wojtul [ Generaďż˝ ]
Opowiadanie
Piszę właśnie opowiadanie, i chciałbym, żebyście je ocenili. Oczywiście nie jest to cała moja praca:
Redgar był człowiekiem niewysokim i dość szczupłym, choć pod pancerzem ze smoczych łusek trudno to było ocenić. Miał krótkie czarne włosy i brodę. Wyglądał na porządnego mężczyznę, co sugerowało choćby te równo i ładnie przystrzyrzone włosy. Jego twarz szpeciła brzydka blizna, przechodząca przez prawe oko. Jak na swój wiek, nie miał prawie żadnych zmarszek, wyjątkiem były te w kącikach ust i na czole. Oczy miał barwy brązowej, rzadko spotykanej w tatych stronach. Jak na wojownika przystało Redgar był dobrze zbudowany i budził respekt, nawet przed nawiększymi rycerzami...tfu! Co ja plecę, to właśnie Redgar był najlepszy. Praktycznie wszscy zapomnieli już o jego wyczynach sprzed lat, ale nie będę opowiadał, jeszcze nie czas.
Mężczyzna stał w środku wioski i czyścił szczotką swego rumaka - Dastosa. Przez tę jego bliznę, wieśniacy bali się podejść do jego osoby na pięć metrów. Chłopi go omijali, a dziewki wręcz przeciwnie - przymilały się do niego, choć on nie zabardzo gustował w wieśniaczkach. Redgar starannie zaczął głaskać Dastosa po grzywie, z góry na dół, z dołu do góry, a koń z zadowoleniem prychał. W pewnym momencie ktoś podszedł do Redgara. Był to niski mężczyzna o krępej sylwetce i zapewne wysokiej randze. Świadczył o tym mały fioletowy kapelusik ze złotym piórkiem na głowie, ładny beżowy płaszcz, a pod nim skórzany, pozłacany pancerz.
- Witaj Redgarze - powiedział.
- No, no, no. Nie spodziewałem się, ża pana tu spotkam, panie baronie - odpowiedział z lekkim uśmieszkiem mężczyzna.
- Nie jestem już baronem. Tera pełnię funkcję gubernatora w Yeavell.
- Yeavell? - zaśmiał się Redgar - Czy to tam ostatnio takie zamieszki były? Ponad trzydzieści osób podpaliło ratusz, zdaje się. Ale nie uszło im to na sucho, zostali spaleni wszyscy na zajutrz, wraz ze swoimi rodzinami. Nieźle panie baronie.
- E tam, nie przypominaj mi o tym, to nie moja wina...
- Co pan tu szuka, panie baronie?
- A ty Redgarze?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, panie baronie.
- Nie nazywaj mnie baronem! - wrzasnął gubernator - A ja co tu robię? Chorą matkę odwiedzam, ot co!
- Nie wiedziałem, że ma pan tu matkę, panie baronie - gdy znów wtrącił barona do zdania, gubernator mocno się zaczerwienił.
- A mam! A ty co tu robisz?
- A co pana, panie baronie, to obchodzi? - znów sobie zadrwił.
- Domyślam się co cię tu sprowadza. To samo co mnie - powiedział poważnie.
- Pańska chora matka? A co ja mam do niej?
Gubernator Yeavell miał twarz koloru ciemnego wina, a takie było najlepsze. Jednak jemu nie było do żartów. Gdyby mógł, to wyciągnął by miecz i odciął łep dowcipnisiowi.
- Taki z ciebie żartowniś? Wiesz dobrze o co mi chodzi łajzo! Chodzi mi o bogactwo! Pieniądze! - wydarł się na całą wieś.
- Chcesz pan, panie baronie, być bogatym i odwiedzasz pańską chorą matkę i mówisz pan, że ja też przyjechałem do pańskiej matki. Pomieszałem coś?
Gubernator jeszcze tłumił swą złość. Był już niemal czarny na twarzy, oczy miał czerwone, zagryzał zęby i pięści. Redgar widząc to, przestał się nabijać.
- Dobra - powiedział - Pana, panie ba... - w ostatniej chwili udało mi się nie wypowiedzieć tego słowa - Pana też sprowadza tu ta świątynia?
- Wreszcie...Tak! Sprowadza mnie tu do cholery świątynia!
- Zamilknij. Wszyscy się na nas gapią! - zdenerwował się Redgar - Nie jesteśmy sami, po bogactwa przyszło jeszcze kilka osób.
- Psia mać! Po całym Asgorath się to rozniosło.
Dla tych którzy nie wiedzą, pragnę wytłumaczyć, że Agorath jest to państwo położone w południowo-wschodniej części sporego kontynentu. Od zachodzu Asgorath pokrywają pasma górskie, które uchodzą za największe na kontynencie. Od wschodu i południa państwo oblewają morskie wody. Na północy państwo graniczy z Avalonią Dolną, od zachodu z malutkim Państwem Elfów i trochę większym Neveraldem. Warto też wpomnieć, że Asgorath to drugie pod względem wielkości państwo na kontynencie.
- Kto jeszcze jest? - zapytał cicho gubernator.
- Przyjechało wczoraj dwóch błędnych rycerzy, jest jeden mag i jakichś dziesięciu wieśniaków.
- Przepraszam, kogo ma pan za wieśniaka - odezwał się z tyłu jakiś niziołek.
- Nieładnie podsłuchiwać. A szczególnie gubernatora - powiedział twardo Redgar.
- Bardzo przepraszam. Na imię mam Lucjan Szarooki, a przyjaciele mówią na mnie Szary. Właśnie przechodziłem obok i słyszałem jak państwo mówicie o świątyni. Ja jestem jeden, który ma zamiar odwiedzić te ruiny.
Jego przydomek „Szarooki“ wcale nie był jakimś wymysłem, bowiem niziołek miał naprawdę typowo szare, wyłupiaste oczy niczym żaba
- Bardzo mi miło, Lucjanie Szarooki. Jam jest Redgar, wojownik, a to - wskazał na gubernatora - to jest gubernator Yeavell, zacny Herold z Avalon. A kimże ty jesteś? Rycerzem, wojownikiem, czarownikiem...?
- Jestem poszukiwaczem artefaktów, pracuję dla samego Igora z Aerren - odpowiedział z dumą.
- Kogo? - zapytał z lekkim uśmieszkiem Redgar.
- Nie wiecie kim jest Igor z Aerren? Toż to największy mag jaki mógł chodzić po ziemi - warknął zdenerwowany Lucjan.
- Wiesz co, Lucjanie Szarooki - zaczął wojownik - miałem wiele przygód z magami, i żadna nie zakończyła się dobrze. Radzę ci się mieć na baczności, mówię ci to po przyjacielsku. Chyba wszyscy ci magowie, mali i duzi, dążą tylko do własnych celów, czasami grając nie fair.
- Przypomniałeś mi coś Redgar - zaśmiał się gubernator - A pamiętasz tego twojego przyjaciela Albrechta - tak się zaczął śmiać, że trudno było go zrozumieć - Tego twojego przyjaciela, co okazał się tym...no...kim się on okazał?
- Zamknij się panie baronie gubernatorze z Yeavell, który przyjechał tu odwiedzić swoją matkę.
Herold ucichł. Po chwili namysłu znów przemówił Redgar:
- Wiecie coś o tej świątyni łowco artefaktów?
- Poszukiwaczu artefaktów - poprawił Lucjan Szarooki - Tak, wiem co nieco. Mam tu mapę, którą dostałem od maga. Są na niej zaznaczone trzy miejsca, miejsca w których może się mieścić świątynia. Jest ona pod ziemią, a zbudowaną ją ponad tysiąc lat temu. Najprawdopodobniej wejście do niej wiedzie jakimś długim tunelem, trudno dostępnym. Legendy mówią, że w świątyni tejże znajduje się pomnik Aurosa, boga wojny, i jest on strzeżony przez demony. Jakie zapytacie. Nie wiem. Nikt tego nie wie. Ja przyszedłem tu po medalion Aurosa, w którym owy bóg zamknął część swojej mocy.
- Po co magowi moc boga wojny? - zapytał gubernator Herold.
- A jak myślisz? - zadrwił Redgar - Dlatego nie ufam tym gnidom.
- Igor nie jest taki jak myślicie. To bardzo pożądny człowiek - rzekł spokojnie Lucjan.
- A jest coś w tych legendach o jakichś innych bogactwach, które kryje świątynia? - zapytał Herold.
- No coś jest. Jakieś złote posągi, złote naczynia...
- Nie obraź się Lucjanie Szarooki, ale...jak ty, taki niski chuderlaczek masz zamiar wejść do świątyni pełnej pułapek i innego plugastwa? - zapytał drwiąco Redgar.
- Nie znasz moich możliwości wojowniku.
- Czyżby?
Obaj w milczeniu na siebie przez chwilę patrzyli, aż Herold zaniepokojony rzedł:
- Dobra, jutro wyruszamy, więc chodźcie do karczmy.
- Ty też idziesz? - zdziwił się Lucjan patrząc na gubernatora.
- Właśnie. Nie boisz się? Zawsze chodzisz ze swoją świtą, a teraz ni stąd ni zowąd idziesz sam do świątyni pełnej demonów, trupów i innych gadzin - zapytał Redgar.
- No, a co? Nie można? We trójkę damy sobie jakoś radę - rzekł.
„Ale sobie znalazłem kompanię“ - pomyślał wojownik i poszedł wprost do gospody.
davhend [ Trophy Hunter ]
Piszę właśnie opowiadanie, i chciałbym, żebyście je ocenili. Nie jest to całe opowiadanie, lecz tylko część. Proszę, abyście ocenili:
W trzech krótkich zdaniach pod rząd użyłeś "ocenili" zrób coś z tym!
wojtul [ Generaďż˝ ]
Pisałem te zdania na szybko. Wybacz. Już zmieniam
davhend [ Trophy Hunter ]
Dużo zjedzonych liter. Drobne błędy stylistyczne. Coś mi Geraltem to zalatuje trochę. ;> Ogólnie w porządku, ale dupy nie urywa. ;)
wojtul [ Generaďż˝ ]
Dzięki
wojtul [ Generaďż˝ ]
Up
jarekao [ S T A L K E R ]
Zbyt często pojawia się panie baronie
wojtul [ Generaďż˝ ]
To jest celowe ;]
adrem [ Mroczny Rycerz ]
Coś mi Geraltem to zalatuje trochę. ;>
Dokładnie to samo pomyślałem :D A samo opowiadanie ok, zwłaszcza w porównaniu do niektórych zamieszczanych tu jest niemalże arcydziełem ;P No i rozbawiło mnie:
- Domyślam się co cię tu sprowadza. To samo co mnie - powiedział poważnie.
- Pańska chora matka? A co ja mam do niej?
jarekao [ S T A L K E R ]
No niby tak ale jakoś denerwują mnie w książkach takie zabiegi.
wojtul [ Generaďż˝ ]
Ciąg dalszy:
A w gospodzie jak zwykle wszyscy piją, jedzą, śmieją się i podrywają kelnerkę. Budynek, jak to na wsi był drewniany i dość spory. Mieścił prawie wszystkich mieszkańców. Wszędzie stały masywne stoły, był duży kominek, lada, a na górze pokoje dla przyjezdnych. Redgar, Lucjan i Herold usiedli przy pierwszym stole z brzegu. Gubernator zamówił dla całej trójki antałek piwa. Siedzieli tak i rozglądali się po bokach. Po chwili Redgar zaczął:
- Gubernatorze, czemu nie wzieliście swojej świty? Paru byczków by nam pomogło, nie sądzicie?
- E tam...
- E tam? Co, zbuntowali się - Redgar i Lucjan zaśmiali się.
- Nie mam już świty - powiedział cicho, przełykając ślinę.
- Słucham? Bo głośno tu, a ty gadasz ciszej od myszy.
- Nie mam świty! - wrzasnął, jednak nikt się nie obrócił.
- A co to się stało gubernatorze? - spytał z ironią wojownik.
- Za biedny jestem...takie tera czasy. No, ale po co mi jacyś ochroniarze. Sam jestem dla siebie ochroniarzem. Pamiętam te czasy jak na wojnie walczylimy. Pamiętasz Redgarze? Zabijałem te bestie jedną po drugiej. Tylko krew się lała. Pamiętasz czy nie?
- Nie - odrzekł mężczyzna i zabrał się za piwo przyniesione przez piękną kelnerkę - Teraz już nie jesteś taki woj jak kiedyś. I brzucha ci przyszło. Dam głowę, że jak zobaczysz biegający szkielet to będziesz zwiewał aż się będzie kurzyć.
Herold popatrzył bezradnie w stół jakby miał zaraz się rozpłakać. No i łza mu poleciała. Wstał i poszedł na górę, nie tykając nawet piwa. Na jego twarzy widniał wielki smutek.
- Może niepotrzebnie mu to powiedziałeś - stwierdził Szarooki.
- A nie mam racji? Przez te wszystkie lata od zakończenia wojny siedział w mieście za biurkiem, otoczony swoją chamską świtą. Nie wiem co on tu jeszcze robi. Chyba naprawdę jest biedny skoro idzie do świątyni po złoto.
Po krótkiej chwili Redgar nie mogąc wytrzymać też wstał i poszedł na górę do pokoju, lecz wziął ze sobą antałek zimnego piwa.
Nazajutrz pogoda na poszukiwania była wyśmienita, świeciło słońce, na błękitnym niebie nie było chmur. Wojownik wstał powoli, przeciągnął się leniwie i podszedł do malego okienka. Pod karczmą już zaczęło się kotłować. Wszyscy zebrani, w tym jeden mag i dwóch rycerzy, chcieli dojść do świątyni. Głupcy - pomyślał mężczyzna i zaczął się powoli i skurpulatnie ubierać. Gdy wszystko zawiązał i zapiął na ostatni rzemyk zszedł powoli po schodach na dół. Zobaczył Lucjana i Herolda jak siedzieli przy stole i ze sobą po cichu rozmawiali. Podszedł do nich, a oni rozmawiali dalej, jakby go nie zauważyli.
- Idziemy? - zapytał.
- Ja wracam do Yeavell - oznajmił gubernator Herold i wyciągnął dłoń w geście pożegnania.
- Poddajecie się żołnierzu? - zadrwił Redgar.
Gubernator trzymał jeszcze przez chwilę rękę w powietrzu patrząc się na wojownika, potem odwrócił się i pożegnał z Lucjanem Szarookim. Redgar usiadł przy stole i patrzył się jeszcze na wychodzącego z karczmy mężczyznę.
- O czym gadaliście? - zapytał nagle.
- O życiu - odparł nizołek.
- O życiu?
- O życiu - powtórzył Lucjan.
Jeszcze chwilę tak siedzieli i wyruszyli w drogę, wcześniej odbierając swe konie ze stajni. Z początku jechali powoli, Lucjan przypatrywał się uważnie mapie. I tak ze dwadzieścia minut, przez otwarte pole. Redgar popatrzył na niego i zapytał:
- Znalazłeś coś?
- Owszem. Musimy podążać tą drogą, aż dojdziemy do kopalń.
- Kopalń?
- No tak. To już niedaleko. Trzeba tu zaraz skręcić w prawo i tam gdzie są te pagórki. Tam są kopalnie.
- Czego?
- Miedzi chyba.
- A czynne są czy opuszczone?
- Czynne.
- I co, w tych kopalniach będzie droga?
- Nie, ale jest tam podobno jedna jest opuszczona, mówią że w niej straszy.
- Mówiłeś, że tam są same czynne.
- No są, ale jest też opuszczona. Zrozumiałeś Redgarze?
Ten nic nie odpowiedział, tylko przyśpieszył. Podobnie zrobił Lucjan. Po pewnym czasie skręcili i pojechali wprost na kopalnie. Teraz był obsiany pagórkami, mniejszymi i większymi. Kopalnie były czynne, było widać górników. Podjechali do pierwszej.
- Wiecie panie gdzie tu opuszczona kopalnia je? - zapytał Lucjan jakiegoś pierwszego lepszego człowieka.
- Ni wiem - odpowiedział bezczelnie. Nawet nie spojrzał tylko przeszedł obojętnie.
- Wiedzą, tylko boją się mówić - rzekł cicho Szarooki do Redgara.
Pojechali dalej. Było tu z pięć kopalni, wszyskie w dołach, pomiędzy wybrzuszeniami ziemi. Pytali dalej, lecz wszyscy mówili, że nie wiedzą, gdzie jest opuszczona kopalnia.
- Na mapie nie ma? - spytał wreszcie Redgar.
- No jest, ale nie wyraźnie, taka plama... Łączy się ze wszystkimi kopalniami.
- Wystarczy poszukać. Pokaż mapę - wziął ją od Lucjana i przyjrzał się jej uważnie. Wystarczyło kilka sekund i wiedział gdzie jechać.
Szybko wystartował, a towarzysz pognał za nim. Omijali coraz większe pagórki, można było stwierdzić, że to góry nie pagórki.
- To tam - wskazał Redgar jakieś zakneblowane wejście do tunelu.
- To jedźmy.
Ominęli niską górę i dojechali wprost do celu. Kopalnia była zamknięta, zabita dechami. Przed wejściem leżało kilka ludzkich czaszek, jedna była nabita nawet na pal. Widniał też napis: „Kopalnia nieczynna“ .
wojtul [ Generaďż˝ ]
Up
caramucho [ Generaďż˝ ]
Ogólnie może być ale jakoś nie porywa przydałby się większy fragment.
Radzę wyłączyć autokorekŧę w Wordzie a potem wszystko czytać bo zdarzają się takie kwiatki: Teraz był obsiany pagórkami, mniejszymi i większymi. Kopalnie były czynne, było widać górników. powinno być chyba teren.
Musisz pracować nad stylem powtórzenia są środkiem stylistycznym ale jeśli mają jakiś cel o ile można się go doszukać w "panie baronie" o tyle w dialogu:
- Gubernatorze, czemu nie wzieliście swojej świty? Paru byczków by nam pomogło, nie sądzicie?
- E tam...
- E tam? Co, zbuntowali się - Redgar i Lucjan zaśmiali się.
i
- O czym gadaliście? - zapytał nagle.
- O życiu - odparł nizołek.
- O życiu?
- O życiu - powtórzył Lucjan. ---------przypomina zabawę w głuchy telefon a nie świadczy o "głębi" rozmowy zresztą raczej spłyca dialog.
Ponadto nadużywasz spójników a zwłaszcza "i" w wielu miejscach mogłeś tego spokojnie uniknąć wątpliwości budzi użycie "I" z dużej litery jak w: z początku jechali powoli, Lucjan przypatrywał się uważnie mapie. I tak ze dwadzieścia minut, przez otwarte pole. można by prościej np; Z początku jechali powoli, przez otwarte pole Lucjan, przypatrywał się uważnie mapie dobre dwadzieścia minut.
Zresztą piszesz opowiadanie fantasy w klimatach średniowiecza gdzie raczej nikt nie używał tak precyzyjnych czasomierzy spróbuj innych określeń np. jechali do południa, aż słońce wzeszło w pełni, dwa pacierze itd. itp. Ponadto 20 minut konno stępem to ok 2 km więc jakoś bez rewelacji żeby wyciągać mapę i zaraz szukać kopalni o której raczej każdy powinien słyszeć.
Fabuła typowa dla quest-fantasy postacie trochę bezbarwne, niewiele o nich wiemy brak wysublimowanych smaczków. Interesująco zapowiadał się Harold Gubernator i ta jego sprzeczka z Redgarem ale uciąłeś ją nie wyjasniając. Chciałbym tylko zauważyć że postać ta była wcześniej baronem a teraz jest gubernatorem. Mieszasz przy tym raczej nieświadomie tytuł arystokratyczny z urzędniczym. Nie można było zyskać drugiego kosztem pierwszego. W praktyce; Utrata szlachectwa następuje na mocy wyroku władcy, szlachectwa jeśli winowajca dopuścił się jakiejś haniebnej i strasznej zbrodni; plami się także i niejaka zrzeka się szlacheckiej godności ten, kto opuszczając szeregi rycerstwa i gospodarkę na roli w pogoni za brudnym zyskiem zajmie się rzemiosłem czy jeszcze czymś lichszym i pocznie handlować posługując się fałszywą miarą i wagą, i robi ciemne interesy za szynkwasem. za
Wiadomo że piszesz fikcję ale pewnych nawiązań do rzeczywistości należałoby się trzymać, zwłaszcza gdy bohater nazywa się Herold co również oznacza urzędnika dworskiego (może lepiej Herald, Harald)
Tytuł barona mogłeś zastąpić urzędem np. komesa, wójta. mera etc. Chyba że zabieg Twój był świadomy a Herold utracił szlachectwo co wyjaśniałoby naigrywanie się Redgarda. Pozostaje to jednak w sprzeczności z piastowanym dość wysokim stanowiskiem gubernatora, chyba że to jakaś prowincja ale warto by to czytelnikowi wyjaśnić. Dziwne jest zaciąganie "po wiejskiemu" Herolda zwłaszcza że to człowiek bądź co bądź światowy i jakoś tam wykształcony ale zaciągają wszyscy tylko nie główny bohater. Zapowiadający się na zblazowanego rzeźnika który nie ulęknie się fireballi spopielających pozostałych bohaterów (ok. 20 bezosobowych postaci w tym mag), ale one posłużą zapewne na mięso armatnie dla smoka.
Baron Samedie [ Generaďż˝ ]
Słaaaabiutkie toto, jak wypracowanie gimbusa. Styl fatalny.
garettt [ Generaďż˝ ]
Geralt + Eragon = stary nie pchaj się w fantastykę i tak tam jest tłum niedocenionych/docenionych ale niezasłużenie autorów.
za dużo dialogów dla mnie poza tym.
wojtul [ Generaďż˝ ]
Ciąg dalszy :)
- Co robimy Redgarze? - zapytał spokojnie Lucjan.
- Trzeba pozbyć się tych dech - odpowiedział i wyciągnął sporej długości żelazny miecz.
- Po co miecz? Odsuń się, załatwię sprawę - odrzekł Szarooki, a mężczyzna zgodnie z poleceniem zszedł z drogi.
Lucjan wyciągnął swoje krótkie rączki do przodu i coś zaszeptał pod nosem. Z jego rąk nagle wystrzeliła jakaś błyskawica. Deski już nie były przeszkodą. Redgar uśmiechnął się i wszedł powoli pierwszy do tunelu. Było bardzo ciemno. Lucjan znów uformował ręce w jakiś dziwny znak i nagle wszystko stało się jasne. To z jego rąk wydobywało się bardzo jasne światło.
- No,no. Zadziwiasz mnie . Żeby tylko starczyło ci siły na demony - odparł wojownik.
Powoli szli naprzód, nie robąc hałasu, bo dobrze wiedzieli, co czyha w takich opuszczonych tunelach. Woda kapała tworząc spore kałuże. Ale to raczej norma w podziemnych jaskiniach. Nagle usłyszeli jakieś chrobotanie w oddali. Poruszali się bezszelestnie, czujni. Jakiś potwór rzucał cień na ścianę jaskini, więc można było dostrzec to się tam czai. Stanęli i przyglądali się. Potwór miał kilka odnóży, można było dostrzec odwłok. Przypominał ogromną mrówkę. Redgar już wiedział z czym ma do czynienia. Zaczął powoli iść w jego kierunku. Lucjan stał dalej w miejscu. Bestia miała potężne kły i ogromne kilka par dużych oczu. Mężczyzna był już tuż tuż. Już miał wbijać miecz w odwłok , kiedy potwór poruszył się w ostatniej chwili. Dostrzegł intruza i rzucił się na niego jak opętany. Wojownik zwinnie cofnął się do tyłu i uniknął ciosu. Potwór znów zaatakował, a Redgar wskoczył mu na grzbiet i zatopił w nim swoje ostrze. Mrówko-podobne coś zakwiczało jak prosiak i upadło. Mężczyzna powoli wyciągnął miecz ze stwora, było całe w zielonej krwi.
- A ty co? - zawołał - Boisz się mrówek?
- Nie, tylko nie chciałem ci wchodzić w drogę. Chciałem zobaczyć jak walczysz.
- I jak było? - zapytał z lekkim uśmiechem.
- Nic ciekawego - odparł Lucjan i poszedł dalej.
Znów usłyszeli chrobotanie. Tym razem podążali pewniej. Po drodze Lucjan Szarooki znalazł jakiś stary miecz i wziął go ze sobą.
- Znowu mrównik? - powiedział pod nosem Redgar.
Owszem, ale tym razem dwa osobniki. Mężczyzna wyjął szybko zabrudzony w krwi miecz i pobiegł do celu. Potwory zobaczyły go i od razu rzuciły się do ataku. Redgar najpierw odskoczył na bok, a potem odciął jednemu dwie nogi. Potem zwinnym ruchem przeskoczył go i mocnym ciosem szarpnął odwłok, tak że zaczęła z niego pryskać śmierdząca krew. Drugi mrównik nie próżnował i prawie chwycił mężczyznę za nogę swoimi ostrymi szczypcami. Redgar odbił się od ściany i zanurzył broń w ciele potwora. Już był martwy. Mrównik z rozciętym odwłokiem też powoli zdychał. Dla pewności Redgar podszedł i odciągł mu głowę.
- Hmmm...Dużo w tobie złości Redgarze - powiedział spokojnie Lucjan - następnego potwora zostaw mnie.
Ten nie miał zamiaru się kłócić. Obaj poszli dalej. Im głębiej wchodzili, tym coraz gorszy panował smród.
- Nie masz żadnego zaklęcia na ten zapach gówna? - zapytał Redgar.
- Niestety - zaśmiał się niziołek - to najprawdopodobniej odchody tych mrówników.
- Wątpie. Te bestie srają gdzie popadnie.
- To co wydaje taki zapach?
- W jaskiniach oprócz odchodów mieszkańców można spotkać też inne cuda. Może taki smród wydają grzyby, rośliny, albo...
- Nie znam ani grzybów ani roślin o takim zapachu. A miedź też jest bezwonna. Jak to nie odchody to może rozkładające się ciała?
- Możliwe.
Dalej szli w milczeniu nasłuchując jakichś dżwięków. Słyszeli tylko kapanie wody. Weszli w szeroki korytarz. Zobaczyli jakieś ławki, stare materace, stoły. Najwyraźniej tu zbierali się górnicy podczas przerwy. Wszędzie były porozrzucane kilofy, poniszczone ubrania czy butelki.
- Wiesz może, czemu tę kopalnię opuszczono? - zapytał rozglądając się Redgar.
- Nie wiem. Może przez Mrówniki. Jeśli ten korytarz prowadzi do świątyni, to może przez jakieś złe moce. Kto wie.
Ich rozmowę przerwały jakieś głosy, co dziwne dochodzące nie z przodu, a z tyłu. Obaj wytężyli słuch, a Lucjan zmniejszył natężenie magicznego światła. Czekali. Słychać było coraz wyraźniej jakieś szepty i kroki. To byli ludzie, albo jakaś inna rasa rozumna, chociaż to wątpliwe bo w Asgorath nie mieszkały inne rasy, a dlaczego to opowiem później. Redgar zaczął iść w ich kierunku. Powoli wyciągnął miecz i przyśpieszył kroku.
- Czekaj Redgarze! Stój. Zaczekamy na nich - rzekł Szarooki siadając na ławę pokrytą grubym kurzem.
Mężczyzna się posłuchał, chociaż niechętnie. W korytarzu wyłoniły się dwie postacie, dość wysokie, choć trudno to było ocenić. Lucjan wzmocnił światło i oświetlił szeroki korytarz.
- Nie tak mocno. Jeszcze zlezą sie tu niepotrzebnie inne straszydła.
Poszukiwacz artefaktów posłuchał i zmniejszył natężenie. Ukazali się wreszcie osobnicy, który deptali im po piętach całą drogę. Jeden był wyższy od drugiego, obaj mieli takie same jasne włosy i podobny wyraz twarzy. Byli do siebie bardzo podobni. Ubrani byli też niemalże identycznie. Jedyna różnica to wzrost.
- Kim jesteście i co tu robicie? - zapytał zdenerwowany Szarooki.
- Ano my szli za wami do swiątyni - odrzekł ten niższy.
- A kto wam do cholery pozwolił? - wtrącił Redgar.
- My przepraszamy, my tylko chcemy przłączyć się - powiedział ten wyższy.
Lucjan i Redgar popatrzyli na siebie, potem na braci. Nastała chwila milczenia.
- Jam je Bam - zaczął ten niższy - A to je Sam.
- Bam i Sam...ciekawe imiona - zadrwił niziołek - A kim wy jesteście w ogóle?
- No Bam i ...
- Nie o to mi chodzi. Jesteście jakimiś wojownikami, pracujecie na polu...?
- No my w swej wiosce strażniki - odrzekł ten wyższy, Sam.
- A ubili wy jakiegoś monstruma ? - Redgar dostosował swój język do odbiorców.
- No, ubili my. Znaczy ja, ja sam - zaczął Bam.
- To ty czy Sam? - nie mógł się powstrzymać wojownik.
- No ja sam... - odpowiedział zmieszany.
- Ta jasne, ty muchy nie zabijesz. To ja takiego potworaka żem zarżnął - wtrącił się jego brat.
- Ja? Ja muchy? To ty krzyczysz jak baba jak upioraka zobaczysz - warknął Bam, ten niższy.
Powoli to stało się denerwujące. Redgar i Lucjan nie zważając na kłócących się braci, poszli dalej. Po chwili jednak ci ich dogonili.
- Jak chcecie iść z nami - rzekł ostro Szarooki - To macie się nie ociągać.
Obaj przytaknęli. Im dalej szli, tym bardziej korytarz się zwężał i tym bardziej cuchnęło. Bam i Sam aż zatkali nosy. Na swojej drodze spotykali coraz większe pajęczyny. Okropnie się kleiły i utrudniały przemarsz.
- Cholerka, tego się obawiałem - powiedział w ciszy wojownik.
- Pajęczaki...
- Tak. Zaraz pewnie spotkamy całą chmarę. Czy to normalne by obok mrówników żyły pajęczaki? - zapytał zaniepokojony.
- Niestety. Te stworzenia nawet sobie pomagają - odparł poszukiwacz.
Redgar stopniowo spowalniał dzierżąc w ręku miecz. Rozrywał spokojnie kolejne natrętne pajęczyny, aż zobaczył jaja. Sporej wielkości wiszące na pajęczynie jaja. Wszyscy stanęli w bezruchu. Nawet Bam wiedział, że skoro są tu jaja, to musi być gdzieś niedaleko ich matka. Wspaniale - pomyślał Redgar drapiąc się po głowie. Nagle zza sieci wyskoczył ogromny owad, dużo większy od spotkanych po drodze mrówników. Wszyscy odskoczyli. Pająk miał ze trzy metry długości, wyglądał przerażająco. Redgar na nic nie zważając rzucił się na potwora. Zręcznie wyskoczył do góry, i miał już robić zamach gdy pajęczak niespodziewanie plunął w niego klejącą pajęczyną, która przygwoździła go do ściany. Lucjan prędko swoje ręce utworzył w dziwaczny trójkąt i pchnął w owada na kilka metrów. Bam i Sam stali z tyłu nie wiedząc jak się zachować. Pająk upadł, lecz sprawnie znów stanął na nogi. Szarooki teraz zwinnie wysunął rękę na przód i cisnął w bestie kulą ognia. Na to ona nic nie mogła poradzić. Wszystko dookoła zaczęło się palić : sieci, jaja i ogromny owad. Poszukiwacz zapomniał o przyjacielu przygwożdzonym do ściany, który też zaczął się palić.
N0wak [ Generaďż˝ ]
Nawet fajne. Masz talent i rozwijaj go
wojtul [ Generaďż˝ ]
Up
[17] Dzięki
wojtul [ Generaďż˝ ]
Nikt nie ma jakichś uwag/ zastrzeżeń?
wojtul [ Generaďż˝ ]
Jak coś to ciąg dalszy :)
- Zdejmij mnie ! - krzyknął.
Lucjan szybko wyciągnął stary zardzewiały miecz, który spotkał po drodze i trzy razy przeciął pajęczynę. Redgar upadł w sporej wielkości kałużę.
- Lepiej stąd wiejmy - krzyknął Szarooki - Nie znam zaklęcia na wywołanie wody.
- Co?! Tu praktycznie cała jaskinia jest w pajęczynach! Spalimy się! - wrzasnął zdenerwowany Redgar i nie czekając na odpowiedź pobiegł dalej, w głąb.
To samo zrobili jego towarzysze. Zrobiło się bardzo ciepło. Okropnie to zdenerwowało tutejsze stworzenia, bo one kochają wilgoć. Nie zważając na nic mężczyźni biegli przed siebie, lecz ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Redgar tracąc nadzieję powiedział do Szarookiego.
- Jeśli nic nie zrobisz, to spalimy się...
Cały tunel zadymiło. Słychać było w oddali jakieś chrząkanie, jęczenie zwierząt. Bam nic nie widząc upadł na twardą ziemię. Szary uformował swoje ręce w kształt krzywego serca i odepchnął na chwilę dym.
- Nic to nie da. Umrzemy Lucjanie. Przez tą twoją głupią magię! - wrzasnął wojownik i upadł na kolana.
- Nie poddawaj się przyjacielu - próbował podtrzymać kompana na duchu - Wstawaj! Idziemy!
Redgar powoli wstał i obejrzał do tyłu. Bam i Sam ledwo zipieli podpierając się o siebie. Poszukiwacz artefaktów znów cisnął jakąś mocą i dym na chwilę zszedł z drogi. Zobaczyli duszącego się mrównika. Już umierał. W mękach.
- Opadnijcie! Na ziemię! - krzyczał Szary.
Wszyscy nawet się nie zastanawiając już leżeli. Czołgali się tak kilka minut. Wszędzie naokoło płonął ogień. Korytasz robił się coraz szerszy i szerszy. Czołgając się tak omijali kolejne martwe potwory. Weszli nagle do większego pomieszczenia. Tu już nie było pajęczyn i nic się nie paliło. Mogli już powoli wstać, chociaż dymu było pełno. Zaczęli biec do przodu ile sił w nogach. Wszyscy z uśmiechem na twarzy, bo mieli świadomość, że ogień już im nie zagrozi. Gdy zostawili dym z tyłu usiedli sobie na jakichś głazach. Redgar wyciągnął bukłak, napił się i podał dalej. Dym już do nich powoli dochodził, ale nie martwili się tym.
- Cudem żeśmy przeżyli - stwierdził Bam.
- Wolę to niż ubijać potwory własnoręcznie - zaśmiał się Szarooki.
- Proszę cię, nie korzystaj już z ognia. Przynajmniej teraz - powiedział Redgar.
Cała czwórka wstała i poszła dalej. Nie napotykali już na drodze żadnych pajęczyn. W ogóle nie było na drodze stworów. Po chwili zatrzymali się przed rozwidlenieniem korytarza. Były trzy korytarze do wyboru.
- Może się rozdzielimy? - zapytał Lucjan.
- Jeszcze czego. To by było zbyt niebezpieczne. Szczególnie w przypadku tych dwóch - wojownik wskazał braci palcem - Idziemy razem. ja proponuję iść środkiem.
- Noo...Środkiem - wykrztusił Sam.
- Zgoda. Więc chodźmy - rzekł magik i weszli w środkowy tunel.
Mieli wrażenie, że tunel ten był dość stromy, można było się sturlać na dół. Zwolnili kroku.
- Skąd jesteś? - spytał niespodziewanie Redgar Lucjana.
- Czy to ma w tej chwili jakieś znaczenie Redgarze? - odpowiedział.
- Z Asgorath?
- Widzę, że masz wątpliwości.
- Masz szare oczy. Tutaj to rzadkość. Jesteś z północy,nie mylę się?
- Tak naprawdę druhu, to nie wiem gdzie się urodziłem. Rodzice porzucili mnie jak byłem małym brzdącem. Znalazł mnie podobno jakiś handlarz, który następnie oddał mnie magowi.
- Igorowi? - dociekał.
- Tak. To dobry człowiek, traktuję go jak ojca.
- A to dlatego tak wielbisz magów. I ojciec każe dla siebie odnajdywać artefakty?
- No wiesz...muszę mu się jakoś odwdzięczyć. Uczył mnie, karmił...
- Rozumiem - rzekł cicho Redgar i nastała cisza.
Zeszli wreszcie na równe podłoże, Bam rzekł:
- Długo jeszcze?
Wszyscy na niego spojrzeli, a Lucjan się zaśmiał. Ciekawe co sobie pomyślał.
- Nogi mnie bolą i głodny jestem - nie dawał za wygraną jeden z braci.
- To wracaj jak chcesz - powiedział chłodno wojownik.
Ten już się nie odezwał, lecz miał obrażoną minę. Nagle usłyszali jakies dziwne dźwięki w głębi korytarza. Tak jakby jakiś ryk. Taki odgłos wydaje smok, gdy jest głodny. Bracia się zatrzymali, lecz Lucjan i Redgar byli zbyt ciekawi, co taki odgłos wydaje. Szli dalej, a wojownik wyciągnął powoli zakrwawiony miecz. Ryk był coraz głośniejszy. Bam i Sam stali dalej w miejscu, bojąc się ruszyć. Redgar skradając się, ukrył się za sporej wielkości głazem. To coś co wydawało te okropne dźwięki to olbrzymi jaszczur. Leżał na ziemi z wielką raną po boku. Nie miał siły by wstać. Dookoła krew. Wojownikowi aż zrobiło się przykro. Jednak nie miał wyboru. Wstał, zaczął się rozglądać, czy aby przypadkiem nie ma tu winowajcy, i podszedł do jaszczura. Miał ze dwa, może trzy metry długości. Ciało jego było pokryte zielonymi łuskami. Rana była dość duża, nie było szans na jego uratowanie. Podniósł miecz do góry i wbił prosto w grubą szyję gada. Ryk ustał. Szarooki podszedł do Redgara i poklepał go po plecach.
- Co mogło go zabić? - zapytał wojownik.
- Coś dużego - odpowiedział Lucjan - Coś co się nie boi.
- Cholera, gdybym miał jakieś eliksiry...
- Nic nie mogłeś zrobić. Ja też nie. Rana jest zbyt głęboka. By się tylko męczył.
Po chwili z ukrycia wyszli dwaj bojaźliwi bracia. Podeszli do gada i splunęli na niego w obrzydzeniu. Redgar nie wytrzymał, dwóch chwycił za gardła i trzymał w powietrzu.
- Miejcie chociaż odrobinę honoru! - krzyknął i ich upuścił.
- Sam zabijasz bez skrupułów, a nas pouczasz - warknął Sam.
Wojownik nic nie powiedział, tylko spuścił wzrok. Szarooki wiedział, że to dotknęło wojownika. Sam miał trochę racji. Ruszyli w dalszą drogę, wcześniej uzupełniając płyny i jedząc jakieś owoce od Lucjana. Po drodze napotkali kilka mrówników. Jednego ubił sam Bam, odrąbując mu łep tępym toporem. Oczywiście ofiarę wcześniej sparaliżował Szary. Po jakimś czasie napotkali szeroki korytarz z rozstawionymi materacami po bokach. Wszyscy byli zgodni, że trzeba było odpocząć. Sam, czyli wyższy z głupich braci, usiadł pierwszy na prowizorycznym łożu. Jak się okazało, były one oklejone jakimś niewidzialnym śluzem. A najgorsze, że ten śluz był lepki. I to bardzo. Cała trójka musiała go odrywać od materaca. Dużo się przy tym naśmieli. Okropnie zmęczeni położyli się na twardej, brudnej ziemi, lecz im to nie przeszkadzało. Zaczęli ze sobą gawędzić.
- Czemu tak drwiłeś sobie Redgarze z Herolda, gubernatora? - zapytał Lucjan z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
- Nie znasz go - zaczął wojownik - To straszny cwaniak. Pierwszy raz spotkaliśmy się w takim obozie. Zostałem zwerbowany do buntowników. Pamiętasz ostatnią wojnę, hę? Mroczna armia zdobyła już ponad pół kraju, a armia króla została zdziesiątkowana. Gdyby nie my - buntownicy - to teraz wszyscy ludzie byliby niewolnikami.
- No ale gdzie w tym Herold? - dopytywał sie Szary.
- Buntownicy tworzyli obozy. Wszędzie. W lasach, jaskiniach...i ja byłem w takim obozie. Pamiętam to jak dziś, wszędzie wojownicy, odważni i gotowi do walki o każdej porze dnia. I był tam też nasz gubernator. Zawsze był takim lekkim tłuścioszkiem. W pierwszy dzień zostałem przydzielony do zwiadu. Z Heroldem i z takim jednym. Mieliśmy iść do wielkiej doliny, niedaleko miasta Denver. No i poszliśmy. Z początku nic strasznego, rozglądaliśmy się na boki, gdy tu nagle pięciu na nas wyskakuje. Herold rzucił broń i uciekł. Zostaliśmy we dwoje. Tamtego zabili, ja jakoś uszedłem z życiem. Mieli mnie upiec i zjeść, ale uciekłem w ostatniej chwili. Gdy wróciłem, dowiedziałem się, że wszyscy mnie mieli za nieżywego. Herold rozpuścił plotkę, że TO ON walczył z dziesięcioma, a my żeśmy się przyglądali. Mówił że nie zdołał nas obronić, bo to wszystko działo się szybko. I że bandyci zwiali z naszymi ciałami, a on nie miał siły walczyć, więc wrócił do obozu.
- Nieźle to wykombinował - zaśmiał sie Lucjan.
- Ale to nie przez to tak go traktuję. To tak naprawdę podły pies. Po wojnie został baronem Denver. Czemu, zapytasz. Ano był szlachcicem królewskiej krwi, czego nikt wtedy nie wiedział. No i dorobił się grosza, taplał się w złocie. Był okrutnym i zakłamanym człowiekiem. Wtrącił mnie nawet do więzienia.
- Musiał mieć jakiś powód - wtrącił Poszukiwacz Artefaktów,
- Ano miał. Zawitałem do Denver świeżo po wojnie, jako wielki bohater. Rozeszło się to po całej okolicy, w mieście witali mnie jak króla. Herold oczywiście mi zazdrościł i kazał mnie wrzucić do lochu.A wiesz dlaczego? Rozpuścił plotkę, że zgwałciłem trzy kobiety, w tym jedną elfkę. Rozumiesz? Elfkę! - splunął Redgar.
Lucjan słuchając wziął stare szmaty leżące obok materaca i ruchem ręki podpalił je.
- O nie! Znowu? - marudził Bam.
- Zimno się zrobiło, więc pomyślałem, żeby rozpalić ogień - odpowiedział Szarooki - opowiadaj dalej Redgarze.
- No i dużo ludzi mu uwierzyło - ciągnął - Wierzysz w to? Potem wylądowałem pod sądem, chcieli mi łep ściąć. Jakoś udało mi się przebłagać sędziego i puścił mnie wolno. Nie tylko mnie dotknęła ta złośliwość pana barona. Przez niego zginęło wiele ludzi. Niewinnych ludzi. Zarzucono mu wiele zbrodni. Między innymi krwawe zamieszki wieśniaków, oraz liczne zabójstwa. No i udowodniono mu trochę tych wyczynów, więc przestał być wysokiej rangi baronem. On myślał, że ja o tym nie wiem. Wręcz przeciwnie - wiem, i to dobrze. A ostatnio, zapewne słyszałeś, wybuchły zamieszki przeciw władzy w Yeavell, tam gdzie został gubernatorem. Rozumiesz? Tam gdzie on, tam kłopoty. Zawsze mnie denerwował, ale cóż...taki człowiek.
- I on rwał się do walki z demonami...- zaśmiał się Szary.
- Dobra, idziemy. Nie możemy zasypiać. Dorwałyby nas mrówniki, albo inne gówno - rzekł Redgar i wstał.
wojtul [ Generaďż˝ ]
Up