GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

IMPERIUM VII

28.04.2004
18:44
[1]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

IMPERIUM VII

Watek ten ma być sesją RPG prowadzoną On-Line. Tak więc proszę osoby nie grające o nie dopisywanie się. Wątek ten ma służyć dobrej zabawie więc proszę postronne osoby o nie psucie jej.

Sprawy organizacyjne proszę zgłaszać do wątku którego link podaje poniżej... Ten watek ma służyć tylko prowadzonej sesji. Więc wszystkie wypowiedzi poza grą proszę umieszczać w wątku organizacyjnym.


Lista graczy (uprawnionych do pisania w watku)
1)Mally
2)Khe
3)Ingham
4)J0lo
5)Thun
6)Gambit
7)Vinny
Jeśli pominąłem kogoś to proszę to zgłosić w wątku organizacyjnym.

Link do poprzedniej części

28.04.2004
18:45
[2]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Ingham, Mally, Hadrian.

Stali plecami wsparci o siebie.
Zombi powoli zbliżały się do nich.
W głowy wbijał im się nieustannie monotonny głos nieludzkiego czarownika.
W ich głowie kotłowała się tylko jedna myśl... czy dźwięki piszczałki dotarły do uszu ich towarzyszy.
Wiedzieli ze mimo sporów i kłótni Eldirth ruszy im z pomocą... są teraz przecież towarzyszami broni... jeśli tylko usłyszeli, to przyjadą... jeśli usłyszeli...

Zombi podchodziły coraz bliżej.
Ich trzech... przeciwników dziesiątki... monotonny głos czarownika...

Dzieli ich od nich tylko wiatr i śnieg.... tylko wiatr i śnieg...

28.04.2004
18:46
[3]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Oddział

Zimowe pustkowie


Pędzili jak huragan.
Elfy, wojska Inkwizycji i to co pozostało z Wolnej Kompanii.
Ramię w ramię. Niegdyś wrogowie... dziś towarzysze broni walczący ramię w ramię ze wspólnym wrogiem.
Konie z wysiłkiem przeskakiwały zaspy śnieżne.
Liczyło się tylko jedno... dotrzeć do przyjaciół póki są jaszcze żywi...
Tylko to się liczyło. Prawie sto pięćdziesięciu jeźdźców i jeden cel... ocalić towarzyszy.

Koń Valacara potknął się o jakąś większą zaspę. Jeździec zachwiał się w siodle. Uprząż wyśliznęła się z palców... poczuł jak zsuwa się w dół...
Poczuł jak silne ręce chwytają go i przywracają do równowagi. Jeden z żołnierzy kościoła uratował go przed upadkiem.
- Ostrożnie żołnierzu. Niech jedyny będzie z tobą- powiedział z uśmiechem i ruszył szybciej by znaleźć się w pierwszej linii atakujących.

Zobaczyli pierwsze namioty...
Z dziesiątek gardeł wyrwał się okrzyk bojowy...
Wzywano różnych bogów... i krzyczano różne słowa... jednak teraz walczyli razem.
Oddział runął na zombich...

28.04.2004
18:47
[4]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Ok.
Dowolna ilość postów
Aktualizacja pewnie dopiero we wtorek.
Jak w poniedziałek wieczorem odpalę wątek to chcę widzieć epicki opis bitwy jaka stoczycie.
I jeszcze jedno... proszę pisać tylko o tym co robi wasza postać a nie to co robią inni.

28.04.2004
21:11
[5]

Ingham [ Konsul ]

Ingham ( wśród niezbyt przyjaźnie nastawionych tubylców)

Ułamki sekund trwało zanim pojąłem, co się dzieje. Mimo to zderzenie z ziemią było bolesne. Zanim zdążyłem zareagować wydałem okrzyk, który tak samo szybko jak pojawił się tak zniknął w śnieżnej zaspie. Zerwałem się na nogi pozostawiając na śniegu ślad krwi z rozciętej wargi. Nic to, mogło być gorzej, gdzie ten mag, gdzie on jest. Kątem oka zauważyłem podnoszącego się z ziemi Mallego i Hadriana, który dopiero zmierzał w tym kierunku. Zacząłem iść w stronę tymczasowego dowódcy naszej małej grupy wypadowej. Utworzyliśmy coś, co dumnie można by nazwać kołem. Cięcie za cięciem, nasze miecze pracowały. Powoli cofaliśmy się. Imperialny kronikarz pewnie ujął by to w ten sposób, że mimo naporu wroga, w uporządkowanym szyku cofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje, aby przegrupować się i przejść do kontrataku, ale tu nie ma o czymś takim mowy. Cios, odskok, cios, odskok, zasłona, wyprowadzenie cięcia. Boże nie daj mi zginąć w tym miejscu bez nazwy, Najwyższy chroń mnie Twe wierne dziecko.
Ręce poczęły mi słabnąc. Zacząłem zbierać w sobie resztkę sił. Miecz nie ciął już z taką precyzją. Zresztą w przypadku istot, z którymi przyszło nam walczyć to nie precyzja była najważniejsza. Pojąlem to po kolejnym ciosie w serce, po którym istota dalej zmierzała w moim kierunku. Zaatakowałem jej nogi. Odciąłem stopę, stwór jednak dalej pełzł w moją stronę. Zebrałem siły i odciąłem głowę.To powinno powstrzymać Ciebie, choć na chwilę. Cofnąłem się o kolejny krok, opierając się plecami o któregoś z Towarzyszy. Słyszałem ich oddechy żyli, więc jeszcze. Miecz zadawał kolejne cięcia, podobnie jak sztylet w drugiej dłoni. Mam nadzieję, że Najwyższy, Papież i Cesarz będą z Nas dumni, dzisiaj ciężko pracujemy na swój żołd.

29.04.2004
21:39
[6]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Eldirth Black (walka w obozie nieumarłych)

Żadnej finezji, żadnego fechtunku. Tylko szybkie i mocne cięcia. Raz na jakiś czas odbijałem zmierzający ku mnie miecz, czy topór. Bezgłośna fala nieumarłych napierała na mnie ze wszystkich stron. W pewnym momencie koń zatrzymał się. Nie mogłem już jechać do przodu. Szybko też okazało się, że nie mogę pojechać w żadną stronę. Wdarłem się zbyt głęboko w ich szeregi. Zacząłem manewrować koniem w miejscu, abu utrudnić nieumarłym trafienie go. On sam też nie zamierzał oddać swojej skóry. Kopyta pracowały. Co chwila słychać było trzask pękających kości, chrzęst miażdżonych czaszek.
W pewnej chwili zrozumiałem, że go stracę...a na to nie mogłem sobie pozwolić. Znalazłem lukę. Wyciąłem trzech zombie, którzy podeszli za blisko, skierowałem konia w lukę i popędziłem. Kiedy wiedziałem, że się przedrze, zeskoczyłem na ziemię. Nogi ugięły się pode mną i upadłem. Niemal natychmiast poczułem potężne uderzenie, które wycisnęło powietrze z moich płuc. Instynktownie przetoczyłem się i drugi cios trafił w ziemię. Jeszcze leżąc na ziemi ciąłem wroga po nogach. Upadł, ale wciąż próbował mnie dosięgnąć.
Szybko wstałem, z mieczem w dłoni i rozejrzałem się. Zobaczyłem ludzi z mojego oddziału walczących z nieumarłymi. Niektórzy wciąż byli konno, kilku tak jak ja walczyło na piechotę. Miałem tylko nadzieję, że sami odprawili konie, a nie stracili ich w walce.
Nie było czasu na podziwianie bitwy. Kolejni nieumarli byli coraz bliżej. Mój miecz znowu zaczął rytmicznie unosić się i opadać. Posuwałem się w głąb obozu. Musiałem znaleźć tych, którzy tu przybyli.
Nagle dojrzałem ich. Byli niemal w samym środku obozu. Bez koni. Zacząłem przedzierać się w ich kierunku.
Na szczęście ci, z którymi walczyłem nie byli zbyt szybcy, jednak niezwykle silni. Zastanawiałem się jak długo jeszcze wytrzymam. Byłem coraz bliżej celu. Po drodze zabiłem wielu nieumarłych, i otrzymałem kilka mocnych ciosów, które mną zachwiały. Jednak Pan nie miał zamiaru wzywać jeszcze Swojego wiernego sługi, do Swego Ogrodu. W pewnym momencie mój miecz, uwiązł w ciele jednego z nieumarłych. Nie miałem czasu na szarpanie. Odepchnąłem ciało i rzuciłem się do przodu. Widziałem już walczących Mally'ego, Inghama i Hadriana. Plecy Hadriana miałem niemal na wyciągnięcie ręki. Zobaczyłem też nieumarłego, który zamierzył się olbrzymim toporem. Hadrian go nie widział, mój krzyk nic by nie dał...zostało jedno. Nie wiem, czy ktoś usłyszał furkot materiału. Biała chusta obciążona na końcu broszą w kształcie krzyża otoczyła zbrojne ramię nieumarłego. Szarpnąłem głuchy trzask i ramię wykręciło się pod nieprawdopodobnym kątem, a topór upadł mi pod nogi. Chwyciłem go i dokończyłem dzieła. Walczący chyba nawet nie zauważyli co się stało.
Szybkim ruchem chwyciłem chustę i zaczepiłem broszę na swoim miejscu. Chwyciłem mocno torpór w obie ręce, odwróciłem sięplecami do Hadriana i w milczeniu zacząłem wyrzynać wrogów.
Kątem oka zobaczyłem, ze któryś z Inkwizytorów dojrzał mnie w tym gąszczu chodzącej śmierci. Niemal połowa oddziału zaczęła metodycznie wyrąbywać drogę ku naszej walczącej czwórce. Nie było między nimi niezrozumienia, luk, poruszali się ramię w ramię, a gdzie przeszli, tam przechodziła prawdziwa śmierć. Byłem niemal pewien, że kilku padło, jednak ci, którzy zostali byli Gniewem Bożym, który spadł na te plugawe istoty.
Po potwornie długim czasie wypełnionym szczękiem oręża, walającymi się wokoło kawałami śmierdzącego mięsa, bólem, potem i krwią, zobaczyłem przed sobą twarz człowieka z mojego oddziału.
Nieumarli przegrali. Dokonaliśmy tego. Poczułem ogarniającą mnie słabość. Spojrzałem w dól i zobaczyłem sztylet sterczący z mojego boku. Nawet nie wiem od kiedy tam tkwił. Osunąłem się na kolana i upadłem twarzą w zdeptaną breję, która jeszcze niedawno była śniegiem.

04.05.2004
12:50
[7]

Khe [ terrorysta lodówkowy ]

Khergoth

pedzilem na odsiecz, juz ich widzialem. Niedaleko wroga zeskoczylem z konia, klepnalem go zeby odjechal od pola bitwy i ruszylem w boj. Na szczescie nie bylo trudno odroznic swoich od wroga wiec latwo dostrzeglem Eldritha, ktory zdazyl sie juz przedrzec do kompanow i grupe inkwizytorow zmierzajaca w ich strone, postanowilem sie pod nich podczepic. Z kazdym ciosem zblizalem sie do naszych, jeszcze chwila, kilka machniec toporem. Szeregi wroga topnialy coraz szybciej, ustepowali pod naporem liczniejszego, lepiej wyposazonego i wyszkolonego oddzialu. W koncu udalo mi sie przebic do walczacej czworki ale walke jeszcze sie nie skonczyla, choc jej koniec zblizal sie coraz szybciej, z kazdym udezeniem topora czy miecza. Jako ze znow mielismy do czynienia z zombie koncentrowalem sie glownie na odcinaniu rak aby wrog nie mial jak walczyc. Cios, oslona tarcza, cios i znow oslona i tak do konca.

04.05.2004
18:25
[8]

Vinny [ Konsul ]

Valacar - obóz

Jechałem bardzo szybko. Chciałem jak najszybciej być w obozie. Zacząć walczyć.
Jednak mój koń stracił równowagę. Pewnie potknął się o jakąś zaspę. Już zsuwałem się w dół, gdy nagle któryś z żołnierzy Inkwizycji uratował mnie przed upadkiem. Byłem tak zdumiony tym, co przed chwilą się stało, że nie mogłem wykrztusić z siebie żadnego słowa.

Trzymałem miecz w gotowości wjeżdżając do obozu. Z początku nie mogłem dostrzec Inghama, Mally'ego i Hadriana. Jadąc na koniu próbowałem atakować nieumarłych. Jednak po chwili otoczyli mnie z każdej strony tak, że koń nie mógł ruszyć dalej. Dopiero wtedy zauważyłem naszych towarzyszy, którzy przybyli tu na patrol. Powoli zsiadłem z konia. Dalsza walka na nim byłaby bez sensu. Nieumarli od razu rzucili się na mnie. Próbowałem najpierw odpierać ich ataki, a następnie atakować. Nie mogli mnie trafić. Byłem zbyt szybki i robiłem bardzo dobre uniki. Nie widziałem nikogo, oprócz wrogów, którzy otaczali mnie z każdej strony. Mam nadzieję, że Jolo zaatakuje zaraz jakąś kulą ognia.

Rywali było coraz mniej. Powoli przejmowaliśmy kontorlę nad obozem. Jednak to jeszcze nie był koniec. Byłem coraz bardziej zmęczony. Jednak mimo to starałem się walczyć jak najlepiej. Aż do wygranej.

05.05.2004
19:12
[9]

Thun [ Konsul ]

Hadrian Shiva

... mimo zranionej nogi mogłem walczyć dalej, a co ważniejsze poruszać się czując tylko lekkie pieczenie. Oznaczało to przynajmniej że rana nie jest zbyt poważna, a równie dobrze to może być tylko draśnięcie. Stałem tak mając za plecami Inghama oraz Mallego i co chwila odbijałem mieczem spadające bronie nieumarłnych. Miałem tylko nadzieję że pomoc nadciągnie latam moment. Mimo że radziliśmy sobie nieźle to nie możemy tego robić w nieskończoność i bez szybkiego wsparcia padniemy prędzej czy później...

Jak na zawołanie usłyszałem okrzyk wydobywający się z dziesiątek gardeł i odruchowo spojrzałem w tamtym kierunku. Widziałem na dzisiątki konnych spadają na tyły nieumarłych jak fala. Kątem oka dostrzegłem błysk spadającego ostrza, szybko oderwałem wzrok od konnych i odbiłem spadający miecz, przy okazji skracając kolejnego nieumarłego o głowę. Jego miejsce zają po chwili drugi z toporem i nie chcąc zostać trafionym odruchowo skoczyłem w tył wpadając na czyjeś plecy. Na szczęście ich właściciel poruszał się zbyt szybko jak na nieumarłego więc nie traciłem czasu by obejrzeć się w tył, co zresztą mogłoby się źle dla mnie skończyć ponieważ co chwila spadały na naszą grupę ciosy nieumarłych. Widziałem jak oddział inkwizytorów przebija się w naszym kierunku przez szeregi wroga, lecz mimo wszystko minie chwila zanim do nas dotrą. Kolejny cios... kolejny unik i kopnięcie posyłające nieumarłego w tył... i tak wydawałoby się w nieskończoność. Rzuciło się na mnie kolejnych trzech nieumarłych i kolejno odbijałem ich ciosy... Mimo że byłem od nich zdecydowanie szybszy, to trzech to conajmniej o jednego za dużo i w końcu któreś z uderzeń przedarło się przez moją zasłonę...

05.05.2004
20:07
[10]

MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]

MaLLy

„Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia…”

Staliśmy w szyku razem, trzej wojownicy, nadzieja północy.
Każdy był tu z innego powodu, wszyscy zapisaliśmy własne historie w księdze istnienia tego świata, ale teraz mieliśmy wspólny cel, pokonać nadchodzące zło, ale co ważniejsze teraz… przeżyć.
Armia nieumarłych napierała. Walczyliśmy ramie w ramie z wrogiem, to, kim byliśmy kiedyś teraz się nie liczyło. Albo masz zaufanych towarzyszy albo nie żyjesz.
Miałem nadzieję, że gwizd HADRIANA został usłyszany, i że chociaż wolna kompania przybędzie nam z odsieczą. Nie wiem czy można liczyć na elfy albo, na ELDIRTHA.
Oni mają własne demony do zwalczenia.

A skoro już o demonach mowa, ten fałszywy mnich zaczął już mi działać na nerwy tym potokiem słów.
Moja cierpliwość się skończyła, wyjąłem z za pasa sztylet i posłałem go kierunku jego kierunku. Nie wiem czy go trafiłem czy tylko złamałem jego koncentrację, ale ucichł.
Starałem się walczyć z przerażającą przewagą wroga. Stosują starą dobrą taktykę pozbawiania ich możliwości walki, odcinałem kończyny.
Po kilku chwilach usłyszałem odgłosy walki na obrzeżach obozu. A jednak ktoś nam pomaga.
Nadzieja dodała mi sił.
Pochwali do naszej trójki dołączył ELDIRTH.
Co cię nie zabije czyni cię mocniejszym – Pomyślałem.
W odgłosie walki usłyszałem charakterystyczny świst topora KHERGOTHA, czyli jest tu też wolna kompania.

W tym momencie zombie stracili jedyną swoja przewagę. Liczebność.
Liczba truposzy malała (a raczej rosła z tym, że tych całkowicie martwych). Walka była długa. Zmęczenia dawało się we znaki. Otrzymałem kiksa sinych uderzeń, ale dzięki kończyły się tylko sińcami. Wielkimi bolesnymi sińcami.
Cała nasza czwórka (a w zasadzie piątka, bo gdzieś pod nogami na pewno kręcić się powinien KERGOTH. A może i więcej pewno reszta wojowników uszczuplała liczebność wroga) Walczyła z pełnym poświęceniem.
Walka dobiegła końca, kiedy po kolei padli ELDIRTH i HADRIAN. Jak tylko miałem chwilę spokoju starałem się im pomóc. Wyciągnąłem żelastwo z boku ELDIRTHA Po raz kolejny leczę go na polu walki. Następny w kolejce był HADRIAN. Na szczęście jego ran nie był głęboka. Szybko udało się zatrzymać krwawienie.
Zmęczenie coraz bardziej dawał znać o sobie. Nie zauważyłem jednego ciosu.
Na szczęście miałem hełm. Cios był bardo silny to co usłyszałem brzmią jak uderzenie dzwonu…
BLĄĄĄĄĄĄĄĄ…
Upadłem nieprzytomny…..

06.05.2004
20:15
[11]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Nad śnieżną równina przetaczały się odgłosy walki. Zagłuszały one nawet wyjący wiatr. Metal o metal... ostrza o ciało... rżenie koni i jęki umierających... zagłuszane tylko czasem jakimś okrzykiem bojowym czy głośnym rozkazem.
Z każdą chwila proporcje dźwięków zmieniały się mniej walki więcej jęków...
Znów krew wsiąkała w śnieg...
Północ znów dostała swa daninę....

Nie sposób wspomnieć wszystkich bohaterskich czynów jakich dokonali żołnierze tego dnia. Jednak faktem jest że jeden człowiek uratował ich wszystkich... jeden z nich rzucił się na nieludzkiego czarownika... i mimo że ogień palił jego ciało... dotarł ze swoim mieczem i zadał cios który odmienił szalę bitwy... jego ciało było zmasakrowane a zbroja stopiona... nikt nie poznał że tym który zabił bestię był dziesiętnik Bregan....

Krew... krew na śniegu... i wiatr... znów głośniejszy zagłusza ostatnie krzyki umierających...

To była by historyczna batalia. Elfy i inkwizytorzy walczyli ramię w ramię, heretycy i prawi wyznawcy Jedynego umierali razem... ich krew mieszała się i wsiąkała w śnieg... nie było widać różnicy... była jednakowo czerwona...

Jednak kroniki nie wspomną nigdy o tej walce. Tego dnia w kronikach wspomną o cudownym balu u Księżnej Eseex. Do historii przejdzie też fakt ze tego dnia został zasztyletowany w swym łożu markiz Del Cabr. O tym powie historia... Historyków nie obchodziła garstka straceńców którzy właśnie dziś oddają swe życie gdzieś daleko od dworu w stolicy... w miejscu gdzie nawet niebo nie jest niebieskie...

Taliesin i Halard siedzieli sztywno na koniach i patrzyli na pole bitwy. Oni przywiedli tu tych ludzi. Ta krew była na ich rękach. Jednak ktoś musiał podjąć decyzję, ktoś musiał ich tu przyprowadzić... ich krew spadnie na sumienia dowódców... niech wiec tak będzie...

- Opatrzyć rannych. Policzyć straty... szkoda czasu. Musimy ruszać dalej. To nie koniec naszej walki. Dalej na północ... Któż z nas chcę żyć wiecznie!!! –W słowach Taliesina słychać było wściekłość... takim głosem mówi osoba która pogodziła się ze swym losem... i zrobi to co postanowiła choćby miała to być ostatnia rzecz w życiu...

Nie było czasu na grzebanie martwych ani na modlitwy ich duszę... Zresztą Jedyny i tak nie słyszał ich modlitw... na tak daleką północ nie docierała jego łaska...

Znów ruszyli dalej... krok za krokiem w śnieżną zamieć... pod szkarłatnym niebem... ku przeznaczeniu...

06.05.2004
20:16
[12]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

ok
Posty jak zwykle
Aktualizacja też (chyba)

07.05.2004
14:51
[13]

Ingham [ Konsul ]

Po walce

Ostatnie co zobaczyłem, a raczej poczułem to uderzenie w głowę. Potem była ciemność... Zadnych korytarzy, tuneli żadnych światełek ciemność poprostu ciemność. A potem ktoś zaczął mnie cucić. Zobaczyłem obcą twarz, potem w moją rękę powędrowała manierka z czymś co szumnie zwać można winem. Kilka łyków. Ktoś pomógł mi wstać. Lekko chwiejąc się na nogach ruszyłem w kierunku gdzie zbierało się wojsko.
Ktoś podał mi wodze. Zasiadłem w siodle. Ruszyliśmy dalej na płónoc...

07.05.2004
16:04
[14]

J0lo [ Legendarny Culé ]

Jolo - Po walce

- Kurwa mać!

Tak skomentowałem strate Bregana. Niestety czasu nie było na należyte celebrowanie jego śmierci. Trzeba było jechać. W nieznane. W jeszcze gorsze bagno...

Żem kurde nie zdążył rzucić kuli ognia. Bregan się rzucił na niego. Gdyby zaczekał... może by żył a może i byśmy byli w jeszce mniejszym gronie... nie ma co gdybać trzeba ruszać

Wlazłem na siodło i podjechałem do Khergotha i Valacara:

- Chłopaki. Teraz trzeba się pilnować. W każej walce pilnować. Nie możemy dopuścić, żeby więcej nas ginęło...

Ruszyliśmy. W jakieś zapomniane miejsce...

07.05.2004
16:08
[15]

Khe [ terrorysta lodówkowy ]

Khergoth

Nuda, walka, nuda, walka, podroz, walka, podroz .... inaczej to sobie wyobrazalem, walki i owszem ale kurza stopa poza walka nie dzieje sie nic co by nie mozna bylo przespac. Nawet krajobrazy wiaz takie same - wciaz tylko snieg i snieg. Nawet konie wygladaja jakby mialy pasc z nudow a nie wyczerpania ...a wlasnie, gdzie ta cholera sie podziala.

Zaczalem szukac swojego konia przygryzajac suszone mieso. W koncu go znalazlem, akurat na czas bo wyprawa zaczela juz ruszac. Nawet nie wiem jak wgramolilem sie na konia, jedno jest pewne - nie przyszlo mi to zbyt latwo.

zesz by to wzielo zadnej chwili spoczynku, jak jakies pierniczone zombiesy ... nawet nie sprawdzili czy w namiotach nie ma czegos ciekawego, szczegolnie tego ich dowodcy czy kim on tam byl. No nic, nie moja sprawa. Cholera same obce twarze, gdzie sa moi...

Zaczalem sie rozgladac ale nikogo nie widzialem, w koncu dostrzeglem Inghama i podjechalem do niego

- ej nie wygladasz zbyt ciekawie, powiedzialbym ze potrzebujesz odpoczynku ale aktualnie jest to niezbyt mozliwe

07.05.2004
19:20
[16]

Vinny [ Konsul ]

Valacar

Ostatni wróg runął na ziemię. To koniec tej walki.
Widziałem moich wszystkich towarzyszy z Wolnej Kompanii. Oprócz jednego.
Chodząc po polu niedawnej bitwy natrafiłem na zmasakrowane ciało. Wszystko było jasne. Bregan poświęcił się za nas. Nasza grupa straciła lidera. Wojownika. Ale przede wszystkim wspaniałego człowieka.

Wsiadłem na konia, który jakoś przetrwał walkę. Nie było czasu na odpoczynek. Trzeba było ruszać dalej.
Po chwili podjechał Jolo. Powiedziałem:

- Musimy ruszać. Nie możemy sobie pozwolić, żeby tu nas coś zaatakowało. To miejsce jest siedzibą wielkiego zła.

Wiedziałem, że jadąc na północ będzie jeszcze gorzej. Ale z tej drogi nie było już powrotu.
Po chwili ruszyliśmy. Na spotkanie z przeznaczeniem.

07.05.2004
19:42
[17]

MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]

MaLLy

Powoli zaczęła mi wracać świadomość…
Gdzie ja jestem?
Czemu tu tak zimno?
Czemu boli mnie głowa?
I czemu jestem taki zmęczony skoro właśnie się budzę?
Podniosłem głowę i wszystko powoli robiło się jasne…
Jestem na północy. Przed chwilą walczyłem o życie. Wstałem i zacząłem rozglądać się po obozie za moim koniem. Nie leżał wśród, wic jest nadzieja, że nie będę musiał iść piechotą…
Pole bitwy wyglądało upiornie. Wielu z naszych poległo. Przechodząc obok martwego rogacza zobaczyłem zwłoki… to był BREGAN. Już wiem, czemu bestia ucichła, nie trafił jej mój sztylet a nasz dziesiętnik. Jego ciało było zmasakrowane, znałem go i wiem, że był dobrym wojownikiem, tak wiec rogacz musiał naprawdę być potężny. Tak poległ ostatni z dowódców wolnej kopani…
Podpaliłem jego zwłoki… Należał mu się lepszy pochówek ale nie miałem ani czasu ani siły na nic lepszego. A ciała jego nie zostawię by sczezło….

Wszyscy powoli zaczęli się zbierać…
- Gdzie do czorta jest mój koń – Wrzasnąłem.
Nie wiem, czemu to zrobiłem, chyba tylko po to by się od stresować.
Ale mój krzyk odniósł jakiś skutek. Jeden z elfów prowadził w moim kierunku konia…
I to chyba nawet mojego.
Czas się stąd zbierać…
Wdrapałem się na chabetę, i pojechałem w kierunku naszych….

10.05.2004
21:08
[18]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Eldirth Black (po walce)

Ocknąłem się na koniu. Pulsujący ból w boku uświadomił mi, że chyba jeszcze żyję. Obok mnie jechał jeden z członków mojego oddziału. Prowadził mojego konia za wodze i pilnował, żebym nie poleciał pyskiem w śnieg. Kiedy zobaczył, że otworzyłem oczy zatrzymał się i podał mi bukłak z winem. Napiłem się i zerknąłem na bok. Rana była dokładnie i czysto opatrzona. Spojrzałem na niego i wychrypiałem

- Jakie straty w oddziale?
- Sześciu ludzi i trzy konie, Strażniku Krzyża.
- A u Elfów i w Kompanii?
- Nie wiem. Czy mam się dowiedzieć?
- Nie trzeba. Poradzę już sobie. - przejąłem od niego wodze - Wróć do oddziału i niech wszyscy mają oczy szeroko otwarte. - przyjrzałem mu się dokładniej, aby go zapamiętać.

Powoli skierowałem się w stronę Haralda i Taliesina. Ból w boku wciąż mi dokuczał, ale powoli przestawałem go zauważać. Spoglądałem tylko co chwila, czy z rany nie leci krew.Przejeżdżając między pozostałymi przy życiu rozglądałem się uważnie. Liczebnie brakowało mi kilka elfów, ale mogli pojechać na zwiad, natomiast wśród Kompanii nie zauważyłem Bregana. Zrównałem się z Mally'm i zapytałem

- Gdzie Bregan?

Poczekałem czy mi odpowie, skinąłem mu głową i podjechałem do Taliesina i Haralda.

- Jakie straty w tej bitwie? I przy okazji, czy mieliście pojęcie o istnieniu takich sił, tu na północy? Czy wiedzieliście o Nieumarłych? - spojrzałem na nich i czekałem na odpowiedź.

10.05.2004
21:18
[19]

Thun [ Konsul ]

Hadrian Shiva

A jednak wygraliśmy, szkoda że ceną zwycięstwa było poświęcenie się Bregana... było nas ponad dwudziestu a zostało... sześciu. Jeśli będziemy mieli szczęście to może ta liczba nie ulegnie zmianie do jutrzejszego wieczora, a potem? Cholera go wie...

Ci z nas którzy nie zostali ranni opatrywali innych, na szczęście żadna z mych ran nie wykluczała mnie z dalszej walki, chociaż będe musiał bardziej uważać. Widziałem jak Mally podlala zwłoki Bregana, po czym musiał coś wrzasnąć lecz wyjacy wiatr zagłuszył jego słowa. Nikt nie zajmował się chowaniem zmarłych, zresztą niby jakim cudem skoro ziemia jest zamarźnięta na kość. Nie mineło wiele czasu i znów byliśmy w drodze...

10.05.2004
21:20
[20]

MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]

MaLLy

jechałem powoli (raczej sie wlokłem gdyż siniakli dawały osobie zanć...)
po chwwili podjechał do mnie ELDIRTH i zapytał:
- Gdzie Bregan?
- Niestety bregana już z nami nie ma. Pokonał demona, lecz jednocześnie sam postradał rzycie w trakcie tej walki... - odpowiedziałem.

11.05.2004
23:03
[21]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Harald spojrzał na Eldirtha.
- Mamy dziesięciu zabitych. Straciliśmy tez sześć koni. Ponadto dwóch naszych rannych nie doczeka zmierzchu. Musimy ich zostawić tu. Wezmą konie ale jest pewne że nie dotrą do domu....- zrobił krótką przerwę.- Już wielokrotnie mówiliśmy że nie wiemy co nas czeka na północy. Nie spodziewaliśmy się tu takich sił. Jednak przecież wiadomym było że siły mroku nie pozwolą nam byśmy bez problemów dotarli do celu naszej wędrówki. Co prawda spodziewaliśmy się prędzej zielonych a nie tego- wskazał ręka na pole zalane trupami- przecież byśmy się nie pakowali w sam środek jakbyśmy wiedzieli co nas tu czeka. Tych ofiar można było uniknąć, wystarczyło nadłożyć drogi. Teraz wiemy co nas czeka dalej... Szkoda czasu, ruszajmy dalej.
Elf spiął konia i ruszył do przodu kolumny powoli zbierającej się do odjazdu...

11.05.2004
23:03
[22]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

5 dni później.

Było źle.
Gówno prawda, źle to było dwa dni temu... teraz jest gorzej.
Jedzenie skończyło się wczoraj, pasza dla koni przedwczoraj...

Wczoraj zostawili na szlaku jednego ze swoich. Koń pod nim padł, zapasowych już nie było... musiał zostać. To był młody żołnierz papieski, pobłogosławili go a on głośno odmawiał modlitwę. Zasalutował im na pożegnanie mieczem... nie miał jeszcze dwudziestu lat. Kolejna danina dla Północy...

Teraz wszyscy zastanawiali się czy nie woleli by być na jego miejscu. Był już pewnie martwy. A oni nadal musieli jechać.
Głodni i zziębnięci...
Do tego ten cholerny śnieg. Ciągle padał....

Coraz bardziej wierzyli że to nie ma sensu. Cała ta ich wyprawa była gówno warta. Nic tylko zimno i śnieg. Teraz jeszcze głód. Mogli zjeść konie... i zdechli by z głodu za kilka dni bo nie byli by w stanie wrócić na piechotę, ani pewnie dotrzeć do celu... To było przecież lodowe pustkowie tu nie było nic...

Było jeszcze coś poza śniegiem i lodem... była przysięga, obowiązek. Przecież po to wstąpili do wojska czy to imperialnego czy papieskiego. Byli jeszcze martwi towarzysze zostawieni gdzieś tam po drodze. Czy mogli by wrócić, stanąć przed ich grobami i powiedzieć... –Zawiedliśmy, zginęliście na darmo, byliśmy za słabi.
Dlatego tera krok po kroku, w wichurze i śniegu. Głodni i wynędzniali jechali do przodu...
Jeszcze jeden krok, jeszcze godzina, może dzień... niech wiedzą ze zginęliśmy ale się nie poddaliśmy....

11.05.2004
23:04
[23]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Następnego dnia. (świt)

Tu pośród tej białej pustki wszystko widać z daleka.
Jednak byliście pewni ze wczoraj gdy zapadał zmierzch na horyzoncie nie było nic...
Teraz dostrzegaliście go doskonale...
Czarne mury odznaczały się kontrastem na śniegu. Strzeliste wieże wzbijały się ku niebu...
Czarny zamek...

11.05.2004
23:04
[24]

Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]

Ok.
Posty jak zawsze
Aktualizacje wkleję jak tylko będę mógł.

12.05.2004
20:09
[25]

J0lo [ Legendarny Culé ]

Jolo - Tuż przed Czarnym Zamkiem

Zamek był potężny i nie można było go wziąść szturmem. To było pewne. Nie wiadomo też jakie wojska stacjonowały wewnątrz. Podszedłem do Wolnej komapnii...

- Chłopaki nie wiem jak wy ale proponuje wysłać albo Inkwizycje albo Elfy zeby dowiedzialy się co i jak w tym zamku huczy. Nie mam pewności co do intencji Eldirtha a Elfickie wojsko zazwyczaj ma jakiś interes tu i tam więc nie byłbym tutaj zdany na hura-optymizm. Trzymajmy się razem. Za dużo nas już zginęło.

Ile mam racji? Nie wiem. Okaże się.

- Eldirth! Poślij paru swoich... wiernych - jadem kipiało to zdanie - żeby sprawdzili kto i co robi w tym kamieniołomie. Szturmem go nie weźmiemy a raczej rozpieprzanie murów czarami nie wchodzi w rachubę.

Po usłyszeniu tego i owego od Inkwizytora udałem się spowrotem ku Wolnej Kompanii, wyjąłem butelczynę wina i wziąłem łyka.

- Chcecie chłopaki? Nie chciałbym wchodzić tam kompletnie na trzeźwo...

12.05.2004
20:14
[26]

Khe [ terrorysta lodówkowy ]

Khergoth

by to qrwica wziela, nie zamarzlem to zdechne z glodu ...

- tee komu sie znudzilo zycie i nie chce juz dalej jechac? mam ochote na pieczona konine, no co jest, i tak predzej czy pozniej zdechniecie na tej polnocy to moze ktos chce wspomoc towarzyszy daniem ze swojego konia...

grrr gdyby nie to ze nie chcialo by mi sie zapierniczac za nimi na piechte to by tego konia juz dawno nie bylo

gdy nastal kolejny dzien dostrzeglismy zamek

- tee nie pamietam zeby to czarne cholerstwo wczoraj tam stalo, ki pieron? ... cholera znow sie ktos bawi czarami ...
- panocki, nie wiem jak wy ale ja bym chetnie przeszukal spizarnie tego zamku ...tylko jak sie do niego dostac

hmm gdybym znalazl jakas jaskinie pod nim to pewnie bym wyladowal w lochach zamczyska ale znajac moje szczescie nie bedzie zadnych jaskin ni tuneli ...

- no jakies pomysly? ja siem mogiem rozejrzec za jakimis tunelami ale watpie zeby sie cos znalazlo

12.05.2004
20:45
[27]

Gambit [ le Diable Blanc ]

Eldirth Black (droga do nikąd)

Zamek wyglądał pięknie. Cokolwiek nie było w środku, obiecywał brak śniegu i może trochę ciepła...tak samo jak ten obóz kilka dni temu. Szlag...

- Eldirth! Poślij paru swoich... wiernych, żeby sprawdzili kto i co robi w tym kamieniołomie. Szturmem go nie weźmiemy a raczej rozpieprzanie murów czarami nie wchodzi w rachubę.

Jolo najwyraźniej prosił się o strzał rękojeścią miecza w zęby...i to porządny. Wziął się za rozkazywanie nie tam gdzie trzeba. Jednak zrezygnowałem z wybicia mu zębów. I tak już nie umie porządnie rzucać czarów, a sepleniąc byłby zupełnie bezużyteczny, a może nawet jeszcze groźniejszy dla członków tej potępionej wyprawy. Spojrzałem tylko na niego i podjechałem do przodu. Po drodze wziąłem dwóch swoich ludzi, którzy wyglądali na najbardziej sprawnych. Przekazałem też chwilowo dowództwo i polecenia, co zrobić, gdybym nie wrócił. Razem z nimi podjechałem do Haralda

- Daj mi dwóch, albo trzech swoich żołnierzy. Pojedziemy przodem. Skradać się i tak nie ma co, bo widać nas jak na tacy. A nie warto jechać całą kupą... - spojrzałem mu w oczy i czekałem na odpowiedź...

12.05.2004
20:50
[28]

MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]

MaLLy

I znów w drodze…
Z dnia na dzień coraz zimniej. Moje ciało już dawno zrezygnowało z informowanie mnie o siniakach na rzecz przejmującego chłodu.
Kolejne dni spędziliśmy na wyczerpującej podróży… powoli nasz odział zaczął się wykruszać.
Każdy dzień nie różnił się do poprzedniego za wyjątkiem dzisiaj…
Gdy obudziłem się rano moim oczom ukazał się czarny zamek, mógłbym przysiąc ze wczoraj go tam nie było…
- Co to jest Panowie – rzekłem do najbliższej grupki.-Wygląda jak ten miraż jak płonął Kamienny mur, tuż przed atakiem tego czerwonego obrzydlistwa…
Ciekawe czy ten jest prawdziwy…

Usłyszałem rozmowę JOLA i ELDIRTHA.
- Można posłać inkwizytorów albo elfy, ale czy jest sens osłabiać nasze i tak wątłe siły. - Powiedziałem do nich. – według mnie to kolejny miraż albo zasadzka…

Potem odezwałem się do KHERGOTHA.
- Nie ma szans na jakiekolwiek tunele… Spodziewasz się tu krasnoludów?? Niby co mieli by wydobywać lód ??

13.05.2004
14:37
[29]

Ingham [ Konsul ]

W okolicach czarnego czegoś co na pierwszy rzut oka przypomina zamek (Ingham)

Koń zjadł ostatnie zapasy paszy. Powoli zaczynało świtać. Noc dzisiejsza podobna była do poprzednich, zimno, zimno i jeszcze zimno. Na dodatek skąpe ilościdrzew w okolicy nie pozwoliły na rozpalenie porządnego ogniska. W sakwie walały się resztki czegoś co nie zasługiwało na miano prowiantu. Jak tak dalej będzie to zaczniemy zjadać konie. Podszedłem do ogniska, przy którym siedziało kilku Braci z Inkwizycji. Rozmowa nie kleiła się. Wszyscy, mimo wiary pokładanej w Jedynego, mieli już dość tej wyprawy. Zaszliśmy za daleko na północ by teraz zawrócić, byliśmy zbyt słabi by wdawać się w kolejne bitwy. Ruszyłem w kierunku Eldritha modląc się po drodze do Jedynego o opiekę. Zauważyłem jak rozmawiał z Jolo- niezauważalny drobny ruch, gest ręki. Odruchowo zrobiłem to co On. Imperialny zabójca do końca swych dni zachowuje pewne nawyki. Na horyzoncie pojawił się czarny zamek...
Nie tym razem to nie czas na zgrywanie bohatera, niech rusza ktoś inny. Na jedynego do tej pory czuję ostatnią walkę, a warga wciąż mi się nie zagoiła. Podszedłem do swego środka transportu. Trzeba go przygotować do bitwy, swoje rzeczy zresztą też. Zacząłem czyścić broń.

13.05.2004
17:28
[30]

Vinny [ Konsul ]

Valacar

Kolejny dzień podróży. Krótki odpoczynek. I znowu marsz. Nasza podróż była już rutyną.
Był poranek. Gdy tylko otworzyłem oczy, zauważyłem wielki, czarny zamek, który znajdował się wprost przed nami. To bardzo dziwne. Powiedziałem do moich kompanów:

- Jakoś nie przypominam sobie, żeby ten zamek był tutaj wczoraj. Nie ma sensu posyłać tam naszych ludzi. MaLLy ma rację. To chyba jakiś miraż, tak jak wtedy w Kamiennym Murze. Nie warto ryzykować.

Napiłem się trochę wina od Jola. To już resztki tego trunku.
Mury zamku odbijały światło słoneczne. Wyglądały jakby były prawdziwe.
Jednak coś mnie zaciekawiło:

- Albo mi się wydaje, albo na murach tego zamku nie ma nikogo na straży. Bardzo dziwne.

13.05.2004
20:23
[31]

Thun [ Konsul ]

Hadrian Shiva (każdy dobrze wie gdzie)

Jechaliśmy już od 5 dni... z czego już dzień o pustch żoładkach bo wszystko się skończyło. Pusto.. biało... i ten cholerny wiatr. Gdzie sięgałem wzrokiem była pustka... żadnego życia, nic... nie widziałem nawet ani śladu po wilkach Aleksandry, ani ona sama nie odzywała się jak dotej pory... Nie ukrywam że sam również nie miałem na nic ochoty więc gdy tylko mogłem od razu zapadłem w sen...

Kolejny dzień i ogolne zdziwienie bo na horyzoncie dostrzegliśmy zamek, którego wczoraj nie widzieliśmy. Był widoczny doskonale, jego czarne mury były doskonale widoczne wśród białego śniegu... I od razu rozpoczęły się spekulacje których wysłuchiwałem w ciszy... Co jak co ale ja nie miałem najmniejszej ochoty tam jechać pierwszy...

Usłyszałem wypowiedź Mallego o braku straży na murach, nie mogłem więc mu nie odpowiedzieć..


- Mally, albo mi się wydaje, albo jesteśmy na kompletnym zadupiu gdzie nic nie ma więc na cholere komu straże?....
- I żeby było jasne - ja tam pierwszy nie jadę....

24.05.2004
21:38
[32]

MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]

MaLLy
Ta smętna budowla tam stała...
Wszyscy ją widzieli. Wszyscy mieli do miej mieszane uczucia...
nikt nie miał chęci by sprawdzić co to naprawdę jest...

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.