GRY 01/2003  Publicystyka « 24 »  

Poniższy przegląd, podobnie jak i opublikowane w marcu podsumowanie „samochodówek”, jest efektem jak najbardziej subiektywnego postrzegania wymienionych w nim gier. Również tu starałem zamieścić się produkcje, które wywarły na mnie piętno, stanowiące o osobistym zaangażowaniu w przedzieraniu się przez każdą z nich. I choć spod tegoż akurat gatunku była ich prawdziwa masa, może się zdarzyć, że nie znajdziecie tu tytułu, który niegdyś był sensem Waszego życia. W takim wypadku: I’m So sorry!

P.S.: Jako że niektóre tytuły mogły wyglądać odmiennie w zależności od platformy sprzętowej, na jaką zostały wydane, za docelowy uznałem jedynie sprzęt, na którym dane było mi w nie zagrać w latach świetności.

Pozwólcie zatem, że opowiem Wam swoją historię...

 

„Ding, Ding. Ping, Padang. Dudum Dudumm!”
„Ding, Ding. Ping, Padang. Dudum Dudumm!”

Po dziś dzień te chaotyczne pobrzękiwania towarzyszące skakaniu z jednej platformy na drugą, zbieraniu setek kryształów, dziesiątków grzybków i całej masy innych fantów, jakie tylko stały się urzeczywistnieniem bujnej wyobraźni twórców – tkwią głęboko zakorzenione w mej pamięci. Taa... (tu następuje moment zadumy) Nad żadnym innym rodzajem gier nie straciłem tyle bezcennego czasu swego dzieciństwa.

To zastanawiające, że gatunek, który jeszcze niecałą dekadę temu tak dumnie przewodził wszystkim wydawanym ówcześnie produkcjom, w chwili obecnej – nie licząc kilku wyjątków rocznie, coraz mniej zresztą znaczących – przestał istnieć. Przyczyn takiego stanu rzeczy możemy upatrywać chyba jedynie w braku inwencji producentów, gdyż jak wskazują wyniki popularności chociażby drugiej odsłony „Raymana”, czy PSXowej serii „Crash Bandicoot”, fanów gier platformowych wciąż na świecie nie brakuje!

„Bruce Lee”

Rok produkcji: 1984

Producent: Datasoft

Grałem na: Commodore 64

 

W historii platformówek pozwalających na jednoczesną grę dwóch osób nie było pozycji lepszej, niż „Bruce Lee”. Banalny schemat rozgrywki, grafika w 100% odpowiadająca niemal 20-letnim dziś standardom i... tona emocji – to wszystko złożyło się na tytuł, o którym w pewnych kręgach do dziś krążą legendy.

Naszym bohaterem był największy mistrz walk wschodu Bruce Lee we własnej, choć w tym przypadku troszeczkę mało szczegółowej osobie, celem zaś – zbieranie kolejnych, wiszących pod platformami latarenek. Tylko wtedy bowiem otworem stawało przed nami przejście prowadzące do kolejnych lokacji. Rzecz jasna na drodze Bruce’a nie mogło zabraknąć przeciwników. W tym przypadku byli to: szybki, ale mało wytrzymały czarny ninja i zielony, opasły zapaśnik sumo, który swą niemrawość i braki w sztucznej inteligencji z nawiązką nadrabiał wytrzymałością na ciosy. Mimo tego, że obaj padali po kilkukrotnej serii kopniaków, z powodzeniem odradzali się ponownie na kolejnych ekranach.

We wspomnianym trybie dwuosobowym, to właśnie poczynaniami grubego Yamo dane było sterować drugiemu z graczy. Przeżyć dotyczących wspólnego przechodzenia gry, kiedy jeden z zawodników usilnie próbował pokonywać kolejne plansze, drugi zaś za wszelką cenę starał się mu w tym przeszkodzić, nie da się opisać. To trzeba było po prostu przeżyć!


„Montezuma’s Revenge”

Rok produkcji:1984

Producent: Utopia Software

Grałem na: C64

Jeśli dotychczas nie wiedzieliście, jaka gra najskuteczniej przecierała szlaki zręcznościowym przygodówkom na długo przed powstaniem Tomb Raiderów, Indian Jonesów i im podobnych, „Montezuma’s Revenge” stawia przed Wami jednoznaczną odpowiedź. Batalia Panamy Joe przeciwko czyhającym nań na każdym kroku ruchomym ostrzom, płonącym żywym ogniem rowom czy - stanowiącym bez wątpienia największą przeszkodę - wszelakiej maści przeciwnikom, już z górą 18 lat temu zaczęła rozbudzać emocje w milionach graczy.

Choć premiera tego tytułu pierwotnie odbyła się jeszcze na Atarynce, pamiętam, że natknąłem się nań dopiero w okolicach ’92 roku, testując jedną z nowo pozyskanych kaset. Niepowodzenia wywoływały zniechęcenie tylko z początku. Niewiele wody w Wiśle upłynęło, gdy przygody Joe doszczętnie zawładnęły i moim sercem. Popularna „Montezuma” do dziś dnia jest jedną z tych gier, nad którymi pięciominutowe z założenia posiedzenie nieuchronnie przemienić musi się w kilkugodzinną potyczkę.

»

Index GRY 01/2003   Magazyn Profesjonalnego Gracza « 24 »