GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

WOW. Taki artykuł w Rzeczpospolitej. Co to się dzieje?

12.05.2004
12:46
[1]

twostupiddogs6 [ Pretorianin ]

WOW. Taki artykuł w Rzeczpospolitej. Co to się dzieje?

Określenie "demokracja amerykańska" stało się obce uczuciom i sercu milionów ludzi
Załoga Busha, czyli koniec naszego świata



BRONISŁAW MISZTAL

Rozumienie pojęcia demokracja przez Donalda Rumsfelda i jego "chłopców" ze Sztabu Generalnego jest zatrważająco prymitywne. Obecna ekipa Białego Domu doprowadziła nasz świat na krawędź rozpaczliwej wojny.

Musimy - mówił prezydent Woodrow Wilson w swoim słynnym przemówieniu wygłoszonym w Kongresie USA w kwietniu 1917 roku - uczynić świat bezpiecznym dla demokracji. Wilson postrzegał siebie, prezydenta najpotężniejszego kraju świata, jako narzędzie opatrzności. To Wilson także poprzez swoistą ekstrapolację poglądów Jean-Jacques'a Rousseau i Thomasa Paine'a proponował, byśmy my, należący do wybranej, postępowej części świata, narzucali nasze pomysły także i tym, którzy akurat w nie nie wierzą.

W ten sposób została odrzucona wcześniejsza doktryna Monroe'a, mówiąca o tym, iż Stany Zjednoczone Ameryki nie będą toczyły wojen na obcych terytoriach. Osiemdziesiąt lat wydarzeń na światowej arenie politycznej, upadek jednego wielkiego mocarstwa i niedorozwój drugiego spowodowały, że to, co w ubiegłym wieku wydawać się mogło idealistyczną, obiecującą i choćby nawet naiwną ideologią rozwoju demokracji, przyjęło nagle zastraszającą formę.

Jeszcze w 1916 roku Wilson w kampanii wyborczej podkreślał, iż Stany Zjednoczone nie zaangażują się w I wojnę światową, ale już rok później synowie amerykańskich farmerów ze środkowych równin USA oddawali swoje życie we Flandrii. Doktryna Monroe'a poszła w zapomnienie i zapewne niejeden Europejczyk przyzna, iż w przeciwnym wypadku losy starego kontynentu zostałyby rozstrzygnięte zupełnie inaczej.

Demokracja przemocy

Doktryna Wilsona przeżyła się już w okresie wojny wietnamskiej. Próba wciśnięcia demokracji przemocą w gardła ludzi, których kultura jest tak odmienna od purytańskiego protestantyzmu, okazała się w skutkach tragiczna i żałosna. Uczenie demokracji pod groźbą karabinu maszynowego wyzwoliło bowiem w ludziach niespotykane pokłady poczucia zagrożenia, upokorzenia, dążenia do godności za wszelką cenę, także i bez demokracji, lub odkładając demokrację na kiedy indziej. Dla państw zachodnich, a zwłaszcza dla Francji, Wielkiej Brytanii i dla USA, koszty stosowania doktryny Wilsona były także niewyobrażalnie wysokie.

Poza finansowymi, materialnymi i ludzkimi nakładami na wojnę, poza stratami kapitału ludzkiego w postaci utraty życia przez tysiące młodych żołnierzy, trwałego kalectwa tysięcy innych oraz głębokiej mentalnej i moralnej demoralizacji tych, którzy z wojny powrócili, te trzy wielkie kraje musiały przyjąć milionowe rzesze uciekinierów, uchodźców i emigrantów z Wietnamu, Kambodży, Laosu, a także z Iraku i Iranu.

Apokaliptyczna w swojej wymowie książka Huntingtona o konflikcie cywilizacji jest próbą moralnego i poznawczego uporania się z konsekwencjami zastosowania doktryny Wilsona w praktyce. Dzisiaj, u zarania dwudziestego pierwszego wieku, trzeba spojrzeć na osobę prezydenta George'a W. Busha jako na bezpośredniego spadkobiercę Woodrowa Wilsona. W listopadzie 2003 roku, gdy królowa brytyjska zaoferowała mu nocleg w Pałacu Buckingham (poprzednim gościem pałacu był właśnie Wilson), prezydent Bush, komentując ten fakt na miarę swoich intelektualnych i historycznych możliwości, zauważył, że prawo i sprawiedliwość staną się dominującą cechą, która rządzić będzie światem. Zarówno prezydent Bush, jak i jego gabinet wojenny, nie mogli wiedzieć, że wkrótce słowa te zyskają żałosną i groźną wymowę.

Prezydent Bush wyprowadził swój naród i swoją armię do wojny, przyjmując fałszywe przesłanki. Dzisiaj obojętne jest, czy to wywiad brytyjski i ambicje Tony'ego Blaira, czy też opętańcze plany wojenne waszyngtońskich jastrzębi, czy interesy kliki biznesmenów firmy Haliburton, czy też specjalizacja w strategii prowadzenia wojny, jaką onegdaj uzyskała młoda doradczyni prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego, czy też jakiekolwiek inne czynniki legły u podstaw tej decyzji. Żołnierze koalicji zostali poprowadzeni do boju, mając przed oczyma przygotowane przez oficerów politycznych wizje tego, iż będą witani kwiatami i okrzykami radości. W ich uszach brzmiała radosna muzyka, a ich misja miała nieść zbawienie światu Zachodu. W rzeczywistości misja ta stała się wielkim moralnym fiaskiem. Zamiast walca czy rocka słyszymy ponure dźwięki requiem.

Puste gesty polityczne

Zagrożenie terroryzmem i przeniknięcie antyzachodnich, antyamerykańskich i antycywilizacyjnych treści do życia społecznego najbardziej rozwiniętych państw świata jest faktem. Nieludzkość terroryzmu, który pożąda ludzkiej śmierci i ofiar bez celu i bez sensu, który zmierza do poniżenia i upodlenia zachodniej filozofii życia, to też fakt. Musi on budzić najgłębsze obawy i w naturalny sposób winien prowadzić do poszukiwania zarówno przyczyn tego stanu rzeczy, jak też sposobów rozładowania tego konfliktu i obezwładnienia sił, które do niego prą. Wojna z terroryzmem stała się wszakże instrumentem pozwalającym na szybką, tanią i efektowną prezentację pustych gestów politycznych. Czynią to nie najlepiej wykształceni politycy, którzy rządzą w najważniejszych krajach świata.

Trzy procesy uczyniły tę sytuację możliwą. Pierwszy ma charakter globalny i wiąże się z wydarzeniami na całym świecie. Drugi ma charakter wewnątrzamerykański i łączy się z kulturą polityczną i mentalnością narodu amerykańskiego. Trzeci proces wiąże się z wysokim poziomem komplikacji i niskim poziomem zrozumienia losu kulturowego i cywilizacji całego globu, z konfuzją i pustką poznawczą odczuwaną dzisiaj przez masy ludzkie.

Upadek Związku Sowieckiego, przy wszystkich swoich dobroczynnych skutkach dla państw i narodów, które właśnie odzyskały prawo do samostanowienia, spowodował, że Ameryka stała się największym mocarstwem, któremu nikt nie może stawić wyzwania. Taki też stał się cel polityczny administracji amerykańskiej po 11 września 2001 roku. Dla słusznej obrony swoich granic i bezpieczeństwa swoich obywateli siła militarna Ameryki miała stać się wystarczającym czynnikiem odstraszającym potencjalnych przeciwników.

Drugi proces wiąże się z promocją liderów politycznych we współczesnej Ameryce. W tym procesie wygrywają niekoniecznie najlepsi, albowiem amerykańska gra wyborcza faworyzuje raczej zdolność budowy koalicji z wpływowymi komitetami działań politycznych i grupami nacisku, aniżeli zdolność do twórczego dialogu z wyborcami. Demokracja okazała się być sztuką pogodzenia się większości z efektami ustaleń podejmowanych przez mniejszość. Tylko wielka kultura polityczna narodu amerykańskiego pozwoliła na płynne przejęcie władzy przez obecną administrację. Trzeci proces wynika z faktu, iż zajęci codzienną troską o swój los, szukaniem bądź utrzymaniem pracy zwykli ludzie coraz mniej rozumieją z sytuacji światowej i oczekują od polityków, by im w upraszczający sposób ją wytłumaczyli.

Wietnamizacja Iraku

Znaczenie ostatnich wydarzeń związanych z traktowaniem jeńców irackich przez Amerykanów trudno będzie ocenić jeszcze długo. Pierwsze, co się rzuca w oczy to wietnamizacja, i to na wielką skalę, konfliktu irackiego. Wojna w Iraku jest nie do wygrania, tak jak nie do wygrania była wojna w Wietnamie. I nie jest to kwestia ilości amunicji, sprzętu wojskowego i liczebności niewinnych skądinąd sił ludzkich. Jest to kwestia siły psychicznej, motywacji moralnej i religijnej leżącej u podstaw działań stron. Już dzisiaj wielu wojskowych dowódców amerykańskich średniego stopnia podkreśla, iż można tam wygrać jedną czy drugą bitwę, ale wojna ta jest nie do wygrania. Pentagon i całe kierownictwo militarnego pionu amerykańskiej administracji znajduje się w rękach wysokiej kadry menedżerskiej, wywodzącej się z wielkich firm przemysłowych, które na wojnach zyskiwały. Nie są to wszakże ludzie zaprawieni w polowym dowództwie.

Rzuca się również w oczy kompletny brak wykształcenia społecznego, historycznego i politycznego przywódców wielu krajów świata. Być może niektórzy z nich nadawaliby się w czasach pokoju, być może niektórzy nawet znają się na gospodarce, bankowości i obrocie handlowym, wielu z pewnością ma rozeznanie w organizacji przemysłu, ale wyzwanie, jakie przed nami stawia dzisiaj świat, wymaga kwalifikacji zupełnie innych.

Z jednej strony skądinąd wykształceni pacyfiści, socjaldemokraci i ludzie niegdyś zaangażowani w działania anarchistyczne, z drugiej niedouczeni, buńczuczni i aroganccy przedstawiciele najbardziej radykalnej prawicy. Jedni i drudzy podają sobie ręce ponad głowami zwykłych ludzi. Jak zauważył niedawno MacArthur, wydawca "Harper's Magazine", za nakłady poniesione przez Amerykę na wojnie w Iraku można by kompletnie zmodernizować i zdemokratyzować archaiczny amerykański system edukacyjny. Jest faktem znamiennym, że w czasie niedawnych przesłuchań przed Senacką Komisją do spraw Sił Zbrojnych większość przesłuchiwanych wojskowych nie potrafiła poprawnie wymówić nazwy więzienia, w którym amerykańscy żołnierze dokonywali sadystycznych tortur. Żaden też z przesłuchiwanych nie był w stanie podnieść oczu znad przygotowanego przez wojskowych prawników tekstu. Ich horyzont moralny i intelektualny był żałosny.

Pomiędzy siłą a moralnością

Innym rysem obecnej sytuacji jest przerost siły nad kwalifikacjami moralnymi bezpośrednich uczestników tych wydarzeń. Analizując przyczyny okrucieństw, jakich w Somalii dokonywała armia kanadyjska, historyk Desmond Morton pisał: "Czym bardziej przyglądamy się tym morderczym działaniom, tym bardziej widzimy ludzi z małych miasteczek i innych miejsc kompletnie znikąd, pozbawionych wykształcenia i perspektyw kariery. Nie jadą oni na wojnę, by nauczyć się zawodu. Są nauczeni, iż są wyższymi istotami. Skaczą na spadochronach z samolotów i dostają za to medale srebrnych skrzydeł. I mają licencję na to, by czynić to samo, co zwykli zbrodniarze".

Chłopcy i dziewczęta, którzy nie uczyli się nigdy geografii ani historii, którzy być może nie byli nigdy w żadnym obcym kraju, pozbawieni moralnego wsparcia, nadzoru i przywództwa zamieniają plany polityczne równie niewykształconych polityków w obłędną i koszmarną zabawę. Jest rzeczą znamienną, że testy przeprowadzane w amerykańskich college'ach wykazują, iż prawie 98 procent studentów uważa demokrację za najbardziej charakterystyczną cechę kultury politycznej tego kraju, ale tylko niespełna 10 procent potrafi wyjaśnić elementarne znaczenie terminu demokracja.

Rozumienie pojęcia demokracja przez Donalda Rumsfelda i jego "chłopców" ze Sztabu Generalnego, podobnie jak rozumienie tego terminu przez amerykańskiego ministra sprawiedliwości, jest zatrważająco prymitywne. Obecna załoga Białego Domu, której zaprawdę nie powstydziłby się prezydent Wilson, doprowadziła nasz świat na krawędź nie tylko rozpaczliwej wojny, która jest nie do wygrania, ale również uczyniła z określenia "demokracja amerykańska" wyobrażenie obce uczuciom i sercu milionów ludzi, w trudzie i znoju budujących ten kraj przez dwa i pół stulecia.

Domagać się w tej sytuacji głowy Rumsfelda to niewczesny żart. Za jego nieudolność i arogancję odpowiada cała załoga tego okrętu, którego kurs jest dzisiaj tak niepewny. Wycofanie się koalicjantów z Iraku z pewnością spowoduje tam powrót rządów totalitarnych, przemocy, wojny religijnej i cywilnej między szyitami i sunnitami. Być może dojdzie do szerszego konfliktu zbrojnego, który obróci do góry nogami całą spuściznę Woodrowa Wilsona. Świat znowu zapłacić będzie musiał koszty rehabilitacji trzystu tysięcy młodych ludzi, którzy wrócą ze złamanym kręgosłupem moralnym i brakiem zdolności do funkcjonowania w normalnym społeczeństwie.

Autor jest profesorem na Katolickim Uniwersytecie Ameryki oraz w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada też na Katolickim Uniwersytecie w Mediolanie.

12.05.2004
12:50
[2]

kiowas [ Legend ]

2sd ---> a co w nim takiego dziwnego? Mam dokladnie takie samo zdanie na temat imc Rumsfelda.

12.05.2004
12:54
[3]

Misza [ Prefekt ]

ano to się dzieje, że Rzepa ostała się jako jedyna gazeta codzienna, która potrafi przedstawiać argumenty i opinie róźnych stron...

12.05.2004
12:54
[4]

twostupiddogs6 [ Pretorianin ]

==>kiowas
a to, że jeszcze rok temu, oprócz chyba "Naszego dziennika" nikt jakoś nie odważył się napisać cokolwiek krytycznego o administracji Busha i tej wojnie, a Rzeczpospolita "celowała" w prowojennej propagandzie.

12.05.2004
12:55
[5]

Piotrasq [ Seledynowy Słonik ]

Artykul nie musi przedstawiac stanowiska redakcji.

12.05.2004
12:59
[6]

kiowas [ Legend ]

2sd ---> taa, bo ja nigdzie nie pisywalem :)

12.05.2004
13:04
smile
[7]

twostupiddogs6 [ Pretorianin ]

==>kiowas
Może założymy radio "Wolny Irak" :)))), albo jeszcze lepiej po polsku; w 2 osobowej firmie Ty będziesz prezesem radia, a ja szefem redakcji :)))) ostatecznie możemy się zamienić jak chcesz :)

12.05.2004
13:06
smile
[8]

kiowas [ Legend ]

2sd ---> oki doki, bedziemy prowadzic ostra dzialalnosc wywrotowa

12.05.2004
13:13
[9]

Incorruptible [ Legionista ]

Podpisuje sie obiema rekami.

12.05.2004
14:13
[10]

Dagger [ Legend ]

==>Piotrasq
Owszem ale ktoś musi go zaakceptować do druku - rok temu na takie artykuły nie było miejsca.
Tak jak nikt rok temu nie przewidziałby komentarza Michnika z dzisiejszej "GW"

Wracając do artykułu - doceniam autora za analizę w czesc pt "Puste gesty polityczne".










12.05.2004
14:59
[11]

AK [ Senator ]

Widzę że w Polsce nie wszyscy są tak proamerykańscy jak by chcieli to widzieć politycy. Może jest jeszcze nadzieja dla tego kraju, może przypomni sobie że jest w Unii, a nie w Ameryce Północnej i że USA to teraz nasz konkurent w gospodarce, a nie sojusznik...

12.05.2004
15:32
[12]

LooZ^ [ be free like a bird ]

O nie! Moje niebiesko-bialo-czerwona krew burzy sie na sam fakt, ze ktos wyprodukowal takiego paszkwila!

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.