GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Opowiadanie pewnego trakera ...

25.09.2004
08:30
[1]

Morbus [ - TRAKER - ]

Opowiadanie pewnego trakera ...

Hmm oto opowiadanie jakie znalazlem w necie opisujace przygody kierowcy ktory lubi tankowac ;) moze nie ma sie cos miac ale fajnie opisane milego czytania

Przelicznik jest mniej więcej taki: jedno piwo lub pięćdziesiątka wódki to 0,2-0,3 promila. To oczywiście zależy od wielu czynników, między innymi od poziomu dehydrogenazy, ale można przyjąć, że przeciętnie 0,25 promila. Coś w końcu trzeba przyjąć. Absorpcja jest dosyć szybka, to zresztą też zależy, głównie od spożytej ilości, ale nawet przy dużych dawkach rzadko przekracza dwie godziny, natomiast uwalnianie z organizmu odbywa się z prędkością mniej więcej 0,1-0,2 promila na godzinę. To oczywiście też od wielu czynników zależy, podobno ludzi mocno uzależnionych i konkretnie przepitych potrafi trzymać nawet dwa razy dłużej, niż przeciętnych. Załóżmy, że 0,15 promila na godzinę. Więc teraz policzmy...wypiłem trzy piwa i trzy pięćdziesiątki „Gorzkiej żołądkowej”, więc...ile to będzie?...circa 1,5 promila. Dwie godziny na absorpcję i potem dziesięć godzin na wywietrzenie, w sumie dwanaście. Cholera jasna! Dwanaście godzin do pełnego wywietrzenia, a minęło dopiero osiem. To ile będę miał teraz? Sześć godzin temu miałem 1,5, przez ten czas spadło o...0,15 razy 6 to będzie...0,9. A więc wciąż pozostaje mi 0,6 promila alkoholu we krwi. Szlag by to trafił, a dopuszczalne jest tylko 0,2! Żeby spadło do 0,2, musiałbym jeszcze poczekać...0,4 podzielone przez 0,15...trzy godzinki i byłbym zdrów! Chociaż dwie i pół. Ale gdzie tam, muszę jechać już, w tej chwili. Wyobrażam sobie co by było, gdybym zadzwonił do szefowej i powiedział:
- Pani Halinko, zaszła taka okoliczność, że nie mogę wyjechać w tej chwili, za trzy godzinki pojadę, dobrze?
Babsko by się zagotowało, u niej zawsze jest „już!”, „teraz!”, „w tej chwili!”, „na wczoraj!”. Zawsze jest za późno. Już sobie wyobrażam to natrętne i jazgotliwe dopytywanie się:
- Co? Jak to pan nie może? JAK TO?!!! A dlaczego??? No, DLACZEGO?!!!
A zaraz potem poszłaby w ruch zdarta płyta:
- Z panem zawsze są problemy, panie Irku, na pana nigdy nie można liczyć, pan mi, panie Irku, łaski nie robi, dla mnie ma kto jeździć, jeżeli panu nie odpowiada!
Nie ma nawet co o tym myśleć, żeby odłożyć wyjazd. A jeżeli jeszcze powiedziałbym, z jakiej przyczyny, to już w ogóle...kanał na maksa. Zresztą, jakbym nie powiedział, to i tak by się domyśliła, wie, że lubię chlapnąć i jak każda baba ma na tym punkcie fioła, a już jako baba-pracodawca – do kwadratu. Nigdy nie pojmę jak to jest, że każdy ze zrozumieniem akceptuje to, że chory na cukrzycę musi od czasu do czasu strzelić sobie insulinkę, a to, że chory na alkoholizm musi od czasu do czasu trzepnąć kieliszeczek czy dwa każdy ma daleko w dupie i gnoi człowieka jak psa. A już baby i pracodawcy szczególnie.
A może tak złamać sobie rękę? No, może rękę to przesada, ale palca chociaż. Bardzo łatwo łamie się palca butelką, to stary sposób symulantów i leserów. Zadzwoniłbym i powiedział:
- Pani Halinko, nie uwierzy pani co się stało, już wychodziłem z domu, gdy złamałem sobie palca...no, taki nieszczęśliwy wypadek, przy wkładaniu butów się potknąłem, chciałem się odruchowo dłonią podeprzeć, ale że trzymałem w niej klucze, to się podparłem palcem i jakoś tak feralnie wyszło, że chrup, strzelił jak zapałka. Nie mogę prawie w ogóle dłonią ruszać...no naprawdę, strasznie mi przykro, rozumiem, że sprawiłem pani problem, ale sama pani rozumie, w tej sytuacji po prostu nie mogę, no nie mogę pojechać, muszę do lekarza z tym pójść, zresztą nawet nie utrzymałbym kierownicy. Naprawdę strasznie mi przykro, pani Halinko, strasznie...mam nadzieję, że pani zrozumie.
Jest szansa, że megiera nad złamanym palcem jednak by się ulitowała. Ale bo to wiadomo na pewno? W sumie mój palec gówno ją pewnie obchodzi, dla niej jest ważne, żeby towar przywieźć. Poza tym...szkoda palca, kto wie, ile to by się zrastało i w ogóle. No i pewnie bolałoby jak jasny gwint. Trzeba jechać, trudno. Będę jechał przepisowo, nic się nie stanie, zresztą, nawet jak zatrzymają, to nie jest powiedziane, że każą dmuchać. Za dwie, trzy godzinki będę trzeźwiuteńki, a już teraz wcale nic po mnie nie widać. Walnę sobie przed wyjściem mocną kawę, podobno to pomaga, tak przynajmniej ludzie mówią. Po drodze wsadzę do ryja miętówkę, będzie spoko. Boże, już piętnaście po czwartej! O szóstej mam być w hurtowni, zaraz będzie dzwoniła, dlaczego jeszcze nie przyjechałem po pieniądze, trzeba się spieszyć. Jadę!
Pojechałem. Przepisowo pojechałem, sześćdziesiąt w terenie, dziewięćdziesiąt poza, jak książka pisze. Oczywiście nie obyło się bez pretensji.
- Panie Irku, pan wie, ile ja już czekam?! Jest prawie w pół do piątej. Z panem zawsze są problemy, panie Irku, pan wie, co to jest odpowiedzialność?! Pan już w drodze powinien być, proszę pana, i to już dawno!
Co za harpia, dziesięć minut się spóźniłem! Ale chociaż nie poznała, że piłem, więc policja też w razie czego nie pozna. Jadę, jest o-kej.
Ciężkie czasy, jak to powiedział ruski sołdat ściągając zegar z ratuszowej wieży, ciężkie czasy. Roboty nie ma, człowiek dla chleba musi się byle gówna łapać, choćby i dorywczej fuchy na czarno u jakiejś sklepikary. Jazda po nocach, pieniądz psi, człowiek nie dosypia, dzień mu się z nocą miesza, co to za życie. Doba mi się totalnie rozregulowała, piję rano, śpię w dzień, pracuję w nocy i jeszcze do tego musiałem trafić na jakąś sfrustrowaną neurotyczkę, dla której robię za piorunochron, jak tylko ją o coś szlag trafi. A trafia na okrągło. No ale roboty nie ma, jako się rzekło, więc się człowiek trzyma tego, co ma. Fakt, że i sam jestem sobie trochę winien. Jak się ma na koncie dwie dyscyplinarki za stawienie się do pracy w stanie wiadomo jakim, to nie dziwne, że człowieka na prezesa jakoś przyjąć z otwartymi ramionami nigdzie nie chcą. I dyplom ani języki obce tu nie pomogą, dzisiaj każdy ma dyplom, a taki, co lubi wypić, jest wszędzie trędowaty. Cukrzyk, kurde, jest w porządku, kofeinista jest w porządku, astmatyk jest w porządku, a alkoholik – won! Czarna owca. A przecież alkoholizm to choroba...oho, teren zabudowany, zwolnię do sześćdziesiątki, trzeba uważać...choroba, jak każda inna, na dodatek udowodniono naukowo, że nieuleczalna. To jest przecież jawna dyskryminacja ludzi chorych! To się normalnie do jakiegoś trybunału praw człowieka nadaje! To....o k****!
No ładnie.. Czego oni chcą? Przecież jechałem przepisowo.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry...
- Proszę przygotować dokumenty do kontroli, prawo jazdy, dowód rejestracyjny, ubezpieczenie.
- Już, już...proszę.
Cholera, głos mi drży jak prawiczkowi na pierwszej randce. Muszę być bardziej swobodny, pewny siebie.
- O co chodzi, panie sierżancie? Chyba jechałem przepisowo, prawda?
Ani się odezwie, czyta. Prawko już sobie przeczytał, teraz dowód rejestracyjny będzie czytał.
- Kto to jest pani Stój Halina? Jakaś pańska krewna?
- Nie, po prostu znajoma. Poprosiła mnie o przysługę, muszę jej coś przywieźć z Lublina, nie miała czasu sama pojechać.
- Aha...proszę przejść do radiowozu. Z dowodem osobistym. Proszę bardzo.
Ale kanał! Pewnie to tylko rutynowa kontrola, ale że wózek stoi nie na mnie, więc już jestem podejrzany, będą sprawdzać dokładnie. No bo przecież chyba nie przekroczyłem prędkości, jechałem sześćdziesiątką jak w pysk strzelił, ani o kreskę nie przekroczyłem. W takim razie po jaką cholerę ten drugi trzyma radar? Czuję, że nogi mam miękkie, jak tak każą dmuchać, to mam ciepło, jak dzieci w Afryce. Ledwie piąta, muszę mieć jeszcze....miałem 0,6, minęła godzina...no to 0,45, co najmniej 0,4.
- No i dokąd to się tak spieszymy, panie kierowco? – ten drugi podtyka mi czytnik radaru pod oko, jakbym był ślepy.
- No jak to? – Chryste, pomóż mi opanować to drżenie głosu – Przecież jest pięćdziesiąt osiem, tyle chyba wolno w terenie zabudowanym.
- A ograniczenia do pięćdziesięciu przed zakrętem nie widzieliśmy? Nie patrzymy na znaki, panie kierowco?
Co?! O ja pierdolę!...ograniczenie do pięćdziesięciu! Szlag by to trafił....no nie zauważyłem! Zamyśliłem się i nie zauważyłem!
- Coś roztargniony pan kierowca musi być, skoro na znaki nie uważa.
Roz-tar-gnio-ny. Czyli domyśla się. Na pewno. Tamten wlazł do wozu i spisuje, skupił się bez reszty na kaligrafii, a ten z radarem łypie na mnie jak na jakiś okaz. Nie ma siły, domyśla się, że łoiłem. Zaraz każe dmuchać....ile to było? Trzy piwa, trzy pięćdziesiątki, to razem daje jakieś 1,5 promila, była ósma, wchłanianie do dziesiątej, jest piąta, siedem godzin po 0,15 promila, ile to będzie? Ile to będzie?! Boże, jak on się na mnie gapi, pewnie widzi, że się cykam i nogi mam z waty...to będzie 1,05, czyli dobrze mówię, 0,45 zostało...muszę się opanować, przecież on widzi, że mi się ręce ze strachu telepią...no chyba, że w moim przypadku indywidualne współczynniki są niższe, załóżmy, że trzy browary i trzy pięćdziesiątki to dla mojego organizmu tylko 1,2 promila...nie gap się tak, chuju!...i że wydziela się u mnie szybciej, powiedzmy 0,2 promila na godzinę, to by znaczyło, że już od godziny jestem rześki jak szczypiorek...ale to najbardziej optymistyczna opcja, a ja mam przecież całe życie pecha, zawsze miałem pecha, jak coś się może popieprzyć, to zawsze popieprzy się właśnie mi, prawko pójdzie się dymać, może nawet mnie zapuszkują, roboty nie znajdę już żadnej, ładnie, pięknie...Boże, żeby tylko nie kazali dmuchać, błagam, obiecuję, że już nigdy nic nie chlapnę przed wyjazdem w trasę, niech tylko nie każą dmuchać...
- Pił pan jakiś alkohol?
Wiedziałem! Dzięki, dzięki ci, panie Boże! Wszyscy piją, niejeden żłopie dziesięć razy bardziej, niż ja, ale jak kogoś mają przyłapać, to mnie, jak po kimś widać, to po mnie, jak komuś każą dmuchać, to mi, super! Dzięki ci, panie Boże, serdeczne dzięki, całe życie mam takie usrane. Jeszcze to francowate babsko nigdy nie powie dzień wcześniej, że jest wyjazd, w ostatniej chwili dzwoni i „musi pan jechać”, koło dupy jej lata, czy ja akurat może mam imieniny albo coś. Bo z moim pechem oczywiście to ja musiałem trafić na taką heterę. Bo z moim pechem oczywiście musiałem trafić robotę kierowcy, akurat najgorszą dla trunkowego.
- Kto? Ja? Ależ skąd, hehe, nie piłem.
- No to może sprawdzimy...
No tak! A więc prawko mam już z bani, teraz sprawa, wyrok, odsiadka, bo przecież na żadną karę pieniężną nawet nie mam kasy, a potem? Bez pieniędzy, bez roboty, na bruku. Płótno w kieszeni i niebo gwiaździste nade mną. Dzięki ci, panie Boże, masz zajebiste poczucie humoru...prosiłem o tak niewiele.
Myślałem, że to już koniec tej historii, że jak zwykle beknę za gorzałę, że po raz kolejny prześladujący mnie przez całe życie pech da mi w dupę. Zaliczę kolejny upadek w moim przegranym życiu przez głupie trzy browary i trzy kieliszeczki wódki wypite wczorajszego wieczora...takie nic! Przez przekroczenie prędkości o osiem kilometrów na godzinę! Tak właśnie myślałem i wciąż przeliczałem promile na godziny. Przeklinałem Boga, że po raz kolejny zabawia się mną jak złośliwe dziecko nabitym na szpilę robakiem i liczyłem jak komputer, ile promili na godzinę musiałby uwalniać mój organizm, żeby po spożyciu trzech piw i trzech pięćdziesiątek „Gorzkiej żołądkowej” po dziewięciu godzinach mieć we krwi poniżej 0,2 promila. I przypomniałem sobie, że zaniżam szacunki, bo przecież te piwa to były „strongi”.
I kiedy tak myślałem, że to już koniec tej historii i przeklinałem Boga, Bóg się objawił. Zza zakrętu wyskoczył z piskiem opon mały opelek, stary model „corsy”. Nie wyrobił się, zszedł na lewy pas pchany siłą odśrodkową. Nawierzchnia była nieco wilgotna, jak to często bywa wczesnym rankiem o tej porze roku, guma łatwo ślizgała się po drodze, młodociany kierowca nie zdołał utrzymać swojej maszyny w pożądanej trajektorii. Jadący z naprzeciwka TIR nie miał żadnych szans manewru, nie dałby rady wyminąć ich na zakręcie przy tej prędkości. Powietrze rozdarł rozpaczliwy baryton klaksonu, osiemnaście ciężkich kół przyduszonych tarczami hamulcowymi stanęło dęba i dwadzieścia cztery tony pędzącej masy zaczęły z przeraźliwym świstem palonej gumy sunąć po asfalcie ruchem ślizgowym. Trwało to wszystko dwie, może trzy sekundy, ale dla wszystkich było tak jasne, przejrzyste, i czytelne, jakbyśmy oglądali całą akcję w zwolnionym tempie. A najbardziej zapewne dla młodego chłopaka za kierownicą „corsy” i siedzącej obok niego dziewczyny. Policjant spisujący dane z moich dokumentów zamarł jak żona Lota – wlepił wzrok w szosę, nie wypuszczając z rąk ani długopisu, ani notatnika. Drugiemu stróżowi ruchu drogowego wyśliznął się z dłoni dopiero co pochwycony alkomat. Miałem dość czasu, by odwrócić głowę i zobaczyć, jak urządzenie bezwładnie odbija się po żwirze pobocza, dość czasu, by wrócić wzrokiem do rozgrywającego się na drodze widowiska, dość czasu, by zastanowić się nad tym, co musi teraz myśleć sobie ten chłopak i ta dziewczyna. Obydwoje mieli twarze zastygłe, chłopak dość spokojną, ale ekstremalnie skupioną, dziewczyna nieco przerażoną, ale bez objawów paniki. Nikt nie wie, ile obrazów musiało im stanąć przed oczami w ciągu tych nieskończenie długich trzech sekund i jak wiele istotnych spraw zdążyli dogłębnie przeanalizować, ale na pewno wyszłoby z tego długie opowiadanie - oto zbawcza moc adrenaliny. Kierowca TIR-a też nie wpadł w histerię, zacisnął szczęki, wsparł się mocno na kole kierownicy i czekał. Wszyscy czekaliśmy. Trzask zderzenia rozdarł ciszę na strzępy, z koron drzew po przeciwnej stronie szosy wystrzelił w niebo rój wystraszonych ptaków. „Corsa” z kształtnej, opływowej bryły zmieniła się w kalekiego, pomarszczonego mutanta w ciągu ułamka sekundy, ale przysiągłbym, że dokładnie widziałem i słyszałem każde pojedyncze zgięcie blachy, każdy pojedynczy trzask pękającej szyby, każde otwarte złamanie konstrukcji stalowej nadwozia. Zanim TIR wyhamował, przetoczył jeszcze przed sobą pokiereszowaną kupę żelastwa o kilkanaście metrów, obracając ją przy tym bokiem do kierunku ruchu i spychając nieco na pobocze. I koniec, zapadła cisza. Wszystko milczało, a nad samochodami unosił się kurz i dym – to w chłodnym powietrzu wczesnego poranka parowały świeża krew i spalone opony, płyny ustrojowe i płyn hamulcowy, borygo z rozdartych chłodnic i fekalia z rozdartych wnętrzności. Czas wrócił do swojego normalnego tempa.
Czas wrócił do swojego normalnego tempa, a kamienne posągi policjantów wróciły do życia.
- O ja pierdolę... – mruczał do siebie mimowolnie ten, który spisywał wcześniej moje personalia. Szukał przy tym na oślep radia, bo wzroku wciąż nie odrywał od miejsca katastrofy, jakby spodziewał się, że coś istotnego jeszcze się tam wydarzy.
Ten stojący na zewnątrz wpadł w panikę. Zrobił dwa kroki w kierunku wypadku, by zaraz wrócić na pobocze. Rozglądnął się kilka razy wokół, szukając nie wiedzieć czego, zauważył leżący na poboczu alkomat, podniósł go, z niezwykła precyzją oczyścił z pyłu i delikatnie położył na tylnym siedzeniu radiowozu. Po chwili równie pieczołowicie zaopiekował się leżącym na masce radarem. Potem znów postąpił dwa kroki w przód, znów się cofnął, w końcu przez otwartą szybę przednich drzwi wsadził głowę do auta i krzyknął koledze:
- k****, widziałeś?! Co robimy?! Wzywasz kogoś? No, co k**** robimy? Co tam się dzieje? Nie odzywają się, czy co?!
Ten w środku nie zwracał na te chaotyczne pytania najmniejszej uwagi, zmagając się rozpaczliwie z trzeszczącym radiem.
- ...no mówię przecież, Spokojna, trasa Rzeszów-Lublin, parę kilometrów za Niskiem w kierunku Lublina...no co jest?! Nie wiecie, k****, gdzie stoimy?! To nie są żarty, pogotowie i straż muszą przyjechać, przyślijcie...
- Szzzz....Siedemnaście czterdzieści jeden, powtórz miejsce zdarzenia...szzzz....
- k**** mać, mówię! Wieś Spokojna! Tak, tak się nazywa, Spokojna! Zderzenie czołowe, osobowy i TIR, znaczy się, ciężarówka...ale szybko!...i straż też musi...
- Szzzz....Siedemnaście czterdzieści jeden...zrozumiałem...wysyłam karetkę...szzzz...odbiór...
Wreszcie wysiadł. W jednej ręce wciąż trzymał swój notatnik i zatknięte między jego kartki moje dokumenty. Nad dachem radiowozu wymienił z kolegą ciężkie, znaczące spojrzenie, po czym popatrzył na mnie. Minę miał taką, jakby był zdumiony, że jeszcze tu jestem. Teraz dopiero zorientował się, że trzyma coś w ręku. Nerwowymi ruchami oddzielił swój służbowy kajet od moich papierów i wręczył mi te ostatnie takim gestem, jakby miał pretensje, że zawracam mu głowę.
- Proszę się odsunąć, proszę zejść z drogi – rzucił mi służbowym tonem już nawet na mnie nie patrząc.
Powoli odzyskiwał zimną krew. Przywołał wzrokiem swojego wciąż zagubionego w sytuacji kolegę.
- Nic, k****, nie zrobimy, Witek! Dopóki nie przyjedzie pogotowie i straż, to i tak nic nie zrobimy. Teraz musimy przede wszystkim pokierować tu ruchem. Idź za TIR-a, ja idę w tamtą stronę. Tamci na pewno już sztywni, ale ten w TIR-ze chyba żyje, nie? Zajrzyj, Witek.
Stałem na poboczu i nie wiedziałem, czy mogę odjechać, czy mam jeszcze na coś czekać. Może każą mi złożyć zeznanie w charakterze świadka, któż to wie. Więc stałem i czekałem. Ale byłem już spokojny, byłem już odprężony, bo jedno wiedziałem na pewno – cokolwiek się stanie, w tych okolicznościach nikt już nie będzie sobie zawracał głowy tymi głupimi ośmioma kilometrami na godzinę, a już na pewno nie sprawdzaniem, czy piłem wczoraj jakieś piwko i czy może uda się doszukać w mojej krwi jakiegoś nieznacznego przekroczenia określonej przepisami normy zawartości alkoholu. Rozejrzałem się wokół, było tak cicho, tak spokojnie, ptaki powoli wracały na swoje miejsca pośród listowia przydrożnych drzew. Poczułem się taki odprężony, jakbym uzyskał ułaskawienie na schodach prowadzących na szafot. Gdzieś między konarami drzew wypatrzyłem zbitą z desek kapliczkę wielkości dużego karmnika z jakąś świętą figurką w środku i zupełnie odruchowo westchnąłem z ulgą:
- Dzięki Ci, Boże!
Chociaż raz miałem farta.


a Co sadzicie o Tirach "szalejacych" po naszych drogach jestescie tak samo nimi wkurzeni jak ludzie na onecie ktorzy na forum na kazdy wypadek tira wypisuja najrozniejsze glupoty ?

25.09.2004
15:25
smile
[2]

Morbus [ - TRAKER - ]

oj widze ze za leniwi jestescie zeby to czytac :D

25.09.2004
16:00
smile
[3]

Flyby [ Outsider ]

...pomijajac tiry...sa zdolnosci opisowe typu "reportaz"...gorzej z konkluzja czyli fartem...fart...liczysz na wrazliwosc czytelnikow ?

25.09.2004
16:16
[4]

Piotrek.K [ Cyberdine Systems ]

Fajne, podalo mi sie. Choc zwazywszy na dlugosc troszku to jednak muialo potrwac, bo mnie ciagle ktos na Tlenie przeszkadzal :).

Co do samych kierowcow ciezarowek to, no coz... Jakbym ja siedzial za kierownica 15 tonowego pojazdu, w ktorym NI mi sie nie moze stac to nie wiem, czy przypadkiem nie dodal bym "odrobinke" wiecej gazu... :/:/

25.09.2004
16:18
[5]

Morbus [ - TRAKER - ]

Flyby na nic nie licze mi poprostu podal sie opis szkoda tylko ludzi.. a wypadek wydazyl sie obok mojej miesciny gdyz mieszkam w NISKU a koemntrarze z forum onetu mnie zabijaja jak po raz kolejny czytam Tiry na tory czy cos w tym stylu

25.09.2004
16:20
smile
[6]

Morbus [ - TRAKER - ]

<edit>
sorry za bledy tam mialo byc podobal itp

25.09.2004
16:26
[7]

Morbus [ - TRAKER - ]

skoro mowa o tirach to przypomnial sie mi moj ulubiony kawal :D

Facet łapie autostop. Zatrzymuje się TIR z wielką naczepą. Autostopowicz pakuje pakuje się do kabiny. Jadą, po kilkunastu kilometrach TIR zaczyna zwalniać, silnik wyje, kierowca redukuje biegi, a samochód traci moc i zatrzymuje się. Kierowca wyjmuje spod siedzenia bejsbola i wali dookoła w plandekę. Autostopowiczowi oczy robią się jak pięć złotych, ale widzi, że kierowca jest wściekły, więc o nic nie pyta. Ruszą dalej. Po kilkunastu kilometrach sytuacja powtarza się. Tym razem autostopowicz nie wytrzymuje i pyta kierowcę co jest grane:
- Panie, samochód ma ładowność 15 ton a ja wiozę 30 ton kanarków więc nie ma chuja, połowa musi fruwać!

25.09.2004
16:28
smile
[8]

Flyby [ Outsider ]

...Hmm...Morbus...za ten fart zaplacilo zyciem dwoje ludzi...Inaczej, chodzi mi o podejscie do tematu...rozumiesz?...Zle ujales temat :-) przy dobrym opisie...
Wlasnie...twoj kawal przedni :-)...i gdybys n.p. zmienil w opowiadaniu stylistyke...wyszla by makabreska z zycia...:-)

Wypowiedź została zmodyfikowana przez jej autora [2004-09-25 16:58:09]

25.09.2004
20:11
[9]

Morbus [ - TRAKER - ]

Flyby nie moje opowiadanie wiec zmienial nic nie bede :D mi sie fajnie czytalo :)

25.09.2004
20:33
[10]

mar-rol [ Konsul ]

nawet przeczytalem.... fajne było. szczególnie te obliczenia... no może zakonczenie nie było abyt zabawne...

25.09.2004
20:53
[11]

wysiu [ ]

Ja musze przyznac, ze z kierowcami tirow nigdy problemow na drodze nie mialem. Fakt, jak jest "zly czas" i duzo ich na trasie, to wkurza to ciagle wyprzedzanie, ale generalnie sa to dobrzy, doswiadczeni kierowcy, wiadomo czego mozna sie po nich spodziewac. Duzo gorzej bywa czasami z roznymi dziwnymi kierowcami osobowek. Dzieciaki w za mocnych autach, dziadki w 30-letnich maluchach - to ja juz wole kierowcow ciezarowek..:)

25.09.2004
20:55
[12]

Morbus [ - TRAKER - ]

hmm po przemysleniu sprawy nie jest mi zal tych z osobowki no moze tylko pasazerki bo kierowca sam sie prosil o smierc skoro jechal zbyt szybko :P i takie bydlaqi powinny tak konczyc bo jakby trafil na osobowke to by bylo wiecej ofiar

25.09.2004
20:56
smile
[13]

Flyby [ Outsider ]

Morbus...teraz jasne...znalezione w necie...lepiej bylo wybrac wlasne :-)...Moje zagapienie...:-)

25.09.2004
21:12
[14]

Morbus [ - TRAKER - ]

Flyby przeciez to nei mopja opowiadanie i ja nigdy po % za szofera nie robie :)

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.