzask, uniósł
się tylko kurz i dym...

Wielki Mistrz podjeżdża na miejsce potyczki aby pogratulować swojemu
zwycięstwa. Kurz opada, a tu straszny widok: Słoniokoń leży z
obciętymi nogami, paręnaście metrów dalej Zygfryd (całe piszczele ma
pokrwawione), a Polak stoi niewzruszony opierając się o szablę i mówi:

- Gdyby nie było "w nogi", to bym cię zajebał...

05.11.2004
15:59
[2]

wysiu [ ]

Jest taka kategoria 'Dowcipy'.

05.11.2004
16:01
[3]

kun4 [ Konsul ]

Jesli nie na Golu to na funiastych na pewno bylo

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.