yo dawg [ 1979 ]
"Kolesiostwo" na rynku pracy
Dziś przyszła mi do głowy pewna myśl (a propos nowej pracy): Czy sprawa kolesiostwa (tu: obsadzanie stanowisk znajomymi, rodziną, a nie osobami z faktycznymi umiejętnościami zawodowymi) na płaszczyźnie zawodowej jest zjawiskiem powszechnym i jak to rzutuje (jeśli w ogóle) na wydajność firm i w ogólnym rozrachunku na rynek pracy i gospodarkę?
I pytanie numer dwa: Dlaczego w tym kraju umiejętności znaczą mniej niż życiowy spryt, cwaniactwo i szczęście (nie żeby MI jakoś to wybitnie przeszkadzało, uważam ten stan rzeczy za swoisty katalizator rodzenia się w ludziach cech przedsiębiorczych)? Z czego wynika taki stan rzeczy skoro - jako kraj - głąbami i idiotami nie jesteśmy i co rok produkujemy tysiące magistrów?
Loon [Forza Inter] [ Konsul ]
1. Nie jest zjawiskiem powszechnym, ale jest zjawiskiem spotykanym, co nie zmienia faktu, że jeśli jesteś dobry to zostaniesz zatrudniony. :)
2. umiejętności znaczą mniej niż życiowy spryt, cwaniactwo i szczęście
Życiowy spryt, cwaniactwo i szczęście to też pewna forma umiejętności. Mam kolegę, który przeczytał 10 000 książek i wie wszystko i drugiego, który w życiu przeczytał ze 3 książki, ale jest zaradny i wygadany. I po prostu radzi sobie w tym życiu lepiej i ja cenię takie cechy u ludzi, bo mało kto tak potrafi, a z tego co po nim widzę to cenna umiejętność. Obecnie jest bardzo wpływowym jak na swój wiek i staż członkiem PO :)
promilus1 [ Człowiek z Księżyca ]
Jesteś prezesem wielkiej firmy. Do wyboru masz zatrudnienie brata, który ze średnim wynikiem skończył studia i otwartą rekrutację, na której wybierzesz nieznana ci osobę z papierkiem, umiejętnościami i doświadczeniem delikatnie lepszymi od twojego brata. Kogo wybierzesz?
Musisz się do tego przyzwyczaić i wyrabiać znajomości. Jeśli się postarasz to i bez nich znajdziesz pracę.
mirencjum [ operator kursora ]
Część pracodawców popiera tworzenie syndykatów rodzinno-kumplowskich, inni najchętniej ogłaszali by przetargi na wolne stanowiska.
HumanGhost [ Senator ]
Cóż można powiedzieć. Witamy z realnym świecie. ;]
yo dawg [ 1979 ]
promilus, jak napisałem wyżej mnie problem nie dotyczy, sam prowadzę niewielką działalność gospodarczą. Zestawiłeś osobę o kompetencjach delikatnie wyższych z członkiem rodziny. Co w przypadku gdy ten nieznajomy wyróżnia się na tle takiego np. bratanka? Też byś obsadził rodzinkę?
A pytam bo w genezę zjawiska się nie wgłębiałem bo zaradny jestem na tyle, że ta wiedza jest dla mnie niemalże zbędna. Ze znajomościami też jest w moim przypadku dobrze - zwyczajnie pytam, czy to normalne dla XXI wieku i demokratycznego państwa?
promilus1 [ Człowiek z Księżyca ]
Jeśli różnice byłyby niewielkie, to znajomość by przeważyła, bo "obcy" lepiej wygląda na papierze, ale "swojego" dobrze znam i wiem, czego się po nim spodziewać. To już zależy od bardzo subiektywnej oceny: czy znam kogoś kto podoła zadaniu? Nie? To dam ogłoszenia na pracuj.pl.
yo dawg [ 1979 ]
No nie wiem, dla mnie osoba w ogóle szukająca pracy czy też prosząca o nią zaradniejszego kamrata (no chyba, że mówimy o rodzinnym biznesie czy zakładanie firmy z bratem) jest na starcie - rzekłbym - zaszufladkowana do kategorii życiowych lewych rąk. Czy taka osoba jest wartościowym pracownikiem i podoła swoim obowiązkom?
To teraz kwestia zasięgu? Jak często zdarzają się takie cyrki?
mirencjum [ operator kursora ]
Czy jest możliwe dostanie pracy bez znajomości u potentatów energetycznych, czy KGHM, skoro mają w umowie gwarancję zatrudnienia i dziedziczenie stanowiska?
frer [ God of Death ]
yo dawg
Dziś przyszła mi do głowy pewna myśl (a propos nowej pracy): Czy sprawa kolesiostwa (tu: obsadzanie stanowisk znajomymi, rodziną, a nie osobami z faktycznymi umiejętnościami zawodowymi) na płaszczyźnie zawodowej jest zjawiskiem powszechnym i jak to rzutuje (jeśli w ogóle) na wydajność firm i w ogólnym rozrachunku na rynek pracy i gospodarkę?
Sporo zależy od tego w jakiej formie jest to kolesiostwo. Jak dla "swojego" tworzy się stanowisko pracy tylko po to, żeby mógł sobie pracować choć firma by się obeszła bez niego, to oczywiście jest to nie w porządku. Jednak, gdy zatrudnia się kogoś "z polecenia", bo dane stanowisko trzeba obsadzić, to już sprawy nie są czarno białe.
Po pierwsze, prywatna firma może sobie zatrudniać kogo chce. Po drugie, nawet jak w imię poprawności politycznej i równych szans przeprowadzi się normalną rekrutację, to nic nie gwarantuje, że ktoś "z ulicy" będzie lepszy od tego "z polecenia". W większości przypadków na stanowiska niewysokospecjalistyczne nadaje się większość osób, które o daną pracę mogłyby się starać (spełniając wymagania formalne oczywiście). Za kogoś polecanego przynajmniej ktoś w pewien sposób ręczy polecając daną osobę. Sam tego nie popieram, bo jako osoba bez znajomości muszę szukać roboty na własną rękę, ale doskonale wiem, że mając znajomości, na pewno bym je wykorzystał, gdyby mogły mi pomóc w znalezieniu interesującej mnie posadki.
I pytanie numer dwa: Dlaczego w tym kraju umiejętności znaczą mniej niż życiowy spryt, cwaniactwo i szczęście (nie żeby MI jakoś to wybitnie przeszkadzało, uważam ten stan rzeczy za swoisty katalizator rodzenia się w ludziach cech przedsiębiorczych)? Z czego wynika taki stan rzeczy skoro - jako kraj - głąbami i idiotami nie jesteśmy i co rok produkujemy tysiące magistrów?
Zacznijmy od tego, że produkcja tysięcy magistrów nie przekłada się na inteligencję społeczeństwa. To, że małpie damy kartkę papieru z napisem "magister", wcale z tej małpy wykształconej jednostki nie zrobi. U nas są tysiące magistrów, bo zaniżono standardy.
Co do pytania o wyższość sprytu nad wykształceniem, to zauważ, że wykształcenie i umiejętności aż tak dużo same nie znaczą. Często to czego uczy uczelnia diametralnie różni się od tego jakie cechy potem w pracy powinny dominować. Mam kolegę inżyniera budowlanego, który na studiach jechał na samych 3 najczęściej. Poszedł na praktykę na budowę, tam dostał trochę papierkowej roboty, ludzi do nadzorowania, a potem szef uznał, że jest dobrym pracownikiem i go zatrudnił. Z drugiej strony zdarza się, że ktoś ze średnią 4.50 w pracy w ogóle się nie sprawdzi, bo poza "umiejętnościami" wyniesionymi z uczelni niewiele będzie miał.
promilus1
Musisz się do tego przyzwyczaić i wyrabiać znajomości. Jeśli się postarasz to i bez nich znajdziesz pracę.
A jak już wyrobi znajomości, to dzięki nim może bez udziału w jakichkolwiek rekrutacjach dostawać robotę. Lepiej zaakceptować świat taki jakim jest i grać według jego zasad na własnych korzyści, niż grać przeciw niemu i tylko tracić.
edit:
yo dawg
No nie wiem, dla mnie osoba w ogóle szukająca pracy czy też prosząca o nią zaradniejszego kamrata (no chyba, że mówimy o rodzinnym biznesie czy zakładanie firmy z bratem) jest na starcie - rzekłbym - zaszufladkowana do kategorii życiowych lewych rąk. Czy taka osoba jest wartościowym pracownikiem i podoła swoim obowiązkom?
Ale jest różnica w tym, czy prosi się o pomoc, bo samemu nic się nie potrafi, czy pyta, bo może akurat ktoś wie czy jakaś firma nie potrzebuje pracownika. Często firmy rekrutacje oficjalną traktują jako ostateczność. Wcześniej robią rekrutacje wewnętrzną, czy przyjmują do pracy swoich byłych praktykantów. Ewentualnie pracownicy danej firmy "polecają" kogoś i z nich wybiera się nowego pracownika. Bez wtyków i znajomości po prostu szary człowiek nawet nie dowie się o naborze w tej firmie.