GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

[ ZYDOMASONSKIM UKLADOM NA POZNANSKICH UCZELNIACH MOWIMY NIE! ]

31.10.2003
10:44
smile
[1]

diriz [ Generaďż˝ ]

[ ZYDOMASONSKIM UKLADOM NA POZNANSKICH UCZELNIACH MOWIMY NIE! ]

o tym ze w polskim szkolnictwie dzieje sie zle wiemy wszyscy - dzieje sie zle takze w wyzszym, o czym traktuje ten watek. WYNATURZENIOM, CIEMNYM UKLADOM I NACISKOM NIEFORMALNYM MOWIMY NIE!

31.10.2003
11:06
smile
[2]

Chrees_from_PL [ Kosmos ]

Zatem wysnuję opowieść jak z sennego koszmaru, a jej bohaterem będzie K.

K. ukończył w swoim życiu studia na psychologii, oraz wzorem naszego Prezydenta zaliczył wszystkie semestry studiów filozoficznych po drodze pobrawszy wszelkie możliwe naukowe stypendia. Wielce Szanowny Pan Profeso, u którego miał zaszczyt pisać swoją pracę magisterską z psychologii, zaproponował mu napisanie doktoratu, na co K. przystał znęcony wizją skromnych zarobków, lecz i długich co roku wakacji (wszystko to zaś okraszone pracą naukową "pod kierunkiem opiekuna naukowego"). Wszystko zapowiadało się pięknie, K. nie przemęczał się zbytnio, tym niemniej wygłosił coś tu i ówdzie, napisał coś, zredagował wydał coś; po drodze zaś powstawał konspekt przygotowywanej pod kierunkiem opiekuna naukowego rozprawy doktorskiej (ciągłe przywoływanie tego sformułowania nie jest bez znaczenia). K. nie był zbyt pewny swego, ale jego promotor skutecznie podtrzymywał go na duchu ("to tylko formalnośc panie K.", "wszystko idzie jak powinno", "nie ma obaw"...) utwierdzając przy okazji w słuszności obranej drogi a przy tym i formy tego, co powstawało. Na Instytucie, na którym zlądował K. panuje nietypowy (niezgodny z Rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów z dnia 8 października 1991w sprawie szczegółowego trybu przeprowadzania czynności w przewodach doktorskim i habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu naukowego [Dz. U. Nr 92, poz. 410]) zwyczaj, by PISAĆ konspekt proponowanej rozprawy doktorskiej, potem zaś ÓW KONSPEKT recenzować. Jednym z recenzentów jest promotor (to jest zawsze czysta formalność), drugim zaś osoba będąca samodzielnym pracownikiem nauki (sHhab i wyżej). Dziwnym trafem na recenzenta pracy poświęconej historii teorii psychologicznych wybrano czołowego empirystę i szefa/dyrektora naszego Instytutu. Filozofa, któremu tematyka i forma pracy byłyby bliższe nie chciano... W pierwszym przewidzianym terminie grzecznościowo do otwarcia przewodu nie doszło, ponieważ recenzent miał poważne zastrzeżenia do pewnych aspektów powstałego konspektu, w głowie K. powinien zapalić się dzwonek alarmowy pod tytułem "dlaczego promotor tego nie zauważył?"... Ale nic, nadchodziło lato... w czasie którego K. spotykał się nieraz ze swoim WSPP (wielce szanownym panem profeso), który koniec końców stwierdził "Teraz jest już w porządku"; "nie wyobrażam sobie, żeby teraz były jakieś zastrzeżenia"; "jakby co: wybronię Pana, Panie K." ---> K. poczuł się spokojniejszy.. W końcu trafił mu się Promotor jak ślepej kurze ziarno: ten spokój, brak jakichkolwiek istotnych poprawek wnoszonych do tego, co K. przynosił do Promotora upewniał Go tylko, że stąpa po właściwej ścieżce...
Do samego końca Promotor K. zwlekał z wręczeniem mu recenzji jego konspektu, o której po wielokroć słyszał, że jest "oczywiście pozytywna", "sam bym się chętnie zajął tym tematem", etc. K. myślał z czułością "Jaki miły Promotor, napisze widać recenzję, która nie-wprost zbije to, co złego pojawi się w recenzji drugiego z Recenzentów" (Wprost odnosić się do opinii zawartych w 2 recenzji nie wolno, ponieważ recenzje piszą dwaj NIEZALEŻNI pracownicy nauki, w zasadzie nie powinni ich wzajem widzieć nim zostaną wygłoszone).
Wreszcie nadszedł moment, gdy drogą emailową zjawiła się recenzja Dyrektora Instytutu (w czwartek w nocy, w najbliższy poniedziałek przewidziane było otwarcie przewodu przed Radą Instytutu), była MIAŻDŻĄCA, ostra, niegrzeczna. K. zabiło mocno serce i z wkurwienia zaczął pisać jeszcze tej samej nocy odpowiedź na co bardziej chamskie zawarte w niej przytyki i prostować NIEprawdę, która w małych ilościach się w tej recenzji znalazła i czyniła ją ostrzejszą jeszcze. To z czym mógł polemizować; nieprawdę, którą należało napiętnować; tezy z recenzji, które wynikały z niezrozumienia przez recenzenta tematu, na którym przecież z racji swojej ZUPEŁNIE innej specjalizacji się nie zna; to wszystko znalazło się w odpowiedzi, która powstała tej nocy... Z paroma rzeczami polemizować się nie dało (tak sądził K. , choć zapewne był w błędzie, po prostu sił mu zabrakło i do życia chęci).
K. zastygł, odebrał jeszcze maila od swojego Promotora...
"Panie K.........., przesyłam nadesłaną mi pocztą emailową przez A... B......... recenzję JB, którą przesłał jej on z Warszawy. Proszę się trzymać"
Po jakiejś dobie zawitał do niego następny mail:
"Od paru godzin próbuję skontaktować się telefonicznie z JB, który przebywa na zajęciach w W......... Jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Nie wiem, co dalej. Odezwę się. R."
K. myślał, że WSPP próbuje wyjaśnić sprawę i wskazać na swój punkt widzenia, który nieraz przedstawiał K., na ich licznych spotkaniach, na których bywał całkiem wojowniczy. Wreszczie, dwie doby po otrzymaniu recenzji WSPP zadzwonił do K. - Rozmawiałem z Profesorem B. - oznajmił.
"No teraz mój osobisty lew pokaże pazury" pomyślał uradowany K., w końcu nie na próżno zapewniał go cały czas, że wszystko jest na dobrej drodze, a tu - patrzcie! - jakiś recenzencina (yhmm Dyrektor i szyszka w KBNie.. wehehhe)ośmiela się podkopywac autorytet mojego opiekuna naukowego i twierdzić, że przygotowywany pod jego KIERUNKIEM konspekt, nie spełnia wymogów do otwarcia przewodu doktorskiego, ha! W dodatku jeszcze będąc naukowcem co prawda doskonałym ale z ZUPEŁNIE innej działki. W końcu K. zawierzył, że to, co mówił mu jego Opiekun miało jakąś wartość (komóż innemu zresztą miał, Promotor to pierwsze sito, które powinno oddzielać ziarno od plew i prostować myśli doktoranta).
- Rozmawiałem z Profesorem B..... i on powiedział, że to nie moja wina.
K. zatkało, o czym WSPP prawi?
- Powiedział, żebym się nie przejmował, że ja za Pana nic nie napiszę, Pan rozumie, miał poważne zastżeżenia, trudno mi z nimi dyskutować.
K. przysiadł i myśli sobie "co to k..wa jest, jakiś sextelefon dla sadomaso? Nie zamawiałem"
- Spotkajmy się jutro na Instytucie, z pewnych względów wolałbym spotkać się na neutralnym terenie.
Yh... dotychczas większość spotkań odbywała się na gruncie nie-neutralnym, w domu WSPP.
K. spotkał się z Promotorem z niedzielę, dzień przed planowanym otwarciem przewodu na Instytucie w gabinecie WSPP (niestety nie zaopatrzył się, wzorem michnika, w dyktafon)...

- Widzi Pan, Panie K., trudno mi dyskutować z zarzutami profesora B...
Na to K. zaczyna referować, z czym się nie zgadza w recenzji, co jest nieprawdą, co wynika z niezrozumienia chyba (bo przecież nie ze złej woli? wehehhehe), na koniec retorycznie pyta: Przyzna Pan, że nie mogę tego zostawić bez odpowiedzi?

- Oczywiście oczywiście Panie K. Tylko, że widzi Pan, Ja jestem w takiej niezręcznej sytuacji... Taka krytyka ze strony B, Rada Instytutu gotowa pomysleć, że dopuściłem do powstania tego konspektu... (Cóż, nie pomyliliby się - pomyslał przytomnie K., widziałeś go ze 100 razy Bucu). Widzi Pan, jestem w TAKIEJ NIEZRĘCZNEJ sytuacji, ale jak już Panu mówiłem Prpf B pocieszał mnie, że ja przecież tego konspektu za Pana nie napiszę (no skoro już go widzisz niemyta k...wo tyle razy, to masz chyba swobodę wypowiedzi na jego temat i swobodę udzielania mi na jego temat merytorycznych wskazówek, które uznajesz za istotne - myśli K. powoli zaczynają zmierzać w niebezpiecznych kierunkach)... Bo wie Pan... tak sobie myślałem, czy jest w tym jakaś moja wina (flashback "Teraz jest już w porządku"; "nie wyobrażam sobie, żeby teraz były jakieś zastrzeżenia"; "jakby co: wybronię Pana, Panie K."), bo sam Pan rozumie, że opiekuna naukowego nie należy rozumieć tak dosłownie, on raczej stoi z boku, raczej podpowiada niż nakazuje, raczej coś nieśmiało sugeruje ("kkk...... nie oddycha, nie myśli, nie ma go?...."). SAM PAN ROZUMIE, ŻE TERAZ MUSZĘ PANU WYSTAWIĆ NEGATYWNĄ RECENZJĘ...

K. zaniemówił, jego myśli zatoczyły małe kółko i zdechły. Yhm... musi? Jakie k..wa musi? Czy jest tu gdzieś sprzęt przeciwpożarowy? Może jakiś topór, który zazwyczaj wyrąbuje się drzwi, który może też posłużyć do utorowania drogi, do opornie myślących głów? Gdzież się podział zapał WSPP do obrony pracy, tematu, własnego "autorytetu"? ;-)
Takie oto słowa usłyszał K. od swojego "opiekuna <naukowego>", NIEzależnego pracownika "nauki" Pana profesora S.
Następnego dnia miała odbyć się Rada, na której normalnie poddawanoby pod głosowanie przedstawiane konspekty... cóż jaki jest sens poddawania pod głosowanie zebranych profesorów czegoś, co uzyskało DWIE negatywne recenzje? Ale K. udaje się na ostatni bój: rezygnuje z autoreferatu i zamierza odczytać odpowiedź na recenzję B (napiętnować nieprawdę w niej zawartą, polemizować z tym, co samo się o to prosi, odpowiedzieć momentami w tonie zakuflowano-złośliwym na pozmiomie złośliwości zawartej w recenzji). Niestety WSPP (Opiekun K. wejjehehhehe) już rozmawiał z B.
- Panie K., profesor B jest na Pana bardzo zły i powiedział, że jeśli będzie Pan chciał wejść na Radę i bez wygłaszania autoreferatu ustosunkowywać się do Jego recenzji, to wyprosi Pana z sali.
Mówiąc to wręcza K. (5 minut przed Radą Instytutu) swoją NEGATYWNĄ recenzję.
- Ma Pan tutaj moją recenzję - mówi swoim nieśmiałym głosikiem, lękliwie rozglądając się, czy przypadkiem nie ma w pobliżu jakiegoś sprzętu gaśniczego - może Pan mi napisać w mailu jak się Panu podobała.

C.D.N.

W sumie życie właśnie jest w trakcie dopisywania ciągu dalszego, ale muszę doprosić się mojego przyjaciela K., żeby dosłał mi dalszą część swoich przygód. A przy okazji może Therion poggada z Hanssem w sprawie serwera dla CoD? ;-)

31.10.2003
11:07
smile
[3]

Chrees_from_PL [ Kosmos ]

Zatem wysnuję opowieść jak z sennego koszmaru, a jej bohaterem będzie K.

K. ukończył w swoim życiu studia na psychologii, oraz wzorem naszego Prezydenta zaliczył wszystkie semestry studiów filozoficznych po drodze pobrawszy wszelkie możliwe naukowe stypendia. Wielce Szanowny Pan Profeso, u którego miał zaszczyt pisać swoją pracę magisterską z psychologii, zaproponował mu napisanie doktoratu, na co K. przystał znęcony wizją skromnych zarobków, lecz i długich co roku wakacji (wszystko to zaś okraszone pracą naukową "pod kierunkiem opiekuna naukowego"). Wszystko zapowiadało się pięknie, K. nie przemęczał się zbytnio, tym niemniej wygłosił coś tu i ówdzie, napisał coś, zredagował wydał coś; po drodze zaś powstawał konspekt przygotowywanej pod kierunkiem opiekuna naukowego rozprawy doktorskiej (ciągłe przywoływanie tego sformułowania nie jest bez znaczenia). K. nie był zbyt pewny swego, ale jego promotor skutecznie podtrzymywał go na duchu ("to tylko formalnośc panie K.", "wszystko idzie jak powinno", "nie ma obaw"...) utwierdzając przy okazji w słuszności obranej drogi a przy tym i formy tego, co powstawało. Na Instytucie, na którym zlądował K. panuje nietypowy (niezgodny z Rozporządzeniem Prezesa Rady Ministrów z dnia 8 października 1991w sprawie szczegółowego trybu przeprowadzania czynności w przewodach doktorskim i habilitacyjnym oraz w postępowaniu o nadanie tytułu naukowego [Dz. U. Nr 92, poz. 410]) zwyczaj, by PISAĆ konspekt proponowanej rozprawy doktorskiej, potem zaś ÓW KONSPEKT recenzować. Jednym z recenzentów jest promotor (to jest zawsze czysta formalność), drugim zaś osoba będąca samodzielnym pracownikiem nauki (sHhab i wyżej). Dziwnym trafem na recenzenta pracy poświęconej historii teorii psychologicznych wybrano czołowego empirystę i szefa/dyrektora naszego Instytutu. Filozofa, któremu tematyka i forma pracy byłyby bliższe nie chciano... W pierwszym przewidzianym terminie grzecznościowo do otwarcia przewodu nie doszło, ponieważ recenzent miał poważne zastrzeżenia do pewnych aspektów powstałego konspektu, w głowie K. powinien zapalić się dzwonek alarmowy pod tytułem "dlaczego promotor tego nie zauważył?"... Ale nic, nadchodziło lato... w czasie którego K. spotykał się nieraz ze swoim WSPP (wielce szanownym panem profeso), który koniec końców stwierdził "Teraz jest już w porządku"; "nie wyobrażam sobie, żeby teraz były jakieś zastrzeżenia"; "jakby co: wybronię Pana, Panie K." ---> K. poczuł się spokojniejszy.. W końcu trafił mu się Promotor jak ślepej kurze ziarno: ten spokój, brak jakichkolwiek istotnych poprawek wnoszonych do tego, co K. przynosił do Promotora upewniał Go tylko, że stąpa po właściwej ścieżce...
Do samego końca Promotor K. zwlekał z wręczeniem mu recenzji jego konspektu, o której po wielokroć słyszał, że jest "oczywiście pozytywna", "sam bym się chętnie zajął tym tematem", etc. K. myślał z czułością "Jaki miły Promotor, napisze widać recenzję, która nie-wprost zbije to, co złego pojawi się w recenzji drugiego z Recenzentów" (Wprost odnosić się do opinii zawartych w 2 recenzji nie wolno, ponieważ recenzje piszą dwaj NIEZALEŻNI pracownicy nauki, w zasadzie nie powinni ich wzajem widzieć nim zostaną wygłoszone).
Wreszcie nadszedł moment, gdy drogą emailową zjawiła się recenzja Dyrektora Instytutu (w czwartek w nocy, w najbliższy poniedziałek przewidziane było otwarcie przewodu przed Radą Instytutu), była MIAŻDŻĄCA, ostra, niegrzeczna. K. zabiło mocno serce i z wkurwienia zaczął pisać jeszcze tej samej nocy odpowiedź na co bardziej chamskie zawarte w niej przytyki i prostować NIEprawdę, która w małych ilościach się w tej recenzji znalazła i czyniła ją ostrzejszą jeszcze. To z czym mógł polemizować; nieprawdę, którą należało napiętnować; tezy z recenzji, które wynikały z niezrozumienia przez recenzenta tematu, na którym przecież z racji swojej ZUPEŁNIE innej specjalizacji się nie zna; to wszystko znalazło się w odpowiedzi, która powstała tej nocy... Z paroma rzeczami polemizować się nie dało (tak sądził K. , choć zapewne był w błędzie, po prostu sił mu zabrakło i do życia chęci).
K. zastygł, odebrał jeszcze maila od swojego Promotora...
"Panie K.........., przesyłam nadesłaną mi pocztą emailową przez A... B......... recenzję JB, którą przesłał jej on z Warszawy. Proszę się trzymać"
Po jakiejś dobie zawitał do niego następny mail:
"Od paru godzin próbuję skontaktować się telefonicznie z JB, który przebywa na zajęciach w W......... Jestem zaskoczony takim obrotem sprawy. Nie wiem, co dalej. Odezwę się. R."
K. myślał, że WSPP próbuje wyjaśnić sprawę i wskazać na swój punkt widzenia, który nieraz przedstawiał K., na ich licznych spotkaniach, na których bywał całkiem wojowniczy. Wreszczie, dwie doby po otrzymaniu recenzji WSPP zadzwonił do K. - Rozmawiałem z Profesorem B. - oznajmił.
"No teraz mój osobisty lew pokaże pazury" pomyślał uradowany K., w końcu nie na próżno zapewniał go cały czas, że wszystko jest na dobrej drodze, a tu - patrzcie! - jakiś recenzencina (yhmm Dyrektor i szyszka w KBNie.. wehehhe)ośmiela się podkopywac autorytet mojego opiekuna naukowego i twierdzić, że przygotowywany pod jego KIERUNKIEM konspekt, nie spełnia wymogów do otwarcia przewodu doktorskiego, ha! W dodatku jeszcze będąc naukowcem co prawda doskonałym ale z ZUPEŁNIE innej działki. W końcu K. zawierzył, że to, co mówił mu jego Opiekun miało jakąś wartość (komóż innemu zresztą miał, Promotor to pierwsze sito, które powinno oddzielać ziarno od plew i prostować myśli doktoranta).
- Rozmawiałem z Profesorem B..... i on powiedział, że to nie moja wina.
K. zatkało, o czym WSPP prawi?
- Powiedział, żebym się nie przejmował, że ja za Pana nic nie napiszę, Pan rozumie, miał poważne zastżeżenia, trudno mi z nimi dyskutować.
K. przysiadł i myśli sobie "co to k..wa jest, jakiś sextelefon dla sadomaso? Nie zamawiałem"
- Spotkajmy się jutro na Instytucie, z pewnych względów wolałbym spotkać się na neutralnym terenie.
Yh... dotychczas większość spotkań odbywała się na gruncie nie-neutralnym, w domu WSPP.
K. spotkał się z Promotorem z niedzielę, dzień przed planowanym otwarciem przewodu na Instytucie w gabinecie WSPP (niestety nie zaopatrzył się, wzorem michnika, w dyktafon)...

- Widzi Pan, Panie K., trudno mi dyskutować z zarzutami profesora B...
Na to K. zaczyna referować, z czym się nie zgadza w recenzji, co jest nieprawdą, co wynika z niezrozumienia chyba (bo przecież nie ze złej woli? wehehhehe), na koniec retorycznie pyta: Przyzna Pan, że nie mogę tego zostawić bez odpowiedzi?

- Oczywiście oczywiście Panie K. Tylko, że widzi Pan, Ja jestem w takiej niezręcznej sytuacji... Taka krytyka ze strony B, Rada Instytutu gotowa pomysleć, że dopuściłem do powstania tego konspektu... (Cóż, nie pomyliliby się - pomyslał przytomnie K., widziałeś go ze 100 razy Bucu). Widzi Pan, jestem w TAKIEJ NIEZRĘCZNEJ sytuacji, ale jak już Panu mówiłem Prpf B pocieszał mnie, że ja przecież tego konspektu za Pana nie napiszę (no skoro już go widzisz niemyta k...wo tyle razy, to masz chyba swobodę wypowiedzi na jego temat i swobodę udzielania mi na jego temat merytorycznych wskazówek, które uznajesz za istotne - myśli K. powoli zaczynają zmierzać w niebezpiecznych kierunkach)... Bo wie Pan... tak sobie myślałem, czy jest w tym jakaś moja wina (flashback "Teraz jest już w porządku"; "nie wyobrażam sobie, żeby teraz były jakieś zastrzeżenia"; "jakby co: wybronię Pana, Panie K."), bo sam Pan rozumie, że opiekuna naukowego nie należy rozumieć tak dosłownie, on raczej stoi z boku, raczej podpowiada niż nakazuje, raczej coś nieśmiało sugeruje ("kkk...... nie oddycha, nie myśli, nie ma go?...."). SAM PAN ROZUMIE, ŻE TERAZ MUSZĘ PANU WYSTAWIĆ NEGATYWNĄ RECENZJĘ...

K. zaniemówił, jego myśli zatoczyły małe kółko i zdechły. Yhm... musi? Jakie k..wa musi? Czy jest tu gdzieś sprzęt przeciwpożarowy? Może jakiś topór, który zazwyczaj wyrąbuje się drzwi, który może też posłużyć do utorowania drogi, do opornie myślących głów? Gdzież się podział zapał WSPP do obrony pracy, tematu, własnego "autorytetu"? ;-)
Takie oto słowa usłyszał K. od swojego "opiekuna <naukowego>", NIEzależnego pracownika "nauki" Pana profesora S.
Następnego dnia miała odbyć się Rada, na której normalnie poddawanoby pod głosowanie przedstawiane konspekty... cóż jaki jest sens poddawania pod głosowanie zebranych profesorów czegoś, co uzyskało DWIE negatywne recenzje? Ale K. udaje się na ostatni bój: rezygnuje z autoreferatu i zamierza odczytać odpowiedź na recenzję B (napiętnować nieprawdę w niej zawartą, polemizować z tym, co samo się o to prosi, odpowiedzieć momentami w tonie zakuflowano-złośliwym na pozmiomie złośliwości zawartej w recenzji). Niestety WSPP (Opiekun K. wejjehehhehe) już rozmawiał z B.
- Panie K., profesor B jest na Pana bardzo zły i powiedział, że jeśli będzie Pan chciał wejść na Radę i bez wygłaszania autoreferatu ustosunkowywać się do Jego recenzji, to wyprosi Pana z sali.
Mówiąc to wręcza K. (5 minut przed Radą Instytutu) swoją NEGATYWNĄ recenzję.
- Ma Pan tutaj moją recenzję - mówi swoim nieśmiałym głosikiem, lękliwie rozglądając się, czy przypadkiem nie ma w pobliżu jakiegoś sprzętu gaśniczego - może Pan mi napisać w mailu jak się Panu podobała.

C.D.N.

W sumie życie właśnie jest w trakcie dopisywania ciągu dalszego, ale muszę doprosić się mojego przyjaciela K., żeby dosłał mi dalszą część swoich przygód. A przy okazji może Therion poggada z Hanssem w sprawie serwera dla CoD? ;-)

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.