GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

BLASK part ONE

08.06.2003
12:09
[1]

Globus [ Generaďż˝ ]

BLASK part ONE

Otóż mam pomysł, możemy założyć seryjny wątek z naszymi opowiadaniami, otóż ja zamieszczam tu pierwszą część opowiadania mojego kumpla, dwójkę możecie znaleźć klikając w link poniżej:

Blask
Część pierwsza: Zainicjować koniec
Jan Kurjańczyk

Jak to łatwo się zakochać, ciężko z tym żyć, i wspominać siebie po takim czymś. Myślałem że jestem silny. Nie chciałem się zakochiwać. Wolałem jak dziewczyna mi się podoba, niż jak się w niej kocham.
Zanim się zakochałem, moja filozofia była taka: Jak dziewczyna mi się spodoba, to daję jej o tym znać po nawiązaniu kontaktu. Jeśli ona mnie zaakceptuje to można kontynuować poszerzenie kontaktu, w przeciwnym wypadku żadne działania nie mają sensu. A jeśli na dodatek mnie obrazi, odrzuci, lub będzie próbowała zgnębić, to nie można się załamywać tylko, trzeba ją traktować jak powietrze, być obrażonym i urażonym jej bezczelnością. Ona powinna zmięknąć i na kolanach błagać mnie o wybaczenie.
Jak się przypadkiem zakocham w dziewczynie to najtragiczniejszym błędem byłoby jej to wyznać. Kobieta w takiej chwili nie doceni tego jak bardzo ją kocham, tylko wręcz odwrotnie. Ona mnie zgładzi, zniszczy, zdepcze jak ohydnego robaka. A za co? Za to że jestem wstrętną, prostą i łatwą istotą. Gdyby mnie chciała mogła by ruszyć małym palcem żeby złapać mnie w swoje sidła. Pytacie dlaczego tego nie zrobi. Otóż dlatego ponieważ jestem łatwy i bez wartości, jak grosz znaleziony na ulicy. To co łatwo przychodzi szybko traci wartość. Oto moje motto i ono dotyczy takiej sytuacji.
Cały powyższy opis może jest dość uproszczony w porównaniu do rzeczywistości, ale schematycznie tak jest.
Facet to istota prymitywna. Średnio mądrzeje 10 razy wolniej niż kobieta, z czego wynika że kobieta w każdej chwili jest 10 razy mądrzejsza od chłopa. Lecz tak nie jest zawsze. Kobieta mądrzeje do 18- tki, a mężczyzna przez całe życie. Ale jak już wspomniałem kobieta szybciej mężczyzna wolniej; kobieta krócej, mężczyzna dłużej. Według prostych obliczeń mężczyzna przerasta kobietę intelektem w wieku ok. 35 lat. To wszystko to wyłącznie moja filozofia i uważam że mam rację. Mam też nadzieję że Ciebie Drogi Czytelniku do niej przekonałem (mimo iż ja mam tylko 14 lat).
Myślę że te wszystkie statystyki nie dotyczą mnie, bowiem nie należę do przeciętności społeczeństwa- jestem inny i tak o mnie mówią. Jaki jestem? To powiem w odległej przyszłości bo na razie nic nie wiem na ten temat. Według mnie żeby poznać samego siebie to najpierw trzeba poznać mnóstwo różnych ludzi.
Zdawało mi się że jestem silny, i chyba tak jest. Wytrzymałem dużo więcej niż moi rówieśnicy. Zawsze byłem trochę inny i inaczej byłem traktowany. Pozostali chłopcy zawsze woleli kraść dziewczyną gumki, spinki, przybory szkolne. Ja wolałem najzwyczajniej z dziewczynami rozmawiać. Wychodziło mi to i było mi z tym dobrze, w przeciwieństwie do innych chłopców u których bawienie się w ciuciu babkę rzeczami dziewczyn przerodziło się w wręcz rasistowskie poglądy o kobietach. Nie ukrywam że przez te wszystkie lata szkoły zakochałem się, i to wiele razy, szczególnie w klasie 6- stej szkoły podstawowej. Ale teraz nie będę o tym mówił.
Tak więc wśród dziewcząt miałem nie tyle co powodzenie, ale wiodłem z nimi przyjacielskie stosunki, a po pewnym czasie darzyły mnie pewną sympatią. Kiedy wstąpiłem w progi wspaniałego gimnazjum nr 5 im. sejmu polskiego, gdzie nauczyciele krzyczą na nas malczać sabaki, oraz gdzie na korytarzu panują w sensie dosłownym prawa ulicy, trafiłem do najgorszej klasy 1 w szkole, którą w końcu zmieniłem (cudem). W przeciwnym wypadku Drogi Czytelniku nawet byś o mnie nie usłyszał. W nowej klasie z której jestem bardzo zadowolony, wszystko wróciło do normy, włącznie z kontaktem u dziewczyn. Na początku zdawało się być trudno. Prawie nikogo nie znałem, ale już pierwszego dnia pobytu, wyrobiłem o sobie odpowiednią opinię: DZIWAK. Jak się przekonałem w ten sposób określił mnie mój kolega zanim zostałem przeniesiony. Udało mi się nawiać kontakt z dziewczynami, ale nie od razu Rzym zbudowano. Na początku była jedna, później kolejna i kolejna. Po tygodniu dowiedziałem się że jednej z dziewczyn się podobam. Oczywiście się radowałem, ale nie z tego powodu że to akurat ta dziewczyna, czy dlatego że w ogóle którejś się spodobałem, tylko dlatego jak to wtedy określiłem „Nareszcie nadeszły te czasy”. Mam nadzieję że rozumiesz co mam na myśli Drogi Czytelniku. Po kolejnych dwóch tygodniach była następna ”kandydatka”. Chyba tak było o ile mój zwiadowca się nie myli. Ów czas moje stosunki z dziewczynami były w stopniu zaawansowanym( jeśli można to tak określić). Tak to trwało przez pewien czas. Mała żałosna osada zaczęła się zmieniać w obiecany Rzym. Ostatnie dwa tygodnie przyniosły wiele zmian i chyba jeszcze przyniosą. Jedna z koleżanek polubiła mnie na tyle że wyznała mi o swoich problemach w rodzinie, a ja zostałem trzecią osobą wiedzącą o tym nie licząc jej rodziny, jako jedyny chłopak. Tydzień później to samo zrobiła inna dziewczyna, tylko że ta znała mnie krócej, a jej problemy były dużo gorsze i na pewno nie wyznała by ich osobom postronnym. Innym razem jedna z dziewczyn powiedziała że szkoda że nie jestem dziewczyną, ponieważ jestem fajnym kolegą i przyjacielem, a głupio jest mieć przyjaciela chłopaka, bo mogą się zacząć amory, lub plotki, albo jedno i drugie. Jakaś racja w tym jest. Trzy dni później następna dziewczyna wyznała mi że bardzo mnie lubi i żebym zrozumiał to co chciała przekazać muszę pofilozofować, jako urodzony filozof. Część z tych rozmów zawdzięczam połączeniu przez internet. Takie zdarzenia dają dużo do myślenia, zwłaszcza o sobie. Na dodatek łatwo się zakochać. No właśnie! Dzisiaj nie wytrzymałem i poczułem straszne uczucie. Zakochałem się. Co gorsza zakochałem się i nawet nie wiem w kim. Dziwne, co? A tak tego chciałem uniknąć. Ech, ten wiek dojrzewania. Dla tego musiałem się z tego zwierzyć przez papier Tobie Drogi Czytelniku. Inaczej już bym nie wytrzymał.
Jutro 14 luty- Walentynki. Ciekawe co przyniesie jutrzejszy i kolejne dni. To jest jak chodzenie po polu minowym. Teraz podchodzę do tego z odrobiną przestrogi...


Koniec części pierwszej





Blask
Część druga: Wracając do domu...
Jan Kurjańczyk

Jeśli Drogi Czytelniku wytrwałeś do tej pory to powinienem podziwiać twoją cierpliwość, lub moje możliwości.
Jak już wspomniałem dziś Walentynki, ale powiem o tym krótko. Dostałem pięć kartek, czyli 5 razy więcej niż przez resztę mojego życia. Wiem od kogo są trzy z nich, reszta pozostaje anonimowa. Później był weekend. Zdarzyło się coś co zupełnie zmieniło treść tej powieści...(tutaj kończą się wydarzenia, które miały miejsce naprawdę przyp. GLOBUS)
Wracałem z rodzicami z kościoła naszym polonezem. Byliśmy blisko domu. Dalej już nic nie pamiętam. Obudziłem się w szpitalu ze złamaną ręką i bandażem na głowie. Przestraszyłem się, a nikt nie chciał mi powiedzieć co się stało i skąd się tu wziąłem. Niebawem odwiedzili mnie dziadkowie. Wyjaśnili że był wypadek, a rodzice zginęli. Ojciec wyleciał przez przednią szybę samochodu. Jego ciało było zmasakrowane. Matka prowadziła. Żyła jeszcze dwie godziny po wypadku. Ja obudziłem się dzień później. Dziadkowie powiedzieli to w tak bez litosny sposób, że doznałem szoku na tyle potężnego że byłem w śpiączce przez kolejny dzień. O tym wszystkim wie tylko rodzina. Nikt ze znajomych, czy z przyjaciół ze szkoły.
Zaraz jak wróciłem do zdrowia rozpoczął się proces o to kto się mną zajmie. Sąd ustalił że pójdę do „ośrodka opieki dla nie letnich”. Brzmiało to jak „sierociniec”, a było jak więzienie stanowe, o czym się niebawem przekonałem.
Cały ten ośrodek był kawałek za miastem w głąb lasu. Nigdy o nim nie słyszałem. Jak mnie tam zawieźli to z początku to coś sprawiało wrażenie jakiegoś urzędu. Budynek był długi i wąski. Był podzielony na dwa skrzydła- lewe i prawe. Front z początku mógł przypominać Biały Dom, tylko że wszystko było szare i ponure, a okna były zakratowane. Gdy wprowadzili mnie do mojej celi i zatrzasnęli za mną blaszane drzwi, rozpłakałem się.
W mojej celi była prycza i stół z krzesłem, przy którym można było czytać Biblię- jedyną lekturę. Tutaj nie było biblioteki, ale za to był spacerniak, hala gimnastyczna, i boisko. Widocznie naczelnik o tym pomyślał i również potrafił na to zdobyć fundusze. Następnego dnia otworzyli cele i kazali wyjść na zewnątrz. Przeliczyli nas i zaprowadzili na stołówkę. Wtedy ujrzałem z kim będę mieć do czynienia. Tego nie chcę nazywać ani chłopcami, ani nawet ludźmi- sami łysole, narkomani, młodzi przestępcy. Dano mi tace na której były trzy kromki spleśniałego chleba, woda i coś co nie było ani jajecznicą, ani wątróbką. Zastanawiałem się gdzie usiąść. W jednym ze stołów było trochę wolnego miejsca, tyle żeby z dala od kogokolwiek. Jak tylko tam siadłem, od razu jakiś starszy łysol odwrócił się w moją stronę.
-Wypierdalaj! Rozumiesz kurwa? Powiedziałem wypierdalaj stąd! Cwel jebany.
Kawałek dalej siedział łysy grubas, który patrząc na mnie poklepał miejsce obok siebie dając mi znak żebym tam siadł. Usiadłem. Zamierzałem zacząć jeść, ale wypiłem tylko wodę.
-Będziesz to jadł?- zapytał grubas. Nie zdążyłem odpowiedzieć bo klawisz przechodzący obok, zwrócił się do mnie.
-Jesteś tym nowym?
-Tak.- odpowiedziałem. Ten wziął pałkę i zepchnął moją tacę na podłogę.
-Żryj!- w sali jakby na chwile zapanowała cisza, a wszyscy zwrócili uwagę na obecną sytuację.
-Nie jestem głodny. -odpowiedziałem. Za to ten mi tak przyłożył pałką, że aż spadłem z ławki i padłem twarzą w żarcie, które tam przed chwilą wylądowało.
-Tutaj macie się do mnie zwracać „wasza wysokość”! Rozumiesz śmieciu?
-Tak... wasza wysokość. - odpowiedziałem ostatnimi siłami próbując wstać.
-Nie słyszę.
-Tak jest wasza wysokość.
-Kurwa nie słyszę- Zaczął mnie okładać pałką. W końcu podszedł do niego inny klawisz i powiedział.
-Andrzej.- Ten nie zareagował- Andrzej! Daj sobie spokój.- Ów Andrzej Dygat spojrzał na niego jakby chciał mu przyłożyć, ale odpuścił sobie i odszedł.
Jeszcze tego samego dnia w nocy, ten sam Andrzej Dygat, wpadł do mojej celi i zabrał mnie do piwnicy. Powiedział „Teraz nikt nam nie będzie przeszkadzał”. Przywiązał mnie do rury wentylacyjnej i całą noc okładał waszego oddanego narratora z jakimś innym klawiszem pałkami.
Następnego dnia nie mogłem się ruszyć. Lekarz więzienny stwierdził że muszą mnie odwieść do szpitala miejskiego. Klawisze połamały mi prawy piszczel, obojczyk, trzy żebra i prawe ramie. Do tego jeszcze całe ciało posiniaczone. Jak pielęgniarka mnie zobaczyła to powiedziała.
-Aleś się urządził dzieciaku. Chciałbyś o tym pogadać?
-Raczej.
-Powiedz! Biłeś się z nieodpowiednimi kolegami, czy miałeś wypadek.
-Wypadek miałem tydzień temu. To, to jest... hm... napaść. Tam... taki drobiazg.
-Że co? Jak? Weź mi to wytłumacz bo ja nic nie rozumiem! Czy może sobie żarty robisz?- I wtedy wszystko jej opowiedziałem, ze szczegółami. Ulżyło mi ponieważ nic nie mówiłem od ponad dwóch tygodni. Ona na całą historię odpowiedziała.
-Mam 28 lat. Skończyłam studia medyczne. Słyszałam już tyle dziwnych historii, ale... ech... zresztą. Wiesz co bym zrobiła na twoim miejscu? Napisała bym o tym do prasy. Całą tę historię.- Zamierzałem tak zrobić, ale nie udało się.
Dwa tygodnie później mogłem już chodzić bez kul. Trochę kuśtykałem. Miałem jeszcze rękę w gipsie. Dowiedziałem się również że lada moment, jak tylko mi zdejmą gips to wrócę do tego zakichanego ośrodka. Uznałem to za rzeczywisty absurd. Stwierdziłem że tam nie wrócę. Nie, nie będę się bronił. Zrobię coś lepszego- ucieknę.
Ustaliłem sobie plan- jestem sam w oddziale. Tuż obok jest portiernia, która prawie zawsze jest otwarta, a często jest pusta. W niej jest klucz. Klucz do magazynu z rzeczami pacjentów.
Kilka dni później był jakiś poród. Chyba coś poważnego bo zbiegły się prawie wszystkie pielęgniarki na oddziale. Nie traciłem czasu. Wstałem. Korytarz był wyjątkowo pusty. Wszedłem do portierni. Na ścianie była szafka z kluczami. Było o tyle łatwiej że klucze były oznaczone od czego który, a o tyle trudniej że szafka była prawdopodobnie zamknięta na klucz.
Drzwiczki były ze szkła, więc pomyślałem że nikt nie usłyszy jak... . Rękę miałem w gipsie. Zamachnąłem się raz- bez skutku. Zamachnąłem się drugi raz, trochę mocniej, aż nazbyt. Na szkle ułożyły się wzorki w kształcie pajęczyny. Wtedy usłyszałem odgłos biegnących stóp na korytarzu i słowa.
-Danka, daj sobie z tym spokój i szybko chodź!
-Już, już, wezmę tylko z portierni...- coś tam. Stanąłem jak wryty. W pomieszczeniu była duża pancerna szafa za którą stanąłem. Zamknąłem oczy i zacisnąłem wszystkie mięśnie. Pielęgniarka wbiegła do pomieszczenia wyjęła coś z szuflady i wybiegła nawet nie zauważając rozbitej szyby. Wpadła mi do głowy pewna rzecz. Pociągnąłem drzwiczki- były otwarte. Pomyślałem przez moment z politowaniem o sobie. Wziąłem odpowiedzi klucz, wyszedłem na zewnątrz, rozejrzałem się i zacząłem podążać w stronę magazynu. Idąc zaczęła się zbliżać biegnąca pielęgniarka.
-A ty dokąd?
-Do ubikacji.
-Aha.- Nie przyszło jej do głowy że kibel jest w drugą stronę. Znalazłem magazyn, w dostałem się do środka, z małym trudem odnalazłem swoje rzeczy i bez najmniejszego kłopotu wyszedłem ze szpitala.
Były dwa problemy. Nie mam kurtki, a było jakieś minus pięć stopni i nie wiedziałem gdzie iść. Miałem starą dobrą kumpelę, którą znam od urodzenia. Pomyślałem że wytrzymam i ruszyłem w kierunku jej domu. Było do niej jakieś 5 kilometrów, ale już w połowie drogi zacząłem majaczyć z bólu i zimna. To nie było minus pięć stopni, tylko minus pięćdziesiąt pięć. Nie mogłem dłużej wytrzymać. Najbliżej mieszkał mój stary nauczyciel- Jarosław Wróblewski. Mieszkał on w domku jedno rodzinnym na odludnej ulicy. Doszedłem tam, zadzwoniłem przez domofon na furtce. Nikt nie odpowiadał. Myślałem że nie słyszą i zacząłem się przedzierać ostatnimi siłami przez płot. Dotelepotałem się do drzwi. Waliłem i dzwoniłem. Panowała cisza. Kręciło mi się w głowie. Próbowałem wrócić spowrotem do furtki. Z nosa płynęła mi krew. Przewróciłem się. Zaczął padać śnieg. Przez najbliższy tydzień leżałem jakieś pół metra pod nim.
Mogę się tylko domyślać jaką minę miał pan Wróblewski gdy znalazł trupa na własnym podwórku. A ty Drogi Czytelniku pewnie się zastanawiasz jak ja ci to wszystko napisałem... cóż... sam nie wiem...


Koniec

08.06.2003
12:55
smile
[2]

Minas Morgul [ Senator ]

Powiedz koledze, ze lubie jego opowiadania, ze wzgledu na wartosci, jakie porusza, jednak nie podoba mi sie tu brak realizmu.
Dzieci, ktore traca rodzicow trafiaja do sierocincow /tzw. domy dziecka/, jednak pomylilo ci sie to chyba z poprawczakiem....albo z ogolnie pojetym "pierdlem". Widac, ze nie wiesz, jak tam jest. Ja wiem, bo moja mama jest kuratorka i czasami chodze z nia do sierocinca, bo ma tam nadzorowanych i zareczam cie, ze brak tam klawiszy, a dzieci spia w miare normalnych warunkach (brak cel wieziennych itd.).
Co innego wiezienie...Z tego, co piszesz, wynika, ze nasz bohater zrobil cos baaaardzo zlego...

Mogles nawet napisac, ze podpalil dom z rodzicami, ale wypadek samochodowy wyklucza sie z poprawczakiem, czy tez domem tortur.

Dziwi mnie postawa pielegniarki...zamiast powiadomic sad o skandalicznych warunkach, panujacych w sierocincu, kobieta od razu chce naglosnic sprawe w gazecie...dziwna postawa.


Jak juz mowilem, jezyk masz prosty, trafiajacy do ludzi i jak na 14-latka nie robisz zbyt duzo ortografow (chociaz kilka znalazlem). Aha, unikaj powtorzen...

Ogolnie chce powiedziec, ze moze byc :-)

08.06.2003
15:11
[3]

Globus [ Generaďż˝ ]

UP

08.06.2003
16:06
[4]

Corragio [ Centurion ]

Zajrzyjcie do tego drugiego wątku... Requiem zamieścił tam swoje opowiadanko.

© 2000-2025 GRY-OnLine S.A.