GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Własne pisanie historii różnych.

03.05.2010
21:06
smile
[1]

Nariana [ Legionista ]

Własne pisanie historii różnych.

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pewna historia, wiem że może majaczę, ale coś mi przyśniło się i pierwsza myślą po przebudzeniu było, że to mogłaby być ciekawa historia.

Mam pytanie. Czy ktoś pisał kiedyś, tak dla własnej przyjemności jakąś historię, która nie dawała mu spokoju? Czy korzystaliście może z jakichś materiałów aby móc bardziej poprawnie to napisać i ciekawiej?

03.05.2010
21:11
[2]

NeroTFP [ Senator ]

Masz prawo pisać, to co myślisz. Tym bardziej jeżeli dotyczy to Ciebie.

Staraj się pisać bez błędów ortograficznych i z sensem. Staraj się zachować ciąg wydarzeń, aby wszystko miało sens. Jeżeli już zaczęłaś jakiś wątek, to musisz go zakończyć. Staraj się, aby wszystko było uporządkowane.

Dla ułatwienia, możesz sobie wypisać takie główne punkty, które potem będziesz rozwijała.

03.05.2010
21:16
[3]

Nariana [ Legionista ]

Nero---> a czy używanie retrospekcji bądź innych zabiegów jest dobre. Czy raczej pisać wszystko po kolei. Jak długie opisy stosować?:)

03.05.2010
21:16
smile
[4]

jagged_alliahdnbedffds [ Rock'n'Roll ]

<-- Poetycko tytuł very napisany.

Trzymaj jakiś notes zaraz przy łóżku i jak tylko się obudzisz, pisz wszystko co przyjdzie Ci do głowy - nie musisz nawet tego zaraz później czytać, bo pewnie i tak nic nie zrozumiesz. Wykąp się, zjedź śniadanie i w dalszej części dnia zobacz co tam napisałaś ;)

03.05.2010
21:17
[5]

kubomił [ Legend ]

Retrospekcje, futurospekcje - są dobre, ale z umiarem :)

03.05.2010
21:19
smile
[6]

NeroTFP [ Senator ]

To też zależy w jakiej formie chcesz to pisać. Czy chcesz to stworzyć w postaci fabuły, czy raczej w postaci własnych przemyśleń/w pierwszej osobie?

A retrospekcję możesz stosować jak najbardziej, jeżeli piszesz to w postaci własnych przemyśleń :)

To, co też wspomniał kubomił.

03.05.2010
21:22
[7]

Nariana [ Legionista ]

jagged---> z tym trzymaniem notesu obok łóżka dobry pomysł, ale wypali tylko w wolne dni. W normalne dni to pobudka o 5.30 rano i czynności przed wyjściem do autobusu. :)

Po za tym obawiam się, że moja historia może być w temacie "przejedzonym".

03.05.2010
21:25
smile
[8]

NeroTFP [ Senator ]

Nariana -> Nie przejmuj się, że jest "przejedzona". Jeżeli masz tylko taką potrzebę i ochotę, to pisz! Najważniejsze to uwolnić swoje myśli. Piszesz dla siebie, a jak inni będą to odbierać, to już ich sprawa. Ja z chęcią przeczytam.

03.05.2010
21:29
[9]

Nariana [ Legionista ]

Nero----> Rozumiem :) Przeczytać będziesz mógł, ale All Copy Rights Reserved ;)

I jeszcze sprawa taka jedna. Pisać na kartce a później to na kompa przepisywać? Czy raczej się nie opłaca. Bo domyślam się, że jak drugi raz coś się przeczyta i to napisze to można jakiś zmiany wprowadzić.

03.05.2010
21:32
[10]

NeroTFP [ Senator ]

Najlepiej skupić się na jednej formie. Radziłbym Ci pisać na kartce, co prawda trochę dłużej to działa, ale możesz pisać o każdej porze i w każdym miejscu. Na sam koniec możesz przepisać na komputer. Zresztą, jak chcesz.

03.05.2010
21:36
[11]

Nariana [ Legionista ]

Nero, kubomił, jagged----> Dzięki za rady wam wszystkim.

Jeśli coś już będę miała to postaram się przedstawić wstęp.

A teraz dobranoc, bo jutro co prawda nie 5.30 ale dzień pracowity będzie:)

03.05.2010
22:30
[12]

Vangray [ Hodor? Hodor! ]

Jeżeli tylko odczuwasz potrzebę pisania, przelania na papier/komputer swoich myśli, to nie krępuj się :) Ba, jest to wskazane, a nuż coś z tego będzie, masz talent etc. A w "najgorszym" razie to będzie kreatywnie spędzony czas, ćwiczenie wyobraźni itd.

Co do kwestii technicznych - póki co nie zajmuj sobie tym głowy :) Grunt to zacząć, z czasem sama dobierzesz adekwatne środki :)

25.05.2010
20:55
smile
[13]

Nariana [ Legionista ]

Oto kawałek pierwszego rozdziału mojej pisaniny.
Poddaję go ocenie, czekam na szczere odpowiedzi, przyjmuję każdą krytykę.
Czytajcie:)

Początek końca.
Leżąc widziała jak przez mgłę zarysy drzew, jasność przed nią kuła w oczy. Mgła powoli schodziła z oczu ustępując miejsca tej prawdziwej mgle. Czuła na prawym policzku poranną rosę. Słońce za chwilę wstanie. Spróbowała podnieść głowę, ból w skroni i na plecach udaremnił jej próby. Znad wierzchołków źdźbeł traw widziała martwe ciała, nikt oprócz niej nie poruszał się. Dalej, za mgłą widziała dom, własny utęskniony dom. Nigdy nie myślała, że znów go zobaczy, nie myślała, że przed nim rozegra się najważniejsza bitwa.
Gdzieś w oddali słychać było sygnały pogotowia i policji. Zupełnie niedaleko czyjeś kroki ją zaniepokoiły. Nie mogła się jednak ruszyć. Prawa ręka była bezwładna, lewa noga rozcięta i połamana. I plecy, poszarpane. Na całym ciele rany. Znała te kroki...
- Koniec już, możesz w końcu umrzeć. - usłyszała za plecami ten straszny, przeszywający mózg głos. - Nic cię już na tym świecie nie trzyma.
- Jeśli to nie mój czas to jeszcze poczekam - szepnęła czując ból w czaszce.
- Dobrze. - Pamiętaj tylko. Teraz cierpienie będzie większe, a ja zawsze mogę po ciebie przyjść.
- Pamięć, tej mi nigdy nie brakowało... A ty, kiedy indziej po mnie przyjdziesz....

25.05.2010
21:17
smile
[14]

Nariana [ Legionista ]

Up, bo już chyba na głównej nie widać:(

25.05.2010
21:32
smile
[15]

Ogon. [ półtoraken fechten ]

Interpunkcja mocno kuleje - popracuj nad nią, bo utrudnia czytanie.
Dialog ze Śmiercią jakiś taki nieskładny... "jeśli to nie mój czas to jeszcze poczekam" - no jak, do cholery, nie jej czas? Pani z kosą nie wyszła rano na grzyby, tylko pofatygowała się specjalnie do niej... wypadałoby to docenić i umrzeć, a tak zachowała się wyjątkowo nieuprzejmie!


...żartuję ;) ale do oceny mogłaś dać ciut dłuższy fragment, a nie parę zdań...

25.05.2010
21:35
smile
[16]

NeroTFP [ Senator ]

Masz w miarę bogaty zasób słownictwa.

Tak jak Ogon powiedział popracuj nad przecinkami, bo to pomaga.

Bez obaw - wyrobisz się.

Czekamy na więcej.

25.05.2010
21:35
smile
[17]

Nariana [ Legionista ]

Ogon--->Interpunkcja poprawiona będzie, zawsze z nią problemy miałam, ale poprawię się.
Trochę mnie rozśmieszyłeś, ale raczej uśmiałam się z tego co napisałam a nie z twojej interpretacji:)
Dzięki:)

Nero---> Dzięki za słownictwo:)

25.05.2010
21:40
smile
[18]

NeroTFP [ Senator ]

Nariana -> Zwracaj też uwagę na powtarzające się słowa. Zastąp je synonimami.

Leżąc widziała jak przez mgłę zarysy drzew, jasność przed nią kuła w oczy. Mgła powoli schodziła z oczu ustępując miejsca tej prawdziwej mgle.

Słowo "mgła" jest za dużo razy użyte obok siebie i trochę dziwnie to wygląda :) Zastąp innym słowem lub konstruuj zdania tak, aby używać rodzajnika typu "ta, ona, itp". Przy pisaniu tego nie odczuwasz, ale jak skończysz, to przeczytaj sobie jeszcze raz i sama zauważysz.

Powodzenia :)

25.05.2010
21:42
[19]

Drixx [ Damned by God ]

To może ja też wrzucę fragment mojej powieści do oceny. W gronie moich znajomych otrzymała pozytywne oceny, ale wiadomo.

25.05.2010
21:44
[20]

Nariana [ Legionista ]

Drixx--->Wrzucaj, przecież to wątek o historiach różnych:)
Nero---> synonimy rzecz dobra:) Danke;)

25.05.2010
22:20
[21]

HUtH [ pr0crastinator ]

Nariana <-Eee no bardzo fajnie, myślałem, że znów będę musiał walczyć z tabunem (po)tworów grafomana, a tu taka niespodzianka.

26.05.2010
00:39
[22]

Drixx [ Damned by God ]

Mówisz, masz. Zaznaczę, że wersję z poprawionymi błędami mam na innym komputerze wykorzystywanym przez osobę trzecią, że tak napiszę.

I.
Młody chłopak w wieku około 18 lat, niewysoki, jego włosy są czarne jak otchłań grzywka podzielona na dwie części odsłaniając czoło oraz smutną twarz sięga do brody, reszta włosów zaczesanych w tył spięte w krótki kucyk, ubrany w czarną koszulę z krótkim rękawem, czarnych jeansach zapiętych czarnym skórzanym pasem z srebrną klamrą na której widoczny jest czerwony krzyż. Na nogach nosi czarne, wysokie na pół łydki, zapięte pięcioma klamrami buty. Leży na zielonej trawie podpierając dłońmi głowę spogląda w czyste niebo rozmyślając o swoim życiu...
Bedegan: Cholera! Czy te pieprzone życie musi być do bani!?
Chłopak przymyka oczy i...
Bedegan(narracja): Nie pamiętam swojego dzieciństwa do 7 roku życia...pewnie było dobre...potem było tylko gorzej.
W piaskownicy pomiędzy dwoma wieżowcami siedzi mały chłopiec z twarzą ukrytą w dłoniach, na około niego stoi czterech chłopców. Szturchają go, ciągną za ręce opluwają.

Dzieciak 1: Te frajerze!! Tatuś ci nie pomoże!!!
Dzieciak 2: Zabierzmy go tam!
Dzieciak 3: Boisz się!? HAHA CIENIAS!!
Bedegan(młody): [Cicho]: Tato...
Bedegan(narracja): Nic nie robiłem sam...zawsze pomagali mi rodzice i rodzeństwo, ale oni...
W dużym pokoju mieszczącym wersalkę stojącą pod prawą ścianą, stolik stojący naprzeciwko niej przykryty małym, śnieżnobiałym obrusem na którym stoi wazon z świeżo uciętym kwiatem, rozłożona gazeta i szklanka z niedopitą kawą. Zaraz obok niej stoi fotel na którym siedzi tęgi mężczyzna, jego twarz jest zupełnie niewidoczna, przed nim stoi mały chłopiec szlochając cicho. Pokój jest przyciemniony jedyna smuga światła pada na plecy dziecka.
Facet: Co to ma być!? Jesteś gorszy od NIEGO! Źle skończysz!
Bedegan(młody):A...ale...ja się staram jak mogę!
Facet: Zamknij się!
Bedegan(narracja): Zawsze robiłem wszystko najlepiej jak tylko mogłem...ale zawsze im było mało i mało! Mimo to, i tak czułem że jest we mnie coś co pozwoli mi dokonać niesamowitych rzeczy!
Wokół panuje półmrok, światło pada na oczy dziecka, prawa źrenica emanuje czerwoną poświatą, lewa natomiast jasnoniebieską. W tle słychać śmiechy chłopców, którzy jak można by pomyśleć dobrze się bawią...
Odgłos 1: Haha! Ale go załatwiliśmy!
Odgłos 2: Może wypadałoby mu zwinąć jego ciuchy? Będzie jazda!!
Dziecko w szafie, pod wpływem silnych emocji, po cichu szeptał do siebie ciężkim demonicznym głosem
-Pozabijam was skurwysyny, was i wasze rodziny...z..zapamiętacie...
Zamyka oczy i zaczyna płakać.

Chłopak otwiera oczy, w tle widac szkołę z brązowymi ścianami. W kierunku niego kroczy, niezbyt wysoki chłopak o tęgiej budowie ciała. Na głowie ma szopę skręconych włosów, nosi białą koszulkę z krótkim rękawem, niebieskie jeansy oraz podniszczone halówki.

Siegfried: Bedegan!!! Tutaj jesteś! Chodź...apel zaraz się zaczyna. Zbiegnie się kupa ludzi, lepiej zając miejsce wcześniej.
Bedegan: (do siebie)Wolałbym już iść do...nie, nie chcę tam wracać. Już lepiej skoczyć na bro. (już normalnie) Dobra, już się zbieram.
Bedegan podnosi się, przeciąga by rozprostować kości. Odwraca się w kierunku Siegfrieda i ramie w ramie idą w kierunku wejścia do szkoły.
Dwie minuty później znajdują się na niewielkiej sali gimnastycznej, stojąc mniej więcej na srodku dużej grupki ucznów, tak na oko można by powiedzieć, że jest ich około 50, reszta tłoczy się pod drzwiami oraz w korytarzu, nie będąc zbytnio zainteresowani o czym będzie apel.
Bedegan dość nerwowo zwraca się do Siegfrieda.
-Niechże kurwa już powie co chce i idzie w cholerę...
Ziom: Spokojnie...Ehhh, nie mam do ciebie sił...Te twoje nerwy...Wszyscy się śmieją z tego...
Bedegan: Już od 11 lat ludzie to robią...wisi mi to...
Pod ścianą sali stanęła wysoka, ubrana spódniczkę sięgającą do kolan, białej koszuli i rozpiętym starym swetrze, dyrektorka, rozpoczyna swoja przemowę.
Dyrektorka: Moi drodzy dziś obchodzimy święto...
Nagle słychać głośne uderzenie w ścianę. Dyrektorka zostaje przygnieciona betonem, opadający kurz zasłania zdeformowaną sylwetkę, która szybko rzuca się na uczniów miażdżąc ich czaszki i rzucajac ciałami, Bedegan leżąc na ziemi zostaje przygnieciony kilkoma martwymi ciałami.
Bedegan: Nie...nie...mogę się ruszyć....CHOLERA!
Pod wpływem gniewu i poczucia bezradności oczy tego wątłej budowy chłopaka, zaświeciły krwisto czerwonym blaskiem. Pozostali przy życiu uczniowie uciekają w popłochu, jedynie Siegfried pozostaje na swoim miejscu
z dziwnym spokojem.
Odpowiedzialność za tą rzeź ponosi potwór. Jest on muskularną istotą o ludzkim wyglądzie, jednakże jego ręce do łokci przypominają dwa gigantyczne młoty wytworzone ze zmutowanej tkanki. Na jego głowie widać długie niechlujnie wyglądające blond włosy, natomiast z pleców wystaje „coś”
przypominające nierozwinięte anielskie skrzydła. Istota podniosła olbrzymie „ręce” do góry odsłaniając kolejną parę rąk, to one z niesamowitą lekkością miażdżyły czaszki i rzucały ciałami, bogu ducha winnych uczniów.
Potwór ruszył na Bedegana, jednak ten unikną ciosu wyskakując w górę, zrobił to z taką lekkością jaką mógłby się poszczycić nie jeden atleta. Robiąc salto chwycił potwora za skrzydło i rzucił o ziemię, przydeptał jego ciało i wyrwał skrzydło. Istota pozostała niewzruszona, jednak z rany zaczęła sączyć się zielona posoka. Chłopak odrzucił fragment ciała w bok, z hukiem uderzyło w ścianę.
Zombie! - krzykną Siegfried, spokój zniknął z jego twarzy.
Bedegan zareagował spoglądając w stronę swojego przyjaciela, jednak on nic nie odpowiedział. Istota nazwana przez Siegfrieda wykorzystała ten moment by zaatakowac. Zamachnął się młotem, by udeżyc jak prawym sierpowym, jednak chłopak zablokował cios jedną dłonią, jakby nigdy nic. Następnie złapał ją w dłoń i trzema szybkimi uderzeniami pięścią w głowę potwora zmiażdzył mu czaszkę. Gdy było już po wszystkim jego ciało z impetem uderzyło w ziemię a Bedegan odskoczył 2 metry do tyłu po czym, jego oczy powróciły do normalnego stanu. Upadł na tyłek podpierając się dłońmi. Podbiega do niego uradowany Siegfried, mówiąc:
- Stary! - wykrzyknął - Nie wiem jak to zrobił ale to było ZA-JE-BI-STE!
Bedegan dysząc ciężko:
- Co...co się stało!? Zapytał.
- Takie chuchro z ciebie – powiedział ze spokojem - a to „coś” powaliłeś jednym ciosem...nie poznaję cie. Spokojnie karetka już jedzie. Po chwili mówi do siebie w myślach:
-Cholera...wiedziałem, że obudzi się...Ale w tym momencie? Trzeba szybko powiadomić starego...
Po chwili Bedegan odpowiedział ze śmiechem:
-Hehehe ja? Pieprzysz...
Kładzie się na plecach, przymknąwszy oczy widzi sufit jak przez mgłę. Po chwili ogarnia go ciemność. Nie mija kilka minut nim karetka pojawia się na miejscu rzezi, chwilę potem słyszy tylko głosy...
-Większość uczniów nie odniosła poważnych obrażeń, reszta...oni...poprostu nie żyją... - oznajmił pierwszy głos.
-Dobra, i tak zależy nam tylko na nim...Dalej panowie ruszać się zanim „ONI” zorientują... - wykrzyczał drugi.
-Cholerne hieny – wymamrotał trzeci, po chwili dodał z narastającym gniewem w jego głosie -...jeśli się nie pośpieszymy to będziemy mieli na głowie TRZY CHOLERNE ARMIE ZBAWIENIA!
-No to koniec tej przebieranki, ekipa zabezpieczyć teren! Nikt nie może dowiedzieć się kim jesteśmy! - krzyknął ponownie pierwszy głos.
Bedegan lekko otworzył oczy, był zbyt wycieńczony aby cokolwiek powiedzieć, dostrzegł jednak zdeformowaną sylwetkę, która demonicznym głosem wyszeptała mu do ucha:
Hiehiehie...Pasterz odnalazł swoją owieczkę...Śpij dziecino...jak się obudzisz nic nie będzie jak dawniej... - zakończyła swoje zdanie charknięciem.

26.05.2010
10:36
smile
[23]

Sainim [ Centurion ]

Prolog.
"Każda uratowana osoba zmienia esencję naszej duszy.
Każda zabita przez nas osoba wyrywa część naszego człowieczeństwa."

Nie był stąd. Nie wiedział, w jakie kłopoty się pakuje. Gdy jednak usłyszał krzyk kobiety wydobywający się z ciemnego zaułka miasta, ruszył tam zdecydowanym krokiem.
Stanął przed trzema wysokimi oprychami obróconych do niego plecami, dzierżącymi w rękach broń skierowaną w stronę jakiejś kobiety.
– Ale ja nic nie mam! – Krzyknęła piskliwie w stronę osiłków, najwyraźniej w odpowiedzi.
– W takim razie zapłacisz czym innym. – Rzekł najwyższy z mężczyzn, pozostali zaśmiali się głupio.
Nieznajomy spostrzegł, że nie wyglądali na doświadczonych w walce. Trzymali broń sztywno, równie sztywno stali na nogach. Cicho chrząknął na nich.
Tamci natychmiast się odwrócili. Najniższy z nich miał niewyraźny wyraz twarzy. Wyglądał na lekko przestraszonego. Sztylet, który trzymał, był zardzewiały i wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść. Z kolei najwyższy, najwyraźniej przywódca, trzymał całkiem dobrej jakości miecz. Nie miał jednego oka – przez oczodół przebiegała paskudna blizna. Na jego twarzy pojawił się grymas wściekłości, gdy zobaczył nieznajomego.
– A ty, czego tu szukasz?! Kłopotów? – Krzyknął na niego. – Spieprzaj stąd. Mamy tu do załatwienia pewne sprawy i lepiej dla ciebie, żebyś nam nie przeszkadzał.
– Z kolei dla was lepiej by było, abyście natychmiast się stąd oddalili i dali spokój tej kobiecie. Przeprosiwszy ją wprzódy.
Bandyci zaniemówili. Głos tajemniczej osoby był głęboki, spokojny, a jednocześnie miał w sobie coś, co wzbudzało grozę. Przywódca grupy uznał jednak, że żaden tępy bohater o niewyparzonym języku nie będzie im mówił, co mają robić.
Mierzyli się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Twarz nieznajomego skrywał biały kaptur, który był częścią jego ubioru. Nie posiadał żadnej zbroi, żadnego pancerza. Na rękach założone miał czarne rękawice, idealnie przylegające do dłoni i dające właścicielowi komfort pewnego chwytu. Nie posiadał ani miecza, ani topora, ani żadnej długiej broni. Za pas wsunięte miał dwa lśniące, naostrzone sztylety. Schowane za płaszczem posiadał mniejsze noże, służące do rzucania i zabijania ofiary na odległość. Mieściły się tam także buteleczki z trucizną. Prócz tego nosił przy sobie i łańcuch, i linę.
Bandyci widząc, iż nie ma miecza, kompletnie go zlekceważyli. Nie wysilili się nawet, by zaatakować go we trzech. Ruszył tylko jeden, średniego wzrostu, z ćwiekowaną pałką. Zamachnął się, lecz nieznajomy był szybszy. Zrobił piękny unik i piruetem przetoczył się za plecy napastnika. Błysnęło ostrze sztyletu i tuż po chwili oprych osunął się na ulicę, miotany drgawkami. Tymczasem jego kompani zaatakowali przybysza, gdy ten stał odwrócony do nich plecami. Był jednak dla nich zbyt zręczny – zanim zdołali zadać mu cios, odwrócił się w ich stronę i rzucił nożykiem w mniejszego napastnika. Przywódcę zaś pociągnął w swoją stronę za wyciągniętą rękę z mieczem i przeciąwszy mu ścięgna, zmusił do uklęknięcia. Przystawił mu sztylet do gardła.
– A wystarczyło przeprosić tę kobietę. – Rzekł spokojnie i zabił go.
Nastała cisza. Kobieta stała zdumiona, nie wiedząc, co zrobić. Przybysz w ogóle się tym nie przejmował. Otarł sztylet z krwi i wsunął go z powrotem za pas, potem sięgnął po nóż wbity w drugiego bandytę. Trafił w jego serce z niesamowitą precyzją – wyraz twarzy oprycha nawet nie zdążył się zmienić. Tylko jego puste spojrzenie wskazywało na to, iż jego czas się skończył. Kiedy już zamierzał odejść, kobieta wreszcie odważyła się odezwać.
– Dziękuję za pomoc. – Wyszeptała wystraszonym głosem. Wybawca nieśmiało odwrócił się w jej stronę i spod kaptura widać było lekki uśmiech.
– Nie ma za co. To, co nie zostało dopowiedziane, zostało uczynione.
Kobieta nie zrozumiała wypowiedzi tajemniczej osoby. Mężczyzna zaś oddalił się od niej bez żadnego wyjaśnienia.


Rozdział I.
"Precyzyjny cios jest bardziej zabójczy niż silne, acz bezmyślne uderzenie."

Nazywał się Narun. Był skrytobójcą. Nie był bezmyślnym zabijaką, posiadał własną moralność. Zabijał zwykle w słusznej sprawie. Lecz mimo wszystko pozostawał zabójcą. Kiedy zabijał, odznaczał się zimnym profesjonalizmem. Jeśli postanowił kogoś zabić – robił to bez zbędnych przemówień, bez gniewu, praktycznie tak, jakby to go nie dotyczyło. Dziesiątki zbrodni, które popełnił, zmieniły jego wnętrze. Stał się bardziej mroczny, małomówny, jego uczucia i emocje rozmyły się.
Właśnie ten człowiek pomógł kobiecie. Kiedy wyszedł z zaułka, skierował się do najbliższej karczmy. Uznał, że odpoczynek dobrze mu zrobi. Jednak, kiedy dotarł na miejsce, wyczuł, że czekają go kolejne kłopoty. Przed karczmą stał jakiś zapijaczony człowiek, bluzgający na każdego, kto przechodził obok i najwyraźniej wzbraniał dostęp do środka. Narun zbliżył się, a oczy pijaka skierowały się w jego stronę.
– A niech mnie jasny szlag trafi! – Krzyknął, plując się. – Czy mnie już kompletnie zamroczyło, czy to błazen z cyrku zawitał do naszej gospody?
Narun zatrzymał się przed nim i zmierzył go wzrokiem – pijak ledwo stał na nogach, trzymał się belki podtrzymującej balkon karczmy. Nie miał żadnej broni, sztyletu, nic. Wyglądał po prostu jak zwykły, pospolity awanturnik. I gdy Narun tak na niego patrzył, ten znów się odezwał.
– Co, zamurowało cię, błaźnie? Może jakby ci tak wymodelować facjatę, to będziesz bardziej rozmowny?
– Nie byłbyś w stanie zrozumieć żadnego słowa, jakie bym do ciebie wypowiedział. – Odpowiedział jadowicie Narun. – A jeśli chodzi o przerabianie twarzy. Wielu próbowało, żadnemu się nie udało. Potraktuj to jako ostrzeżenie i zejdź mi z drogi, jeśliś niechętny umierać.
Pijak wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jednak chwilę później poszedł dalej. Narun zdecydowanie wszedł do środka tawerny, licząc wreszcie na zasłużony odpoczynek.
W środku było tłoczno, w powietrzu unosił się zapach alkoholu. Narun usiadł przy jednym stoliku obok jakiegoś krasnoluda i zamówił sobie piwo. Jednak już po chwili spostrzegł, że coś jest nie tak. Do karczmy weszli strażnicy miejscy, a zdaniem Naruna – cholernie dużo strażników miejskich. A wśród nich magowie z Czarnej Wieży, co wydało się nie tylko dziwne, ale i niedorzeczne. Jeden z nich wyszedł na środek karczmy, gdzie zapadła już kompletna cisza. Mag był ubrany w czerwoną szatę, zdobioną złotymi paskami. Był zakapturzony o wiele szczelniej niż Narun – czarodziej dodatkowo pod kapturem miał również czerwoną maskę, uniemożliwiającą jego rozpoznanie.
– Mieszkańcy Gerdonu! – Krzyknął. – Doszło dziś do niesamowitej zbrodni w naszym grodzie. Otóż zginęło trzech służących zakonowi ludzi. Zostali zabici z niesamowitą, niespotykaną w naszym mieście precyzją, co wskazuje, iż zamieszany jest w to płatny zabójca. Konieczne będzie więc przeszukanie karczmy w celu znalezienia sprawcy, niewinni nie mają się czego obawiać.
Narun zauważył, że dwóch strażników krąży między klientami i przeszukuje ich, prawdopodobnie w celu znalezienia sztyletów lub innych rzeczy wskazujących na związek z tą zbrodnią.
– Pierdolić ich. – Usłyszał nagle koło swego ucha spokojny, acz podniosły głos. Obrócił się i zobaczył, że to krasnolud, obok którego usiadł, ironicznie wpatruje się w strażników. – Nie wiem, kto był na tyle odważny, że ukatrupił bandytów na posyłki Czarnej Wieży, ale rad żem, że ktoś taki się znalazł. Przy okazji, jestem Herf.
– Narun. – Uśmiechnął się spod kaptura mężczyzna. – Wybacz, ale jestem nowy w mieście. O co chodzi z tą Czarną Wieżą? Współpracuje ze strażą miejską?
– Widać, żeś nietutejszy. Czarna Wieża władzę przejęła. Magowie potężni, to i przewrotu dokonali. Tera straż im podlega. W tym mieście rzeczywistość jest tak brutalna, jak ich metody rządzenia. To nie dziw, że ludzie się nie kwapią, by coś z tym zrobić, bo na stryczek pójdą.
Lecz w tym momencie ich rozmowę przerwało dwóch strażników, którzy do nich podeszli.
– No już, okazujcie kieszenie.
Narun przyglądał się w ciszy, gdy przeszukiwali Herfa. Nie znaleźli przy nim jednak nic podejrzanego.
– Tera ty. – Strażnik wskazał na Naruna. Lecz gdy ten wstał, od razu wyczuł spojrzenie maga w czerwonej masce, a ten natychmiast się zorientował, co jest grane.
– To on! – Krzyknął, wskazując na Naruna. Strażnicy rzucili się w jego kierunku, a tamci, co obok niego stali, dobyli mieczy. On natomiast w ogóle się nie bronił – jego instynkt zabójcy podpowiadał mu, że wobec tak ogromnej przewagi liczebnej nie zdziałałby nic. Po chwili dostał rękojeścią w głowę i stracił przytomność.

Ocknął się w zimnej celi, pozbawiony swych ostrzy, lecz łańcuch nadal miał przy sobie. Kaptur zsunął mu się z głowy. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegały jakieś jęki, krzyki, jakby kogoś torturowano.
– A więc znów się spotykamy. – Usłyszał za plecami, z wnętrza celi, w której się znajdował, kobiecy głos.
Odwrócił się w tamtą stronę i nieśmiało nałożył kaptur na głowę. W celi prócz niego znajdowała się kobieta, której całkiem niedawno pomógł. Wyglądała okropnie – sina twarz wskazywała na to, iż była bita. Ubranie w wielu miejscach było porozrywane. Jednak ona sama uśmiechnęła się do niego.
– Nie musisz zakrywać twarzy. – Powiedziała spokojnie. – Już i tak zdążyłam się zorientować, dlaczego to robisz. Nie jesteś w pełni człowiekiem, prawda? Te czerwone oczy… i pentagram wypalony na twoim czole.
– Zgadza się, mam demoniczne korzenie. Nie jest to jednak coś, z czego byłbym szczególnie dumny. Mag najwyraźniej wyczuł bijącą ze mnie energię jeszcze zanim strażnicy wykryli moją winę.
– Winę?
– No, zabiłem tych zbirów, co cię napadli. Szukali sprawcy.
– Ach… – wyglądała na zamyśloną. – Wcale się nie dziwię, że cię tu uwięzili. W walce faktycznie trudno było uwierzyć, że jesteś w pełni człowiekiem. Pewnie chcą na tobie eksperymentować. Poznać twoją naturę.
– Nikt nie będzie na mnie eksperymentował. – Odrzekł gniewnie Narun. – A moja natura jest prosta: im więcej zabijam, tym bardziej pogrążam się w demonicznym świecie. Ale nikt nie będzie tego sprawdzał i wykorzystywał dla swoich własnych celów. A tak właściwie, to gdzie jesteśmy?
– W Czarnej Wieży. – Uśmiech kobiety jakby wyblakł. – W lochach. Więzi się tu każdego, kto dopuścił się zbrodni przeciw Czarnej Wieży.
– A jakiej zbrodni ty się dopuściłaś?
– Ja… – zawahała się. – Ja zabiłam… kogoś.
Narun był trochę zdziwiony. Wpatrywał się w kobietę przez chwilę, chcąc przeniknąć jej duszę na wylot. Trudno było określić, w jakich okolicznościach tak niepozorna postać mogła dopuścić się morderstwa.
Ciszę przerwał szczęk zamka gdzieś z wnętrza korytarza. Narun odwrócił się: to z sąsiedniego pomieszczenia wyszedł jeden ze strażników Czarnej Wieży. On również miał zasłoniętą twarz maską, lecz nie czerwoną, a czarną. Doskonale komponowała się z czarną zbroją z czerwonym znakiem wieży na piersi. Strażnik ruszył w kierunku ich celi.
– Cofnij się od krat. – Rzucił w stronę Naruna. Ten odwrócił się i przeszedł kilka kroków w głąb więzienia, napinając jednocześnie łańcuch, którego mu nie zabrano. Strażnik tego nie zauważył.
Za plecami usłyszał, że mężczyzna przekręcił klucz. Po chwili drzwi skrzypnęły przeraźliwie, a sam strażnik wszedł do środka. Wtedy Narun nie zastanawiając się zbyt długo nad tym, co zamierza zrobić, odwrócił się w jego stronę i zagarnął jego głowę łańcuchem. Strażnikiem zachwiało, stracił równowagę i przewrócił się na Naruna, który jęknął pod ciężarem zbroi. Zaciskał jednak mimo wszystko łańcuch na szyi strażnika, próbując go udusić. Po chwilowej szarpaninie opancerzony mężczyzna przestał się opierać. Narun zrzucił jego ciało z siebie i odetchnął ciężko, po czym podniósł się z posadzki i spojrzał na otwarte kraty. Podszedł do nich, lecz zanim wyszedł, odezwała się kobieta.
– Zamierzasz uciec? – Jej głos zdradził jej zdenerwowanie. Narun odwrócił się w jej stronę.
– Tak. I tobie też to radzę. Ale zanim odejdę, powiedz jak masz na imię. Mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy.
– Neila. – Uśmiechnęła się. – Jestem Neila. A jak ciebie zwą?
– Narun.
– Szukaj mnie w domu naprzeciwko karczmy, Narunie. – Szepnęła.
Narun uśmiechnął się spod kaptura, po czym odwrócił się, wziął ze skrzyni skonfiskowane mu wcześniej przedmioty. Zanim ruszył do wyjścia, zajrzał do pomieszczenia, z którego wcześniej dobiegały jęki i z którego wyszedł strażnik. W środku posadzka była zakrwawiona, znajdował się tam z całą pewnością martwy już człowiek. Jego stan wskazywał na to, że bardzo długo był torturowany. Wypalone oczy, odłamane koniuszki palców, przecięte ścięgna. Narun odwrócił się jeszcze raz w stronę celi – i ze zdumieniem spostrzegł, że kobiety już tam nie ma. On sam również nie miał zamiaru dłużej tu pozostawać, więc skierował się w stronę wyjścia.

Rozdział II.
"Prędzej sprzymierzeniec okaże się wrogiem, aniżeli wróg sprzymierzeńcem."

Gdy wyszedł z wieży, ze zdziwieniem spostrzegł, że nie ma tutaj żadnego strażnika. Był wczesny ranek, musiał przespać w celi całą noc. Szybko wtopił się w tłum i ruszył w kierunku karczmy, co zabrało mu całkiem dużo czasu, gdyż nie znał miasta. Kiedy tam dotarł jego wzrok skierował się na budynek naprzeciw karczmy. Był to dość duży dom, nierzucający się w oczy, okna były zakratowane. Gdy tak Narun przypatrywał się mu, jeden z przechodniów zauważył jego zainteresowanie i podszedłszy do niego, szepnął mu do ucha.
– Wyglądasz na zaciekawionego tym budynkiem.
Mężczyzna nie był w pełni człowiekiem. Spiczaste uszy wskazywały na jego elfickie pochodzenie. Półelfy były rzadko spotykane. Powstawały na wskutek związku elfa i człowieka, a takie związki były czymś niezwykłym. Przechodzeń miał twarz obszytą bliznami, mimo, że był młody. Narun spostrzegł, że nosi przy sobie krótki sztylecik, lekko wyszczerbiony.
– Słyszałem, że można tam spotkać miłą damę. – Odrzekł spokojnie Narun.
– Dobra, a teraz poważnie. Wejdziesz tam razem ze mną, bez zbędnych pytań, bo będzie niemiło, jasne? – Mężczyzna przybrał nagle wrogi ton.
Narun spojrzał nieznajomemu w oczy i parsknął śmiechem. Postanowił jednak zgodzić się, gdyż i tak miał w planach odwiedziny tego miejsca. Półelf szedł krok za nim, jakby się bał, że skrytobójca zaraz ucieknie. Kiedy Narun otworzył drzwi, ten szybko pchnął go do środka, po czym sam się wśliznął zręcznie zamykając wejście.
Wewnątrz było dość jasno. Na środku znajdował się duży, okrągły stół, przy którym siedziało właśnie pięć osób pogrążonych najwyraźniej w jakiejś debacie. Gdy Narun wszedł, tamci zamilkli. Mężczyzna, który wszedł za nim, zaryglował drzwi i wyjął sztylet.
– Zainteresował się naszą kryjówką. Najwyraźniej nas znaleźli. – Powiedział do zebranych.
Narun nie słuchał go, przyglądał się postaciom zasiadającym przy stole. Dwie z nich już znał – jedną była Neila, kobieta z więzienia, tym razem ubrana w elegancką suknię, wyglądała jakby się miała za chwilę roześmiać. Opuchlizna na twarzy też stała się jakby mniej wyraźna. Drugą osobą, którą rozpoznał, był śmierdzący alkoholem krasnolud, Herf. Miał teraz na sobie zdobioną, srebrną kolczugę, a w ręku dzierżył kufel. Pozostałych osób Narun jednak nie spotkał ani razu: był tam starszy mężczyzna, z siwą brodą, wyglądał na maga. Nie spuszczał on wzroku z Naruna, jakby czytał w jego myślach. Przed nim, na stole, leżały jakieś zwoje pergaminów, które starzec zręcznie zwinął, gdy tylko zobaczył nieznajomego. Po lewej stronie stołu siedział człowiek w ciemnej zbroi ze znakiem wieży na piersi. Narun od razu poznał tę zbroję – takie same noszą oddziały wojowników Czarnej Wieży. Zastanawiał się tylko, co robi tutaj jeden z nich. Nie miał na sobie hełmu, nie był zamaskowany: wpatrywał się w Naruna z pewnym niepokojem, najwyraźniej nie do końca wiedząc, co zrobić.
Jednak najbardziej zainteresowała Naruna ostatnia postać, która zasiadała przy stole. Siedziała tyłem do niego, lecz gdy wszedł, obróciła się w jego stronę. Była to młoda kobieta, ubrana dość skromnie. Ciemne włosy spływały jej na piersi. Z tyłu przywiązany miała sztylet obmyty wyschniętą, wyblakłą krwią. Wpatrywała się w Naruna z zaciekawieniem swymi zielonymi oczyma, zalotnie przygryzając dolną wargę.
– Spokojnie, Lintervood. – Odezwała się Neila w odpowiedzi na słowa osoby, która przyprowadziła Naruna. – To Narun. Jest po naszej stronie, ja go tutaj zaprosiłam. Narunie… – wstała i zwróciła się do zabójcy, który oderwał wzrok od zalotnej dziewczyny i skierował go na Neilę. – W więzieniu nie byłam z tobą do końca szczera. Należę do ruchu oporu. Wszyscy tutaj staramy się o to, by władza Czarnej Wieży dobiegła końca. A skoro już tu dotarłeś, sądzę, że przyłączysz się do nas.
– Mhm… – mruknął Narun.
– Więc myślę, że warto by było przedstawić ci naszych ludzi. – Uśmiechnęła się do niego. – To jest Lintervood. – I wskazała mężczyznę, który go przyprowadził. – Półelf. To on dba o bezpieczeństwo naszej kryjówki, czyli tego domu. Dostrzeże każdego, kto wykaże zainteresowanie tym budynkiem, wychwycił nawet ciebie, jak sam zresztą zdążyłeś się przekonać. Ten tutaj… – wskazała na człowieka w zbroi Czarnej Wieży. – To Gert. Jest naszym szpiegiem. Uprzedza nas o ewentualnych działaniach magów, dostarcza informacji. Bez niego nasza organizacja straciłaby sens istnienia.
– Bez przesady, panno Neilo. – Odrzekł Gert z uśmiechem.
– Czegoś tu nie rozumiem. – Narun patrzył sceptycznie na Gerta. Coś mu mówiło, że to zły człowiek. – Skoro nosisz zbroję Czarnej Wieży, dlaczego nie uwolniłeś Neili? Jestem pewien, że w jakiś sposób byłbyś w stanie to zrobić.
– Narunie… – zaczął Gert. – To nie takie proste. Ja należę do wojowników Czarnej Wieży, a nie do strażników więzienia. To spora różnica. Nie zostałbym dopuszczony do lochów.
– Narunie, nie martw się tak. – Z uśmiechem Neila przerwała nadchodzącą kłótnię. – Ufamy Gertowi, a on sam niejednokrotnie udowodnił, że jest po naszej stronie. Obok Gerta siedzi Herf…
– Ale my się już znamy! – Rozweselił się krasnolud, rozlewając trunek. – No, no, cholerny szczęściarz z ciebie, żeś żyw wyszedł z wieży. Jak cię, tam w karczmie, walnęli przez łeb, to aż chciałem się na nich rzucić z moimi pięściami! Acz za wielu ich było, to nie dziwota, że ochota mi minęła.
Młoda dziewczyna, która wpatrywała się z uwagą w skrytobójcę, po słowach krasnoluda zachichotała. Herf pociągnął zdrowo z kufla.
– Trudnię się zdobywaniem wieści. Trza wiedzieć, co w trawie piszczy.
– „Zdobywaniem wieści”. – Powtórzyła z niesmakiem Neila. – Raczej rozpijaniem rozmówców.
Narun nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który rozlał się na jego twarzy. Wyglądało na to, że Herf jest źródłem dobrego nastroju w tym domu. W każdym razie, sympatię Naruna zdobył bez problemu.
– Nie słuchaj jej, Narunie. – Odrzekł spokojnie krasnolud. – Trza wiedzieć, kto jest po naszej stronie, a kto nie. A nic tak nie rozwiązuje języków, jak porządna gorzała.
– W każdym razie, Herf pozyskuje dla nas nowych ludzi i jest niezrównanym sobie wojownikiem. – Dodała Neila. – A to z kolei jest człowiek odpowiedzialny za to całe zamieszanie, Thuth. – Kobieta kontynuowała przedstawianie postaci. Tym razem wskazała na starego mężczyznę z szarą brodą.
– Witaj, Narunie. Moja rola w tym przedsięwzięciu jest bardzo prosta: staram się utrzymać wszystko w kupie i nie pozwolić, by to bagno pochłonęło moich kompanów. Jestem magiem, nie param się walką. Lecz czasem bystry umysł jest w stanie zdziałać więcej, aniżeli armia uzbrojonych wojowników. Staram się obniżyć moc magów z Czarnej Wieży, a gdy mi się uda, odpędzenie ich od władzy stanie się już tylko formalnością. Nie zawracaj sobie tym jednak głowy. Zapamiętaj tylko to, co powiedziała Neila: że to ja całą tę partyzantkę zorganizowałem. Jeśli komuś coś się z tego powodu stanie, będzie to moja wina.
– Thuth taki już ci jest, że na siebie bierze odpowiedzialność. – Wtrącił krasnolud. – Nie słuchaj starego dziada, głupoty pieprzy. Wszak wszyscy wiemy, w co się pakowaliśmy i co nam grozi. Jeślibyś mnie zapytał, to bym ci powiedział, że mnie nawet to ryzyko kręci. Przypomina to uczucie, jakie towarzyszy nieumiarkowanemu piciu alkoholu: nie wiemy, czy za następnym kuflem nie spadniemy pod stół…
– Herf… – mruknęła z zażenowaniem Neila. – Te twoje „alkoholowe mądrości” przyprawiają mnie o ból głowy.
– I właśnie o tym gadam, kobito. – Uradował się krasnolud. – Bo widzisz, piciu alkoholu także towarzyszy ból głowy. W zasadzie to nie bezpośrednio: wprzódy trza dużo wypić, ale później, boli jak…
– Dość. – Przerwała mu poirytowana kobieta. – Opowiesz o tym, kiedy indziej. Wybacz mi, Narunie, naprawdę ciężko nad nim zapanować.
– Nie szkodzi. – Skrytobójca nie mógł powstrzymać śmiechu.
– Więc jak już Herf skończył opowiadanie swoich mądrości, to przedstawię ci ostatnią osobę, która się tu znajduje. – Wskazała na młodą dziewczynę, której uśmiech nie schodził z twarzy. – Osobę, która raczej cię nie zainteresuje…
– … Nie narzucaj, kobieto, innym swego zdania, wszak mina Naruna mówi zgoła co innego…
– … ale wypada, byś znał i ją. – Dokończyła Neila nie zwracając uwagi na słowa Herfa. – To Alisha, nasza złodziejka. Otwiera drzwi, kradnie dokumenty i takie tam sprawy.
– Cześć. – Mruknęła Alisha na powitanie.
Miała delikatny głos. Teraz, kiedy Narun mógł jej się bez obaw przypatrywać, dotarło do niego, że jest całkiem ładna. Zrozumiał też, że to jej dość liberalne podejście do ubioru musiało zrodzić konflikt z Neilą. Jednak dostrzegł coś jeszcze: zmiany uzębienia…
– Nie wszystko jest tak piękne, jak byśmy chcieli. – Powiedział z powagą Thuth, gdy Narun trochę zbladł. – Alisha jest wampirzycą. Nie martw się, jest wampirem wyższego rzędu: dla niej krew nie jest koniecznością, jest…
– Przyjemnością. – Dopowiedziała dziewczyna. Neila spojrzała na nią z odrazą. – W każdym razie, Narunie, jeśli się boisz, że cię w nocy zagryzę, to niepotrzebnie. Nie wypiję twojej krwi, choć może bym chciała. – Zachichotała.
– Oczywiście, że nie wypijesz. – Syknęła Neila. – Nie będziesz miała takiej okazji!
Niezręczną ciszę, która powstała po tych słowach, przerwał Thuth, który powstał.
– Narunie, poznałeś część naszej małej społeczności. To oczywiście nie wszyscy członkowie ruchu oporu, są inni, jest nas wielu, ale ich poznasz w odpowiednim czasie. A skoro już zdecydowałeś do nas dołączyć, mamy do ciebie prośbę.
– Tak? – Ton Naruna zrobił się bardziej poważny.
– Wyglądasz na doświadczonego skrytobójcę. Chcielibyśmy, abyś kogoś zabił.
– Kogo mam usunąć?
– Dowódcę straży miejskiej. Trzeba uderzać w czułe punkty Czarnej Wieży.
– Czułe punkty?! – Powtórzył Herf. – Toż to płotka. Nic nieznaczący pieprzony oficer.
– Nie, mój przyjacielu, mylisz się. Farkstes to ważna osoba. Na dowódców straży mianuje się ludzi, którzy znają się na strategii walki. Magowie z wieży się na tym nie znają, tak jak ja. Są magami, nie wojownikami. Trzeba, więc wyeliminować tych, którzy są w stanie sprawnie poprowadzić armię. Kiedy takich osób im zabraknie, uderzymy otwarcie.
– Sprytnie. – Pokiwał głową Narun. – Zajmę się tym. Gdzie go spotkam?
– Straż przesiaduje w ratuszu. – Rzekł Thuth. – Zdaje się, że dowódca przebywa tam całymi dniami, więc nie będziesz miał problemu z jego znalezieniem.
– Pije tam całymi dniami, to i podnieść dupska nie może. – Wtrącił krasnolud i roześmiał się ze swojego własnego żartu.
– Wszystko by było fajnie, ale jestem w tym mieście właściwie od wczoraj. Nie wiem, gdzie jest ratusz. – Wyznał nieśmiało Narun, nieco zażenowany.
– Ja cię zaprowadzę. – Powiedziała Alisha z uśmiechem na twarzy i zanim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać, wyprowadziła Naruna z budynku.
Na zewnątrz było dość zimno. Narun był lekko oszołomiony postawą Alishy, która wciąż szeroko się do niego uśmiechała. Nie wiedział, jaki miała cel w tym, by iść razem z nim do ratusza. Ona prowadziła, on szedł pół kroku za nią. Po kilku minutach doszli do dość wysokiego, białego budynku zdobionego kolumnami. Przy wejściu kręciło się dwóch strażników miejskich, krążących w tę i z powrotem.
– Więc to jest ratusz. – Mruknął Narun. – Dobra. Alisho, dziękuję ci za pomoc. Możesz już wracać.
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
– Ja zostaję.
– Wykluczone. – Odparł stanowczo Narun. – W środku prawdopodobnie znajduje się wielu żołnierzy. Nie chcę, by w wyniku mojego błędu coś ci się stało.
– Oczywiście, masz rację. Ale chyba nie myślisz, że pozwolę wejść ci samemu? To byłaby pułapka bez wyjścia.
– Sama nie wiele mi pomożesz. – Powiedział lekko ironicznie.
– I tym razem się zgadzam, drogi Narunie, jednak, kto powiedział, że mamy tam iść we dwoje? – I puściła do niego oczko.
– Co to znaczy? Thuth wyznaczył to zadanie mi, a to znaczy, że nikogo więcej nie przydzieli do pomocy.
– Ojej, aleś ty głupi. – Zachichotała Alisha. – W tym mieście są też ludzie, którzy nie bardzo przejmują się tym, co mówi Thuth, a którym jednocześnie nie na rękę rządy Czarnej Wieży. Poprosimy ich o pomoc, a jakże!
– Któż to taki? Nie wydaje mi się, by…
– Bandyci, matołku, bandyci. – Odpowiedziała śpiewająco. – Moi starzy znajomi. Jestem pewna, że pomogą.
– Bandyci? – Powtórzył z wyraźnym zdziwieniem. – Przybywszy do miasta, zabiłem trzech takich, co Neilę napastowali. Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, w jaki sposób tacy ludzie weszli w posiadanie twojej sympatii.
– Narunie, pozwól, że ci wyjaśnię. „Bandyci”, to dość ogólne słowo. Faktycznie, zdarzają się tacy na posługi Czarnej Wieży. Ale wśród typów wychowanych w ciemnych zaułkach są i inni. Powód, dla którego Czarna Wieża jest dla nich szkodliwa jest prosty: dzisiejsza władza zachowuje się jak jedna, wielka zorganizowana szajka zbirów.
– Ach, rozumiem. Czarna Wieża jest dla nich konkurencją.
– Dokładnie. Wśród takich bandytów mam starych znajomych. Pójdziemy do nich i porozmawiamy, pewna jestem, że nam pomogą.
Narun skinął głową. Nie był przekonany, czy to, co mówi dziewczyna, ma sens. Postanowił jednak pójść z nią z nadzieją, że uzyska sojuszników, a nie wrogów. Alisha szybko zaprowadziła go do jakiejś ciemnej ulicy. Praktycznie nikt tędy nie przechodził. Szli w kompletnej ciszy brukowaną drogą. I nagle świst. Strzała przeleciała tuż przed nimi; oni sami zatrzymali się w miejscu. Narun rozejrzał się.
Z wyjątkowo zacieniowanego miejsca wyszedł człowiek z zakrytą twarzą i łukiem w ręku. Ubrany w obdarte, brudne, ciemne szmaty, ze sztyletem przy pasie i groźnym spojrzeniem. Za plecami Naruna i Alishy stanęli trzej kolejni zbrodniarze, również ukrywający twarze. Dwóch z nich dzierżyło gotowe do strzału łuki z grotami strzał wycelowanymi prosto w serca, wydawałoby się, zagubionych istot. Trzeci trzymał bat. Lecz, gdy Narun przyjrzał mu się, dotarło do niego, że nie jest to zwykły bat: zawierał w sobie metalowe kolce, które przy uderzeniu musiały odrywać solidne kawały skóry. Już sama ta broń budziła grozę.
Narun dobył sztylety, wiedząc, że sytuacja jest dosyć marna. Stanął jednak twarzą w stronę trzech napastników, czekając. I gdy tak czekał, człowiek z batem wystąpił krok do przodu.
– Witaj, Alisho. Co cię tu sprowadza? – Mężczyzna zwrócił się do towarzyszącej Narunowi dziewczyny, spoglądając jednak na Naruna.
– Cześć. To jest Narun, kolega po fachu. My właściwie do szefa. – Odpowiedziała trochę niepewnie, nerwowo spoglądając na towarzysza.
– Spóźniłaś się. Alhan nie żyje, teraz ja tu rządzę. Ale również jestem wdzięczny za dar, który mi niesiesz.
– Dar?
– Przyprowadziłaś skrytobójcę. Czarna Wieża będzie rada, że zguba się znalazła. Czy nie po to tu z nim przyszłaś?
Alisha milczała, spuszczając głowę. Narun opuścił sztylety, i wlepił w nią wzrok.
– Więc… przyprowadziłaś mnie tu, aby oddać mnie w ręce Czarnej Wieży? Ty suko. – Wyszeptał. Alisha uroniła jedną łzę.
– Mam nadzieję, że nie będziesz stawiał oporu, Narunie. – Powiedział przywódca zbójców, trochę rozśmieszony całą sytuacją. – Wiesz przecież, że to głupi pomysł.
Nie stawiał oporu.

Rozdział III.
"Dobro czy zło? To nie takie proste. Wybór sprowadza się do okrutnego „mniejszego zła”."

Bandyci poprowadzili go do swojej kryjówki na ciemnej ulicy. Alisha gdzieś poszła. Został silnie przywiązany do spróchniałej belki podtrzymującej strop. Cały budynek był nieduży, przypominał stodołę. W rogu budynku znajdowało się niemało oręża, od sztyletów począwszy, na młotach skończywszy. Jego elementy wyposażenia leżały na stole, mieszczącym się w środku pomieszczenia. Jakiś mężczyzna z nieprzyjemnym spojrzeniem przeglądał jego ekwipunek, podziwiając mistrzowskie wykonanie sztyletów i noży. Drzwi budynku często się otwierały, do środka wchodzili kolejni bandyci, a wychodzili inni. Nigdzie nie było jednak śladu po ich przywódcy, bezimiennym znajomym Alishy. Prawdopodobnie zabawia się teraz ze swoją bohaterką, pomyślał ze złością Narun. Zniknął razem z Alishą, niewykluczone, że są razem. Wspomnienie Alishy wywołało w Narunie swego rodzaju żal. Zastanawiał się, jak to się stało, że jej zaufał. Czyż nie znał kobiet zabójczyń? To właśnie one stosują takie metody, uwieść i zadać nóż w plecy, kiedy nadarzy się odpowiednia okazja. Mógł przecież przewidzieć, że i Alishę stać na takie zachowanie. Przecież Neila powiedziała „Otwiera drzwi, kradnie dokumenty i takie tam sprawy.”. Złodziejstwo wiąże się z cichym zabójstwem. Pluł sobie w brodę, że nie zorientował się, że ta niepozorna dziewczyna to doświadczona morderczyni.
Jego rozterki wewnętrzne przerwał widok szefa bandytów, który przekroczył właśnie próg budynku. Wyglądał na niezwykle z siebie zadowolonego. Tym razem nie miał na sobie chusty, jego twarz była odsłonięta. Paskudny uśmiech na jego twarzy zdradzał brak kilku zębów. Przez twarz ciągnęła mu się mało widoczna blizna. Teraz, kiedy nie krył się już ze swoją osobowością, wcale nie wyglądał groźnie, raczej odrażająco. Jedynie jego zimne oczy, których uśmiech nie obejmował, wskazywały na jego obojętność i wrogie nastawienie tej osoby. Narun spostrzegł, że nadal trzyma w ręku bat. Taka broń musiała poznać w czasie swojego istnienia wiele cierpienia. Było jasne, że jej celem jest zadanie możliwie jak największego bólu, a nie tylko zabicie ofiary.
Przywódca zamienił kilka słów z bandytą przeglądającym przedmioty Naruna, po czym podszedł do belki, do której on był przywiązany i szyderczo splunął mu pod nogi.
– No, no. – Zagruchał. – No, no, no. A więc wykiwała cię nasza mała jaskółeczka, huh? Słyszałem, że już uciekłeś Czarnej Wieży. Ale jak widać, przeznaczenie chce inaczej. Los jest przeciw. Wierzysz w przeznaczenie?
Narun milczał. Nie miał ochoty wdawać się w tę dyskusję.
– Bo ja, mój drogi przyjacielu, wierzę. – Naruna irytował jego ironiczny styl mówienia. – I wiem, że nie da się go oszukać. Ty próbowałeś i przegrałeś. – Zrobił dłuższą pauzę. – Magowie już wiedzą, że tu jesteś. Wkrótce powinien znaleźć się tu jeden z nich. Dlaczego nic nie mówisz?
– Kiedyś cię dorwę, sukinsynu. A wtedy poznasz smak mojej ironii, nikt tak nie potrafi ironizować jak ja przy użyciu noża…
Plask. To bat zawinął się wokół ciała Naruna, robiąc solidne wyrwy w płótnie jego ubrania. Z kilku miejsc zaczęła sączyć się krew.
– Bredzisz. – Ton mężczyzny stał się bardziej szorstki. – Nie dorwiesz mnie z prostego względu: tym razem nie uciekniesz. Zostaniesz tu, zaczekasz na jednego z magów i zgnijesz przywiązany do tego kawałka drewna.
– Słyszałem to już wiele razy.
– W takim razie, skoro chcesz pozostać w nieświadomości, to umożliwię ci to. – I uderzył głową Naruna o belkę. Skrytobójca stracił przytomność.

Biegła. Mimo bólu zwolniła dopiero przed ratuszem. Alisha nie była z siebie zadowolona: wydała jednego z członków ruchu oporu, do którego sama należała. Tak naprawdę nie to było jej celem, naprawdę chciała znaleźć sojuszników. Skąd mogła wiedzieć, że Alhan nie żyje i władzę wśród bandytów przejął Kith, mężczyzna na posyłki Czarnej Wieży? Nie mogła jednak odmówić, nie miała wyboru: gdyby powiedziała, że nie przyprowadziła im Naruna, sama miałaby problemy. Wiedziała, że nie może póki co niczego wspomnieć członkom ruchu oporu - oni nie zrozumieją, uznają mnie za zdrajczynię, pomyślała. Postanowiła więc sama zabić dowódcę, a później coś zełgać, że Narun po wykonaniu zlecenia gdzieś zaginął.
Wymacała malutki sztylecik przy swoich pośladkach. Nie była pewna, czy jest w stanie to zrobić, ale nie widziała innego wyjścia z tej fatalnej sytuacji. Jeszcze raz spojrzała na ratusz i weszła do środka.
Znalazła się w dużej sali, z której po bokach rozchodziły się drzwi do pomieszczeń urzędników i kwater żołnierzy. Na końcu holu były większe drzwi, za którymi z całą pewnością był urząd osoby, której szukała. Powoli ruszyła w tamtą stronę, rozglądając się po korytarzu.
Zmieniło się tutaj, pomyślała Alisha, cholernie się tu zmieniło. Jeszcze kilka lat temu wisiały tu obrazy sławetnych osobowości, mężnych rycerzy i zasłużonych miastu. Teraz, Czarna Wieża zadbała o to, by tych pomników pamięci zabrakło: zamiast nich, na korytarzu postawiono kilka stojaków z czarnymi zbrojami z symbolem wieży na torsie.
Stanęła przed pozłacanymi drzwiami na końcu korytarza, czując się wewnętrznie rozdarta. Wiedziała, że to nie ma sensu, że nie jest w stanie zabić doświadczonego rycerza. A nawet gdyby, nie zdołałaby uciec pod nosem całej straży. Może nawet podświadomie liczyła na to, by ją złapano, by zabito. Zasługiwała na to. Po tym, co zrobiła.
Zacisnęła zęby i sięgnęła po klamkę, a następnie weszła do środka. W środku nie było nikogo poza dowódcą straży. Farkstes siedział na krześle za stołem, naprzeciwko położenia Alishy. Pisał coś, lecz przerwał, gdy dziewczyna weszła do środka. Miał dość pogodny wyraz twarzy, wzbudzał zaufanie, choć tak naprawdę na nie, nie zasługiwał. Wyglądał na zmęczonego: potargane włosy, do połowy zamknięta powieka wskazywały na to, że ten człowiek poprzedniej nocy z całą pewnością nie przespał. Alisha zdziwiona spostrzegła, że nie ma na sobie zbroi, ani oręża. Jego ekwipunek znajdował się na stojaku pod ścianą, do której nie zdążyłbym dobiec nawet gdyby wiedział, że chce go zamordować.
– Bry dzionek. – Powitała go niewinnie Alisha, z nikłym uśmiechem na twarzy. Zrobiła kilka kroków w jego stronę.
– Witam, młódkę. Co panienkę gnębi, że przychodzi ona aż do dowódcy straży miejskiej?
– W zasadzie to nie problem, lecz pytanie… – powiedziała niepewnie, znów robiąc kilka kroków w jego stronę. Zauważyła, że schował kartkę, na której przed chwilą coś zapisywał. – Chciałam zapisać się do wojska i walczyć z tymi, którzy podburzają do buntu. Lecz nie wiem, czy się nadaję.
– Cóż… – Farkstes zmierzył ją wzrokiem. – To akurat możemy bez problemów sprawdzić.
– W jaki sposób? – Udała zaciekawioną.
– Każdy przyszły strażnik miejski musi zostać przejść oględziny ciała, czy fizycznie się do tej roboty nadaje. Rzadko trafiają się kobiety, szczególnie tak młode jak ty… – tu zrobił przerwę i znów zmierzył ją wzrokiem. – Ale myślę, że pokonasz opory i dasz obaczyć, co twe szaty skrywają.
– W zasadzie, to nie mam nic przeciwko. – Szepnęła cicho, mrużąc oczy. Dowódca nie namyślał się ani chwili dłużej i podszedł do niej. Teraz, odezwał się głosik w jej głowie, zrób to teraz, zabij go teraz. Ręka dziewczyny powędrowała na jej pośladek, wyczuła sztylet. Na Farkstesa jej gest podziałał dość pobudzająco i zanim zdołał się powstrzymać położył swoje dłonie na jej piersiach.
Ciach. Bryznęła krew. Alisha nie wahała się ani sekundy dłużej, sztylet błysnął jej w ręku. Pchnęła raz jeszcze chwiejącą się postać. Strażnik upadł na stół, łamiąc jedną z jego nóg i przewracając go, robiąc przy tym zdecydowanie zbyt wiele hałasu. Alisha szybko wytarła sztylet i wsunęła go sobie z powrotem pod spodnie. Trochę zażenowana poprawiła na sobie swój strój, zakrywając bardziej własny biust: Farkstes postarał się, by po jego dotyku był aż nazbyt widoczny. Alisha wiedziała, że zaraz w pokoju zjawią się oddziały straży, aby sprawdzić, czy aby coś się nie stało. Hałas był zdecydowanie zbyt duży. Jednak po chwili wiedziała już, co robić. Nabrała rozpędu i wyskoczyła przez tylne okno, boleśnie lądując na twardej ścieżce, drąc przy tym lewą nogawkę od spodni i czując niemiły ból w kolanie. Wstała jednak bezzwłocznie i szybko wyniosła się spod ratusza, nasłuchując, czy alarm po zabójstwie dowódcy nie został już wszczęty. Skierowała się w stronę kryjówki partyzantów, jednak, gdy się tam znalazła, uznała, że wcale nie spieszy jej się, by tam wracać. Zmieniła więc plany: zamiast wrócić do domu, skręciła do karczmy, licząc na to, że nie spotka tam Herfa.
Przeliczyła się jednak. Spośród alkoholowego odoru w karczmie szybko wypatrzyła krasnoluda – i wyglądało na to, że on też ją wypatrzył, gdyż pomachał jej na powitanie. Alisha westchnęła i powoli ruszyła w jego kierunku.
– Cześć mała. A niech to, a cóże ci się przydarzyło? – I wskazał na jej zakrwawione kolano wystające z rozdartych spodni.
– Ach, to nic takiego. Potknęłam się. Rozumiesz.
– Jasna sprawa, panienko. – Uśmiechnął się szeroko. – Zgaduję, iż Narun kazał ci spierdalać, w czas, gdy on będzie wykonywał robotę. Czyż nie tak?
– Tak, właśnie tak. – Alishę zawsze bawiła jego grubiańska natura.
– No, ale nie będę cię zadręczał tutaj tymi głupstwami. Sama rozumiesz. – I wymownie rozejrzał się, czy nikt nie podsłuchuje. – Zgaduję, że przyszłaś tu, by trochę odreagować dzisiejszy, pracowity dzień.
– Dobrze prawisz. Ale nie mogę sobie pozwolić na zbyt dużą zwłokę. Muszę powiedzieć Thuthowi coś bardzo ważnego. – I ruszyła do wyjścia.
Prędko przeszła na drugą stronę ulicy, kątem oka dostrzegając czuwającego przy drodze Lintervooda. Ten to ma spokojną rolę, pomyślała. Tylko stoi i wypatruje, czy ktoś zbyt mocno nie zainteresował się naszą siedzibą. A ja, tyle rzeczy się dzieje, tyle rozlewu krwi, być może czasem niepotrzebnego. Stałam się zabójczynią.
Ale nie żałuję tego. Robię to, co konieczne, to, co trzeba, by przywrócić świat, który kochałam. Czasem ktoś musi zginąć, aby reszta mogła żyć. Czasem trzeba wybrać. I wybieramy. Czasem lepiej, czasem… nie.
Narun. To wszystko przeze mnie, to, że go złapali. Głupiaś, diablico, rzekł wstrętny głosik w jej głowie. Doprowadziłaś do likwidacji własnego człowieka, kogoś, kto gotów był walczyć o twój ukochany świat. Jedna łza spłynęła jej na policzek.
Weszła do środka siedziby nie do końca wiedząc, gdzie tak naprawdę się znajduje. Ale gdy zamknęła drzwi, zorientowała się, że coś jest nie tak. W pomieszczeniu znajdował się Thuth i Neila, co nie było dla niej niczym dziwnym. Thuth siedział oparty łokciami o blat stołu, rozcierając sobie zmarszczone czoło. Neila zaś stała za jego plecami, z dziwnie jasnymi oczyma i grymasem złości na twarzy. Ale nie byli sami. Przy przeciwnym końcu stołu stali trzej zakapturzeni mężczyźni. Alishę zaniepokoiło, że ich ubiór bardzo przypominał strój Naruna. Najwyższy z nich nie był jednak zakapturzony: musiał wcześniej odrzucić kaptur. Spoglądała na nią zmęczona twarz, z jaskrawozielonymi oczami i długimi włosami.
– Witaj, Alisho. – powitał ją spokojnie Thuth. – Jak widzisz, mamy gości. Ci oto panowie chcą bardzo spotkać się z Narunem, mieliśmy nadzieję, że przybędzie z tobą. Gdzie on jest?
– Przykro mi, ale nie wiem. Kazał mi zmykać, gdy tylko doszliśmy do ratusza. Zdaje się, że zabił Farkstesa, bo w pewnym momencie wokół ratusza się zakotłowało. Jednak, ani śladu mego towarzysza.
– Coś kręcisz, panienko. – zadrwił jeden z mężczyzn. – Łżesz na poczekaniu, gadaj, gdzie jest He’ilen, albo będziemy zmuszeni inaczej z tobą…
– Dość. – rzekł ten z odsłoniętą twarzą, najwyraźniej szef. Miał głos cichy, ale stanowczy. Jego towarzysz natychmiast zamilkł.
– Alisho, to Lickeler, przywódca bractwa skrytobójców. Nasz gość uważa, że Narun jest kimś więcej, niźli zabójcą. Twierdzi, że go zna.
– Zgadza się. – potwierdził Lickeler. – He’ilen należał do naszego… stowarzyszenia. Pewnego dnia jednak nie wrócił po wykonaniu zlecenia, co nas zaniepokoiło. Uznaliśmy, że może się wymknąć spod kontroli i stać się naprawdę niebezpieczny.
– Dlaczego? – zdziwiła się Alisha, z niepokojem obserwując mężczyznę, który zarzucił jej kłamstwo.
– Wszystko tłumaczy nasze nazewnictwo Naruna. He’ilen. To znaczy, pochodzący z piekła. Twoja znajoma, obecna tu Neila, wspomniała, że widziała na nim piętno jego przodków. Ale to tylko widzialne znaki. Wewnątrz pozostaje ukryty żywioł. Żywioł, który może się obudzić i który obudzi się, tedy stanie się bardziej podobny do demonów, niż przypuszczacie.
– W naszym zakonie mieliśmy na niego oko. – Lickeler kontynuował po chwili ciszy. – Ale dla mnie zawsze było jasne, że jego demoniczna natura go pociąga. I kiedy zniknął, pomyślałem o najgorszym: uciekł, by odnaleźć swoją prawdziwą naturę. Dlatego tu jesteśmy. Podróżujemy jego tropem, próbując go powstrzymać przed przemianą w demona. Ale najwyraźniej nas wyczuł. – tu zrobił pauzę i przenikliwie spojrzał na Alishę, która nie wytrzymała tego wzroku. – W takim razie nie będziemy tracić czasu. Bywajcie. Zapewne jeszcze się spotkamy.
Kiedy wyszli, zapadła cisza. Alisha nie wiedziała o tym, że Narun nie jest w pełni człowiekiem. Teraz już wszystko rozumiała. To dlatego Czarna Wieża chciała się do niego dobrać. Te przemyślenia przerwał Thuth.
– Niestety, Alisho, muszę cię wysłać z powrotem z misją. To ważne. Znajdź Naruna. Znajdź go, zanim znajdą go oni.
Spojrzała na niego. Patrzyła mu w oczy przenikliwie, podświadomie wyczuwając, że Thuth wie więcej, niż ujawnił. Ale nie zapytała o nic, wpatrując się w tę zmartwioną i zatroskaną twarz. Skinęła tylko głową, po czym opuściła siedzibę.
Po skrytobójcach nie było ani śladu. Ona sama skierowała się zaś biegiem do uliczki gangu, który uwięził Naruna. Zdziwiło ją, że nikogo nie spotkała na straży.
W środku było pięć osób. Jeden z bandytów bawił się nożami schwytanego zabójcy. Dwóch stało pod przeciwległą ścianą z trunkami w dłoniach i rechotali głośno. Czwartą osobą był szef zbirów, stojący przy drzwiach i z zaciekawieniem patrzył się na to, kto wszedł do środka. Oprócz nich w pomieszczeniu był Narun. Nieprzytomny, wisiał na linach, którymi skrępowano go do belki.
– Witaj, dziewczynko. – przywitał ją z uśmiechem szef. – Przyszłaś zobaczyć, jak się nim zabawiamy? – i wskazał głową Naruna. – Trafiłaś niestety na złą porę, jeszcze się nie ocknął po ostatniej… zabawie.
– Nie bądź żałosny, Kith. Wiesz po co tu przyszłam. Przyszłam go uwolnić.
– I naprawdę myślisz, że wypuszczę z garści takiego ptaszka? Skarb, za który Czarna Wieża będzie mi bezgranicznie wdzięczna?
– Tak. I zrobisz to. Z dwóch powodów. Po pierwsze niedługo przybędą tu inni skrytobójcy, którzy go poszukują. A gdy tu dotrą wszyscy będziecie żałować swych czynów, topiąc się we własnej krwi. Po drugie, w zamian za Naruna pozbędę się dla was naszego szpiega w Czarnej Wieży. Magowie wiedzą, że wśród nich jest zdrajca, ale nie wiedzą kto to. A ja mogę pomóc odzyskać im spokój i pewność siebie.
Kith zbliżył się do niej. Stał zdecydowanie zbyt blisko. Była pewna, że zamierza ją uderzyć. Myliła się.
– Dobrze kombinujesz, mała. Masz rację. Zgadzam się. Oddam ci Naruna, ale w zamian zabijesz szpiega. Ale nie licz na to, że boję się skrytobójców. Poczekam tu na nich, a jeśli faktycznie przyjdą, pożałują tego. Obudźcie go. – wskazał na Naruna.
Od stołu wstał ten, który zabawiał się ekwipunkiem zabójcy. Rozciął więzy i ocucił go, według Alishy, zbyt silnym uderzeniem w twarz. Nie dał mu jednak broni, ekwipunek schował do jednego z worków i wręczył Alishy.
– Oddasz mu to, gdy już stąd wyjdziecie. Nie chcę, by się tu na nas rzucił. – wyjaśnił Kith.
– Dziękuję. – szepnęła.
– Mam tylko jedną prośbę, milutka. Nie graj podwójnego agenta. To zadanie dla samobójców.
Kiedy wyszła z Narunem z budynku, skierowała się w głąb ciemnej uliczki, idąc w przeciwnym kierunku niźli należało, by dotrzeć do siedziby partyzantów. Narun szedł dwa kroki za nią, poturbowany i obolały. Milczał. Póki co jedyny jego kontakt z Alishą ograniczył się do odebrania jego ekwipunku z jej rąk. Nie miał zamiaru z nią rozmawiać. Nie zadał żadnego z nurtujących go pytań, zbytnio wypełniony goryczą do jej osoby. A ona nie naciskała. Szła wolno, tak, by Narun był w stanie nadążyć za nią. Ale szła zdecydowanie. Prowadziła go do jej domu, gdzie, jak myślała, będą bezpieczni i, tymczasowo, poza zasięgiem Czarnej Wieży, skrytobójców i partyzantów. Poza tym, było to miejsce, gdzie zamierzała wytłumaczyć się ze swoich poprzednich czynów. Ze zdrady.
Ale w głowie Naruna pojawiały się buntownicze myśli. Gdy tak szedł za nią, zastanawiał się nad słowami przywódcy bandytów. „Nie graj podwójnego agenta”. Nie miał już pewności, czy Alisha jest wierna partyzantom, czy może zaczęła służyć magom Czarnej Wieży.
Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Budynek swoim wyglądem nie wyróżniał się: był szary, stary i wyjątkowo pasował do tej ponurej dzielnicy. Weszła pierwsza, dając mu nieśmiały znak, by podążył za nią. Wszedł więc do środka i zamknął za sobą drzwi.
Znalazł się w ogromnym pokoju, który prowadził do innych części budynku, a także schodami na piętro. Wbrew zewnętrznej powłoce szarości, w środku było wyjątkowo przyjaźnie. Usiadł na czerwonej sofie, patrząc zza kaptura na Alishę potępiającym wzrokiem. Nieśmiało stanęła naprzeciw niego, opierając się o krawędź stołu stojącego przed sofą.
– Wiem, że jesteś na mnie zły. – Zaczęła. Jej niepewny głos nawet nie osłabił ognia płonącego w oczach Naruna. – Pozwól mi jednak wytłumaczyć, dlaczego postąpiłam tak, a nie inaczej.
– Pozwalam ci wyjaśnić. – Rzucił w jej stronę. – Ale nic ponadto.
– Nie chciałam wydać cię bandytom. Myślałam, że mój przyjaciel nadal nimi rządzi. Myliłam się. Nie wiedziałam, że są na usługach Czarnej Wieży.
– Nie musiałaś mnie zdradzić, gdy okazało się, że jednak są sługusami naszych wrogów.
– Jak mogłam postąpić inaczej? Zabiliby nas oboje. Nie jestem aż tak odważna, Narunie. Nie jestem idealna. Nie ma takich ludzi. Nie istnieje doskonałe dobro, doskonałe zło. Świat nie dzieli się na czarne i białe. Brzmi to okrutnie, ale czasem trzeba wybrać zło. Mniejsze zło.
– Mniejsze zło, mówisz? A w jaki sposób odebrałaś mnie tym łajdakom? Nagle mniejsze zło tak urosło, że postanowiłaś odkręcić całą sytuację?
– Żeby im ciebie odbić, musiałam zadeklarować chęć zabicia Gerta. Ale prawdopodobnie nigdy nie będę musiała tego robić. – Tu po raz pierwszy pozwoliła sobie na nikły uśmiech. – Impulsem, by przyjść i zabrać cię z ich łap była sytuacja, jaka odegrała się w naszej siedzibie partyzantów.
– Jaka sytuacja? Powiedziałaś im, że zdradziłaś, a oni zażądali, byś to odkręciła?
– Nie. To było zupełnie inaczej.
I opowiedziała mu o zabójcach, o tym co mówili i że zamierzają go szukać, o tym że Thuth chce, by najpierw doprowadziła go do niego.
– Dlatego uważam, że nikogo nie będę musiała zabijać. Jestem pewna, że skrytobójcy trafią na twój ślad i wpadną do bazy bandytów. A wtedy…
– … żaden nie przeżyje. – Dokończył Narun. Informacja o tym, że Lickeler go poszukuje, podziałała na niego jak środki pobudzające. Wstał z sofy i zaczął przechadzać się po pomieszczeniu. – Więc twierdzisz, że Lickeler mnie poszukuje, a Thuth ma wątpliwości co do jego dobrych intencji?
– Zgadza się. – Alisha ucieszyła się, słysząc, że głos Naruna nie jest już taki wrogi i taki obcy. – Sama nie wiem, co o tym myśleć. Ty sam będziesz musiał zadecydować, komu zaufasz i z kim się spotkasz. Ale ja uważam, że…
Przerwała. Ktoś wszedł do budynku, zamykając za sobą drzwi. Narun z ciekawością zatrzymał się w miejscu i przyjrzał się uważnie.
Do domu Alishy wszedł jeden z magów Czarnej Wieży. Narun spotkał już podobnie ubraną postać w karczmie. Nieznajomy odziany był w czerwoną szatę z czarnym symbolem wieży na piersi. Zakapturzony, posiadający białą maskę, z wyjątkowo bladymi dłońmi wystającymi z długich rękawów szaty. Mag przyjrzał się i Alishy, i Narunowi, a potem zagrzmiał dudniącym głosem.
– Kogóż my tu mamy, uciekiniera z wieży. – Jego głos wydawał się bić z otoczenia, a nie pochodzić od niego. – Jesteś głupcem, He’ilen. Nigdy nie powinieneś był dotrzeć do tego miasta, nie powinieneś wtrącać się w sprawy, które tak naprawdę ciebie nie dotyczą. Ale teraz, gdy zabrnąłeś tak daleko, nie możesz po prostu odejść. Musisz zapłacić swą cenę, pochodzący z piekieł.
Cały ten monolog wydać by się mógł zabawny, gdyby nie energia bijąca od maga, gdyby nie przekonanie i wiara w swoje słowa. Narun czekał, aż zacznie się walka, wyczulając się, by sięgnąć po ostrza, ale przybysz nawet się nie poruszył. Stał w milczeniu, co zupełnie zbiło z tropu skrytobójcę.
– A co to niby za cena? – Odparł pogardliwie.
– Posiadasz w sobie moce, o których nie śniłeś, ale nigdy nie obudzisz ich z własnej woli. Naszą wolą jest, zbiegu, by ta moc należała do nas.
– Więc mam wam służyć?
– Nie tego oczekujemy. Poddasz się naszym badaniom, wyzwolimy z ciebie moc i przywłaszczymy ją sobie.
– Wykluczone. Nikt nie będzie zaglądał do mego umysłu i penetrował go dla własnych korzyści.
– Zaraz się nad tym zastanowimy. – I podniósł rękę jak gdyby w jakimś znaku.
Narun od razu spostrzegł, że mag rzucił jakieś zaklęcie. Jednak nie on był celem – celem była Alisha, która uniosła się w górę i lewitując łkała i drżała z bólu. Narun ruszył z zimnym spojrzeniem na zamaskowanego przeciwnika, jednym szybkim ruchem wyciągając sztylet, lecz mag tylko kiwnął, a skrytobójca przeleciał przez pomieszczenie i rozbił się na ścianie. Wstał z wolna, patrząc beznamiętnie na maga. Nie było w nim emocji, robił to setki razy, n

26.08.2010
21:11
smile
[24]

Nariana [ Legionista ]

Mój wątek chyba umarł:(
Zapewne za jego odkopanie oberwie mi się.

Wracając do tytułu wątku: w swoim zeszycie napisałam bardzo wiele, historia się rozwinęła. Teraz nie wiem czy warto jest ją przepisywać. Obawiam się, że w trakcie przepisywania mogę zacząć zmieniać część historii i to w końcu zaburzy oryginał.
Domyślam się, że innych metod nie ma. A raczej żadne wydawnictwo tego nie wprowadzi na rynek ;-)

A jak z waszymi historiami???

26.08.2010
21:18
[25]

pajkul [ Generaďż˝ ]

Z nudow...:

Litwo! Ojczyzno maja! Ty jesteś jak zdrowie,
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie"
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych,
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych;
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem,
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem;
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała,
A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.

© 2000-2025 GRY-OnLine S.A.