Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
IMPERIUM VI
Watek ten ma być sesją RPG prowadzoną On-Line. Tak więc proszę osoby nie grające o nie dopisywanie się. Wątek ten ma służyć dobrej zabawie więc proszę postronne osoby o nie psucie jej.
Sprawy organizacyjne proszę zgłaszać do wątku którego link podaje poniżej... Ten watek ma służyć tylko prowadzonej sesji. Więc wszystkie wypowiedzi poza grą proszę umieszczać w wątku organizacyjnym.
Lista graczy (uprawnionych do pisania w watku)
1)Paściak
2)Mally
3)Bregan
4)Khe
5)Ingham
6)J0lo
7)Alarkan
8)Thun
9)Milka
10)Gambit
11)Vinny
12)Nadhia
13) Hopkinz
Jeśli pominąłem kogoś to proszę to zgłosić w wątku organizacyjnym.
Link do poprzedniej części
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica
Gdzieś na końcu świata pod karmazynowym niebem rozegrała się bitwa o której nie zaśpiewa żaden bard. Historycy pominą ją w swych kronikach uznając za zbyt mało ważną by marnować inkaust na jej opis.
Jednak dla tych co stali na murach Wolfstone, było to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu... dla wielu było to ostatnie wydarzenie...
Wrota stanicy poszły w drzazgi.
Mally i Hadrian natychmiast skoczyli by zatkać lukę. W ich mieczach odbijały się czerwone promienie słońca. Walczyli jak szaleńcy. Każdy ich cios znajdował lukę w pancerzu przeciwnika. Ciosy Hadriana spadały z niesamowitą siłą. Potrafił jednym ciosem miecza rozłupać tarczę przeciwnika powalając go na ziemię. Do tego działał z niezwykłą szybkością miecz w jego ręku przypominał błyskawicę spadająca na wrogów. Do tej walczącej dwójki doskoczył Roland. Zdawało się że we trzech mogą godzinami powstrzymywać armię zielonoskórych. Jednak każdy ich kolejny cios był słabszy, każda kontra wolniejsza. W końcu któryś z napastników dosięgną celu...
Topór trafił Rolanda w rękę trzymającą tarczę. Przeciął ją i zagłębił się w tułowiu... Nie było krzyku. Roland nie miał na to czasu... Cios zabił go natychmiast... krew wsiąkła w ośnieżoną ziemię.
Hadrian i Mally zaczęli się cofać na dziedziniec...
Orki przystawiły drabiny do murów.
Zaczęły wchodzić na mur.
Jeśli jest rasa która nienawidzi orków, bardziej niż inne rasy to są to z pewnością krasnoludy. Durwig i Kheregoth stali plecami oparci o siebie. W dłoniach mocno ściskali topory. Stara rasa nie uznawała takiego słowa jak „kapitulacja”. Jest tylko zwycięstwo lub śmierć.
Walczyli wiec. Topór przeciw toporowi. Zadając równe cięcia zielonej hałastrze. Orki jednak nieustannie napływały... Wiedzieli ze nie zabiją wszystkich, że któryś okaże się szybszy od nich. Że śmierć dziś bez wątpienia nadejdzie...
Khelregoth poczuł na plecach jak Durwig osuwa się na ziemię. Nie musiał się odwracać by wiedzieć co się stało. Jego kompan, brat, był ranny... Jednak nie mógł podarować sobie wywarcia zemsty na wojowniku który go zabił. Jednym perfekcyjnym cięciem ściął orczy łeb. Dalsza walka na murze nie miała sensu... musiał wycofać się na dziedziniec...
Ingham cisnął ostatnią butelkę z muru... Nie miał czasu napawać się długo widokiem płonącego orka. Musiał ewakuować się z muru i to szybko. Nie da rady powstrzymać ich dłużej na murze... Szczególnie teraz jak „Koktajle Mołowotusa” się skończyły... Zbiegając na dziedziniec Ingham zastanawiał się kim był uczony Mołowotus...
Deliand powoli wycofywał się na dziedziniec... widać było że stracił nadzieję na to, że mogą wygrać ta bitwę... Leżące na środku zwłoki Gavroche z strzałą w jednym z oczodołów tylko potwierdzały jego myśli...
Kolejna kula ognista poleciała w orki. Jolo opadał z sił. Jeszcze jedno dwa zaklęcia i padnie nie przytomny. Może to i lepiej. Nie będzie musiał patrzeć w ślepia orka który go rozrąbie na kawałki. Ale jeszcze nie teraz... teraz jeszcze krok w tył i przygotowanie do następnego zaklęcia... Wykrzyczał jakieś słowa do Bregana jednak ten sprawiał wrażenie nie obecnego. Jakby nie słyszał co mówi... Wyglądał na człowieka który wie że dziś zginie...
Valacar również że pewnie dziś zginie... Jednak jak miał zginąć to w walce... jak wojownik z mieczem w ręku. Tu i teraz. Walcząc z przeważającymi siłami wroga. Pomyślał że piękna była by z tego pieśń... niestety nikt nie będzie wiedział o tym że tu walczyli i ginęli dziś. Co tam... natarł na kolejnego orka.
Nie wiedział czemu tu był... po jaka cholerę walczył w tej bitwie. Przecież to nie jego wojna. Nie jego dom. A jednak był tu i walczył. Sztylety przeciw toporom. Trafiał bezbłędnie mimo bólu w nodze. Jeden z noży zostawił w orczym gardle... zaczął cofać się na dziedziniec.
Strzała za strzałą. Prawie każda trafiała z precyzją elity imperialnych strzelców. Narien wraz z Haraldem i resztą elfów zasypywała gradem strzał zielonoskórych. Orki padały jeden po drugim... jednak ręka sięgnęła wkrótce po ostatnia strzałę. Kołczan był pusty... musieli się cofnąć.
Stali zbici w kupę. Na środku dziedzińca wsparci o siebie plecami. Orki otaczały ich...
Do ich uszu doszedł dźwięk jakiego nie spodziewali się usłyszeć... Ktoś dmą w róg. Usłyszeli okrzyk, przebijający się
- Ku chwale Naszego Pana... – okrzyk podchwyciło wiele gardeł.
Bregan jako pierwszy zareagował.
- Wolna kompania!!! – rzucili się do ataku. Walczyli tak jak potrafili najlepiej.
Nie wiedzieli co się dzieje. Jednak orki przestały napływać przez bramę. Odsiecz przybyła...
Wstąpiła w nich nowa nadzieja... może uda się wygrać, może doczekają zmierzchu... Orki były zaskoczone że pozostało w nich tyle siły. Że zaczęli spychać je w kierunku bramy...
Szereg zielonoskórych się załamał. Zaczęli uciekać w kierunku bramy. Jednak nie dane im było uciec. W bramie spotkała ich śmierć...
Śmierć w czerwonym płaszczu z płonącym krzyżem.
Nie spodziewali się zobaczyć tej twarzy już nigdy...
Na czele kilkunastu jeźdźców w barwach inkwizycji przez szczątki bramy wjechał Eldirth ... Bitwa była wygrana... ale co dalej...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Posty i Aktualizacja jak zwykle... czyli gadamy ile chcemy robimy tylko raz:)
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Orki padły, kilka próbowało uciec...nadaremnie. Pan poprowadził nasze miecze ku zwycięstwu. Niestety kilku z mojego oddziału legło. Pocieszeniem jest jednak to, że nie martwią się już niczym, a tylko radują u boku Pana. Wraz z pozostałą częścią oddziału wjechałem przez resztki bramy do stanicy. Rozejrzałem się. Niedowierzanie i wściekłość malujące się na twarzach żołnierzy Wolnej Kompanii było wspaniałym widokiem. Uśmiechnąłem się do siebie. Jednak już po chwili uznałem, że trzeba zrobić coś innego. Odwróciłem się do swoich ludzi.
- Rozkulbaczyć konie. Oporządzić, nakarmić i napoić. Zająć się rannymi. Orki wypieprzyć za bramę i spalić. Tych, którzy polegli od nas i ze stanicy przygotować do pochówku. Dziesięciu z was zająć pozycje na murach i mieć oczy i uszy otwarte, załoga stanicy się do tego na razie nie nadaje. Jeżeli potrzebujecie jedzenia, to jedzcie teraz. Później może nie być okazji. Jeżeli ktoś wymaga odpoczynku, to kwatery są tam. Ruszać się...nie ma czasu do stracenia. Pan nam sprzyja, ale oczekuje od nas zaangażowania i wiary.
Zsiadłem z konia i przekazałem wodze jednemu z mojego oddziału. Odwróciłem się do tych, którzy pozostali z załogi stanicy. Wzrokiem odszukałem Mally'ego. Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem krzywo. Poprawiłem chustę zaczepioną pod szyją. Wytarłem orczą posokę z miecza, płachtą ubrania jakiegoś trupa.
- Witaj ponownie Wolna Kompanio. Mam wrażenie, że Pan obdarzył was niebywałą łaską, przywodząc nasz oddział do stanicy akurat w takim momencie. Wygląda na to, że musimy porozmawiać. - Rozejrzałem się - Gdzie jest Stark? Kto tu dowodzi?
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva
Walczyłem z Mallym ramię w ramię, na naszych mieczach odbijały się czerwone promienie słońca, a każdy nasz cios znajdował lukę w pancerzu przeciwnika. Ciąłem mieczem z tak ogromną szybkością że sam byłem tym zaskoczony. Do naszej dwójki doskoczył Roland i zaczęliśmy we trójkę spychać orki spowrotem w kierunku bramy. Topór pojawił się z nikąd i spadał na Rolanda który usiłował zasłonić się tarczą. Bez powodzenia - topór przeszedł przez jego zasłonę i wbił się w jego ciało. Roland nawet nie krzykną, był już martwy zanim przeciwnik wyrwał topór z jego piersi. Zwycięski ryk orka zamienił się w niezrozumiały bulgot gdy mój miecz pozbawił go ręki trzymającej topów i zagłębił się w jego ciele. Orki ponownie napierały i musieliśmy zacząć ponownie się cofać na dziedzinieć odbijając mieczami ich ataki. Wycofując się poczułem za sobą leżące ciało, spojrzałem za siebie i zobaczyłem ciało człowieka którego odnaleźliśmy w lesie. Poczułem jak zbierająca we mnie złość dodaje mi sił, w ostatniej chwili odbiłem topór orka i jednym potężnym cięciem pozbawiłem go głowy. Odcięty łeb upadł pod nogi innego orka który wyglądał na zaskoczonego tym faktem. Miał równie zaskoczony wyraz pyska gdy mój miecz przebijał jego serce...
Staliśmy zbici na środku placu otoczeni przez zielonych, gdy wszyscy usłyszeli odgłos rogu i krzyk, krzyk pochwycony po chwili przez wiele innych gardeł. Bregan krzykną i pownownie wszyscy ruszyliśmy do ataku na zaskoczonych orków. Nie wiedziałem co się działo na zewnątrz ale orki przestały napływać przez bramę, więc zaczęliśmy spychać pozostałych na placu w kierunku bramy. Zieloni widząc jak nasze miecze powalają ich kompanów rzucili się do ucieczki w kierunku bramy. Bramy gdzie czekała na nich śmierć. Śmierć z płonącym krzyżem na płaszczu - Inkwizycja. Jako pierwszy z bramy wyjechał... Eldirth... a za nim kolejni.
Walka była skończona, dopiero teraz poczułem palący ból we wszystkich mięśniach mego ciała. Cały plac by pokryty ciałami orków jak dywanem. Niestety było to gorzka wygrana, wśród tych wszystkich ciał było kilka ciał naszych towarzyszy. Eldirth siedząc na koniu spojrzał w naszym kierunku i uśmiechną się dumnie. Zupełnie jakby oczekiwał naszej wdzięczności. Nikt się nie odezwał, uśmiech znikną z jego twarzy i zaczą krzyczeć do swoich. Po chwili zsiadł z konia i odezwał się do nas.
- Witaj ponownie Wolna Kompanio. Mam wrażenie, że Pan obdarzył was niebywałą łaską, przywodząc nasz oddział do stanicy akurat w takim momencie. Wygląda na to, że musimy porozmawiać. Gdzie jest Stark? Kto tu dowodzi?
Odpowiedziałem jako pierwszy...
- Masz absolutną rację... to TWOJE wrażenie - powiedziałem z sakrazmem - Gdzie jest Stark? Tam... w tamtym grobie. Nie wiem kto teraz tu dowodzi, ale na pewno nie TY i twoje psy... - splunąłem na ziemię, machnąłem ręką i odszedłem w poszukiwaniu ciał towarzyszy.
Jako pierwszego odnalazłem Rolanda, leżał w kałuży własnej krwi zmieszanej z krwią zielonych. Jego twarz była spokojna, przez moment wydawało mi się jakby się uśmiechał. Wbiłem miecz w ziemię obok, wziąłem jego ciało i przeciągnąłem na bok placu. Następnym był człowiek odnaleziony w lesie, nawet nie zdążyłem poznać jego imienia, strzała wystawała z jego oka. Wyrwałem ją i jego ciało położyłem obok Rolanda. Na murze odnalazłem ciało Durwiga, otoczonego ponad dwudziestoma ciałami orków, i jego również ułożyłem obok pozostałej dwójki. Trójka bohaterów leżała martwa ze swą bronią w rękach. Zaden bard nie zaśpiewa o tym że zgineli walcząc o życie swoje i nasze... Jednak my będziemy pamiętać...
- To nie jest w porządku... wy zgineliście, podczas gdy ja nawet nie jestem ranny... to nie jest w porządku... - powiedziałem cicho, ze łzami spływającymi po twarzy...
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - Stanica
Walka trwała w najlepsze. Rzuciłem kolejną kulę ale to było nieskuteczne. Dalej napierali. Stać mnie było jeszcze na dwa, może trzy czary lecz nie ryzykowałem na razie. To mogło nawet oznaczać śmierć dla mnie.Roland, Mally, Hadrian, Durwig wszyscy walczyli jak by to był ostatni raz w ich życiu. To mogłby być ostatni raz w ich... naszym życiu... choć coś usłyszałem! Odsiecz! Moja radość jednak szybko minęła. Eldirth Black, Inkwizytor Eldirth Black przybył nam z pomocą wraz z elitą Świętego Oficjum. Gdy walka uspokoiła się a orki już leżały podjechał do nas Eldirth.
- Nie licz tylko na powitanie w stylu hip hip hura...
Zaraz zemdleje... nie... nie mogę... trzeba jeszcze pogrzebać naszych kompanów...
Podszedłem do Hadriana który już się zajmował zbieraniem. Wziąłem łopate i zacząłem kopać. Po kilku chwilach były już trzy stosowne doły. Zakręciło mi się w głowie
- Chłopaki umieście ich tam. Muszę iść się zdrzemnąć bo nie jestem w najlepszej formie. Ta walka mocno mnie osłabiła...
Poszedłem do kwater lecz tuż przed wejściem zakołysałem się... i zemdlałem z wycieńczenia, padając twarzą w błoto. Całe szczęście, że ostatkiem sił się jakoś obróciłem twarzą w niebo... bym się jeszcze udusił przypadkiem...
Ingham [ Konsul ]
INGHAM(stanica)
Zbiegłem w dół, minąłem Jola, który rzucał kolejny czar. Spojrzałem w kierunku bramy, przez którą wlewały się potokiem orki. Wystrzeliłem kolejne strzały, padło jeszcze trochę ścierwa. Usłyszałem tryumfalny krzyk jednego z nich, zaraz potem przerwany charczeniem. Spojrzałem w tamtą stronę na czas żeby ujrzeć Hadriana w szale bojowym, zabijającego kolejnego orka. Coś było jednak nie tak. Jakby mniej osób stojących ramię w ramię.
Cofnąłem się w kierunku, z którego Narien wraz z Haraldem i resztą elfów zasypywała gradem strzał zielonoskórych.
Powoli zaczęły kończyć mi się strzały.
Ojcze Niebieski jeżeli mam tu zginąć to weź moją duszę w swe objęcia. Ty jesteś strachem pokonanych, Ty jesteś krwią niewiernych rozlaną na cześć Imienia twego. Prowadź mnie Panie ciemną doliną wśród nieprzyjaciół Twoich, i daj mi siłe bym uczynkami sewmi mógł chwalić Ciebie.
Małe ręczne kusze wystrzeliły w nadbiegające orki. Wszyscy cofali się ku centrum placu apelowego. Odrzuciłem łuk, kusze.
Szkoda, że wilk nie dały rady przebić się do Nas, ale dzięki Ci Aleksandro za okazaną pomoc. Panie oddaję w ręce Twoje ducha mego, prowadź w tej ostatniej walce moje ręce, aby ciosy były śmiertelne.
Jednym płynnym ruchem zaciągnąłem chustę na twarz, zasłaniając usta i nos, tak żeby nikt nie widział grymasu na twarzy, kiedy będę umierał. Wyciągnąłem miecz i sztylet.
Cóż znak rozpoznawczy, drugi taki miał ktoś, kto przyszedł tu wypełnić pewną misję i odszedł. JA zostałem, ale kim teraz jestem? Bratem z Wolnej Kompanii? Inkwizytorem- Krwawym rzeźnikiem z Nithilgorskich Lasów? Kim jestem?
Ramię w ramię staliśmy zbici w gromadę na placu.
-Tak chyba w pieśniach opiewa się braterstwo miecza Bracia. Na śmierć psubratom, za Boga Jedynego. Módlcie się do nich, bo oto nadchodzi dzień sądu.
Uderzenie za uderzeniem, w złości, smutku i żalu, zadając kolejne cięcia robiłem rachunek sumienia. Już wiedziałem, kim jestem, a raczej, kim stałem się.
Brat Inkwizytor z Wolnej Kompanii- wyrok śmierci ze strony papieża i Inkwizycji, nieufność ze strony Braci czy tak ma wyglądać moje dalsze krótkie życie. Nie raczej nie. Za kilka uderzeń serca będę leżał tu martwy. Nikogo już nie zainteresują moje wewnętrzne rozterki.
Uderzyłem kolejny raz, kiedy gdzieś w oddali odezwał się glos rogu, a potem usłyszałem dobrze znany okrzyk:
-Ku chwale Naszego Pana...
Orki jakby osłabły, powoli zaczynały się cofać, moi towarzysze zaś zaczęli krzyczeć:
- Wolna kompania!!!- i z tymi słowami rzucili się do ataku.
- Boże prowadź Nas, Prowadź Wolną Kompanię- ryknąłem i skoczyłem w stronę cofającego się zielonoskórego.
Po kilku minutach było już po bitwie. A może przed nią, kto wie, bo w miejscu gdzie była brama ukazał się Eldrith Black.
Błogosław Panie ten dzień. Dzień zwycięstwa.
-Witaj ponownie Wolna Kompanio. Mam wrażenie, że Pan obdarzył was niebywałą łaską, przywodząc nasz oddział do stanicy akurat w takim momencie. Wygląda na to, że musimy porozmawiać. – Eldrith rozglądał się chwilę poczym zapytał - Gdzie jest Stark? Kto tu dowodzi?
Hadrian podszedł w kierunku Eldritha, powiedział mu coś, nie słyszałem jednak tego, bo stałem nad jednym z zielonych, robiąc mu dodatkowy otwór oddechowy w tchawicy.
Widziałem jak Bracia rozpoczynają grzebać Naszych zmarłych. Podszedłem do Eldritha.
-Witaj, Niech Pan błogosławi Ciebie - ściągnąłem chustę z twarzy- Stark nie żyje. Zmarł od odniesionych ran.
Spojrzałem na kilka kopców na środku placu.
- Nie on jeden zresztą jak widzisz. Z czym przybywasz Bracie?- Spojrzałem na niego czekając odpowiedzi. Liczyłem na najgorsze, papież nie pozostawiał swoim sługą wolnego wyboru, Inkwizycja też zresztą nie. A ja byłem jej częścią, tak jak byłem częścią Wolnej Kompanii.
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth - stanica
Co innego zamierzalem, co innego zrobilem. Zobaczylem ze Ci w bramie jakos sobie radza ale na murach jest nie za wesolo wiec nawet sie nie obejrzalem a walczylem razem z Durwigiem przeciw panoszacemu sie wokolo zielonemu plugastwu. Walczylismy jak w transie ale w koncu stalo sie to co mozna bylo przewidziec ... jeden z nas padl, na szczescie o ile mozna to tak nazwac nie bylem to ja. Bylo ich duzo, za duzo, chcac nie chcac musialem sie wycofac na plac, zreszta nie bylem sam, wszyscy pozostali przy zyciu sie tam zebrali. Pewnie dlugo bysmy nie powalczyli gdyby nie odsiecz, milo bylo dobijac zdezorientowane orki, jednak gdy zobaczylem co to byla za odsiecz nie wiedzialem czy mam sie cieszyc czy przeklinac. Zamiast tego pomoglem Hadrianowi i Jolowi w pochowku. Pozniej rozejrzalem sie po placu.
tak krotko tu jestesmy a tak wiele mogil sie tu pojawilo a to jeszcze nie koniec
Zobaczylem przewracajacego sie Jola, podszedlem do niego i podnioslem go
- no stary zasluzyles na odpoczynek, w koncu udalo Ci sie nikogo z nas nie trafic
usmiechnalem sie (w koncu zycie toczy sie dalej, jeszcze pewnie nie jeden z nas zginie) i odprowadzilem Jola na jego prycze
Milka^_^ [ Potępieniec ]
Deliand - stanica
Walka wrzała i wrzała... Orków wydawało się być coraz więcej i więcej. Powoli się zacząłem wycofywać na dziedziniec. Traciłem powoli nadzieję na wygraną. Kilku z nas nie przeżyło tej bitwy, a to wydawało sie być początkiem. Początkiem, który zwiastował koniec...Gavroche leżał trupem ...
Ładna rzeznia...[pomyślałem]
Zauważyłem kilka ludzi. Odsiecz była bliska. Teraz szala przechyliła się w naszą stronę. Dobra nasza. Złamali szyk zielonych i teraz ci w popłochu zaczeli uciekać. Bitwa był już nasza... Kilku naszych padło .. Szkoda bo byli z nich żołnierze. Nasz niedawny kompan Eldirth wjechał z resztą inkwizycji.
Co teraz ? Nie było zielonych, jest inkwizyjca....
Vinny [ Konsul ]
Valacar – Stanica
Na początku nie wierzyłem w zwycięstwo. Orki napierały z każdej strony. Stanica utonęła w oceanie zielonych łbów. Nie mogłem dostrzec nikogo z moich kompanów. Wszędzie tylko żądni krwi wrogowie. Pospiesznie wyciągnąłem swój miecz. W drugiej dłoni trzymałem zapaloną pochodnię. Nie zwlekając wtopiłem się w wir walki.
Próbowałem ogniem odstraszyć od siebie napierających orków. Następnie atakowałem zdezorientowanych wrogów. Celowałem w klatkę piersiową i brzuch. Walka była bardzo ciężka. Niebo stawało się coraz bardziej czerwone. Przyjmowało barwę przelewanej krwi.
Dostrzegłem Rolanda, który runął martwy na ziemię. Jolo zaatakował kolejną Kulą Ognia. Trafił. Wyrabia się pomyślałem.
Moje ciosy były coraz celniejsze. Powalałem większość atakujących mnie wrogów. Ta bitwa wcale nie musi być przegrana.
Orkowie zaczęli uciekać w popłochu.
Jednak wtedy u bram Stanicy pojawiło się coś o wiele gorszego.
Na dziedziniec wjechał Eldirth z kilkunastoma jeźdźcami. Spytał się o Starka. Nie wróżyło to nic dobrego.
Za chwilę znowu rozegra się tu kolejna bitwa.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
No tak...niczego innego się nie spodziewałem. Chłodne przyjęcie. Dobrze, że nie stalowo chłodne. Ingham powiedział, że Stark nie żyje, jednak nadal nie wiem kto dowodzi. No cóż...teraz najtrudniejsza część zadania.
Rozejrzałem się w poszukiwaniu Hadriana, który gdzieś poszedł. Zobaczyłem go przy ciałach swoich towarzyszy. Podszedłem do niego.
- Walczyli dzielnie...wiem to chociaż ich nie widziałem. Teraz jednak muszę Cię prosić, abyś ze mną poszedł. Muszę z Tobą porozmawiać. Z Tobą i z tym elfem od Ligi, Haraldem, o ile dobrze pamiętam imię.
Spojrzałem na twarz Hadriana i czekałem na jego reakcję.
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (stanica)
Te walkę zapamiętam do końca swych dni.
Orki na nas napierały z potężną siłą zmuszając do wycofania.
Atakowałem prawie na oślep, przy takiej ilości wroga nie miało to większego znaczenia.
Rządy cios i tak był celny.
Jeden po drugim padali towarzysze z kompani.
Chyba jednak naprawdę nie ujrzę kolejnego ranka.
Atakujące monstra zmusiły nas do utworzenia zwartego szyku.
Nagle usłyszałem krzyk:
-Ku chwale Naszego Pana...
Tego tu jeszcze brakowało. Inkwizycji.
Orki zaczęły się powoli wycofywać.
Ale nie daliśmy im szans ucieczki. Zabijając jednego po drugim.
A jednak ujrzę kolejny poranek.
W bramie zobaczyłem koni jeźdźca inkwizycji.
To był ELDIRTH.
Po bitwie spojrzał na mnie z szyderczym uśmiechem…
Tak się nas obawiał, że sprowadził kumpli???
Rozejrzałem się po placu.
Wielu z naszych odeszło na zawsze.
Z mojej drużyny zostało tylko trzech…
Podszedłem do BREGANA.
Musimy coś wymyślić, bo jak wrócą elfy to ten parszywy inkwizytor gotów będzie zacząć walkę z nimi. – Powiedziałem. – a tego możemy już nie przeżyć… Musisz coś zadecydować po śmierci STARKA i znikniąci naszej dziesiętniczki z dowodząchych zostałeś tyko ty.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva
W czasie gdy stałem nad ciałami dołączył do mnie Jolo i zaczą kopać groby, po kilku minutach były gotowe i razem z Khergothem który również do nas dołączył pochowaliśmy towarzyszy. Jolo stwierdził że musi iść się przespać ponieważ jest wyczerpany po walce. Nie dziwiłem mu się... wszyscy byliśmy wyczerpani. Zostałem sam nad grobami, byłą to chyba dobra chwila by skontaktować się z Aleksandrą. Jak zwylke usiłowałem się skupić i przekazać jej wiadomość:
- Aleksandro, dziękuję za pomoc, wygraliśmy ale niestety trójce z nas nie dopisało tyle szczęścia. Na domiar złego zjawiła się inkwizycja. Nie mam pojęcia czego chcą lecz jeśli czegoś się dowiem to od razu cię poinformuję. Jeśli czegoś będziesz potrzebowała to... - ze skupienia wyrwał mnie czyjś głos. To był Eldirth, stał obok mnie i mówił że musi porozmawiać ze mną i z Haraldem... chyba coś mu się pomieszało od tej durnej inkwizycji..
- Nie wiem czy mamy o czym rozmawiać... Harald? Wyjechał stąd dwa dni temu, może chodzi ci o Taliesina?. W każdym razie wysłucham co masz do powiedzenia, możemy tą rozmowę odbyć w... kuchni.. - odpowiedziałem sucho, po czym wróciłem po swój miecz i skierowałem się w kierunku kuchni. Po drodze zawołałem Taliesina i poprosiłem by również z nami poszedł. Gdy byliśmy na miejscu wziąłem kawałek suszonego mięsa i usiadłem przy stole - więc... mów co masz do powiedzenia...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Poszliśmy z Hadrianem do kuchni. Po drodze rozejrzałem się za Taliesinem. W środku Hadrian usiadł, zaczął jeść i kazał mi mówić. Westchnąłem.
- Muszę wiedzieć co idzie z północy. Muszę również wiedzieć, dlaczego wiki i wilkołak pomagały Wam w tej walce. Tej drugiej części mam nadzieję dowiedzieć się od Ciebie. Może i czegoś o zagrożeniu z północy, ale ten temat należy do Taliesina. Mam wrażenie, że nie powiedział nam wszystkiego, kiedy jeszcze żył Stark. A poza tym, miłoby było gdybyście okazali jakąkolwiek wdzięczność...w końcu uratowaliśmy wam tyłki. Tylko mi nie mów, że powinien wystarczyć mi fakt, że jeszcze nikt z Was nie rzucił się na mnie z mieczem. Zresztą...dziwne macie podejście. Ingham chadza jak gdyby nigdy nic, Gavroche'a też na początku przyjęliście jak brata, chociaż trąbił na lewo i prawo, że jest człowiekiem Papieża...tylko do mnie się przypieprzyliście...ciekawym dlaczego...losowanie jakieś było? No ale to nie o tym miała być rozmowa...do tej kwestii mam nadzieję jeszcze wrócimy. Teraz najważniejsze. Co z tymi cholernymi wilkołakami i dziewczyną, oraz co idzie z północy. Chciałbym dowiedzieć się wszystkiego...Mogę zaręczyć, że będzie to dla was z pożytkiem...
Zamilkłem czekając na słowa Hadriana i na pojawienie się Taliesina...
HopkinZ [ Senator ]
Xanatos El'tan (stanica)
Dziedziniec
Wrogowie na nas nacierali. Nie mieliśmy szans. Tylko ja, dwa małe miecze... i orki. Masy orków. Chociaż tak już ich tłumy posiekaliśmy to ci jednak wciąż parli na nas. Byle do przodu.
Zostaliśmy zepchnięci w małe kółko. Nie było już wyjścia. Nagle wjechały oddziały inkwizycji. Na ich czele stał mój wybawiciel. Wybawicile, który uratował mnie przed wrednymi owadami. Teraz ponownie ratował mnie przed orkami. Miałem u niego dług życia...i to podwójny.
Dziedziiniec i kuchnia
Patrzyłem jak ktoś zbiera ciała martwych. Potem Wybawiciel pogadał z nim trochę. Zbieracz ciał ruszył do budynku. Wybawiciel także ruszył. Pokuśtykałem za nim. Dorwałem ich obu w kuchni. Podszedłem do Wybawiciela.
- Panie? Nie znam nawet twojego imienia. Jednego jednak jestem pewien. Uratowałeś mi życie już dwa razy. Gdyby nie ty, dwa razy byłbym już martwy. Tylko i wyłącznie tobie zawdzięczam to, że mogę teraz tutaj stać.
Spojrzałem mu prosto w oczy.
- Będę ci służyć w czymkolwiek zechcesz. Od dziś mam u ciebie podwójny dług życia.
Skłoniłem się i czekałem na odpowiedź.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva
Siedziałem przy stole kończąc jeść gdy Eldirth mówił to co miał do powiedzenia, gdy skończył chciałem mu zacząć odpowiadać lecz w tym samym czasie "młody" wpadł do kuchni, zaczą się przed nim płaszczyć i nazywać wybawicielem. Cała ta sytuacja była conajmniej śmieszna... o ile nie żałosna... ale w końcu skończył i mogłem się odezwać.
- Powinien wystarczyć ci fakt, że jeszcze nikt z nas nie rzucił się na ciebie mieczem.. - odparłem uśmiechając się krzywo
- Ale do rzeczy... Niby skąd ja mam to wszystko wiedzieć? Co ja jestem? encyklopedia dla bohaterów? Nie mam zielonego pojęcia co idzie z północy. Sam widziałeś co tutaj dzisiaj przylazło. Dlaczego wilki i wilkołak pomagały nam w tej walce? Może również ktoś inny chce powtrzymać to co nadciąga z północy, chociaż ciągle nie mam pojęcia co to ma być... Gavroche? Tak miał na imię? Po tym jak wróciłem do stanicy nawet go na oczy nie widziałem. Ingham? Nie mam pojęcia co tutaj się działo podczas mojej nieobecności i nie drążyłem tematu. Jest jak jest. Dziewczyna? Jak zapewne wiesz ma na imię Aleksandra... nie wiem jak zareaguje na WAS, ale dla NAS nie stanowi żadnego zagrożenia i ja jej ufam. Nic więcej o niej nie wiem... I niby jaki miałby być z tego pożytek dla nas? - spytałem biorąc kolejny kawałem mięsa... nie wiem dlaczego ale byłem głodny, jak to się mówi, jak wilk. Zastanawiałem się też kiedy Taliesin ma zamiar się zjawić, przecież wyraźnie go o to prosiłem...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Zanim Hadrian się odezwał, wpadł Xanatos i zaczął mi dziękować za ocalenie życia. Mówił coś o długu...chciał też poznać moje imię...westchnąłem.
- Jestem Eldirth , Eldirth Black . Zapamiętaj to i nie okazuj zbytnio tej wdzięczności...wygląda na to, że nie jest to tu mile widziane. Moja osoba nie jest tu popularna.
Wysłuchałem uważnie Hadriana . Coś tu nie grało...
- Powiadasz, że owa Aleksandra nie stanowi zagrożenia dla Wolnej Kompanii...Cóż...wyłażący z ziemi Torqu i ten drugi żołnierz, który tak szybko porósł sierścią i zapuścił kły, to chyba nie były prezenty powitalne, świadczące o przyjaznym usposobieniu...coś więc musiało się zmienić...chciałbym się dowiedzieć co. - kątem oka zerknąłem na drzwi wypatrując Taliesina . - Co do pożytku. Dowiecie się kiedy poznam całość tego co się tu dzieje...a do tego potrzebny jest jeszcze ten elf. Poza tym przydałby się jeszcze ktoś, kto przybliżyłby mi wydarzenia ostatnich trzech dni...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica
Żołnierze Inkwizycji zsiadali z koni. Było ich ok. czterdziestu. Widać było na ich twarzach zmęczenie ale i radość. Właśnie wygrali bitwę. Pogonili zielonoskórych. Jedyny dziś czuwał nad nimi i dał im zwycięstwo. Wielu z nich klękało i szeptało modlitwę dziękczynną za sukces, oraz za poległych towarzyszy.
Po modlitwie zaczęli znosić ciała swych poległych przyjaciół do stanicy. Inna grupa ściągała na kupę ciała orków. To będzie wielkie ognisko.
Niech wszyscy na północy wiedza że przybyli. Że żołnierze Jedynego odnieśli dziś pierwsze zwycięstwo....
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica (Kuchnia)
Do kuchni wszedł Taliesin.
Pomieszczenie było dość ciemne. Nie wiele promieni słonecznych tu docierało.
Przy stole siedziało trzech mężczyzn. Ich twarze skrywał cień. Nie mieli powodów by być przyjaciółmi... mogli nawet uważać że są swoimi wrogami.
Jednak mieli świadomość że ich dzisiejsze słowa, ich decyzje mogą zdecydować o losach całej północy. Spoczywała na nich wielka odpowiedzialność... Nie mogli pozwolić by osobiste konflikty stanęły przed losami setek może tysięcy ludzi. Musieli dziś podjąć decyzje...
Taliesin popatrzył na Eldirtha i Hadriana.
- Już powiedziałem że nie wiem co idzie z północy. Jednak mogę ci powiedzieć że ja i moi przyjaciele, którzy przybędą tu jutro lub pojutrze pójdziemy tam i zmierzymy się z tym. Nie musisz się martwić. Kościołowi chyba na rękę że heretycy oddalają się od jego ziem. Zresztą chyba odwalamy robotę, która do was należy... oczywiście w czasie gdy nie zajmujecie się swoimi małymi gierkami politycznymi... Powiem raz jeszcze. Nie wiem co idzie z północy. Ale wiem, że są ludzie którzy poświęcą wszystko by to powstrzymać... my tam idziemy na śmierć, więc Najświętsza Matka Kościół oraz Jego Ekscelencja Papież nie musi się nami już martwic. Czy to nie jest wam na rękę? Pozbywacie się jednego wroga rękami drugiego... wy to nazywacie polityką, my poświęceniem....
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Aktualizacja chyba w poniedziałek....
Posty jak zwykle.
Thun, Gambit, postaram się odgrywać i dopisywać Taliesina w rozmowie.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Wysłuchałem Taliesina w spokoju. Kiedy skończył spojrzałem mu w oczy.
- Jak myślisz elfie. Po jaką cholerę pędziliśmy do tej stanicy jakby nas goniły demony. Czy uratowanie waszych żywotów nazywasz "gierkami politycznymi". Jak widzę bardzo łatwo przychodzi Ci plucie innym pod nogi. Twoje mniemanie o poświęceniu i męczeńskiej śmierci, za innych stawia Cię w Twoich oczach wyżej ode mnie? Tylko dlatego, że ja wykonuję rozkazy? Posłuchaj mnie mości Taliesinie . Nie przyjechaliśmy tu po to, żeby umożliwić wam popełnienie dość skomplikowanego samobójstwa. Nie wyrokuj również jaka robota należy do nas. To może zawyrokować jedynie Najwyższy poprzez usta Jego Ekscelencji Papieża.
Zapytam jeszcze raz. Co idzie z północy? Nie oczekuję dokładnej odpowiedzi w rodzaju szczegółowego wyliczenia wojsk najeźdźców. Chcę tylko wiedzieć jedno. Czy zbliżają się zwykłe bestie i istoty o czarnych sercach, takie jak te orki, jednak jest ich miliony, czy też możemy mieć do czynienia z mocami piekieł? Z nieśmiertelnymi demonami? A może jedno i drugie? A może jest to coś zupełnie innego, o czym nie ma żadnych informacji...jednak wiadomo, że jest czymś, z czym jeszcze nikt się nie spotkał...?
Czy rozumiesz teraz czego chcę się dowiedzieć elfie?
Thun [ Konsul ]
I znowu to samo... ledwo Eldirth skończył gadać i chciałem powiedzieć swoje gdy do kuchni wparował Taliesin. Nie powiedział nic konkretnego, ale ładnie wyraził się o kościele i całej tej jego szopce. Chyba zaczynam go lubić, ale oczywiście Eldirth dalej śpiewał swoje o najwspanialszym papierzu...
- Eldirth... chciałbym zauważyć że "ten drugi żołnierz, który tak szybko porósł sierścią i zapuścił kły" jeszcze chwilę temu atakował zielonych. Tak więc sądzę że jest po naszej stronie, dlaczego? dlatego że gdy wracałem do stanicy 3 dni temu spotkałem go na swej drodze i nie zostałem zaatakowany. CO do Aleksandry... nie masz żadnego dowodu na to że Aleksandra i dziewczyna która tutaj się pojawiła to ta sama osoba. A nawet jeśli to teraz gdy miałem okazję z nią porozmawiać mógłbym powiedzieć że "testowała nas". Co do tego co powiedział przed chwilą Taliesin. Nie mogę zaprzeczyć że się z nim nie zgadzam. Ja idę razem z nimi, chyba... to nie zmienia faktu że kościół tylko na tym zyska ponieważ będzie mógł sobie przejąć opuszczoną stanicę, a co za tym idzie wszyscy dobrze wiemy. I ile razy jeszcze będziesz pytał o to co idzie z północy? Przecież mówi wyraźnie że również tego nie wie, prócz tego że zieloni zaczynają się organizować i co za tym idzie sam widziałeś. Ja wiem że już nigdy nie wrócę na południe i że północ będzie moim grobem, może już jutro, a może za 50 lat. To jednak nie zmiena faktu że pójdę tam gdzie będe potrzebny. Więc teraz bądź tak miły i w końcu powiedz jaki mamy pożytek z tego że tutaj siedzimy, zamiast ciągle zasłaniać się tym że chcesz się więcej dowiedzieć. Niczego więcej od nas się nie dowiesz, ani od nikogo innego z tych którzy jeszcze żyją. Nic się nie działo w ciągu tych trzech dni. Chyba żeby liczyć to że mogłem być już martwy, to że zmarł Stark, to że elfy pomogły nam naprawić jako-tako zniszczenia stanicy, chociaż na darmo bo znowu brama nadaje się do wymiany, i w końcu atak zielonych. Koniec i kropka. Nic więcej się nie działo.
Vinny [ Konsul ]
Valacar – Stanica
Żołnierzy Inkwizycji było około czterdziestu. W bitwie pewnie nie mielibyśmy z nimi szans. Szczególnie na koniach, mogli budzić strach. Jedno pytanie nie mogło mi dać spokoju: Po co oni tu przyjechali?
Taliesin, Eldirth i Hadrian udali się na naradę.
Wielu jeźdźców uklękło i zaczęło się moglić. Rzeczywiście wierni słudzy papieża. Ciekawe, czy modlą się z własnej woli, czy tylko czynią to, do czego ich zmuszano.
Po modlitwie część jeźdźców zaczęła zbierać ciała orków na stos. Postanowiłem im pomóc. Zapytałem się jednego z żołnierzy, który wydał mi się najbardziej poczciwy:
- Wybacz, że pytam, ale bardzo chciałbym wiedzieć po co tak naprawdę tu przyjechaliście i pomogliście nam w bitwie?
Czekałem na odpowiedź. Zauważyłem zdziwienie na twarzy żołnierza.
- Jeśli nie odpowiesz, nie obrażę się. Po prostu chciałbym wiedzieć.
Stos ciał orków zaczął palić się wolnym płomieniem.
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth - stanica
Jolo polozony to trza by teraz cos przekasic, a przekaske trza popic, z taka zlota mysla poszedlem do kuchni olewajac panoszacych sie po stanicy slugusow inkwizycji. Gdy sie juz znalazlem w kuchni zrobilem sobie pozadny posilek, ktory zapijalem trunkiem i rozmyslalem nad ostatnimi wydazeniami, a bylo o czym rozmyslac. troche przeszkadzaly mi glosy rozmawiajacych w jadalni ale jakos udalo mi sie ignorowac wiekszosc slow.
Oj dziwne dni nastaly, przyjdzie nam tu jeszcze nie jedna dziwna bitwe stoczyc ...szkoda kompanow, szczegolnie Durwiga, coz to byl za wojak ...Ten oto kielich wychylam ku Twej pamieci bracie, niech ziemia przodkow lekka Ci bedzie, a droga pod Twymi stopami niech bedzie uslana klejnotami
na mysl o klejnotach rozmazylem sie
...miec skrzynie klejnotow ehh... moglbym sobie sprawic tyle piwa i wina ze ho ho...
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - Stanica
Po kilku godzinach porządnego spańska wstałem. Nie czułem się może jak mistrz w biegu Igrzysk Imperialnych ale zawsze lepiej niż trup. Wstałem i poszedłem do jakiegoś najbliższego skupiska wody. Już miałem zanurzyć głowę w wodzie ku mej uldze lecz coś mnie tknęło. Wytężając resztki inteligencji, używając zdolności dedukcji i całej gamy wspaniałych umiejętności związanych z myśleniem, stwierdziłem, że stoję nad kiblem i zaraz zanurzę głowę w czyichś szczynach. Szybkim, niezauważalnym wręcz odskokiem uniknąłem tego lecz nie szczędząc siły na wybiciu, zachaczyłem głową o framugę, odrąbując sporą jej część.
- Nosz kurwa! Jak nie zawał to sraczka!
Odszedłem z miejsca zbrodni mając nadzieję, że nie zauważono tego zajścia. Przechadzając się przez dziedziniec rozmyślałem o poważnych sprawach...
Warto by było pójść coś przekąsić... o cholera! To był mój brzuch? Toć to głośniejsze niż jakby człowieka kastrowali.
Wchodząc do kuchni zauważyłem, że Khergoth po przegryzieniu czegoś delektował się wybornym winem pędzonym tutaj w stanicy. Wziąłem strawę i butelkę winka i przysiadłem się do niego...
- Khergoth dzięki żeś mnie wyciągnął z tego bagna. Nasi kompani... wiem że to za mało żeby ich uhonorować - takie małe grobiki. Mój wujek jak pamiętam to mu zrobili dupne mauzoleum. Zastanawiałem się na początku po cholere - mogliby przecież zająć się pędzeniem bimbru a nie wznoszeniem budowli zmarłym ale teraz to lepiej rozumiem niż wtedy. Masz tutaj coś jeszcze? Że co? Że jak sie napije trochę więcej to sie schleje? Panie! Toć nie pierwszy raz...
Po czym wziąłem pierwszego łyka a świat stał się od razu piękniejszy...
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (stanica)
A jednak ELDIRTH postanowił nas dzisiaj nie zabijać.
Piekielnie zmęczony powlokłem się do kuchni.
Był tam już JOLO i KHERGOTH, dołączyłem go nich.
- Panowie oto, co zostało z naszej drużyny. Wypijmy za tych, co polegli. – Powiedziałem.
Alkohol dobrze mi zrobi na pewno przestanę odczuwać ból w mięśniach.
Jako że nie przepadam pić na czczo, spożyłem też posiłek.
Z tępym wzrokiem skierowanym w nicość, zacząłem się zastanawiać nad sensem naszej walki.
ROLAD, DURWIG odeszli, ALKARAN zaginęła, a JERIEL no cóż… tańczy z wilkami.
I po co? W imię czego?
Czy ja też tak skończę. Czy umrę walcząc czy ze starości, otoczony gromadką dzieci ???
Ingham [ Konsul ]
INGHAM(stanica)
Gdy Eldrith ruszył w kierunku stołówki razem z Hadrianem, ja także podążyłem ich tropem. Wszedłem do pomieszczenia, znalazłem kilka nadających się do spożycia rzeczy i położyłem im na stół.
-Czym chata bogata. Częstujcie się. –Powiedziałem stawiając na stole dzban z winem. Ruszyłem ku wyjściu, w drzwiach mijając się z Xanatos El'tanem. Wyszedłem na plac apelowy. Mijali mnie ludzie, z którymi przybył tu Eldrith, minął mnie Taliesin, który zmierzał w kierunku stołówki.
Jak to się wszystko skończy, kim właściwie jestem. Cały czas uciekam od odpowiedzialności za własne czyny. Zawsze pozwalam by ktoś decydował za mnie i tu i tam wtedy w lesie. Minął mnie młody żołnierz Inkwizycji, zmęczony, ale dumny wyraz jego twarzy przywołał kolejne wspomnienia. Kiedyś byłem tacy jak oni dumny z tego, kim jestem, ale coś zasiało we mnie zwątpienie, a może to ja sam pozwalając by inni decydowali za mnie. Tu mam przyjaciół, tam czułem się bezpieczny. Tu mam przyjaciół??? Czy oni są moimi przyjaciółmi??? To bracia z Wolnej Kompanii, ale czy to przyjaciele. Czy każdy jest gotów nadstawić za mnie kark? Nie!!! To jednak bracia. Nie bracia byli tam! Tam wśród szeregów z płonącymi krzyżami na piersiach a Ci tu to złe nasienie, heretycy, niewierni bluźniercy. O nie Oni są moimi Braćmi, to Inkwizycja zabija, Wszyscy My, Oni, My, Oni z Wolnej Kompanii uciekliśmy tu przed płonącym Krzyżem. Nie Ja przyszedłem tu zabijać w jego imieniu i dla Niego. To On mnie tu skierował, jestem tu z jego woli.
Stałem tam tocząc wewnętrzną walkę, walkę, która miała odpowiedzieć, kim jestem, bratem z Wolnej Kompanii czy Inkwizytorem. Stałem tak dosyć długo. Widziałem dym z płonącego stosu. Powoli ruszyłem do bramy. Minąłem groby Towarzyszy Torqu, Durwiga, Rolanda
Gavroche’aepa i Starka. Przystanąłem nad mogiłami.
Kim byliście, nawet nie miałem okazji z niektórymi z Was porozmawiać. Towarzysze z Wolnej kompanii niech Jedyny ma nad wami pieczę.
Ruszyłem do kwater, krok za krokiem zadając sobie pytanie, a jednocześnie w głębi duszy wiedząc, kim jestem. Spojrzałem w stronę bramy, to co zobaczyłem mimowolnie skierowało moje kroki w tamtą stronę, a nie do kwatery.
Zrobiłem to, co żołnierze w płonących płaszczach. Klęknąłem. Ich kapłan właśnie kończył pochówek Inkwizytorów. Rozpoczął pieśń:
„Com przyrzekł Tobie przy krzcie
dotrzymać pragnę szczerze
Papieża słuchać w każdy czas
i w Jedynego wytrwać wierze.
Och dzięki Panie,
dzięki Ci
żeś mi Kościoła otwarł drzwi
w nim żyć umierać pragnę.”
Zrozumiałem, wreszcie zrozumiałem.
Niezbyt długo przepakowywałem się. Więcej czasu straciłem na to by ogolić sobie głowę. Długie włosy powoli znikałyby przybrać taką długość i kształt, jaki początkowo noszą mnisi nim nie ukończą szkoleń. Włożyłem zieloną bluzę z kapturem, przez ramię przerzuciłem płaszcz. Jeden z tych, których dzisiaj w stanicy było mnóstwo. Łuk, strzały w kołczanie, miecz przy boku, nóż w rękawie. Chusta dusiciela, którą dotychczas związywałem włosy wisiała teraz na szyi.
Ruszyłem. Mijając stołówkę zauważyłem w środku Jola wraz z Khergothem. Wszedłem do środka. Spojrzałem na nich.
-Mam nadzieję, że zrozumiecie to Bracia. Jolo to tkwi we mnie głębiej, to część mojego życia. Mam nadzieję, że zrozumiesz. Mam...- Spuściłem głowę- Za tych, co polegli.-Wzniosłem puchar. Upiłem łyk wina. Wyszedłem na zewnątrz szukałem wzrokiem tej jednej osoby, przed którą czułem, że muszę się wytłumaczyć. Nigdzie go nie było. Zauważyłem za to Eldritha.
Podszedłem do niego. Stanąłem i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Mam nadzieję, że pozwolisz mi wrócić na łono kościoła Bracie.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Taliesin spojrzał na Eldritha
- Nie powiesz mi że pedziłeś tu by uratować kilku heretyków i paru Imperialnych żołnierzy. Pedziłes tu bo ja moge mieć informacje której ty potrzebujesz. Bo twój papież tobie nogi z dupy powyrywa jak nawalisz. Nie naplułem ci pod nogi... chociaż wiesz doskonale że miałbym powód. I to nie jeden. Ile będzie warte moje zycie jak ci powiem? Co powstrzyma cie przed powieszeniem mnie na resztkach bramy? Ty masz wojsko ja mam informację... mamy pat.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Zaślepienie i chęć bycia lepszym od reszty. Tak postrzegałem to co wyzierało z oczu i słów Taliesina. U Hadriana było tego trochę mniej, ale też siedziało to głęboko. W pewnym momencie podszedł Ingham i zapytał, czy pozwolę mu powrócić na łono Kościoła...jakbym miał coś do powiedzenia...Spojrzałem na niego.
- Jesteś jak chorągiew na wietrze. W Twojej duszy nie ma pewności. Nie wiesz czego chcesz i kim chcesz być. Powinienem Cię zabić, za to co zrobiłeś, ale nie mogę sam podjąć takiej decyzji. Porozmawiasz o swoim powrocie ze Starszymi Kościoła...jeżeli przeżyjesz tutaj...Przygotuj się dobrze i pomyśl, gdzie jest Twoje serce....
Zwróciłem się ponownie do Hadriana i Taliesina.
- Nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Albo jesteście przerażeni jak dzieci, albo tak jak one naiwni. Posłuchaj mnie elfie. Gdybym chciał tylko tej informacji, to zdobyłbym ją inaczej...i dobrze o tym wiesz...Dziwię się tylko dlaczego z takim uporem starasz się odrzucić fakty. Przybyła odsiecz, a Ty z uporem szukasz drugiego dna. Szukasz przyczyn zupełnie nie tam, gdzie one są. Nie zauważasz najoczywistszych prawd. Cała Wolna Kompania ich nie zauważa....Uratowaliśmy Wam tyłki. Gdybym chciał zrobić cokolwiek innego, cokolwiek spośród rzeczy, o których Wy tu mówicie i które mi przypisujecie, to zrobiłbym je inaczej. Zupełnie inaczej i ratowanie waszych żywotów byłoby ostatnią rzeczą jakaby przyszła mi do głowy. No ale zapomniałem, że Inkwizycja jest gorsza od wszelkiego zła na tym świecie i zrobienie przez Inkwizytora czegoś "bo tak trzeba" wykracza poza rozumowanie innych istot.
Jest jeszcze jedna sprawa. Mówicie, że chcecie wyruszyć aby stawić czoła temu co nadchodzi z północy, chociaż jak twierdzicie nie macie najmniejszego pomysłu CO tak naprawdę nadchodzi. Powiedzmy, że w ten kawałek na razie uwierzę. Ale mam teraz jedno bardzo ważne pytanie i chciałbym uzyskać jak najszczerszą odpowiedź. Dlatego zanim jej udzielicie, to dobrze, naprawdę dobrze się zastanówcie.
Dlaczego wyruszacie na północ?
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva
- Cóż... Taliesin ma rację, ty masz wojsko, On może i wie coś więcej. Ba... wszyscy możemy nawet przyjąć że nikt z nas nie mówi wszystkiego i co to da? Nic... - moją wypowiedź przerwało pojawienie się Inghama. Ogolona głowa, na szyji chusta... i prośba o przyjęcie spowrotem do kościoła skierowana do Eldirtha.... To już nie był ten Ingham którego znałem. Dosłownie mnie zatkało i patrzyłem na niego z niedowierzaniem, gdy znów odezwał się Eldirth i znów usłyszałem to samo pytanie "Dlaczego wyruszacie na północ?". Miałem dosyć, naprawdę miałem już dosyć...
- Więc jesteśmy naiwni? Świetnie... Więc teraz posłuchaj. Uratowałeś nam tyłki? świetnie... pożyjemy tydzień dłużej. A skoro nie wierzymy w twego "jedynego" jak go sobie nazwaliście, to jesteśmy innymi istatami tak? uważasz że jesteśmy gorsi od ciebie, tylko dlatego że nie wierzymy w to co wy? zresztą nie ważne. Mówisz że wierzysz w to że chcemy stawić czoło temu co nadchodzi z północy, a zaraz pytasz znowu dlaczego wyruszamy na północ?. Zastanów się więc co mówisz. Ja uważam więc naszą rozmowę za skończoną, bo nie mam nic więcej do powiedzenia...
Wstałem od stołu i ruszyłem w kierunku wyjścia, zatrzymałem się w otwartych drzwiach i spojrzałem w kierunku zebranych
- Ingham, wiesz... zaczynam powoli żałować że Aleksandra mnie wtedy nie zabiła, myślałem że... ehh... - machnąłem na niego ręką i ruszyłem w kierunku sypialni... Po drodze natknąłem się na jakiegoś młodego z inkwizycji który chciał wejśc do pomieszczenia zajmowanego przez mych przyjaciół z oddziału, więc postanowiłem grzecznie mu wybyć ten pomysł z głowy...
- WY śpicie TAM - pokazałem w kierunku drugiej sypialni - lub na zewnątrz... Tutaj nie macie wstępu i poinformuj z łaski swojej o tym resztę... - warknąłem gniewnie i zamtrzasnąłem mu drzwi przed nosem, który niestety unikną zderzenia z drzwiami. Dorzuciłem trochę drewna do kominka i postanowiłem się w końcu zdrzemnąć aby odzyskać siły.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Eldirth
Taliesin spojrzał na niego smutnym wzrokiem za którym jednak tkwiła duma.
- Pytasz mnie czemu idę na północ? – uśmiechnął się krzywo – Ktoś musi. Nie wiem czemu tam idę. – Elf wskazał na swoją pierś.- Nie wiem czy wasza religia dopuszcza myśl że heretycy mają dusze, ale ja wierze że ją ma. Jeśli nie pójdę to nie będę warty posiadania duszy. W życiu każdego z nas nadchodzi taki moment ze wszystko przestaje się liczyć. Liczy się tylko ten cel... Cel do którego zmierzamy. Bo tam jest nasze odkupienie. I nie ważne czy czeka nas tam śmierć potępienie czy coś innego... Robimy co musimy. Bo tak trzeba. Ja to nazywam przyzwoitością. Prawda jest taka że twój papież i cesarz oraz moi elfi książęta maja w dupie co tu się dzieje. Dla nich wszystkich cała północ może pójść do piekła. Jedyne co zauważą to, to że wpływa mniej podatków. Ale ja i moi ludzie nazywamy północ domem. Dlatego pójdę walczyć. Nie dla cesarza, papieża, książąt czy nawet boga. Pójdę tam dla siebie. Bo musze. Bo nie mam zamiaru patrzeć jak podpalają mój dom. Bo nie mogę dopuścić by w moim domu panowało tylko skurwysyństwo i pogarda. Nie wiem czy moja odpowiedz cię zadowoliła mości Inkwizytorze.. Nie wiem jakiej się spodziewałeś, ale ja udzielić potrafię tylko takiej. Rób co chcesz, ja ruszam jak tylko będę mógł...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica.
Odział w inkwizycji rozlokował się w stanicy. Powiązali konie. Rozpalili ogniska. Potworzyli małe grupki wkoło nich. Wystawili własne straże. Gdyż uznali że na członków miejscowego oddziału nie maja co liczyć. Burdel nie wojsko. Nie ma dowódcy... wszyscy chleją. Nie ma żadnej dyscypliny. Wystarczył by jeden człowiek by ich powybijać... Na szczęście nie byli tu jako wrogowie.
Nie chcieli od Wolnej Kompani nic. Mieli własne zaopatrzenie własne zapasy jedzenia. Siedzieli i modlili się. Po chwili ktoś zaintonował pieśń. Pod niebo wzniosło się czterdzieści głosów.
„Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
Przed mocą twą się ukorzę.
Ale chroń mnie Panie od pogardy
Od nienawiści, strzeż mnie Boże
Wszak tyś jest niezmierzone dobro
Którego nie wyrażą słowa
Więc mnie od nienawiści obroń
I od pogardy mnie zachowaj
Co postanowisz niech się ziści
Niech się wola Twoja stanie”
Rycerze boży nie znali lęku. Byli tu bo tak zdecydował Bóg. Takie ich życie. Jak trzeba będzie zginąć to zginą. Jak Pan pozwoli będą żyli dalej. Nie bali się śmierci. Ich życie było dobre żyli bez skazy. Byli dobrymi ludźmi. Jeśli zginą to z imieniem Jedynego na ustach. Nie mieli się czego bać... Byli tam gdzie być powinni. Tam gdzie chciał Bóg.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Ok.
Aktualizacja jutro.
Posty jak zwykle.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Popatrzyłam na Taliesina i wychodzącego Hadriana. Potrząsnąłem głową.
- Tego właśnie się obawiałem. Jedziecie na północ po śmierć. Nie ma w was woli i nadziei na zwycięstwo. Czy uważacie, że w taki sposób obronicie te ziemie? Robiąc z siebie męczenników, którzy zginęli za słuszną sprawę? Weźcie się w garść. Jeżeli macie zamiar wyruszyć na tą wojnę z takim nastawieniem, to lepiej zostańcie w tych ruinach, bo tam na nic się nie przydacie. Tam nie będzie wystarczyło przeświadczenie, że to co robicie jest słuszne. Tam będzie potrzebna wola zwycięstwa. Musicie tam wyruszyć z podniesioną głową jak przyszli zwycięzcy. Tak aby Ci, którzy będą Was widzieć przejeżdżających wiedzą, że oto jadą ich wybawcy, a nie banda męczenników, która jedzie na pewną śmierć. Chcecie dać nadzieję innym, to najpierw wskrzeście ją w swoich własnych sercach...
W tym momencie usłyszałem śpiew mojego oddziału.
- Słyszycie ich? Oni wierzą. Wierzą w to, że Pan ich prowadzi. Jeżeli zginą, to znaczy, że Pan tak chciał, ale wierzą, że poprowadzi ich do zwycięstwa...tak jak przeciw tym orkom. Nienawidzicie ich, bo są Inkwizytorami, ale powinniście brać z nich przykład.
Spojrzałem jeszcze raz na Hadriana i Taliesina...
- Nie przyjechałem tu aby odbić stanicę dla Papieża. Przyjechałem tu, aby wyruszyć na północ, u boku kogoś, kto jedzie tam zwyciężyć. Niestety nie jestem pewien, czy znalazłem tu takich. Jeżeli wiecie gdzie się oni pochowali, to prosiłbym, abyście mnie o tym powiadomili. Zapytajcie Bregana...może On wie...przynajmniej na takiego wygląda.
Wstałem, otuliłem się płaszczem i ruszyłem do drzwi.
Vinny [ Konsul ]
Valacar – Stanica
Oddział Inkwizycji na dobre zadomowił się w Stanicy. Wyglądali na dobrze zorganizowanych.
W przeciwieństwie do naszej kompanii, która prezentowała się mizernie. Nie dość, że nie było nas wiele, to jeszcze większość opiła się w jadalni. Piękny widok pomyślałem patrząc na wychodzących, a raczej toczących się kompanów.
Ominąłem jeźdźców Inkwizycji, którzy teraz zaczęli się modlić. Udałem się do kwater.
To był bardzo ciężki dzień. Nie miałem nawet sił, żeby to wszystko przemyśleć. Położyłem się na łóżku i od razu zasnąłem.
Ingham [ Konsul ]
Ingham(stanica)
Słowa pieśni niosły się na wietrze:
„Każdy Twój wyrok przyjmę twardy
przed mocą Twoją się ukorzę...”
Klęknąłem razem z moimi braćmi. Czułem się dumny, czułem się wolny, choć wiedziałem, że moment mego zawahania może kosztować mnie życie.
Wola Twoja niech się ziści. Wybacz mi, O Panie Godzin, Któryś jest Litościwy i Miłosierny. Zgrzeszyłem w mym serc. Tyś jest Jedynym Bogiem. Nie Ma Żadnych Innych Przed Tobą. Kładę kobierzec mej duszy nieśmiertelnej pod Twoimi stopami. Boże Jedyny Ty wiesz Wszystko. Wiedziałeś, co zrobię. Wystawiłeś mnie Panie na próbę, zgrzeszyłem, daj mi jednak dowieść, że Życie Moje w Twoich tylko rękach pokładam. Zły zwiódł mnie, ale teraz wiem jak bardzo kocham Ciebie. Jeżeli mam zginąć to pozwól mi zginąć z Imieniem twym na ustach moich. Grzechem jest sprzeciwiać się Boskiej Woli. Stoję tu, Twój cały Panie.
Modliłem się żarliwie prosząc o wybaczenie. Po pewnym czasie wstałem i ruszyłem do budynku gdzie jeszcze niedawno znajdowało się moje łoże. Wszedłem do środka, zabrałem resztę swoich rzeczy i wróciłem do Braci z Inkwizycji. Niepewnie, powoli podszedłem do jednego z ognisk. Zacząłem się ogrzewać. Zasnąłem.
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (stanica)
Mocno wcięty wytoczyłem się z kuchni.
Przechodząc przez jadalnie zobaczyłem jak ELDIRTCH mówi do otwartych drzwi.
To ja miałem być pijany nie on…
Potoczyłem się do kwater, po drodze zobaczyłem pachołków inkwizycji. Dołączył do nich INGHAM. Kolejny któremu przestałem ufać. Na szczęście nic od nasz nie chcieli, miel własne zapasy. To dobrze, bo mieliśmy mieć tu regularne dostawy a odką tu przybyliśmy nie było ani jednej… czyżby o nas zapomnieli? I nikt nie szuka ty cośmy ich zmienili? Przecież żaden z nich nie dotarł do miejsc przeznaczenia.
Za dużo myślę, a alkohol miał mnie otępić… nic z tego nie wyszło może za mało wypiłem.
Położyłem się. Przez chwile parzyłem się w sufit. Co raz to nowe myśli pojawiały się w mej głowie, próbowałem je zwalczyć. Po kilku minutach zasnąłem.
Bregan a.k.a. Czapajew [ Senator ]
Przebudziłem się zmęczony i poobijany. Na ciele miałem jeszcze zaschniętą krew. Nie pamiętałem bitwy, działałem pod wpływem impulsu. Nie wiem nawet, czy wszyscy przeżyli. Pamiętam tylko, że po wszystkim przybył Eldirth, a z nim żołnierze Inkwizycji, pamiętam również jak przez mgłę Mallyego, który częstował mnie jakimś mocny trunkiem. Chyba kolejny raz popadłem w szał bojowy, muszę poprosić kogoś o relację z walki, mam nadzieję, że nie wyrządziłem jakiegoś głupstwa.
Wstałem na nogi, przeciągnąłem się i wyszedłem na zewnątrz
Zauważyłem żołnierzy Inkwizycji krzątających się po placu, widziałem również moich towarzyszy, nie byli wrogo nastawieni, choć można było odczuć chłód i skrępowanie w ich kontaktach
- Czyżby sojusz? – pomyślałem
Kątem oka dostrzegłem groby
- Jednak ktoś zginął, wątpie, żeby ktokolwiek chował w ten sposób orkowe ścierwo – powiedziałem do siebie.
Rozejrzałem się nerwowo po placu i wzrokiem poszukiwałem towarzyszy, Mally i Khergoth żyli, widziałem ich, ale nie mogłem dostrzec Hadriana i reszty towarzyszy.
- Pora przekonać się na własnej skórze, jaka jest prawda – pomyślałem
Zbliżyłem się niepewnym krokiem do usypanych kopców, które nawet kształtem nie przypominały grobów. Popatrzyłem na tabliczki przybite do prowizorycznych krzyżów. Przeczytałem i spuściłem głowę…
- Wiadomo, ktoś musiał zginąć, żeby ktoś przeżył, tylko, dlaczego… zresztą nie będę tracił czasu na bezsensowne pytania…
Odwróciłem się na pięcie i oddaliłem się od grobów, po drodze ktoś chyba coś do mnie mówił, zignorowałem go i wszedłem do środka
- Dajcie wy mi kurwa wszyscy święty spokój – pomyślałem
Jolo przechadzał się nerwowo wewnątrz budynku
- Hej, elfie, podejdźże, jeśli coś się wydarzy to zawołaj mnie, będę u siebie, muszę ochłonąć po ostatnich wydarzeniach…
Wszedłem do swojej komnaty i zabrałem się za trunek. Jednym potężnym haustem wysączyłem połowę butelki, po czym opadłem bezwładnie na łóżko…
- Jutro za wszystko się wezmę, jutro… dzisiaj mam wszystko w dupie – pomyślałem
Po chwili usnąłem…
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica.
Taliestin stal na murze patrząc na północ.
Słońce wstawało na tle szkarłatnego nieba. Śnieg mozolnie opadał mu na płaszcz.
„Dziś powinien przyjechać Harald ze naszymi ludźmi. A ja tu dalej nie mam nic. Widać nic się nie zmieniło. Ludzie są tacy jak zawsze. Pełni sporów i zwady... nie potrafią podjąć żadnej decyzji. Cholera liczył na nich. Szczególnie na tych dwóch... Na wojownika złączonego w jakiś sposób z Wilczą Dziewczyną i na tego dowódcę sił papieskich. Ale oni jak widać bardziej zajęci byli podgryzaniem się nawzajem niż myśleniem. Zachowują się jak dzieciaki, jakby nic nie rozumieli... Szczeniaki... Cała nadzieja w tym który był dziesiętnikiem. Odzyskał dziś przytomność, może więc on wyda rozkazy i zdecyduje...A jak nie to w diabły z nimi wszystkimi. Jak zwykle pójdziemy sami. Spróbujemy uratować ten świat, a oni potem nadal będą patrzeć na nas z pogardą. Ale co tam, ten świat zasługiwał by o niego walczyć. Nawet dla tych małych, głupich ludzi...”
Żołnierze Kościoła powoli budzili się ze snu. Zmieniały się warty. Ktoś karmił konie, ktoś przygotowywał strawę. Tak funkcjonował zgrany oddział wojskowy. Tu każdy oddał by za drugiego życie.
Byli gotowi na wszystko. Nie wiedzieli jaka decyzje podejmie ich dowódca, musieli być jednak przygotowani. Zarówno na powrót do domu jak i na śmierć. Cóż ich los jak zawsze leży w rękach Jedynego...
Gdzieś w oddali zawyły wilki. Ich głosy zabrzmiały jakoś tak żałośnie. One tez czekały. Też rwały się do walki... tylko przeciw komu? Z kim u boku?
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Aktualizacja będzie jak wszyscy podejmą decyzję co dalej robia...:-)))
Posty jak zwykle...
Thun [ Konsul ]
Zbudziłem się w pełni sił, zupełnie jakbym przespał cały tydzień. Po raz pierwszy, od czasu przybycia na północ, nie miałem żadnych koszmarów, nie budziło mnie wycie wilków - przespałem całą noc jak małe dziecko. Zastanawiałem się czy to była zasługa zmęczenia po wczorajszej bitwie, czy może cisza przed burzą która dopiero się rozpocznie?. Wstałem z łóżka najciszej jak mogłem, nie chcą budzić pozostałych którzy jeszcze spali, ubrałem się i ruszyłem na zewnątrz. W pierwszje chwili byłem zdezorientowany gdy usłyszałem gwar dobiegający z zewnątrz, lecz po kilku sekundach dotarło do mnie kogo tu przywiało. Najpierw zieloni... potem psy kościoła - "z deszczu pod rynnę...". Na wszelki wypadek postanowiłem więc założyć kolczugę i z mieczem przy boku wyszedłem na dziedziniec.
Słońce powoli wspinało się po niebie pokrytego chmurkami z których leniwe sypał śnieg. Od razu po wyjściu zauważyłem stojącego na murze Taliesina, postanowiłem więc do niego dołączyć. Po chwili byłem na murze i podchodziłem do niego. W oddali zawyły wilki, lecz jakoś inaczej niż zawsze...
- Witaj. Nie wiem czy doczegoś doszliście podczas wczorajszej rozmowy z Eldirthem, ale po twoim wyrazie twarzy zgaduję że nie doszliście do niczego. Jeśli o mnie chodzi to jeżeli chcesz wyruszyć od razu gdy powróci Harald wraz z resztą waszych ludzi to wiedz że jestem również gotów do drogi. Chyba że Aleksandra będzie miała inne plany, chociaż wydaję mi się że wszyscy mamy ten sam cel...
Wilki znów zawyły, głośniej, tak jakby były bliżej. Aleksandra nie odezwała się od wczoraj i trochę mnie to niepokoiło. Skoncentrowałem się więc chcąc przekazać jej kolejną wiadomość.
- Witaj, obiecałem się odezwać gdy dowiem się czegoś więcej. Wygląda na to że sługusy kościoła również chcą wyruszyć na północ, tak samo jak Taliesin ze swoim oddziałem oraz reszta mych towarzyszy. Mimo że wydaje się że mamy wspólny cel, to jakoś im nie ufam. W każdym razie Taliesin chce wyruszyć jak tylko jego przyjaciele dotrą spowrotem do stanicy. Chciałbym więc spytać czy wyruszamy razem z nimi czy może masz inne plany?
Nie pozostało mi już nic innego jak tylko czekać na odpowiedź. W najgorszym wypadku czeka mnie spacerek...
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (stanica)
Obudziłem się wcześnie rano.
O dziwo wreszcie wyspany, i bez kaca… (najwidoczniej za mało wypiłem)
Ubrałem się, i nawiedziłem latrynę… Choć przez głowę przeszła mnie myśl by odlać się na ognisko pachołków inkwizycji…
Zobaczyłem na murze elfa, przyjaciela STARKA. Obok niego był już THUN.
No cóż, z chęcią bym pogawędził wiec udałem się ich kierunku…
Po drodze mało nie wywinąłem orła na śliskim obitym śniegu. Na szczęcie udało mi się nie wywrócić…
Resztę drogi pokonałem długimi ślizgami, wprawiają w osłupieni inkwizytorów.
- No, co? – Odezwałem się – Trzeba się cieszyć życiem, zwłaszcza, że śmierć zagląda do nas codziennie…
Gdy dotarłem do schodów wszedłem na mur i podszedłem do TALIESTINA.
Spojrzałem na las i odezwałam się.
- Wiedz, że nie wieże ani w boga inkwizycji, ani w bogów elfów. Walka na tym polu mnie całkowicie mnie nie obchodzi. Jestem tu po to by pomagać tym, co tej pomocy potrzebują.
Jak twierdzisz, zło nadchodzi z północy. Większość z mojej kompani idzie z tobą, a ja sam stanicy nie obronię tak wiec idę z wami, i do póki ta wojna nie ma tła religijnego będę walczył u waszego boku. Wiedz także, że nie przepadam za elfami tak samo jak nie kocham inkwizycji, wic nie poprę żadnej ze stron. Porostu odejdę bądź zginę….
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth - stanica
Ale zem sie wyspal, juz dawno nie mialem tak dobrego snu. Pospalbym dluzej ale Mally zaczal zwlekac sie z lozka i narobil troche halasu. Wstalem, ubralem co mialem, wyszedlem na plac i przeciagajac sie powiedzialem glosno
- co za pikny dzionek, co prawda pizdzi ale kij z tym
Spojrzalem na Inkwizytorow
co za przyglupy, wyprali im mozgi i teraz nie potrafia sami sie odszczac, niech juz przyjda te elfy bo Ci maniacy religijni moze i sa glupi ale tacy potrafia byc niebezpieczni ...szczegolnie ze jest ich duzo ...fagasy jedne.
Na sto demonow a wlasciwie to co to ma byc? pelno tu tych fanatykow religijnych, zaraz bedzie tu jeszcze wiecej spiczastouszych a gdzie jakies krasnoludy do czarta.
Zauwazylem na murze Taliesina, Hadriana i Mallego, zaciekawiony o czym to tez moga gadac ruszylem w ich strone. Przechodzac kolo grupki przyglupow skupionej kolo ogniska i widzac ich wzrok w ktorym nie bylo widac ani krzty inteligencji przerwalem im na chwile potok jakis bezsensownych slow
- uuu psieplasiam ci mogiem isc do chazla? heheh co sie tak patrzycie? modlic sie bo jak was dowodca zauwazy to za kare bedziecie musieli dookola stanicy na kleczkach dziesiec koleczek zrobic. A tam wilki, wilkolak, nawet trupy tu wstaja hehehehhe ...ehhh totalnie zero poczucia humoru
Widzac zdziwione miny papieskich slugusow ruszylem na mur do rozmawiajacych.
Posluchalem reszty rozmowy kompanow i odezwalem sie:
- no panienki to kiedy dojda elfy i ruszymy na ta polnoc bo juz zygam tymi murami
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - Stanica
Wstałem rano i stwierdziłem, że jednak chyba przecholowaliśmy z piciem. Głowe miałem jak z ołowiu. Podziw który we mnie wzbudzał Khergoth był niesamowity. Chłop miał głowe z żelaza.
- Trzeba wstać! Kto rano wstaje temu barman wino daje!
Powiedziałem to do siebie ale wiedziałem, że ktoś to usłyszał poza mną. Wyszedłem i porozglądałem się. Khergoth nabijał się z Inkwizytorów
- Khergoth! Zapomniałeś o elfach co chcą nas pozabijać nie mówiąc już o zielonych! Oj chłopaki macie ciężkie życie... pomyślcie, że jeszcze za niedługo wprowadzimy opłaty za chaziel...
Podszedłem do kolesi i patrzyłem na nich ze zdumieniem. Byli tak zamodleni, że nie dało się ich wyrwać z transu. Widać, że im kalarepe z mózgu już zrobili. Zauważyłem, że resztki naszych kompanów stały na murze. Khergoth palił się wręcz do pójścia na północ.
- Też bym chciał tam iść. Zabijali naszych to teraz może im tyłki zbijemy... tak a propos gdzie Bregan? Jeszcze śpi?
Vinny [ Konsul ]
Valacar - Stanica
Obudziłem się dosyć wcześnie. Mimo wczesnej pory, byłem bardzo wyspany. Po raz pierwszy, odkąd tu jesteśmy.
Byłem już ubrany, gdy obudzili się Mally i Jolo. Widać było skutki wczorajszego wieczora.
- Jak się wczoraj popiło, to dzisiaj jest kac. Naturalna kolej rzeczy. - powiedziałem wychodząc z kwater.
Udałem się do kuchnii. Zjadłem spore śniadanie.
Mury pięknie wyglądały o poranku. Wreszcie zaczyna to wyglądać jak twierdza pomyślałem.
Odczuwałem jednak pewien dyskomfort wiedząc, że na naszym terenie znajduje się około czterdziestu świetnie wyszkolonych jeźdźców Inkwizycji. Zadomowili się tu na dobre.
Wyglądali, jakby cała noc nie spali. Może spędzili noc na modlitwie? Kto ich tam wie.
Zauważyłem Jola i Khergoth, którzy dosiedli się do jeźdźców. Postanowiłem się dołączyć.
- Może wiecie, panowie, kiedy ruszamy na północ. Bo już dawno nic się tu ciekawego nie działo - zaśmiałem się, przypominając sobie wczorajszą bitwę. - Ciekawe, co się dzieje z tymi elfami. Powinni już tu być.
Jednak nie jest tu aż tak źle
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Nastał nowy dzień. Noc minęła spokojnie. Popatrzyłem jak kilku debili z Wolnej Kompanii naigrawa się z Inkwizytorów. Kretyni...nie chcą zrozumieć. No cóż to ich wybór...Podszedłem do mojego zastępcy i szepnąłem mu kilka słów. Zasalutował i skrzyknął resztę oddziału. Rozpoczęłi przygotowania do wyjazdu.
Poszukałem Taliesina...
- Witaj Elfie. Zapytam się Ciebie, bo z tamtymi zapijaczonymi mordami nie ma co gadać, a Bregan jeszcze chyba śpi. To jak będzie Elfie? Jedziesz na północ po zwycięstwo? Jeżeli tak, to zyskujesz czterdziestu wyszkolonych żołnierzy, a widziałeś już co potrafimy. Jeżeli chcesz tam jechać aby umrzeć, to weźmiesz ze sobą tylko tych skretyniałych pochlewusów z Wolnej Kompanii. Zaiste wspaniałe towarzyswo do oddania życia. Mój oddział jest gotowy do drogi. Chcę tylko wiedzieć...czy jadę z Tobą, czy sam...?
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica
(Ranek)
Eldirth
Taliesin spojrzał na dowódcę oddziału inkwizycji.
- Ja tam jadę zwyciężyć. Jak zginę to zginę. Ale nie ułatwię sukinsynom sprawy. Ty mnie chyba nie zrozumiałeś. Ja tam nie jadę po to by nabić się na swój własny miecz. Będziemy tam walczyć, pewnie i będziemy umierać. Widzimy szanse... bo czy inaczej byśmy tam jechali? Nie wiemy czy można to pokonać, ale jeśli tak to nie zawahamy się. I jeśli istnieje ktoś kto może to zrobić to jesteśmy to my. Więc jak? Jedziecie z nami? Czy uciekacie?
Elf wyciągnął dłoń w kierunku Inkwizytora...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Hadrian
„Północ to jedyne rozwiązanie. Dobrze że zdecydowali się iść. Ja też idę. Jak się postarasz ujrzysz wilki w cieniu nocy. Nie obawiaj się ich to ja i moi druhowie. To również twoi/wasi sprzymierzeńcy. Do ostatecznej bitwy staniemy razem. ”
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Stanica
(Kilka godzin później)
Tak wyglądało wojsko. Nie to co to barachlo z tzw. Wolnej Kompani...
Ponad sto konnych, w lśniących pancerzach. Jeźdźcy zatrzymali się poza murami.
Hadrian spiął konia i podjechał przywitał wszystkich salutem.
Taliesin odpowiedział mu tak samo.
- Gotowi? – spytał dowódca elfów
- Mam nadzieje że tak- odpowiedział Taliesin.
- Mam zapasowe konie dla Wolnej Kompanii. By nie musieli biec za nami.
Skinął dłonią. Jeden z elfów podprowadził wierzchowce pod stanice.
- Niech o nie dbają bo będą musieli iść na piechotę.
Jeden z żołnierzy Eldritha słysząc te słowa spojrzał na Khe.
- To by była piechota niskopienna – powiedział z uśmiechem.
- Mamy zapasy prowiantu, dla koni również. Powinniśmy dać radę.
- Więc w drogę. Nie ma co czekac na tej kupie gruzów.
Przyjaciele usmiechneli się do siebie
Taliesin dosiadł konia. Cudownie było być znowu w siodle. Czuć miecz przypięty do pasa i łuk na plecach. Znowu działać. Ruszać na północ, mimo wiatru i śniegu, ku przeznaczeniu. Dla takich chwil się żyje.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Ok.
Aktualizacja jak zwykle, posty jak zwykle.
Postarajcie się...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (stanica)
Uśmiechnąłem się słysząc słowa Taliesina...Bał się jechać na północ. I słusznie...gdyby się nie bał, byłby głupcem. Ale przynajmniej wiedział po co tam jedzie.
Wróciłem do oddziału.
- Decyzja podjęta. Czekamy jeszcze na oddział elfów. Kiedy przyjadą wyruszamy na północ. Wyruszamy na wojnę z nieznanym zagrożeniem. Wyruszamy by zwyciężyć...na chwałę Pana i wszystkiego stworzenia. Będziemy walczyć ramię w ramię z tymi elfami...
Popatrzyli na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nie kwestionowali tego co powiedziałem Jeden z nich zapytał tylko:
- A co z nimi - wskazał ruchem głowy kilku skacowanych członków Wolnej Kompanii. - Oni też mają zamiar walczyć u naszego boku. Przecież oni nie wyobrażają sobie dnia bez butelki - usłyszałem jak kilka osób w oddziale cicho chichocze.
- Nie wiem...ale wydaje mi się, że oni też jadą. A jeżeli do czasu bitwy nie zmienią się jakimś cudem w zdyscyplinowany oddział, to będziecie musieli walczyć tak jakby ich tam nie było. Nie można polegać na kimś takim w walce.
Po kilku godzinach elfy przybyły do stanicy. Taliesin porozmawiał z ich dowódcą i wsiadł na konia. Dałem sygnał swoim żołnierzom. Dosiadłem swojego wierzchowca i podjechałem do Taliesina i dowódcy oddziału elfów. Skinąłem temu ostatniemu głową.
- Witaj. Jestem Eldirth Black. Moi ludzie i ja wspomożemy Was w tej walce. - uścisnąłem jego prawicę i zwróciłem się do Taliesina.
- To będzie pamiętny dzień...Heretycy i Inkwizytorzy, ramię w ramię...szkoda, że nie ma tu pieśniarzy...mogłaby z tego wyjść dobra ballada.
Spojrzałem na mój oddział. Ustawili się w pobliżu elfów. Jedni na drugich spoglądali z pewną nieufnością, jednak wydawało mi się, że dostrzegłem kilka kiwnięć głową. Żołnierskich pozdrowień wymienianych między tymi, którzy wyruszają aby wspólnie walczyć. Oni zaczynali rozumieć, że tu już nie ma miejsca na niesnaski. Niedługo będą musieli na sobie polegać...inaczej zginą.
Bregan a.k.a. Czapajew [ Senator ]
Bregan – stanica
Elfi oddział robił wrażenie, wyglądali na zdyscyplinowaną drużynę, posłuszną każdemu rozkazowi dowódcy, Inkwizytorzy byli nie mniej imponujący. Spojrzałem na Wolną Kompanię… Wyglądaliśmy mniej imponująco, ale to się nie liczyło, doskonale wiedziałem, że mój oddział to naprawdę wspaniali wojownicy, mogłem liczyć na nich w walce, czego nie można było rzec o elfach lub tym bardziej o oddziale Eldirtha…
- Hej… towarzysze, nie ufałbym w walce Inkwizytorom, uważajcie na nich, nikt nie zna ich celów do końca… to tylko taka mała rada, nie przejmujcie się tym zbytnio, ale zachowajcie ostrożność.
Osiodłałem jednego z koni przyprowadzonych przez elfa, sprawdziłem raz jeszcze swój ekwipunek, po czym wskoczyłem na grzbiet wierzchowca
- Wszystko na miejscu – pomyślałem – możemy ruszać…
HopkinZ [ Senator ]
Xanatos El'tan - (stanica)
Brama do stanicy
Wszystko było gotowe. Oglądałem przez cały czas jak świetnie zorganizowana armia Inkwizycji przygotowuje się do wymarszu.
„No i to są żołnierze” *wzdycha*
Popatrzyłem na swoich towarzyszy. Eldirth wciąż się kręcił między żołnierzami. Ktoś spadł z konia. Ktoś inny nawet na konia wejść nie mógł. W ułamku sekundy odbiłem się zdrowa noga od ziemi i drugą ledwo zdołałem przerzucić na druga stronę. Ból w złamanej nodze jednak znów dał o sobie znać.
Łuk przewieszony przez plecy. Kołczan strzał na swoim miejscu.
„No cóż. Na północ rusza armia złożona z przeróżnych istot. Zobaczymy kto zwycięży tym razem.”
Vinny [ Konsul ]
Valacar - Stanica
Czas dłużył się niemiłosiernie. Zdawało mi się, że ten dzień trwa już za długo.
Wreszcie po kilku godzinach zjawił się oddział stu elfickich jeźdźców.
Spojrzałem na Eldirth'a, który właśnie przemawiał do swojego oddziału. Czy można mu wierzyć? Przyjechał tu razem z nami, razem z nami walczył. Później uciekł, a teraz znowu wraca. Kto wie, czy znowu nas nie opuści.
Nie musiałem iść do kwater po swój ekwipunek. Wszystko miałem przy sobie. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Gdy tu przybyliśmy, chciałem jak najszybciej i jak najdalej stąd uciec. A teraz, gdy wyruszamy na północ, żal mi było zostawiać tej stanicy. Mimo że byliśmy tu krótko, zdążyłem się do niej przyzwyczaić. Nie wiadomo, czy znajdziemy takie miejsce tam na północy. Nie wiadomo nawet co nas tam spotka i z czym się tam zmierzymy.
Usłyszałem słowa Bregana, aby uważać na Inkwizytorów. Powiedziałem:
- Trzeba mieć oczy z tyłu i z przodu. Zwłaszcza teraz, gdy jedziemy w nieznane. Nie wiadomo czy mają czyste zamiary.
Dosiadłem konia. Ostatni raz spojrzałem na stanicę. Na mury zniszczone przez Jola w walce z orkami. Zostawiamy tu masę wspomnień.
Śnieg padał nieustannie. Podróż była bardzo ciężka.
Byłem gotowy na wszystko. Na walkę. Na poświęcenie. Na śmierć.
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - Stanica
- Eh... panowie zostawiamy tutaj masę wspomnień. Obyśmy mogli wrócić i wspominać przygody...
Poszedłem do kwater aby zabrać wszystko co moje. Wziąłem zaklęcia, zioła oraz potrzebny oręż. Wyszedłem na plac. Tam już czekali na resztę Bregan i Valacar.
Dobrzy ludzie... sumienni żołnierze. Obyśmy wrócili do tych murów kiedyś... obyśmy mogli nie jedną buteleczkę wina obalić wspólnie. I żybyśmy mogli ją obalić o własnych siłach... jeśli wrócę z północy postawie każdemu jednemu butelkę czego tylko zechcą...
Wskoczyłem na konia. Dobry. Trzeba przyznać, że elficka ręka jest najlepsza jeśli chodzi o konie. Wszystko na swoim miejscu... broń... zioła... winko... a co? Każdy będzie chciał oblać zwycięstwo! Jeszcze tylko przygotować się mentalnie. Kilka ćwiczeń relaksacyjnych i puls, tętno oraz myśli były pod kontrolą.
- Panowie... jak wrócimy to musimy się pójść napić wspólnie.
Uśmiechnąłem się i zwróciłem twarz w stronę bramy
A tak pięknie się zapowiadało... obyśmy jeszcze ujrzeli tę bramę...
Czekałem na sygnał do wyjazdu...
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva
W końcu zjawił się oddział Elfów. Ponad setka konnych, w lśniących pancerzach odbijających promienie słońca robiła wrażenie... Po kilku chwilach wszyscy byli gotowi do drogi, zarówno Taliesin, jak i sługusy kościoła. Usłyszałem jak jeden z podwładnych Eldirtha śmieje się z Khergotha... lepiej żeby tego nie usłyszał bo inaczej może być jednego mniej. Zauważyłem Bregana siedzącego już na koniu i gotowego do wyjazdu. Reszta dopiero zaczynała się zbierać, a jako że cały swój dobytek miałem już na sobie to wskoczyłem na siodło jednego z koni i podjechałem do Bregana.
- Aleksandra również wyrusza na północ, tak więc będzie walczyć razem z nami. Tak więc jedyne czego się obawiam to cała ta banda kościoła bo nie chciałbym dostać nożem w plecy... - powiedziałem szeptem tak by inni nie mogli tego usłyszeć.
Obejrzałem się przez ramię na stanicę, była w opłakanym stanie i wcale się nie zdziwie jeśli zadomowi się tu jakaś banda. Wyjechałem przez bramę na zewnątrz i czekałem...
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy
Wojska elfów wreszcie przybyły.
Ciekawie to wyglądało. Byli lepiej zorganizowani niż inkwizycja, choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać inaczej. Ale torba dobrze znać elfy by zauważać takie szczegóły.
BREGAN mówił o małym marginesie zaufania dla wojsk inkwizycji…
Spojrzałem się tylko na niego i uśmiechnąłem.
Zabrałem z kwater swój ekwipunek, zabrałem zapasową broń i tarcze.
Wziąłbym cały śmietnik, jaki uzbierałem, ale kto to będzie dźwigał.
Wyszedłem na plac po drodze zawadzając o jadalnie, skąd wziąłem kilka butelek trunku i włożyłem je do torby.
Na szczęście elfy dostarczyły nam konie, a już się bałem, że znów będę musiał maszerować.
Wybrałem tego, który wydawał mi się najsilniejszy, przecież lekki nie jestem.
Gotowy do wyruszenia czekałem na rozkaz.
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth - stanica
Gdy przyjechaly elfy zebralem caly swoj ekwipunek i poszedlem do kuchni gdzie do torby napakowalem jedzenia i buklakow z woda. Wyszedlem na plac, rozejrzalem sie. Prawie wszyscy z mojej kompanii juz siedzieli na koniach.
- No chyba zarty sobie stroicie, jak ja mam niby na tym jechac, mozgi wam odmrozilo czy co?
Te inkwizytorku a chcesz jechac na kucyku? Moge ci to zalatwic, od topora, znaczy sie reki hehehehe, i przy okazji zetrzyj sobie mleko spod nosa
No co chlopaki to ktory mnie bierze? No dobra chodz tu gadzino pod schody nic ci nie zrobie ... jak bedziesz posluszny
Z trudem ale wgramolilem sie na konia i popatrzylem na kompanow
- tee a jak sie tym steruje? ...a jak ktory pisnie slowko jakiemus innemu krasnoludowi to o leb skroce
Czekajac na wyjazd wyjalem ostrzalke i zaczalem ostrzyc topor
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Kolumna konnych powoli wyjeżdżała powoli ze zrujnowanej stanicy. Prawie stu pięćdziesięciu jeźdźców. Dość mizernie jak na armię północy. Ale to właśnie oni mieli rzucić wyzwanie jakiejś nieokreślonej sile...
Nie było spiewów i buńczucznych okrzyków... był śnieg...
Wiatr smagał niemiłosiernie ich twarze.
Nawet nie przypuszczali że gdziekolwiek na świecie może być tak zimno.
Aż dziwne że konie to wytrzymywały. Że nie padały jeszcze z zimna... no właśnie... jeszcze...
Oddział poruszał się wolno w kolumnie ku północy. Konie szły noga za noga powoli, do przodu. Jakoś dziwnie reagowały na podróż pod czerwonym niebem, były bardziej ospałe i ruszały się leniwiej. Byle dalej, byle do wieczora... do postoju...
Jednak na postojach tez nie było lekko... wątły płomień ogniska i zmrożone na kamień żarcie, które w żaden sposób nie chcę się rozgrzać...
Twarda ziemia i sen... raczej drzemka przerywana majakami tych którzy śnią koszmary... a śnią je wszyscy...
Oczywiście są jeszcze warty... chyba nikt nie wierzy że strażnicy zdołają ostrzec przed nadchodzącym przeciwnikiem... ale warty stać musza, nawet jeśli tylko z przyzwyczajenia...
Kolejny świt, znów trzeba wstać, kości bolą od mrozu, skóra boli od wiatru, żołądek boli od niedobrego żarcia...
Do dupy ta cała wyprawa.... zresztą dupa też boli po całym dniu w siodle...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
(trzy dni później)
(Południe)
Spieniony koń... rozwiane włosy...pot na czole mimo mrozu.
Elfi zwiadowca wrócił pędem do oddziału.
Szybki salut.
Raport i zmarszczenie brwi. Wszyscy wiedzą co to oznacza... kłopoty.
- Kilkanaście staj stąd jest obóz. Kilkanaście namiotów. Ale to nie zieloni... To jakieś inne ścierwo... Z daleka wyglądali na ludzi. Ale przecież wiemy dokładnie że tak daleko na północ nie ma żadnych ludzkich plemion.
- Ruszamy, ostrożnie. Musimy być gotowi na wszystko.
Ruszyli.
Mimo niebezpieczeństwa, chyba się cieszyli na to spotkanie... pewnie będą walczyć, może nawet zginą... ale co tam wszystko lepsze od rutyny. Adrenalina ociepli ciało, bitewny szał rozgrzeje krew....
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Witam
Posty jak zwykle
Aktualizacja też.
Ingham [ Konsul ]
Ingham (stanica)
Powoli zacząłem przyzwyczajać się do nowej sytuacji. Wybrałem konia, osiodłałem go i ruszyłem za grupą inkwizycji. W pewnym momencie zrównałem się z Eldrithem Blackiem:
- Bracie, widziałem że wśród tych rzeczy które ciągniecie, hmmm, ciągniemy za sobą są całkiem dobre zbroje, czy mógłbym wybrać jedną? Ehhh... Nadchodzi czas żeby zginąć.
Odwróciłem się w śodle i spojrzałem na stanice, chyba już jej nie zobaczę- z dawnego domu powoli wyjezdżało to co jeszcze niedawno było dwiema drużynami Wolnej Kompanii.
Oddałem salut w kierunku stanicy Bracią Niepomszczonym, jedziemy umierać tam, jedziemy tam was pomścić w Imię Boga, niech Wszechmogący nad Nami czuwa
Któryś z żołnierzy Inkwizycji począł śpiewać pieśń bitewną, dołączyłem do niego, potem ech rozniosło śpiew czterdziestu gardeł gotowych na wszystko.
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth
Nosz by to wzielo ... nie moglo to zlo nadchodzic z poludnia gdzie jest cieplej? i jeszcze cholera wszedzie pelno elfow i ani jednego krasnoluda, do czego to doszlo, chyba tylko ja jestem tak porabany zeby z wlasnej woli odmrazac se dupsko.
W koncu po trzech dniach cos sie stalo, zwiadowca doniosl o obozowisku.
- No panowie w koncu szykuje sie troche ruchu, i dobrze bo jeszcze troche i na koniu jechalaby brylka lodu, moze po tym wszystkim znajdzie sie tam jakis kociolek z ciepla zupa ...dla michy cieplej, dobrej strawy poucinam wszystkim lby jak nic, niema na co czekac. To co, najpierw rzniemy potem pytamy czy na odwrot? a moze darujemy sobie zbedne slowa? hehehe
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - Stanica
Jazda była długa a świat wydawał się jeszcze gorszy niż w stanicy. Końca nie było widać.
Pięknie! Trzeba nam tylko zamarznąć jak kufel piwa na mrozie. To byłby piękny koniec dnia. Nic tylko jechać i jechać i jechać... no i nie zapomnijmy, że jedziemy! Cholera dawno ale to dawno dziewki nie zaznałem a ostatnie picie winka obyłem lekkim mułem. Przecież ja mam winko przy sobie!!! Nosz kurde żem sie nie zorientował wcześniej!
Podniosłem butelczynę a tam ku mojemu przerażeniu...
- Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurrrrrrrrrrrrrrwwwwaaaa..... niech to szlag trafi! Do wszystkich diabłów tę północ wysłać! Żadnych dziewek - dobra przeżyje! Zimno jak cholera - przeżyje! Zieloni mogą nas lada chwila zapierdzielić - cholera przeżyje! Ale kurwa żeby wino mi zamarzało! No to już kurcze jest szczyt...
Zrezygnowany podpadłem na duchu i zacząłem się pod nosem żalić na cały świat...
...gdy nagle podjechał jakiś zwiadowca i powiedział, że niedaleko jest obóz. Dziwne kto na takim mrozie rozbija cokolwiek poza czyjąś głową...
- Może mają ognisko... ogrzejemy trunki i napijemy się bo szczerze to troszke mi zasechło w gardziołku po tej jeździe...
Nie wiem co nas tam czeka... trzeba być przygotowanym...
Zmarznięte ręce nieco rozgrzałem pocierając nimi ażeby nic nie rozpraszało mnie gdybym był zmuszony rzucić kulą ognia...
HopkinZ [ Senator ]
Xanatos El'tan - (pochód na północ)
Tuż przed otrzymaniem wiadomości
Zimno wszędzie, głucho wszędzie. Co to do kurwy będzie jak tu zamarzniemy?! Zimno jak cholera! I jeszcze te cudowne konie posuwają się z prędkością żółwia w smole!. Nosz szlag by to trafił.
Potem usłyszałem trochę głośniejszy gwar i do mych uszu doszły głosy nba temat obozowiska wrogów. Poderwałem konia i ruszyłem w na czoło pochodu.
Czoło wyprawy
- Panowie mili – zwróciłem się do przywódców i innych członków Kompanii – Czy musimy wszystkich podejrzewać o morderstwa i zbrodnie? A co jeżeli to dobrzy ludzie, którzy pomogą nam w naszej wędrówce? Ja sugeruję podejść do nich rozważnie a nie rzucać się na nich... – zerknąłem na maga – z kulą ognia...
Po ich minach byłem niemal pewien, że z miejsca odrzucili moją propozycję.
Vinny [ Konsul ]
Valacar - bliżej nieokreślone miejsce
Nie tak miała wyglądać ta podróż. Tułaczka ciągnęła się w nieskończoność. I wszędzie tylko śnieg.
Wstał kolejny dzień. Znowu trzeba było się podnieść i ruszyć dalej. To już chyba trzeci poranek po opuszczeniu stanicy.
Około południa nadjechał zwiadowca. Powiedział, że niedaleko stąd jest jakieś obozowisko. Nie byli to zieloni. Wiemy dokładnie że tak daleko na północ nie ma żadnych ludzkich plemion.
- A może ktoś przyjechał tu w takim samym celu jak my? - powiedziałem, choć sam w to nie wierzyłem.
Ruszyliśmy dalej. Dało się wyczuć podenerwowanie w naszych szeregach. Spojrzałem na szeregi Inkwizytorów. Nawet oni nie palili się teraz do walki. Nikt nie był pewny tego co nas czeka. Sprawdziłem, czy mam na plecach kołczan i łuk. Wiedziałem dobrze, że tam są. Chciałem się tylko upewnić.
Za chwilę wszystko się wyjaśni.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
(wymarsz)
Spojrzałem na Inghama.
- O ile sobie przypominam, to miałeś swoją zbroję...co z nią zrobiłeś? Nie mamy dla Ciebie zbroi. Zapytaj u Elfów. Aha...i nie nazywaj mnie Bratem. Nie jesteś nim od kiedy oddałeś się pod osąd Wolnej Kompanii.
Spiąłem konia i pojechałem do przodu
(marsz)
Zimno. Byliśmy na to przygotowani, ale i tak wydaje nam się, jakby wszechobecny śnieg i mróz, chciały wyssać z nas wszystkich życie i dusze.
(trzy dni później)
Przed nami obóz. Wreszcie się rozgrzejemy. Albo w walce, albo przy przyjaznych ogniskach, choć to drugie jest tu mało prawdopodobne. Wydałem oddziałowi polecenie zachowania maksymalnej ostrożności. Podjechałem do Taliesina.
- Jak chcesz to rozegrać jeśli dojdzie do walki? Twoje Elfy łatwiej podejdą do tego obozowiska niezauważone, moi ludzie, mogą ruszyć do ataku, ale zostaną wsześniej zauważeni. Kompania...też pewnie jakoś może to rozegrać...tylko nie wiem jak, może poszliby zbadać nastroje w tym obozowisku. Osobiście mam nadzieję, że nie dojdzie do walki. Żołnierze są zbyt skostniali z zimna.
Mam pewien pomysł, ale jest on ryzykowny...zwłaszcza dla Kompanii.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva (zadupie większe:)
Pogoda była iście północna, padający śnieg, wiatr zawsze wiejący prosto w twarz. Coraz bardziej wąpiłem w to że mogłaby tu zostać otworzona brama piekieł czy cokolwiek innego. Jechaliśmy już tak trzy dni i powoli zaczynałem się przyzwyczajać do panującego tu klimatu. Między drzewami migną cień wilka, a może było to tylko złudzenie? Jolo przeklinał całą tą półnoć bo mu wino zamarzło... Od razu poprawił mi się humor. Niestety nie trwało do długo bo moment później zjawił się zwiadowca donoszący o jakimś obozie. Ruszyliśmy więc wszyscy przed siebie gotowy na wszystko... a przynajmniej tak mi się wydawało. Niektórzy rwali się do walki, inni proponowali by najpierw dowiedzieć się więcej i sam również skłaniałem się ku temu. Zauważyłem że Eldirth podjechał do Taliesina, nie mogłem odpuścić takiej okazji więc również ruszyłem w ich kierunku. Gdy dojechałem usłyszałem tylko "... pewien pomysł, ale jest on ryzykowny... zwłaszcza dla Kompanii"
- Już planujesz jak nas pozbyć mój drogi?? - powiedziałem uśmiechając się szeroko...
- Niech zgadnę... chciałbyś abyśmy pojechali i zbadali sytuację, podczas gdy wy będziecie bezpiecznie trzymać się z tyłu?. W normalnej sytuacji powiedziałbym żebyś się wypchał i sam jechał ale... dzisiaj mam dobry humor więc chętnie pojadę sprawdzić sytuację. Sam lub z towarzystwem - wszystko jedno... - odwróciłem głowę i krzyknąłem do pozostałych - Kto jest chętny by jechać ze mną i sprawdzić ten obóz?...
- ... chyba że się mylę i wymyśliłeś jakiś bardziej podstępny pomysł by nas się pozbyć... - dodałem uśmiechając się ponownie do Eldirtha...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
- No cóż Hadrian. Prawie zgadłeś. Mylisz się tylko w jednym punkcie. Nie chcę się Was pozbywać, ale zresztą możesz myśleć co chcesz...jak wy wszyscy. Mój plan jest taki. Elfy Taliesina podchodzą jak najbliżej się da i przygotowują łuki. Moi ludzie czekają nieco z tyłu, aby pozostać niezauważonymi, ale jednocześnie pojawić się na miejscu jak najszybciej. Natomiast Kompania wchodzi jakgdyby nigdy nic do obozu i wyczuwa sytuację. Jeśli obozowicze sa po naszej stronie, to Elfy i my dołączamy, jeśli nie, to Kompania musi przeżyć pierwszy atak obozowiczów. Elfy Taliesina oddają salwę z łuków, po czy i one i my ruszamy z mieczami. Plan jest dla Was niebezpieczny z dwóch powodów. Po pierwsze sam fakt wejścia do tego obozowiska jest ryzykowny, a po drugie możecie oberwać, kiedy Elfy i my zaatakujemy. Tak to wygląda. Jeżeli masz inny plan, to mów...mój jest tylko propozycją...Może Taliesin ma inny...może ktoś z Kompanii na coś wpadnie...
Spojrzałem na Hadriana i czekałem.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva (gdzieś na drodze, obok Taliesina oraz pozbawionego poczucia humoru Eldirtha;)
Wysłuchałem przemowy Eldirtha, który najwyraźniej nie posiadał poczucia humoru...
- Mi to pasuje... nie wiem jak dla pozostałych tylko... O strzały i miecze elfów się nie martwię, bo jestem pewien że używają łuków z taką wprawą jakiej my nigdy nie osiągniemy, martwi mnie to że któryś z twoich może nam wbić "przypadkiem" miecz w plecy jeśli dojdzie do ewentualnej walki. A to tylko jeden z wielu problemów bo... po pierwsze nawet jeśli okaże się że ci... tubylcy, będą do nas dobrze nastawieni to nie wiadomo jak zareagują na oddział elfów. Jeśli nawet przetrzymają widok elfów to nie wiadomo jak zareagują na wasz widok - kto wie może akurat od was usiłowali uciec aż tutaj?. Co do innego planu to nie mamy dużego wyboru - albo jedziemy na spotkanie, albo usiłujemy ich jakoś ominąć. Jest jeszcze opcja wysłania jednego lub dwóch z nas by podszedł jak najbliżej obozu, zbadał sytuację i gdy wróci to wtedy zdecydujemy co dalej. Tak czy inaczej, ja mogę jecheć ale jestem też otwarty na inne propozycje...
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (gdzieś)
Podróż nie należała do najciekawszych. Konie się wlokły, było okropnie zimno.
Na prawdę zimno. I tak przez 3 dni.
- Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurrrrrrrrrrrrrrwwwwaaaa..... niech to szlag trafi! Do wszystkich diabłów tę północ wysłać! Żadnych dziewek - dobra przeżyje! Zimno jak cholera - przeżyje! Zieloni mogą nas lada chwila zapierdzielić - cholera przeżyje! Ale kurwa żeby wino mi zamarzało! No to już kurcze jest szczyt... – Usłyszałem krzyk JOLA.
No rzeczywiście, moje wino też zamarło.
1po chwili wrócił zwiad. Coś ważnego, bo pędził jak szalony.
Podjechałem bliżej by dowiedzieć się, co się stało.
- …Mam pewien pomysł, ale jest on ryzykowny...zwłaszcza dla Kompanii. – Usłyszałem słowa ELDIRTHA.
Po czym HADRIAN stwierdził, że może pojechać i sprawdzić, kto obozuje.
ELDIRTH wyjaśnił dokładnie swój plan. Poczym ja zabrałem głos.
- Proponuje żebyśmy tam pojechali z Hadrianem tylko we dwóch może trzech, by maksymalnie ograniczyć starty w ludziach. – Powiedziałem – Ale o tym musi zadecydować TALIESIN bo jeśli dobrze rozumiem teraz on dowodzi tym co zostało z kompani…
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
Spojrzałem na Taliesina a potem na Hadriana.
- No właśnie. Mam takie same wątpliwości w sprawie możliwej reakcji tych tam w obozie na oddział Elfów, a tym bardziej na nas. Dlatego uważam, że Kompania najlepiej nadaje się na wejście do obozu, bez natychmiastowego wszczynania walki. Co do przypadkowego miecza w plecy, to nic się nie bój. To są żołnierze, a nie banda dzieicuchów z piaskownicy, za jakich ich macie. Nie mordują tych, od których może kiedyś zależeć ich życie. No chyba, że okaże się, że ten ktoś jest wybitnym zagrożeniem dla życia całego oddziału...ale to już inna sprawa.
Ingham [ Konsul ]
Ingham
Liczyłem na coś, na gest, na krok, na słowo ze strony Braci z Inkwizycji, nic jednak takiego nie nastąpiło. Żywiłem tylko nadzieję że Eldrith dotrwa czasu aby stanąć przed biskupem i usłyszeć słowa, które powiedział mi na wyjezdnym.Samotny, opuszczony postanowiłem podjąć w końcu jakąś decyzję, jak ginąć to ginąć.
Podjechałem do Eldritha, który dyskutował z Hadrianem, przerwałem im:
- Słuchaj Sługo Boży, a mój Bracie, chociaż ty za takiego możesz mnie nie uważać. To nie Ty decydujesz kto jest godnym służyć Najwyższemu i kto jaką wypełnia misję. I Ciebie i mnie Bracie przysłał tu Papież w celach zgoła innych jak domyślać się mogę. Chcesz mnie osądzić niczym psa to Twoja wola. Każdy z Nas jest grzeszy. Wiedz jednak że to nie Ty a Najwyższy w ostatecznym rozrachunku nas oceni, a nie Ty, ja , Bracia czy Biskupi. Tedy na ochotnika na zwiad zgłaszam się, skoro reszcie w zbrojach tyłki do siodeł przymarzły.
CZekałem na odpowiedź, albo na cios...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
Spojrzałem na Inghama, po czym wskazałem Hadirana.
- To on zbiera grupę, która chce jechać do obozu. Jego pytaj czy Cię ze sobą weźmie, a Taliesina, będziecie pytać czy macie jechać. A ja Cię nie osądzam. Nie mnie się pod osąd oddałeś, tylko Kompanii, porzucając miano Inkwizytora. Dlatego nie jesteś moim Bratem. Teraz jesteś tylko żołnierzem, który będzie walczył po tej samej stronie co ja.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Taliesin sluchał w spokoju wymiany zdań... Wreszcie powiedział cichym głosem.
- Przeciez to nie ja dowodze kompania. Skąd wam to przyszło do głowy. Jesteście cały czas oddziałem Imperium, a ja nigdy na smyczy Cesarza nie byłem. Jak heretyk i buntownik ma wami dowodzić... Co do planu. To czy chcecie tam jechac to wasza decyzja. Jest to bez wątpienia niebezpieczne zadanie. Dlatego ja nie wydam swoim takich rozkazów... nie bede ryzykował ich zycia, beda mi później potrzebni.
Poatrzył na skupione twarze żołnierzy.
Ingham [ Konsul ]
Ingham
-Niezwykle wygodne stanowisko Bracie, niemalże godne tytułu który wiąże się z Twą chustą. Typowe.
Zawróciłem w miejscu, splunąłem. Spojrzałem na Hadriana.
-Wiesz gdzie mnie szukać, jeżeli będziesz chciał mnie zabrać z sobą. Jeżeli nie, to zrozumiem, jestem tylko podłym psem z Inkwizycji, a może nawet nie to.
Odjechałem na koniec szeregu Braci w płaszczach.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
- No to ciekawie się zapowiada. Trzy oddziały, trzech dowódców. Warto by jednak pomyśleć o jakimś uzgadnianiu działań, bo inaczej kiepsko to widzę. A co do Kompanii, to faktycznie...dowodzi nimi Bregan...tylko ciekawe gdzie go zawiało...
No dobra...ja swój plan przedstawiłem. Czekam na inne propozycje, lub na uwagi do mojego. Ja też nie będę rozkazywał innym co mają robić, a dowodząc moimi żołnierzami chciałbym wiedzieć co będą robić inni.
Thun [ Konsul ]
I znowu dyskusje i sprzeczki zamiast jasno podjąć decyzję. Nie cierpię takich sytuacji... Jedynie Mally jasno przedstawił swoje zdanie.. a Taliesin? Zaczynałem wątpić czy nasza wspólna wyprawa ma jakiś sens skoro już teraz nie ma odwagi by nakazać swoim ludziom by sprawdzili sytuację...
- Dobra... możemy tak dyskutować całą wieczność i znowu do niczego nie dojdziemy. Jak obaj widzicie my nie mamy nikogo kto by nami dowodził, a skoro i Taliesin nie chce się tego podjąć więc ja mogę decydować tylko za swoje życie. Ja jadę, Mally jak widzę jest również gotów by jechać razem ze mną... - po tych słowach podjechałem do Inghama.
- Chcesz jechać?... to jest jeden warunek - pozbądź się wszystkich błyskotek kościoła i całej reszty która może być z nim powiązana i jedziemy... - po tych słowach wróciłem ponownie na przód i czekałem aż dołaczy do nas Ingham...
- Dobra... gotowi? No to jedziemy. Taliesinie, mam nadzieję że mogę liczyć na osłonę łuczników. Chyba że tego rozkazu również im nie wydasz. Może więc chociaż ludzie Eldirtha będą gotowi by nam pomoć w razie najgorszego... - nie czekając na odpowiedź ruszyłem przed siebie z Mallym po prawej stronie, Inghamem po lewej...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldrith Black (droga na północ)
- Hadrian poczekaj. Nie możemy się ujawniać, więc może umówimy się na jakiś sygnał...- pogrzebałem w jukach i wydobyłem małą piszczałkę. - Gdyby było coś nie tak, zadmij w nią, będziemy wiedzieli co robić. Jeśli zaś tamci okażą się przyjaźni, to niech któryś z Was po nas podjedzie...oczywiście uprzedźcie ich, kto z wami jedzie...żeby na zawał nie padli.
Kiedy ruszyli dałem znak moim ludziom. Rozjechali się nieco. Przygotowali do szybkiej reakcji i ruszenia na pomoc zwiadowcom z Kompanii.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Oddział
Nie wolno zmarnować żadnej chwili na odpoczynek. Zarówno elfy jak i żołnierze Jego Najświętszej Ekscelencji Papieża zsiedli z koni. Wystawili czujki. Oporządzili konie. Wierzchowce przecież są teraz najważniejsze. Bez nich z pewnością nie wrócą. Nie mają tyle żywności i sił by pokusić się o spacer... zginął pierwszej nocy. Tak o konie trzeba dbać. Konie oznaczają dla nich życie.
Trzeba odpocząć zanim tamci wrócą... lecz nie wolno tracić czujności nawet na sekundę, może zaraz trzeba będzie ruszać w bój... na odsiecz towarzyszom broni...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Mally, Hadrian, Ingham
Jechali powoli wśród białej pustki. Już dawno nie było traktu. Tak daleko na północ nikt nie budował szlaków handlowych... nie było po co, byli pośrodku pustki...
Co ich skłoniło do tego patrolu? Odwaga czy głupota?
Teraz to już nie miało znaczenia. Trzech ludzi, trzy konie... przeciw nieznanemu.
Nie było straży.
Obóz składał się z kilkudziesięciu rozstawionych namiotów.
Wjechali tam powoli. Ramię przy ramieniu.
Dłonie na rękojeściach mieczy.
Z namiotów zaczęli wychodzić ludzie.
Obdarci i wynędzniali. Odziani w futra. Większość to mężczyźni. W dłoniach ściskali styliska toporów, lub innej prymitywnej broni.
W ich oczach była... pustka. Nie mówili ani słowa.
Zaczęli otaczać trzech jeźdźców szczelnym kordonem.
Zauważyli że jeden z namiotów był większy. Namiot wodza.
Zatrzymali się.
Poły namiotu rozsunęły się.
Człowiek miał na sobie mnisi habit, zakrywający jego twarz.
- Czego chcecie? – mimo że szeptał słyszeli go doskonale.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Posty jak zawsze
Aktualizacja jak zawsze.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva (a żebym to ja wiedział gdzie.. :)
Wjechaliśmy powoli do obozu, był większy niż wydawało się to z daleka. Kilkadziesiąt namiotów skupionych w około największego - zapewne wodza.
- Lepiej nie wspominajcie nic o oddziale elfów, bandzie inkwizytorów i całej reszcie... przynajmniej do czasu gdy nie dowiemy się czegoś więcej - powiedziałem cicho do jadących obok mnie towarzyszy.
Gdy jechaliśmy tak w kierunku najwięszego namiotu z pozostałych powoli wychodzili ludzie. Większość wychodzących z namiotów to mężczyźni, tu i ówdzie pokazała się kobieta lub dwie. To co mnie zastanowiło to brak dzieci ale w taką pogodę zapewne siedzą w ciepłych namiotach. Ogólnie wyglądali dość nędznie, wychudzeni ludzie w powycieranych futrach. Mimo było ich wystarczająco wielu i nawet z ich prymitywną bronią mielibyśmy kłopoty gdyby doszło do walki. Miałem tylko nadzieję że do tego nie dojdzie. Po kilku chwilach byliśmy już otoczeni, a z największego namiotu wyszedł człowiek w habicie mnicha pytając czego tu chcemy. Nie było to bynajmniej zapraszające powitanie ale czego można się spodziewać na północy?. Spojrzałem na towarzyszy, nie odzywali się więc odezwałem się pierwszy.
- Witaj, nie mamy złych zamiarów - mówiąc to rozłożyłem ręce w pokojowym nastawieniu - Nie spodziewaliśmy się tutaj na północy widoku obozu, więc chcielibyśmy odpocząć chwilę przy ogniu oraz napoić konie ciepłą wodą, jeśli możemy oczywiście... - po tych słowach czekałem na reakcję, będąc jednocześnie gotów do szybkiego odwrotu.
Vinny [ Konsul ]
Valacar - droga niewiadomo dokąd
Zapadła noc. Mally, Hadrian i Ingham pojechali na patrol do obozowiska. Mieli dać znać, jeśli dojdzie do walki. Jednak jeśli do takiej dojdzie, to czy zdążą nas powiadomić? W mojej głowie było coraz więcej pytań. Pytań bez odpowiedzi.
Oporządziłem swojego konia. Miał piękną kruczoczarną sierść. Teraz przejechałby niezauważony pomyślałem. Spojrzałem jeszcze raz w kierunku obozowiska, do którego pojechali członkowie Kompanii. Wyglądało na to, że wszystko toczy się spokojnie. Pogłaskałem sierść konia.
Zauważyłem czerwone oczy, świecące się wśród drzew. To bez wątpienia był wilk. To chwili dołączyły do niego kolejne. Przypatrywały się nam spokojnie. Zupełnie tak, jakby nas pilnowały.
Moje oczy stawały się coraz cięższe. Wiedziałem, że muszę czuwać. W każdej chwili towarzysze mogą zawołać nas do walki. W każdej chwili mogliśmy ruszyć dalej. Jednak teraz wszystko wydawało się takie senne. Powoli zamknąłem oczy i od razu zasnąłem.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
Było cicho...zbyt cicho i zbyt zimno. Pojechali we trzech, wzięli piszczałkę...Złapałem się na tym, że cały spięty czekałem na jej dźwięk. Zganiłem się za to w myślach...może jednak wszystko będzie w porządku. Oporządzając konia rozglądałem się po pozostałych. Zauważyłem chyba wilcze oczy gdzieś po lewej...jeszcze tego brakowało. Nagle zobaczyłem śpiącego Valacara. Podszedłem do niego i potrząsnąłem za ramię.
- Odpoczywaj, ale nie śpij. Nie możemy sobie na to pozwolić. Przejdź się, natrzyj twarz śniegiem, pogadaj z kimś...cokolwiek...tylko nie śpij...
Upewniłem się, że się rozbudził i wróciłem do konia. Znowu byłem spięty i gotowy do ruszenia z pomocą. Ciekawe. Oni mnie nienawidzili, a ja byłem gotów im pomóc...No ale potem, może ich zabraknąć przy finalnej bitwie. Rozejrzałem się jeszcze za Breganem. Gdzie do cholery jest dowódca Kompanii...
Ingham [ Konsul ]
Hadrian postanowił zabrać mnie na rekonesans do wioski. Przed odjazdem podjechałem do Eldritha:
- Przypilnuj to dla mnie-podałem mu płaszcz Inkwizycji- a gdybym nie wrócił spal raem z moimi zwłokami. Niech Bóg Najwyższy ma Ciebie w swojej opiece Bracie.
Ruszyłem za Hadrianem i Mallym. Trochę się bałem wszak Mally jest strasznie porywczym wojakiem, ale...
Hadrian w czasie drogi uświadomił mnie o zagożeniu jakie może nieść z sobą wspominanie o reszcie oddziału ukrytego w krzakach i współpracy z Inkwizycją. Jego słowa dotarły do mnie. Postanowiłem sie nie odzywać, skoro wziął na siebie ciężar dowodzenia to niech dowodzi.
Wjechaliśmy do obozu. Ręka na mieczu. Dziwnie cicho, nie ma zwyczajowego krzyku dzieci, psy nie ujadają jak szalone. Dziwne. Zaczęli nas otaczać a my brnęliśmy w kierunku głównego namiotu.
- Mally jakby co to staraj sie zabić ich wodza.-Szepnąłem.
Z namiotu wyszedł mnich, kurde to na pewno był mnich. Hadrian rozpoczął pogawędkę, czekałem.
Ludzie z obozu otoczyli nas szczelnym kręgiem. Lepiej gdyby negocjacje się udały...
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (obóz na pustkowiu)
Usłyszałem sugestie ELDIRTHA o piszczałce.
HADRIAN już oddalił wiec wziąłem piszczałkę i mu ją oddałem.
Wjechaliśmy do obozu, gdzie nasz przyjazd został od razu zauważony.
- Lepiej nie wspominajcie nic o oddziale elfów, bandzie inkwizytorów i całej reszcie... przynajmniej do czasu gdy nie dowiemy się czegoś więcej – odezwał się HADRIAN.
Ludzie, którzy wychodzili n namiotów jakoś tu nie pasowali.
W zasadzie mieli futra, ale nie zbyt dobrym stanie.
No i jeszcze ich broń, była zbyt prymitywna by mogła utrzymać ci przy życiu.
Powoli skierowaliśmy się do największego namiotu, najwyraźniej wodza…
- Mally jakby, co to staraj się zabić ich wodza.- Szepnął do mnie INGHAM.
Skinąłem do niego na znak że zrozumiałem.
Ku memu zdziwieniu wyszła niego postać ubrana ja mnich…
- Czego chcecie? – usłyszałem spod kaptura.
Nie odzywałem się … ja się do tego nie nadaje.
Jako pierwszy przemówił HADRIAN.
Ten osobnik mi się mnie podoba. Pewnie znowu jakiś mag bądź szaman, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że ci ludzie przeżyli na tym pustkowiu.
Dla pewności zachowam czujność…
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth
nosz kurde chwile tylko nie bylo mnie z przodu i juz mnie ominela szansa na urozmaicenie tej nudnej podrozy, no nic trza sie czyms zajac bo zaraz mnie cos trafi
Z nudow zaczalem robic przeglad sprzetu ktory posiadalem. Potem wzialem kawalek suszonego miesa i zujac zaczalem sie rozgladac dookola.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Mally, Hadrian, Ingham
(Środek niczego)
Hadrian wypowiedział słowa powitania.
Tłum w milczeniu wpatrywał się w nich.
Mnich odrzucił kaptur.
Nie spodziewali się takiego widoku.
Człowiek? Mężczyzna?
Z głowy tej istoty wystawały trzy rogi. Oczy miał czerwone. Zaczął wyrzucać z siebie słowa w nieznanym języku i gwałtownie gestykulować dłońmi.
Nagle zaczęli dostrzegać szczegóły które wcześniej im umknęły...
W całym obozie nie było tez ognisk...
Wielu z ludzi otaczających ich miało rany, wyglądały ona na poważne... niektóre nawet na śmiertelne...
Nikt nic nie mówił... nikt nawet nie oddychał...
Istota krzyczała w jakimś plugawym języku. Tłum zaczął się przybliżać...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Oddział
Wiatr zawodził nieustannie na tym pustkowiu...
W oddali słychać były wilki.
Lecz ludzie milczeli, nasłuchiwali, próbowali przebić się przez te odgłosy... nasłuchiwali innego odgłosu... czystego dźwięku piszczałki.
Czy to już?
Czy maja ruszać?
Czemu nie gwiżdżą?
Może jest bezpiecznie?
A może zabito ich zanim zdążyli wezwać pomoc?
Niepewność wzbudza największy lęk...
Do jasnej cholery czemu nie gwiżdzą???
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Ok.
Posty jak zwykle.
Aktualizacja pewnie w poniedziałek...
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - gdzieś gdzie jest zimno, brzydko i nieprzyjaźnie czyli w obozie oddziału
- Cholera czemu nie gwiżdżą...
Musiało się coś stać... musiało. Czuję to... aura złej magii jest silna. Gwizdnęli by gdyby było dobrze. Musiało się coś stać... cholera! Przecież oni mogą tam zginąć a my tutaj jak jakieś moczydupy siedzimy i czekamy na zbawienie. Trzeba tam iść... a jeśli wszystko spieprzymy? Nie szkodzi. Trzeba podjąć ryzyko. Zresztą jakie to ryzyko jeśli posyła się trzech ludzi w obóz który nie został dokładnie poznany... trzeba tam jechać!
Podchodziłem kolejno do każdego członka wolnej kompanii ze słowami
- Kolego trzeba iść naszym na odsiecz. Mam piekielnie złe przeczucia a aura magii jest tu silna a zarazem złowieszcza. Trzeba tam pojechać
Potem podeszłem do dowódcy oddziału elfów
- Towarzyszu broni. Mam bardzo złe przeczucia i zamierzam udać się i wesprzeć naszych przyjaciół którzy poszli do tego obozu. Liczę, że wy także pójdziecie z pomocą...
Po uzyskaniu odpowiedzi udałem się do Eldirtha. Może nie za zbytnio go lubiłem ale był on pomocny...
- Eldirth słuchaj. Jak wiesz różne rzeczy latają w powietrzu... niektóre to owady, a niektóre to złe aury. Właśnie taka jedna tutaj panuje. Aura złej magii. Trzeba jechać pomóc naszym bo mam złe przeczucia. Jedziesz z nami?
Po odpowiedzi wsiadłem na konia i pospiesznie pojechałem w kierunku obozu razem z tymi, kórzy chcieli dopomóc tej trójce.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
Jolo spanikował, zaczął coś marudzić o złej magii i tego typu pierdołach. Namawiał wszystkich, żeby jechać nie czekając na sygnał. Przecież taki ruch może wszystko zburzyć. Może oni się już dogadali, może właśnie wracają po nas. Dlaczego nie widzę nawet nikłego blasku ognisk obozowych?
Wskoczyłem na konia. Pieprzyć piszczałkę. Schrzaniłem tej Kompanii już trochę spraw. Jedna więcej nie zrobi różnicy. Zerknąłem na Taliesina i podjechałem na czoła swojego oddziału. Uniosłem się w strzemionach, wyciągnąłem miecz i powiedziałem.
- Ruszajmy, ku chwale Pana.
Nie jechaliśmy cicho. Głuchy tętent czterdziestu koni głosił nasze nadejście.
Thun [ Konsul ]
Hadrian Shiva (na zadupiu wśród tłumu nieumarłych oraz jakimś cholernym demonem)
W chwilę po tym gdy skończyłem mówić mnich zdją swój kaptur. Dopiero jak zobaczyłem jego czerwone ślepia i trzy rogi wyrastające z jego czaszki, zacząłem dostrzegać tak oczywiste rzeczy. Brak ognisk, rany na ciałach niektórych z otaczających nas ludzi i tego że nikt z nich nawet nie oddychał. Podczas gdy z naszych ust za każdym razem wydobywało się ogrzane powietrze, tak doskonale widoczne na mrozie, z ich ust nie wydobywał się nawet najmniejszy oddech.
Cholera znów zachciało mi się strugać bohatera. Najpierw ta wyprawa do wioski, teraz to... Usłyszałem jak demoniczna istata wyrzuca z siebie potok słów i gwałtownie gestykuluje dłońmi. Nie było czasu do stracenia.
- TAKTYCZNY ODWRÓT !!! - wrzasnąłem do osłupiałych towarzyszy, zawracając konia i wyciągając jednocześnie piszczałkę którą dał mi Eldirht gdy wyjeżdzaliśmy. Istota ciągle krzyczała w jakimś demonicznym języku i tłum nieumarłych zaczą się zbliżać. Ruszyłem przed siebie, prawie kładąc się na koniu, z nadzieję że uda mi się przebić przez tłum. Wziąłem głęboki oddech, przytknąłem piszczałkę do ust i wypuściłem z siebie całe powietrze. Po całej okolicy rozległ się gwizd, tak donośny że zagłuszył nawet wrzeszczącego demona. Dwa uderzenia serca później mój koń skoczył chcąc przeskoczyć nad nieumarłymi. Upuściłem piszczałkę i usiłowałem złapać uprząż drugą ręką...
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (droga na północ)
Powietrze przeciął dźwięk, na który wszyscy tak czekali, a jednocześnie nie chcieli aby zabrzmiał. Wysoki gwizd piszczałki. Maja kłopoty. Przyspieszyłem, a wraz ze mną mój oddział. Miecze w gotowości...
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth
Cos ten czas sie za bardzo dluzyl, zobaczylem jak Jolo nie wytrzymal i zaczal zbierac ekipe ratownicza. Nie bylo go co powstrzymywac bo pewnie to by i tak nic nie dalo, za bardzo byl przejety, zreszta ja tez zaczalem sie niepokoic. Zaczalem zbierac swoje rzeczy, spojrzalem na konia.
nosz by to wzielo, czy ja wygladam na chrzanionego jezdzca? gdyby nie to ze bez niego dotarlbym jak by bylo juz po wszystkim to bym go tu zostawil, no nic trzeba cos zrobic zeby dosiasc tej bestii
Rozejrzalem sie, dostrzeglem spory pieniek ktory okazal sie bardzo pomocny. Gdy juz siedzialem na koniu spostrzeglem ze Jolo byl juz gotow do drogi. Ruszylem razem z nim. Nie zdazylismy daleko ujechac a rozlegl sie gwizd na ktory mielismy czekac. Jolo mial dobre przeczucia i dzieki nim pomoc dla naszych kompanow dotrze szybciej.
- Jolo, musimy zawczasu wypatrzec naszych i ruszyc im na pomoc, pozniej mozemy zajac sie normalna walka, aha jesli mozesz to uwazaj z tymi swoimi czarami, co jak co ale ja sie nie chce uczyc latania
Vinny [ Konsul ]
Valacar - gdzieśtam
Ledwo zamknąłem oczy, obudził mnie Eldirth. Nie słyszałem co do mnie powiedział, bo mówił cicho i byłem jeszcze zaspany. Powoli wstałem. Przetarłem twarz śniegiem. Od razu lepiej pomyślałem.
Po chwili podszedł do mnie Jolo. Mówił, że trzeba ruszyć naszym na ratunek. Powiedziałem:
- Możesz na mnie liczyć. Rzeczywiście coś długo nie wracają. Zaraz będę gotowy.
Konie nie były jeszcze gotowe do długiej wędrówki. Ale obóz był blisko. Warto zaryzykować.
Zebrałem swój ekwipunek i wsiadłem na konia. Jolo i Khergoth byli już gotowi. Ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłem, że Eldirth i jego oddział również szykują się do odjazdu. Dobrze, że nie ruszamy sami.
Gdy tylko wyruszyliśmy, powietrze przeciął ogłuszający dźwięk piszczałki.
- Jeszcze żyją. - zwróciłem się do Jola.
Wyciągnąłem miecz. Byłem gotowy do walki
Ingham [ Konsul ]
INGHAM(jeszcze żywy w obozie wroga gdzieś tam)
Siedziałem na koniu, obok mnie Mally i Hadrian. Zanlazłem się w środku obozu tubylców, którzy chyba nie byli najbardziej komunikatywni. Byle by tylko się udało Hadrianowi porozmawiać z tym mnichem. Dobrze, dobrze weź go na litość, a wy robaczki, co tak nas otaczacie? Dokładnie napoimy konie i sobie pójdziemy na to nawet mnich powi...O żesz jasna cholera.
Widziałem, co dzieje się z mnichem, a raczej, co to jest naprawdę. Zareagowałem natychmiast. Spiąłem konia, kiedy ta bestia, czy to coś rozpoczęło wznoszenie swoich modłów. Dystans dzielący mnie i jego mógł wynosić góra 5 metrów, za mało miejsca na szarżę. Nic to. Wystrzeliłem z ręcznej kuszy, ale przy takim kącie nie liczyłem bym miał szansę na trafienie. Kątem oka zobaczyłem, co robi Hadrian. Zawracał konia. Nie zdążę, nie tak, przez namiot, może za nim nie ma ludzi ??? Albo przynajmniej dam im czas na cofnięcie się. Ruszyłem w kierunku mnicha licząc na to, że koń przewróci go, a mi uda się przebić przez namiot, na drugą stronę. Najwyższy bądź mi łaskawy. Wyciągnąłem miecz.
-Przez namiot, tam może ich nie być. Na Chwałę Najwyższego.
...i od pogardy mnie zachowaj. Co postanowisz niech się ziści Niechaj się wola Twoja stanie...Amen
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy 9obóż umarklaków)
Wiedziałem!
Do razu ten obóz mi się no podobał.
Ten niby mnich okazał się demonem. A. cały obóz składał się z… nieumarłych.
Ale, po co im ogniska?? Może więżą kogoś w tych namowach.
Widziałem jak HADRIAN próbuje się wyrwać z zacieniającego kordonu, ja tek sztuczki nie próbuje, jestem za ciężki dla konia. Ale jeśli mu się uda to może sprowadzi posiłki.
INGHAM postanowił zaatakować rogacza.
Ja nie mając wiele wyboru ani nic do stracenia i ja zacząłem szarże na tę istotę. Może jak zginie to odejdzie z nią jaj magia i truposze padną.
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Hadrian, Mally Ingham
Hadrianowi nie udało się schwycić uprzęży. Tak niewiele brakowało... Z łoskotem zawalił się na zmrożoną ziemię. Piszczałka wypadła mu z ust... miał nadzieje że usłyszeli... Przetoczył się po ziemi byle dalej od zombich... wyciągnął miecz szykując się do beznadziejnej walki.
Koń ruszył.
Niestety... plan staranowania namiotu zdechł w chwili narodzenia. Koń mądrzejszy od jeźdźca. Nie miał zamiaru popełniać samobójstwa. Stanął dęba... Ingham uderzył o glebę. Dobrze że nie stracił przytomności. Miecz w dłoń i do walki... zaczął przebijać się w stronę Hadriana...
Chciał zaszarrzować... Nie zdążył. Dłonie ściągnęły go z konia. Było ich za wiele by mógłby je powstrzymać. Mally Za wolno zareagował... Wierzchowiec rzucił się do ucieczki... on został... trzeba walczyć tak jak jego towarzysze...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Dźwięk piszczałki brzmiał czysto mimo wiatru.
Słyszeli go doskonale.
Teraz musieli dotrzeć tylko na czas.
Zdążyć by ocalić towarzyszy.
Czy zastaną ich żywych?
Szybciej, trzeba pogonić konie, to nic że brnął w głębokim śniegu... to teraz nie ważne. Trzeba pędzić co sił...
Musza zdążyć... przecież tamci im zaufali...
Przed nimi widniał obóz w którym najprawdopodobniej toczyła się walka....
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Ok.
Aktualizacja jak zwykle.
Posty tez.
Vinny [ Konsul ]
Valacar - niedaleko obozu
Trudno było szybko jechać w tym śniegu. Ale musieliśmy zrobić wszystko, żeby uratować naszych przyjaciół.
W obozie już pewnie toczyła się walka. Nie wiadomo ilu jest przeciwników. Nie wiadomo, czy nasi jeszcze żyją.
Spojrzałem na moich towarzyszy. Wszyscy skupieni, milczący. Dało się wyczuć niepewność. Widać było, że niektórzy Inkwizytorzy boją się walki.
Wreszcie po kilku dłuższych chwilach naszym oczom ukazał się obóz. Toczyła się już bitwa.
Zwróciłem się do towarzyszy:
- Najpierw musimy znaleźć naszych. A później może jakaś kula ognia. - spojrzałem na Jola. - Miałeś ostatnio niezłą skuteczność.
Miecz trzymałem w gotowości. Mamy przewagę liczebą. pomyślałem, spoglądając na obóz.
Nie było na co czekać. Ruszyłem w stronę miejsca walki.
- Ku chwale Wolnej Kompanii!
Thun [ Konsul ]
Musnąłem uprząż koniuszkami palców, po czym zwaliłem się na ziemie. Przywaliłem w ziemię z taką siłą że aż zobaczyłem gwiazdy przed oczyma. Oprzytomniałem w chwili gdy w powietrzu błysną spadający w mym kierunku topór. Przetoczyłem się w bok, a topór uderzył w ziemię obok. Całe szczęście śnieg zamortyzował upadek, inaczej byłoby już chyba po mnie. Wstałem wyciągając miecz i szybkim cięcięm pozbawiłem nieumarłego ręki która trzymała topór. Mimo to wyprostował się i ruszył prosto na mnie, a za nim kroczyło kilkunastu kolejnych zombich. Widziałem jak z drugiej strony zbliża się do mnie Ingham, a Mally walczy po drugiej stronie.
- Mally, Ingham! - krzyknąłem - Musimy trzymać się razem... wtedy może uda się nam jakoś przebić...
Miałem Inghama za plecami, on również walczył z napierającą falą... To była beznadziejna walka, jeden zombi zgubił gdzieś nogę, a mimo to pełzną dalej w naszym kierunku. Inny miał wyłupione oczy a mimo to również kroczył wolno u nam. Poczułem uderzenie w ramię, na szczęście kolczuga chyba wytrzymała, spojrzałem w bok i ciąłem mieczem przez głowę stojącego tam zombiego. Jego głowa spadła, a mimo to ciało zdołało podnieść ręke do uderzenia i dopiero wtedy zachwiało się i upadło w tył...
Przez odgłosy walki przedostał się krzyk, nie rozumiałem go lecz instykntownie spojrzałem w stronę z której dobiegał. Widziałem pędzące w naszą stronę postacie na koniach... Niestety byli jeszcze dalego a dla nas liczyła się każda sekunda. Poczułem kolejne uderzenie, tym razem w odsłonientą nogę, i ciepło krwi... Uderzyłem mieczem na odlew, mając nadzieję że rana nie jest zbyt poważna...
J0lo [ Legendarny Culé ]
Jolo - W bliżej nieokreślonym dystansie od obozu umarlaków
- A nie mówiłem!!!
Wypowiedziałem te słowa gdy tylko usłyszałem gwizd od Hadriana. Ponagliłem nieco konia, choć w granicach rozsądku. Ręce już gotowałem do czarów...
Nareszcie jakaś akcja! Może coś tym razem spalę!!!
Odezwałem się do członków wolnej kompanii:
- Dobra chłopaki - z tego co zwiadowcy mówili za pierwszym razem gdy informowali nas o istnieniu tego obozu wynika, że mamy przewagę liczebną. Trzeba to wykorzystać! Żadnej bohaterszczyzny, zero ryzyka.
Słyszałem jak Valacar do mnie mówi
- Najpierw musimy znaleźć naszych. A później może jakaś kula ognia. Miałeś ostatnio niezłą skuteczność.
- Nie da się ukryć Val. - uśmiechnąłem się - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym jakiegoś zeźlaka usmażyć!
Z perfidnym uśmiechem jechałem aby zabijać. Aby żyć. Aby żyli towarzysze broni!
Khe [ terrorysta lodówkowy ]
Khergoth
do boju, zabijac, ciac ...ciac ..ciac. Towarzysze broni jadacy obok o czyms mowili, nie za wiele do mnie docieralo, wlasciwie dotarlo tylko to co sam wczesniej stwierdzilem - ze musimy ratowac naszych. Juz widzialem obozowisko, juz ocenialem sytuacje, juz wiedzialem ktoredy sie przebic najszybciej do towarzyszy. Niedlugo poleje sie krew ...ich krew i niech nikt nie probuje mnie powstrzymac. Tym razem nie mozemy dopuscic do smierci ktoregos z nas.
MaLLy(R) [ Ghoul's Shadow ]
MaLLy (obóz zombie)
szarża sie nie udała ...
no cóż ten świat nie jest idealny...
starłałem wykożystać doświadczenie w walce z torqu.
starałem sie pozbawić ich kończyn by by mimogli mi zagrożić...
czy przeżyję ??? to zależy czy reszta usłayszała piszczałkę.
Gambit [ le Diable Blanc ]
Eldirth Black (atak na obóz)
Dojeżdzając do obozu krzyknąłem.
- Pamiętajcie, najważniejsze to odnaleźć i oswobodzić członków Wolnej Kompanii.
Chwilę potem w niebo wzbił się okrzyk:
- Ku Chwale...Ramię Pana Uderza!!!!
Oddział rozwinął szyk. Wpadliśmy do obozu jak Gniew Boży. Miecze unosiły się i opadały. Słychać było szczęk oręża, kwik koni i uderzenia mieczy o ciała stworów. Kilka koni padło, trafionych szponami nieumarłych stworów, a dosiadający ich Inkwizytorzy oddali życie w walce. Wypatrywałem postaci Hadriana, Inghama i Mally'ego. Uderzałem w czerepy wrogów, czasami mój koń stawał dęba i miażdżył ciała kopytami.
Nagle zauważyłem tą trójkę w środku truposzy. Skierowałem się w tamtą stronę, a ze mną kilku Inkwizytorów. Zdążyliśmy...jeszcze żyją, ale teraz trzeba ich stąd wydostać. I zrobimy to...
Dibbler [ Gardło Sobie Podrzynam ]
Link do nowej części