GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Wstęp mojego opowiadania.

22.11.2010
22:17
smile
[1]

k42a_ [ The Blues ]

Wstęp mojego opowiadania.

Witam, chciałbym prosić Was abyście znaleźli troszkę czasu i przeczytali początek mojego opowiadanie, które właśnie piszę i napisali parę zdań swojej opinii.



Dwudziesty kilometr. Dwudziesty przejechany kilometr w ciężki piasku. Ta myśl chodziła Andrzejowi po głowie. Jechał już dwudziesty kilometr, a na dzisiaj ogólnie miał zaplanowane osiemdziesiąt. Z czego prawie sześćdziesiąt na grząskim piasku… Już kilkaset metrów po wjechaniu na trudny teren zaczął żałować swojej decyzji, że te sobotnie popołudnie spędza męcząc się na rowerze zamiast wylegiwać się na łóżku. Jednak w tej chwili jest już taka daleko i tak głęboko w lesie, że nie ma sensu zawracać. Tym bardziej, że jeszcze trochę i wjedzie na jakże miły w tej chwili, asfalt… Ta myśl chodziło mu po głowie od kilku dobrych chwil – asfalt i lekka jazda z górki.

Z obu stron otaczały go wysokie drzewa, ale czego można się spodziewać jadąc lasem? Dobrze, że droga jest prosta i szeroka (co nie zawsze równa się z łatwą i przyjemną do jazdy na rowerze) i nie ma raczej szans aby zjechać w zły zakręt i się zgubić. W pewnej chwili usłyszał w oddali przejeżdżający pobliskimi torami pociąg. Jadąc od kilkudziesięciu minut w ciszy dźwięk pociągu wydał mu się dziwny i nienaturalny. Może to też wina zmęczenia… Andrzej jechał teraz skupiony na dźwięku który wydobywał się z pociągu – głuchy, mechaniczny i niezbyt przyjemny dla uszu. Jadać właśnie w taki sposób rowerzysta o mały włos nie potrącił przebiegającej właśnie przez całą szerokość drogi wiewiórki. Starając się ja ominąć wykonał tak nienaturalny ruch kierownicą, że runął razem z rowerem na piasek, który od dłuższego czasu bardzo go denerwował, a teraz jego niechęć zmieniła się w nienawiść…

Jako, że upadł prosto na piasek, na dodatek w środku lasu, jego wypadek nie był zbytnio słyszalny, ani też efektowny. Po prostu – wykręcił kierownicę, która następnie wyleciała mu z rąk i upadł boczną częścią ciała na ziemię.

Z początku nie wiedział dobrze co się stało, jednak po kilku sekundach jego kontakt ze światem wrócił do normy. Uświadomił sobie, że chciał wyminąć wiewiórkę, przez co sam upadł, a razem z nim jego rower, który jak się później okaże, doznał małe uszczerbku… Po krótkiej chwili podniósł się i rozejrzał wokół. Leżał w miejscu, które nie wyróżniało się niczym nadzwyczajnym – z obu stron wysokie drzewa, pod nim masa piasku, a z nieba świeciło ostre Słońce kompletnie nie zasłonięte przez chmury. Zdał sobie sprawę, że okulary przeciwsłoneczne, w których pokonywał drogę są zbite – na lewym szkiełku pojawiła się charakterystyczna pajęczynka, do tego prawy uchwyt był całkowicie luźny. Najwyraźniej upadając uderzył w jakiś mały kamyk. Jednak go zajmowała inna sprawa – z jego kolana lało się sporo krwi. Myśląc, że w małej torebce przypiętej do roweru będzie coś czym można będzie opatrzyć ranę ruszył w jego stronę.

Gdy już do niego podszedł zobaczyć, że kierownica jest całkowicie pogięta, a do tego przednie koło ma wygięte kilka szprych. Widząc to zaklął, a następnie zaczął szukać opatrunków albo czegoś czym mógłby je zastąpić. W swoim mini bagażu znalazł jednak tylko dwie paczki chusteczek, ale z drugiej strony lepsze to niż nic. Usiadł z wyprostowaną lewą nogą (czyli tą, na której kolano było uszkodzone) i polewając ranę wodą mineralną starał się zatamować krwawienie. Krew przestała lecieć ciurkiem po kilkudziesięciu sekundach, jednak nie sądzę aby w jakikolwiek sposób pomogło jej w tym polewanie wodą… Widząc, że krew już nie leci, przyłożył do kolana kilka chusteczek i oczyścił miejsce i okolice w których pojawiło się uszkodzenie, a następnie kolejną chusteczką wykonał imitację opatrunku. Złożył chusteczkę na pół, przyłożył do zranionego kolana po czym sznurkiem który znalazł w kieszenie obwiązał sobie nim dookoła kolano, tak aby chusteczka się trzymała.

22.11.2010
22:18
smile
[2]

..::BaM::.. [ Centurion ]

Mało takich wątków było? spierdalaj i kup sobie pegazusa

Kocham twoją ripostę : D

22.11.2010
22:31
[3]

Zenedon [ Burak cukrowy ]

Pulitzer jak nic.

22.11.2010
22:35
smile
[4]

k42a_ [ The Blues ]

Dziękuje za ten komplement, ale prosiłbym o jakieś w miarę normalne opinie, nawet te złe. :)

22.11.2010
22:36
smile
[5]

PaWeLoS [ Admiral ]

Beznadziejne.

22.11.2010
22:36
[6]

kefirek09 [ Senator ]

Nawet ok, tylko to zdanie nie ładnie brzmi:

Krew przestała lecieć ciurkiem po kilkudziesięciu sekundach, jednak nie sądzę aby w jakikolwiek sposób pomogło jej w tym polewanie wodą…

22.11.2010
22:51
[7]

k42a_ [ The Blues ]

Już cały początek, do tego poprawiony. Zachęcam do czytania i oceniania.


Dwudziesty kilometr. Dwudziesty przejechany kilometr w ciężkim piasku. Tylko ta myśl chodziła Andrzejowi po głowie. Jechał już dwudziesty kilometr, a na dzisiaj miał zaplanowane w sumie osiemdziesiąt. Z czego prawie sześćdziesiąt na grząskim piasku… Już kilkaset metrów po wjechaniu na trudny teren zaczął żałować swojej decyzji, że te sobotnie popołudnie spędza męcząc się na rowerze zamiast wylegiwać się na łóżku. Jednak w tej chwili jest już zbyt daleko i głęboko w lesie, że nie ma sensu się zawracać. Tym bardziej, że jeszcze trochę i wjedzie na jakże mile kojarzący się w tej chwili asfalt. Ta myśl chodziło mu po głowie od kilku dobrych chwil – gładki asfalt i lekka jazda z górki.

Z obu stron otaczały go wysokie drzewa, ale czego można się spodziewać jadąc lasem? Dobrze, że droga jest prosta i szeroka (co nie zawsze równa się z łatwą i przyjemną do jazdy na rowerze) i nie ma raczej szans aby zjechać w zły zakręt i się zgubić. W pewnej chwili usłyszał w oddali przejeżdżający pobliskimi torami pociąg. Jadąc od kilkudziesięciu minut w ciszy dźwięk pociągu wydał mu się dziwny i nienaturalny. Może to też wina zmęczenia… Andrzej jechał teraz skupiony na dźwięku który wydobywał się z przejeżdżającego niedaleko pojazdu – głuchy, mechaniczny i niezbyt przyjemny dla ucha. Jadąc, będąc zamyślonym i zasłuchanym w dźwięk, rowerzysta o mały włos nie potrącił przebiegającej właśnie przez całą szerokość drogi wiewiórki. Starając się ją ominąć wykonał tak nienaturalny ruch kierownicą, że runął razem z rowerem na piasek, który od dłuższego czasu bardzo go denerwował, a teraz jego niechęć zmieniła się w nienawiść…

Jako, że upadł prosto na piasek, na dodatek w środku lasu, jego wypadek nie był zbytnio słyszalny, ani też efektowny. Po prostu – wykręcił kierownicę, która następnie wyleciała mu z rąk i upadł boczną częścią ciała na ziemię.

Z początku nie wiedział dobrze co się stało, jednak po kilku sekundach jego kontakt ze światem ludzi wrócił do normy. Uświadomił sobie, że chciał wyminąć wiewiórkę, przez co sam upadł, a razem z nim jego rower, który jak się później okaże, doznał małego uszczerbku… Po krótkiej chwili podniósł się i rozejrzał wokół. Leżał w miejscu, które nie wyróżniało się niczym nadzwyczajnym – z obu stron wysokie drzewa, pod nim masa piasku, a z nieba świeciło ostre słońce kompletnie nie zasłonięte przez chmury, przez co ostro dawało swoimi promieniami po oczach. Dzięki temu zdał sobie sprawę, że okulary przeciwsłoneczne, w których pokonywał drogę (tę i kilka wcześniejszych) są zbite – na lewym szkiełku pojawiła się charakterystyczna pajęczynka, do tego prawy uchwyt był całkowicie luźny. Najwyraźniej upadając uderzył w jakiś mały kamyk lub inną przeszkodą mogącą uszkodzić okulary. Jednak zajmowała go inna sprawa – z jego kolana lało się sporo krwi, co było dość rzadko spotykane przy takich upadkach. Najwidoczniej w miejscu w którym upadł musiało leżeć sporo małych kamieni. Myśląc, że w małej torebce przypiętej do roweru będzie coś czym można będzie opatrzyć ranę, ruszył w jego stronę.

Gdy już do niego podszedł zobaczyć, że kierownica jest całkowicie pogięta, a do tego przednie koło ma wygięte kilka szprych. Widząc to zaklął, a następnie zaczął szukać opatrunków albo czegoś czym mógłby je zastąpić. W swoim mini bagażu znalazł jednak tylko dwie paczki chusteczek, ale z drugiej strony lepsze to niż nic. Usiadł z wyprostowaną lewą nogą (czyli tą, na której kolano było uszkodzone) i polewając ranę wodą mineralną starał się zatamować krwawienie. Krew przestała lecieć ciurkiem po kilkudziesięciu sekundach, jednak nie sądzę aby w jakikolwiek sposób pomogło jej w tym polewanie wodą… Widząc, że krew już nie leci, przyłożył do kolana kilka chusteczek i oczyścił miejsce wraz z okolicami w których pojawiło się uszkodzenie, a następnie kolejną chusteczką wykonał imitację opatrunku: złożył chusteczkę na pół, przyłożył do zranionego kolana po czym sznurkiem który znalazł w kieszeni obwiązał sobie nim dookoła kolano, tak aby chusteczka się trzymała i chociaż w najmniejszym stopniu ochraniała kolano.

Zrobiwszy to ponownie wstał i wziął kilka dużych łyków napoju ze swojego bidonu, w którym zapas wody powoli się kończył. Zaspokoiwszy swoje pragnienie Andrzej stanął w miejscu i zaczął rozglądać się wokół siebie. Kompletnie nie miał pomysłu co zrobić. Rower jest niezdatny do jazdy, to pewne. Do najbliższej drogi ma jakieś dziesięć kilometrów, a w pobliżu raczej nie ma i nie będzie żadnych ludzi, bo kto mądry w sobotnie popołudnie, kiedy to temperatura powietrza dochodzi do trzydziestu stopni Celsjusza chodzi po lesie, na dodatek po jego samym środku? O zatelefonowaniu też nie ma mowy, bo nie wziął nawet komórki. Zresztą, po co komórka w czasie gdy jeździ rowerem. I tak nawet jakby ktoś dzwonił, zawsze ma założone słuchawki na uszach więc nie ma szans na to aby usłyszeć dzwonek telefonu. Na dodatek nikomu nie mówił dokąd jedzie i że w ogóle gdziekolwiek się wybiera… Myśląc o tym, rowerzysta wpadał w coraz większą panikę… Co prawda mógłby też przejść piechotą te dziesięć kilometrów (jakby szedł wzdłuż torów to skróciłby sobie drogę nawet o dwa kilometry), ale mając kolano w takim stanie dojdzie tam najwcześniej jutro o poranku, a noga będzie w stanie zaawansowanego gnicia.

Postanowił jednak wziąć się w garść i zacząć myśleć racjonalnie. Pierwsze na co wpadł to sprawdzenie jakie przedmioty ma w ogóle ze sobą i w jaki sposób mógłby je wykorzystać. Jednak to co zobaczyłby bardzo odchodziło od tego co chciałby zobaczyć. Na drogę zabrał ze sobą jedynie wyżej wspomniane chusteczki, do tego zapalniczkę, odtwarzacz mp3, dwa Snikersy oraz dwa banknoty dwudziestozłotowe. Chcąc zachować dobrą minę do złej gry powiedział po cichu, że w najgorszym razie mógłby rozpalić ognisko przy pomocy zapalniczki i banknotów. Jednak w tym momencie nie było mu do śmiechu.

Podsumowując jego sytuację to był najprawdopodobniej sam w środku lasu, z ranną nogą, bez żadnego sposobu na to aby dostać się do świata cywilizowanego. Jedyne co mógł zrobić to usiąść i czekać. Być może ktoś wpadnie na taki sam głupi pomysł jak on i tej porze wybierze się na wycieczkę rowerową. Albo całkiem przypadkiem przejedzie tędy jakiś samochód, którym najpewniej będzie kierować nieletni wyrostek, jeżdżąc głównie lasami aby nie złapała go policja. Jedna rzecz była jednak coraz bardziej pewna – ta, że przyjdzie mu tu spędzić noc…

***

22.11.2010
23:02
smile
[8]

miczek2008 [ Generaďż˝ ]

"męcząc się na rowerze zamiast wylegiwać się na łóżku" ja bym wywalił to pogrubione słowo. Oprócz tego bardzo fajny wstęp.

#edit
jakiś pomysł na tytuł opowiadania?

22.11.2010
23:12
[9]

k42a_ [ The Blues ]

Co do tytułu się jeszcze nie zastanawiałem, ale jakbym miał teraz z miejsca coś zapodać to nazwałbym to 'Rowerzysta'. :P

22.11.2010
23:16
[10]

promilus1 [ Człowiek z Księżyca ]

Przecinki, zbędne słowa... ale takie rzeczy to korekta w wydawnictwie ci poprawi;) Gdybys tu wrzucił fragment jakiegoś bestselleru (że niby to twoje opowiadanie) i poprosił o opinię to gwarantuje ci, że też dostałbyś wiele rad, co powinieneś poprawić.
Mi się to dobrze czytało i czekam na ciąg dalszy. To jakiś horror będzie?

22.11.2010
23:19
[11]

k42a_ [ The Blues ]

promilus --> miło mi to słyszeć. Co do opowiadania - tak, w pierwotnym założeniu miało być horrorem, albo czymś co by chociaż miało go przypominać. Na razie postarałem się o jakiś wstęp, jutro wieczorem posiedzę z godzinkę i postaram się bardziej rozwinąć akcję. :) Nie piszę dokładnie co będzie, bo chcę zachować odpowiednie napięcie. ;)

22.11.2010
23:25
[12]

Konrad Wallenrod [ Major ]

"Podsumowując jego sytuację ..."

Sądzę, że lepiej pasowałoby coś w stylu " Jego sytuacja była na wskroś beznadziejna. Znalazł się sam pośrodku ciemnego lasu, z krwawiącą nogą, bez nadziei aby wydostać się z tego bagna przed świtem "

Aczkolwiek to kwestia doboru słów i warsztatu literackiego. Zbytnio bym się tym nie przejmował. Ćwicz - tylko to mogę poradzić.

Co nie zmienia faktu, że czyta się dobrze.

spoiler start
Nie uważam się za autorytet w kwestiach pisania i zdaję sobie sprawę, że moja poprawka może wzbudzać uśmiech politowania u znawców tematu
spoiler stop

22.11.2010
23:48
[13]

Salado. [ Generaďż˝ ]

Co prawda mógłby też przejść piechotą te dziesięć kilometrów (jakby szedł wzdłuż torów to skróciłby sobie drogę nawet o dwa kilometry), ale mając kolano w takim stanie dojdzie tam najwcześniej jutro o poranku, a noga będzie w stanie zaawansowanego gnicia.

nie jestem medykiem, ale czy rozchodzenie zranionej nogi prowadzi do jej gnicia? musiałoby dojść do jakiegoś strasznego zakażenia, upadek na piasek, nie mógłbym chyba zabrudzić rany tak bardzo, żeby jakaś gangrena rozprzestrzeniła się tak szybko

moim zdaniem warto by sytuacje dotycząca świata rzeczywistego były realistyczne (w miarę możliwości - tu akurat taką widzę, wystarczy troche zmienić lub pominąć)

23.11.2010
00:30
[14]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

Wystarczy pierwszy akapit przeczytać - dno niestety.

23.11.2010
07:22
[15]

Rares [ Melancholik ]

Sam miałem zacząć pisać jakieś opowiadanie. Twojego jeszcze nie czytałem, ale przeczytam po szkole.

23.11.2010
14:08
[16]

k42a_ [ The Blues ]

up.

i proszę, jeśli ktoś ma do napisanie coś niemiłego, to żeby zrobił to z klasą i jakimkolwiek uzasadnieniem, bo np post [14] świadczy o bardzo wysokim poziomie debilizmu użytkownika.

23.11.2010
14:11
[17]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

Ojej, urażona duma mistrza pióra się odezwała. Zacznij dziecko od czytania - przeczytaj tysiąc książek, setki opowiadań, a potem ewentualnie bierz się za pisanie czegokolwiek. Te twoje wypociny to póki co czystej wody grafomania na poziomie trójkowego wypracowania gimbusa.

23.11.2010
14:15
[18]

k42a_ [ The Blues ]

[17] Przez pół doby czekałeś na to, aż odpowiem na twojego żenującego posta? Doczekałeś się w końcu...


przeczytaj tysiąc książek, setki opowiadań,
Ta, żebyś ty chociaż 10% tego przeczytał...

a potem ewentualnie bierz się za pisanie czegokolwiek.
Rozumiem, że jeśli nie przeczytałem paru tysięcy książek i opowiadań to nie ma co się brać za jakiekolwiek próby pisania?

Te twoje wypociny to póki co czystej wody grafomania na poziomie trójkowego wypracowania gimbusa.
Jeśli za takie coś dałbyś trójkę nie chciałbym być twoim uczniem... Poza tym skoro mówisz, że to co napisał to dno dna, może sam coś napiszesz?

23.11.2010
14:33
[19]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

Uważaj noblisto literacki, żebyś nie zapowietrzył. Ale jednego faktycznie nie można ci odmówić - niezmąconej wiary we własny geniusz.

23.11.2010
14:37
smile
[20]

kosik007 [ FreeLancer ]

[1] zapomniałeś na końcu dodać jeszcze, że opatrunek robił za pomocą chusteczki

23.11.2010
14:44
[21]

Mada Fakir [ Bel-Shamharoth ]

Prosisz o opinię, tak więc przyjmij też tą negatywną. Nie jest to najlepsze opowiadanie, jakie czytałem, nie odczuwałem tego "kufa, co jest dalej?!" musiałem się trochę zmuszać do czytania. I jak do cholery wywracając się na piasku rozwalił nogę i cały rower?

23.11.2010
14:48
[22]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

Treści nie ma co oceniać, bo jest to przede wszystkim fatalnie napisane - w zasadzie każde zdanie jest złe pod względem stylu.

23.11.2010
15:04
[23]

k42a_ [ The Blues ]

Mada Fakir --> czy ja gdzieś napisałem, że nie przyjmuję negatywnych opinii? Proszę tylko o to, aby wygłaszać ją z dobry argumentami nie pisać teksty w stylu: Wystarczy pierwszy akapit przeczytać - dno niestety.. Muszę przyznać, ze autor tego zdania jest kozakiem, skoro po pierwszych kilkunastu zdaniach jest w stanie ocenić cały tekst...

Baron Samedie --> czegoś tu nie rozumiem... Ok, tekst nie jest napisany jakoś mega wybitnie, ale kilkoro użytkowników przed tobą napisało, że czytało sie im całkiem miło i czekają na ciąg dalszy. Jasne, mogło się tobie te opowiadanie nie spodobać, ale chcesz krytykować rób to z klasą.


Ale nie bójcie się, wieczorkiem zapodam ciąg dalszy, który jest już po części napisany, ale chcę go jeszcze trochę rozwinąć.

23.11.2010
22:29
[24]

k42a_ [ The Blues ]

Zapowiadany ciąg dalszy. Mile widziane pozytywne opinie, ale te negatywne również się przydadzą. ;) Byle były mądrze napisane...


Promienie rzucane przez słońce między konarami drzew stawały się coraz krótsze. Dawało się to odczuć również przez lekki spadek temperatury. Niebo robiło się coraz bardziej szare, słońce chowało się za horyzontem, który wyznaczały wysokie korony rosnących wokół modrzewi, a zegarek w odtwarzaczu mp3 naszego bohatera pokazywał, że od feralnego upadku minęło prawie czterdzieści minut. Ranne kolano już tak nie piekło, a nawet chwilami dawało o sobie zapomnieć. Godzinę wcześniej byłoby to pewnie największe zmartwienie Andrzeja, jednak teraz miał na głowie kilka innych spraw. Jedną z nich było wydostanie się przed zmrokiem z tego cholernego lasu. Jednak z każdą minutą zamiar ten stawał się coraz mniej realny…

Jakiekolwiek próby naprawy uszkodzonego roweru spełzły na niczym, a równocześnie z tym szanse na samodzielne wyjście z tego bagna. Pomimo tego, że noga już tak nie doskwierała to dalej nie był w stanie przejść tego sporego kawałka drogi do najbliższych zabudowań od których dzieliło go kilkaset hektarów lasu, ciągnącego się przez kilka dobrych kilometrów. Postanowił jednak podnieść się i zobaczyć co znajduje się w lesie, dopuszczając do siebie myśl, że praktycznym byłoby w czasie tej wycieczki, znalezienie sobie jakiegoś miłego miejsca na sen, bo opcja spania na środku leśnej drogi niezbyt mu się podobała.

Przeszedł nie więcej niż czterysta metrów, po których natrafił na martwego królika. Nie były to jednak zwyczajne zwłoki zwierzęcia – całe ochlapane krwią, z wydłubanymi oczyma i naderwanym uchem. Widząc pierwszy raz takie coś rowerzysta o mały włos nie puścił pawia. Powstrzymał się jednak od tego, biorąc kilka głębokich wdechów przeponą. Kilkanaście metrów dalej znalazł kolejne ciało królika, ale w minimalnie lepszym stanie. Również był cały umazany krwią, a poza tym obie pary kończyn miał związane sznurkami w supełki. Ten widok rozwiał jego wątpliwości, mówiące, że mogło to zrobić dzikie zwierze… No bo jakie zwierze umie wiązać supły? Mimo swojego bardzo dużego strachu, który powoli przeradzał się w panikę, postanowił zabrać oba ciała i zakopać je w ziemi. Nie ma się czemu dziwić, w końcu był bardzo wierzącym chrześcijaninem. W niemałym strachu podniósł obie pary zwłok, a następnie ruszył w przeciwną stronę, do miejsce w którym zdarzył się wypadek…

Przez cały ten czas, od momentu upadku do chwili gdy znalazł martwe zwierzęta, nie usłyszał żadnego naturalnego dźwięku, oprócz kilku przekleństw, które wypowiadał sam do siebie. Po głowie chodziło mu coraz więcej dziwnym i niepokojących myśli – kto i dlaczego zamordował króliki które właśnie niósł, czy zdarzy się jeszcze więcej niepokojących rzeczy i ta, która chodziła mu od samego początku – gdzie spędzie tę noc? Potwierdzenie tego, że nie myśli racjonalnie właśnie nadeszło. W momencie gdy doszedł do roweru zorientował się, że nawet gdyby chciał to nie może pochować tych królików z powodu braku czegokolwiek do kopania i odpowiedniego miejsca – w lesie nawet rękoma nie wykopie tak dużej dziury, aby zmieścić w nią dwoje dość sporych królików. Dotarło to do niego dopiero teraz i jego niepokój oraz zdenerwowanie dalej rosły… Położył ciała pod pobliskim drzewem i przykrył je reklamówką, którą znalazł nieopodal. Widząc ten jakże dziwny obraz – dwa martwe króliki leżące pod wilgotną reklamówką – Andrzej pomyślał, że niepotrzebnie zabierał je z lasu. Niepotrzebnie w ogóle do niego wchodził. Niepotrzebnie wybierał się dzisiaj na wycieczkę… Ale chcąc nie chcąc było już za późno na takie rozmyślanie. Na dodatek wizja snu w tym jakże ponurym miejscu stawała się coraz bliższa i realniejsza, z czasem stała się wręcz pewna…

***

Temperatura powietrza od czasu upadku bardzo spadła. Na niebie w ogóle nie było widać słońca, jedynie małą kulkę w oddali na niebie, który był księżyc. Było jednak jeszcze na tyle jasno, że rowerzysta widział swoje najbliższe otoczenie, a gdyby dobrze wytężył wzrok, nawet to co jest w oddali. Ale on w tej chwili nie tym się interesował. Od pewnego czasu zaakceptował fakt, że przyjdzie mu spać na łonie natury… W czasie swojego spaceru po lesie, oprócz znalezienia królików, kilkadziesiąt metrów wcześniej, ujrzał dość pokaźne drzewo, do którego można było wejść poprzez niewielką dziurę u jego podnóża… Jednak w tamtej chwili, nie dopuszczał na poważnie do siebie myśli, że przyjdzie mu spędzić noc w takim miejscu. Siedząc tak na zboczu drogi i powoli zdając sobie sprawę z tego, że jego szanse na wydostanie się z lasu spadły niemal do zera, przypomniał sobie o tym odkryciu.

Z trudem podniósł się z podłoża, razem ze sobą postawił rower, zapalił w nim lampkę i ruszył w stronę lasu. O ile na drodze było co najwyżej szarawo, to w lesie panował praktycznie całkowity mrok. Na szczęście kilka dni temu zmieniał światło w rowerze, a co za tym idzie świeciło mocnym i wyraźnym promieniem, dzięki czemu świetnie sprawdziło się jako gigantyczna latarka w ciemnym lesie. Kuśtykając na jednej nodze i prowadząc z drugiej strony uszkodzony pojazd doszedł wreszcie do konaru. Ustawił rower w taki sposób aby blask lampy padał dokładnie na ‘wejście’ do drzewa. Lekko pochylając się (widząc to wejście z daleko wydawało się być małym, jednak teraz okazało się być dość spore).

Jako, że dzieciństwo spędzał dość biernie, była to jego pierwsza wizyta we wnętrzu drzewa. Wchodząc do niego, nie wiedział czego ma się spodziewać, ale na pewno nie tego co właśnie tam ujrzał. W momencie gdy był od pasa w górę już we wnętrzu, na samym dnie ujrzał kolejne zwłoki zwierzęcia – tym razem lisa. Przez te kilka sekund w ciągu których zdążył przyjrzeć się martwemu zwierzęciu dostrzegł, że ma odcięty ogon, a rude futro całe zaplamione krwią. Jednak przez ten krótki czas całą jego uwaga skupiła się głównie na tułowiu lisa, które było rozcięte od samej szyi aż do miejsca w którym zaczyna się ogon. Gdy dotarło do niego co znajduje się w drzewie, odruchowo chciał wyskoczyć ze środka. Zrobił to jednak tak niefortunnie, że z całym impetem uderzył tyłem głowy w konar.

23.11.2010
23:05
smile
[25]

Hitmanio [ Legend ]

Fajnie się to czyta, aczkolwiek nie odczuwam żadnego niepokoju. Ale pewnie się rozkręci, prawda? :)

Masz czytelnika!

23.11.2010
23:51
[26]

k42a_ [ The Blues ]

Ale pewnie się rozkręci, prawda? :)
Również mam taką nadzieję, ale szczerze mówiąc nie mam nawet pomysłu jak to ładnie zakończyć. :) Ale w końcu sam Stephen King zaczynał większość swoich książek nie wiedząc jak je zakończy.

Tak czy siak dziękuje za pozytywną opinie i proszę o więcej wpisów z własnymi odczuciami.

24.11.2010
11:25
smile
[27]

The Joker [ Legent ]

Nie bardzo wiem co do wiary chrześcijańskiej ma zakopanie martwego królika. Też nie spotkałem się z "morderstwem" zwierząt, raczej nikt tak nie mówi. Ja bym to zdecydowanie poprawił, bo mnie bardzo razi. Ale próbuj, pisz, jak ci to sprawia ochotę...

24.11.2010
12:44
smile
[28]

eryk10 [ Bond_007 ]

Bardzo dobre opowiadanie ;) Nawet trochę wciąga w czytanie :D Czekam na ciąg dalszy...

24.11.2010
13:31
[29]

Hawkman [ Generaďż˝ ]

- jedynie małą kulkę w oddali na niebie, który był księżyc.
artystyczne porównanie - Kulki do księżyca - boskie ! tylko Ci trochę z odmianą nie wyszło ;/

24.11.2010
14:08
[30]

k42a_ [ The Blues ]

Podbijam!

The Joker --> jasne, rozumiem, że w tekście jest trochę błędów zarówno stylistycznych jak i językowych, ale myślę, że to z czasem się poprawie. Tak czy siak dzięki za komentarz.

eryk10 --> dzięki, ale może postarałbyś się o jakiś większy opis swoich wrażeń? :)

Hawkman --> to raczej nie jest błąd z odmianą, ale gapiostwo spowodowane tym, że dość szybko pisałem i palec uderzył nie w ten klawisz w który powinien. :)

24.11.2010
15:25
[31]

k42a_ [ The Blues ]

^^

24.11.2010
21:02
smile
[32]

k42a_ [ The Blues ]

zapraszam do czytania

24.11.2010
21:20
[33]

Mac94 [ TF2 Player ]

A może byś tak zmienił to, że zamiast lekkiego zranienia nogi..pękła mu kość? Poczuł straszliwy bul, na tyle mocny, że przez kilka minut nie mógł oddychać normalnie, a co już mówić o podniesieniu z ziemi...; ] No bo kurde zbita noga, 10 km..max 2-3h drogi..nie więcej. Reszta jest ok, fajnie czyta. Wez dodaj jakieś nagie laski, transforemerów, orki i będzie hit.

24.11.2010
22:09
[34]

k42a_ [ The Blues ]

Dobra, można powiedzieć, że ma już zakończenie historii w głowie tylko muszę pomyśleć, jak ją ładnie ubrać w słowa oraz nauczyć się na sprawdzian z historii więc zapraszam do czytanie kolejnej części mojej opowieści. Proszę was również o wytknięcie wszystkich błędów metaforycznych i ortograficznych, bo już nie miałem ochoty sprawdzać.


(ciąg dalszy poprzedniego akapitu) W tym momencie jego zdenerwowanie i bezradność sięgnęły zenitu – zaczął klnąć tak głośno, że pasażerowie pociągu przejeżdżającego kilkaset metrów dalej mający otwarte okno, mogli usłyszeć jego głośny krzyk. Gdy już się opanował, wziął rower pod ramie i czym prędzej zaczął biec w stronę miejsca gdzie las przechodził w drogę.

Po krótkiej chwili, cały zadyszany i wystraszony, dobiegł w końcu do celu. Panował już spory półmrok, ale zauważył na trawie odcisk jaki zostawił rower położony przez niego w tym miejscu. Jednak od razu coś go zaniepokoiło – pod drzewem gdzie położył ciała królików nie było po nich śladów. Ani po reklamówce. W tym momencie poczuł jak kropelki moczu spływają mu po udzie… Kompletnie nic nie myśląc, zaczął krzyczeć na cały głos wyrażenie typu „pomocy”, „ratunku”, „jest tu kto” oraz inne zdanie które zwykle krzyczą ludzie będący wystraszeni i kompletnie bezradni. Od początku był przekonany, że i tak nikt go nie usłyszy, ale postanowił krzyczeć aby chociaż trochę rozładować napięcie, które z sekundy na sekundę stawało się coraz większe i doprowadzało go do coraz większej paniki. W momencie gdy ucichł z lasu dobiegł go dźwięk pękającej gałęzi. Zimny i paraliżujący dreszcz przebiegł go po kręgosłupie. Po głowie chodziły mu setki pytań i odpowiedzi na to, co mogło połamać tę gałąź… Nie wiedząc co robić, powiedział po cichu i nie pewnie – Halo, jest tam kto? Wiedząc, że nikłe są szanse na to aby ktoś odpowiedział doszedł do wniosku mówiącego o bezsensowności wypowiedzianych słów. Znowu ten sam dźwięk, tym razem kilka metrów bliżej. Zaczął energicznie cofać się do tyłu, na drugą stronę drogi, której pobocze było trochę szersze i od lasu oddzielał ją spory pas ziemi. Spodziewał się kolejnego odgłosu łamania, ale nagle w jego stronę poleciała szyszka. Mogło się to wydawać komiczne, że w tak poważnej chwili z lasu wylatuje latająca szyszka, ale mu bynajmniej nie było do śmiechu. W tym momencie tę szyszkę mógł porównać do samolotu uderzającego w WTC. Tak się cofając, w końcu potknął się o własne nogi i upadł. Był na tyle daleko, że nie widział dokładnie tego co jest na skraju lasu, a gdyby tam coś było, widziałby tylko lekki zarys… Kilka sekund po tym dobiegł do niego dźwięk, którego bał się w tej chwili najbardziej na świecie – łamanej gałęzi, tyle tylko, że z tej strony lasu w której stronę szedł… Energicznie obrócił głowę, a potem resztę ciała w stronę dobiegającego odgłosu. Do jego uszu dobiegł dźwięk przypominający upadające drzewo. Całkowicie zdezorientowany wstał i nic nie myśląc, ruszył w las. Nie doszedł jednak nawet do jego skraju gdy poczuł przeszywający ból w okolicach potylicy, a następnie troszkę wyżej. Stracił przytomność…

***

Ogromne krople deszczu spadały na ciało leżące u skraju lasu. Od czasu do czasu uderzenia kropel zostawały przerywane przez głuchy huk uderzających piorunów. Po jednym z takich uderzeń Andrzej ocknął się. Pierwsze co poczuł to przeszywający ból głowy w okolicach prawej skroni. Trzymając dłonią za te miejsce wstał i przeciągnął się. Po chwili przypomniał sobie czemu leżał w środku lasu i co się ostatnimi czasy działo. Gdy to wszystko do niego powoli dotarło, pomyślał sobie, że lepiej byłoby gdy wcale się nie budził… Jednak obudził się, dalej kompletnie nie wiedział co ma robić, a na dodatek z nieba lał się deszcz i szalała burza. Pomijając fakt, że w czasie burzy nie można mieć większego pecha niż trafienie pod tak ogromne zbiorowisko drzew jakim jest las, to ponownie z kolana zaczęła lecieć mu krew, a chusteczka która imitowała opatrunek zamieniła się w małą, lepką papkę. Zauważył też, że zniknął jego rower. Poza tym nie zauważył jakichś „większych” zmian na swoim ciele oraz w najbliższym otoczeniu… Przecież nie mógł zauważyć dziwnego znaku, przypominającego bliznę Harrego Pottera, który znajdował się na górnej części jego odcinka szyjnego kręgosłupa, tuż pod potylicą która kilka godzin temu została potężnie poturbowana…

Pokonując ten natłok myśli i wracając do realnego świata, nasz bohater poczuł, że mimo krwawiącego kolana może swobodnie poruszać nogą i wszystkimi innymi częściami ciała. Wiele się nie zastanawiając ruszył w stronę pobliskich torów w nadziei, że uda mu się zatrzymać pociąg, a w najgorszym razie dojść do najbliższej wioski.

Idąc tak wzdłuż torów, naszemu bohaterowi chodziło po głowie kilka głównych myśli – co się stało poprzedniej nocy, gdzie jest jego rower z całym ekwipunkiem i czemu czuje w sobie taką dziwną pustkę? Maszerując tak, automatycznie stawiając kroki niczym robot, usłyszał dziwny głos, bardzo pusty, cichy i tajemniczy – nie zrozumiał dokładnie co ten głos mówił, ale coś go tknęło i postanowił przejść przez tory i skierować się w stronę małego jeziorka, można powiedzieć stawu. Znajdował się on kilometr bliżej niż wioska do której zmierzał, więc szybko analizując cały sytuację postanowił iść w stronę zbiornika wodnego. Wiedział dobrze, że znajduje się tam kilka starszych domków letniskowych do których, w każdym okresie półrocza ciepłego przyjeżdża kilka par, najczęściej emerytów z większych miast, szukających ucieczki od wszechogarniającego hałasu. Jego początkowe zamiary, czyli odszukanie po drodze lub na miejscu jakichkolwiek ludzi i jak najszybszy powrót do własnego mieszkania bardzo jednak będą różniły się od tego co zrobi gdy już dojdzie do celu…

Szedł pewnym, rytmicznym krokiem kilkadziesiąt minut aż w końcu między chudymi konarami drzew dostrzegł taflę jeziora, w której odbijało się wschodzące słońce. Do tej pory Andrzej nie wiedział ani nawet nie starał się oszacować jaka jest godzina, jednak sugerując się położeniem gwiazdy, którą ledwo co było widać ponad linią horyzontu wyznaczonej przez drzewa wywnioskował, że jest nie później niż szósta rano. W momencie wyjścia z lasu, na brzeg jeziora, po którego przeciwległej stronie znajdowały się domki przez jego mózg przeszedł paraliżujący ból. Nagle z jego ust zaczęła wypływać dziwna maź, a on sam targana dzikimi konwulsjami położył się na brzegu zarośniętym trawą i zaczął wić się jak wąż. Po paru chwilach, gdy on i jego ciało trochę się uspokoili znowu usłyszał ten sam głos – cichy, pusty i tajemniczy. Tym razem brzmiał on trochę wyraźniej i dało się zrozumieć pojedyncze słowa – idź, ludzie, krew, zabij. Kiedy już całkiem doszedł do siebie podszedł i nachylił się na taflą wody po czym zanurzył w niej swoją twarz. Poczuł miły dotyk letniej wody. Chwila ta jednak nie trwała długo i natychmiast się wynurzył. Z całej jego twarzy i włosów woda leciała ciurkiem, tak samo jak krew z kolana ostatniego popołudnia. Obszedł jezioro z lewej strony, idąc całkiem przy jego brzegu, ale nikt go nie zauważył przez to, że ktokolwiek znajdował się w domkach na pewno spał…

Gdy już dotarł do swoich celów, a było ich dokładnie sześć zobaczył, że nieopodal swoją zaparkowane dwa samochody – jeden z nich to Opel, drugi wyglądem przypominał Volvo, ale najwidoczniej znaczek marki był urwany i nie można było tego jednoznacznie stwierdzić. Zobaczył również, że obok parkingu znajduje się mały barak, a nad nim wiszący napis RECEPCJA. Postanowił pierwsze swoje kroki nowym terenie skierować właśnie tam. Drzwi, tak jak się spodziewał były zamknięte, ale jedyne okno osoba, która ostatnie nocy zamykała budynek było otwarte niemalże na oścież. Z racji tego, że znajdowało się bardzo nisko nad podłogą wystarczył jeden większy krok naszego rowerzysty aby znalazł się w środku. Tak też się stało. Wewnątrz nie było nic nadzwyczajnego – w kącie stało biurko, za nim jedno obracane krzesło, przed nim dwa taborety. Po drugiej stronie ściany stała wielka, stara kanapa, nad którą wisiało wypychane trofeum orła, przypominające te z pamiętnego filmu Alfreda Hitchcocka. To co najbardziej interesowało Andrzeja, czyli skrzynka z kluczami znajdowała się po lewej stronie od wejścia, na wysokości jego barków. Zauważył na niej sześć kolejno wypisanych numerków, a pod każdym z nich dwie pary kluczy. Wyjątkiem były numery 1 i 5, pod którymi wisiała tylko jedna para kluczy. Mogło to znaczyć tylko jedno. Rowerzysta wziął jedyne pary kluczy wiszące pod tymi cyferkami, a następnie zrobił to samo co przy wchodzeniu tutaj tyle tylko, że w przeciwną stronę.

***

A TUTAJ BĘDZIE ZAKOŃCZENIE :)

24.11.2010
22:16
[35]

qqqqqq [ Generaďż˝ ]

kurde, trochę za dużo tego, w sensie nie chce mi się czytać, ale jak tak przejżałem to wygląda spoko

24.11.2010
22:17
[36]

k42a_ [ The Blues ]

Wiem, że takie czytanie na monitorze jest strasznie niewygodne, ale liczę na was. :)

24.11.2010
23:04
smile
[37]

smokinnhobo [ czolgista ]

Prosze, napisz tlustym drukiem jezeli bedzie juz cała historia. Przeczytalem 1 akapit [1] i zapowiada sie ciekawie. A ocenic chcialbym jak juz przeczytam całosc...

24.11.2010
23:29
[38]

k42a_ [ The Blues ]

I wreszcie koniec. :D Osobiście proponuję wam skopiowanie do jakiegoś Worda czy WordPada tekstów z postów [7], [24], [34] i [38] i spokojne przeczytanie całego tekstu. Jutro jeszcze postaram się dać cały tekst, już wolny od większości błędów. Zachęcam do czytania, bo całą historię zakończyłem w sposób, o którym nawet przed godziną nie myślałem. :D



Po ogólnym rozeznaniu terenu zorientował się, że domek z numer pierwszym znajduje się tuż obok baraku - recepcji. Idąc w jego stronę stopniowo zwalniał i wyciszał swoje kroki, aż w końcu przed samym wejście kompletnie nie było go słychać. Zanim włożył klucz do zamka zobaczył, że w oknie firanka jest lekko odsłonięta. Podszedł do niego, lekko przykucnął, ale nic konkretnego nie zobaczyć – okna były bardzo brudne, a na dodatek od momentu w którym się ocknął zauważył, że dość znacznie pogorszył mu się wzrok. Ale zignorował to, myśląc, że to przejdzie po kilku godzinach… Niestety, nie będzie miał się okazji o tym przekonać. Znowu wrócił się do drzwi, stanął przed nimi, postał tak przez chwilę, mamrocząc coś pod nosem, a następnie włożył klucz do zamka i przekręcił go. Usłyszał delikatny, metaliczny dźwięk otwieranego zamka i nacisnął na klamkę.

Starał się otwierać drzwi najostrożniej jak potrafi i widać opłaciło mu się to, ponieważ mimo swojego sędziwego wieku nie zaskrzypiały ani razu. Domek składał się z jednak izby oraz mniejszego pomieszczenie, którym najpewniej była łazienka. Po wejściu do środka, Andrzej spojrzał w lewo i zobaczył dwuosobowe łóżko w którym leżało dwoje ludzi – mężczyzna, na oko trzydziestoletni oraz młodsza od niego kobieta, nie mająca więcej niż dwadzieścia pięć lat. Kobieta leżała pod ściana, z kolei mężczyzna z brzegu i to właśnie do niego rowerzysta miał najbliżej. Podszedł do niego po czym zacisnął obie swoje dłonie na jego szyi. Równocześnie z momentem gdy zacieśnił swój uścisk na jego ciele, śpiący mężczyzna obudził się. Jednak jego szyja została tak mocno ściśnięta, że nie mógł wykrztusić z siebie ani jedno słowa, ani jednego dźwięku. Jedyne co mógł zrobić to dziko się wierzgać i tak też właśnie zrobić. Widać było, że jego partnerka miała bardzo mocny sen, bo mimo tego, że kilka jego ruchów kończynami dotknęło jej nie obudziła się. Cała ta scena trwała nie więcej niż pół minuty, po czym górne kończyny ofiary zaczęły bezwładnie zwisać z łóżka. Rowerzysta jeszcze parę sekund przytrzymał uścisk, a następnie rozluźnił go i szybkim ruchem prawej dłoni zamknął oczy swojej ofierze…

Nadszedł czas na kobietę. Z uwagi na jej bardzo mocny sen, Andrzej myślał, że pójdzie mu z nią łatwo. Zabawnym było to, że przez cały czas odkąd pierwszy raz usłyszał ten dziwny głos w pobliżu torów nie zastanowił się czemu idzie akurat tutaj i robi to co właśnie zrobił przed momentem… W pewnym momencie podłoga pod nogami mordercy zaskrzypiała. Nie było to jednak zwyczajne, ciche skrzypnięcie ale przeszywający pisk. Śpiąca kobieta otworzyła oczy i wydała z siebie najprawdopodobniej najgłośniejszy, ale i najkrótszy krzyk w swoim życiu. Andrzej automatycznie rzucił się w jej stronę, a dokładniej w stronę jej szyi. Jednak tym razem nie chciał jej udusić. Na jego twarzy pojawiło się coś co przypominało uśmiech Jokera z Batmana, z tym wyjątkiem, że górne i dolne trójki były większe od reszty zębów i ostrzejsze. Szybkim ruchem głową wampir wbił swoje kły w jej szyję i powoli wysysał z niej krew. Od momentu kontaktu jego zębów z jej ciałem, kobieta jakby zamarła – nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, nie rzucała się na wszystkie strony i kompletnie się wyluzowała. Po wystarczającym napojeniu się Andrzej wypuścił z rąk swoją ofiarę, która bezwładnie opadła na miękki materac łóżka, leżąc teraz obok swojego partnera. Rowerzysta energicznym ruchem zeskoczył na podłogę i wybiegł na zewnątrz.

Słońce było już praktycznie całkowicie widoczne i całym swym światłem świeciło na naszego wampira. Jednak on zachowywał się tak jakby był na nie uodporniony – w końcu wszystkie wampiry boją się światła naturalnego jak niczego innego na świecie. Ale jak się później okaże, ma on inną, równie potężną wadę… Domek numer pięć stał na samym końcu, z którego od jeziora dzieliło go jakieś trzydzieści metrów. Szybko przebiegł dystans z domku numer jeden do domku numer pięć, po czym wiele nie myśląc, pociągnął za klamkę. Drzwi były otwarte. Najwidoczniej tymczasowi lokatorzy nie spodziewali się dzisiejszego ranka wizyty wampira… Po przekroczeniu progu Andrzej zobaczyć, że w środku znajduje się tylko jedna osoba – starsza kobieta, około czterdziestki. Tak samo jak jej poprzednicy, spała snem kamiennym. Na stoliku obok jej miejsca spoczynku leżał dość pokaźna teczka, a na niej laptop. Rowerzysta przez chwilę rozejrzał się po pokoju, a potem bezpośrednio, wydając z siebie dziwny syk, rzucił się na szyję swojej ofiary. Wbił w nią kły, ale po niecałej sekundzie oderwał się od niej jakby kopała prądem… Po bliższym rozejrzeniu się zobaczył, że na przeciwległym rogu łóżka leży nóż na którym znajduje się zaschnięta krew, sprzed kilku godzin. Wszystko było jasne…
Andrzej syknął podobnie jak przed paroma chwilami, następnie w dzikim biegu wybiegł z domku i ruszył w stronę jeziora. Nabierał coraz większego rozpędu, wbiegł na kilkumetrowy pomost i rzucił się w niczym niezmąconą taflę jeziora. Nastąpił głuchy plusk, minęło kilka sekund i wampir wynurzył się. Jednak nie wyglądał dobrze – krzyczał, skóra zlatywała z niego całymi płatami i wierzgał się na prawo i lewo. Po dobrej minucie, ta chora scena w końcu dobiegła końca – skóra poschodziła mu do samych kości, uspokoił się i zaczął się ponownie zanurzać. Po dziesięciu sekundach znajdował się już cały pod wodą, z której wypływały bąbelki. Trwało to może kolejną minutą po której z woda nikt się już nie wyłonił, bąbelki przestały wypływać, całe jezioro wyglądało tak jak przed kilkoma minutami – ciche, tajemnicze, niezmącone…

25.11.2010
08:58
[39]

qqqqqq [ Generaďż˝ ]

w sumie to lubię historie, sam czasami lubię wymyślać, mam bójną wyobraźnie

25.11.2010
09:16
[40]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

Żeby poprawić styl staraj się jak najmniej używać słowa "który", np. w tym zdaniu "Na niebie w ogóle nie było widać słońca, jedynie małą kulkę w oddali na niebie, który był księżyc." Pomijając jakość metafory, to lepiej by brzmiało "Na niebie w ogóle nie było widać słońca, jedynie małą kulkę księżyca" albo "Na niebie w ogóle nie było widać słońca, jedynie małą kulkę w oddali - księżyc."
I powtórzenie "na niebie". Wiadomo, że księżyc widać na niebie, więc nie ma po co tego opisywać. Poza tym unikaj podawania takich dokładnych danych typu - przeszedł 80 metrów, po 400 metrach itp. Lepiej w tym kontekście napisać kilkadziesiąt, kilka, kilkaset. Tego typu błędów stylistycznych robisz mnóstwo, prawie w każdym zdaniu. Poza tym używasz zdań wielokrotnie złożonych, co męczy czytelnika.
Poczytaj sobie choćby Kresa, Sapkowskiego czy Brzezińską, żeby daleko nie szukać - a czyta się łatwo i przyjemnie - żeby zobaczyć, jak wygląda dobry styl pisania.

25.11.2010
09:46
[41]

mikhell [ Master of Puppets ]

Napiszę ci na gorąco, co mi się nie podoba:

CZĘŚĆ PIERWSZA:
- nawiasy (w żadnym opowiadaniu, powieści itd czegoś takiego nie uświadczysz)
- nie sądzę aby... - tutaj koszmarny błąd, ponieważ od początku narrator jest wszechwiedzący, ale w trzeciej osobie, a tu nagle wskakuje w osobę pierwszą, co jest niedopuszczalne.

Początek historii (pierwsza połowa pierwszej części) wg mnie nie do końca trzyma się kupy: koleś jechał po piasku i miał jechać tak 60 km - może nie jestem maniakiem jeżdżenia na rowerze, ale to mi się kupy nie trzyma.
W lesie jest zazwyczaj ziemia, a nie piasek.
Wypadek na piasku na rowerze nie powinien spowodować tak dużych jego uszkodzeń, szczególnie że koleś na pewno nie jechał jakimś rowerem szosowym, niezbyt odpornym na uszkodzenia, BO JECHAŁ PO PIASKU. Dodatkowo po takiej nawierzchni nie da się raczej jechać zbyt szybko, co tym bardziej potwierdza moje słowa.

Dodatkowo przydałoby się sporo zmian w stylistyce, np we fragmencie:
Zresztą, po co komórka w czasie gdy jeździ rowerem. I tak nawet jakby ktoś dzwonił, zawsze ma założone słuchawki na uszach więc nie ma szans na to aby usłyszeć dzwonek telefonu.

Podsumowując jego sytuację - tutaj niezbyt ciekawe sformułowanie, raczej pasujące do jakiegoś reportażu czy rozprawki, ale na pewno nie opowiadania.


Część druga:

Tak jak już ktoś napisał: zakopywanie królików ze względu na bycie chrześcijaninem nie trzyma się kupy

Kolejne błędy, głównie stylistyczne, np. dwoje królików.
Nie podobają mi się w ogóle teksty typu: ciała królików... Królik to nie człowiek, co z resztą już poniekąd wytknąłem w sytuacji z "dwojgiem królików".

Światła rowerowe są zazwyczaj niewielkich rozmiarów, więc nie wiem co oznacza zwrot gigantyczna latarka.

Pozostałych części nie miałem czasu przeczytać, może później do nich wrócę.

25.11.2010
14:32
smile
[42]

k42a_ [ The Blues ]

Cały tekst, już chyba całkowicie poprawiony. Dziękuję wszystkim osobom, które się tutaj wpisały lub wpisują i zostawiają bardzo pożyteczne komentarze z radami dotyczącymi pisania - na pewno z nich skorzystam. A teraz proszę, oto cały tekst:

----------------------------

"Rowerzysta"

Dwudziesty kilometr. Dwudziesty przejechany kilometr w ciężkim piasku. Tylko ta myśl chodziła Andrzejowi po głowie. Jechał już dwudziesty kilometr, a na dzisiaj miał zaplanowane w sumie osiemdziesiąt. Z czego prawie sześćdziesiąt na grząskim piasku… Już kilkaset metrów po wjechaniu na trudny teren zaczął żałować swojej decyzji, że te sobotnie popołudnie spędza męcząc się na rowerze zamiast iść do kina czy po prostu w jakiś inny, mniej aktywny sposób spędzić ten czas. Jednak w tej chwili jest już zbyt daleko i głęboko w lesie i nie ma sensu się zawracać. Tym bardziej, że jeszcze trochę i wjedzie na jakże mile kojarzący się w tej chwili asfalt. Ta myśl chodziła mu po głowie od kilku dobrych chwil – gładki asfalt i lekka jazda z górki.
Z obu stron otaczały go wysokie drzewa, ale czego można się spodziewać jadąc lasem?
Dobrze, że droga jest prosta i szeroka (co nie zawsze równa się z łatwą i przyjemną do jazdy na rowerze) i nie ma raczej szans aby zjechać w zły zakręt i się zgubić. W pewnej chwili usłyszał w oddali przejeżdżający pobliskimi torami pociąg. Jadąc od kilkudziesięciu minut w ciszy dźwięk pociągu wydał mu się dziwny i nienaturalny. Może to też wina zmęczenia… Andrzej jechał teraz skupiony na odgłosie który wydobywał się z przejeżdżającego niedaleko pojazdu – głuchy, mechaniczny i niezbyt przyjemny dla ucha. Jadąc, będąc zamyślonym i zasłuchanym w dźwięk, rowerzysta o mały włos nie potrącił przebiegającej właśnie przez całą szerokość drogi wiewiórki. Starając się ją ominąć wykonał tak nienaturalny ruch kierownicą, że runął razem z rowerem na piasek, który od dłuższego czasu bardzo go denerwował, a teraz jego niechęć zmieniła się w nienawiść…

Jako, że upadł prosto na piasek, na dodatek w środku lasu, jego wypadek nie był zbytnio słyszalny, ani też efektowny. Po prostu – wykręcił kierownicę, która następnie wyleciała mu z rąk i upadł boczną częścią ciała na ziemię.

Z początku nie wiedział dobrze co się stało, jednak po kilku sekundach jego kontakt ze światem zewnętrznym wrócił do normy. Uświadomił sobie, że chciał wyminąć wiewiórkę, przez co sam upadł, a razem z nim jego rower, który jak się później okaże, doznał małego uszczerbku… Po krótkiej chwili podniósł się i rozejrzał wokół. Leżał w miejscu, które nie wyróżniało się niczym nadzwyczajnym – z obu stron wysokie drzewa, pod nim masa piasku, a z nieba świeciło ostre słońce kompletnie nie zasłonięte przez chmury, przez co ostro dawało swoimi promieniami po oczach. Dzięki temu zdał sobie sprawę, że okulary przeciwsłoneczne, w których pokonywał drogę (tę i kilka wcześniejszych) są zbite – na lewym szkiełku pojawiła się charakterystyczna pajęczynka, do tego prawy uchwyt był całkowicie luźny. Najwyraźniej upadając uderzył w jakiś mały kamyk lub inną przeszkodę mogącą uszkodzić okulary. Jednak zajmowała go inna sprawa – z jego kolana lało się sporo krwi, co było dość rzadko spotykane przy takich upadkach. Najwidoczniej w miejscu w którym upadł musiało leżeć sporo małych kamieni. Myśląc, że w małej torebce przypiętej do roweru będzie coś czym można będzie opatrzyć ranę, ruszył w jego stronę.

Gdy już do niego podszedł zobaczył, że kierownica jest całkowicie pogięta, a do tego przednie koło ma wygięte kilka szprych. Widząc to zaklął, a następnie zaczął szukać opatrunków albo czegoś czym mógłby je zastąpić. W swoim mini bagażu znalazł jednak tylko dwie paczki chusteczek, ale z drugiej strony lepsze to niż nic. Usiadł z wyprostowaną lewą nogą (czyli tą, na której kolano było uszkodzone) i polewając ranę wodą mineralną starał się zatamować krwawienie. Krew przestała lecieć ciurkiem po kilkudziesięciu sekundach, jednak nie sądzę aby w jakikolwiek sposób pomogło jej w tym polewanie wodą… Widząc, że krew już nie leci, przyłożył do kolana kilka chusteczek i oczyścił ranne miejsce wraz z okolicami w których pojawiło się uszkodzenie, a następnie kolejną chusteczką wykonał imitację opatrunku: złożył chusteczkę na pół, przyłożył do zranionego kolana po czym sznurkiem który znalazł w kieszeni obwiązał sobie dookoła kolano, tak aby chusteczka się trzymała i chociaż w najmniejszym stopniu ochraniała kolano.

Zrobiwszy to ponownie wstał i wziął kilka dużych łyków napoju ze swojego bidonu, w którym zapas wody powoli się kończył. Zaspokoiwszy swoje pragnienie Andrzej stanął w miejscu i zaczął rozglądać się wokół siebie. Kompletnie nie miał pomysłu co zrobić. Rower jest niezdatny do jazdy, to pewne. Do najbliższej drogi ma jakieś dziesięć kilometrów, a w pobliżu raczej nie ma i nie będzie żadnych ludzi, bo kto mądry w sobotnie popołudnie, kiedy to temperatura powietrza dochodzi do trzydziestu stopni Celsjusza chodzi po lesie, na dodatek po jego samym środku? O zatelefonowaniu też nie ma mowy, bo nie wziął nawet komórki. Zresztą, po co komórka w czasie gdy jeździ rowerem. I tak nawet jakby ktoś dzwonił, zawsze ma założone słuchawki na uszach więc nie ma szans na to aby usłyszeć dzwonek telefonu. Na dodatek nikomu nie mówił dokąd jedzie i że w ogóle gdziekolwiek się wybiera… Myśląc o tym, rowerzysta wpadał w coraz większą panikę… Co prawda mógłby też przejść piechotą te dziesięć kilometrów (jakby szedł wzdłuż torów to skróciłby sobie drogę nawet o dwa kilometry), ale mając kolano w takim stanie dojdzie tam najwcześniej jutro o poranku, a noga będzie w stanie zaawansowanego gnicia.

Postanowił jednak wziąć się w garść i zacząć myśleć racjonalnie. Pierwsze na co wpadł to sprawdzenie jakie przedmioty ma w ogóle ze sobą i w jaki sposób mógłby je wykorzystać. Jednak to co zobaczył bardzo odchodziło wyglądem od tego co chciałby zobaczyć. Na drogę zabrał ze sobą jedynie wyżej wspomniane chusteczki, do tego zapalniczkę, odtwarzacz mp3, dwa Snikersy oraz dwa banknoty dwudziestozłotowe. Chcąc zachować dobrą minę do złej gry powiedział po cichu, że w najgorszym razie mógłby rozpalić ognisko przy pomocy zapalniczki i banknotów. Jednak w tym momencie nie było mu do śmiechu.

Podsumowując jego sytuację to był najprawdopodobniej sam w środku lasu, z ranną nogą, bez żadnego sposobu na to aby dostać się do świata cywilizowanego. Jedyne co mógł zrobić to usiąść i czekać. Być może ktoś wpadnie na taki sam głupi pomysł jak on i tej porze wybierze się na wycieczkę rowerową. Albo całkiem przypadkiem przejedzie tędy jakiś samochód, którym najpewniej będzie kierować nieletni wyrostek, jeżdżąc lasami głównie po to aby nie złapała go policja. Jedna rzecz była jednak coraz bardziej pewna – ta, że przyjdzie mu tu spędzić noc…

***

Promienie rzucane przez słońce między konarami drzew stawały się coraz krótsze. Dawało się to odczuć również przez lekki spadek temperatury. Niebo robiło się coraz bardziej szare, słońce chowało się za horyzontem, który wyznaczały wysokie korony rosnących wokół modrzewi, a zegarek w odtwarzaczu mp3 naszego bohatera pokazywał, że od feralnego upadku minęło prawie czterdzieści minut. Ranne kolano już tak nie piekło, a nawet chwilami dawało o sobie zapomnieć. Godzinę wcześniej byłoby to pewnie największe zmartwienie Andrzeja, jednak teraz miał na głowie kilka innych spraw. Jedną z nich było wydostanie się przed zmrokiem z tego cholernego lasu. Jednak z każdą minutą zamiar ten stawał się coraz mniej realny…

Jakiekolwiek próby naprawy uszkodzonego roweru spełzły na niczym, a równocześnie z tym szanse na samodzielne wyjście z tego bagna. Pomimo tego, że noga już tak nie doskwierała to dalej nie był w stanie przejść tego sporego kawałka drogi do najbliższych zabudowań od których dzieliło go kilkaset hektarów lasu, ciągnącego się przez kilka dobrych kilometrów. Postanowił jednak podnieść się i zobaczyć co znajduje się w lesie, dopuszczając do siebie myśl, że praktycznym byłoby w czasie tej wycieczki, znalezienie sobie jakiegoś miłego miejsca na sen, bo opcja spania na środku leśnej drogi niezbyt mu się podobała.

Przeszedł nie więcej niż czterysta metrów, po których natrafił na martwego królika. Nie były to jednak zwyczajne zwłoki zwierzęcia – całe ochlapane krwią, z wydłubanymi oczyma i naderwanym uchem. Widząc pierwszy raz takie coś rowerzysta o mały włos nie puścił pawia. Powstrzymał się jednak od tego, biorąc kilka głębokich wdechów przeponą. Kilkanaście metrów dalej znalazł kolejne ciało królika, ale w minimalnie lepszym stanie. Również było całe umazane krwią, a poza tym obie pary kończyn miał związane sznurkami w supełki. Ten widok rozwiał jego wątpliwości, mówiące, że mogło to zrobić dzikie zwierze… No bo jakie zwierze umie wiązać supły? Mimo swojego bardzo dużego strachu, który powoli przeradzał się w panikę, postanowił zabrać oba ciała i zakopać je w ziemi. Nie ma się czemu dziwić, w końcu był bardzo wierzącym chrześcijaninem. W niemałym strachu podniósł obie pary zwłok, a następnie ruszył w przeciwną stronę, do miejsca w którym zdarzył się wypadek…

Przez cały ten czas, od momentu upadku do chwili gdy znalazł martwe zwierzęta, nie usłyszał żadnego naturalnego dźwięku, oprócz kilku przekleństw, które wypowiadał sam do siebie. Po głowie chodziło mu coraz więcej dziwnych i niepokojących myśli – kto i dlaczego zamordował króliki które właśnie niósł, czy zdarzy się jeszcze więcej niepokojących rzeczy i ta, która chodziła mu od samego początku – gdzie spędzi tę noc? Potwierdzenie tego, że nie myśli racjonalnie właśnie nadeszło. W momencie gdy doszedł do roweru zorientował się, że nawet gdyby chciał to nie może pochować tych królików z powodu braku czegokolwiek do kopania i odpowiedniego miejsca na pochówek – w lesie nawet rękoma nie wykopie tak dużej dziury, aby zmieścić w nią dwoje dość sporych królików. Dotarło to do niego dopiero teraz i jego niepokój oraz zdenerwowanie dalej rosły… Położył ciała pod pobliskim drzewem i przykrył je reklamówką, którą znalazł nieopodal. Widząc ten jakże dziwny obraz – dwa martwe króliki leżące pod wilgotną reklamówką – Andrzej pomyślał, że niepotrzebnie zabierał je z lasu. Niepotrzebnie w ogóle do niego wchodził. Niepotrzebnie wybierał się dzisiaj na wycieczkę… Ale chcąc nie chcąc było już za późno na takie rozmyślanie. Na dodatek wizja snu w tym jakże ponurym miejscu stawała się coraz bliższa i bardziej realna, z czasem stała się wręcz pewna…

***

Temperatura powietrza od czasu wypadku bardzo spadła. Na niebie w ogóle nie było widać słońca, jedynie małą kulkę w oddali na niebie, którą był księżyc. Było jednak jeszcze na tyle jasno, że rowerzysta widział swoje najbliższe otoczenie, a gdyby dobrze wytężył wzrok, nawet to co jest w oddali. Ale on w tej chwili nie tym się interesował. Od pewnego czasu zaakceptował fakt, że przyjdzie mu spać na łonie natury… W czasie swojego spaceru po lesie, oprócz znalezienia królików, kilkadziesiąt metrów wcześniej, ujrzał dość pokaźne drzewo, do którego można było wejść poprzez niewielką dziurę u podnóża jego konaru… Jednak w chwili tego odkrycia, nie dopuszczał na poważnie do siebie myśli, że przyjdzie mu spędzić noc w takim miejscu. Siedząc tak na zboczu drogi i powoli zdając sobie sprawę z tego, że jego szanse na wydostanie się z lasu spadły niemal do zera, przypomniał sobie o tym miejscu.

Z trudem podniósł się z podłoża, razem ze sobą postawił rower, zapalił w nim lampkę i ruszył w stronę lasu. O ile na drodze było co najwyżej szarawo, to w lesie panował praktycznie całkowity mrok. Na szczęście kilka dni temu zmieniał światło w rowerze, a co za tym idzie świeciło mocnym i wyraźnym promieniem, dzięki czemu świetnie sprawdziło się jako gigantyczna latarka w ciemnym lesie. Kuśtykając na jednej nodze i prowadząc z drugiej strony uszkodzony pojazd doszedł wreszcie do konaru. Ustawił rower w taki sposób aby blask lampy padał dokładnie na ‘wejście’ do drzewa. Lekko pochylając się (widząc to wejście z daleka wydawało mu się być małe, jednak teraz okazało się być dość spore).

Jako, że dzieciństwo spędzał dość biernie, była to jego pierwsza wizyta we wnętrzu drzewa. Wchodząc do niego, nie wiedział czego ma się spodziewać, ale na pewno nie tego co właśnie tam ujrzał. W momencie gdy był od pasa w górę już w jego wnętrzu, na samym dnie drzewa ujrzał kolejne zwłoki zwierzęcia – tym razem lisa. Przez te kilka sekund w ciągu których zdążył przyjrzeć się martwemu zwierzęciu dostrzegł, że ma odcięty ogon, a rude futro całe zaplamione krwią. Jednak przez ten krótki czas cała jego uwaga skupiła się głównie na tułowiu lisa, które było rozcięte od samej szyi aż do miejsca w którym zaczyna się ogon. Gdy dotarło do niego co znajduje się w drzewie, odruchowo chciał wyskoczyć ze środka. Zrobił to jednak tak niefortunnie, że z całym impetem uderzył tyłem głowy w konar. W tym momencie jego zdenerwowanie i bezradność sięgnęły zenitu – zaczął klnąć tak głośno, że pasażerowie pociągu przejeżdżającego kilkaset metrów dalej mający otwarte okno, mogli usłyszeć jego głośny krzyk. Gdy już się opanował, wziął rower pod ramie i czym prędzej zaczął biec w stronę miejsca gdzie las przechodził w drogę.

Po krótkiej chwili, cały zadyszany i wystraszony, dobiegł w końcu do celu. Panował już spory półmrok, ale zauważył na trawie odcisk jaki zostawił rower położony przez niego w tym miejscu. Jednak nie to najbardziej przykuło jego uwagę – pod drzewem gdzie położył ciała królików nie było po nich śladów. Ani po reklamówce. W tym momencie poczuł jak kropelki moczu spływają mu po udzie… Kompletnie nic nie myśląc, zaczął krzyczeć na cały głos wyrażenie typu „pomocy”, „ratunku”, „jest tu kto” oraz inne zdanie które zwykle krzyczą ludzie będący wystraszeni i kompletnie bezradni. Od początku był przekonany, że i tak nikt go nie usłyszy, ale postanowił krzyczeć aby chociaż trochę rozładować napięcie, które z sekundy na sekundę stawało się coraz większe i doprowadzało go do coraz większej paniki. W momencie gdy ucichł z lasu dobiegł go dźwięk pękającej gałęzi. Zimny i paraliżujący dreszcz przebiegł go po kręgosłupie. Po głowie chodziły mu setki pytań i odpowiedzi na to, co mogło połamać tę gałąź… Nie wiedząc co robić, powiedział po cichu i nie pewnie – Halo, jest tam kto? Wiedząc, że nikłe są szanse na to aby ktoś odpowiedział doszedł do wniosku który mówił o bezsensowności wypowiedzianych słów. Znowu ten sam dźwięk, tym razem kilka metrów bliżej. Rowerzysta zaczął energicznie cofać się do tyłu, na drugą stronę drogi, której pobocze było trochę szersze i od lasu oddzielał ją spory pas ziemi. Spodziewał się kolejnego odgłosu łamania, ale nagle w jego stronę poleciała szyszka. Mogło się to wydawać komiczne, że w tak poważnej chwili z lasu wylatuje latająca szyszka, ale mu bynajmniej nie było do śmiechu. W tym momencie tę szyszkę mógł porównać do samolotu uderzającego w WTC. Tak się cofając, w końcu potknął się o własne nogi i upadł. Był na tyle daleko, że nie widział dokładnie tego co jest na skraju lasu, a gdyby tam coś było, widziałby tylko lekki zarys… Kilka sekund po tym dobiegł do niego dźwięk, którego bał się w tej chwili najbardziej na świecie – łamanej gałęzi, tyle tylko, że z tej strony lasu w której stronę szedł… Energicznie obrócił głowę, a potem resztę ciała w stronę dobiegającego odgłosu. Do jego uszu dobiegł dźwięk przypominający upadające drzewo. Całkowicie zdezorientowany wstał i nic nie myśląc, ruszył w las. Nie doszedł jednak nawet do jego skraju gdy poczuł przeszywający ból w okolicach potylicy, a następnie troszkę wyżej. Stracił przytomność…

***

Ogromne krople deszczu spadały na ciało leżące u skraju lasu. Od czasu do czasu uderzenia kropel zostawały przerywane przez głuchy huk uderzających piorunów. Po jednym z takich uderzeń Andrzej ocknął się. Pierwsze co poczuł to przeszywający ból głowy w okolicach prawej skroni. Trzymając dłonią za te miejsce wstał i przeciągnął się. Po chwili przypomniał sobie czemu leżał w środku lasu i co się ostatnimi czasy działo. Gdy to wszystko do niego powoli dotarło, pomyślał sobie, że lepiej byłoby gdy wcale się nie budził… Jednak obudził się, dalej kompletnie nie wiedział co ma robić, a na dodatek z nieba lał się deszcz i szalała burza. Pomijając fakt, że w czasie burzy nie można mieć większego pecha niż trafienie pod tak ogromne zbiorowisko drzew jakim jest las, to ponownie z kolana zaczęła lecieć mu krew, a chusteczka która imitowała opatrunek zamieniła się, pod wpływem padającego deszczu, w małą, lepką papkę. Zauważył też, że zniknął jego rower. Poza tym nie spostrzegł jakichś „większych” zmian na swoim ciele oraz w najbliższym otoczeniu… Przecież nie mógł zauważyć dziwnego znaku, przypominającego bliznę Harrego Pottera, który znajdował się na górnej części jego odcinka szyjnego kręgosłupa, tuż pod potylicą która kilka godzin temu została potężnie poturbowana…

Pokonując ten natłok myśli i wracając do realnego świata, nasz bohater poczuł, że mimo krwawiącego kolana może swobodnie poruszać nogą i wszystkimi innymi częściami ciała. Wiele się nie zastanawiając ruszył w stronę pobliskich torów w nadziei, że uda mu się zatrzymać pociąg, a w najgorszym razie dojść do najbliższej wioski, od której to dzielił go spory kawałek drogi.

Idąc tak wzdłuż torów, naszemu bohaterowi chodziło po głowie kilka głównych myśli – co się stało poprzedniej nocy, gdzie jest jego rower z całym ekwipunkiem i czemu czuje w sobie taką dziwną pustkę? Maszerując tak, automatycznie stawiając kroki niczym robot, usłyszał dziwny głos, bardzo pusty, cichy i tajemniczy – nie zrozumiał dokładnie co ten głos mówił, ale coś go tknęło i postanowił przejść przez tory i skierować się w stronę małego jeziorka, można powiedzieć stawu. Znajdował się on kilometr bliżej niż wioska do której zmierzał, ale w całkiem innym kierunku i po szybkiej analizie za i przeciw ruszył w drugą stronę. Wiedział dobrze, że znajduje się tam kilka starszych domków letniskowych do których, w każdym okresie półrocza ciepłego przyjeżdża kilka par, najczęściej emerytów z większych miast, szukających ucieczki od wszechogarniającego hałasu. Jego początkowe zamiary, czyli odszukanie po drodze lub na miejscu jakichkolwiek ludzi i jak najszybszy powrót do własnego mieszkania bardzo jednak będą różniły się od tego co zrobi gdy już dojdzie do celu…

Szedł pewnym, rytmicznym krokiem kilkadziesiąt minut aż w końcu między chudymi konarami drzew dostrzegł taflę jeziora, w której odbijało się wschodzące słońce. Do tej pory Andrzej nie wiedział ani nawet nie starał się oszacować jaka jest godzina, jednak sugerując się położeniem gwiazdy, którą ledwo co było widać ponad linią horyzontu wyznaczonej przez drzewa wywnioskował, że jest nie później niż szósta rano. W momencie wyjścia z lasu, na brzeg jeziora, po którego przeciwległej stronie znajdowały się domki przez jego mózg przeszedł paraliżujący ból. Nagle z jego ust zaczęła wypływać dziwna maź, a on sam targany dzikimi konwulsjami położył się na brzegu zarośniętym trawą i zaczął wić się jak wąż. Po paru chwilach, gdy on i jego ciało trochę się uspokoili znowu usłyszał ten sam głos – cichy, pusty i tajemniczy. Tym razem brzmiał on trochę wyraźniej i dało się zrozumieć pojedyncze słowa – idź, ludzie, krew, zabij. Kiedy już całkiem doszedł do siebie podszedł i nachylił się na taflą wody po czym zanurzył w niej swoją twarz. Poczuł miły dotyk letniej wody. Chwila ta jednak nie trwała długo i po kilku sekundach wynurzył się. Z całej jego twarzy i włosów woda leciała ciurkiem, tak samo jak krew z kolana ostatniego popołudnia. Obszedł jezioro z lewej strony, idąc całkiem przy jego brzegu, ale nikt go nie zauważył przez to, że ktokolwiek znajdował się w domkach na pewno spał…

Gdy już dotarł do swoich celów, a było ich dokładnie sześć zobaczył, że nieopodal swoją zaparkowane dwa samochody – jeden z nich to Opel, drugi wyglądem przypominał Volvo, ale najwidoczniej znaczek marki był urwany i nie można było tego jednoznacznie stwierdzić. Zobaczył również, że obok parkingu znajduje się mały barak, a nad nim wiszący napis RECEPCJA. Postanowił pierwsze swoje kroki na nowym terenie skierować właśnie tam. Drzwi, tak jak się spodziewał były zamknięte, ale jedyne okno było otwarte niemalże na oścież. Z racji tego, że znajdowało się bardzo nisko nad podłogą wystarczył jeden większy krok naszego rowerzysty aby znalazł się w środku. Tak też się stało. Wewnątrz nie było nic nadzwyczajnego – w kącie stało biurko, za nim jedno obracane krzesło, przed nim dwa taborety. Po drugiej stronie ściany znajdowała się wielka, stara kanapa, nad którą wisiało wypychane trofeum orła, przypominające te z pamiętnego filmu Alfreda Hitchcocka. To co najbardziej interesowało Andrzeja, czyli skrzynka z kluczami znajdowała się po lewej stronie od wejścia, na wysokości jego barków. Zauważył na niej sześć kolejno wypisanych numerków, a pod każdym z nich dwie pary kluczy. Wyjątkiem były numery 1 i 5, pod którymi wisiała tylko jedna para kluczy. Mogło to znaczyć tylko jedno. Rowerzysta wziął jedyne pary kluczy wiszące pod tymi cyferkami, a następnie zrobił to samo co przy wchodzeniu tutaj tyle tylko, że w przeciwną stronę.

***

Po ogólnym rozeznaniu terenu zorientował się, że domek z numer pierwszym znajduje się tuż obok baraku - recepcji. Idąc w jego stronę stopniowo zwalniał i wyciszał swoje kroki, aż w końcu przed samym wejście kompletnie nie było go słychać. Zanim włożył klucz do zamka zobaczył, że w oknie firanka jest lekko odsłonięta. Podszedł do niego, lekko przykucnął, ale nic konkretnego nie zobaczył – okna były bardzo brudne, a na dodatek od momentu w którym się ocknął zauważył, że dość znacznie pogorszył mu się wzrok. Ale zignorował to, myśląc, że przejdzie po kilku godzinach… Niestety, nie będzie miał się okazji o tym przekonać. Znowu wrócił się do drzwi, stanął przed nimi, postał tak przez chwilę, mamrocząc coś pod nosem, a następnie włożył klucz do zamka i przekręcił go. Usłyszał delikatny, metaliczny dźwięk otwieranego zamka i nacisnął na klamkę.

Starał się otwierać drzwi najostrożniej jak potrafi i widać opłaciło mu się to, ponieważ mimo swojego sędziwego wieku nie zaskrzypiały ani razu. Domek składał się z jednaj izby oraz mniejszego pomieszczenia, którym najpewniej była łazienka. Po wejściu do środka, Andrzej spojrzał w lewo i zobaczył dwuosobowe łóżko w którym leżało dwoje ludzi – mężczyzna, na oko trzydziestoletni oraz młodsza od niego kobieta, nie mająca więcej niż dwadzieścia pięć lat. Kobieta leżała pod ścianą, z kolei mężczyzna z brzegu i to właśnie do niego rowerzysta miał najbliżej. Podszedł do niego po czym zacisnął obie swoje dłonie na jego szyi. Równocześnie z momentem gdy zacieśnił swój uścisk na jego ciele, śpiący mężczyzna obudził się. Jednak jego szyja została tak mocno ściśnięta, że nie mógł wykrztusić z siebie ani jednego słowa, ani jednego dźwięku. Jedyne co mógł zrobić to dziko się wierzgać i tak też właśnie zrobił. Widać było, że jego partnerka miała bardzo mocny sen, bo mimo tego, że kilka jego ruchów kończynami dotknęło, jej nie obudziła się. Cała ta scena trwała nie więcej niż pół minuty, po czym górne kończyny ofiary zaczęły bezwładnie zwisać z łóżka. Rowerzysta jeszcze parę sekund przytrzymał uścisk, a następnie rozluźnił go i szybkim ruchem prawej dłoni zamknął oczy swojej ofierze…

Nadszedł czas na kobietę. Z uwagi na jej bardzo mocny sen, Andrzej myślał, że pójdzie mu z nią łatwo. Zabawnym było to, że przez cały czas odkąd pierwszy raz usłyszał ten dziwny głos w pobliżu torów nie zastanowił się czemu idzie akurat tutaj i dlaczego robi to co właśnie zrobił przed momentem… W pewnym momencie podłoga pod nogami mordercy zaskrzypiała. Nie było to jednak zwyczajne, ciche skrzypnięcie ale przeszywający pisk. Śpiąca kobieta otworzyła oczy i wydała z siebie najprawdopodobniej najgłośniejszy, ale i najkrótszy krzyk w swoim życiu. Andrzej automatycznie rzucił się w jej stronę, a dokładniej w stronę jej szyi. Jednak tym razem nie chciał jej udusić. Na jego twarzy pojawiło się coś co przypominało uśmiech Jokera z Batmana, z tym wyjątkiem, że górne i dolne trójki były większe od reszty zębów i ostrzejsze. Szybkim ruchem głową wampir wbił swoje kły w jej szyję i powoli wysysał z niej krew. Od momentu kontaktu jego zębów z jej ciałem, kobieta jakby zamarła – nie wydawała z siebie żadnych dźwięków, nie rzucała się na wszystkie strony i kompletnie się wyluzowała. Po wystarczającym napojeniu się Andrzej wypuścił z rąk swoją ofiarę, która bezwładnie opadła na miękki materac łóżka, leżąc teraz obok swojego partnera. Rowerzysta energicznym ruchem zeskoczył na podłogę i wybiegł na zewnątrz.

Słońce było już praktycznie całkowicie widoczne i całym swym światłem świeciło na naszego wampira. Jednak on zachowywał się tak jakby był na nie uodporniony – w końcu wszystkie wampiry boją się światła naturalnego jak niczego innego na świecie, a on zachowywał się tak jakby nie robiło to na nim większego wrażenia. Ale jak się później okaże, ma on inną, równie potężną wadę… Domek numer pięć stał na samym końcu, z którego od jeziora dzieliło go jakieś trzydzieści metrów. Szybko przebiegł dystans z domku numer jeden do domku numer pięć, po czym wiele nie myśląc, pociągnął za klamkę. Drzwi były otwarte. Najwidoczniej tymczasowi lokatorzy nie spodziewali się dzisiejszego ranka wizyty wampira… Po przekroczeniu progu Andrzej zobaczył, że w środku znajduje się tylko jedna osoba – starsza kobieta, około czterdziestki. Tak samo jak jej poprzednicy, spała snem kamiennym. Na stoliku obok jej miejsca spoczynku leżał dość pokaźna teczka, a na niej laptop. Na samym skraju komputera leżał pęk kluczy, pomiędzy którym można było zauważyć znaczek Volvo… Rowerzysta przez chwilę rozejrzał się po pokoju, a potem bezpośrednio, wydając z siebie dziwny syk, rzucił się na szyję swojej ofiary. Wbił w nią kły, ale po niecałej sekundzie oderwał się od niej jakby kopała prądem… Po bliższym rozejrzeniu się zobaczył, że na przeciwległym rogu łóżka leży nóż na którym znajduje się zaschnięta krew, sprzed kilku godzin. Przez głowę naszego bohatera przeleciała w tej chwili masa myśli, po których zorientował się, dlaczego nie może wyssać krwi z lokatorki domku pod numer piątym…

Andrzej syknął podobnie jak przed paroma chwilami, następnie w dzikim biegu wybiegł z domku i ruszył w stronę jeziora. Nabierał coraz większego rozpędu, wbiegł na kilkumetrowy pomost i rzucił się w niczym niezmąconą taflę jeziora. Nastąpił głuchy plusk, minęło kilka sekund i wampir wynurzył się. Jednak nie wyglądał dobrze – krzyczał, skóra zlatywała z niego całymi płatami i wierzgał się na prawo i lewo. Po dobrej minucie, ta chora scena w końcu dobiegła końca – skóra poschodziła mu do samych kości, uspokoił się i zaczął się ponownie zanurzać. Po dziesięciu sekundach znajdował się już cały pod wodą, z której wypływały bąbelki. Trwało to może kolejną minutą po której z wody nikt się już nie wyłonił, bąbelki przestały wypływać, całe jezioro wyglądało tak jak przed kilkoma minutami – ciche, tajemnicze, niezmącone…
---------------------------------

Baron Samedie --> podejrzewam, że dalsza część historii o wiele bardziej przypadła Ci do gustu i dlatego też dałeś taki komentarz, kw którym kulturalnie wytykasz mi wszystkie błędy. :)

mikhell --> tak, wiem - w opowiadaniu jest masa nieścisłości, ale proszę również o zrozumienie. Niezbyt myślałem o całej fabule przed rozpoczęciem pisania o oto efekty. Pomijając oczywiście błędy stylistyczne, których też pewnie jest sporo. Jednak dziękuję za te rady. :)

więc nie wiem co oznacza zwrot gigantyczna latarka.
Miałem na myśli cały rower. ;)

25.11.2010
15:14
[43]

Baron Samedie [ Generaďż˝ ]

k42a_ - akurat jeśli chodzi o historię, to na niej się nie skupiałem bo jak pisałem wcześniej styl zniechęca do czytania. Podstawą jest warsztat, bo nawet najlepszy pomysł na opowiadanie zniszczysz słabym stylem, zniechęcającym do czytania. A na tym etapie kariery redaktorem musisz być sam. Ja bym radził nie skupiać się póki co na pomyśle, tylko na umiejętnym pisaniu. Napisz krótką wprawkę o Stefku co jedzie na rowerze, ogląda krajobraz i myśli o dupie Maryni, ale napisz to dobrze.

25.11.2010
15:17
smile
[44]

Tołstoj [ Kukuruźnik ]

Mierne. Styl, warsztat - wszystko leży. Ale cóż - pisz dalej, szlifuj rzemiosło. Może za kilka lat będzie coś z ciebie. : ) Na razie twój tekst to grafomania w najpodlejszej postaci - ale początki zazwyczaj tak wyglądają.

Czytaj dużo i pracuj nad sobą.


Btw., niechluj z ciebie. Wrzucać tekst z błędami?

25.11.2010
20:37
[45]

k42a_ [ The Blues ]

Wieczorny up.

25.11.2010
21:59
smile
[46]

garett123 [ Pretorianin ]

jakie to dlugie

25.11.2010
22:49
[47]

k42a_ [ The Blues ]

Nie chcesz to nie czytaj, dobrze, że chociaż wątek podbiłeś. :)

25.11.2010
22:52
smile
[48]

garett123 [ Pretorianin ]

widac ze masz checi wiec zycze powodzenia

28.11.2010
00:13
[49]

k42a_ [ The Blues ]

No to jeszcze raz podbiję. :)

28.11.2010
11:04
smile
[50]

Hitmanio [ Legend ]

Właśnie, błędy poprawiaj natychmiast, wrzuć najpierw do Worda, zobacz co podkreślił, ewentualnie zamień słowa/zbuduj inaczej zdanie.

"Na jego twarzy pojawiło się coś co przypominało uśmiech Jokera z Batmana" "Przecież nie mógł zauważyć dziwnego znaku, przypominającego bliznę Harrego Pottera" Lubisz stosować aluzję literacką? Wydaje mi się, że to nie na miejscu w takim horrorze ;)

Btw: trochę to dziwne. Rowerzysta zmęczony, noga go boli i nagle WIE jak pić krew? Wie, chociaż jak wysunąć zęby? Taką zdolność trzeba chyba kontrolować, a on nowym wampirem jest ^ ^

Ogólnie dobre - obejrzyj sobię True Blood (Czysta Krew) to trochę zrozumiesz o wampirach (chociaż różne cechy są nadawane, pojęcie wampir jest pojęciem względnym)

Keep it up!

28.11.2010
11:24
[51]

Maziomir [ Generaďż˝ ]

Masakra. Styl jak u pijanego drwala. Pisz lepiej komiksy.

© 2000-2025 GRY-OnLine S.A.