GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Z cyklu: Moje opowiadanie (fantasy) - Zaginiony Relikt

03.05.2003
00:34
[1]

m6a6t6i [ hate me! ]

Z cyklu: Moje opowiadanie (fantasy) - Zaginiony Relikt

ZAGINIONY RELIKT
"(...) można uciec od ludzi,
lecz nie od swego przeznaczenia. (...)"



Rozdział I

Argonah siedział przy ognisku patrząc na szalejące płomienie, które buchały w górę niczym rozszalałe piekielne ogary. Wojownik pozornie wydawał się być całkowicie zamyślony lecz było to jednak tylko złudzenie. Choćby jeden malutki odgłos zerwałby go na równe nogi. Mimo iż był przemęczony to wciąż pozostawał bardzo czujny. W końcu znajdował się w samym środku Ciemnego Lasu. Stąd podobno jeszcze nikt nie wyszedł żywy. Ale on nie miał innego wyjścia jak udać się przez ten przeklęty las. Pościg pewnie nie odważy się tutaj za nim przyjść. Miał taką nadzieję choć jeszcze nie wiedział jak bardzo się mylił. Jednakże teraz Argonah czuł tylko przeraźliwą niechęć do jeleni oraz ogromne wyczerpanie długim biegiem poprzez zarośla. Powoli począł układać się do snu. Przygasił ogień piaskiem i wciąż ściskając topór położył się na ubitej trawie. Wkrótce zasnął. Spał jednak bardzo niespokojnie, bo śniły mu się wydarzenia z przeszłości. Zerwał się nad ranem zlany potem. Jednak nie dane było mu długo rozczulać się nad sennymi koszmarami, ponieważ nagle zobaczył błysk światła pomiędzy drzewami. To mogło oznaczać tylko jedno. Promień słoneczny musiał się odbić od czegoś metalowego. Argonah chwycił tarczę, ścisnął mocniej topór i ruszył biegiem przed siebie. Nie wiedział ilu strażników go ściga, więc zdecydował się na natychmiastową ucieczkę. Okazało się jednak iż jest ona już niemożliwa. Został bowiem już otoczony. Kiedy zorientował się w jakiej jest sytuacji, wiedział już, że musi stawić czoła przeciwnikom. Strażnicy królewscy ubrani w lśniące zbroje powoli zbliżali się do niego. Było ich na oko dziesięciu, uzbrojonych w miecze. Argonah nie miał praktycznie szans. Był sam, zmęczony długą ucieczką i brakiem snu. Jednakże nie było mowy o poddaniu się. Z krzykiem poderwał swój topór do góry i rzucił się na najbliższego wroga. Po chwili lasem wstrząsnęły odgłosy metalu uderzanego o metal. Pierwszy przeciwnik nie potrafił długo odpierać ataku rozwścieczonego wojownika. Po krótkiej chwili korpus strażnika osunął się na ziemie, a jego ciepła krew pokryła pień pobliskiego drzewa. Widząc to pozostali strażnicy rzucili się aby pomścić poległego. Gdy już dobiegali do Argonaha, który z furią wymachiwał swoim toporem, stało się coś czego nikt z walczących się wtedy nie spodziewał. Lasem wstrząsnął potężny głos, z nieba spadł pionowy słup niebieskiego światła i Argonah momentalnie stracił przytomność.

* * *

- Chyba trochę przesadziłem - Argonah począł odzyskiwać powoli świadomości i słyszał nieopodal niewyraźne głosy, które wydawały mu się znajome.
- Trochę? Teraz nie wiemy kiedy się obudzi a musimy iść. Niebawem będą tutaj posiłki - rozprawiał wysoki, jasnowłosy elf, bawiąc się przy tym strzałą.
- Masz racje, trochę przesadziłem... przeproszę go jak tylko się obudzi - spokojnie odpowiedział mężczyzna w szarym kapturze.
- Oby to było jeszcze dzisiaj - odfuknął elf.
Tymczasem Argonah już odzyskał w pełni przytomność i od razu poznał dwie rozmawiające persony.
- Amarel i Cherad? Wy żyjecie?! - zapytał przecierając oczy.
- No wreszcie! - wykrzyknął elf chowając strzałę do kołczana.
- Tak żyjemy - odpowiedział Cherad zdejmując kaptur, z pod którego wyłoniła się uśmiechnięta twarz. Argonah podszedł do nich obojga i usiadł z nimi przy ognisku.
- Cheradzie, powiedz mi co zrobiłeś z tymi strażnikami, którzy mnie
zaatakowali? - zapytał Argonah.
- To samo co tobie. - odpowiedział szyderczo nie pytany Amarel.
- Ja właśnie chciałem prze.. - jednakże nie dane mu było dokończyć gdyż przerwał mu Argonah.
- Nic się nie stało. To ja wam dziękuje za pomoc. Tylko opowiadajcie jak to się stało iż jesteście tutaj?! Byłem pewien, że jesteście martwi.
Amarel zamyślił się chwilę po czym powiedział.
- To dzięki Tobie żyjemy. Udało Ci się nas uratować... przez przypadek.
Cherad przytaknął, natomiast Argonah nadal nie wiedział w jaki sposób jego przyjaciołom udało się przeżyć. Przecież byli strąceni do lochów w samym centrum zła czyli w twierdzy Urghan. Nie mieli szans na przeżycie, ponieważ wszyscy trzej skazani byli na kare śmieci. A ta wykonana byłaby ona praktycznie natychmiast po jego ucieczce.
- Hmmm... znaczy się jak ja wam pomogłem? - po chwili milczenia odezwał się wojownik.
- Uciekłeś nie bacząc na nas, na co bardzo liczyli - krótko skwitował
Cherad, rzucając na Argonaha przeszywające spojrzenie. Widząc, iż ten nadal nie rozumie szybko dodał.
- Większość pilnujących nas strażników została posłana w pościg za
tobą. To sprawiło iż udało nam się uciec, gdyż do pilnowania nas
zostało tylko niewielu. Wymknęliśmy się i podążyliśmy za Tobą.
- Teraz rozumiem! - uśmiechnął się Argonah. - Tylko co teraz zrobimy?
- Jak to co?! Idziemy dalej, wzgórze Ulmar jest już niedaleko! - krzyknął Cherad jakby to było całkowicie oczywiste.
- Teraz to już nie jest takie proste. Sathrond już wie o naszej misji. - Elf rozejrzał się dookoła - I jak już wiemy, zrobi wszystko, żeby udaremnić jej wykonanie.
Tymczasem Cherad, nie zwracając uwagi na wywody Amarela rozpoczął już przygotowanie do wymarszu.
- Idziemy dalej przez Czarny Las, - mruknął pod nosem - już raz
próbowaliśmy przejść przez Rotgor i o mało się ta przeprawa nie skończyła dla nas tragicznie.
- Nie wiem jak wy ale ja mam dość tego lasu... - elf wstał, podszedł do Argonaha i cedząc przez zęby skończył - Czuje, że tu coś złego czai się między drzewami.
Argonah tak jakby nie zainteresował się słowami Amarela, zwrócił się do gaszącego ognisko Cherada.
- Myślisz, że nikt więcej nas nie będzie tutaj ścigał, pomijając tych, którzy mnie zaatakowali?
- Nie. - dookoła zapanowała ciemność, Cherad założył kaptur na głowę a na plecy zarzucił tobołek - Myślę, że Sathrond nie będzie ryzykował utraty większej ilości swoich strażników.
- Oby... idę wymienić ten topór, nie lubię takich zabawek - Argonah ruszył w kierunku leżących między drzewami strażników.
- To po co brałeś akurat topór? - zdziwił się Amarel. Argonah odpowiedział nie przerywając oglądania mieczy, które leżały przy nieprzytomnych mężczyznach.
- Widzisz, jak uciekałem to nie patrzyłem na to co biore. Wtedy liczyła się każda sekunda. O! Ten mi się podoba - krzyknął podnosząc lekko lśniący w blasku księżyca miecz.
- Dobra, ruszamy. - Cherad rozejrzał się czy czegoś nie zostawili.
- Kiedy się obudzą? - Spytał dołączając do przyjaciół wojownik, dokładnie oglądając nowo znaleziony miecz.
Był prosty, jednoręczny ale widać było na pierwszy rzut oka iż jest bardzo dokładnie wykonany. Klinga przyozdobiona była małym, czarnym wizerunkiem głowy kozła, znakiem rodowym Sathronda.
- Nie wiem. Za kilka godzin, ale to nie ma różnicy. Jeżeli myślisz, iż będą kontynuować pościg, to się grubo mylisz. Będą zbyt zdruzgotani i przestraszeni. Tobie podałem zioła, które zniwelowały działanie czaru. Twój sen był spokojny, oni po odzyskaniu świadomości będą bardzo zdezorientowani.
- Dobra. - Argonah wsunął miecz do pochwy, którą przymocował sobie do pasa.
- Przed nami kilka dni marszu przez ten las. Ruszajmy już.
Trzy postaci ruszyły w głąb ciemnego lasu. Poruszali się praktycznie bezszelestnie. Pierwszy szedł Amarel, który widział w ciemnościach niczym w słoneczny dzień. Za nim kroczył Argonah a pochód zamykał Cherad. Szli w milczeniu cały czas Męski_Członek. Jednakże dookoła panowała dziwna, wręcz przerażająca cisza. Tak jakby w tym lesie nie było żadnego żywego zwierzęcia, rośliny, nawet podmuchu wiatru. Czegokolwiek. Również elf, mimo iż nierozerwalnie związany z przyrodą, czuł się tutaj bardzo niepewnie. Jednak mimo to cały czas równym tempem brnęli do przodu mijając jakby martwe
konary drzew. Po około czterech godzinach marszu zaczęło się powoli
rozjaśniać.
- Masz go ze sobą? - nagle kilkugodzinne milczenie przerwał Cherad,
szeptem zwracając się do Argonaha.
- Hę?! - ten warknął jakby wyrwany ze snu.
- Pytałem czy go masz? - powtórzył mag.
Argonah tylko pokazał zainteresowanemu małe zawiniątko przymocowane do paska i znowu pogrążył się w milczeniu. Tymczasem Cherad mówił cicho dalej, jakby tylko do siebie.
- Bo właśnie pomyślałem, że gdy cię złapali to mogli ci go zabrać.
- Ciii! - brutalnie przerwał mu jednak elf. - Bądź cicho. Ten las nie lubi ludzkiego głosu.
Cherad skrzywił się i zaciągnął mocniej kaptur na głowę. Tymczasem nastał już dzień. Teraz wszyscy ujrzeli dokładnie iż wokoło rzeczywiście nie widać zwierząt ani żywych roślin. Wokół nich ciągnął się tylko gęsty las suchych, ciemnych drzew rosnących na równie ciemnej ziemi. Wyglądało to bardzo dziwnie. Nikt z nich nie widział wcześniej podobnego lasu. Jednakże brak innych istot żywych wpływał na nich w sposób lekko optymistyczny - wydawało im się iż tylko one mogą im zrobić krzywdę. Dlatego mimo, że czuli się dziwnie w tym otoczeniu żwawo posuwali się przed siebie. Po około godzinie
marszu Amarel zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
- O co chodzi? - spytał rozglądając się dookoła Argonah.
- Pewnie się zmęczył - wycedził z szyderczym uśmiechem Cherad -
biedaczysko. Tymczasem elf klęknął ciągle mrużąc oczy. Po chwili pozostałym dwóm towarzyszom wydało się jakby Amarel coś zobaczył w oddali.
- Mamy poważny problem! - wykrzyknął elf, podnosząc się pośpiesznie - Już wiem dlaczego ten las jest taki... martwy!
W tym momencie Cherad i Argonah również zobaczyli coś dziwnego w oddali. Tak jakby ziemia lekko falowała. I ta fala powoli się zbliżała z kierunku w którym wcześniej się udawali.
- Co się dzieje?! - zaniepokojony Argonah zwrócił się do elfa.
- Mrówki... morze mrówek. Wydaje mi się, że to one tak urządziły ten las. - elf odwrócił się - I co więcej, one tu idą po nas!
- Cheradzie! - Argonah złapał maga za ramie - Nie możesz ich jakoś
odstraszyć? - i rzucił mu pytające spojrzenie, dając do zrozumienia iż nie pozostało im już zbyt wiele czasu. Falująca ziemia zbliżała się już coraz bardziej. Tymczasem trzej bohaterzy trwali w bezruchu patrząc na siebie i nie mogąc podjąć decyzji co począć.
- Ależ one są wielkie! - skomentował elf, widząc ogromne, wielkości pięści mrówki, pędzące w ich kierunku. - Musimy natychmiast uciekać!
- A może się boją ognia?! - w umyśle maga pojawił się pewien pomysł - Cofnijcie się a ja spróbuje przepędzić je ogniem!
Amarel i Argonah nie mieli lepszego pomysłu więc posłusznie zrobili kilka kroków w tył. Tymczasem Cherad zdjął kaptur zagarniając swoje długie, mokre od potu włosy do tyłu. Powoli zaczął recytować jakieś zaklęcie jednocześnie podnosząc prawą rękę do góry. Cofający się przyjaciele dokładnie obserwowali jego działanie. Tymczasem z ręki maga wystrzeliła ognista kula, która po uderzeniu w napierające insekty, zamieniły je w palące się węgielki. Jednakże to nie wystarczyło, gdyż po chwili kolejna fala mrówek przedarła się
przez dopalające się poprzedniczki. Cherad cofając się ponownie uderzył kulą ognia ale sytuacja się powtórzyła. Było pewnie iż tak nie powstrzyma tego naporu.
- Musimy uciekać! Nie dam rady! - krzyknął odwracając się do towarzyszy.
Tymczasem mrówki były już tylko kilka metrów od niego.
- Spróbuj jeszcze raz! - odkrzyknął elf - Musi się udać! Nie mamy szans na ucieczkę! One są zbyt szybkie!
Cherad stał tyłem do mrówek, które były już dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyłaby sekunda aby go dopadły. Tym czasem w jego oczach pojawił się czerwony płomień i swoim potężnym głosem wymawiając tajemnicze słowa - "Involeth! Menvo int ar fir unh!!!" - następnie momentalnie odwrócił się tworząc rękami fale ognia, która pokryła przed nim ziemię w zasięgu wzroku. Argonah i Amarel stali lekko oddaleni z podziwem obserwując poczynania przyjaciela, który teraz szedł w ich kierunku na tle płomieni. Kiedy zaczęli się zastanawiać jak oni ten pożar lasu teraz ugaszą, mag podniósł lekko do góry rękę przymykając oczy a ogień momentalnie ustąpił. W powietrzu unosił się już tylko lekki zapach spalenizny.
- Udało się - cicho powiedział Cherad zakładając kaptur.
- Ano! - Argonah poklepał wybawcę po ramieniu - Na szczęście te mrówki były łatwopalne. - uśmiechnął się i zwrócił się jakby do siebie - Ciekawe co nas tutaj jeszcze czeka? Mam nadal jakieś dziwne przeczucie...
- Te mrówki już chyba wszystko zjadły więc raczej nic - uśmiechnął się elf.
- Nie wszystko. - wtrącił się stanowczo mag - Nie na... Au!! - nagle krzyknął spoglądając na nogę, na której wisiała wgryziona w nią mrówka. - Widzę, że kilka z nich nie daje jednak za wygraną! - powiedział zrzucając napastniczkę na ziemię i rozdeptując ją.
- Panowie, nie traćmy już więcej czasu u ruszajmy dalej! - zarządził elf.
Nie zdarzyli mu już nic odpowiedzieć, gdyż nagle powietrze przeszył potężny pisk pomieszany z rykiem.
- Co to do cholery?! - krzyknął wojownik rozglądając się dookoła.
- Oby to nie to co myśle... - mruknął Cherad.
Argonah mocniej ścisnął miecz i przyjął postwę obronną, natomiast Amarel nałożył strzałę i naciągnął cięciwę łuku. Tymczasem to coś zbliżało się w bardzo szybkim tempie. Słychać było zbliżające się odgłosy powalanych drzew. Po chwili ujrzeli jak drzewa kładą się posłusznie przed czymś, z czym mieli za chwile się zmierzyć.
- Co to jest?! - powtórzył Argonah.
- Zaraz się przekonamy... - odpowiedział przestraszony elf - niestety...
- A jednak to jest to co myślałem! - krzyknął Cherad cofając się kilka kroków do tyłu - To ich królowa!
- Chyba jest bardzo zła. - stwierdził wojownik widząc zbliżającego się kilkunastometrowego potwora. - AAAAaaaa!!!!!! - krzyknął i rzucił się na przód Męski_Członek mieczem. Ten krzyk wojownika wyrwał Amarela z osłupienia i pozwolił mu strzelić. Strzała trafiła wielkiego potwora w tułów i opadła bezradnie na ziemie. - Ma za twardą skórę! Nie przebije jej nawet strzała! - zdążył krzyknąć ale Argonah był już za blisko aby się wycofać.
- Uciekajcie! - krzyczał rozpaczliwie walcząc o życie, ale w duchu już wiedział, że tę walkę przegra - Cheradzie uciekaj! Tylko ty możesz dokończyć zadanie! - krzyknął widząc iż dwaj przyjaciele nie zamierzają go zostawić. I to były jego ostatnie słowa, gdyż monstrum korzystając z chwili nieuwagi wojownika wbiło swoje kły w jego kark.
- Aaaargh! - warknął Argonah i zaraz po tym rozległ się chrzęst łamanych kości. Krew strumieniem rozlała się po wcześniej spalonym podłożu.
- AAAaaaa!!!! - wrzasnął przeraźliwie mag i począł recytować jakieś zaklęcie - "Involeth, deamoneth, commo un sunth...".
Tymczasem Amarel nie wiedział co robić. Był przerażony i tylko patrzył raz na agonie wojownika, który był zjadany przez tego potwora a raz na Cherada. Mag wyglądał na przeraźliwie rozwścieczonego. Jego oczy płonęły a cała jego postać jakby urosła i okryła się lekko czerwoną poświatą. Po sekundzie zrobiło się nagle ciemno. Jakby nastał wieczór, a był środek słonecznego dnia. Po kolejnych dwóch sekundach powietrze przeszył przeraźliwy huk i z ziemi pod mrówką, która kończyła pożerać Argonaha, wystrzelił potężny słup ognia. Mrówka przeraźliwie zawyła wypluwając jednocześnie pogryzione
szczątki wojownika. Ogień zajął całego potwora, który wił się z bólu.
Cherad podniósł ręce do góry i w tym samym czasie palącą się
mrówkę poczęły okrążać małe niebieskie świetliki. Po chwili wszystkie naraz wbiły się w jej ciało, które momentalnie spęczniało i eksplodowało pokrywając okolice dopalającymi się wnętrznościami. Amarelowi zrobiło się już na tyle niedobrze, iż nie mógł dłużej się powstrzymywać. Tymczasem Cherad nadal stał wyprostowany a ogień z jego oczu zastąpiły łzy. Podszedł do miejsca w którym leżał miecz wojownika i pochylił się podnosząc coś z ziemi.

Rozdział II

W przytłaczająco ogromnej i ciemnej sali, w samym centrum siedział na tronie mężczyzna ubrany w czarną szatę. Jego długie włosy opadały bezładnie na ramiona. Pod jego nogami leżały dwie pół nagie kobiety, które patrzyły się na Yaricka podejrzliwie.
- Podejdź bliżej! - syknął potężny mag patrząc na nieśmiało wchodzącego rycerza. Ten jak mógł starał się ukryć strach przed swoim władcą jednakże kropelki potu same pojawiły się na jego czole.
- Podejdź bliżej... - zawtórowała mu namiętnie jedna z kobiet.
Yarick po chwili stanął na wyciągnięcie miecza od Sathronda, który cały czas się na niego patrzył. Rycerz ukłonił się lekko i zaczął mówić, na początku głosem lekko przerywanym i niepewnym.
- Więzień uciekł. Nie mogliśmy go powstrzymać, panie. Zaskoczył nas...
Sathrond na chwilę zamknął oczy, po czym je ponownie otworzył i zapytał:
- Czy ma ze sobą Kryształ?
Yarick już wiedział, iż mag przeczytał jego myśli i znał odpowiedź na to pytanie. Po co więc w ogóle o to pytał?
- Tak... Wziął go ze sobą. - odpowiedział rycerz i zaraz jeszcze dodał, jakby bojąc się reakcji swojego rozmówcy - Wysłaliśmy dziesięciu najlepszych ludzi w pościg... Ale on skrył się w Ciemnym Lesie.
- Zawiodłeś mnie... Yarick - syknął władca i machnął ręką do rycerza aby opuścił sale.
- Zawiodłeś... - zawtórowała druga kobieta.
Yarick ukłonił się. Czuł jak jego spocone ciało przykleja się do kolczugi. Starał się jednak nie okazywać tego ogromnego strachu, który go teraz ogarnął. Odwrócił się i powoli ruszył w kierunku drzwi. Kiedy za nimi zniknął z cienia obok tronu, bezszelestnie wyłoniła się zakapturzona postać. Zbliżyła się do maga i położyła mu delikatnie rękę na głowie.
- Dokąd on zmierzają? - zapytał cicho Sathrond.
- Niesie Kryształ do Berina Jasnego. - odpowiedziała pięknym, kuszącym damskim głosem zakapturzona postać. Dwie leżące pod nogami władcy kobiety dopiero teraz zauważyły jej obecność. Jedna z nich lekko wykrzywiła usta w grymasie zdegustowania.
- Dlaczego wcześniej się nie domyśliłem co on niesie?
Nastała chwila milczenia. Zakapturzona kobieta cofnęła rękę z głowy maga.
- Przecież nie mogłeś o tym wiedzieć. Strąciłeś go do lochu z innego powodu, razem z tymi dwoma pozostałymi kłusownikami.
Sathrond spojrzał na swoje dłonie, złożył je razem po czym powiedział:
- Polowali na moje jelenie... Powinienem był ich zabić od razu.
- Ale wtedy nigdy byś się nie dowiedział, iż jeden z nich niesie Kryształ Przeznaczenia. - szybko skontrowała kobieta.
- Racja. - skinął głową - Mam wrażenie, iż ten Argonah jest w posiadaniu tego Kryształu nie zupełnie przypadkowo.
Zakapturzona postać nie odezwała się ale wiedział iż przyznaje mu racje.
- Nie pośle za nim ludzi, gdyż z Ciemnego Lasu mało kto wychodzi żywy. Co więc mogę zrobić? - rozłożył bezradnie ręce.
- Czekać.. - powiedziała kobieta i mimo iż nie było widać jej twarzy, można było wyczuć, że się uśmiecha. - W końcu dowiesz się po co się tam udają.
- Nie mam zamiaru czekać! - przerwał jej Sathrond - Natychmiast wysłać szpiegów do wszystkich ważnych miast. - tutaj zamyślił się na chwilę - Do Evynas wyślij Yaricka, mam przeczucie iż to jakiś nowy plan króla Teoarda... a ten młodzian może się tam zrehabilituje w moich oczach.
Kobieta skinęła potwierdzająco, po czym ponownie znikła w cieniu. Natomiast Sathrond po krótkiej chwili zamyślenia wstał i przyciągnął do siebie jedną z leżących kobiet po czym namiętnie ją pocałował. W tym samym momencie do sali wpadł zakrwawiony rycerz.
- Dwóch pozostałych kłusowników uciekło! - krzyknął i padł nieprzytomny.

* * *

Drzwi Koszar otwarły się i do śmierdzącego stęchlizną pomieszczenia wszedł gwardzista.
- Yarick! - wyciągnął do leżącego żołnierza rękę ze świstkiem papieru - Masz misje do wypełnienia. - powiedział z wyraźną niechęcią.
Yarick był młody, przystojny, dyspozycyjny i pewnie dzięki temu szybko piął się po szczeblach kariery. Zdobył uznanie w oczach Sathronda rozprawiając się z gildią handlarzy, która nielegalnie handlowała bronią na terenie Rotgoru. Yarick Dorell mimo swojego młodego wieku był dowódcą garnizony. Zapewne stąd ta niechęć posłańca. Yarick wyciągnął rękę i wziął papier. Usiadł na łóżku i zaczął czytać, w tym samym czasie posłaniec wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.

Rozdział III

Po około dwunastu godzinach marszu od śmierci Argonaha zaczęło się robić ciemno. Cherad i Amarel maszerowali w milczeniu. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem od czasu incydentu z mrówkami. Dopiero teraz milczenie przerwał Cherad.
- Możemy się zatrzymać - stwierdził - tutaj las nie jest już taki wymarły.
Rzeczywiście pojawiły się już tutaj rośliny, liście na drzewach. Oznaczało to iż niebawem wyjdą z tego przeklętego lasu. Rozpalili ognisko i usiedli przy nim. Amarel zaczął się zastanawiać nad misją, która mieli wykonać. Tak na prawdę to niewiele o niej wiedział. Ale nie chciał teraz o to pytać bowiem wiedział iż Cherad i Argonah byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. Widział, mimo iż mag próbował to ukryć, jak Cherad cierpi.
- Był wspaniałym człowiekiem i wielkim wojownikiem - powiedział podnosząc głowę.
- Uratował mi życie. - Cherad dorzucił patyka do ogniska - A ja nie
potrafiłem mu się odwdzięczyć tym samym...
- Uratował ci życie? Kiedy? - zaciekawił się elf.
- To było dawno temu, wtedy gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy.
Wędrowałem wtedy od miasta do miasta, gdy pewnego razu zaatakowali mnie bandyci, którzy chcieli mnie okraść. Byłem dość łatwym łupem zważając iż szedłem sam. Kiedy walczyłem z trzema przeciwnikami pojawił się nagle ten potężny wojownik. Jako że ja byłem bardzo zajęty parowaniem ciosów nawet nie zauważyłem, że nieopodal kryje się jeszcze jeden bandyta, uzbrojony w kuszę. Na szczęście dla mnie Argonah był na tyle szybki, że zdołał odbić swoim mieczem bełt, który mierzył prosto w moją głowę. Potem szybko rozprawił się z samymi atakującymi, wypruwając im wszystkim flaki.
- Hmmm - zmarszczył brwi elf - i wtedy postanowiłeś pomóc mu w jego misji?
- Tak, wtedy postanowiłem się do niego przyłączyć. Opowiedział mi o swoim zadaniu i kazał mi obiecać, że w razie jego śmierci zobowiąże się je wykonać.
- Rozumiem - Amarel rozejrzał się dookoła - A co ty podniosłeś wtedy z ziemi?
- Kiedy? - Cherad zmarszczył brwi.
- No w tym miejscu gdzie ta mrówka... - tutaj elfowi ślina stanęła w gardle.
Cherad natomiast wyciągnął zza paska zawiniątko, które podał
Amarelowi.
- Co to jest? - spytał elf patrząc na mały ciemno zielony kryształ.
- Sam dokładnie nie wiem. - sprecyzował Cherad - Wiem tylko tyle, że to coś musimy zanieść Wielkiemu Magowi z Ulmar. Takie zadanie dostał Argonah od króla Gorrimów.
- Od króla?! - zapytał zdziwiony Elf
- Tak. Teraz na mnie spoczywa odpowiedzialność dostarczenia tego. Amarel zapakował z powrotem kamień w szmatki i podał Cheradowi. Ten wziął zawiniątko i wsunął za pasek.
- Mam jeszcze jedno pytanie, które mnie dręczy. - po krótkiej chwili milczenia odezwał się elf, zagłuszając przyjemne dla ucha skwierczenie palących się patyków w ognisku.
- Słucham? - Cherad położył się na plecach i pod głowę podłożył sobie tobołek.
- Dlaczego zostałeś tym... no wiesz - elf nie mógł znaleźć odpowiednich słów.
- Kapłanem? - domyślił się Cherad - Zresztą i tak wszyscy nazywają mnie magiem, mnie to zresztą wcale nie przeszkadza.
- Kapłanem? Też myślałem, że jesteś magiem. Kapłani to duchowni
przesiadujący w klasztorach. Przecież ty nie siedzisz w klasztorze.
- To nie takie proste. Ja kiedyś mieszkałem w zamkniętym klasztorze. Zgłębiałem tam tajniki magii i medytacji. Jednakże - zaczesał rękami włosy do góry - nie jestem typem człowieka, który może tak wiecznie żyć.
- Dlatego przerwałeś i odszedłeś?
- Tak - odpowiedział krótko Cherad, po chwili dodając - i czuje się
bardziej magiem niż li kapłanem. Magia jest mi bardzo bliska.
- To po co w ogóle szedłeś do tego klasztoru?
- Przez pewną kobietę. Po prostu chciałem uciec od ludzi - głośno wciągnął nosem powietrze - ale jak już mówiłem, nie wytrzymałem długo.
- A ile dokładnie? - elfa bardzo zaciekawiła ta opowieść.
- 12 lat - odpowiedział cicho Cherad.
- Ile?! - zdziwił się Amarel - To przecież bardzo długo!
- A czymże jest 12 lat wobec wieczności? - Cherad spojrzał na przyjaciela - Niczym!
- To w jakim wieku tam poszedłeś?
Cherad podrapał się po nosie. - Miałem wtedy trochę ponad osiemnaście lat.
- Proszę opowiedz mi o tej kobiecie, przez którą zdecydowa... - jednak nie zdołał skończyć gdyż Cherad odwrócił się na bok i sapnął :
- Śpij, nie ma o czym mówić a jutro z wczesnego ranka ruszamy.
Elf tylko wzruszył ramionami ułożył się wygodniej. Wcale nie chciało mu się spać. Miał za to teraz dużo czasu na przemyślenia i postanowił go dobrze wykorzystać. Nad ranem wyruszyli dalej w drogę. Powoli robiło się jasno. Po około pół godziny wyszli z lasu. Znaleźli się na dość rozległej polanie. Z jednej strony otaczał ją las z którego wyszli a z przeciwnej rozległe połacie łąk. Na środku polany stała mała drewniana chata. Amarel spojrzał na Cherada.
- Chyba jednak zabłądziliśmy. - stwierdził.
- Dlaczego tak uważasz? - spytał zdziwiony Cherad.
- Wielki Mag miałby mieszkać w takiej małej chatce?
- Nie doceniasz magii mój przyjacielu. - Cherad poklepał elfa po ramieniu ruszył w kierunku chatki - Chodź za mną.
- Ale przecież to miało być wzgórze. - Amarel ponownie rozejrzał się dookoła - A tutaj jest zupełnie płasko!
Cherad stanął, odwrócił się i pokazując lekkie poirytowanie zwrócił się do przyjaciela.
- Przecież już prawie osiem godzin szliśmy pod górę! Chodź już.
Elf wzruszył ramionami i obaj ruszyli prawie niewidoczną, już zarośniętą ścieżką. Kiedy stanęli pod drzwiami Cherad zapukał, natomiast elf z zainteresowaniem oglądał okolice. Zaglądał do wszystkich glinianych garnczków stojących przed domem i w ogóle zachowywał się dziwnie. Kiedy nikt nie otwierał drzwi od dłuższego czasu, Cherad zapukał ponownie po czym na całe gardło krzyknął.
- Berinie! Beerinie!!! Przynieśliśmy Kryształ Przeznaczenia!
W tej chwili drzwi otworzyły się i przed ich oczyma stanął niziołek z długą, siwą brodą. Był ubrany w szare stare, podarte szaty.
- Przestań krzyczeć na Mitha!!! - groźnie zwrócił się do kapłana.
Cherad stanął zdziwiony i zaskoczony wyglądem Wielkiego Maga. Spodziewał się ujrzeć kogoś zupełnie innego. Bardziej... budzącego respekt w każdym razie. A ten mały niziołek mógł jedynie rozśmieszyć. Opanował jednak szybko swoje rozczarowanie.
- Przepraszam. - powiedział - Jestem Cherad, wychowanek Świątyni Boga Ognia. Wykonaliśmy to co zostało nam powierzone.
- Nam? - zdziwił się Barin - Przecież Kryształ miał być do mnie
przyniesiony przez Argonaha. Gdzie on jest?
Cherad na chwilę spuścił wzrok z maga.
- A więc ten wielki wojownik nie żyje... - Barin wyraźnie się tym faktem zmartwił. Cherad kiwnął potwierdzająco głową.
- I ja przyrzekłem donieść ten pakunek do Ciebie - powiedział wręczając niziołkowi zawiniątko, w którym znajdował się Kryształ. Mag delikatnie odwinął go w dłoni.
- Kryształ Przeznaczenia... - mały mag nie krył wzruszenia. - Jak ja go dawno nie widziałem. Ależ król dużo ryzykuje oddając go... ale zarazem ma wielką siłe woli jeżeli się na to decyduje.
- Skoro ten kamień jest taki ważny, to dlaczego niosła go jedna osoba? - spytał zdziwiony Amarel do tej pory trzymający się z boku.
- Widocznie, żeby nie zwracać uwagi Sathronda. - odpowiedział zaskoczony Barin, gdyż wcześniej nie zdawał sobie sprawy z obecności elfa.
- To jest Amarel, mój przyjaciel. Walczył wraz ze mną i Argonahem. - powiedział Cherad - I obawiam się, że Sathrond wie o Krysztale. Mag
z powrotem zawinął Kryształ i schował go do kieszeni.
- Wejdźcie proszę. - wszedł do środka - Opowiecie mi dokładnie co się stało po drodze i skąd Sathrond wie o Krysztale.
Cherad i Amarel przekroczyli próg i w jednej chwili znaleźli się w
ogromnej pałacowej sali. Na ścianach wisiały piękne obrazy w pozłacanych ramach, z sufitu zwisały przepiękne żyrandole. Amarelowi na chwilę odebrało mowę z wrażenia. Cherad widząc to uśmiechnął się i cicho powiedział.
- Mówiłem Ci, że nie doceniasz magii. Tymczasem Barin zaprowadził dwóch bohaterów do mniejszej komnaty w której znajdował się stół obstawiony smacznymi przekąskami.
- Siadajcie. Smakujcie. Opowiadajcie. - powiedział i usiadł w centralnym miejscu przy stole. Teraz wydawał się być większy, jak się domyślił Cherad, było to spowodowane jego magią. Razem z Amarelem usiadł do stołu. Najpierw najadł i napił się do syta a następnie opowiedział, wraz z pomocą elfa, wszystko co ich wcześniej spotkało. Gdy Barin usłyszał już całą historię zamyślił się na chwilę, po czym stwierdził.
- Teraz Sathrond chce zdobyć Kryształ z ciekawości. Oby tylko nigdy nie dowiedział się o Świątyni i jej mocy... Wtedy zrobi wszystko aby ją zdobyć.
- Świątyni? - zapytał Amarel.
- Tak. Wolą króla należy zanieść Kryształ do —wiątyni Przeznaczenia.
- Po co? - elf był coraz bardziej zaciekawiony, natomiast Cherad
przyglądał się Barinowi w milczeniu.
- Aby uzyskać przepowiednie od Bogów. Król boi się iż kamień wpadnie w ręce Sathronda, który wykorzysta przepowiednie do swoich niecnych czynów. A to mogłoby się zakończyć katastrofą!
- Pewnie tak... - powiedział elf - A gdzie jest ta świątynia?
- Znajduje się gdzieś na Entorien. - mag uśmiechnął się i dodał - Ale nikt nie wie dokładnie gdzie.
- Entorien! - oczy elfa błysnęły.
- I to my mamy się tam udać? - nagle wtrącił się Cherad. Nie wyglądał na zadowolonego. Barin spojrzał na niego.
- A pozwolisz aby kiedyś ten kryształ wpadł w niepowołane ręce?
- Szczerze, to mnie to nie obchodzi. - warknął Charad - Zrobiłem tylko to co przyrzekłem przyjacielowi. Nie mam zamiaru robić czegoś dla króla. Barin cały czas patrzył na niego. Amarel widząc grozę sytuacji próbował przekonać przyjaciela.
- Entorien to piękna, mityczna kraina! Nawet nie myślałem, że ona
istnieje. Chodźmy tam!... - popatrzył na Cherada i jego entuzjazm
momentalnie osłabł. Tylko jeszcze cicho dodał - Co nam szkodzi spróbować?
- Nie przekonasz go. - stwierdził Barin - On jest zbyt samolubny. Myśli, że jak on w życiu cierpiał to inni też mogą...
W tym momencie Cherad zrozumiał iż mag wie o jego przeszłości, i próbuje to wykorzystać. Mimo, że wiedział o tej prowokacji to nie potrafił się obronić. Mag miał racje. Nie może zawsze myśleć tylko o sobie.
- Zrobimy to. - powiedział oschle. Amarel aż podskoczył z wrażenia. - Ale sami nie damy rady. Nigdy w życiu nie byłem w Entorien.
- Pomyślałem o tym. W małej mieścinie Runh od tygodnia powinien na was czekać Aen. On was przeprowadzi przez nieznane lasy Entorien. To mój zaufany przyjaciel, na pewno was nie zawiedzie.
Amarel popatrzył na Cherada, a ten podniósł się wyciągając rękę w kierunku Barina.
- Więc ruszamy, nie każmy Aenowi czekać dłużej. Oddaj mi kryształ. Mag podał Cheradowi z powrotem zawiniątko.
- Aen powinien zatrzymać się w gospodzie "Kieł". Na pewno go znajdziecie, jestem tego pewien. - Barin klasnął w dłonie i przenieśli się do pomieszczenia pełnego przeróżnej broni oraz jedzenia. - Możecie wsiąść ze sobą co tylko chcecie.
Amarel i Cherad szybko zaopatrzyli się w prowiant na drogę, Amarel wziął jeszcze garść ognistych strzał. Mag ponownie klasnął i wszyscy znaleźli się na polanie przed chatą. Pożegnali się i dwaj przyjaciele ruszyli w kierunku osady Rynh. Jeszcze nie spodziewali się na jak niebezpieczną przygodę się wybierają.

Rozdział IV

"Strasznie mi zimno. Psia mać, jak tu picno. Do tego to rozerwane ramie mnie tak strasznie napierdala! Po jakiego czorta porwałem się na to zadanie? Teraz mógłbym siedzieć z kuflem piwa w ciepłej karczmie i piękną kobietą przy boku. A tu takiego wała. Teraz leże w jakiejś cholernej jaskini i czekam jak te kurewsko śmierdzące Ghoule mnie pożrą na kolacje. Psia kość! Taka głupia śmierć mnie czeka a ja w sumie nie mam nawet siły się tym przejmować, tylko tak zwisam do góry nogami jak jakiś cholerny nietoperz. I to jak nietoperz, którego wszystko napierdala. Ehhh, jakby tu tak chociaż nie waliło tymi wstrętnymi Ghoulami. Chyba zaraz znowu stracę przytomność ale tym razem nie od bólu i zmęczenia ale od tego kurewskiego odoru rozkładającego się zdechłego cielska. Po prostu poezja, wielki wojownik Ryhanu wisi sobie jak debil i tylko przeklina. Jakby ktoś mnie teraz widział to pewnie nie mógłby się powstrzymać się od śmiechu a ja jedyne co bym mógł w zamian robić to narzygać mu na twarz." - na sinozielonej twarzy człowieka pojawił się praktycznie niedostrzegalny uśmiech - "Poezja. Po prostu poezja. W sumie to już mi się to wiszenie znudziło dawno temu. Jakiś tydzień temu...
Psia kość! Albo nawet dwa? Co za różnica... jakbym tak nie wisiał to bym chociaż może połknął język i skończył te debilne rozmyślenia o niczym. Albo jakby te potwory pożarły mnie wcześniej, przed resztą mojej grupy a nie zostawiły mnie na koniec." - zebrał w sobie ostatki sił i wrzasnął - "Jebane Ghoule!!" i od tego momentu wypadki potoczyły się błyskawicznie. Jego potężny głos wstrząsnął całą zlodowaciałą jaskinią i spowodował iż z sufitu poczęły odrywać się duże połacie lodu, z hukiem uderzające o podłoże. Praktycznie w
tym samym momencie do pomieszczenia wpadł obrzydliwy Ghoul z kijem w
jednej a dużym, krwistym kawałem mięsa w drugiej łapie. Pozbywając się zbędnego balastu w postaci pożywienia natychmiast rzucił się na wojownika, który z hukiem wraz z dużą częścią sklepienia runął na ziemię. Jednakże chęć dobicia leżącego przeciwnika była większa niż resztki zdrowego rozsądku i Ghoul z piskiem na ustach został rozpłatany na pół przez potężny sopel lodu, który ze świstem spadł na podłogę. Czarno czerwona krew pokryła śnieżnobiałe otoczenie. Tymczasem wojownik nieświadomy szczęśliwego zbiegu okoliczności,
który mu uratował życie począł odzyskiwać świadomość, którą utracił po upadku. "AAargh!" - warknął próbując usiąść. Niestety ból był tak silny, że przed oczami poczęły latać mu czarne kropki. "O psia..." - syknął i ponowił próbę angażując w ten czyn ostatki sił. Tym razem udało mu się usiąść i ciężko sapiąc zaczął rozglądać się dookoła. Jego przeraźliwie zmęczone oczy nie mogły złapać ostrości a każdy choćby najmniejszy ruch głową wywoływał niemiłosierny ból przemarzniętej szyi. "Skąd tu tyle lodu?" - pomyślał - "Panna_Lekkich_Obyczajów, przecież jest środek lata..." i ponowił próbę podniesienia się. Tym
razem się udało ale tylko na chwile. Zaraz jednak stracił równowagę, gdyż miał straszliwie przemarznięte nogi, jednakże w pore zdążył oprzeć się o lodowatą ścianę. Powoli brnął przy niej w głąb jaskini, tam skąd przyszedł Ghoul. W jaskini było jasno gdyż paliły się powtykane w ściany pochodnie. Było to trochę dziwne, że lodowe ściany nie topiły się od ich ciepła. Musiała za tym stać jakaś magia. W każdym razie było przeraźliwie zimno i to wojownik odczuwał najmocniej. Jednakże prawie wyjąc z bólu posuwał się do przodu. Musiał znaleźć szybko coś do jedzenia i picia albo długo już nie
pożyje. W ogóle miał wątpliwości czy zaraz nie zamarznie na śmierć lub padnie z wycieńczenia. Po około pięciu minutach powolnego marszu, który dla niego był wiecznością, stanął przed drewnianymi drzwiami. Powoli je otworzył i przez powstałą szparę zajrzał do środka. Jego nos spotkał się od razu z ogromnym smrodem wydostającym się z pomieszczenia. Nie stwierdzając niczyjej obecności otworzył drzwi do końca i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła odgarniając z przed oczu swoje długie, poczochrane, lekko zamarznięte na końcach włosy. Pomieszczenie było prawie okrągłe, ściany podobnie jak wcześniej były zbudowane z lodu. Na podłodze leżała skóra
niedźwiedzia, nie do końca obrobiona, od spodu wystawały kawałki mięsa i żył. W przeciwległej części pomieszczenia stał drewniany stołek na którym leżał stary, zardzewiały sztylet i pogięta tarcza z jakiegoś brązowego metalu. Umysł wojownika zaczynał pracować normalnie, musiał się po prostu trochę rozgrzać. "Te Ghoule pewnie przejęły tę jaskinie po Lodowych Trolach." - pomyślał, wchodząc do środka - "Stąd tyle tu lodu i te pochodnie w ścianach...". Kiedy tak rozmyślał usłyszał kroki. Ktoś się zbliżał ku drzwiom. Zbierając w sobie jak najwięcej sił skoczył do stolika i chwycił leżący na nim oręż. Kiedy złapał za miecz drzwi trzasnęły z hukiem i do
pomieszczenia wkroczył Ghoul o ponad przeciętnej, jak na Ghoula, budowie ciała. Miał prawie dwa metry wzrostu i musiał ważyć jakieś dwieście kilogramów. Wojownik odwrócił się przodem do potwora, ledwo unikając upadku i wystawił do przodu rękę trzymającą kurczowo wyszczerbiony sztylecik. Ghoul popatrzył na niego zdegustowany i beknął tak potężnie iż wycieńczonemu wojownikowi zrobiło się niedobrze od smrodu ogarniającego pomieszczenie.
- Kim jesteś, wyglądający nędznie człowieku? - spytał Ghoul podnosząc do góry swoją potężną, nabijaną lodowymi kolcami maczugę.
- Aen... - wyjąkał mężczyzna - Jestem Aen... A Ty kim jesteś? I czego ode mnie chcesz? - z wysiłku związanego z mówieniem, w jego oczach pojawiły się łzy. Ghoul głośno się roześmiał.
- Ja jestem Ty'lros! Moi bracia złapali Ciebie i Twoich nędznych
towarzyszy abym miał co jeść! - popatrzył na wojownika i po chwili dodał - I moje przyszłe pożywienie nie ma prawa bezkarnie chodzić po moim pałacu!
"Pałacu... fajny pałac..." - pomyślał Aen.
- Skoro wiesz kim jestem to po co się o to, Panna_Lekkich_Obyczajów, pytasz? - warknął zły i zmęczony ale jednocześnie odetchnął z ulgą kiedy zdał sobie sprawie iż ten Ghoul jest taki głupi jak i duży.
- Dobrze Ghoulu. Pozwolę Ci żyć jeżeli mnie stąd wypuścisz. - wojownik stojąc dłuższą chwile w ciepłym pomieszczeniu zaczął powoli odzyskiwać siły. Potężny potwór ponownie roześmiał się głośno po czym ruszył z maczugą w stronę Aena. Zamachnął się potężnie, ale powoli co pozwoliło wojownikowi przemknąć się pomiędzy jego nogami jeszcze przed uderzeniem. Udało mu się dodatkowo przeciąć tętnice udową Ghoula, z której trysnęła krew a Ghoul jednocześnie głośno zawył i rąbnął maczugą w stolik przy którym przed chwilą stał Aen. Jednak wojownik stał już za Ghoulem i jednym precyzyjnym pchnięciem w plecy pozbawił go życia. Potwór znowu śmierdząco pierdnął i runął z hukiem na ziemię. Aen otarł sztylet ze śmierdzącego osocza i wsunął za pasek. "Coś za łatwo mi poszło." - pomyślał podejrzliwie i wyszedł z
pomieszczenia. Wcześniej zabrał jeszcze klucze, które martwy Ghoul miał przyczepione do paska. "Mam nadzieję, że nie natknę się na większą ilość tych śmierdzieli bo ledwo mam siłę iść... nie mówiąc już o walce.". Na szczęście jednak udało mu się dojść do wyjścia omijając pomieszczenia w których siedziały Ghoule. Rozpoznawał je dobrze po smrodzie, który wskazywał mu miejsca które bezwzględnie należy omijać. Przy pomocy zabranego Ty'lrosowi klucza otworzył wielkie wrota i wbiegł na świeże powietrze. Padł na ziemię rozkładając ręce, zamknął oczy i począł głęboko wdychać ranne,
przesiąknięte wilgocią powietrze. Był strasznie zmęczony i najchętniej leżałby tutaj bez końca ale miał zadanie do wykonania. I teraz był przez ten incydent z Ghoulami mocno spóźniony. "Mam tylko nadzieję, że ten Argonah będzie na mnie tam jeszcze czekał..." - ale nie mógł tak leżeć i rozmyślać już dłużej. Z trudem podniósł się i ruszył w kierunku osady Runh, której drewniany mur ochronny majaczył na horyzoncie.

Rozdział V

Las stawał się coraz bardziej gęsty. Poszycie było mokre i bardzo
porośnięte wysokimi trawami i paprociami. Poruszali się powoli, wycinając sobie drogę swoimi krótkimi mieczami. Na pewno wraz z Argoahem szli by o wiele szybciej ale woleli teraz o nim nie myśleć, gdyż byłoby to zbyt bolesne.
- Daleko jeszcze do traktu? - spytał elf, mający już dość tych gęstwin.
- Nie. - odparł Cherad - Jeżeli nie po drodze nie zawiodła intuicja to powinniśmy zaraz na niego wyjść.
Jak się okazało kapłan mówił prawdę i po kilku minutach stanęli na twardej, ubitej drodze. Teraz posuwali się już znacznie szybciej. Elf kroczył przodem, śpiewając jakąś elfią piosenkę swoim bardzo melodyjnym głosem. Cherad sunął tuż za nim ze spuszczoną głową przykrytą kapturem. Amarel domyślał się, że jego towarzysz obmyśla drogę, którą będą szli więc nie próbował zabawiać go rozmową. Przez kilka godzin szli tak ze sobą, jeden w ciszy a drugi śpiewając aż w końcu Cherad się odezwał.
- Z tego co pamiętam niebawem powinniśmy dojść do gospody "Na Bezdrożu".
Zatrzymamy się tam na noc. Nie ma sensu się tak katować ciągle śpiąc pod drzewami.
- Mi to wcale nie przeszkadza, przyjacielu. - elf zwrócił się do kapłana.
- Ale mi przeszkadza. - Cherad podniósł głowę i spojrzał groźnym
spojrzeniem na Amarela.
- Czemu się denerwujesz? - spytał zdziwiony elf.
Cherad ponownie pochylił głowę i odpowiedział, że po prostu denerwuje go to powierzanie mu jakichś misji. Ludzie jak dotąd tylko go ranili, więc nie widzi powodu dla którego on ma im pomagać. Elf już nic więcej nie powiedział tylko zaczął śpiewać inną, bardzo smutną piosenkę. Szli dalej traktem, który z lewej strony był otoczony gęstym lasem a z prawej wysokimi skałami porośniętymi zielonym mchem. Kiedy zaczęło się powoli ściemniać skały
zaczynały się obniżać i powoli przeszły również w gęsty las. Cherad zapalił pochodnie i szli teraz pod osłoną nocy otoczeni przez drzewa, które wydawały się nachylać nad nimi. Nie przejmowali się jednak tym zbytnio i żwawo maszerowali. Jednak w pewnym momencie elf zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać jednocześnie wpatrując się między drzewa znajdujące się po lewej stronie drogi. Cherad również zaciekawiony zaczął patrzyć w tamtym kierunku jednakże niczego ani nikogo nie widział. Tymczasem Amarel sięgnął po łuk i nałożył strzałę. Cherad cofnął się lekko zdezorientowany i wyciągnął swój miecz. Nie
odzywał się jednak, nie wiedząc co tam może się czaić w lesie, a nie chciał zwracać na siebie uwagi tego czegoś. Tymczasem elf wystrzelił i świst lecącej strzały wypełnił ciszę. Nagle obaj usłyszeli kwik i coś z hukiem zwaliło się na leśne poszycie. Elf uśmiechnął się do towarzysza.
- Jedzenie. - powiedział i pobiegł do lasu po upolowane zwierze, jak domyślał się Cherad. Kapłan wciąż nie mógł wyjść z podziwu jak Amarel mógł trafić z łuku cokolwiek ukrytego pomiędzy tak gęsto rosnącymi drzewami i to w dodatku w nocy. Po chwili jednak jego przemyślenia przerwał elf wyłaniając się z ciemności i trzymając w rękach młodego dzika. Cherad uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu gratulując mu udanego, choć nieplanowanego polowania.
- Ale zjemy go dopiero jak zatrzymamy się w gospodzie.
Amarel wziął pod ramie zabitego dzika i żwawo ruszyli w dalszą drogę. Gdy zaczynało świtać i przez pochylające się gałęzie zaczęły nieśmiało przebijać się promienie słoneczne, dotarli do celu. Wyszli na polanie, na której stał duży, zarośnięty winogronami budynek. Po przywitaniu się z barmanką Amarel udał się od razu na spoczynek. Nie spał od kilku dni i musiał w końcu to zrobić. Natomiast kapłan nie czuł się w ogóle zmęczony. Postanowił zostać na dole i porozmyślać sobie spokojnie. Izba była pusta, siedział sam przy stoliku z kuflem piwa, wtopiony w cień. Przy barze krzątała się Irine. Było całkowicie cicho, tylko czasem rozlegał się dźwięk przestawianych szklanek.
Gdy kapłan podniósł do ust kufel, chcąc wziąć kolejny łyk piwa, dotarły do niego dźwięki z zewnątrz. Jacyś konni jeźdźcy przybyli do zajazdu.
- O, jacyś nocni goście - uśmiechnęła się barmanka.
Cherad udał, że tego nie słyszy. Siedział tylko patrząc się leniwie w pustkę. Wtem drzwi wejściowe otworzyły się i do izby weszło czworo rosłych mężczyzn. Byli brudni, mieli zniszczone, stare szaty. Każdy był uzbrojony a jeden z nich wydawał się być przywódcą. Jego twarz była ukryta, na głowie miał kaptur, a przy pasie dwa porządnie wykonane topory jednoręczne. Po upływie kilku chwil ta głośna kompania rozsiadła się wygodnie przy barze. Nawet nie zwróciwszy uwagi na siedzącego na uboczu Cherada zamówili sobie piwo i zajęli się głośną rozmową. Co chwile któryś z nich wybuchał głośnym
śmiechem. Kapłan nie zwracał na nich w ogóle uwagi do czasu jak zaczęli zaczepiać barmankę.
- Hej mała, obciągnij mi! - brodaty bandzior złapał dziewczynę za rękę.
Tej jednak udało się wyrwać. Chciała uciec, jednakże dwóch z mężczyzn zagrodziło jej drogę. Robiło się coraz bardziej nieciekawie.
- Ręce przy sobie, panowie! - Cherad wstał, dopiero teraz ujawniając nieznajomym swoją obecność.
- Kogo ja widzę, sam Aurin Sermon. - przywódca bandytów powiedział równocześnie ściągając z głowy kaptur - Nasze drogi znowu się krzyżują.
- Yarick...
Cherad stał nieruchomo, nie pokazując żadnych emocji. Jednakże biła od niego niewyobrażalnie wielka groza.
- Zostawcie dziewczynę w spokoju. - powiedział - Nic wam nie zrobiła.
Yarick uśmiechnął się szyderczo i złapał przerażoną barmankę. Głaskał ją po głowie i z politowaniem zwrócił się do kapłana stojącego w przeciwległym krańcu izby.
- Widzisz.. odbieram Ci wszystkie kobiety. - i jednym, płynnym ruchem poderżnął dziewczynie gardło sztyletem, który potajemnie wyciągnął zza paska. Dziewczyna zastygła w błagalnym spojrzeniu i runęła na ziemie, rzucona przez swojego oprawce. Cherad stał nieruchomy, jego skamieniała, blada twarz nie zdradzała żadnych emocji. Jednakże był przeraźliwie wściekły. Wystarczył jeszcze jeden mały pretekst i przysięga o nie używaniu swoich talentów w celu zabijania ludzi odeszła w niepamięć. Trzech drabów rzuciło się w jego kierunku. Gdy tylko postawili krok do przodu, Cherad wrzasnął jakieś tajemnicze słowa i w jego ręce pojawił się płonący miecz.
Nie minęła sekunda a pierwszy z napastników poczuł jego siłę uderzenia. Zderzenie magicznego miecza ze stalowym, skończyło się dla tego drugiego niepomyślnie. Rozsypał się jakby był z cukru. Przerażony bandyta przed następnym ciosem próbował osłonić się rękoma, jednakże zawył przeraźliwie gdy dwa odrąbane ramiona upadły na ziemie. Krwi nie było, gdyż ogień od razu zasklepił rany. Wtedy do kapłana dopadło dwóch pozostałych. Jednocześnie wyprowadzili swoje uderzenia i jasnym było, że Cherad może odeprzeć na raz
tylko jedno z nich. Pośpiesznie zaintonował krótkie zaklęcie i wskazując wolną ręką na jednego z napastników, a drugą ręką z mieczem uderzył w miecz drugiego napastnika. Gdy izbą wstrząsnął odgłos zwarcia mieczy, pierwszy napastnik został wessany w nicość i momentalnie teleportowany na zewnątrz. Cherad miał z nim chwile spokoju, zanim wróci z powrotem. Drugim, płynnym cięciem pozbawił pozostałego bandytę głowy. Korpus padł na podłogę obok bezrękiego trupa.
- Yarick! - wrzasnął kapłan i ruszył w kierunku ciągle stojącego przy barze mężczyzny. Jednocześnie przebiegając koło drzwi usłyszał szelest więc wbił z całą siłą w nie miecz. Stojący za nimi mężczyzna, który właśnie miał przez nie ponownie wbiec do izby tylko głośno jęknął. Wszystko to trwało kilka sekund i Cherad już był przy Yaricku. Mocno się zamachnął i wyprowadził uderzenie. Jednakże było one niedokładne z powodu furii kapłana. Yarick zwinnie uniknął miecza, który z hukiem wbił się w ladę.
- Jani nie żyje chojraku.. - powiedział ciągle się śmiejąc.
Cherad z wrażenia upuścił miecz, który po zetknięciu z podłogą rozpłynął się momentalnie.
- Co?.. - wyszeptał padając na kolana.
- Tak, nie żyje. Gdy zniknąłeś, powiedzieli jej że nie żyjesz. Z rozpaczy rzuciła się urwiska do morza. - podrapał się po głowie - Głupia jakaś, najpierw odchodzi od Ciebie do mnie a potem się z żałoby po Tobie zabija.
Cheradowi zrobiło się ciemno przed oczami, nie mógł się poruszyć. Serce podeszło mu do gardła. Był bezbronny. Yarick wyciągnął ostentacyjnie swój sztylet i mierzył prosto w serce. Kapłan usłyszał jeszcze tylko dziwny świst a potem czuł już tylko wszechogarniający ból w klatce piersiowej. Krew cisnęła mu się przełykiem i wypływała ustami. Nie mogąc nabrać powietrza Cherad runął twarzą na podłogę.

Rozdział VI

Jechał już około godziny, za nim unosił się tuman kurzu a czarny koń, którego dosiadał sapał coraz głośniej. Jego dłoń przeszywał ogromny ból, mimo że zdołał wyrwać z niej strzałę, to rana choć niegroźna, mocno mu doskwierała. "Mam nadzieje, że zdechnie..." - gdy młodzian rozmyślał o Cheradzie zapominał o bólu. Yarick zmierzał do obozu, który rozkazał rozbić by jego przyjaciele mogli odpocząć po wyczerpującym marszu. Do stolicy Rohanu pozostało jeszcze kilka tygodni marszu. Nie chciał aby wszyscy pokazali się w gospodzie, dlatego pojechał tam tylko z Rergerosem, Anthusem i Gallsem aby uzupełnić zapasy pożywienia. Cherad był ostatnią osobą, którą Yarick spodziewał się tam spotkać. Jednakże to już nie jest ważne bo Cherad prawdopodobnie nie żyje. Ta myśl przyjemnie łechtała jego ego gdyż szczerze nienawidził tego człowieka. Sam przed sobą nie potrafił wyjaśnić dlaczego ale tak było od zawsze.
Po kilkunastu kolejnych minutach koń Yaricka wpadł na polanę, na której widać było rozświetlony blaskiem dwóch ognisk obóz. Cztery namioty stały jednak puste gdyż wszyscy żołnierze paradowali przy ognisku. Słysząc zbliżającego się jeźdźca dwóch z nich złapało miecze i wyszło nieznajomemu na spotkanie.
- A gdzie pozostali? - krzyknął Retan, wysoki, barczysty mężczyzna trzymający duży miecz półtora ręczny.
- Nie żyją. - Yarick zeskoczył z konia i podał lejce drugiemu z żołnierzy - Spotkaliśmy Aurina.
Oczy Retana powiększyły się znacznie słysząc to imię. Podrapał się po swojej gęstej, czarnej brodzie i warknął:
- Mam nadzieję, że zarżnąłeś ścierwo!
Yarick nic nie odpowiedział tylko się ironicznie uśmiechnął i ruszył w kierunku namiotów. Za nim podążył Retman, natomiast drugi mężczyzna poszedł odprowadzić konia do prowizorycznej zagrody.
- Zawołaj psionika i przyjdźcie do mojego namiotu. - Yarick powiedział do Retana, podszedł na chwile do ogniska, wyciągnął z niego palącego się patyka i wszedł z nim do środka namiotu.
Usiadł przy stole i za pomocą palącego się drewienka zapalił świeczki. Na blacie rozwinął natomiast mapę przytwierdzając ją do stołu gorącym woskiem. Odstawił świeczki na miejsce i począł obmyślać dalszą trasę. W tym momencie w namiocie zjawili się Retan z Brerdrosem. Ten drugi był niskim człowieczkiem o wręcz dziecięcej twarzy i rozbieganych oczkach. Przy potężnym Retanie wyglądał żałośnie. Yarick gdy zorientował się, że mężczyźni są w namiocie, nie odwracając wzroku od mapy zwrócił się do Brerdrosa:
- Planuje iż za około dwa tygodnie dotrzemy do Evynas. Chcę abyś był gotowy do wymiany.
Brerdros uśmiechnął się i odpowiedział:
- Jestem zawsze gotowy służyć memu panu. - po chwili zastanowienia dodał - Jego złotu, dokładniej.
Yarick udał, że nie słyszał tych słów, tylko skinieniem ręki wezwał do siebie Retana. Gdy tamten podszedł zaczął kreślić na mapie trasę, którą mają podążyć.
- Aurin? - spytał nagle Brerdros mrużąc oczy.
Yarick podniósł wzrok z nad mapy.
- Tak, spotkałem go... - odparł gniewnie - ...ale nie życzę sobie abyś używał na mnie swoich talentów!!!
- Przepraszam. - zaczął się bronić - Ale to komplikuje...
- Won! - przerwał mu Yarick i machnięciem ręki dał mu do zrozumienia aby opuścił namiot.
Brerdros posłusznie wyszedł. Reten spojrzał na Yaricka.
- Nie zamierzasz sprawdzić, czy Aurin na pewno nie żyje? - spytał.
- Nie! - odpowiedział stanowczo Yarick - Muszę dowiedzieć się wszystkiego o niejakim Argonahu a nie uganiać się za Aurinem.
Retan kiwnął głową co oznaczało, że zgadza się ze swoim przełożonym. Obaj powrócili do analizowania mapy.

* * *

- Aurin tu jest. - powiedział siadające przy ognisku - A to oznacza kłopoty. Yarick go nienawidzi. Boję się, że to może wpłynąć na jego trzeźwe myślenie.
- Przesadzasz Brerdrosie. - odpowiedział siwowłosy wojownik - Yarick nie da się łatwo wyprowadzić z równowagi. Po za tym skąd wiesz o Aurinie? Przecież Yarick miał go zabić kilka lat temu, nieprawdaż?
- To było kłamstwo. Tak naprawdę Aurin poszedł do zamkniętego klasztoru - młody mag zaczął opowiadać - a podpity Yarick powiedział, że kapłan nie żyje. Nikt nie wiedział, że tak naprawdę Aurin żyje. Tylko Yarick.
Wojownik podrapał się po brodzie.
- To skąd Ty o tym wiesz?
Brerdros ponownie uśmiechnął się szyderczo i odszedł od ogniska. - No tak... Przeklęty Władca Umysłów... - wyszeptał brodaty mężczyzna gdy mag już odszedł i wrzucił kilka suchych patyków do ogniska.
- Odwal się! - w odpowiedzi usłyszał głos w swojej głowie.
Zdezorientowany odwrócił się ale nikogo nie zobaczył.

* * *

Cherad otworzył oczy. Początkowo straszliwie rozmyte kształty poczęły nabierać ostrości. Po kilku sekundach jego wzrok przyzwyczaił się do ponownego widzenia.
- Gdzie ja jestem? - spytał ciężko siadając na łóżku.
- W gospodzie "Na Rozdrożu", przyjacielu. - aksamitny głos dobiegł z rogu.
Cherad odwrócił głowę i zobaczył elfa siedzącego na podłodze przy kominku.
- Amarel. - uśmiechnął się - Co się w ogóle stało?
- Najważniejsze, że żyjesz. - wstał - Teraz musisz odpoczywać.
- Ale przecież musimy iść! - Cherad wydał się być zdenerwowany - Aen nie będzie czekał na nas w nieskończoność. A sami sobie przecież nie poradzimy!
- Spokojnie! - Amarel położył rękę na ramieniu kapłana - Posłałem do Runh posłańca, aby zawiadomił Aena o naszym opóźnieniu.
Cherad ustąpił i położył się z powrotem. Wciągnął głośno powietrze nosem i wypuścił ustami.
- Miałem nadzieje, że już nigdy w życiu go nie spotkam.
Elf przyłożył palec do ust aby uciszyć przyjaciela.
- Odpoczywaj. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia.

* * *

Gospodarz próbował uprzątnąć bałagan po nocnej bójce. Obecnie przybijał deski do drzwi w miejsce dziury po ognistym mieczu Cherada. Wtedy po schodach zszedł Amarel.
- Przykro mi z powodu Aurele. - zwrócił się do Algetha, właściciela zajazdu.
Ten usłyszawszy głos elfa opuścił młotek i odwrócił się do niego.
- Już ją zabrali ludzie z pobliskiej wioski. Pogrzeb odbędzie się jutro. - Algeth zamyślił się - Wiesz co... ona... życie nigdy jej nie rozpieszczało. Nie miała rodziców, nie miała właściwie nikogo. Taka ładna, młoda i pracowita dziewczyna...
Amarel zszedł ze schodów, postawił jeden z przewróconych ze stolików na nogi i usiadł przy nim.
- ...I za co? Taka głupia śmierć! - kontynuował gospodarz - A co u twojego przyjaciela?
- Na szczęście dochodzi powoli do siebie.
- To dobrze, gdybyśmy nie zeszli na dół a ty w odpowiednim momencie nie strzelił temu bandycie w rękę to by było bardzo źle.
Elf przytaknął.
- Chyba tylko dzięki temu nie trafił w serce... O jakiej on dziewczynie mówił? - skupił się mocno - Jani? Takie imię wypowiedział?
Amarel ponownie kiwną potwierdzająco głową.
- Kim ona jest? - dociekliwy rozmówca nie dawał za wygraną.
- Sam dokładnie nie wiem... Domyślam się, że to kobieta którą Cherad kochał.
- Chyba nadal kocha. - zauważył Algeth - Zważywszy na jego reakcje po usłyszeniu nowiny o jej domniemanej śmierci.
- Dzień dobry. - nagle dobiegł ich uszu kobiecy głos zza drzwi.
Gospodarz odsunął się od nich i do izby weszła wysoka dziewczyna, o długich, bardzo pokręconych kruczoczarnych włosach z białym pasmem z trochę lewej strony.
- Mam na imię Sheryreth. Jestem uzdrowicielką z przyległej wioski.
- Czekaliśmy na Ciebie. - powiedział miły siwiejący już Algeth - Proszę wejdź!
Dziewczyna pokonała kilka kroków, rozglądając się z ciekawością. Jej ponętne czarne jak węgielki oczy penetrowały każdy zakątek zdemolowanego pomieszczenia.
- Musiała tu się odbyć duża bijatyka. - stwierdziła sucho zawieszając wzrok na elfie.
- Jestem Amarel. Przyjaciel rannego. - odpowiedział na nieme pytanie szamanki.
- Teraz już tu jest w miarę posprzątane. Rano wynieśliśmy zwłoki zabitych i trochę już od tego czasu uprzątnąłem. - wtrącił się gospodarz. - Ale teraz może pozwól na górę. Obejrzysz Cherada.

-----------

ciąg dalszy niebawem nastąpi...

03.05.2003
01:06
smile
[2]

pani_jola [ Konsul ]

nio moze byc , ale hmmm wyglada jakbys gral gral w rpgi, duzo opisow rzeczy i postaci. to dobrze, ale czasami razi. jednak czekam na dalsza czesc ;)

03.05.2003
01:10
[3]

wysiu [ ]

A ja czekam na rogalika... Ja tu siedze i sie nudze, nie mam w co grac, a Mati jakies opowiadania pisze..:)

03.05.2003
01:19
[4]

pani_jola [ Konsul ]

no wlasnie do roboty by sie lepiej wzial, a nie jakies opowiadania pisze. ze tez nie ma co robic, tylko stukac po tej klawiaturze. ludzie to czasami zamiast wykorzystac czas w jakis efektowny sposob to pisza takie rzeczy, echhh. no ale coz, tak bywa, mowia, ze artysta wiecej mozna.

03.05.2003
03:18
smile
[5]

Drackula [ Bloody Rider ]

hmmmmm......nawet fajne, wiec pisz, cwicz , pisz ,cwicz. Mam tylko uwage co do slownictwa tego wpolczesnego, np obciagnij, bardzo mi tu nie pasowalo ale mysle ze z czasem sie wyrobisz. Moze cos z Ciebie bedzie.

03.05.2003
12:41
[6]

m6a6t6i [ hate me! ]

drackula - no jakbys zgadl. to moje pierwsze w zyciu opowiadanie :)

03.05.2003
13:17
[7]

Gregu_mściciel [ Centurion ]

Mati ->> Wiesz czego nie lubie w opowiadaniach? Krotkich zdan, takich po 6,7,8 wyrazów. A ty masz ich dosc duzo. Jezeli piszesz zdanie, lepiej je rozwinac a przy tym nie stawiac duze "ze,i,bo,poniewaz" itp. Ale ogolnie dosc dobre opowiadanko.

03.05.2003
13:33
[8]

__FurY_of_WinD_ [ Metal Gear Solid RuleZ ]

ja nie znosze czytać opowiadań na kompa...a tym bardziej takich jak twoje... (bez urazy) nie pociąg mnie taki rodzaj... ja lubie coś... coś... coś co nie jest książką:) ale tak to jest SPOX masz zadatki na pisarza:)

03.05.2003
13:42
[9]

Gregu_mściciel [ Centurion ]

Fakt, czytanie na kompie to cos okropnego. Twoj sposob pisania tez mnie nie pociaga. Pisz jezykiem starodawnym, podkreslaj cytaty aby w odczuciu czytelnikow byly jakby MOCNE. Cos np. "Wyrocznia wzywa cie, Aragonie. Nie lekaj sie swego imienia, nie lekaj sie swych mysli i pedz w kierunku przeznaczenia". Gdy przeczytasz to szybko, tak jak szybko czyta sie ksiazki wtedy nie poczujesz klimatu tych slow. Jednak jezeli przeczytasz to wolno lub na glos, mocnymi slowami, wtedy zrozumiesz znaczenie tych slow i ich moc. Ale sek w tym, ze ja nauczylem sie szybko czytac i wolne czytanie jest dla mnie meczace. Dlatego tez chyba wole film Wladce Pierscieni od ksiazki. Ale pisz pisz, moze ktos cie doceni :)

03.05.2003
15:39
[10]

m6a6t6i [ hate me! ]

no chłopaki przecież możecie sobie wydrukować :)

04.05.2003
10:53
[11]

kami [ malutkie maleństwo ]

Mnie sie bardzo podoba, a najbardziej watek z Jani:))) Taki zyciowy:)) I czekam na dalsza czesc z niecierpliwoscia ( i zadam by watek z Jani byl kontynuowany!! ;) )

13.05.2003
02:05
[12]

m6a6t6i [ hate me! ]

kami - hehe, ale ty nie jestes chyba calkiem bezstronna w swej ocenie :)

a moze jeszcze ktos uraczy mnie swa opinia (najlepiej konstruktywna krytyka)?

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.