GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

GENIALNE OPOWIADANIE MOJEGO KUMPLA!

07.06.2003
22:45
[1]

Globus [ Generaďż˝ ]

GENIALNE OPOWIADANIE MOJEGO KUMPLA!

Chciałbym Wam, drodzy GOLsy, przedstawić dzieło literacki mojego kumpla z klasy, jeżeli ktoś chciałby spróbować smak jego talentu, niech zgłasza się do mnie na gg i podaje mail, wysyłam mu plik o wadze niespełna 100 KB, prosze was, zaskocze was miło, a raczej mój kumpel...

07.06.2003
22:48
[2]

Globus [ Generaďż˝ ]

Wiem, że to co mówię, brzmi niewiarygodnie, dlatego też poczekajcie 15 min, zamiszcze ten plik na serwerze WWW, chwila...

07.06.2003
22:51
[3]

Regis [ ]

Czekam cierpliwie :)

07.06.2003
23:03
[4]

Globus [ Generaďż˝ ]

zycze milego czytanie, ostrzegam, genialne jest...

07.06.2003
23:08
[5]

Z Liściem Na Głowie [ Człowiek ]

jakis ten pierwszy akapit odpychajacy. taki... sztuczny.
czytam dalej.

07.06.2003
23:11
[6]

Globus [ Generaďż˝ ]

chcialbym podkreslic, ze opowiadanie napisal czlowiek majacy 14 lat... wiec nie jest genialny, sorry od niego za błędy ortograficzne

poza tym fabularnie jest genialne wg mnie, czytajcie, potem wrazenia, dalem innemu kumplowi do czytania, byl identycznie pod wrazeniem jak ja

07.06.2003
23:19
[7]

Globus [ Generaďż˝ ]

sciaga ktos to? przeczytal ktos juz? prosze wrazenia tutaj opisywac

07.06.2003
23:34
[8]

Michmax [ ------ ]

przekroczony godzinny limit transferu.

07.06.2003
23:37
[9]

Swidrygajłow [ ]

przeczytałem
naturalizm wyżera oczy
jak na 14 latka to zadziwia styl
ale bardziej zawdziwia fabuła. Gość chyba jest psycholem.
A jeżeli oceniać na chłodno to spodziewałem się jakiego efektowniejszego zakończernia.

07.06.2003
23:38
[10]

Kruk [ In Flames ]

daj to na forum

07.06.2003
23:39
[11]

Globus [ Generaďż˝ ]

to jezeli ktos jest nie cierpliwy, niech da znac na gg i podaje mail, wysle z przejmnoscia

07.06.2003
23:42
[12]

Globus [ Generaďż˝ ]

Blask II
Część pierwsza: Za drzwiami
Jan Kurjańczyk

W niewielkiej sali gimnastycznej miejskiej szkoły gimnazjalnej, ćwiczyła grupa chłopców. Przy drzwiach wyjściowych stał trener, ubrany w stare dresy. Miał założone ręce. W jednej trzymał gwizdek. Ów mężczyzna nazywał się Andrzej Lednik. Był lekko przystrzyżony, o umięśnionej budowie. Po twarzy można było zauważyć stłumione dawno temu pijactwo, z którym wiązały się fatalne skutki... upiorne... czasami przerażające... czasem tak przerażające, że on sam, wspominając je, wpadał w paniczną histerię, która go skłania do... Teraz, to jest już nie ważne. Było, minęło. Już ich nie pamięta. Przynajmniej nie wspomina ich... przynamniej nie teraz.

Panował ogólny szum, do których, Lednik był przyzwyczajony- piski tenisówek, odbicia piłki, krzyki...
Przyzwyczajony do nich, siadł na ławce. Zaczął przecierać rękami oczy. W głowie mu mętniało, zaczęło mu się robić gorąco. Nachodziły go dziwne myśli, zarazem przerażające: „Co znowu... był spokój... myślałem że to już minęło... krzyki, znów te krzyki proszę pana... proszę pana, co pan wyprawia... ... Błagam, nie rób tego, tato... ...ty mała dziwko, ja cię nauczę szanować ojca... <co ja zrobiłem, mój boże co ja najlepszego zrobiłem... dlaczego?> ... zdaje sobie pan sprawę że poniesie pan wysoką odpowiedzialność... panie Lednik... Lednik... panie Lednik... .... co ty wyprawiasz idioto.. . ...Czy ty w ogóle wiesz co zrobiłeś?... gdzie... gdzie ja jestem... nadal jest pijany... ... Był pan pijany... pokaleczył ją pan żyletką... ...własną córkę... co ja zrobiłem... ...co pan robi, proszę pana... proszę pana... pana... pana...
-Proszę pana!- ocknął się. Był lekko przerażony. Spojrzał przed siebie czerwonymi oczami. Przed nim stał chłopiec ubrany na sportowo- tenisówki, krótkie spodenki, biała koszula, i obowiązkowo białe skarpetki.
-Co jest?
-Koniec meczu. Zmiana. Teraz my wchodzimy.
-No to wchodźcie. Na co czekacie?- wstał, podniósł do ust gwizdek, dmuchnął- Dobra! Zmiana! Jaki wynik?- jak tylko zanotował, do sali wszedł trener grupy dziewcząt ćwiczących w sali obok - Stefan Rumiński. Był zdyszały, blady, jakby trochę przerażony... Nie! On był potwornie przerażony. W jego oczach można było dojrzeć ten paniczny strach- „Mój boże... co ja najlepszego zrobiłem”.
-Andrzej. Mogę cię prosić... na na chwilę...- jego głos drżał, podobnie jak on cały. Miał pot na czole.
-Co się stało?- wyszli na korytarz. Zaczęli iść w kierunku niewielkiej siłowni, do której wchodziło się przez biuro trenerów.
-Słuchaj, Andrzej. Zdarzył się mały wypadek... ja... nie chciałem... Ten, ona się szarpała...
-Co? O czym ty mówisz? Kto się szarpał?- Doszli na miejsce. Rumiński wszedł pierwszy. Gdy wszedł Lednik, ujrzał przerażający widok... upiorny, potworny... na środku była... „...coś ty najlepszego zrobił...” zakręciło mu się w głowie. Siadł na ławce obok. Zaczął się pocić.
-Mój boże... -na środku leżała, w kałuży krwi dziewczynka, w sportowym ubraniu.- co ty...
-To był wypadek! Ja nie chciałem... nie wiem jak... ja... ona nagle...
-Człowieku, czy zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś?- , nagle przerwał, chwycił się za pierś, serce waliło mu jak młot. Wstał próbował wyjść. Pochylił się i zwymiotował.
-Andrzej, ja nie mogę... Słuchaj... ja tylko chciałem
-Co ty chciałeś? Powiedz co ty chciałeś osiągnąć? Wiesz do czego sprowadziłeś? Chciałeś na nią popatrzeć? Skończony idioto.- spojrzał na nią z obrzydzeniem. Miała lekko rozwarte usta, otwarte oczy, całą bluzkę we krwi, rękaw był częściowo oderwany. Była pół naga. Nagle Lednik zauważył że jeszcze oddycha.- Jeszcze żyje...
-Naprawdę? Jezu!
-Już po niej. Patrz do czego doprowadziłeś. Mój Boże... biedna mała dziewczynka... -„moja córka... co ja jej zrobiłem”-
-Co teraz?
-Gówno teraz. Pójdziesz siedzieć. Durniu.
-Posłuchaj Andrzej. Musisz mi pomóc. Ja... ja nie mogę iść do więzienia... -zaczął płakać- Wiesz że mam żonę i synów... ona mnie zostawi, ich weźmie ze sobą...
-Mam to gdzieś. Było trzeba beczeć kiedy ci to przyszło do głowy. W niczym ci nie pomogę. Jesteś kretynem. Skończonym osłem. Ja nie mam zamiaru się w to mieszać.- znów na nią spojrzał- biedna mała dziewczynka, blondyneczka... była taka ładna.
-O boże... nie mogę... co ja zrobiłem?- Lednik spojrzał na niego. Głęboko oddychał, nadal trzymając się za pierś. Przez chwilę zastanowił się nad sytuacją, losem Rumińskiego. Sam kiedyś był w więzieniu. Po roku wyszedł. Po tym co zrobił, żona go nie wpuściła do domu. Nie tylko za to- Ona się go bała.

Poznali się w 7 klasie szkoły podstawowej w roku 65-tym. W 1980-tym pobrali się. On był wykładowcą historii w szkole średniej, a ona planowała wziąć studia, ale ogólnie była bezrobotna. Wszystko zaczęło się podczas wieczoru kawalerskiego. To była jego pierwsza popijawa.
Mieszkali już razem. Wrócił o drugiej nad ranem śpiewając pijacką piosenkę. Obudził narzeczoną i sąsiadów. Jak wszedł do domu, ona myślała że ktoś próbuje się włamać i w pół śnie w pół jawie, wpadła w panikę. Pobiegła do kuchni, wzięła tasak, gdy właśnie wszedł. Była tak przestraszona że nie poznała jego (pijanego) głosu. Oparł się o ścianę szukając włącznika światła. Przeszedł do kuchni, gdzie ona czekała tuż za drzwiami. Zapalił światło w ostatniej chwili, bowiem ona już próbowała się zamachnąć. Odwrócił się do niej ze swoim tępym uśmieszkiem.
-Andrzej!- krzyknęła. On spojrzał na nią i spytał
-Po co ci tasak?-
Następnego dnia on miał kaca, a ona wciąż była przerażona, zarówno jak i wściekła na niego. Ślub przełożono o dzień. Potem nic szczególnego nie wydarzyło się, nie licząc skutków spowodowanych wstydem jakiego się nabawili.
Tak wyglądał początek jego pijaństwa. Dalej było coraz gorzej: Począwszy od kieliszka co jakiś czas, skończywszy na późnych powrotach do domu, hałasując, budząc rodzinę i sąsiadów, robiąc awantury. Ów czas urodziła się im córka.
Raz wrócił pijany o czwartej drąc się na żonę dlaczego nie ma jeszcze obiadu, a na córkę za to że nie ma jej w szkole.
Córka nie mając normalnej rodziny, nie uczyła się, zaczęła się buntować, sama gdzieś się szlajała, po czym późno wracała do domu. W końcu on stracił pracę i zaczęła się bieda. Jego żona zarabiała marne grosze jako portierka.

Pewnej nocy, kiedy padał deszcz i trzaskały pioruny, a on znów wrócił zalany na dobre, córka nie wytrzymała i zaczęła na niego krzyczeć, bluzgać, bić go. Wszystko co zapamiętał z tamtej nocy to jej słowa „ Zobacz co mi zrobiłeś.”.
Wtedy on złapał ją za kołnierz, zaczął bić po twarzy. Ona krzyczała. Gdy wyszła jego żona bliska łez próbując coś zrobić, uderzył ją pięścią, tak że aż się przewróciła. Zabrał córkę do łazienki, zamknął się z nią w środku. Zaczął ją bić pięściami. Ona nawet nie próbowała się bronić. To mu dodawało siły, do coraz gorszych rzeczy. Sąsiedzi wystraszeni krzykiem dziecka, powstawali i weszli do mieszkania Lednika. Drzwi były otwarte. Ujrzeli leżącą spanikowaną kobietę pod drzwiami do łazienki, słyszeli jego krzyk i wrzask jego córki paniczny niczym z horroru. Przez szybę drzwi było widać sylwetkę jego głowy. Wymachiwał rękoma. Odsunęli kobietę od drzwi. Próbowali otworzyć, krzycząc by nie robił nic głupiego.
-Proszę pana! Panie Lednik! Co pan wyprawia? Niech się pan uspokoi
-Spierdalajcie! To sprawa między mną, a moją córką.
-Niech pan jej nic nie robi, spróbujemy panu pomóc.- On nie reagował. Dalej wrzeszczał na nią robiąc jej krzywdę. W końcu udało im się otworzyć drzwi. Widok był przerażający. Ona była w kałuży w krwi, a on ją kaleczył żyletką. Jeden z mężczyzn rzucił się na niego wpychając go do wanny. Ten od razu wypuścił żyletkę.
-Co ty wyprawiasz idioto? Chcesz ją zabić?

Później był proces sądowy. Wyrok i tak był wyjątkowo łagodny, chociaż obiecano mu że poniesie wysoką odpowiedzialność. Trafił do więzienia na piętnaście miesięcy. Wyszedł po trzynastu. Żona go nie chciała widzieć. Miał problem z alkoholem. Udało mu się jakimś cudem go stłumić w sobie. Być może pomogło mu w tym więzienie.
Później udało mu się jeszcze zdobyć pracę w gimnazjum jako nauczyciel W-fu. Pracuje tu od piętnastu lat. Przez pierwsze pięć lat śniły mu się koszmary. Budził się w środku nocy spanikowany, zlany potem i myślał tylko o tym żeby się zabić, aby jego cierpienia ustały. Widział samego siebie jak krzywdzi swoją córkę, jak próbują go powstrzymać, swoją żonę.
W końcu o wszystkim udało mu się zapomnieć. Ustały koszmary, głosy w jego głowie. Wiódł niespokojne życie, bojąc się o pracę, o finanse, płacąc czynsz. Uczniowie go męczyli- młodzież XX wieku. Ale ogólnie wiódł samotnie, normalne życie... Aż do dzisiaj.

Stał przed nim czterdziestoletni mężczyzna, który przed piętnastoma minutami zmienił bieg swojego życia.
-Wiesz co robią z takimi jak ty w więzieniu?
-Wiem. Wiem. Wykończą mnie tam. Zabiją. Nie będzie świadków. Andrzej. Musisz mi pomóc. Błagam pomóż mi.
-Ty zasrana dupo. Nie masz wyrzutów? Nie wstydzisz się?- ten z zapłakaną twarzą spojrzał przed siebie, po czym poryczał się jeszcze bardziej. Lednik wstał, podszedł do niego i uderzył go w twarz. -Pieprzona cioto! Przestań się mazać i zacznij rozumować jasno. Zamiast coś zrobić, to wolałeś mnie w to wmieszać i użalać się nad sobą? I skazywać mnie na twój żałosny widok?
-Andrzej, pomóż mi!- spojrzał na Lednika jak dziecko. Rumiński siedział na podłodze pod ścianą opierając ręce o kolana. Lednik zastanowił się przez chwilę.
-Słuchaj! Zrobię to, ale nie myśl sobie że to ci ujdzie ci to tak łatwo. Zanim o wszystkim zapomnisz, wykończę cię, rozwalę ci umysł żebyś już więcej takiego czegoś nie zrobił. Rozumiesz? Najpierw cię wykończę. Wykończę cię. I pamiętaj! Ja z tym nie mam nic wspólnego. O niczym nie wiedziałem. Tak masz powiedzieć gdyby cię dorwali. Jak uda się wszystko zatuszować odejdziesz ze szkoły, i gówno mnie obchodzi że trudno o pracę. Jeśli nie spełnisz tych warunków to doniosę na ciebie. Ja nie mam nic do stracenia, ale ty masz żonę i dwóch synów, a w więzieniu cię zaciupciają na amen. Rozumiesz? Przyjmij do świadomości to że trzymam cię za jaja.-temu jakby ulżyło. Lednik spojrzał na ciało. Dziewczynka wciąż oddychała. Była sparaliżowana. Mogła mieć przetrącony kręgosłup. -Jak ty żeś do kurwy nędzy to zrobił?
-Złapałem ją. Chciałem... chciałem ją... zdjąć z niej koszulkę i i... i
-Tylko nie becz i mów!
-Chciałem ją obejrzeć nagą... myślałem że ona zrozumie. Moja żona od dziesięciu lat męczy mnie.
-Przecież to dziecko. To nie są lata 60- te. Ty nie jesteś gwiazdą muzyki pop, a ona nie jest „goofis”.
-Myślałem że zrozumie.
-Co dalej? Jak ty to zrobiłeś?
-Zaczęła się szarpać. Próbowała uciec, a jak ją chwyciłem, zaczęła krzyczeć, więc zatkałem jej usta, a ona mnie ugryzła z całej siły. Chwyciłem ją za kark i odepchnąłem, a ona nadziała się na to gówno wystające ze ściany. Później przewróciła się i uderzyła twarzą o róg ławki. Byłem wściekły za to ugryzienie i... i ją ... kopnąłem ją.
-To wszystko? W co ją kopnąłeś?
-W kark.
-Tylko raz? Gdybyś ją raz kopnął to by zdołała wstać i odgryźć ci fiuta...
-Kilka razy. Chyba jej przetrąciłem kręgosłup.
-Głupi pojebie. Durniejszego pomysłu nie miałeś. Wiesz co musisz teraz zrobić?
-Co?
-Zacząłeś to, to to teraz skończ.
-Jak?
-Póki ona żyje, ja ci w niczym nie mogę pomóc. Nie jestem mordercą.- Rumiński wstał, powoli zbliżył się do niej, przyklękną, spojrzał na nią <prosto w jej oczy>. Spoglądał na nią przez jakieś pół minuty. W pewnym momencie jej źrenice przesunęły się w jego kierunku <prosto w jego oczy>. Przestraszył się, cały zesztywniał. Wiedział że ona go widzi, i o wszystkim wie... gdyby się bliżej przyjrzeć, można by dojrzeć w jej oczach nienawiść.
-Oszczędź jej cierpień. Dla ciebie to i tak bez znaczenia czy pójdziesz siedzieć za morderstwo, czy za okaleczenie podczas próby gwałtu. Zawsze będziesz tak samo brutalny, głupi, nienormalny...


-Od czego zaczniemy?- spytał Rumiński. Zwłoki dziewczynki leżały nie ruchomo w tym samym miejscu. Tylko że teraz ze skręconym karkiem przez Rumińskiego.
-Dzisiaj nic nie zrobimy. Schowamy ciało w kiblu, zabiorę klucz od siłowni z portierni do domu, żeby woźna się przypadkiem tu nie szwędała. Powiesz żonie że musisz zrobić porządek w biurze trenerów, bo zapodziały się jakieś dokumenty. Przyjdziesz o północy, to samo powiesz woźnej. Ja już tu będę. Przyniosę narzędzia.
-Jak to, narzędzia? Chcesz ją poćwiartkować?
-Później ci wytłumaczę. Teraz pomóż mi.-Obaj ułożyli zwłoki na podłodze w toalecie od siłowni, po czym Lednik zamknął drzwi na klucz.
Rumiński jeszcze kilka razy dopytywał się o to czy zamierza ją poćwiartkować. Lednik nie odpowiadał.
Tego samego dnia u Rumińskiego w domu, gdy zamierzał już wyjść, jego żona zwróciła się do niego
-Dziwnie się dzisiaj zachowywujesz. -serce podskoczyło mu do gardła.
-Nie... nie wiem o czym mówisz.
-Jak wróciłeś byłeś jakiś cichy. Teraz ni stąd, ni z owoąd wychodzisz o północy z domu twierdząc że idziesz szukać jakichś papierów. Dlaczego miała bym, się nie martwić?
-Mówiłem ci już że do jutra muszą się znaleźć. Jak zwykle jesteś uparta.- Stał do niej tyłem ubierając się
-Spójrz mi w oczy jak ze mną rozmawiasz. Nie pamiętam kiedy ostatni raz patrzyłeś mi w oczy. -odwrócił się do niej, spojrzał, lecz na krótko, nie wytrzymał i wyszedł mówiąc
-Muszę już iść.- Jego żona stała w progu drzwi opierając się o ramę, gdy ten schodził po schodach. Zachowywała się spokojnie, ale w rzeczywistości piekliła się jak diabeł. W głowie szumiały jej ciągle te same słowa: ”Ty pieprzony skurwysynie. Ty gnido. Ty pierdolony draniu. No, leć do niej. Bezczelny.”

Dwie godziny wcześniej Lednik był już w szkole. Siedział w siłowni, paląc kolejnego papierosa. „Kretyn. Miałbym święty spokój, gdy by nie on. Ja od tego uciekam, a on mnie w to wciąga z powrotem. Idiota musiał z tym przyjść akurat do mnie. Świat nie istnieje. Tylko ja. On ma mnie za przyjaciela, ja mu pomogę (drwiąco). Jestem o dziesięć lat starszy, a on ma kryzys wieku średniego wcześniej ode mnie.” Na podłodze w siłowni leżały dwie łopaty, siekiera, oraz nóż rzeźnicki. „Przynajmniej mam nad tym skurwielem władze”.

Zjawił się Rumiński. Przyniósł ze sobą stos gazet. Próbował wejść do biura trenerów, ale drzwi były zamknięte. Po chwili otworzył Lednik. Jak Rumiński wszedł, nie odezwali się słowem. Lednik zamknął drzwi. Rumiński zajrzał do toalety, ciało dalej tam leżało, w takiej samej pozie. Zaczynało gnić, było blade. Rumiński widząc narzędzia zapytał
-Jak ty to tu wniosłeś?
-Tylnym wejściem- odpowiedział ponuro.-Pytałeś po co narzędzia...
-No.
-Więc, jest pewna zasada: Zawsze będziesz mieć problem z ciałem w jednym kawałku. Jak chcesz się go pozbyć w try miga, najlepiej byłoby je pociąć na sześć części i ułożyć na kupie. Pochować do worków i wywieść, za miasto. Przywiązać kamienie i wrzucić do rzeki, albo zakopać w lesie. -Rumiński skamieniał. -Zdejmij ubranie. -Rumiński najpierw zdjął górną część dresu. Lednik zobaczył na nim białą już zakrwawioną koszulę.
-Od czego powinniśmy zacząć?
-Porozkładaj na podłodze gazety. -Rumiński tak zrobił.

Wyciągnęli ciało z kibla. Położyli na środku pomieszczenia. Lednik podał siekierę Rumińskiemu, którego zaczynały chwytać mdłości. Lednik wziął drugą siekierę po czym usiadł kładąc ją na kolanach i zakładając ręce
-A ty?
-Nie będę ci pomagał. Ja tylko mówię co masz robić.
-Przecież... ja sam nie mogę...
-Możesz. Zaczniesz od głowy. Spójrz jej prosto w oczy, to może już więcej takiego czegoś nie będziesz musiał zrobić.
-Nie mogę. Ja nie mogę- Klękał nad nią, głęboko oddychając. Spojrzał na jej twarz. Była we krwi, a źrenice wciąż zwrócone na niego, ciągle otwarte usta. Blada twarz miała wyraz „Widzę cię i wszystko wiem... nie uda ci się”. Taką samą twarz będą mieli ludzie kiedy się o tym dowiedzą. Nienawiść „Ty parszywy draniu, nie ujdzie ci to na sucho... A nawet jeśli to będę ciebie nawiedzać w twoich snach, tak długo aż zrozumiesz że nie masz po co żyć... Wykończę cię...”
Rumiński owinął się gazetą. Było słychać grzmienie. Zbliżała się burza.
Rozpoczęła się ulewa. Rumiński klęcząc nad ciałem, powoli uniósł siekierę za głowę. Serce biło mu coraz mocniej. „Wykończę cię... Ona ma nade mną władzę, mimo iż nie żyje... będzie ją miała nadal... w moich snach. Może warto byłoby się poddać...”
-Wiesz co myślę Rumiński? Że cokolwiek byś zrobił ,to i tak ci nie pomoże. To i tak cię wykończy- „Wykończę cię... ...Co pan robi... ...Radzę ci żebyś nie wychodził w najbliższym czasie na ulicę. Ludzie mogą cię zaczepiać... ...Była taka ładna. Dlaczego ja to zrobiłem... ... Dziwie się twojej żonie. Od długiego czasu dziwnie się zachowujesz. Na pewno coś podejrzewała... ...Chcę już z tym skończyć! „
Zacisnął zęby i zamknął oczy. Uderzył piorun, którego promienie wdarły się przez szyby, oświetlając jego postać. Przygasło światło. Na ścianie powstał cień... Zamachnął się. Piorun uderzył kilka razy. Rumiński odniósł wrażenie że ten grzmot powstał od jego uderzenia.
Na jego twarz i na gazety, które miał na sobie trysnęła krew... Powolnym ruchem jeszcze raz uniósł siekierę... Ponownie uderzył potężny piorun, migotając. Znów razem z przygaśnięciem światła zamachnął się, zamykając oczy. Wykończę cię... to jeszcze nie koniec”

W między czasie, w portierni siedziała woźna. Wystraszyła się gdy uderzył pierwszy piorun. -„Ech... można zawału dostać. Ciekawe co tam u chłopaków. Pójdę sprawdzić.”- Wstała. Zaczęła iść w kierunku siłowni. Gdy doszła nie rozumiała dlaczego drzwi są zamknięte -„ Ale się pozamykali. Ciekawe po co.”- Wyjęła z kieszeni fartucha pęk kluczy. Wsadziła odpowiedni, i przekręciła równocześnie z kolejnym piorunem, co zagłuszyło odgłos trzasku otwieranego zamka. Światło przygasło. Znów się wystraszyła. Spojrzała w górę.
Lekko wystraszona powoli otworzyła drzwi od biura trenerów. Zauważyła że nikogo tu nie ma. Zdziwiła się. Zbliżyła się do drzwi od siłowni. Były lekko uchylone. Nie wiele widziała przez szparę. Przysunęła do niej głowę i lekko posunęła drzwi. Uderzyła kolejna seria piorunów. Elektryczność przygasła, a błyskawice oświetliły przerażający widok na jej oczach <rzeź>. Wybiegła z tam tąd. Trzęsącą się ręką zamknęła drzwi. Biegiem wróciła do portierni. Nie mogła złapać oddechu. Nie ustannie waliły pioruny i błyskawice. Pochyliła się nad stołem. Kręciło jej się w głowie. Gdy się opanowała podniosła słuchawkę telefonu, i wykręciła na policję. Nie było sygnału. -„ O mój boże... co to miało być... ”- Usłyszała grzmot. Gwałtownie się obróciła. Ujrzała czarną sylwetkę postaci, stojącej przy drzwiach... Zniknęła. Kobieta wpadła w panikę. Nie wiedziała co zrobić. Po chwili rozpłakała się.

Koniec części pierwszej

Blask II
Część druga: Na zawsze razem
Jan Kurjańczyk

Oboje siedzieli bez słowa. Lednik pochylony, opierając się o kolana, obojętnie patrzył się to na to co było na podłodze, to na Rumińskiego, który nie ruchomo spoglądał na swoje dzieło. Minę miał bez wyrazu. Mógł być w szoku, mógł być przerażony. Siedział w takiej pozycji od pół godziny. Całą twarz miał we krwi, częściowo wytartą. Na kolanach trzymał zakrwawioną siekierę.
Lednik rzucił na podłogę i zgniótł nogą ostatniego papierosa.
-Teraz wiesz co miałem na myśli.- Ten nie zareagował. Dalej wpatrywał się.- Cokolwiek zrobisz to i tak ci nie pomoże.- Na środku leżało sześć kawałków ludzkich części ciała, pozawijanych w gazety. Wszystko dookoła była poplamione krwią. -Jest czwarta. Pochowaj wszystko do worków. Ja zaraz przyjdę- Lednik wyszedł. Rumiński siedział dalej. Z oka spłynęła mu łza. Jego twarz zaczęła przybierać minę przerażenia, jakby miał się zaraz rozpłakać jak dziecko.
Lednik szedł do portierni.
-Pani Gieniu.- Nie usłyszał odpowiedzi- Pani Gieniu.- W portierni nikogo nie było. Stał tylko kubek z zimną kawą. Poszedł dalej. Rozglądał się. Nagle dostrzegł jej nogi wystające z toalety. Pobiegł tam. Starsza kobieta leżała za wejściem do toalety. Sprawdził... nie miała pulsu. „ Mój boże... co się stało?”.
Wrócił do Rumińskiego. Ten rycząc klęczał nad szczątkami, trzymając odwiniętą z gazet głowę.
-Co robisz idioto?
-Biedna... co ja zrobiłem... przecież to horror!- Zaczął wrzeszczeć.- Niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego ja to zrobiłem... Ja nie chciałem...- Lednik zbliżył się i pochylił się nad nim
-Mówiłem ci. Myślisz że jest już najgorzej, co? Mówię ci. Będzie tylko gorzej. Zawsze... Gdziekolwiek nie spojrzysz wszystko będzie ci się z nią kojarzyło. Z jej twarzą i z całym tym twoim pomysłem. Zwariujesz od tego. W końcu będziesz mieć tego na tyle dość że zrobisz to co ja chciałem zrobić przez tyle lat. Rzucisz się z okna... strzelisz sobie w łeb, albo zarąbiesz przedtem rodzinę żeby nie cierpieli przez ciebie. Tak naprawdę masz tylko jedną możliwość żeby przynajmniej zmniejszyć swoje cierpienia. Wiesz co? Musiał byś zabić mnie, bo to ja ciebie wykańczam. Ona jest moim narzędziem, albo i odwrotnie. W każdym bądź razie, wiesz dlaczego to robię? Są dwie przyczyny: Za to co zrobiłeś, nienawidzę cię. Nigdy cię nie lubiłem, ale teraz cię nienawidzę. Jest jeszcze jeden powód: Zdobyłem coś co odebrało mi rozum. Wiesz co to jest? Jest to władza. Jak tylko uświadomiłem sobie że mam władzę, od razu zacząłem robić różne głupie rzeczy, z tobą. Wiesz, znęcam się nad tobą, i to mi sprawia przyjemność. Bo władza odebrała mi rozum. Pewnie musiałbym umrzeć, aby ją stracić, ale ty się nie odważysz, bo jesteś za głupi i, i tak byś sobie beze mnie nie poradził. Byś już nigdy nie czuł się wyzwolony. Dobijam cię. I jeszcze długo będę to robił. Nawet jeśli wyjedziesz z miasta, uciekniesz, schowasz się czy cokolwiek innego zrobisz, będę miał nad tobą władzę, tak jak ona, w twoich snach. -odsunął się, rozprostował mięśnie. Rumiński przestał płakać. Klęczał wciąż w ten sam sposób. Głęboko oddychał. Zawinął głowę z powrotem. Powoli części ciała chował do worka. -Byłem w portierni. Wiesz co znalazłem?- Rumiński przerwał- Pani Gienia leżała martwa w toalecie. Pewnie zawał. Ale się tak zastanawiam...- przeszedł do biura trenerów obok. Nalał wodę do elektrycznego czajnika i włączył- ...czy ona czasami czegoś nie widziała. Mało prawdo podobne jest to żeby umarła zbiegiem okoliczności , tego samego dnia, kiedy ty zrobiłeś taki numer. Co prawda była stara i schorowana, ale bez przesady. Musiała coś widzieć.- Lednik wszedł z powrotem i rzucił Rumińskiemu mokrą szmatę.- Te gazety które zostały, wsadź do worka. Co tak ślęczysz?- Rumiński odwrócił głowę. Zamkną oczy. Wstał, chwiejąc się doszedł do toalety, po czym zwymiotował.- O! widzę że sobie wreszcie wziąłeś do serca to co ci powiedziałem. Rumiński nic nie odpowiedział. Wziął szmatę i zaczął się nią wycierać z krwi.- Ta szmata jest do podłogi.- Rumiński machnął ręką i rzucił szmatę na podłogę. Lednik podał mu kawę- Masz. Dobrze ci zrobi.- siadł obok niego.
Później gdy już wypił- Dobra! Ty się umyj jakoś, a ja wezmę narzędzia i podjadę samochodem.

Jechali drogą przez las. Było po czwartej. Lednik prowadził. Rumiński nic nie mówił. Wpatrywał się w drogę, przed nimi. Białe pasy na asfalcie pojawiały się i znikały.
Skręcili w polną drogę.
-Coś nie chce ci się za bardzo gadać Rumiński.- Nie odpowiedział- Wiesz co myślę? Za bardzo ci odpuściłem. Tracę nad tobą władzę.- poczekał chwilę- Ty bydlaku! Dziwie ci się że nie masz sumienia.- zaczął wrzeszczeć- Zastanawiałeś się co to dziecko w tedy czuło? Strach... panika... ciekawe czy pomyślała sobie że zaraz zginie. Potem skazałeś ją na cierpienie. Kopałeś dziecko. Jesteś bydlakiem. Ona była aniołem. Nie chciałbyś dla kogoś takiego jak najlepiej? Nie przyszło ci to do głowy?- Rumińskiemu zbliżało się do płaczu- I ty to zrobiłeś. Jak ludzie się dowiedzą... pójdziesz siedzieć, a tam... ty będziesz tą małą dziewczynką, ale oni nie będą napaleńcami. Będą czuli złość. Oni są przestępcami, ale znają granice moralności. Złodzieje, gangsterzy, handlarze narkotyków... takich tam pełno, i to jest normalne. Ale nie mordercy dzieci. Wiesz że ta dziewczynka, miała wielkie cele? O, tak. Miała głos i potrafiła grać na pianinie. Była gwiazdą. Ty jej wszystko odebrałeś. Nawet nie jesteś świadom co.- Zatrzymał się. Rumiński płakał, lecz z przerażenia nie był świadom że Lednik blefuje.- Nie masz co beczeć. Za późno. Ludzie będą źli jak się dowiedzą. Jest jeszcze ktoś kogo bardzo rozczarujesz. Wiesz kto? Dariusz. Twój syn. Widziałem go razem z nią. Tacy młodzi, a już się łączą w pary. Ale można powiedzieć że się kochali. Wiedziałeś o niej, ale nigdy jej nie widziałeś. Ja tak. Tak, to ona. Chłopak się rozczaruje. To może wpłynąć na jego psychikę, a wpłynie na pewno jeśli się dowie że to ty. A w przyszłości się może zemścić.- Lednik otworzył drzwi- Wysiadaj! Zostało nie wiele czasu.- Rumiński wysiadł. Płakał. Lednik otworzył bagażnik. Oboje wyjęli wór, który już przesiąkał krwią. Zabrali go kawałek od drogi. Lednik wziął łopaty. Jedną rzucił Rumińskiemu.- Kop!

Dół był już prawie wystarczająco głęboki. Kopał Rumiński. Lednik stał na brzegu, opierając się o łopatę.
Spojrzał na spoconą szyję Rumińskiego. Przyszła mu do głowy pewna myśl. W samochodzie miał nóż rzeźnicki. „Wystarczy jedno pchnięcie. Wiem jak to zrobić. Telepał by się dobre pięć minut, a potem... myk i po ptakach... Nie. To by było za szybko. Ale by wyglądało bardzo twórczo... Został by z nią na zawsze... razem. Pomęczę go jeszcze trochę”

Lednik miał do pracy na późniejsze godziny, przez co mógł się jeszcze wyspać. Spał bardzo dobrze. Właściwie, tak dobrze nie sypiał od 15-stu lat. Pamiętał horror z więzienia, jak bił bity przez innych więźniów, klawisze. Tej nocy śniło mu się właśnie więzienie, ale tym razem to on był klawiszem. Przechodził obok cel, uderzając o kraty pałką. „Wszędzie same ścierwa. Narkomani, gangsterzy, włóczęgi... nie lubię takich. Udają że niby im nie zależy, albo że są niewiniątkami.”
-Jesteście wytłamszoną bandą śmierdzącego gówna, wysranego przez ostatnie ścierwo, zwane potocznie waszą matką. Jesteście nikim, lepiej sobie to uświadomcie.- „O to mój ulubieniec.” Zbliżył się do ciemnej celi, w której był Rumiński. Siedział pod ścianą, z rękoma podpartymi o kolana. Co noc coś majaczył. Ciągle siedział w ten sam sposób.
-Witaj Stefan. Dobrze ci się spało? Co? Tak. Na pewno dobrze. Stefan, wiesz jak ja cię lubię.- otworzył celę i wszedł. Stanął przed nim.- Ciągle o niej myślisz? Co? Wątpię żebyś mógł myśleć o czymś innym.- Lekko stuknął go czubkiem pałki dwa razy. Za trzecim razem uderzył z całej siły. Później bił go tak długo, póki miał po czym.
Obudził się. Był z siebie zadowolony. Wiedział co robić. Wiedział jak. Był pewien że mu się to uda.



Koniec części drugiej


Blask II
Część trzecia: Olśnienie
Jan Kurjańczyk

Wychodząc z klatki na ulicę, Lednik napotkał Rumińskiego. Rumiński szedł pospiesznym krokiem w kierunku swojego domu. Chwiał się. Mocno ściskał coś pod ubraniem. Minął Lednika nawet go nie zauważając.
-Eee...- wrzasnął Lednik.
-Kto? Czego che?- odparł Rumiński doszukując się osoby która wołała. Lednik stał za nim. Rumiński nie widząc go, gdyż oślepiało Lednika światło słoneczne, przerwał poszukiwania tajemniczej osoby i ruszył dalej.
-Rumiński! Ty będzwale!- Rumiński odwrócił się. Zobaczył czarną sylwetkę postaci Lednika.
-Kto?- Zasłonił słońce ręką.- Andrzej?
-Dla ciebie pan Andrzej. Gdzieś ty był całą noc?
-Nie ważne. Odejdź... nie znam cię... -Odwrócił się i zaczął iść.
-Co to ma znaczyć?- Lednik dogonił go i szarpnął za ramię. Ten odwrócił się spowrotem w jego stronę. Lednik Zauważył, że Rumiński ściska pod kórtką jakiś przedmiot.- Co tam masz?
-Nie... nie możesz wiedzieć. Odejdź.
-Zaraz. Pokaż mi to.- Zaczął szarpać Rumińskiego- rozpinać mu kórtkę, doszukiwać się tajemniczego przedmiotu.
W końcu z pod ubrania na ziemię wypadł jakiś przedmiot zawinięty w starą szmatę. Lednik podniusł, a Rumiński rzucił sie na niego ze słowami
-Oddaj, oddawaj, nie możesz wiedzieć...- Lednik odepchnął go.
-Uspokuj się. Co to jest, do cholery?- Rumiński przestał się szarpać. Lednik zaczął odwijać. Po chwili ujrzał zaczerwieniony kawałek drewna. Odwijał dalej. Był to trzon od starej siekiery. Ostrze było w części zardzewiałe.- Po co ci to?- Rumiński odebrał mu siekiere i zaczął zawijać spowrotem.- Dlaczego to jest czerwone?
-Pięć lat temu musiałem zarąbać moją teściową, bo chciała donieść mojej żonie różne bzdury że ją zdradzam, albo że gwałce dzieci w szkole. A krew nie chciała już zmyć.
-Twoja teściowa była bliska prawdy.
-Zobaczysz. Wszystko się wyda. Moja żona mnie już kiedyś podejrzewała o morderstwo jej mamusi. Chcę tylko mojej rodzinie oszczędzić cierpień. Nie przeszkadzaj mi w tym.
-Co? A co potem? Co zrobisz po tym? To z dziewczynką można jeszcze zatuszować, ale nie to. Co chesz zrobić po tym?- Rumiński zatrzymał się. Dwóch pijaków siedzących na ławce, kilkanaście metrów dalej zaczęli spoglądać na Lednika i Rumińskiego.
-Po tym?- Lednik czekał.- Pójdę na policję i wszystko im opowiem.
-Co? Chcesz... iść z tym?-Rumiński zaczął iść, odwinął spowrotem siekierę i chwycił w jedną rękę. Zbliżał się do drzwi od klatki schodowej. Lednik zaczął biec za nim krzycząc -Nie możesz!- Rzucił się na Rumińskiego. Obaj upadli na ziemię. Lednik leżał na Rumińskim. Gdy Rumiński odwrócił się na plecy, próbował się zamachnąć siekierą na Lednika. Lednik chwycił jego rękę w której była siekiera. Pijacy siedzący na ławce, podbiegli do nich i zaczęli ich rozdzielać. Jeden odciągną Lednika, drugi zabrał siekierę Rumińskiemu. Lednik szarpał się próbując się wyrwać facetowi który próbował go uspokoić. Rumiński wstał i zamierzał oderać siekierę spowrotem. Mężczyzna cofał się trzmając jedną ręką siekierę w górze, a drugą wysunął do przodu przed Rumińskiego, który zbliżał się do niego. Mężczyzna podknął się o krawężnik po czym wywrócił się i wypóścił siekierę. Rumiński czym prędzej ją złapał i wrócił do Lednika szarpiącego się z mężczyzną. Bez zastanowienia zamachnął się siekierą na Lednika. Uderzył go najpierw w brzuch. Lednik zrobił minę jakby miał zaraz wrzasnąć, ale ból odbierał mu siłę. Przestraszony mężczyzna póścił Lednika. Ten jedną ręką chwycił się za ranę, a drugą skierował do ziemii. Zaczął się przechylać do tyłu. Upadł. Wydał z siebie potworny wrzask. Rumiński zamachnął się drugi raz, tym razem w głowę. Roztrzaskał czaszkę Lednikowi. Krew chlusnęła niczym z rozbitej szklanki.
-Powiedziałeś że nie będę musiał tego więcej robić. Draniu, a muszę to zrobić jeszcze kilka razy.- Przestraszony mężczyzna zesztywniał. Był w szoku, nie mógł nic zrobić. Drugi mężczyzna rzucił się na Rumińskiego, próbując go unieruchomić.
-Pomóż mi!- wrzasną do drugiego. Mężczyzna przez chwilę się opanował, ale znów spoglądając na ciało Lednika i krew dookoła, zaczął wpadać w panikę. Podbiegł i zabrał siekierę na bezpieczną odległość. Po chwili przyjechał radiowóz. Żona Rumińskiego widziała całą sytuację przez okno i już wcześniej zadzwoniła po policję.
Zmęczony Rumiński przestał się szarpać, lecz widząc policję, zaczął rozumować jak człowiek. -"Zacznij rozumować jasno".- przypomniały mu się słowa Lednika. Spojrzał na jego ciało leżące nieruchomo tuż obok. Zastanowił się. W końcu doszedł do wniosku że to wszystko było nie potrzebne i by do tego nie doszło gdyby posłuchał Lednika.
Zupełnie nie przejmował się Lednikiem, ani dziewczynką którą zabił, tylko tym że musi trawić do więzienia przez głupotę.-"Przecież on by mnie wykończył, a jak nie to mógłby mnie zabić."Pomyślał. Podbiegli policjanci. Rumiński wciąż wpatrywał się w ciało Lednika. Podnieśli Rumińskiego z ziemii. Zaczęli prowadzić do radiowozu. Ten oglądając się za siebie na Lednika, za bardzo nie wiedział co się dzieje. Nie słyszał tego co kto do niego mówi.
Nadjeżdżała sanitarka. Syrena odwróciła uwagę Rumińskiego. Spojrzał przed siebie i ujrzał radiowóz, do którego się zbliżał. Zauważył że prowadzą go policjanci. W tym momęcie znów spanikował.
-Ja nie mogę iść do więzienia, nie mogę...- krzyczał.

Po dwóch tygodniach milczenia, opowiedział policji wszystko, powiedział o morderstwie dziewczynki i o tym gdzie ją zakopali. Zszokowani mieszkańcy miasta domagali się jego egzekucji. Wszyscy byli przerażeni przez to że zrobił to akurat nauczyciel.
Rumiński dostał dwa wyroki dożywocia i dodatkowo 50 lat więzienia. Ojciec dziewczynki był prokuratorem. O tym nie wiedział ani Rumiński, ani Lednik. Jako iż mężczyzna był kimś ważnym, miał równierz ważnych znajomych z którymi utrzymywał dobre stosunki.
Po miesiącu gdy Rumiński siedział w swojej celi, pod ścianą z rękoma opartymi o kolana na śniadanie do stołówek wypuszczono wszystkich więźniów z wyjątkiem właśnie jego. Wtedy właśnie gy było pusto, przyszedł do niego jeden z wartowników. Jeszcze tego samego dnia znaleziono ciało Rumińskiego ze skręconym karkiem.

07.06.2003
23:43
[13]

Kruk [ In Flames ]

Zajebiste opowiadanie ! Ma talent!




DLA NIECIERPLIWYCH
Transfer przekroczony


Godzinny limit transferu dla konta aliien.fm.interia.pl umieszczonego na serwerze MIASTO WWW został przekroczony.

Godzinny limit transferu dla kont bezpłatnych, zlokalizowanych na serwerze MIASTO WWW wynosi 1,5 MB. W związku z jego przekroczeniem, konto o nazwie aliien.fm.interia.pl zostało czasowo zablokowane. Zostanie ono ponownie automatycznie odblokowane począwszy od następnej godziny. Zapraszamy do ponownego odwiedzenia tej strony w późniejszym czasie.

Jeśli jesteś właścicielem tej strony i chcesz znacznie powiększyć godzinny limit transferu do 7,0 MB, możesz w każdej chwili dokonać ulepszenia tego konta. Zachowując ten sam dobry adres oraz dotychczasowe ustawienia, otrzymasz znacznie większą pojemność (25 MB), atrakcyjny transfer 2,5 GB/m-c, a do tego brak okienka reklamowego pop-up.

Ulepsz swoje konto i wejdź w nowy wymiar MIASTO WWW EXTRA - zanim założysz sprawdź szczegóły oferty.

08.06.2003
00:03
smile
[14]

Corragio [ Centurion ]

Zdąrzyłem się załapac i przeczytałem.

Powiem szczerze - nie ma w tym nic genialnego. Patrząc na to z góry uważam czas spedzony na czytanie tekstu za stracony. Rażące błedy styslisteczne, powtorzenia, błedy logiczne, ortografia i wiele innych...
Z drugiej strony autor ma 14 i chwała za to, ze cokolwiek pisze. Jesli będzie ewoluował i dopracowywał styl, to bedą z niego ludzie.

08.06.2003
00:21
[15]

Atreus [ Senator ]

Przeczytałem te opowiadanie. Czy poprawnie napisane - nie wiem, z polaka nie jestem dobry, ale błędy wymienione przez Corragio nie raziły mi tak w oczy. Jedno mnie szokuje. 14-latek opisujący ze szczegółami morderstwa i gwałty ? Nie za dużo czytał gazet czy naoglądał TV ?

08.06.2003
00:31
[16]

Azzie [ Senator ]

Ja tylko mam tylko jedna rade dla autora:
nastepnym razem niech sie zapozna troche lepiej z zagadnieniem i anatomia czlowieka: trup nie zaczyna gnic po jednym dniu, za to krew zastyga dosc szybko, tak ze juz nei tryska jak sie rabie trupa. A stara krew nie jest czerwona, ale czarna.

08.06.2003
00:34
[17]

Father Michael [ Padre ]

eee tam... :| Moglem Lovecrafta poczytac

08.06.2003
00:38
[18]

el f [ RONIN-SARMATA ]

Azzie

Z błędów logicznych dodałbym jeszcze brak śledztwa - przy takiej "metodzie" pozbywania się zwłok, gości złapano by na drugi dzień ...

Mnie nie wciągnęło, za ... nie wiem - sztuczne ?

08.06.2003
00:42
[19]

Swidrygajłow [ ]

po prostu gośc chciał zaszokować, tylko po co?

08.06.2003
00:44
[20]

Bzyk [ Offensive ]

Chłopak ma talent. Nasuwa mnie się kilka pytań, w zasadzie dwa:

1. czy to opowiadanie było odczytane na lekcji polskiego ?
2. skąd akurat taki_pomysł u 14-latka... można tylko się zastanawiać... mnie to właśnie przeraża: tyle przemocy, nienawiści.

08.06.2003
00:45
[21]

Father Michael [ Padre ]

Powiem tak: nie wciaga mnie lektura kryminalu, czy ksiazek wojennych, pisanych przez osoby, ktore nie maja zielonego pojecia o metodach sledztwa / prowadzenia wojen. Moim skromnym zdaniem im wiecej sie na dany temat wie, tym lepsza bedzie ksiazka - patrz Tom Clancy. Nie przemawia tez do mnie postac Lednika. Pierwsze co robi to wydziera sie na cala szkole na swojego kumpla, nie wzbudzajac niczyich podejrzen. Jest zdenerwowany, ze zostal wmieszany w ta sprawe, a doslownie chwile potem radzi dobic dziecko i deklaruje pomoc w usunieciu zwlok, twierdzac jednoczesnie, ze nie ma nic do stracenia... nie lubie absurdu.

08.06.2003
01:09
[22]

Father Michael [ Padre ]

Pozno jest to jeszcze troche pomarudze :) Choc mam nadzieje, ze nasze rady beda cenne:
1. Dlaczego po morderstwie zaniepokojeni rodzice nie pojechali ani do szkoly, porozmawiac z WF-ista, ani na policje?
2. Jak to sie stalo, ze gdy zona Rumińskiego zobaczyla jak ten szarpie sie z Lednikiem i zadzwonila po policje, to radiowoz zjawil sie w pol minuty?
3. W jaki sposob oni potem wyczyscili ta silownie?! Cwiartowanie zwlok to nie robienie kotletow. Te kilka litrow krwi musialo sie gdzies wylac.
4. Moze gdzie indziej jest inaczej, ale u mnie w domu nigdy nie przygasalo swiatlo po uderzeniu pioruna. Albo nic sie nie dzieje, albo, jak odpowienio przyceluje, to wywali bezpieczniki na ulicy, czy w domu i w ogole nie ma swiatla.
5. I co ta wozna robila w srodku nocy w szkole?
6. Zachowanie Lednika, ciagle wydzieranie sie na kolege, moglo doprowadzic najwyzej do przyznania sie tego drugiego i pociagniecia za soba Lednika.
Wystarczy! Ide spac... :)

08.06.2003
02:36
smile
[23]

Minas Morgul [ Senator ]

Czy ja wiem?
Plytkie troche (mimo, ze potrafi zmrozic krew w zylach), ale dosc ciekawe.
Fabula nawet dobra, a przeslanie tez interesujace - wszystko, co zrobisz, pociaga za soba jakies konsekwencje.

Jednak naprawde nie ma tu nic WYBITNEGO. Opowiadanie niestety nie ma specjalnych zwrotow akcji i ma pare bledow, o ktorych wspomnial Father Michael...oraz kilka innych: np. jeszcze nie widzialem, zeby alkoholik, ktory pocial corke zyletka i przesiadywal w wiezieniu, zostal zatrudniony przez szkole.

Do autora -> Pracuj dalej, a bedzie o wiele lepiej. Zastanawiaj sie dobrze nad fabula, bo jeszcze nie jestes literata, czy tez pisarzem i pewne bledy zawsze moga sie wkrasc do opowiadania. Im tekst dluzszy, tym ciezej skupic sie na drobnych szczegolach.
Piszesz ciekawie, krotkimi zdaniami (akurat w tego typu opowiadaniu, nie ma sensu sie rozwlekac dlugimi zdaniami, jednak to tylko mala uwaga, ktora byc moze przyda sie kiedys) i masz talent. ROZWIJAJ GO !!!

Ja mialem ostatnio napisac opowiadanie fantasy na polski, ale ze mialem 2 tygodnie, to zrobilem z tego opowiesc z kilkoma watkami i mi wyszlo na 36 str. Po drodze musialem kilka razy zmieniac niektore elementy, tym bardziej, ze chcialem, aby wszystko bylo dopasowane do przepowiedni, rozpoczynajacej opowiadanie oraz do 2 okladek. Chodzi o to, ze czesto, w polowie pisania, musialem zmieniac poczatek, gdyz uswiadamialem sobie, ze nowe elementy, ktore bardzo pasuja, moga nie wspolgrac z tym, co bylo na poczatku i zmierzam do tego, ze to, co piszesz, moze czasem lekko nie pasowac do reszty i psuc ogolna kompozycje (tutaj - drobne bledy rzeczowe i przesadnosc niektorych sytuacji)
Wracajac do mojej opowiesci: wydrukowalem to i przeczytalem i dopiero wtedy, kiedy postawilem sie w sytuacji "czytelnika", zobaczylem kilka bledow, jakie popelnilem, wiec przeczytanie opowiadania przed jego oddaniem/umieszczeniem na stronie, moze bardzo pomoc, a niekiedy zmienic nawet lekko jego tresc.







Ogolna ocena w skali 1-10:
8

08.06.2003
07:44
smile
[24]

Jasió [ Centurion ]

Opowiadanie ciekawe, ale mam dwa zastrzeżenia:
1) nie buduj grozy przekleństwami - "ty zasrana dupo", "głupi pojebie" - bo na dłuższą metę zaczyna to drażnić;
2) nie buduj zdań typu: "byłem tam... zobaczyłem... i wtedy... wreszcie zrozumiałem,... że... jestem... ostatnim... draniem..."
Reasumując jednakże całość muszę przyznać, że masz chłopie talent - jak na mojego imiennika przystało :)

08.06.2003
08:50
[25]

Giersik [ Pretorianin ]

Mnie zastanawia, czy to wszystko napisała jedna osoba. Odniosłem wrażenie, jakby ostatnia część to już był ktoś inny. Więcej błędów gramatycznych, nieco inny i mniej czytelny styl. I wrażenie, jakby autor chciał już jak najszybciej skończyć. Ale zapowiadało się nieźle, liczyłem na jakieś zakończenie rodem z Twilight Zone.

08.06.2003
09:00
[26]

Hakerss [ Beeznon's Attack! ]

czytywalem lepsze moich kolegow (co prawda krotsze o strone - dwie, ale byly lepsze)

08.06.2003
09:07
[27]

Globus [ Generaďż˝ ]

chcialbym dodac ze opowiadanie nie jest idealne, on dopiero zaczyna swoją literacką karierę, dlatgeo bądźcie cierpliwi i czekajcie na następne, jeżeli będę miał możliwość zamieszczę część 1 Blasku, 2 macie tu do czytania, ale musze wiedziec, czy jeszcze chcecie jedynke poczytac

tak w ogole, trzeba by bylo poznac samego stworzyciela tego textu, by w głebi go zrozumieć (o text chodzi)

więc pytanie? czy chcecie bym w osobnym wątku, zamieścił Blask 1?

08.06.2003
09:10
[28]

xKx [ CLINIC ]

FAjnego masz kumpla :)

08.06.2003
09:17
[29]

Father Michael [ Padre ]

Globus -> no opowiadanie nie jest idealne, ale przeciez po to piszemu tu to wszystko, zeby pokazac mu bledy, nad ktorymi musi popracowac az w koncu napisze opowiadanie prawie idealne.
Ponadto jesli Twoj kolega powaznie mysli o pisaniu, to nie moze tu byc miejsca na "tak w ogole, trzeba by bylo poznac samego stworzyciela tego textu, by w głebi go zrozumieć (o text chodzi)". Gdy kupuje ksiazke w ksiegarni to autora nie znam, a ta musi mi sie spodobac.
Ale niech pracuje, moze kiedys cos z tego wyjdzie.

08.06.2003
09:58
[30]

Globus [ Generaďż˝ ]

father michael - zle mnie zrozumiales, mialem na mysli poznac jego tok myslenia

08.06.2003
10:17
smile
[31]

Requiem [ has aides ]

A co powiecie o moim psychicznym opowiadaniu?:)

--

GDZIEŚ W STANIE GEORGIA

Jest noc. Gdzieś poza terenami zaludnionymi, ciemną szosą, jedzie samotnie samochód. Jego reflektory niezbyt dobrze oświetlają szosę, a wycieraczki co jakiś czas przecierają przednią szybę samochodu, o którą rozbijają się krople małego deszczu. 30 letniemu kierowcy samochodu wyraźnie chce się spać. Co chwilę przeciera oczy. Na fotelu pasażera siedzi jego żona. Kobieta już śpi. Wycieńczona jest całodzienną jazdą. Tak samo dzieci małżeństwa, które oparte o siebie, na tylnym siedzeniu wzięły "przykład" z mamy i zasnęły. Ojciec, starając się nie usnąć, włączył radio samochodowe tak, aby nie przeszkadzało pasażerom. Leciały właśnie wiadomości z kraju.
Dziennikarz: ...koszt usunięcia ruin World Trade Center szacowany jest na miliardy dolarów. Strażacy i służby, które usuwają szczątki, coraz częściej znajdują nowe ciała. Cała akcja potrwa prawdopodobnie pół roku. Na miejscu dawnych bliźniaczych wież powstanie park, gdzie amerykanie będą mogli uczęszczać w niedziele i weekendy.
Prowadzący radio: To były najważniejsze wiadomości. Zapraszamy teraz na pogodę.
Spiker: Dobry wieczór państwu. Dzisiaj w nocy nad stanem Georgia przejdzie nawałnica, wraz z burzami. Front atmosferyczny odpowiedzialny za to przyszedł znad oceanu i prawdopodobnie zagości u nas na parę dni. Czas przygotować parasole i kurtki przeciwdeszczowe. Co do temperatury, to będzie się wahała między 7 a 14 stopni Celsjusza.
- zatrzymajmy się gdzieś - zaproponowała niewyraźnym, zaspanym głosem żona, która właśnie się przebudziła.
- Zerknąłem na mapę, za jakieś 2 kilometry będzie hotel. Możemy wynająć pokój na noc.
Żona odetchnęła z ulgą - obudzę dzieci - dodała, odwracając się do tyłu.
Samochód z dużą prędkością przemierzał drogę. Deszcz zaczynał padać coraz mocniej. W końcu po prawej stronie drogi ukazała się oświetlona tabliczka, która skrzypiała, kołysząc się przy coraz większym podmuchu wiatru. Skorodowany napis na niej głosił: "THE PEST HOTEL". Samochód podjechał pod same schody. Rodzina wysiadła z niego, a kierowca ruszył, aby odstawić go na parking nieopodal wejścia. Hotel nie był jednym z tych najlepszych. Kwalifikował się, z wyglądu zewnętrznego, na jedno-gwiazdkowy. W świetle samotnej żarówki na "ganku" widać było przy wejściu jakieś pajęczyny.
- no to wreszcie spędzimy noc w hotelu - powiedział mężczyzna idący do rodziny.
Wszyscy razem weszli do środka. Wewnątrz panowała specyficzna atmosfera. Światła na wpół przygaszone, jakby przepalone. Brudne tapety, czerwony dywan, bardzo stara recepcja. Żona z dziećmi usiadły na skórzanej kanapie, która na rogach była już przetarta. Ojciec podszedł do recepcji i zadzwonił dzwoneczkiem, który stał tam. Naprzeciwko niego były brązowe, dębowe drzwi, które nagle otworzyły się. Wyszła z nich kobieta, z wyglądu 45 lat, niezbyt ładnie ubrana, można by nawet powiedzieć, że była wyglądała tak jak na wsi.
- czym mogę służyć? - zapytała
- witam, chciałem wynająć pokój dla czterech osób - powiedział wskazując ręką na rodzinę - jestem z rodziną
Kobieta wzięła dziennik i otworzyła go w połowie. Wyjęła również długopis i dopisała nim cyfrę 24.
- pokój numer 24, proszę się wpisać - powiedziała podając zeszyt - 10 dolarów - dodała.
Mężczyzna podpisał się jako Mike Barboe, a następnie wyjął z portfela 10 dolarów i podał je dla recepcjonistki. Kobieta odeszła od lady i po chwili wróciła z kluczem '24'. Rodzina ruszyła na górę, schodami, które układały się w łuk.
- tato, dziwnie się tu czuje... - powiedział chłopiec.
- to nic, to tylko jedna noc. Jutro ruszamy dalej - odpowiedział ojciec.
Kiedy drzwi do pokoju zostały otwarte, dzieci natychmiast rzuciły się do łóżek. Mike spojrzał na żonę, Catherine, uśmiechając się - był zadowolony ze swoich dzieci.

GODZINA 23:50

Z zewnątrz hotel wydawał się opustoszały. Paliło się jedynie kilka świateł. Rodzina, która tu niedawno przyjechała, wykończona, już śpała... Zegar znajdujący się na piętrze, w holu, bardzo głośno tykał. Słaby jego dźwięk było słychać w pokoju. Nagle dźwięk rozbijającego się wazonu wyrwał mężczyznę ze snu. Mike spojrzał na żonę i dzieci - śpali jak zabici. Sam wstał i rozejrzał się po pokoju, szukając na ziemi szkła, które przed chwilą się rozbiło. Jego noga wdepnęła w jakiś płyn. Niech to... cholerny wazon - pomyślał. Nagle uderzenie pioruna rozświetliło pokój. Mężczyzna ujrzał na podłodze dużą plamę krwi, od której, niczym wstążka, ciągnęła się smuga aż do drzwi wyjściowych. Po jego reakcji, można było się domyśleć, że jest człowiekiem odważnym. Natychmiast cofnął się, nałożył buty i wybiegł na korytarz. Cienka linia krwi ciągnęła się wzdłuż dywanu. Mike zaczął biec za nią, co zaprowadziło go, po schodach, na ostatnie piętro. Na środku korytarza, w miejscu kolejnej dużej plamy krwi, "ścieżka" kończyła się. Mężczyzna dostrzegł, że co chwile drga jej powierzchnia, tak jakby coś kapało. Spojrzał w górę. Zgadł. Ciecz spadała małymi kropelkami z sufitu, który przemókł, ze względu na jego wiek. Barboe ujrzał drabinę prowadzącą na strych. Nagle, nad nim, rozbrzmiały dziwne dźwięki, jakby ktoś walił w podłogę. Słychać było też niewyraźnie mówione słowo POMOCY. Mężczyzna zaczynał się bać, jednak postanowił zaryzykować. Otworzył właz na strych i rozłożył drabinę. Niestety brak latarki zaczął mu dokuczać. Na strychu nic nie było widać. Jedynie przy błysku z burzy, rozświetlało się całe pomieszczenie. Mike wszedł na strych, po czym poczuł, na swoich rękach i karku lodowaty podmuch powietrza. Kojarzył mu się z klimatem przy lodówkach w duzych amerykańskich hipermarketach. Jednak to nie był żaden market. Nie było żadnej lodówki. Nagle z hukiem zamknęło się wejście na poddasze. Mike zaczął panikować. Najwyraźniej dał się zapędzić w pułapkę. Lecz w kogo czy czego pułapkę. Wiedział, że zaraz pozna odpowiedź. Po drugiej stronie strychu słychać było zbliżające się kroki. Słychać było oddech... jakby sapanie. Ciemność niestety nie pozwalała zobaczyć kto to. Z drugiej strony również pojawiły się odgłosy stóp. Coś lub ktoś zmierzał w stronę Mike'a. Zdesperowany mężczyzna zaczął walić z całych sił w klapę od wejścia. Bez skutku. Kroki były coraz bliżej... coraz bardziej Mike się bał. Miał w głowie tylko jedną myśl... a raczej pytanie: "co będzie dalej?"... W końcu zaczął krzyczeć. Jego krzyk rozbrzmiewał w całym hotelu. Nikt nic nie słyszał. Rodzina Barboe spała jakby nigdy nic. Nagle głos się urwał...

Z ARCHIWUM X

występują:
Robert Patrick jako John Doggett

PÓŁNOC

Nad stanem przechodziła właśnie nawałnica. Pioruny co chwilę uderzały w poblirzu. Przez amerykańskie bezdroża jechał samochód - 2 letni, srebrny Ford Taurus na rządowych numerach. W samochodzie rozbrzmiewała piosenka "Hotel California". Na siedzeniu pasażera leżały akta w biało-czerwonej teczce, z napisem "Akta X - numer sprawy 8945571". Kierujący autem to agent John Doggett. Ubrany był w czarny garnitur z białą koszulą i ciemno-niebieskim krawatem. Spojrzał na zegarek zamontowany w tablicy rozdzielczej. Niebieskie numerki na wyświetlaczu LCD ukazywały godzinę 0:02. Agent przetarł oczy, które były zmęczone jazdą. Dostał nową sprawę. Wprawdzie jeszcze nie wiedział, czy to jest sprawa do Archiwum X, ale Mulder i Scully wzięli dłuższy urlop, po stracie syna, więc teraz on wszystkim się zajmuje. Całe szczęście, że sprawa dotyczyła jakiejś tajemniczej epidemii w Atlancie, a nie kosmitów, czy potworów morskich. Agent zawsze myślał trzeźwo i trzymał się regulaminu. Nie wierzył w istoty pozaziemskie, tak samo jak w połowę przypadków z Archiwum, które przejrzał krótko po tym, jak ponad rok temu został przydzielony do współpracy z agentka Scully. Nie chciał pójść tą samą drogą, która zgubiła jego kolegę - Foxa Muldera. Nawet współpracowniczka Muldera zaczęła wierzyć w zjawiska nadprzyrodzone, po tym, co spotkało Foxa latem 2000 roku, kiedy został uprowadzony przez UFO. Teraz wyglądało na to, że Doggett przejął schedę po nowej partnerce. Po roku wspólnej pracy, Doggett nadal zachował zimny osąd sprawy. Dlatego szef posłał go do Atlanty. Potrzeba było im twardego mężczyzny, który umie zachować się w każdej sytuacji... szczególnie takiej jak epidemia. Samochód gładko jechał po mokrej nawierzchni... krople deszczu rozbijały się o przednią szybę samochodu, a wycieraczki nie nadążały za nimi. W oddali John zauważył światła. Wybawienie - pomyślał. Skręcając w żwirową drogę, prowadzącą w stronę budynku, minął tablicę informacyjną z napisem "THE PEST HOTEL"
- wreszcie - powiedział zmęczony
Doggett postanowił się przespać, z uwagi na to, że jechał prawie cały dzień. Samochód zatrzymał się na parkingu, obok samochodu państwa Barboe. Agent zgasił silnik i szybko wybiegł z auta w kierunku wejścia, aby nie zmoknąć.
- jest tu ktoś? - zapytał, gdy już wszedł do środka.
Światła były częściowo przygaszone. Agent rozejrzał się po holu i podszedł do rejestracji i zadzwonił dzwoneczkiem. Po chwili, z drzwi w głębi, wyszła kobieta.
- Witam, chciałbym wynająć pokój na jedną noc. Nie chce jechać w taką ulewę, sama pani chyba wie...
- Proszę się wpisać - odpowiedziała zimnym głosem
Kobieta podała zeszyt wpisowy. Był to zwykły 16-kartkowy zeszyt w kratkę, z narysowaną tabelką, gdzie każdy, nocujący w hotelu, musiał się wpisać.
- pokój 25 - dodała
Doggett spojrzał na cennik, który stał obok dzwonka. Według niego, koszt jednej nocy wynosił 10 dolarów. Doggett wyjął banknot i podał kobiecie, po czym wyjęła klucz, podała dla agenta i wyszła zza lady.
- Zaprowadzę pana - odparła.
- Strasznie tu u was. - zauważył Doggett, idąc po schodach
- niestety nie mamy środków na jakąś rozbudowę tego hotelu. Jesteśmy jedynym hotelem na ponad 100 kilometrów.
- wytrzymam jedną noc - uśmiechnął się John, dochodząc do drzwi pokoju - dziękuję za pomoc - dodał
Kobieta wróciła na dół. Tymczasem Doggett wszedł do pokoju. Ktoś zapomniał zamknąć okna i na drewnianej podłodze zebrała się kałuża.
- wspaniale - powiedział
Agent położył akta i torbę podróżną na łóżko, następnie podszedł do okna i zamknął je, spoglądając jednocześnie na teren za nim. - Co za widok - pomyślał, patrząc na trawę otoczoną drzewami. Był zadowolony, że wreszcie mógł się przespać. Jazda bez snu źle wpływa na zdrowie. Co by było gdyby spowodował wypadek? Albo zasnął przed kierownicą... chociaż jeszcze mu się to nigdy nie zdarzyło - wszystko było możliwe. Po chwili myśli te rozwiał głośny wrzask kobiety. Był to głos gospodyni. Doggett wyjął broń i natychmiast wybiegł z pokoju. Przy recepcji stała kobieta i przerażona zakrywała usta. John wbiegł za ladę i w pokoiku kobiety ujrzał powieszone za szyję, zwłoki mężczyzny.
Na miejsce zdarzenia zbiegli się inni goście hotelu.
- co tu się dzieje??? - krzyknął jeden z nich
- co to za krzyki? - dodał inny
- proszę się uspokoić! - krzyknął Doggett
- a kim pan jest?! - zapytał jeszcze inny mężczyzna, stojący z tyłu
- agent John Doggett, FBI. - odpowiedział, jednocześnie wyjmując legitymację z kieszeni.
- więc... co się tu stało? - zapytał ten sam mężczyzna
- właśnie - dodała jedna z kobiet
Doggett odwrócił się w kierunku pokoiku.
- a więc... ktoś powiesił jakiegoś mężczyznę w recepcji
- nie żyje? - zapytała kobieta
- tak, jeśli to nie samobójstwo... a nie wygląda na to... to mamy tu mordercę.
- ale... ale jeszcze 3 minuty temu go nie było! - odparła gospodyni hotelu - przecież w 3 minuty nie da się powiesić tak ciężkiego faceta!
Doggett podszedł bliżej trupa. Stan zwłok wskazywał na kilkudniowe wiszenie w tej samej pozycji. Ciało zaczęło się rozkładać.
- wygląda, jakby wisiał tu od dłuższego czasu - powiedział John
Agent odwrócił się do gospodyni
- Poznaje go pani ? - zapytał, pokazując palcem na wisielca
- hmm... to jest Bill Holley, przyjechał tu 3 dni temu - odpowiedziała
- czy nic nam nie grozi? - zapytała kobieta, ubrana w białą koszulę nocną, która podeszła bliżej lady
- jeżeli będziemy trzymać się na baczności, to sądzę że nic. Przed chwilą przyjechałem i nie mam pojęcia o co tu chodzi.
- rozumiem... - odpowiedziała - pójdę się przebrać
- najlepiej, aby nikt dzisiaj nie spał, ponieważ jeżeli naprawdę jest tu morderca, musimy uważać na siebie
- nie może pan sprowadzić swoich kolegów z FBI? Czy nawet z policji? - zapytał mężczyzna o czarnych włosach
- przy takiej pogodzie zjawią się dopiero rano. Rozważyłem też ucieczkę, ale proszę wyjrzeć przez okno - daleko nie zajedziemy - odparł
Zebrani na dole, wrócili na wyższe piętra, aby się przebrać w "dzienne" ubrania.
- jeżeli to nie wszyscy zebrani, proszę obudzić resztę gości!!! - krzyknął
- czy mogę jakoś pomóc - zapytała kobieta z recepcji
Doggett odwrócił się do niej
- Proszę pomóc mi go zdjąć - odpowiedział, pokazując ręka na wisielca.
Wyraz twarzy kobiety pokazał niesmak.
Na górze, mężczyzna ubrany w czarno-zieloną koszulę flanelową, budził gości.
- Proszę wstawać, mamy kłopoty! - mówił, uderzając głośno w drzwi
- co się dzieje - zapytał nastolatek, który otworzył drzwi w jednym z poprzednich pokoi, do których stukał mężczyzna.
Pukający odwrócił się i podszedł do chłopca ubranego w ciemne bokserki.
- mamy kłopot, poważny - odparł
- jak poważny?
- ubieraj się i schodź na dół - powiedział - jesteś z rodzicami? - dodał
- tak, z mamą, wyszła do ubikacji
- dobrze, zejdźcie na dół za parę minut - odpowiedział
Chłopak zamknął drzwi. Mężczyzna poszedł dalej.
- Proszę wstawać, mamy poważne kłopoty!
W niektórych pokojach nikogo nie było, ale z zamieszkałych, po chwili wychodzili goście, z pytaniami, o co chodzi.
W pokoju, chłopak ubierał się, a w tle słyszał głos z korytarza - mamy zebranie za chwilkę na dole, proszę wstawać. Lecz niestety niestety łazienki od dłuższego czasu nie dochodziły żadne głosy. Jerrego, bo tak miał nastolatek na imię, to zaniepokoiło. Odłożył torebkę i podszedł do drzwi łazienki.
- Mamo? - zapytał pukając - jesteś tam?!
Niestety brak odpowiedzi bardziej zaniepokoił chłopca.
- Mamo! Odpowiedz! - krzyknął
Znów cisza. Jerry wolał sam nie ryzykować. Szybko wybiegł na korytarz, gdzie już było trochę osób.
- Proszę pana!!! Niech pan tu szybko przyjdzie!!! - krzyknął
Mężczyzna szybko podbiegł do chłopaka.
- Co się stało?
- Moja mama jest w łazience ale nie odpowiada! - powiedział wskazując na łazienkę
Gość hotelu wszedł do pokoju i zaczął pukać do łazienki. Chłopak również wszedł, a za nim jeszcze parę osób.
- proszę pani!!! - pukał - proszę otworzyć!!!
- nie odzywa się - powiedział piętnastolatek
Mężczyzna zaczął walić pięścią. W tym czasie, do chłopca podeszła znajoma mu dziewczyna w tym samym wieku.
- cześć, byliśmy razem na obozie
- cześć, tak, pamiętam - powiedział odwracając głowę do niej
- co się stało? - zapytała z ciekawości
- właśnie obudził mnie ten pan, bo ogłosił jakieś zebranie. Chciałem o tym powiedzieć mamie, ale nie odpowiada. Martwię się o nią.
W tym momencie mężczyzna wykopał drzwi. Wbiegł do łazienki... Matka chłopca leżała w wannie, cała we krwi. Ubrana w koszulę nocną.
- co się stało?! - zapytał, krzycząc chłopak
Mężczyzna wyszedł z łazienki i przymknął drzwi...
- chłopcze... mam przykrą wiadomość... twoja mama...
- nie żyje? - dokończył
- ... tak.
Jerry zdołowany usiadł na łóżko i schylił głowę.
- Proszę państwa!! Proszę stąd wyjść! - powiedział mężczyzna, a następnie zbiegł na dół, do Agenta Doggetta, który razem z kobietą próbował zdjąć zwłoki.
- Znaleźliśmy drugie ciało... - powiedział
- gdzie? - zapytał Doggett
- na górze, w jednym z pokoi - odpowiedział, podchodząc do Johna - przy okazji, nazywam się Shiban. Alex Shiban z Atlanta City Police Departament - dodał, podając rękę dla Doggetta
- chodźmy na górę - odpowiedział John.
Po chwili obaj byli już na górze.
- Gdzie znalazł pan zwłoki? - zapytał Doggett na korytarzu
- proszę trochę ciszej. To matka chłopca, który jest teraz w pokoju.
John i Shiban weszli do pokoju. Chłopak siedział na łóżku i rozmyślał. Chyba nie mógł pojąć tej tragedii. W końcu ma dopiero 15 lat.
- Jak się czujesz - zapytał John, siadając obok chłopca.
- d... dobrze - odpowiedział
- przykro mi z powodu twojej mamy
- ona nie była moją mamą. Moja mama zmarła parę lat temu... ona się mną tylko opiekowała, ale polubiłem ją. - zwierzył się - Czemu to się tak skończyło?! - spojrzał w twarz Doggetta z żalem.
- nie wiem, naprawdę nie wiem - powiedział
Doggett spojrzał na policjanta, którzy stał przy drzwiach do łazienki.
- a twój ojciec? - zapytał
- również zmarł, ale tuż po moim urodzeniu
- przykro mi... pewnie chciałbyś zostać teraz sam... - powiedział i wstał z łóżka
John wszedł do łazienki. W wannie pełnej krwi leżała kobieta z poderżniętym gardłem. Rana nie była zwykłą raną od noża, ale bardzo precyzyjną, jak na operacjach.
- kolejne morderstwo - powiedział Doggett
- zapytam chłopaka, czy nie widział czegoś.
- dobra.
Doggett zaczął oglądać łazienkę. Kafelki były zabrudzone, podłoga tak samo. Wszędzie był kurz. Chyba dawno tu nie było sprzątane - pomyślał. W szafkach leżały kubeczki i kosmetyki. Na półkach obok to samo. Lustra były trochę za ciemne do dokładnego przejrzenia się, odpadała warstwa odbijająca. W okolicach wanny ani kropli krwi. Na kafelkach przy wannie tak samo. Gdyby została zamordowana na ziemi, to byłyby widoczne ślady krwi, które musiałyby odprysnąć z jej tętnic - pomyślał Doggett - Gdyby w wannie, to krew tryskała by na kafelki, jednak one są czyste. Dziwna sprawa Po chwili wszedł ponownie Shiban.
- oto czego się dowiedziałem: matka chłopaka weszła do łazienki jakieś dwie godziny temu. W pokoju były zamknięte drzwi, tak samo okna. On sam nic nie słyszał. Matka zamknęła się od środka. Chłopca można wykluczyć, widać w jakim jest stanie, on nie mógł tego zrobić. Może matka sama to zrobiła?
- jeżeli tak, to czym? Nie znalazłem żadnego noża. Wyczyścić kafelków też nie mogłaby, a poza tym na nich jest cały czas kurz.
- ta sprawa mi śmierdzi - powiedział policjant
- Musimy zrobić zebranie. Poinformowałeś wszystkich?
- tak, wszyscy schodzą na dół. Niewiele było osób w pokojach, ale wszyscy się obudzili - powiedział
- dzieci nie będziemy ciągać na to zebranie. Może zostawimy ich w jednym z pokojów - zasugerował Doggett
Obaj wyszli z łazienki W drzwiach wejściowych stała koleżanka Jerrego i przyglądała mu się ze współczuciem.
- wszyscy poniżej 18 lat zostaną tutaj. Najlepiej w jednym z pokojów, tylko nie w tym - powiedział Doggett
Chłopak wstał z łóżka. Wziął swoje rzeczy, które miał w torbie.
- może u mnie - zasugerowała dziewczyna
- też jesteś z rodzicami? - zapytał policjant
- tak, ale oni idą na zebranie, a u mnie jest najwięcej łóżek - dla każdego wystarczy.
- ile razem jest dzieci? - zapytał Doggett policjanta
- czworo
- wszyscy się zmieszczą - odpowiedziała dziewczyna - chodź, nie martw się - powiedziała do chłopaka
Oboje poszli do pokoju. Policjant skierował się na drugie piętro, gdzie budził inny człowiek, aby zwołać dzieci. Chłopak wszedł do pokoju koleżanki i położył się na łóżko, rzucając torbę pod nie. Doggett zszedł na dół, zapakować wisielca do jakiejś torby, czy dużej lodówki, aby nie śmierdział. Na miejscu jednak, nie znalazł żadnego wisielca. Ani gospodyni.
- gdzie się podziała gospodyni?! - zapytał jednego ze zgromadzonych już ludzi
- dosłownie 10 sekund temu tu była, obejrzałem się i już jej nie było...
- tak po prostu? - zapytał niedowierzając
- w ciągu 10 sekund, taka kobieta, jak gospodyni tego budynku, nie mogła by zwiać! - odpowiedział - tu dzieje się coś dziwnego - dodał
Doggett popatrzył na mężczyznę, po czym odwrócił się i wszedł do pokoiku gospodyni. W końcu bardzo wąskiego pokoju stało łóżko. Naprzeciw niego mały telewizor oraz regalik z książkami. Po lewej stronie była mała lodówka i zlew. Nic niepokojącego. Rura przebiegająca nad jego głową, w środku pokoju, była zaczepieniem dla drutu, na którym wisiało ciało. Doggett wziął krzesło, które stało przy łóżku i stanął na nie, aby przyjrzeć się rurze. Na niej był wydrapany ślad, jakby od innego druta, lub czegoś ciężkiego. Tymczasem w pokoju nastolatek leżał na łóżku, na plecach, z rękoma pod głową i zamkniętymi oczami, a dziewczyna siedziała na sąsiednim łóżku. Do pomieszczenia wbiegły pozostałe dzieci. Wszystkie młodsze o parę lat. Alex schodząc po schodach, został zaczepiony przez jakaś kobietę.
- widział pan mojego męża Mike'a Barboe? - zapytała - szczupły, krótkie blond włosy - dodała
- niestety nie - odpowiedział
- nie mogę go nigdzie znaleźć - powiedziała przestraszona kobieta
- na pewno nic mu nie jest. Chodźmy na dół, na zebranie - powiedział
Na dole, w holu, wszyscy siedzieli na ustawionych przez siebie krzesłach i głośno rozmawiali między sobą. Zebrało się razem 15 osób. Doggett podszedł do Shibana
- wisielec zniknął, razem z gospodynią, w niewyjaśnionych okolicznościach... - powiedział
- mąż tej kobiety również przepadł - oznajmił gliniarz, wskazując kobietę, którą przyprowadził
- dzieci są w pokoju? - zapytał na zakończenie
- tak
- proszę o ciszę - powiedział głośno Doggett
Nastała cisza
- powiem wam wszystko co wiem, później będzie czas na pytania. A więc, nie przyjechałem tu prowadzić śledztwo, chciałem się tylko przespać. Lecz ze względu na zaistniałą sytuacje - przydam się tutaj. Na początku gospodyni znalazła wisielca w swoim pokoiku. Był martwy od co najmniej 3 dni. Kolejne zwłoki znaleźliśmy w jednym z pokojów. Kobieta została znaleziona w wannie z poderżniętym gardłem. Jej syn nic nie widział, ani nie słyszał. Nie wykluczamy samobójstwa. Następnie wisielec zniknął w bardzo dziwnych okolicznościach.
- jak to dziwnych? - zapytała kobieta z końca holu
- zniknął w ciągu paru sekund, razem z kobietą z recepcji
- mogła go przecież sama ukryć, zawsze zachowywała się dziwnie, może to jej sprawka? - zapytał mężczyzna z przodu
- Ona w ciągu mniej więcej 10 sekund nie zdążyłaby - wyjaśnił Doggett
- a ta kobieta z jednego z pokojów? Może syn ją zabił? - zapytał ten sam mężczyzna
- chłopak ma dopiero 15 lat, poza tym, jak widziałem, załamał się po stracie matki.
- a co pana zdaniem się tu dzieje? - zapytał mężczyzna w garniturze
- szczerze? Nie mam pojęcia - odparł Doggett
W pokoju, gdzie są dzieci, dziewczyna siedzi na łóżku i rozmawia z chłopakiem, który z zamkniętymi oczami leży cały czas. Pozostałe dzieci grają w grę planszowa na dwóch zestawionych łóżkach.
- Jak tu w ogóle trafiłeś? - zapytała dziewczyna
- Jestem tu od prawie tygodnia. Z mamą chcieliśmy gdzieś wyjechać i akurat wypadło, że zatrzymaliśmy się w tym hotelu, pechowym jak widać.
- ja podobnie, tylko że z ojcem - odpowiedziała
- ale ponure miejsce - powiedział Jerry
Akcja przenosi się powrotem na dół.
- podsumowując - czy jesteśmy tu bezpieczni? - zapytała kobieta
- Jeżeli będziemy trzymać się razem to sądzę, że nic nam nie grozi.
Nagle zgasło światło i zapanował prawie zupełny mrok, rozświetlany co chwila przez uderzające niedaleko pioruny.
- Dzieci! - krzyknęła kobieta
Parę osób wstało i pobiegło na schody. Prawie nie było widać stopni. Wszyscy biegli, uważając, aby się nie potknąć. Doggett oświetlał drogę małą latarką. Kiedy goście dobiegli do pokoju, John wszedł pierwszy i skierował strumień światłą na łóżka, szukając dzieci - wszystkie trzymały się razem przy jednym z nich.
- ma ktoś latarki? - zapytał John
- ja mam - odrzekł 15-latek.
Podszedł do łóżka i wyjął ze swojej torby dwie duże latarki.
- zostańcie wszyscy tu w pokoju, a ja potrzebuję dwie osoby, które zeszłyby ze mną do piwnicy, bo zakładam, że w tym budynku właśnie tam znajdują się bezpieczniki.
Na ochotnika zgłosił się Alex i jeden z mężczyzn.
- jak się pan nazywa? - zapytał John
- Chris - odpowiedział mężczyzna
- więc ruszajmy...
Agent Doggett szedł przodem, rozświetlając sobie drogę cienkim strumieniem światła, jakie wydobywało się z równie chudej latarki. Drzwi, które prowadziły do podziemi, były na końcu holu. Co chwilę, uderzające pioruny, oświetlały całe pomieszczenie światłem bardzo zbliżonym do "jarzeniówek". Chrisa przechodziły ciarki, na widok tak ponurego otoczenia. Gdy mężczyźni wreszcie dotarli do schodów prowadzących do piwnicy, drzwi zastali otwarte. Doggett odpiął pasek zabezpieczający pistolet przed wypadkiem i wyją go szybkim ruchem ręki.
- po co ci teraz broń - zapytał Chris
- cisza! - zaszeptał Doggett
Doggett stanął przy drzwiach i zza krawędzi wychylił latarkę, podążając wzrokiem za jej światłem. Za drzwiami znajdował się niedługi korytarz, a następnie schody prowadzące jeszcze niżej. John machnął ręką do pozostałych, aby szli za nim. Schody nie były zbyt długie, ale za to bardzo strome. Prowadziły parę metrów pod ziemię, a tam zaczynał się długi, ciemny korytarz, w którego połowie unosiła się mgła. Bez latarki mężczyźni nie poradzili by sobie. Chris autentycznie zaczynał się bać. Jego wyobraźnia płatała figle... myślał, że zaraz coś na niego wyskoczy, lub ożyje ściana. Zaczęły mu się trząść ręce. Próbował jednak się uspokoić, aby nie zrobić sobie wstydu, przed nieznajomymi ludźmi. Doggett w pewnym momencie zauważył na ścianie prostokątną, metalową skrzynkę, która skrywała w sobie przewody elektryczne. Agent i policjant ruszyli w tamtym kierunku, a Chris na chwilkę zatrzymał się, aby opanować strach. Został sam w ciemnościach... światło latarki już go nie oświetlało. Chris spojrzał w kierunku wyjścia z tej nory i nagle coś popchnęło Chrisa w kierunku ściany, w której najwyraźniej były ukryte drzwi. Tymczasem Doggett otworzył skrzynkę ze znaczkiem pioruna i zobaczył, że wszystkie przewody zostały stopione.
- nic tu nie zrobimy... - powiedział agent, patrząc na przewody wysokiego napięcia. Alex odwrócił się i spostrzegł, że nie ma z nimi Chrisa.
- Agencie Doggett, Chris gdzieś zniknął - powiedział
Doggett rozejrzał się wokoło. Rzeczywiście nigdzie nie było trzeciego mężczyzny.
- może wrócił na górę - zasugerował
Obaj zawrócili. Przechodząc koło miejsca, gdzie zniknął Chris, światło latarki oświetlało ściany, w których nie było jednak żadnych drzwi... Nagle coś kapnęło Doggettowi na twarz. Agent zatrzymał się i sprawdził palcem zimny płyn, który spływał mu na czoło... to była krew. John spojrzał w górę i prawie oniemiał. Do sufitu przymurowane były kogoś zwłoki. Ręce i nogi wtopione zostały w cement. Światło latarki oświetliło miejsca, w których nogi i ręce "siedziały" w suficie - nie było śladów, aby ktokolwiek go przymurował. Tak jakby istniał tu od początku... Był to Mike Barboe... Z jego poderżniętego gardła kapała krew.
- whoa - powiedział głośno Doggett
Coś niepokojącego działo się w tym hotelu.
- podsadź mnie - dodał Agent
- po jakiego... ? - zapytał Alex
- chce sprawdzić, czy ma jakieś dokumenty, bo ciała sami nie wydobędziemy.
Policjant podsadził Doggetta, a ten oświetlając ciało, przeszukał mężczyźnie kieszenie. W tylnej kieszeni znalazł to, czego szukał.
- mam, opuszczaj!
W czarnym skórzanym portfelu znajdowało się kilkanaście dolarów, wizytówki firm takich jak "ROUSH TECHNOLOGIES" oraz dowód osobisty. Na nim widniało nazwisko MIKE BARBOE.

GODZINA 1:30

Pioruny głośno uderzały w pobliżu. Doggett i Alex wrócili po schodach na piętro. Obaj weszli do pokoju, gdzie wszyscy siedzieli. Na ich widok wstała pani Barboe.
- znaleźliście mojego męża?! - zapytała zdenerwowana
- a kim jest pani mąż - Doggett zapytał o jakąś informację
- Barboe, Mike Barboe.
Doggett wymienił się spojrzeniami z policjantem.
- znaleźliśmy pani męża... nie żyje - odpowiedział
- nie... nie... to nie może być prawda!!! - kobieta doznała szoku - niee!!! On żyje!!!! - zaczęła krzyczeć i rozrzucać rzeczy z łóżka
- trzymajcie ją - krzyknął oficer policji
Doggett, Alex i jeszcze jeden mężczyzna przytrzymali kobietę.
- proszę się uspokoić... wszystko będzie dobrze! - krzyczał John
- zostawcie mnie!!! - wykrzykiwała kobieta
- proszę spokojnie siedzieć - mówił trzeci mężczyzna z wyraźnie rosyjskim akcentem
- przynieś coś na uspokojenie! - John spojrzał na Alexa
Mężczyzna rosyjskiego pochodzenia zapytał:
- a gdzie jest Chris?
Doggett spojrzał na niego przestraszony
- nie wrócił do was?
- nie było go tu - odpowiedział
W tej chwili wbiegł Alex ze szklanką wody i tabletkami na uspokojenie. Doggett podał je dla kobiety, która zapiła wodą. Doggett odwrócił się do wszystkich zebranych w pokoiku.
- niestety nie udało się naprawić elektryczności, więc mam prośbę do was. Niech każdy poszuka jakiś świec, lamp naftowych, czy czegoś, czym można oświetlić pokoje. Ludzie w jednym momencie opuścili pokój, szukać źródeł światła. Po kilkunastu minutach w pokoju zjawiło się wiele świec i parę lamp naftowych. Goście hotelu zabrali się za rozstawianie i zapalanie ich. Alex spojrzał na ścianę i zobaczył doniczkę ze zwiędłym kwiatem, zaczepioną na długim kołku. Policjant zdjął go, a następnie wziął jedną lampę naftową i zabrał się za jej wieszanie. W pokoju i na korytarzu był istnie gotycki klimat. Ładne żółto-pomarańczowe światło rozświetlało całe pomieszczenie. Na wyższych piętrach mieszkańcy nie rozłożyli świec, ponieważ, nikogo tam już nie było. Doggett wyszedł z pokoju posprawdzać, czy okna są dobrze pozamykane. Gdy agent sprawdzał jedno z okien, bardzo głośno udeżył piorun, "narysował" przepiękną linię. Doggett przez chwile rozejrzał się przez nie i wrócił na górę.
- to wszystko co mogliśmy zrobić - powiedział Alex
- wspaniale... ale ja muszę się przewietrzyć - odparł
W pokoju nr. 20, w którym większość teraz siedziała, były drzwi z wyjściem na taras, które właśnie przekroczył Doggett. Burza chwilowo jakby ucichła, lecz deszcz nadal ulewnie padał. Cały taras zakrywał dach zrobiony jakby plastiku, trzymający się na metalowych nóżkach. Tuż obok drzwi stało pare zniszczonych, drewnianych krzeseł. Doggett usiadł na jedno z nich i zakrył dłońmi twarz. Agent czuł się bardzo zmęczony, po nieprzespanych nocach. Na dodatek musiał trafić na ten Hotel. Co za pech - pomyślał. Gdy spuścił ręce, przecierając twarz, ujrzał w oddali coś dziwnego. Między drzewami kołyszącymi się na wietrze, w ulewie, stąpała kobieta. Była odziana w 19-wieczne, białe szaty. Jej ubiór niemal świecił swym blaskiem. Kobieta miała spuszczoną głowę i powoli szła w kierunku drzew. Doggett wstał z krzesła i z przerażeniem obserwował ją przez chwilę, po czym odwrócił się do drzwi balkonowych, chcąc o tym komuś powiedzieć. Jednak zerknął jeszcze raz w tamto miejsce - kobiety już nie było... Agent podwinął rękaw i zerknął na zegarek. Wskazywał on równo godzinę drugą. Do wschodu słońca pozostało jeszcze trochę czasu.
- szybko!!! On się dusi!!! - wrzasnęła jakaś kobieta
Doggett natychmiast wbiegł do pokoju. Przy jednym z łóżek zebrała się garstka ludzi.
- proszę się odsunąć ! - krzyknął agent
Na łóżku leżał 15 latek i dusił się. Jego gardło wyglądało tak, jakby ściskały je niewidzialne ręce. Nagle stracił przytomność. Doggett podjął próbę reanimacji, naciskając rękoma na klatkę piersiową...
- no dalej! - mówił, reanimując
Niestety, chłopak jakby nie chciał wracać. Doggett robił wszystko co w jego mocy. Bezskutecznie...
- nie żyje... - oznajmił
Na podwórzu ponownie rozpętała się burza.
- zginęły już 3 osoby, a zaginęły dwie. Co my tu jeszcze robimy?! - powiedziała głośno jedna z kobiet w pokoju.
- wynośmy się stąd! - dodał jej mąż
Doggett odwrócił się do pary.
- na zewnątrz szaleje burza, nawet jeżeli się wydostaniemy, to wątpię, abyśmy gdziekolwiek dojechali. Poza tym na dworze, jak widziałem, stoją tylko 3 auta, w tym mój. Wszyscy nie wydostaniemy się stąd. Musimy zaczekać do rana, pozostało już niewiele czasu.
- więc zagłosujmy - odezwał się jeden z mężczyzn
- nie - zaprotestował Doggett - nie będzie żadnego głosowania.
Koleżanka Jerrego podeszła do jego ciała i wzięła go za rękę. Alex, który stał obok Doggetta, spojrzał na nich, po czym wziął prześcieradło z pobliskiego lóżka i przykrył zwłoki.
- przykro mi... - powiedział do dziewczyny
John podszedł do drzwi balkonowych i ponownie spojrzał w miejsce, gdzie zobaczył kobietę, zastanawiając się, czy przypadkiem nie był to trik zmęczonego umysłu.
- zobaczyłeś coś? - John usłyszał głos policjanta za sobą
- tak mi się zdawało - odpowiedział, odwracając się
- co zobaczyłeś?
- kobietę - odparł
- jak to kobietę? Na zewnątrz?
- tak, była jakieś 40 metrów stąd... tam przy drzewach - powiedział, wskazując palcem
- może ci się zdawało? - zapytał Alex
- może... - odpowiedział
- ale?
- ...wole przejść się to sprawdzic - odpowiedział
- oszalałeś?! Na dworze szaleje potężna burza, w każdej chwili może cię porazić piorun!!! - prawie wykrzyczał policjant
- mimo wszystko idę - postanowił Doggett
- dobrze... ale ja pójdę z Tobą. Jeżeli naprawdę widziałeś kobietę, i jeżeli morderstwa to jej sprawka, lepiej, aby było nas dwóch - powiedział, wyraźnie niedowierzając

GODZINA 2:20

Doggett i Alex biegli przez małe pole za hotelem. Ulewa zdążyła ich zmoczyć do suchej nitki.
- gdzie ją widziałeś?! - wykrzyczał policjant
- tam, już niedaleko! - odpowiedział
Obaj dobiegli do drzewa, zza którego wyłoniła się wcześniej kobieta. Doggett wszedł głębiej w lasek. Latarką rozświetlił pobliskie drzewa. Nic tu nie było. Żadnej kryjówki, czy czegoś podobnego, skąd mogła by ona wyjść.
- i co? Znalazłeś coś?! - zapytał mężczyzna
- pusto! - odrzekł
- mówiłem, nic tu nie ma. Wracajmy.
W tym momencie strumień światła z latarki padł na kamień wyglądający jak tablica nagrobkowa. Doggett schylił się i obejrzał to z bliska. Na nagrobku widać było zarysy liter, ale nic nie można było przeczytać... prawie cały był pokryty mchem. Kamień wyglądał na ponad 100 lat.
- to chyba grób! Krzyknął do Alexa
Policjant podszedł do Doggetta i zerknął na tablicę.
- pewnie masz rację, lecz teraz nic nam to nie da! Wracajmy!
- zgoda - powiedział Doggett
Doggett odwrócił się i zaczął biec, jednocześnie patrząc na hotel. Nagle budynek zamienił się w ruinę. John zatrzymał się, przerażony tym, co zobaczył. Hotel był teraz bez okien i drzwi. Ściany były spleśniałe i rozkruszone, co świadczyło, że hotel opuszczony był od dziesiątek lat. Dodatkowo nad budynkiem zebrały się ciemno-zielone chmury. Widok przyprawiał o dreszcze. Po chwili wszystko wróciło do normy.
- John, no chodź!!! - wrzasnął Alex
Doggett spojrzał na kompana, który był już prawie przy budynku i zaczął biec. Obaj przemoczeni wrócili do środka.

GODZINA 2:30

Na zewnątrz nadal leje deszcz. Błyskawice co chwile rozświetlają niebo. Duży wiatr kołysze drzewami przy drodze, po której właśnie jedzie jakiś samochód. Skręca w stronę budynku i nagle jego światła gasną, a same auto nabiera dużej prędkości. Po chwili uderza w samochód Doggetta. W środku nieznajomego pojazdu nikogo nie ma... John, który przy recepcji zdejmował mokrą marynarkę, usłyszał huk, spowodowany przez uderzający pojazd.
- Co to było? - zapytał Alex
- Chyba coś uderzyło w samochody - odrzekł John
Obaj wyszli na zewnątrz budynku. Samochód Doggetta był bardzo zniszczony z prawej strony. Uderzył także w inne auta, stojące za nim. Nie było jednak widać sprawcy uderzenia... ani śladu innego samochodu. Doggett podszedł do swojego pojazdu i przyjrzał się wgnieceniu.
- Co tu się stało? - zapytał inny gość hotelu, który również wyszedł przed drzwi
- Cos uderzyło w samochody... jednak nie wiemy co - odrzekł
- Wgniecenie wyglada, jakby uderzył inny pojazd - powiedział John - jednak nie ma śladów lakieru ani innych pozostałości, mogących świadczyć o tym wypadku - dokończył
- coś sugerujesz? - zapytał Alex
- nie jestem pewien... - odparł
Doggett podniósł wzrok na niebo, a po chwili spojrzał na hotel. Na samej górze, na strychu, paliło się światło...
- strych - powiedział, jednocześnie wskazując ręką i dziwiąc się, bo przecież w całym budynku nie ma prądu - chyba ktoś tam jest.
Doggett odruchowo wyjął małą latarkę z marynarki i włączył... lecz się nie zaświeciła.
- Niech to szlag! - pomyślał, spoglądając na kawałek muru przed hotelem, w który następnie uderzył. Latarka znów działała - ha! - pomyślał zadowolony, po czym ruszył do środka budynku.
W drzwiach odwrócił się i zobaczył, ze goście podążają za nim.
- Nie! - zaprotestował John - zostańcie przed budynkiem, dla waszego bezpieczeństwa - zakomunikował agent - Alex, dopilnuj tego, dobrze?
Policjant przytaknął. Doggett wszedł do hotelu. Skierował się na schody i ruszył na górę. Na piętrze usłyszał jakieś głosy. Zboczył z pierwotnie przemyślanej trasy, której celem był strych i udał się wzdłuż korytarza, aby zlokalizować głosy. Podczas przemierzania kolejnych metrów, głos stawał się coraz silniejszy, tak, że można było usłyszeć słowa: "...na dziewiątym miejscu, po 4 tygodniach na naszej liście i awansie z miejsca 14, singiel You Rock My World, autorstwa Michaela Jacksona. Głosy jak zwykle przyjmujemy poprzez głosowanie telefoniczne. Jeżeli podoba ci się ta piosenka i chciałbyś, aby została hitem - zadzwoń: 1-900-24-YRMW" - Doggett zrozumiał o co chodziło. Ktoś zostawił włączone radio. John wszedł do pokoju, przy którym głos był najsilniejszy. Po otwarciu drzwi od razu spostrzegł małe, turystyczne radio na baterie, które leżało na łóżku. Wyłączył je i korzystając z okazji, ze był to pokój od strony parkingu, wyjrzał na zewnątrz. Wszyscy stali tak, jak kazał. Agent wyszedł z pokoju i wrócił na schody. Jego latarka znów zaczęła się dziwnie zachowywać. Co chwile świeciła nieregularnym, żółtawym światłem. Agent, nie zważając na to, dalej szedł w górę, a był już blisko swojego celu. Po wejściu na kolejne kilkanaście schodów zauważył wreszcie właz na strych. Drabina, umożliwiająca wejście tam, była cały czas rozłożona. Doggett wyciągnął swojego Smith&Wessona i wszedł na drabinę. Wejście było otwarte. John jedną ręką otworzył kawałek drewna, robiący za pokrywę, a drugą ręką trzymał pistolet i latarkę. Wychylił ostrożnie głowę i wycelowany pistolet. Nie zauważył nikogo. Strych był oświetlony przez dwie żarówki, umiejscowione w niedużej odległości od siebie. Meble, ustawione pod ścianami, niezbyt dokładnie oświetlone, były całe w pajęczynach. Całe pomieszczenie wydawało się wielkim "magazynem" pajęczyn. Doggett niechętnie wszedł na strych, następnie podszedł do jednej z żarówek i zerknął na kabel, który musiał je łączyć ze źródłem prądu. Prowadził wzdłuż sufitu, do gniazdka na ścianie. Doggett podszedł do niego i nacisnął na przycisk. Nagle żarówki wybuchły, rozsypując po całym pomieszczeniu odrobinki szkła, a po chwili, z głośnym uderzeniem, zamknęła się klapa wejściowa. Od strony schodów wszystko wyglądało spokojnie... pogrążone w ciemności.

GODZINA 3:00

- musimy się stąd wynosić! - krzyczała żona Mike'a Barboe, która stała wraz z innymi osobami na schodach hotelu, ponieważ były położone pod daszkiem, dzięki któremu krople deszczu nikogo nie moczyły.
- jak masz zamiar prowadzić samochód w taką ulewę?! - krzyczała inna kobieta.
- Cisza! - przerwał kłótnię Alex - nigdzie się stąd nie ruszymy! Przeczekamy burzę i rano odjedziemy. Do świtu zostało raptem 3 godziny!
- Oglądałeś wiadomości?! Padamy jak muchy! Nikt do rana nie przeżyje! - krzyknęła do Alexa kobieta w zielonej bluzie.
Lecz mężczyzna jej nie słuchał. Jego umysł był zajęty czym innym. Alex wpatrywał się cały czas w okno, na parterze. Wyraźnie coś tam dostrzegł. Coś, czego nie zauważyli inni goście. Za zaparowaną szybą stała jakaś postać. Nie widać było dokładnie jej twarzy, ponieważ oczy i usta były nieco rozmazane. Tajemnicza osoba stała bez ruchu i wpatrywała się zimnym wzrokiem w Alexa. Nagle poruszyła się i znikła pozostawiając po sobie krótkotrwałą mgiełkę z chwilę jeszcze widocznym wyrazem twarzy...
- słyszałeś PANIE WŁADZO??? - powiedziała ironicznie jedna z kobiet
- pewnie nie słyszał... jak to miło być pod ochroną takich ludzi - odpowiedziała inna
Alex wypadł jakby z transu i zerknął na gości.
- Widzieliście to? - zapytał
- niby co? - odchrząknęła kobieta
- nieważne - odparł Alex, spoglądając jeszcze raz na okiennice.
Policjant popatrzył się na zegarek... mała wskazówka stała na cyferce "3" a duża na cyfrze "2"... Następnie mężczyzna zerknął ponownie na gości.
- hej... było tu małżeństwo rosyjskiego pochodzenia - zaczął zaniepokojony Alex
- aa... państwo Robinsko... - powiedziała pani Barboe - mąż gdzieś znikł, a Irina poszła go szukać, podczas, gdy ty gapiłeś się w okna
- cholera! - wykrzyknął Alex i wbiegł do budynku, zostawiając małą grupkę osób, wśród nich dzieci.
Tymczasem Irina Robinsko przemierzała kolejne metry korytarza na pierwszym piętrze w poszukiwaniu męża. Zachodząc do każdego pokoju, sprawdzała, czy nie ma tam przypadkiem jej ukochanego. Kolej przyszła na drzwi o numerze kolejnym - 28. Po ich otworzeniu kobieta stanęła jak wryta. To co zobaczyła przekroczyło jej wyobraźnie... W pomieszczeniu, w powietrzu wisiał jej mąż, Dimitri. Nic go nie podtrzymywało... żaden sznur, czy drut. W pewnej chwili jego koszula zrobiła się czerwona od krwi. Trzask łamanych kości rozbrzmiał z echem w pokoju... skóra rozdarła się jak kartka, żebra mężczyzny otworzyły się, rozrywając bluzkę i odsłaniając wnętrzności... Kobieta zakrywała usta, aby nie zwrócić kolacji, którą zjadła poprzedniego wieczora... Wreszcie nie wytrzymała i na widok rozrywanych płuc, spadającego jelita i bijącego serca zaczęła krzyczeć. Alex, który szukał jej na parterze, natychmiast skierował się na schody, po zlokalizowaniu źródła krzyku. Gdy dotarł na piętro, ujrzał Irinę kulącą się w kącie. W chwili, gdy podszedł do niej - ciało pana Robinsko upadło, rozlewając krew aż na korytarz...
- spokojnie, już wszystko dobrze... - próbował jakoś uspokoić kobietę policjant, patrząc się jednocześnie na pokój ze zmasakrowanym ciałem na środku.
Alex wziął kobietę pod rękę i razem zaczęli szybko wracać na zewnątrz. Gdy wreszcie wyszli z hotelu, mężczyzna spostrzegł się, ze nikogo przed nim nie ma. Pozostali goście gdzieś znikli. Nie mogli nigdzie odjechać, bo samochody nadal stoją - pomyślał. Panią Robinsko posadził na schodach, a sam wyszedł na deszcz i wzrok skierował w kierunku strychu, który teraz był ciemny.
- agencie Doggett!!! - począł krzyczeć policjant

Deszcz niezmordowanie uderzał w okna na poddaszu. Z kąta strychu widać było słabą wiązkę światła, która oświetlała mężczyznę, próbującego otworzyć właz na strych. Agent Doggett wziął w rękę długi, cienki drut, który leżał w przy ścianie a następnie próbował podważyć wieko. Niestety - wszystkie wysiłki poszły na marne. Pokrywa nie chciała drgnąć. Agent wziął z ziemi latarkę i zaczął się rozglądać po poddaszu, w celu znalezienia alternatywnego wyjścia. W pewnej chwili światło latarki trafiło na tablicę zrobiona z korka, a pokrytą zielonkawym materiałem, tak, aby można było do niej przyczepiać różne rzeczy za pomocą pinesek - właśnie w ten sposób były zamocowane wycinki z przeróżnych gazet, z miast z pobliża. Były tu także różne, stare fragmenty listów. Doggett podszedł bliżej i latarka oświetlił je dokładniej. Pierwszy wycinek, na jaki zwrócił uwagę John, pochodził z gazety "Welcome to Altanta", z roku 1980. Wielki nagłówek głosił: "FERALNY HOTEL". Tuż pod nim zdjęcie hotelu w stanie, który Doggett zobaczył podczas powrotu z pola, kiedy był razem z Alexem, oraz krótka informacja: "To już kolejny przypadek, jaki zdarzył się w tym samym miejscu. Policja znalazła 10 zmasakrowanych ciał. Prawdopodobnie ci ludzie zatrzymali się w tych pozostałościach po hotelu, z początku tego wieku, a następnie zostali napadnięci. Policja jeszcze nie zajęła oficjalnego stanowiska w tej sprawie...". Doggett uważnie przeglądał kolejne artykuły... Znów ta sama gazeta, ale artykuł o wiele wcześniejszy, rok 1910: "MASAKRA W HOTELU", a treść tego artykułu brzmiała: "Wczoraj w nocy, podczas nawałnicy, jaka przeszła nad stanem Georgia, lokalna policja znalazła zbiegów z zakładu karnego w Atlancie. Władze dostały cynk od anonimowej osoby, że w Hotelu, jakieś 100 kilometrów od Atlanty, ukrywają się zbiegowie, wraz z zakładnikami, którymi zostali matka z dzieckiem. Po przybyciu funkcjonariuszy na miejsce, rozpętała się strzelanina, w której śmierć ponieśli wszyscy skazańcy oraz zakładnicy. Dwóch policjantów zostało rannych, jeden zaginął...". Doggett podwinął kartkę na tablicy, która przykrywała kolejne materiały. Wsród takich artykułów jak "Kolejne ofiary w zniszczonym Hotelu" czy "Plany zburzenia Hotelu" był jeden, który się wyróżniał: "NAWIEDZONY HOTEL?". Doggetta to o dziwo zainteresowało. Fragment pochodził z jakiegoś brukowca z miasta Greenwood, niestety tytuł był zdarty, została tylko informacja o mieście i data: 1950. A treść brzmiała: "Czyżby ostatnie morderstwa w Hotelu przy drodze stanowej z Greenwood do Atlanty były wynikiem klątwy?" W dalszej części artykułu Doggett czyta: "Naukowcy, którzy zajęli się badaniem sprawy, połączyli ze sobą wszystkie wydarzenia, jakie rozegrały się w zniszczonym Hotelu, w okresie ostatnich 40 lat. We wszystkich przypadkach schemat jest identyczny: Nie wiadomo z jakich przyczyn przejezdni zatrzymują się w tym opuszczonym budynku, zawsze podczas dużej burzy, a następnie, w kolejnych dniach, ktoś odnajduje zmasakrowane ich ciała. Nasza ekipa, która wybrała się na miejsce, niczego podejrzanego nie znalazła...". Doggett cofnął się odrobinę i zawadził noga o karton, który stał nieopodal tablicy. Otworzył go... w środku było mnóstwo zdjęć, albumów i kolejnych artykułów na temat tego Hotelu. Wszystko wskazywało na to, ze historia tego miejsca zaczęła się w roku 1910. W tej chwili Doggett usłyszał płacz dziecka. Natychmiast odwrócił się, ale nikogo nie było. Głos rozbrzmiewał na całym strychu, jakby dochodził ze wszystkich stron na raz. Dziecko płakało coraz mocniej, aż płacz przerodził się w krzyk, taki, jakby ktoś robił jemu krzywdę. Doggett przerażony nie wiedział co się dzieje. Nagle krzyk ustał, a za Agentem coś się poruszyło. Doggett wyjął broń i odwrócił się. Latarka zgasła.

GODZINA 3:30

- jestem agentem Federalnym! Mam broń! - krzyczał Doggett, kierując pistolet przed siebie, jednocześnie starając się włączyć ponownie latarkę. Dźwięk szeleszczących gazet i jakby materiału słychać było tylko z jednej strony, w przeciwieństwie to wcześniejszego płaczu dziecka. Gdy wreszcie udało się agentowi włączyć latarkę - skierował smugę światła na źródło hałasu. Była nim... noga. Doggett zdziwiony natychmiast podszedł do niej i oświetlił to miejsce. Wśród sterty brudów i pajęczyn leżał starszy człowiek. Na oko miał ponad grubo ponad 90 lat. Był bardzo chudy - jego twarz i ręce wydawały się nie mieć mięśni - sama skóra i kości. Ubrany był w stary, zniszczony sweter, koloru ciemnej pomarańczy oraz w czarne spodnie... John pochylił się nad nim.
- proszę pana? - odezwał się - słyszy mnie pan?
Starzec podniósł głowę i spojrzał na agenta, po czym znowu spuścił głowę.
- pomogę panu, zabiorę pana stąd - mówił Doggett
- nie... - odezwał się starzec - nie zabierzecie mnie stąd
- dlaczego nie? - zapytał
- nie zabierzecie mnie stąd, bo oni na to nie pozwolą... - kontynuował - jestem tu z ich powodu...
- o kim pan mówi? Kto nie pozwala panu odejść? - zapytał Agent
- nie zrozumiesz...
- chodzi o Hotel prawda? Te morderstwa... Czy Hotel jest nawiedzony? - Doggett powiedział to tonem, z którego można było wywnioskować, że sam nie wierzy w to, co mówi - To pan zbierał te wszystkie materiały? - dodał
- zawsze o niego chodziło. Wszystko zaczęło się od ej masakry w 10 roku... Tkwię tu już z nimi 90 lat... - proszę powiedzieć o kim pan mówi - domagał się odpowiedzi Doggett
- kiedy wysłali nas z rozkazem ujęcia zbiegów, nie spodziewaliśmy się tego, co się stało później... oni byli gotowi... gotowi na to, by nas zabić. To byli najgorsi zwyrodnialcy z tego więzienia... Mordowali na coraz to nowsze sposoby, dlatego wysłano nas w prawie 20 osobowej grupie. Jednak oni się nie przestraszyli. Bronili się, jak tylko mogli. Dwóch z naszych postrzelili, z zamiarem zabicia. Na szczęście ich odratowano. Ja chciałem ich podejść od tyłu. Gdy wyważałem drzwi... nie wiedziałem, że jeden z nich stoi za nimi. Wystawił dubeltówkę i pociągnął za spust. Dostałem prosto w twarz - opowiadał starzec
- to znaczy... - rozpoczął nieco zszokowany Doggett
- to znaczy, że umarłem. Zginąłem w 1910 - w tym Hotelu. Później dość długo krążyłem po budynku. Patrzyłem jak giną zbiegowie. Patrzyłem jak odchodzi z nich życie... jedno po drugim. Wtedy otworzył się czarny tunel... więźniowie nie chcieli wyraźnie tam wchodzić. Cofali się. I w tej chwili stało się coś dziwnego, coś co spowodowało, że nasze dusze zostały w tym hotelu na zawsze.
Doggett przez chwile wpatrywał się w dziadka przerażony.
- Hotel został przeklęty... - kontynuował starzec - ...wszyscy, którzy tu zamieszkiwali, zginęli. Śmierć ludzi właśnie w tym miejscu powoduje to, że dusze tych przestępców stają się coraz silniejsze. Aż w końcu nauczyli się zwabiać podstępami
- Podstępami? - zapytał Doggett
- tak, na przykład zmieniając całe otoczenie tak, że normalny człowiek myśli, ze naprawdę jest w hotelu, nieprawdaż?
Doggett podniósł się i rozejrzał wokoło. Wszystko wyglądało normalnie.
- widzisz? - dodał dziadek
- musze się stąd wydostać! - powiedział John
- nie uda ci się... nikomu się nie uda - oznajmił starzec
W tej chwili zza okna słychać było krzyk kobiety. Doggett zwrócił się w stronę okna i wyjrzał przez nie. Kobieta cofała się, patrząc na cos przerażona. Cały czas krzycząc upadła na ziemie. Krzyk się urwał.
- nie! - krzyknął agent, zwracając się w stronę staruszka, jednak jego już tam nie było.
Doggett rzucił się do klapy od wejścia na strych - była nadal zamknięta. Nagle za agentem znów coś się poruszyło. Wyraźnie słychać było kogoś kroki... paru osób, zaś z drugiej strony oddech kogoś innego... Doggett rozświetlił te miejsca latarką - nikogo nie było. Podłoga zaczęła drżeć od kroków. Doggett był przerażony... odbezpieczył pistolet i zaczął strzelać przed siebie.

Tymczasem na dole, leżała już martwa pani Irina Robinsko. Miała rozerwaną głowę, a swój mózg trzymała w ręce... Natomiast Alex leżał na schodach i cały się trząsł. Dostał coś w stylu drgawek, epilepsji. Jego żyły stawały się coraz grubsze, jakby płynęło przez nie kilkakrotnie więcej krwi, niż normalnie. W tle słychać było strzały, jakie oddawał Doggett na strychu. W pewnym momencie Alex zaczął krzyczeć, a jego żyły nie wytrzymały. Dosłownie wybuchł jak krwista bomba, a wszystko wokół zalewając. Doggett oddawał kolejne strzały, aż w końcu skończył mu się magazynek. Nagle cisze przerwał odgłos zbitej szyby i krzyk mężczyzny. Doggett nie miał wyboru... mógł zostać i czekać na śmierć, która była kilka stóp przed nim, lub wyskoczyć w nadziei że się uratuje. Agent z krzykiem wyskoczył z okna i wylądował na jednym z samochodów na parkingu. Traf chciał, że tym samochodem stał się kabriolet z zamkniętym, skórzanym dachem. Nastała cisza... przestał padać deszcz. Zegarek w samochodzie, na który spadł Doggett, pokazywał godzinę 4:00.

Po jakimś czasie godzina w samochodzie zmieniła się na 10:13. Doggett nadal leżał w aucie, na tylnych siedzeniach. Agent otworzył oczy, podniósł głowę i zobaczył, że jest w samochodzie. Żywy. Natychmiast przypomniał sobie wydarzenia zeszłej nocy. Wstał i wyszedł z samochodu - o dziwo nie miał ani zadraśnięcia. Odwrócił się i spojrzał na hotel... Był taki, jakiego widział podczas nocnej "wizji". Tynk odpadał, mech i pleśń powoli go zarastała. Okna były powybijane lub zabite deskami... Na ziemi, ani na schodach nie było ciał. Doggett wszedł do środka. Wszystko było w pajęczynach, zdemolowane. Meble porozbijane, recepcja zniszczona... Schody wyglądały na nie nadające się do użytku... Doggett, jeszcze trochę przestraszony, wycofał się z Hotelu i wszedł na parking w celu odszukania swojego samochodu. Wśród trzech aut, które nadal tu stały, był także jego. Nie miał najmniejszego zadraśnięcia - wspomnienia feralnej nocy. Agent wsiadł do niego i przekręcił kluczyk. Zegarek na tablicy rozdzielczej pokazał godzinę 10:16. Doggett nacisnął pedał gazu i wycofał samochód... Następnie odjechał w kierunku Atlanty. Hotel znów pozostał samotny... czekając na kolejną nawałnicę...

08.06.2003
11:49
smile
[32]

Minas Morgul [ Senator ]

Requiem -> Pamietasz nasz watek na temat Archiwum X i opowiadan wymyslanych przez forumowiczow? :)

Kiedy to bylo? We wrzesniu, rok temu :D

Jednak dalej pamietam Twoje opowiadanie, bo jest po prostu swietne :)

Ja wtedy tez zamiescilem cos, co pisalem, jak mialem 10 lat i wtedy tym watkiem mi przypomniales, ze takie cos posiadam na hdd. Ten watek chyba dalej tam siedzi. "Dla fanow Archiwum X i cos tam...".

Hmm...zamiescilbym tu swoje opowiadanie, ale i tak by tego nikt nie przeczytal, wiec daruje sobie :) (a poza tym jest za dluuugie).

08.06.2003
12:13
[33]

Globus [ Generaďż˝ ]

cześć pierwsza blasku, link poniżej

08.06.2003
12:45
smile
[34]

War [ dance of death ]

Requiem ---> suuuuuuuuuper opowiadanie :) Ma pare drobnych błędów stylistycznych i drobne nielogiczności....ale i tak jest suuuuuuuuper :) 9/10 :)

08.06.2003
12:53
smile
[35]

Requiem [ has aides ]

Minas Morgul: aaaa... racja:) Sorx, w stanie /dnia nastepnego po spozyciu alkoholu/ nie za bardzo sie kojarzy:D

08.06.2003
13:33
smile
[36]

wsadź_mi_go_przez_kraty [ Junior ]

Requiem, jako, że się znamy, to pozwole sobie na drobne poprawki ;-)


Gdzieś poza terenami zaludnionymi, ciemną szosą
>>>
najpierw zaludnione tereny, potem ciemna szosa. Najpierw epitet-rzeczownik, potem rzeczoniwk-epitet. Staraj się trzymać jednej wersji, przynajmniej w jednym zdaniu :-)

Jego reflektory niezbyt dobrze oświetlają szosę
>>>
po co to "jego"? Przecież jest sam na drodze, nie będą to raczej relfektory różowego tramwaju przejeżdżającego przez szosę pod kątem 45 stopni ;-). Za każdym razem, kiedy napiszesz jakiś zaimek to spróbuj się go pozbyć i zobacz czy zdanie ma sens. Jesli ma, to zaimek niepotrzebny i zdanie wygląda o wiele lepiej.

Na fotelu pasażera siedzi jego żona. Kobieta już śpi.
>>>
Jak wyżej :-)


Tak samo dzieci małżeństwa, które oparte o siebie, na tylnym siedzeniu wzięły "przykład" z mamy i zasnęły.
>>>
Rzucające się w oczy powtórzenie :-)


koszt usunięcia ruin World Trade Center szacowany jest na miliardy dolarów. Strażacy i służby, które usuwają szczątki
>>>
Znów - czepiam się ;-P

Dzisiaj w nocy nad stanem Georgia przejdzie nawałnica, wraz z burzami. Front atmosferyczny odpowiedzialny za to przyszedł znad oceanu i prawdopodobnie zagości u nas na parę dni
>>>
Nawałnica to rodzaj żeński i należałoby napisać "front atmosferyczny odpowiedzialny za nią". Jeszcze lepiej byłby gdybyś napisał "burzowa nawałnica",ale to tylko moje zdanie :-)


zatrzymajmy się gdzieś - zaproponowała niewyraźnym, zaspanym głosem żona, która właśnie się przebudziła.
>>>
Skoro mówi, to chyba nie przebudziła. Po co o tym piszesz :-D

W końcu po prawej stronie drogi ukazała się oświetlona tabliczka, która skrzypiała
>>>
staraj się unikać "która, które, których"
Co sądzisz o tym:
Po prawej stronie jezdni ukazała się skrzypiąca tabliczka, od której z daleka biło światłem
IMHO tu jeszcze jest błąd logiczny. Wyżej napisałeś, ze samochód jechał coraz szybciej, a krple deszczu uderzały coraz intensywniej - nie da się w takic hwarunkach usłyszeszeć skrzypiacej tabliczki - to już jest dość pedanckie podchodzenie do tekstu, ale to chyba lepsze, niż pobieżne sprawdzanie ;-)

Skorodowany napis na niej głosił: "THE PEST HOTEL"
>>>
Co to za nazwa jak na opowiadanie grozy? :-)))

Rodzina wysiadła z niego, a kierowca ruszył, aby odstawić go na parking nieopodal wejścia.
>>>
Zaimki chłopie, zaimki :-)

Żona z dziećmi usiadły na skórzanej kanapie, która na rogach była już przetarta
>>>
Moja propozycja.
Żona wraz z dziećmi usiadły na skórzanej, przetartej przy rogach kanapie :-)

Ojciec podszedł do recepcji i zadzwonił dzwoneczkiem, który stał tam.
>>>
Po kiego .... piszesz "stał tam"? Dzwonki zazwyczaj stoją na biurku, a nie ultarfioletowej lampie, obok kosmity próbującego nawiązać niewerbalny kontakt z napotkałych karaluchem w podeszłym wieku;-)))))))))))


z nich kobieta, z wyglądu 45 lat, niezbyt ładnie ubrana, można by nawet powiedzieć, że była wyglądała tak jak na wsi.
>>>
Buduj krótsze zdania, bo łatwo się pogubić ze składnią.

Kobieta wzięła dziennik i otworzyła go w połowie. Wyjęła również długopis i dopisała nim cyfrę 24.
>>>
Zaimki - przepraszam, ale to zboczenie wywołane presją otoczenia :-DDDDDDDDDDDD,

Kiedy drzwi do pokoju zostały otwarte, dzieci natychmiast rzuciły się do łóżek. Mike spojrzał na żonę, Catherine, uśmiechając się - był zadowolony ze swoich dzieci.
>>> był zadowolony z tego, że poszły spać? :-)

Poprawiłem tylko pierwszy akapit, gdyż jak sam widzisz troche tego jest. Ale wydaje mi się, że wiesz o co chodzi w pisaniu i takich buraków będzie coraz mniej wraz z doświadczeniem. Jestes na dobrej drodze :-)



y

© 2000-2025 GRY-OnLine S.A.