GRY-Online.pl --> Archiwum Forum

Opowiadanie Fantasy - prosze o ocenę.

20.06.2003
18:52
[1]

m6a6t6i [ hate me! ]

Opowiadanie Fantasy - prosze o ocenę.

Tylko fragment, ale myśle że oddaje klimat i przesłanie całości. Prosiłbym o szczere oceny.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------


ZAGINIONY RELIKT

"(...) można uciec od ludzi,
lecz nie od swego przeznaczenia. (...)"



Historia człowieka, Wskrzesiciela, który przez całe życie uciekał przed swoim przeznaczeniem.
Przychodzi jednak czas, w którym musi stawić mu czoła...


Prolog

- Jak to nie ma?! Jak może go nie być?! - wrzeszczał wściekły Ezmodan a echo grzmiało odbijane przez marmurowe ściany - Przecież stąd nie można od tak sobie wyjść!
- Musiał się wymknąć wraz z pielgrzymami, którzy byli tu wczorajszej nocy. - domysł młodego kapłana wydawał się mieć sens.
- Może masz rację, Xartrosie, nie zmienia to jednak faktu, iż jeden z Wskrzsicieli się nam wymknął! O zgrozo! Zapewne dowiedział się o wszystkim od tego swego sługusa.
- Niemożliwe. Agel został unicestwiony zanim zdążyłby komukolwiek cokolwiek wypaplać.
Ubrany w czarną togę Ezmodan odwrócił się w stronę ołtarza. Wielki posąg Miiana, Boga Ognia, wydawał się mu przyglądać.
- Musimy nasze sprawy zachować w całkowitej tajemnicy. Nie pozwolę aby teraz ktoś zniweczył nasz misterny plan. Aby dopełnić sprawę Aurin bezwzględnie musi zginąć! Po tym jak Kryształ wpadł w ręce króla Ryhanu nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd, rozumiesz?
- Ale przecież Wskrzesiciele zostali już naznaczeni. Teraz nie ma już różnicy kto posiada kamień bo demon i tak będzie służył tylko nam.
- Głupcze! - warknął Ezmodan - Przecież za pomocą Kryształu ktoś może skierować więź z demonem na siebie! Ktoś inny może przejąć nad nim kontrole! Dlatego jak najszybciej musimy doprowadzić rytuał do końca. Nie po to przez tyle lat poszukiwałem tych dziesięciu głupców po całym świecie, żeby teraz to wszystko szlag trafił!
Xartros głośno przełknął ślinę po czym wyszeptał.
- Czy mam...
- Tak! - Ezmodan odwrócił się do swojego rozmówcy - Masz kazać ich zabić! Wszystkich! Cała dziesiątka ma zostać zgładzona, rozumiesz?! - jego poznaczona bruzdami twarz aż wrzała ze złości.
- Rozumiem... - mimo wszystko Xartros miał jednak wątpliwości czy powinien zbijać tych niczego nie spodziewających się chłopców. Jednakże wizja przeogromnej potęgi, która miała być nagrodą za podjęcie tych trudnych decyzji, kusiła. - Ale przecież Aurin...
- Aurina zostaw mnie! Przyślij do mnie Namete, ona upora się z tym problemem bardzo szybko. - uśmiechnął się - Aurin będzie martwy, mój przyjacielu, a my będziemy rządzić tym parszywym światem!

* * *

Noc była bardzo ciepła, Ocilia siedziała przy oknie w swej komnacie sypialnej i z zaciekawieniem przypatrywała się gwiazdom. Nie chciało jej się spać gdyż podniecenie spowodowane możliwością powrotu jej brata było zbyt wielkie. Dymemen wyruszył na bitwę z zakonnikami około trzech miesięcy temu, a wczoraj przybył goniec z wiadomością, iż książę powróci nazajutrz w nocy. Była z Dymemenem bardzo związana, kochała go, chociaż czasami był dla niej nieznośny. W końcu był jej bratem, jedynym rodzeństwem jakie miała. Za każdym razem gdy tak na niego czekała czuła to samo, strach i niepewność, czy aby nie został ranny lub, o zgrozo, zabity. Od kiedy ojciec, król Teoard, stracił rękę syn dzielnie zastępuje go w wyprawach wojennych. Nagle na horyzoncie pojawiły się światełka, Ocilia od razu wiedziała że to pochodnie dzierżone przez rycerzy powracających do domu. Jej brat jest już blisko! Uradowana księżniczka wybiegła z komnaty.

* * *

- Rozumiesz więc, że sprawa jest nie cierpiąca zwłoki? - Ezmodan siedział przygarbiony na swoim ulubionym fotelu.
- Namete rozumie.
Z cienia wysunęła się szczupła sylwetka kobiety. Czarne jak noc włosy sięgały ramion, zlewając się z równie czarnym, obcisłym odzieniem.
- Lubię takie stworzenia jak Ty Namete. Jesteś taka... bezduszna.
- Gdzie mam go szukać? - wampirzyca zignorowała ten wątpliwy komplement.
- Nie musisz go szukać. Udaj się do Evynas, stolicy Ryhanu. Jest tam Kryształ Przeznaczenia, wystarczy że go zniszczysz, Aurin wtedy zostanie unicestwiony a wraz z nim moje dzieło ukończone.
Wysłuchawszy tych słów Namete bez słowa rozpłynęła się w cieniu. Ezmodan był zadziwiony zwinnością i szybkością z jaką to uczyniła.
- Uwielbiam te stworzenia... - wyszeptał sam do siebie.

* * *

- Witaj Dymemenie! - rzekł król gdy tylko w sali tronowej pojawił się młodzian - Witaj mój synu! - powtórzył wstając z tronu. Obok niego, po prawicy stał Crekas, stary mędrzec, czarownik i doradca królewski w jednej osobie. Z jego długą, siwą, niechlujnie ostrzyżoną brodą, czerwoną togą i spiczastym kapeluszem, wyglądał dość śmiesznie. Jednak był to człowiek wielkiego umysłu i zarazem żywy przykład tego, iż ludzi nie należy oceniać po ogładzie.
- Witaj ojcze! - odparł młodzian zdejmując hełm i odrzucając go do stojącego obok lokaja. W tej samej chwili do sali wbiegła uśmiechnięta Ocilia i rzuciła się bratu na szyje. Ucałowawszy go, zajęła należne sobie miejsce u boku ojca.
- Jakie wieści przynosisz mi książę? - spytał Crekas, jako że jego rolą było prowadzenie spotkań po wyprawach wojennych.
- Zdobyliśmy siła Ya'suhl. Tak jak się podejrzewaliśmy, zakon Boga Ognia odpowiadał za napady na nasze terytorium. Nie udało nam się dowiedzieć co nimi kierowało, nigdy bowiem dotąd mnisi nie byli w stosunku do nikogo agresywni, ale zostaliśmy od razu sprowokowani do ataku. Mieli tam zgromadzoną potężną armię, tak jakby chcieli bronić czegoś ważnego lub przygotowywali ofensywę.
- Mów dalej... - delikatnie ponaglił mędrzec.
- Możliwe, że tym czymś jest ten przedmiot. - wyciągnął rękę w której trzymał niebieskawy kryształ, wielkości dużego palca u ręki - Za wszelką cenę nie chcieli dopuścić abyśmy go dostali.
- Zamek Ya'suhl zdobyty w niecałe trzy miesiące... - Teoard był pełen uznania dla dokonania swego syna jednakże nie chciał nadmiernie tego okazywać. Bał się aby jego szesnastoletnia pociecha nie stała się zbyt dumna - ...dobra robota synu.
Jednak król był bardzo zmartwiony obrotem sytuacji. Szpiedzy donosili nie dalej niż miesiąc temu, iż Sathrond szykuje się do inwazji na Ryhan. Teraz jeszcze kłopoty z zakonem ognia, które kosztowały ryhańską armię bardzo wiele. Tymczasem Crekas wziął od młodzieńca kryształ i począł mu się dokładnie przyglądać.
- Tak więc Barin miał rację. Tego się obawiałem... - powiedział nie odrywając wzroku od obracanego w ręce kryształu - ...Kryształ Przeznaczenia. Co gorsza został przez kogoś już wykorzystany do naznaczenia dziesięciu Wskrzesicieli... - delikatnie wskazał palcem na dziesięć wypalonych na kamieniu symboli - To nie wróży niczego dobrego.
- Czym jest ten Kryształ Crekasie? Mówże jaśniej! - poprosił król.
- Kryształ Przeznaczenia to narzędzie wykonane przed wiekami przez samych Bogów. Ma ogromną moc manipulowania życiem istot i można tę moc wykorzystać na wiele różnych sposobów. Tylko niektóre z nich są znane śmiertelnikom. Z tego co wiem, aby uaktywnić kryształ należy go powiązać z dziesięcioma duszami Wskrzesicieli, czyli ludzi naznaczonych w czasie urodzin przez samych Bogów. I to właśnie zostało uczynione. Więcej nie jestem w stanie powiedzieć na temat tego kryształu, panie. Nie wiem kto ani po co go uaktywniał.
Król zamyślił się przez chwilę.
- Nie wiele z tego rozumiem, ale powiedz mi tylko co proponujesz z nim uczynić?
- Według mnie Kryształ musi trafić do Barina Wielkiego zamieszkującego na wzgórzu znanym jako Ulmar. W ostatniej naszej wspólnej rozmowie wspominał mi o tym krysztale. Myślę, że to nie przypadek i powinien trafić właśnie do niego. Wtedy może dowiemy się czegoś więcej.
- Dobrze więc. Wyślę Kryształ do Barina Wielkiego. - powiedział król - Przyślijcie do mnie zaufanego człowieka, który podejmie się tego zadania.

Rozdział I

W przytłaczająco ogromnej i ciemnej sali, w samym centrum siedział na tronie mężczyzna ubrany w czarną szatę. Jego długie włosy opadały bezładnie na ramiona. Pod jego nogami leżały dwie pół nagie kobiety, które patrzyły na wchodzącego Yaricka podejrzliwie.
- Podejdź bliżej! - syknął czarny mag patrząc na nieśmiało kroczącego rycerza. Ten jak mógł starał się ukryć strach przed swym władcą jednakże kropelki potu same, pomimo wszelakich prób powstrzymania ich, pojawiły się na jego czole.
- Podejdź bliżej... - zawtórowała namiętnie jedna z kobiet.
Yarick po chwili stanął na wyciągnięcie miecza od Sathronda, który cały czas patrzył się na niego swymi przekrwionymi oczyma. Rycerz ukłonił się lekko i zaczął mówić, na początku głosem lekko przerywanym i niepewnym.
- Więzień uciekł. Nie mogliśmy go powstrzymać, panie. Zaskoczył nas...
Sathrond na chwilę zamknął oczy, po czym je ponownie otworzył i zapytał:
- Nie było mnie tylko przez dwa cholerne dni! Czy wy nic nie potraficie zrobić samodzielnie?! Jak mniemam zabrał Kryształ?
Yarick już wiedział, iż mag przeczytał jego myśli i znał odpowiedź na to pytanie. Po co więc w ogóle o to pytał?
- Tak... Wziął go ze sobą. - odpowiedział i dodał, jakby bojąc się reakcji swojego rozmówcy - Wysłaliśmy za nim dziesięciu najlepszych ludzi... Skrył się w Ciemnym Lesie. Jeśli przeżyje, w co wątpię, wtedy na pewno go pojmiemy!
- Zawiodłeś mnie... Yaricku - syknął władca i machnął ręką aby młodzian opuścił sale.
- Zawiodłeś... - zawtórowała druga kobieta.
Yarick ukłonił się. Czuł jak jego spocone ciało przykleja się do kolczugi. Starał się jednak nie okazywać tego ogromnego strachu, który go teraz ogarnął. Odwrócił się i powoli ruszył w kierunku drzwi. Kiedy za nimi zniknął z cienia obok tronu, bezszelestnie wyłoniła się zakapturzona postać. Zbliżyła się do maga i położyła mu delikatnie rękę na głowie.
- Dokąd on zmierza? - zapytał cicho Sathrond.
- Tego nie wiemy. - odpowiedziała pięknym, kuszącym damskim głosem zakapturzona postać. Dwie leżące pod nogami władcy kobiety dopiero teraz zauważyły jej obecność. Jedna z nich lekko wykrzywiła usta w grymasie zdegustowania. - Musimy być cierpliwi.
- Dlaczego wcześniej nie dowiedziałem się co on niesie?
Nastała chwila milczenia. Zakapturzona kobieta cofnęła ręke z głowy maga.
- Przecież nie mogłeś o tym wiedzieć. Nie było Cię tu. Zresztą strącono go do lochu z innego powodu, razem z tamtymi dwoma pozostałymi kłusownikami.
Sathrond spojrzał na swoje dłonie, złożył je razem, po czym powiedział.
- Polowali na moje jelenie... Powinienem był ich zabić od razu.
- Ale czy wtedy dowiedziałbyś się, iż jeden z nich niesie Kryształ Przeznaczenia? - szybko skontrowała kobieta.
- Racja. - skinął głową - Mam wrażenie, iż ten Argonah jest w posiadaniu tego Kryształu nie zupełnie przypadkowo. A może Ci dwaj pozostali powiedzą nam coś więcej?
Zakapturzona postać nie odezwała się ale wiedział iż przyznaje mu racje.
- Nie pośle za nim więcej ludzi niż zrobił to bezmyślnie Yarick. Z Ciemnego Lasu mało kto wychodzi żywy. Coż więc mogę uczynić? - rozłożył bezradnie ręce.
- Czekać.. - powiedziała kobieta i mimo iż nie było widać jej twarzy, można było wyczuć, że się uśmiecha. - W końcu i tak dowiesz się po co się tam udają.
- Nie mam zamiaru czekać! Natychmiast przesłuchać tych dwóch kłusowników! - przerwał jej Sathrond, jego duma nie pozwalała mu aby kobieta mówiła mu co ma robić - I masz wysłać szpiegów do wszystkich ważnych miast! - tutaj zamyślił się na chwilę - Do Evynas wyślij Yaricka, mam przeczucie iż to jakiś nowy plan króla Teoarda... a ten młodzian może się tam zrehabilituje w moich oczach. - zmarszczył brwi - Inaczej będę musiał go zabić!
- Wiesz, że to nie przez niego Argonah uciekł... Wykorzystał moje zainteresowanie Kryształem. Jednakże przyznając się do tego co niesie, popełnił ogromny błąd.
- Odbierzemy mu go i wykorzystamy do własnych celów! Nikt nie oprze się naszej armii! Ahh! Nie mogło się lepiej ułożyć, nasza armia jest już gotowa.
- Musimy zmienić plany, ojcze.
- Jak to zmienić? Przecież wszystko jest gotowe tak jak ustaliliśmy. Armia jest gotowa do ataku na Ryhan. Gdy pokonamy Teoarda inni królowie padną nam do stóp!
- Kamień da nam jeszcze większą przewagę! W świetle ostatnich wydarzeń pośpiech byłby błędem!
- Co sugerujesz?
- Ktoś go uaktywnił. A to oznacza... że ktoś ma podobne plany do naszych, Sathrondzie.
- Sugerujesz, że...
- Jeżeli dobrze odczytałam runy, ktoś chce za pomocą tego kamienia wskrzesić potężnego demona.
Sathrond słuchał w milczeniu.
- Można sprawić aby wskrzeszony przez kryształ demon służył nam. Jednak aby tego dokonać muszę mieć ten kamień! Jednakże do tego czasu musi przeżyć przynajmniej jeden związany z nim Wskrzesiciel. Jak mówią księgi, gdy zginie dziesięciu Wskrzesicieli powiązanych z Kryształem, wszystko będzie dla nas stracone.
- Dobrze więc, wstrzymam inwazję. Trzeba dowiedzieć się więcej o tym gdzie niesiony jest ten Kryształ. Tak jak już mówiłem wyślij szpiegów, pamiętaj o Yaricku, on ma się udać do Evynas.
Kobieta skinęła potwierdzająco, po czym ponownie zniknęła w cieniu. Natomiast Sathrond po krótkiej chwili zamyślenia wstał i przyciągnął do siebie jedną z leżących kobiet po czym namiętnie ją pocałował. W tym samym momencie do sali wpadł ranny, wycieńczony rycerz, w zakrwawionej zbroi.
- Dwóch pozostałych kłusowników uciekło! - krzyknął ostatkiem sił i padł nieprzytomny.
Sathrond w nagłym porywie wściekłości odsunął od swej twarzy głowę dziewczyny, którą przed chwilą całował i patrząc jej w oczy zmiażdżył jej krtań, napawając się jej agonią.

* * *

Narien szła ciemnym, podziemnym, zamkowym korytarzem rozświetlanym tylko przez powtykane tu i ówdzie pochodnie. Przy suficie oprócz wszędobylskiej pleśni zwisały gęste pajęczyny. Jej skórzane buty wydawały ciche chlapnięcia przy stykaniu się z błotnistym podłożem. Szła powoli, nie mogąc odwrócić myśli od Kryształu. Nie mogła przeboleć iż trzymała w ręce Kryształ Przeznaczenia, od wieków uznawany za zaginiony, i pozwoliła go sobie tak łatwo odebrać. Ale skąd mogła się spodziewać iż ten człowiek jednym ciosem pozbawi ją przytomności na kilka godzin? Niech będzie przeklęty! Następnym razem będzie na pewno bardziej czujna. Podała już przez posłańca pisemne polecenia dla szpiegów, których Sathrond kazał jej wysłać do ważnych miast. Ze względu na planowaną inwazję najważniejsze zadanie dostanie Yarick, będzie musiał udać się do Evynas, stolicy Ryhanu. Ona sama uda się do Anus, największej na świecie biblioteki ryhańskiej, aby dowiedzieć się czegoś więcej o tym tajemniczym relikcie. Chciała dowiedzieć się kto i w jakim celu ośmielił się uaktywnić Kryształ Przeznaczenia - święte narzędzie Bogów. Dobrze pamiętała, z czasów nauki w akademii magicznej, że z takimi reliktami jak ten Kryształ powiązane są boskie moce. A wizja władania takowymi bardzo kusiło młodą czarodziejkę. Opatuliła się szczelniej swoim płaszczem, gdyż przeszył ją dreszcz gdy ujrzała na ziemi martwe ciało jednego ze strażników. Dla pewności poszła sprawdzić - tak - kłusownicy uciekli! Wróciła do ciała i zauważyła leżącego obok zwęglonego martwego szczura. Zaintrygowana kopnięciem odwróciła ciało strażnika.
- Kapłan ognia. - powiedziała sama do siebie widząc zwęgloną twarz mężczyzny - Coś mi tu nie pasuje...
Naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła ku wyjściu z lochów.

* * *

Drzwi koszar otwarły się i do śmierdzącego stęchlizną pomieszczenia wszedł posłaniec.
- Yarick! - wyciągnął do leżącego żołnierza rękę ze świstkiem papieru - Masz misje do wypełnienia. - powiedział z wyraźną niechęcią.
Yarick był młody, przystojny, dyspozycyjny i pewnie dzięki temu szybko piął się po szczeblach kariery. Zdobył uznanie w oczach Sathronda rozprawiając się z gildią handlarzy, która nielegalnie handlowała bronią na terenie Rotgoru. Yarick Vorell mimo swojego młodego wieku był już głównym dowódcą straży w tej twierdzy. Zapewne stąd ta niechęć posłańca. Jednak nikt oprócz niego nie wiedział, że jego życie wisi na włosku. Zawiódł swego pana - pozwolił zbiec więźniom podczas kilkudniowej nieobecności Sathronda.
Yarick wyciągnął rękę i wziął papier. Usiadł na łóżku i zaczął czytać, w tym samym czasie posłaniec wyszedł zatrzaskując za sobą drzwi.

Rozdział II

Argonah siedział przy ognisku patrząc na szalejące płomienie, które buchały w górę niczym rozszalałe piekielne ogary. Wojownik pozornie wydawał się być całkowicie zamyślony lecz było to jednak tylko złudzenie. Choćby jeden malutki odgłos zerwałby go na równe nogi. Mimo iż był przemęczony to wciąż pozostawał bardzo czujny. W końcu znajdował się w samym środku Ciemnego Lasu. Stąd podobno jeszcze nikt nie wyszedł żywy. Ale on nie miał innego wyjścia jak udać się przez ten przeklęty las. Pościg pewnie nie odważy się tutaj za nim przyjść. Miał taką nadzieję choć jeszcze nie wiedział jak bardzo się mylił. Jednakże teraz Argonah czuł strach przed ponownym strąceniem do lochu, przeraźliwą niechęć do jeleni oraz ogromne wyczerpanie długim biegiem poprzez gęste zarośla. Mimo niebezpieczeństwa powoli począł układać się do snu. Przygasił ogień piaskiem i wciąż ściskając topór położył się na ubitej trawie. Wkrótce zasnął lecz spał bardzo niespokojnie, śniły mu się wydarzenia z przeszłości. Znowu siedział w zapleśniałym, ciemnym lochu w twierdzy Urghan. Wszechobecne krzyki cierpiących ludzi wbijały mu się boleśnie w uszy jak igły. Zerwał się nad ranem zlany potem. Jednak nie dane było mu długo rozczulać się nad sennymi koszmarami, ponieważ nagle zobaczył błysk światła pomiędzy drzewami. To mogło oznaczać tylko jedno - promień słoneczny musiał się odbić od czegoś metalowego. Argonah chwycił tarczę, ścisnął mocniej topór i ruszył biegiem przed siebie. Nie wiedział ilu strażników go ściga, więc zdecydował się na natychmiastową ucieczkę. Okazało się jednak iż jest ona już niemożliwa - został bowiem już otoczony. Kiedy zorientował się w jakiej sytuacji się znajduje, wiedział już, że musi stawić czoła przeciwnikom. Strażnicy królewscy ubrani w lśniące zbroje powoli zbliżali się do niego. Było ich na oko dziesięciu, uzbrojonych w miecze. Argonah nie miał praktycznie żadnych szans i dobrze o tym wiedział. Był sam, zmęczony długą ucieczką i brakiem snu. Jednakże nie było mowy o poddaniu się. Z krzykiem poderwał swój topór do góry, pożegnał w duchu ze światem i rzucił się na najbliższego wroga. Po chwili lasem wstrząsnęły odgłosy metalu uderzanego o metal. Pierwszy przeciwnik nie potrafił długo odpierać ataku rozwścieczonego, pogodzonego ze śmiercią wojownika. Po krótkiej chwili korpus strażnika osunął się na ziemie, a jego ciepła krew pokryła pień pobliskiego drzewa. Widząc to pozostali strażnicy natychmiast rzucili się aby pomścić poległego. Gdy już dobiegali do Argonaha, który z furią, wręcz na ślepo wymachiwał swoim toporem, stało się coś czego nikt się wtedy nie spodziewał. Lasem wstrząsnął potężny huk, dookoła widoczność pokryła chmura zielonego pyłu i Argonah momentalnie stracił przytomność.

* * *

- Chyba trochę przesadziłem... - Argonah począł odzyskiwać powoli świadomości i usłyszał nieopodal niewyraźne głosy, które wydawały mu się znajome. Im bardziej dochodził do siebie tym bardziej był pewien, że zna rozmawiające nie opodal osoby.
- Trochę?! Teraz nie wiemy kiedy się obudzi a musimy iść dalej. Niebawem będą tutaj posiłki! - rozprawiał wysoki, jasnowłosy elf, bawiąc się przy tym strzałą.
- Masz racje, trochę przesadziłem... przeproszę go jak tylko się obudzi. - spokojnie odpowiedział mężczyzna w szarym kapturze.
- Oby to było jeszcze dzisiaj! - odfuknął elf.
Tymczasem Argonah już odzyskał w pełni przytomność, przetarł oczy i od razu rozpoznał dwie rozmawiające persony.
- Amarel i Cherad? Wy żyjecie?! - wykrzyknął wyraźnie uradowany.
- No wreszcie! - westchnął elf chowając strzałę do kołczana.
- Tak żyjemy. - odpowiedział Cherad zdejmując kaptur, z pod którego wyłoniła się smukła twarz. Argonah podszedł do nich obojga i usiadł z nimi przy ognisku.
- Cheradzie, powiedz mi co ty im zrobiłeś na Miiana Wielkiego?! - zapytał Argonah.
- To samo co tobie! - odpowiedział szyderczo nie pytany Amarel.
- Ja właśnie chciałem przep... - jednakże nie dane mu było dokończyć gdyż przerwał mu wojownik.
- Nic się nie stało. Jestem Ci wdzięczny za pomoc. Gdyby nie wy już dawno bym nie żył. Tylko opowiadajcie jak to się stało iż jesteście tutaj?! Byłem pewien, że jesteście już martwi...
Amarel zamyślił się chwilę po czym powiedział.
- Widzisz, tak prawdę mówiąc to żyjemy dzięki Tobie. Udało Ci się nas uratować... w sumie przez przypadek.
Cherad przytaknął, natomiast Argonah nadal nie wiedział w jaki sposób jego przyjaciołom udało się przeżyć. Przecież byli strąceni do lochów w twierdzy Urghan.
- Hmmm... znaczy się jak ja wam pomogłem? - po chwili milczenia odezwał się wojownik.
- Uciekłeś... - krótko rzucił Cherad, rzucając na Argonaha przeszywające spojrzenie. Widząc, iż ten nadal nie rozumie szybko dodał. - Większość pilnujących nas strażników została posłana w pościg za tobą. To sprawiło iż udało nam się wymknąć. Skorzystaliśmy z zamieszania i podążyliśmy za Tobą. Mniejsza z tym jak to zrobiliśmy. - szyderczo się uśmiechnął i spojrzał na elfa, który się wyraźnie zawstydził. - Zresztą spytaj Amarela, może kiedyś ci opowie.
Amarel rzucił w niego szyszką i kazał się zamknąć.
- Już dobrze! - Cherad nie miał zamiaru dalej drążyć tego tematu i ponownie zwrócił się do Argonaha - Z tego co udało mi się podsłuchać, chcieli Cię sprowadzić z powrotem zanim miał wrócić ich władca.
- Sathrond? A więc dlatego mnie trzymali... czekali aż wróci i sam zdecyduje co ze mną zrobić. Teraz rozumiem! - uśmiechnął się Argonah. - Tylko co teraz zrobimy?
- Jak to co?! Idziemy dalej, wzgórze Ulmar jest już niedaleko! - krzyknął Cherad jakby to było całkowicie oczywiste.
- Teraz to już nie jest takie proste. Sathrond wie o jego misji. - Elf wskazał na Argonaha i rozejrzał się dookoła - I jak już wiemy, zrobi wszystko, żeby udaremnić jej wykonanie.
Tymczasem Cherad, nie zwracając uwagi na wywody Amarela rozpoczął już przygotowanie do wymarszu.
- Idziemy dalej przez Czarny Las, - mruknął pod nosem - już raz spróbowaliśmy przejść przez Rotgor i o mało się ta przeprawa nie skończyła dla nas tragicznie. Lochy Sathronda jak już zauważyliście nie należą do miłych miejsc. Wręcz przeciwnie. Mamy niebywałe szczęście, że udało się nam przeżyć, chyba mam rację? A może chcecie tam wrócić?
- Wiemy, wiemy. - Argonah poklepał Charada po ramieniu - Nie gorączkuj się. Pójdziemy przez ten las.
- Nie wiem jak wy ale ja mam już serdecznie dość tego lasu... - elf wstał, podszedł do Argonaha i cedząc przez zęby skończył - Czuje, że tu coś złego czai się między tymi drzewami.
Argonah tak jakby nie zainteresował się słowami Amarela, zwrócił się do gaszącego ognisko Cherada.
- Myślisz, że nikt więcej nas nie będzie tutaj ścigał, pomijając tych, którzy mnie zaatakowali?
- Nie. - dookoła zapanowała już ciemność nocy, Cherad założył kaptur na głowę a na plecy zarzucił tobołek - Myślę, że Sathrond nie będzie ryzykował utraty większej ilości swoich strażników. Wierz mi, ten las naprawdę nie lubi obcych... Zresztą obyś nie musiał się przekonać.
- Oby... idę wymienić ten topór, nie lubię takich zabawek. - Argonah ruszył w kierunku leżących między drzewami strażników.
- To po co go brałeś? - zdziwił się Amarel. Argonah odpowiedział nie przerywając oglądania mieczy, które leżały przy nieprzytomnych mężczyznach.
- Widzisz, jak uciekałem to nie patrzyłem na to co biorę. Wtedy liczyła się każda sekunda. O! Ten mi się podoba! - krzyknął podnosząc lekko lśniący w blasku księżyca miecz.
- Dobra, ruszamy. - Cherad rozejrzał się czy czegoś nie zostawili.
- Kiedy się obudzą? - spytał dołączając do przyjaciół wojownik, dokładnie oglądając nowo znaleziony miecz. Był prosty, jednoręczny ale widać było na pierwszy rzut oka iż jest bardzo dobrze wykonany. Klinga przyozdobiona była małym, czarnym wizerunkiem głowy kozła, znakiem rodowym Sathronda. Natomiast ostrze pokryte było runami o tajemniczym dla wojownika znaczeniu.
- Nie wiem. Za kilka godzin, ale to nie ma różnicy. Jeżeli myślisz, iż będą kontynuować pościg, to się grubo mylisz. Będą zbyt zdruzgotani i przestraszeni. Tobie podałem zioła, które zniwelowały te przykre dolegliwości, które ich dopadną po przebudzeniu. Twój sen był spokojny, a wierz mi, że oni po odzyskaniu świadomości będą bardzo zdezorientowani!
- Dobra. - Argonah wsunął miecz do pochwy, którą przymocował sobie do pasa - Przed nami kilka dni marszu przez ten las. Ruszajmy już.
Trzy postaci ruszyły w głąb Ciemnego Lasu, poruszali się praktycznie bezszelestnie. Pierwszy szedł Amarel, który widział w ciemnościach niczym w słoneczny dzień. Była to zdolność, którą obdarzone były wszystkie elfy. Za nim kroczył Argonah a pochód zamykał Cherad, który jak zwykle pogrążony był w głębokiej zadumie. Dookoła panowała dziwna, wręcz przerażająca cisza. Tak jakby w tym lesie nie było żadnego żywego zwierzęcia, rośliny, nie słychać było nawet podmuchu wiatru. Czegokolwiek. Elf, mimo iż bardzo mocno był związany z przyrodą, czuł się tutaj bardzo niepewnie. Jednak mimo to cały czas równym tempem brnęli do przodu mijając wyglądające na martwe konary drzew. Po około dwunastu godzinach nieprzerwanego marszu zaczęło się powoli rozjaśniać.
- Nie zabrali Ci go? - nagle kilkugodzinne milczenie przerwał Cherad, szeptem zwracając się do Argonaha.
- Hę?! - ten warknął jakby wyrwany ze snu.
- Pytałem czy go masz? - powtórzył mag.
Argonah tylko pokazał zainteresowanemu małe zawiniątko przymocowane do paska i znowu pogrążył się w milczeniu. Tymczasem Cherad mówił cicho dalej, jakby tylko do siebie.
- Bo właśnie pomyślałem, że gdy Cię złapali to mogli ci go zabrać.
- Zabrali ale udało mi się...
- Ciii! - brutalnie przerwał elf. - Bądźcie cicho. Ten las nie lubi ludzkiego głosu. Lepiej go nie prowokować...
Cherad skrzywił się i zaciągnął mocniej kaptur na głowę. Tymczasem nastał już dzień. Teraz wszyscy ujrzeli dokładnie iż wokoło rzeczywiście nie widać zwierząt ani żywych roślin. Wokół nich ciągnął się tylko gęsty las suchych, ciemnych drzew - kikutów - sterczących na równie ciemnej, wyschniętej ziemi. Wyglądało to bardzo dziwnie. Nikt z nich nie widział wcześniej podobnie wyglądającego lasu. Wbrew wszystkiemu brak innych istot żywych wpływał na nich w sposób lekko optymistyczny - wydawało im się iż tylko one są w stanie zrobić im krzywdę, a skoro ich nie ma? Są w takim wypadku w pełni bezpieczni, prawda? Dlatego mimo, że czuli się dziwnie w tym otoczeniu żwawo posuwali się przed siebie. Po około godzinie marszu Amarel zatrzymał się i zaczął uważnie nasłuchiwać.
- O co chodzi? - spytał rozglądając się dookoła Argonah.
- Pewnie się zmęczył, - wycedził z szyderczym uśmiechem Cherad - biedaczysko.
Elf przyklęknął ciągle mrużąc oczy i pozostałym dwóm towarzyszom wydało się, że Amarel coś zobaczył w oddali. Jako elf, Amarel miał bardzo wyostrzony wzrok i był w stanie zobaczyć z dużo większej odległości niż człowiek.
- Mamy poważny problem! - wykrzyknął elf, podnosząc się pośpiesznie - Już wiem dlaczego ten las jest taki... martwy!
W tym momencie Cherad i Argonah również zobaczyli coś dziwnego w oddali. Tak jakby ziemia lekko falowała. I ta fala powoli się zbliżała z kierunku w którym wcześniej się udawali.
- Co się dzieje?! - zaniepokojony Argonah zwrócił się do elfa.
- Mrówki... morze mrówek. Wydaje mi się, że to one tak urządziły ten las. - elf odwrócił się - I co więcej, one tu do nas idą!
- Cheradzie! - Argonah złapał maga za ramie - Nie możesz ich jakoś... eee... odstraszyć? - i rzucił mu pytające spojrzenie, dając do zrozumienia iż nie pozostało im już zbyt wiele czasu. Falująca ziemia zbliżała się już coraz bardziej. Tymczasem trzej bohaterzy trwali w bezruchu patrząc na siebie i nie mogąc podjąć decyzji cóż mają teraz począć.
- Ależ one są wielkie! - skomentował elf, widząc ogromne, wielkości pięści mrówki, pędzące w ich kierunku. - Musimy natychmiast uciekać!
- A może się boją ognia?! - w umyśle maga pojawił się pewien pomysł - Cofnijcie się a ja spróbuje przepędzić je ogniem!
- Nie możesz! - krzyknął wyraźnie wystraszony Argonah - Nie rób tego!
- Nie mam wyboru! - Cherad był zdecydowany na wszystko.
- To Cię może zabić! Nie pamiętasz co sam mi mówiłeś?!
- Odejdź! - wrzasnął wyraźnie zirytowany mag - To moje życie! Wiem co robię!
Argonah nie miał już lepszego pomysłu niż posłusznie zrobić kilka kroków w tył. Tym czasem Cherad zdjął kaptur zagarniając swoje długie, mokre od potu włosy do tyłu. Wziął głęboki wdech, delektując się nim jakby miał być jego ostatnim i powoli zaczął recytować jakieś zaklęcie jednocześnie podnosząc prawą rękę do góry. Cofający się przyjaciele dokładnie obserwowali jego działanie. Tymczasem z ręki maga wystrzeliła ognista kula, która po uderzeniu w napierające insekty, zamieniła je w palące się węgielki. Jednakże to nie wystarczyło, gdyż po chwili kolejna fala mrówek przedarła się przez dopalające się poprzedniczki. Było pewnie iż tak nie powstrzyma tego naporu.
- Wiejemy! - krzyknął odwracając się do towarzyszy.
Tymczasem mrówki były już tylko kilka metrów od niego.
- Spróbuj jeszcze raz! - odkrzyknął elf - Musi się udać! Nie mamy szans na ucieczkę! One są zbyt szybkie!
Cherad stał tyłem do mrówek, które były już dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wystarczyłaby sekunda aby go dopadły. Tym czasem w jego oczach pojawił się czerwony płomień i swoim potężnym głosem wymawiając tajemnicze słowa - "Involeh! Menvo int ar fir unh!!!"
- Nieeee! - wrzasnął Argonah ale było już za późno. Cherad momentalnie odwrócił się tworząc rękami fale ognia, która pokryła przed nim ziemię w zasięgu wzroku. Argonah i Amarel stali lekko oddaleni z podziwem obserwując poczynania przyjaciela, który teraz szedł w ich kierunku na tle płomieni. Kiedy zaczęli się zastanawiać jak oni ten pożar lasu teraz ugaszą, mag podniósł lekko do góry rękę przymykając oczy a ogień momentalnie ustąpił. W powietrzu unosił się już tylko lekki zapach spalenizny. Cherad przez tę chwilę wyglądał imponująco jednakże nagle zasłabł, upadł na kolana i jęknął z bólu.
- Cholera! - warknął Argonah i podbiegł do klęczącego maga - Nic ci ni jest?
- Udało się... - odparł Cherad zakładając kaptur, aby ukryć cierpienie malujące się na jego twarzy.
- Ano... udało się. - Argonah poklepał wybawcę po ramieniu - Na szczęście te mrówki były łatwopalne. - uśmiechnął się i zwrócił się jakby do siebie - Na szczęście to przeżyłeś przyjacielu.
- Nic mi nie jest! - Cherad jednakże usłyszał te słowa.
- O co wam chodzi? - Amarel był zdziwiony tą całą sytuacją.
- Nie, nic. - Argonah wiedział, że Cherad nie życzyłby sobie rozmawiać o tej sprawie. Aby zmienić temat dodał - Mam nadzieję, że już nic nas tutaj nie zaskoczy.
- Te mrówki już chyba wszystko zjadły więc raczej nic. - uśmiechnął się elf.
- Nie wszystko. - wtrącił się stanowczo mag, który już odzyskał trochę sił i zdołał wstać - Nie nas... Au!! - nagle krzyknął spoglądając na nogę, na której wisiała wgryziona w nią mrówka. - Widzę, że kilka z nich nie daje jednak za wygraną! - powiedział zrzucając napastniczkę na ziemię i rozdeptując ją.
- Panowie, nie traćmy już więcej czasu u ruszajmy dalej! - zarządził elf.
Nie zdarzyli mu nic odpowiedzieć, gdyż nagle powietrze przeszył potężny pisk zmieszany z rykiem.
- Co to do cholery?! - krzyknął wojownik rozglądając się dookoła.
- Oby to nie to co myślę... - mruknął zrezygnowany Cherad, gdyż nie miał już sił na żadną walkę.
Argonah mocniej ścisnął miecz i przyjął postawę obronną, natomiast Amarel nałożył strzałę i naciągnął cięciwę łuku. Tymczasem tajemnicze, ryczącopiszczące coś zbliżało się w bardzo szybkim tempie. Słychać było zbliżające się odgłosy łamanych pni. Po chwili ujrzeli jak drzewa kładą się posłusznie przed czymś, z czym mieli za chwile się zmierzyć.
- Co to jest?! - powtórzył Argonah.
- Zaraz się przekonamy... - odpowiedział przestraszony elf - Niestety...
- A jednak to jest to co myślałem! - krzyknął Cherad cofając się kilka kroków do tyłu - To ich królowa, do jasnej cholery...
- I chyba jest bardzo zła. - stwierdził wojownik widząc zbliżającego się kilkunastometrowego potwora. Spojrzał na Cherada i zdawszy sobie sprawę iż ten gotowy jest znowu użyć swoich czarów, uśmiechnął się. Był gotowy oddać życie za tego człowieka aby uratować go od śmierci i stwierdził iż nastał odpowiedni moment aby tego dowieść.
- AAAAaaaa!!!!!! - wojownik rzucił się na przód, wymachując mieczem. Ten krzyk wojownika wyrwał Amarela z osłupienia i pozwolił mu strzelić. Strzała trafiła wielkiego potwora w tułów, świsnęła ocierając się o twardy, chitynowy pancerz i opadła bezradnie na ziemie.
- Nie przebijesz jej! - zdarzył krzyknąć ale Argonah był już za blisko aby się wycofać.
Wojownik raz po raz ciął wielkiego potwora starając się unikać jego potężnych ciosów. Mimo iż przeciwnik był dla niego zbyt silny, jego postanowienie ratowania swych towarzyszy nie pozwalała mu nawet pomyśleć o ucieczce. Chciał im dać czas na bezpieczne wycofanie się, kiedy on będzie zajmował potwora walką.
- Uciekajcie! - krzyczał rozpaczliwie wymachując mieczem, ale w duchu już wiedział, że tę walkę przegra - Cheradzie uciekaj! Teraz tylko ty możesz dokończyć moje zadanie! - krzyknął widząc iż dwaj przyjaciele nie zamierzają go zostawić. I to były jego ostatnie słowa, gdyż monstrum korzystając z chwili nieuwagi wojownika wbiło swoje kły w jego kark.
- Aaaargh! - warknął Argonah i zaraz po tym rozległ się chrzęst łamanych kości. Krew strumieniem rozlała się po wcześniej spalonym podłożu.
- AAAaaaa!!!! - wrzasnął przeraźliwie mag i począł recytować jakieś zaklęcie - "Involeh, deamoneh, commo un sunh...".
Tymczasem Amarel nie wiedział co robić. Był przerażony i tylko patrzył raz na agonie wojownika, który był zjadany przez tego potwora a raz na Cherada. Mag wyglądał na przeraźliwie rozwścieczonego. Jego oczy płonęły a cała jego postać jakby urosła i okryła się lekko czerwoną poświatą. Po sekundzie zrobiło się nagle ciemno. Jakby nastał wieczór, a był środek słonecznego dnia. Po kolejnych dwóch sekundach powietrze przeszył przeraźliwy huk i z ziemi pod mrówką, która kończyła pożerać Argonaha, wystrzelił potężny słup ognia. Mrówka przeraźliwie zawyła wypluwając jednocześnie pogryzione szczątki wojownika. Ogień zajął całego potwora, który wił się z bólu. Cherad podniósł ręce do góry i w tym samym czasie palącą się mrówkę poczęły okrążać małe niebieskie świetliki. Na twarzy maga powoli zaczął się malować wielki wysiłek, jego czoło pokryło się potem, czarne włosy poprzyklejały mu się do oczu. Jednakże mag nie poddawał się swojej narastającej słabości i skierował swe ręce pewnym ruchem ku dołowi - w tym momencie wszystkie świetliki naraz wbiły się w ciało potwora, które momentalnie spęczniało i eksplodowało pokrywając okolice dopalającymi się wnętrznościami. Amarelowi zrobiło się już na tyle niedobrze, iż nie mógł dłużej się powstrzymywać. Tymczasem Cherad nadal stał wyprostowany a ogień z jego oczu zastąpiły łzy. Chwiejnym krokiem podszedł do miejsca w którym leżał miecz wojownika i podniósł coś z ziemi. Amarel wycierając twarz rękawem zauważył jak Cherad pada na kolana nie mając siły się podnieść. Zakręciło mu się w głowie i ogarnęła go ciemność.

Rozdział III

Elf czuwał kilka godzin przy nieprzytomnym przyjacielu zanim udali się w dalszą drogę. Szli powoli, gdyż mag był wciąż bardzo słaby. Choć Amarel bardzo chciał to jednak nie mógł się przemóc aby zapytać Cherada o tą tajemniczą sprawę. Nigdy przedtem nie słyszał aby mag tracił siły witalne w wyniku używania swych talentów. I to jeszcze mag tak potężny jak ten, który przed chwilą pokazał swą nieprawdopodobną, jak się elfowi wydawało, moc. Po około dwunastu godzinach marszu od śmierci Argonaha zaczęło się robić ciemno. Dwaj towarzysze maszerowali w milczeniu. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem od czasu incydentu z mrówkami. Dopiero gdy upłynęła kolejna godzina Cherad przystanął.
- Możemy się zatrzymać - stwierdził - tutaj las nie jest już taki wymarły.
Rzeczywiście pojawiły się już tutaj rośliny, liście na drzewach. Oznaczało to iż niebawem wyjdą z tego przeklętego lasu. Rozpalili ognisko i usiedli przy nim. Amarel zaczął się zastanawiać nad misją, która mieli wykonać. Tak na prawdę to niewiele o niej wiedział. Ale nie chciał teraz o to pytać bowiem wiedział iż Cherad i Argonah byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. Widział, mimo iż mag próbował to ukryć, jak Cherad cierpi.
- Był wspaniałym człowiekiem i wielkim wojownikiem. - powiedział podnosząc głowę.
- Uratował mi życie kiedyś. - Cherad dorzucił patyka do ogniska - A ja nie potrafiłem mu się odwdzięczyć tym samym... jedyne co mogę teraz dla niego zrobić to zanieść ten Kryształ.
- Uratował ci życie? Kiedy? - zaciekawił się elf.
- To było dawno temu, wtedy gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy. - Cherad zaczął swoją opowieść czym zadziwił towarzysza, który przez krótki okres znajomości już zdążył się przekonać jak skrytym i małomównym człowiekiem jest ten mag - Był to czas gdy samotnie włóczyłem się po świecie... Wędrowałem wtedy od miasta do miasta... gdy... tak, pewnego razu zaatakowali mnie bandyci, którzy chcieli mnie ograbić. Byłem dość łatwym łupem zważając iż szedłem jak to miałem w zwyczaju samotnie. Kiedy walczyłem z trzema przeciwnikami pojawił się nagle nieznany mi wojownik. Pomógł mi w walce z tymi łotrami.
- Hmmm - zmarszczył brwi elf - i wtedy postanowiłeś pomóc mu w jego misji?
- Tak, wtedy postanowiłem się do niego przyłączyć. Opowiedział mi o swoim zadaniu i kazał mi obiecać, że w razie jego śmierci zobowiąże się je wykonać. Zresztą, co było zrządzeniem losu, miał coś czego szukałem już od dłuższego czasu.
- Rozumiem... - Amarel rozejrzał się dookoła, przez chwile zastanawiał się czy nie zapytać Cherada o to dlaczego tak słabnie przy rzucaniu zaklęć jednakże stwierdził iż mag na pewno mu nie odpowie a nie chciał psuć miłej atmosfery. Zdecydował się więc na inne pytanie - Miał to co podnosiłeś wtedy z ziemi?
- Kiedy? - Cherad zmarszczył brwi.
- No w tym miejscu gdzie ta mrówka... - tutaj elfowi ślina stanęła w gardle.
Cherad natomiast wyciągnął zza paska zawiniątko, które podał Amarelowi.
- Co to jest? - spytał elf patrząc na mały ciemno zielony kryształ.
- Kryształ. Nic o nim więcej nie wiem. - skłamał - Wiem tylko tyle, że Argonach miał zanieść go Wielkiemu Magowi z Ulmar. I teraz na mnie spoczywa odpowiedzialność dostarczenia tego.
Amarel zapakował z powrotem kamień w szmatki i podał Cheradowi. Ten wziął zawiniątko i wsunął za pasek.
- Mam jeszcze jedno pytanie, które mnie dręczy. - po krótkiej chwili milczenia odezwał się elf, zagłuszając przyjemne dla ucha skwierczenie palących się patyków w ognisku.
- Słucham? - Cherad położył się na plecach i pod głowę podłożył sobie tobołek.
- Dlaczego zostałeś tym... no wiesz - elf w ostatniej chwili wycofał się z zamiaru zadania dręczącego go pytania.
- Kapłanem? - domyślił się Cherad - Zresztą i tak wszyscy nazywają mnie magiem, mnie to zresztą wcale nie przeszkadza.
- Kapłanem? Też myślałem, że jesteś magiem. Kapłani to duchowni przesiadujący w klasztorach. Przecież ty nie siedzisz w klasztorze.
- Bo nie do końca jestem kapłanem. Chociaż - zaczesał rękami włosy do góry - jakbyś się uparł to mógłbyś mnie nim nazwać. Zresztą... i tak nie chce być tym za którego mnie mają!
- O co ci chodzi? - spytał zbity z tropu elf.
- Nieważne. Nie chcę o tym rozmawiać! - uciął Cherad.
Elf tylko wzruszył ramionami ułożył się wygodniej. Wcale nie chciało mu się spać. Miał za to teraz dużo czasu na przemyślenia i postanowił go dobrze wykorzystać. Nad ranem wyruszyli dalej w drogę. Powoli robiło się jasno. Po około pół godziny wyszli z lasu. Znaleźli się na dość rozległej polanie. Z jednej strony otaczał ją las z którego wyszli a z przeciwnej rozległe połacie łąk. Na środku polany stała mała drewniana chata. Amarel spojrzał na Cherada.
- Chyba jednak zabłądziliśmy. - stwierdził.
- Dlaczego tak uważasz? - spytał zdziwiony Cherad.
- Wielki Mag miałby mieszkać w takiej małej chatce?
- Nie doceniasz magii mój przyjacielu. - Cherad poklepał elfa po ramieniu ruszył w kierunku chatki - Chodź za mną.
- Ale przecież to miało być wzgórze. - Amarel ponownie rozejrzał się dookoła - A tutaj jest zupełnie płasko!
Cherad stanął, odwrócił się i pokazując lekkie poirytowanie zwrócił się do przyjaciela.
- Przecież już prawie osiem godzin szliśmy pod górę! No chodź już.
Elf wzruszył ramionami i obaj ruszyli prawie niewidoczną, już od dawien dawna zarośniętą ścieżką. Kiedy stanęli pod drzwiami Cherad zapukał, natomiast elf z zainteresowaniem oglądał okolice. Zaglądał do wszystkich glinianych garnczków stojących przed domem i w ogóle zachowywał się jak dziecko. Kiedy nikt nie otwierał drzwi od dłuższego czasu, Cherad zapukał ponownie po czym na całe gardło krzyknął.
- Berinie! Beerinie!!!
W tej chwili drzwi otworzyły się i przed ich oczyma stanął niziołek z długą, siwą brodą. Był ubrany w szare, podarte szaty.
- Przestań krzyczeć na Mitha!!! - gorźnie zwrócił się do kapłana.
Cherad stanął zdziwiony i zaskoczony wyglądem Wielkiego Maga. Spodziewał się ujrzeć kogoś zupełnie innego, bardziej... budzącego respekt w każdym razie. A ten mały niziołek mógł jedynie rozśmieszyć. Opanował jednak szybko swoje rozczarowanie.
- Przepraszam. - powiedział - Jestem Cherad, wychowanek Świątyni Boga Ognia. Wykonaliśmy to co zostało nam powierzone.
- Nam? - zdziwił się Barin - Przecież Kryształ miał być do mnie przyniesiony przez Argonaha. Gdzie on jest?
Cherad spuścił wzrok.
- A więc ten wielki wojownik nie żyje... - Wydawało iż Barin wyraźnie się tym faktem zmartwił jednakże prawdziwym powodem jego reakcji był lęk. Cherad kiwnął potwierdzająco głową.
- I ja przyrzekłem donieść ten pakunek do Ciebie - powiedział wręczając niziołkowi zawiniątko, w którym znajdował się Kryształ. Mag delikatnie odwinął go w dłoni a na jego twarzy malowała się ulga.
- Kryształ Przeznaczenia... - mały mag nie krył wzruszenia. - Obawiałem się iż już go nigdy nie zobaczę. Tym bardziej że to Ty go przyniosłeś, Cheradzie.
- Skoro ten kamień jest taki ważny, to dlaczego niosła go jedna osoba? - spytał zdziwiony Amarel do tej pory trzymający się z boku.
- Aby nie zwracać uwagi. - odpowiedział zaskoczony Barin, gdyż wcześniej nie zdawał sobie sprawy z obecności elfa. - Przecież jedna osoba może łatwo przejść niezauważona.
- To jest Amarel, mój przyjaciel. Walczył wraz ze mną i Argonahem. - powiedział Cherad - I obawiam się, że Sathrond wie o Krysztale.
Mag popatrzył na Cherada, zawinął Kryształ i schował do kieszeni.
- Wejdźcie proszę. Opowiecie mi dokładnie co się stało po drodze i jak to się stało, że Sathrond już wie o Krysztale. To komplikuje kilka spraw...
Cherad i Amarel przekroczyli próg i w jednej chwili znaleźli się w ogromnej pałacowej sali. Na ścianach wisiały piękne obrazy w pozłacanych ramach, z sufitu zwisały przepiękne żyrandole. Amarelowi na chwilę odebrało mowę z wrażenia. Cherad widząc to uśmiechnął się i cicho powiedział.
- Mówiłem Ci, że nie doceniasz magii.
Tymczasem Barin zaprowadził dwóch bohaterów do mniejszej komnaty w której znajdował się stół obstawiony smacznymi przekąskami.
- Siadajcie. Smakujcie. Opowiadajcie. - powiedział i usiadł w centralnym miejscu przy stole. Teraz wydawał się być większy, jak się domyślił Cherad, było to złudzenie spowodowane jego magią. Razem z Amarelem usiadł do stołu. Najpierw najadł i napił się do syta a następnie opowiedział, wraz z pomocą elfa, wszystko co ich wcześniej spotkało. Gdy Barin usłyszał już całą historię zamyślił się na chwilę, po czym stwierdził.
- Musicie zanieść ten Kryształ do Wyroczni.
- Wyroczni? Po co? - elf był coraz bardziej zaciekawiony, natomiast Cherad przyglądał się Barinowi w milczeniu.
- Aby uzyskać przepowiednie od Bogów. Nasz ówczesny świat stoi na krawędzi zagłady. Jeżeli nie uda nam się powstrzymać pewnych zdarzeń, które mają nastąpić, będziemy zgubieni.
- Ciekawe, ale mówisz bardzo ogólnikowo Barinie... - powiedział elf - A gdzie jest ta świątynia?
- Gdzieś na Entorien. - mag uśmiechnął się i dodał - Ale nikt nie wie dokładnie gdzie.
- Entorien! - oczy elfa błysnęły.
- I to my mamy się tam udać? - nagle wtrącił się Cherad, który nie wyglądał na zadowolonego iż może nie udać mu się tak po prostu zniszczyć tego kamienia tak jak planował. Barin spojrzał na niego.
- A pozwolisz aby kiedyś ten kryształ wpadł w niepowołane ręce? - nagle uświadomił sobie, że ten młody kapłan nie jest w pełni świadom swojej roli jaką przyszło mu odgrywać - Nawet nie wiesz jaki ten kryształ jest dla Ciebie ważny.
- Szczerze, to mnie to nie obchodzi. - warknął Charad - Zrobiłem tylko to co przyrzekłem przyjacielowi, przyniosłem go tutaj. Nie mam zamiaru robić nic więcej.
Barin cały czas patrzył na niego. Amarel widząc grozę sytuacji, gdyż był przerażony że wyprawa a Entorien może nie dojść do skutku, próbował przekonać Cherada.
- Entorien to piękna, mityczna kraina! Nawet nie myślałem, że ona naprawdę istnieje. Chodźmy tam!... - popatrzył na Cherada i jego entuzjazm momentalnie osłabł. Tylko jeszcze cicho dodał - Co nam szkodzi spróbować?
- Nie przekonasz go. - stwierdził Barin - Widzę, że... - Barin zmarszczył brwi jakby dostrzegł coś zadziwiającego w osobie Cherada, jednakże ukrył to i powiedział - ...on jest zbyt samolubny. On próbuje uciec przed swoim przeznaczeniem. Zawsze ucieka...
- Zrobimy to. - powiedział oschle Cherad bojąc, wystraszywszy iż mag może w jakiś sposób odczytać jego przeszłość oraz spróbować uniemożliwić mu zniszczenie tego przeklętego kryształu. Chciał jak najszybciej, wsiąść kamień, wyjść a potem go zniszczyć. Wykonał przyrzeczenie, przyniósł go tutaj więc może go już zniszczyć. Amarel aż podskoczył z wrażenia.
- Ale sami nie damy rady. Nigdy w życiu nie byłem w Entorien.
- Pomyślałem o tym. W małej mieścinie Runh od tygodnia powinien na was czekać Aen. On was przeprowadzi przez nieznane lasy Entorien. To mój zaufany przyjaciel, na pewno was nie zawiedzie.
Amarel popatrzył na Cherada, a ten podniósł się wyciągając rękę w kierunku Barina.
- Więc ruszamy, nie każdym Aenowi czekać dłużej. - Nie chciał dłużej tutaj pozostawać - Oddaj mi kryształ.
Mag podał Cheradowi z powrotem zawiniątko, jednocześnie pstrykając palcami drugiej ręki. Czas zatrzymał się. Tylko Cherad i Barin mogli się swobodnie poruszać, wszystko dookoła, łącznie z elfem zastygło w bezruchu.
- Musimy porozmawiać Aurinie. - uśmiechnął się niziołek - To nie przypadek, że tutaj jesteś. Gdy tylko dowiedziałem się, że kryształ jest w Evynas kazałem królowi przysłać go do mnie bo wiedziałem, że w końcu wasze drogi się połączą. To znaczy Twoja i tego oto magicznego kamienia.
Cherad stał zaskoczony rozwojem sytuacji i faktem iż ten mały mag zna jego prawdziwe imię. Czyżby był psionikiem i potrafił czytać w ludzkich umysłach? A może był akolitą ognistego zakonu, wysłanym by go uśmiercić? Cherad stał nieruchomo zupełnie zbity z tropu i nie wiedząc co zrobić.
- Nie obawiaj się mnie, Aurinie. Zaprawdę nie spodziewałem się, że wejdziesz w posiadanie tego reliktu, nim się ze mną spotkasz. Choć nie wiem jak to się stało, że go nie zniszczyłeś ale, dzięki Miianowi, udało Ci się go tu donieść!
- Dałem przyrzeczenie przyjacielowi... musiałem mimo wszystko dotrzymać danego słowa...
- Tak... rozumiem. Jednakże los bywa przewrotny! Widzisz, gdybyś zniszczył ten kryształ nigdy nie rozwiązałbyś tego problemu! Ba, wręcz odwrotnie! To byłby koniec dla zarówno dla Ciebie jak i dla tego świata gdyż Aaroth zostałby uwolniony...
- Jak to? Przecież mówiłeś, że dopiero śmierć dziesięciu Wskrzesicieli miała dać temu kryształowi odpowiednią moc... prawda? - Cherad nic z tego nie rozumiał.
- Widzisz... nie wiem jakby Ci to wytłumaczyć ale... hmmm... Pamiętasz rytuał w którym zrobili Ci ten znak? - podniósł rękę kapłana i wskazał na małe znamię, coś wyglądającego jak język smoka przyczepiony do kuli, wypalone na przegubie dłoni.
- Tak... Namaszczenie wstępujących na wyższy poziom wtajemni... To znaczy tak nam się wydawało. Tak nam powiedzieli! Chociaż teraz podejrzewam, że to też było ohydne kłamstwo. Nigdy nie dowiedzieliśmy się co ten znak oznacza.
- Nie namaszczenie, Aurinie a Naznaczenie. Na krysztale widnieje teraz znak Twej duszy. Jesteś nierozerwalnie związany z tym Kryształem... Jesteście niemal jednością. Ty, kryształ i pozostała dziewiątka. On żywi się waszymi mocami a śmierć podaruje mu wasze dusze. Gdy zbierze już dziesięć dusz, dzieło wskrzeszenia Aarotha, pana Cierpienia, będzie dokonane i świat okryje całun ciemności. Jesteś jedyną nadzieją Aurinie!
- Żywi mocami? To wyjaśnia dlaczego robię się taki słaby gdy używam magii... Czuję, że używanie jej powoli mnie zabija.
- Za każdym razem nieodwracalnie tracisz cząstkę swych sił witalny na rzecz kryształu. Musisz się ograniczać, Aurinie, nie możesz pozwolić na nadmierne wyczerpanie! Jesteś bardzo ważny!
- Dlaczego ja?!
- Bo tylko Ty jako jeden z dziesiątki żyjesz, i tylko Ty możesz zanieść kryształ wyroczni! Uciekłeś ale masz mało czasu... oni będą Ci szukać! Nie myślisz chyba, że o Tobie teraz zapomną? Są już na wyciągnięcie ręki od osiągnięcia celu. Dziewięciu Wskrzesicieli nie żyje, zostałeś już tylko Ty Aurinie...
- Jak to nie żyją? Przecież... - przez umysł Cherada przeleciały mu fragmenty wspomnień związane z pobytem w zakonie. Przypomniał sobie twarze dziewięciu zakonników, którzy towarzyszyli mu podczas tego pobytu. Było ich dziesięciu, byli nazywani miiańczykami, ulubieńcami Boga ognia, któremu oddawali cześć. Byli ponad wszystko, dostawali wszystko czego zapragnęli. Teraz Cherad już wiedział dlaczego jednakże wtedy nie byli świadomi, że ich moce są wykorzystywane w zupełnie innym celu - przywołania wielkiego demona, pana Cierpienia... Zostali zdradzeni, okłamani, zhańbieni... A teraz praktycznie wszyscy nie żyją! - w młodym kapłanie wzbierał się gniew pomieszany z ogromnym żalem.
- Tak... Zostałeś tylko Ty.
- Ale co ja mogę zrobić? Nie będę żył wiecznie! Nie powstrzymam tego przeklętego demona! - wyciągnął rękę i pokazał znamię - Nie zdrapię tego!!
- Możesz z nim walczyć Aurinie. Z wiadomych względów nie powiedzieli wam o tym. Możesz z nim walczyć! Kiedy Twoja dusza opuści Twe ciało możesz się z mierzyć z Aarothem.
- Za dużo tego... Dlatego uciekłem! Nie mam zamiaru odgrywać żadnej roli w tym wstrętnym życiu, rozumiesz?! Uciekłem! Gdy się dowiedziałem, że nie jestem tam aby się modlić, nie walczyłem, tylko uciekłem! Rozumiesz? Nie chce tego! Nie chce być żadnym wskrzesicielem! Nie prosiłem o to! Chciałem normalnie żyć, mieć żonę, rodzinę! - wrzeszczał a w jego oczach pojawiły się łzy - Świat mi na to nie pozwolił! Nie będę dla niego nic robił, rozumiesz?!
- Ona by chciała żebyś spróbował, prawda Aurinie? - mag położył rękę na ramieniu płaczącego mężczyzny - Jak myślisz, co powiedziałaby Ci Jani?
Charad uspokoił się.
- Ona... To dlaczego nie zabije się tutaj? Teraz? Zmierzę się z tym przeklętym demonem i może wreszcie będę miał wreszcie spokój...
- Nie jesteś na to gotowy młodzieńcze... Dlatego musisz udać się do wyroczni, posłuchać co ma Ci do powiedzenie.
Kapłan westchnął głośno, zamknął oczy i przez zaciśnięte zęby powiedział.
- Dobrze, Barinie, zrobię to. Pójdę tam, ale nic nie obiecuje. Naprawdę nie czuje w sobie żadnej siły, która mogłaby mi pomóc w starciu z taką potęgą jak Aaroth.
Niziołek uśmiechnął się starając się nie pokazywać jak wielką poczuł ulgę słysząc te słowa.
- Nie martw się młodzieńcze. - uśmiechnął się - Wszystko będzie dobrze. Tylko proszę pamiętaj o jednym, kiedy Kryształ zostanie rozbity, umrzesz. Nie możesz do tego dopuścić przed spotkaniem z wyrocznią!
- Dobrze, będę na niego uważał. - ścisnął w ręce zawiniątko z reliktem i wsunął go za pasek - Mam jeszcze jedno pytanie.
- Słucham?
- Sathrond. Jaką on rolę tu odgrywa? Czy on wie o krysztale?
- Tak. Oczywiście, Sathrond o nim wie i zapewne chce go zdobyć. Na pewno chciałby mieć takiego sprzymierzeńca w niszczeniu dobra jakim jest Aaroth.
Cherad westchnął.
- Czyli mam teraz na plecach zarówno akolitów zakonu jak i ludzi Sathronda...
- Bynajmniej... Ale już czas ruszać Aurinie.
Mag ponownie pstryknął palcami i czas począł płynąć ponownie. Amarel nie zauważył niczego nadzwyczajnego, natomiast niziołek powiedział:
- Aen powinien zatrzymać się w gospodzie "Kieł". Na pewno go znajdziecie, jestem tego pewien. - Barin klasnął w dłonie i przenieśli się do pomieszczenia pełnego przeróżnej broni oraz jedzenia. - Możecie wsiąść ze sobą co tylko chcecie.
Amarel i Cherad szybko zaopatrzyli się w prowiant na drogę, Amarel wziął jeszcze garść ognistych strzał.
- Dlaczego nazywają Cię Barinem Wielkim? - spytał zarzucając łuk przez ramię. - Przecież jesteś bardzo niski.
- Jest mędrcem o wielkim umyśle i sercu. - odparł pokpiewająco Cherad.
- Mylisz się Cheradzie! - zbliżył się do elfa - Jestem wielki! Możesz mi wierzyć! I nie chodzi tutaj o mój rozum! Ha!
Mag ponownie klasnął i wszyscy znaleźli się na polanie przed chatą. Pożegnali się i dwaj przyjaciele ruszyli w kierunku osady Rynh. Jeszcze nie spodziewali się na jak niebezpieczną przygodę się wybierają.

Rozdział IV

"Strasznie mi zimno. Psia mać, jak tu picno. Do tego to rozerwane ramie mnie tak strasznie napierdala! Po jakiego czorta porwałem się na to zadanie? Teraz mógłbym siedzieć z kuflem piwa w ciepłej karczmie i piękną kobietą przy boku. A tu takiego wała. Teraz leże w jakiejś cholernej jaskini i czekam jak te kurewsko śmierdzące Ghoule mnie pożrą na kolacje. Psia kość! Taka głupia śmierć mnie czeka a ja w sumie nie mam nawet siły się tym przejmować, tylko tak zwisam do góry nogami jak jakiś cholerny nietoperz! I to jak nietoperz, którego wszystko napierdala! Ehhh, jakby tu tak chociaż nie waliło tymi wstrętnymi Ghoulami. Chyba zaraz znowu stracę przytomność ale tym razem nie od bólu i zmęczenia ale od tego kurewskiego odoru rozkładającego się zdechłego cielska. Po prostu poezja! Wieeelki jak góra wojownik Ryhanu wisi sobie jak debil i tylko przeklina. Jakby ktoś mnie teraz widział to pewnie nie mógłby się powstrzymać się od śmiechu a ja jedyne co bym mógł w zamian robić to narzygać mu na twarz." - na sinozielonej twarzy człowieka pojawił się praktycznie niedostrzegalny uśmiech - "Poezja! Po prostu poezja. W sumie to już mi się to wiszenie znudziło dawno temu. Jakiś tydzień temu... Psia kość! Albo nawet dwa? Co za różnica... jakbym tak nie wisiał to bym chociaż może połknął język i skończył te debilne rozmyślenia o niczym. Albo jakby te potwory pożarły mnie wcześniej, przed resztą mojej grupy a nie zostawiły mnie na koniec." - zebrał w sobie ostatki sił i wrzasnął - "Jebane Ghoule!!" i od tego momentu wypadki potoczyły się błyskawicznie. Jego potężny głos wstrząsnął całą zlodowaciałą jaskinią i spowodował iż z sufitu poczęły odrywać się duże połacie lodu, z hukiem uderzające o podłoże. Praktycznie w tym samym momencie do pomieszczenia wpadł obrzydliwy Ghoul z kijem w
jednej a dużym, krwistym kawałem mięcha w drugiej łapie. Pozbywając się zbędnego balastu w postaci pożywienia natychmiast rzucił się na wojownika, który z hukiem wraz z dużą częścią sklepienia runął na ziemię. Jednakże chęć dobicia leżącego przeciwnika była większa niż resztki zdrowego rozsądku i Ghoul z piskiem na ustach został rozpłatany na pół przez potężny sopel lodu, który ze świstem spadł na podłogę. Czarno czerwona krew pokryła śnieżnobiałe otoczenie. Tymczasem wojownik nieświadomy szczęśliwego zbiegu okoliczności, który mu uratował życie począł odzyskiwać świadomość, którą utracił po upadku. "AAargh!" - warknął próbując usiąść. Niestety ból był tak silny, że przed oczami poczęły latać mu czarne kropki. "O psia..." - syknął i ponowił próbę angażując w ten czyn ostatki sił. Tym razem udało mu się usiąść i ciężko sapiąc zaczął rozglądać się dookoła. Jego przeraźliwie zmęczone oczy nie mogły złapać ostrości a każdy choćby najmniejszy ruch głową wywoływał niemiłosierny ból przemarzniętej szyi. "Skąd tu tyle lodu?" - pomyślał - "Cholera, przecież jest środek lata..." i ponowił próbę podniesienia się. Tym razem się udało ale tylko na chwile. Zaraz jednak stracił równowagę, gdyż miał straszliwie przemarznięte nogi, jednakże w porę zdążył oprzeć się o lodowatą ścianę. Powoli brnął przy niej w głąb jaskini, tam skąd przyszedł Ghoul. W jaskini było jasno gdyż paliły się powtykane w ściany pochodnie. Było to trochę dziwne, że lodowe ściany nie topiły się od ich ciepła. Musiała za tym stać jakaś magia. Mimo to było jednak przeraźliwie zimno i to wojownik odczuwał najmocniej. Jednakże prawie wyjąc z bólu posuwał się do przodu. Zdawał sobie sprawę, że musi znaleźć szybko coś do jedzenia i picia albo długo już nie pożyje. W ogóle miał wątpliwości czy zaraz nie zamarznie na śmierć lub padnie z wycieńczenia. Po około pięciu minutach powolnego marszu, który dla niego był wiecznością, stanął przed drewnianymi drzwiami. Powoli je otworzył i przez powstałą szparę zajrzał do środka. Jego nos spotkał się od razu z ogromnym smrodem wydostającym się z pomieszczenia. Nie stwierdzając niczyjej obecności otworzył drzwi do końca i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Rozejrzał się do okoła odgarniając z przed oczu swoje długie, poczochrane, zamarznięte na końcach włosy. Pomieszczenie było prawie okrągłe, ściany podobnie jak wcześniej były zbudowane z lodu. Na podłodze leżała skóra niedźwiedzia, nie do końca obrobiona, gdyż od spodu wystawały kawałki mięsa i żył. W przeciwległej części pomieszczenia stał drewniany stołek na którym leżał stary, zardzewiały sztylet i pogięta tarcza z jakiegoś brązowego metalu. Umysł wojownika zaczynał pracować normalnie, najwidoczniej musiał się już trochę rozgrzać. "Te Ghoule pewnie przejęły tę jaskinie po Lodowych Trolach!" - pomyślał, wchodząc do środka - "Stąd tyle tu lodu i te pochodnie w ścianach...". Kiedy tak rozmyślał usłyszał kroki. Ktoś się zbliżał ku drzwiom. Zbierając w sobie jak najwięcej sił skoczył do stolika i chwycił leżący na nim oręż. Kiedy złapał za miecz drzwi rozwarły się z hukiem i do pomieszczenia wkroczył Ghoul o ponad przeciętnej, jak na Ghoula, budowie ciała. Miał prawie dwa metry wzrostu i musiał ważyć jakieś dwieście kilogramów. Wojownik odwrócił się przodem do potwora, ledwo unikając upadku i wystawił do przodu rękę trzymającą kurczowo wyszczerbiony sztylecik. Ghoul popatrzył na niego zdegustowany i beknął tak potężnie iż wycieńczonemu wojownikowi zrobiło się niedobrze od smrodu ogarniającego pomieszczenie.
- Kim Ty jest, wyglądając nędznie człowiek? - spytał Ghoul podnosząc do góry swoją potężną, nabijaną metalowymi kolcami maczugę.
- Czego ode mnie chcesz? - z wysiłku związanego z mówieniem, w jego oczach pojawiły się łzy. Ghoul głośno się roześmiał.
- Jam jestem Ty'lros! Moi bracia złapali Cię i Twoje nędzne towarzysze do jeść! - popatrzył na wojownika i po chwili dodał - I moje jeść nie chodzić po mój pałac!
"Pałac... fajny pałac..." - pomyślał Aen.
- Skoro wiesz kim jestem to po co się o to, kurwa, pytasz? - warknął zły i zmęczony ale jednocześnie odetchnął z ulgą kiedy zdał sobie sprawę iż ten Ghoul jest taki głupi jak i duży.
- Dobrze Ghoulu. Pozwolę Ci żyć jeżeli mnie stąd wypuścisz. - wojownik stojąc dłuższą chwile w ciepłym pomieszczeniu zaczął powoli odzyskiwać siły.
Potwór ponownie roześmiał się głośno po czym ruszył z maczugą w stronę Aena. Zamachnął się potężnie, ale powoli, co pozwoliło wojownikowi przemknąć pomiędzy jego nogami jeszcze przed uderzeniem. Udało mu się dodatkowo przeciąć tętnice udową Ghoula, z której trysnęła krew a ranny gigant jednocześnie głośno zawył i rąbnął maczugą w stolik przy którym przed chwilą stał Aen. Jednak wojownik stał już za Ghoulem i jednym precyzyjnym pchnięciem w plecy pozbawił go życia. Potwór znowu śmierdząco pierdnął i runął z hukiem na ziemię. Aen otarł sztylet ze śmierdzącego osocza i wsunął za pasek. "Coś za łatwo mi poszło." - pomyślał podejrzliwie i wyszedł z pomieszczenia. Wcześniej zabrał jeszcze klucze, które martwy Ghoul miał przyczepione do paska. "Mam nadzieję, że nie natknę się na większą ilość tych śmierdzieli bo ledwo mam sile iść... nie mówiąc już o walce.". Udało mu się dojść do wyjścia omijając pomieszczenia w których siedziały Ghoule. Rozpoznawał je dobrze po smrodzie, który wskazywał mu miejsca ich legowisk. Przy pomocy zabranego Ty'lrosowi klucza otworzył wielkie wrota i wbiegł na świrze powietrze. Padł na ziemię rozkładając szeroko ręce, zamknął oczy i począł głęboko wdychać ranne, przesiąknięte wilgocią powietrze. Był strasznie zmęczony i najchętniej leżałby tutaj bez końca ale miał zadanie do wykonania. I teraz był przez ten incydent z Ghoulami mocno spóźniony. "Mam tylko nadzieję, że ten Argonah będzie na mnie tam jeszcze czekał..." - ale nie mógł tak leżeć i rozmyślać już dłużej. Z trudem podniósł się i ruszył w kierunku osady Runh, której drewniany mur ochronny majaczył na horyzoncie.

Rozdział V

Las stawał się coraz bardziej gęsty. Poszycie było mokre i bardzo porośnięte wysokimi trawami i paprociami. Poruszali się powoli, wycinając sobie drogę swoimi krótkimi mieczami. Na pewno wraz z Argoahem szli by o wiele szybciej jednak starali się teraz nie myśleć o nim, gdyż byłoby to zbyt bolesne.
- Daleko jeszcze do traktu? - spytał elf, mający już dość tych gęstwin.
- Nie. - odparł Cherad - Jeżeli po drodze nie zawiodła mnie intuicja to powinniśmy zaraz na niego wyjść. Chyba, że mnie zawiodła.
Jak się okazało po kilku minutach stanęli na twardej, ubitej drodze. Teraz posuwali się już znacznie szybciej. Amarel kroczył przodem, śpiewając jakąś elfią piosenkę swym bardzo melodyjnym głosem. Cherad sunął tuż za nim ze spuszczoną głową przykrytą kapturem. Amarel domyślał się, że jego towarzysz obmyśla trasę, którą będą się udawali więc nie próbował zabawiać go rozmową. Przez kilka godzin szli tak ze sobą, jeden w ciszy a drugi śpiewając aż w końcu Cherad odezwał się.
- Jeżeli mnie pamięć nie zwodzi, niebawem powinniśmy dojść do gospody "Na Bezdrożu". Zatrzymamy się tam na noc. Nie ma sensu się tak katować ciągle śpiąc pod drzewami.
- Mi to wcale nie przeszkadza, przyjacielu. - elf zwrócił się do kapłana.
- Ale mi przeszkadza. - Cherad podniósł głowę i groźnie spojrzał na Amarela.
- Czemu się tak denerwujesz? - spytał zdziwiony elf.
Cherad tylko pochylił głowę i nic nie odpowiedział. Elf już o nic więcej nie pytając zaczął śpiewać jakąś bardzo smutną piosenkę. Szli dalej traktem, który z lewej strony był otoczony gęstym, tajemniczym lasem a z prawej wysokimi skałami porośniętymi zielonym mchem. Kiedy słońce powoli opuszczało nieboskłon, skały zaczęły się obniżać i powoli przeszły w gęsty las. Cherad zapalił pochodnie i szli teraz pod osłoną nocy otoczeni przez drzewa, które wydawały się nachylać nad nimi, tworząc przedziwny tunel. Nie przejmowali się jednak tym zbytnio i żwawo maszerowali na przód. W pewnym momencie elf zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać jednocześnie wpatrując się między drzewa znajdujące się po lewej stronie drogi. Cherad również zaciekawiony zaczął patrzyć w tamtym kierunku jednakże niczego ani nikogo nie widział. Tymczasem Amarel sięgnął po łuk i nałożył strzałę. Płynnym ruchem naciągnął cięciwę. Cherad cofnął się lekko zdezorientowany i wyciągnął swój miecz. Nie odzywał się jednak, nie wiedząc co tam może się czaić w lesie, a nie chciał zwracać na siebie uwagi tego czegoś. Tymczasem elf wystrzelił - świst tnącej powietrze strzały wypełnił ciszę. Nagle obaj usłyszeli kwik i coś z hukiem zwaliło się na leśne poszycie. Elf uśmiechnął się do towarzysza.
- Jedzenie. - powiedział i pobiegł do lasu po upolowane zwierze, jak domyślał się Cherad. Kapłan wciąż nie mógł wyjść z podziwu jak Amarel mógł trafić z łuku cokolwiek ukrytego pomiędzy tak gęsto rosnącymi drzewami i to w dodatku w nocy. Po chwili jednak jego przemyślenia przerwał elf wyłaniając się z ciemności i trzymając w rękach młodego dzika. Cherad uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu gratulując mu udanego, choć nieplanowanego, polowania.
- Ale zajmiemy się nim dopiero w gospodzie.
Amarel przytaknął, wziął dzika pod ramie i żwawo ruszył w dalszą drogę. Gdy zaczynało świtać i przez pochylające się gałęzie zaczęły nieśmiało przebijać się pierwsze promienie rannego słońca, dotarli do celu. Wyszli na dość obszerną polanę, na której stał duży, biały, porośnięty od zachodu winoroślami budynek. Ruszyli w jego kierunku.

* * *

Wieczorem Cherad postanowił zostać dłużej na dole i porozmyślać sobie w spokoju. Gospoda była opustoszała, siedział sam przy stoliku z kuflem piwa, całkowicie wtopiony w cień. Przy barze krzątała się Irine. Było całkowicie cicho, tylko czasem rozlegał się dźwięk przestawianych szklanek.
Gdy kapłan podniósł do ust kufel, chcąc wsiąść kolejny łyk piwa, dotarły do niego dźwięki z zewnątrz. Jacyś konni jeźdźcy przybyli do zajazdu.
- O, jacyś nocni goście! - uśmiechnęła się barmanka.
Cherad udał, że tego nie słyszy. Siedział tylko patrząc się leniwie w pustkę rozmyślając o przeszłości, swoim pobycie w klasztorze, ucieczce i rozmowie z Barinem. Nie czuł chęci walki z jakimkolwiek demonem, wręcz przeciwnie, chciałby żeby to tylko był zły sen. Biedny Agel, gdyby niczego nie podsłuchał, żył by jeszcze a on nic by o tym planie przywołania demona nie wiedział. Chociaż z drugiej strony gdyby nie uciekł, zył by jeszcze? Pozostała dziewiątka w końcu nie żyje i być może on również byłby już martwy. Wiedział, że nie może się wiecznie ukrywać ale z drugiej strony nie widział w sobie zbawiciela świata. Świata, który wyrządził mu tyle krzywd, że nie widział powodu aby dla niego teraz coś robić. Wtem drzwi wejściowe otworzyły się i do izby weszło czworo rosłych mężczyzn. Byli brudni i mieli na sobie lekko zniszczone kolczugi, na które zarzucone były stare płaszcze. Pierwsze co rzuciło się Cheradowi w oczy to fakt, że każdy z nich był uzbrojony. Jeden z mężczyzn wyróżniał się, jego twarz była ukryta, na głowie miał kaptur, a przy pasie dwa porządnie wykonane topory jednoręczne. Po upływie kilku chwil ta głośna grupa rozsiadła się wygodnie przy barze. Nawet nie zwróciwszy uwagi na siedzącego na uboczu Cherada zamówili sobie piwo i zajęli się rozmową. Co chwile któryś z nich wybuchał głośnym śmiechem i raz co raz przykładali wielkie kufle do ust. Do tego czasu Cherad w ogóle nie zwracał na nich uwagi.
- Hej mała, chodź, obciągniesz mi! - brodaty bandzior złapał dziewczynę za rękę.
Tej jednak udało się wyrwać, jednakże dwóch z mężczyzn zagrodziło jej drogę. Robiło się coraz bardziej nieciekawie gdy jeden z nich zaczął zrywać z niej ubranie.
- Ręce przy sobie, panowie! - Cherad wstał, dopiero teraz ujawniając nieznajomym swoją obecność.
- Kogo ja widzę! Aurin Sermon! - powiedział największy z mężczyzn równocześnie ściągając z głowy kaptur - Nasze drogi znowu się krzyżują. Miło prawda?
- Yarick?...
Cherad stał nieruchomo, starając się nie pokazać żadnych emocji. Mimo, że się przestraszył to biła od niego niewyobrażalnie wielka groza.
- Zostawcie dziewczynę w spokoju. - powiedział - Nic wam nie zrobiła.
Yarick uśmiechnął się szyderczo i złapał przerażoną barmankę. Głaskał ją po głowie i z politowaniem zwrócił się do kapłana stojącego w przeciwległym krańcu izby.
- Widzisz.. jak to się fajnie składa, że odbieram Ci wszystkie kobiety. - i jednym, płynnym ruchem poderżnął dziewczynie gardło sztyletem, który przed chwilą wyciągnął zza paska. Dziewczyna przez chwilę zastygła rzucając Cheradowi błagalne spojrzenie i zaraz potem runęła na ziemie, rzucona przez swojego oprawce. Cherad nadal stał nieruchomy, jego skamieniała, blada twarz nie zdradzała żadnych emocji. Jednakże był przeraźliwie wściekły, krew w jego żyłach wrzała, a w głowie już obmyślał plan zemsty. Wystarczył jeszcze jeden mały pretekst i nawet fakt iż używanie swoich talentów magicznych powoli zabija go, nie mógł już go powstrzymać. Trzech drabów rzuciło się w jego kierunku jednak gdy tylko postawili krok do przodu, w ułamek sekundy Cherad wyrecytował głośno jakieś tajemnicze słowa i w jego ręce pojawił się płonący miecz. Nie minęła sekunda a pierwszy z napastników poczuł siłę jego uderzenia. Magiczny miecz dosłownie rozpłatał stalowe ostrze bandyty, które rozsypało się jakby było zrobione z cukru. Przerażony napastnik przed następnym ciosem próbował osłonić się rękoma, jednakże zawył przeraźliwie gdy dwa odrąbane ramiona spadły na ziemie. O dziwo nie było w ogóle krwi, a było to spowodowane faktem, że ogień od razu zasklepił rany. Wtedy do kapłana dopadło dwóch pozostałych mężczyzn. Jednocześnie wyprowadzili swoje uderzenia i jasnym było, że Cherad może odeprzeć na raz tylko jedno z nich. Pośpiesznie zaintonował krótkie zaklęcie i wskazując wolną ręką na jednego z napastników, mieczem natomiast zablokował cios drugiego. Gdy izbą wstrząsnął odgłos zwarcia mieczy, pierwszy napastnik został wessany w nicość i momentalnie przeteleportowany na zewnątrz. Cherad miał z nim chwile spokoju, zanim wróci z powrotem. Mimo iż czar teleportacji wyssał z niego dużo sił to drugim, płynnym cięciem pozbawił pozostałego bandytę głowy. Korpus padł na podłogę obok bezrękiego trupa.
- Yarick! - wrzasnął kapłan zbierając ostatki sił i ruszył w kierunku ciągle stojącego przy barze mężczyzny. Jednocześnie przebiegając koło drzwi usłyszał za nimi kroki więc wbił z całą siłą w nie miecz. Stojący za nimi mężczyzna, który właśnie miał przez nie ponownie wbiec do izby, tylko głośno jęknął i poddał się porywającej go ciemności. Wszystko to trwało kilka sekund i Cherad już był przy Yaricku. Mocno się zamachnął wyprowadzając uderzenie, jednakże było ono niedokładne z powodu zarówno furii kapłana oraz coraz większego wycieńczenia z powodu używania magii. Yarick zwinnie uniknął miecza, który z hukiem wbił się w ladę.
- Czy wiesz, że Jani nie żyje chojraku?... - powiedział uśmiechając się.
Cherad słysząc to, z wrażenia aż upuścił miecz, który po zetknięciu z podłożem, momentalnie się rozpłynął.
- Co? - wyszeptał padając na kolana.
- Tak, nie żyje. Gdy zniknąłeś, powiedziałem jej że nie żyjesz. Z rozpaczy rzuciła się urwiska.. Do morza, zawsze je lubiła, prawda? - podrapał się po głowie ciągle się uśmiechając, dobrze wiedział, że tymi słowami wytrąci przeciwnika z równowagi - Głupia jakaś, najpierw odchodzi od Ciebie a potem z żałoby się zabija.
Cheradowi zrobiło się ciemno przed oczami, nie mógł się odezwać ani się poruszyć. Serce podeszło mu do gardła, był bezbronny. Yarick wyciągnął ostentacyjnie swój sztylet i mierzył prosto w serce. Kapłan usłyszał jeszcze tylko jakiś świst a potem czuł już tylko wszechogarniający ból w klatce piersiowej a krew sama cisnęła mu się przełykiem i wypływała ustami. Nie mogąc nabrać powietrza do płuc Cherad runął twarzą na podłogę pogrążając się w ciemności.

Rozdział VI

Jechał już około godziny, za nim unosił się tuman kurzu a czarny koń, którego dosiadał sapał coraz głośniej. Jego dłoń przeszywał ogromny ból, mimo że zdołał wyrwać z niej strzałę, to rana choć niegroźna, mocno mu doskwierała. "Mam nadzieje, że zdechnie..." - gdy rozmyślał o Cheradzie zapominał o bólu. Yarick zmierzał do obozu, który rozbili nieopodal gospody. Do stolicy Ryhanu pozostało jeszcze kilka tygodni marszu. A jako, że nie chciał aby pokazali się w gospodzie tak liczną grupa, zdecydował się pojechać tam tylko z Rergerosem, Anthusem i Gallsem. Mieli tylko uzupełnić zapasy pożywienia i wrócić a Aurin był ostatnią osobą, którą Yarick spodziewał się tam spotkać. Jednakże to już nie jest ważne bo i tak prawdopodobnie nie żyje. Ta myśl przyjemnie łechtała jego ego gdyż szczerze nienawidził tego człowieka. Sam przed sobą nie potrafił wyjaśnić dlaczego ale tak było od zawsze.
Po kilkunastu kolejnych minutach koń Yaricka wpadł na polanę, na której widać było rozświetlony blaskiem dwóch ognisk obóz. Cztery namioty stały jednak puste gdyż wszyscy żołnierze paradowali przy ognisku. Słysząc zbliżającego się jeźdźca dwóch z nich złapało miecze i wyszło nieznajomemu na spotkanie.
- A gdzie pozostali? - krzyknął Retan, wysoki, barczysty mężczyzna trzymający duży miecz półtoraroczny.
- Nie żyją. - Yarick zeskoczył z konia i podał lejce drugiemu z żołnierzy - Natknęliśmy się na małe problemy.
Oczy Retana powiększyły się znacznie słysząc to imię. Podrapał się po swojej gęstej, czarnej brodzie i warknął:
- I te małe problemy zabiły trzech naszych ludzi?! One wcale nie były takie małe do cholery!
Yarick nic nie odpowiedział tylko się ironicznie uśmiechnął i ruszył w kierunku namiotów. Za nim podążył Retman, natomiast drugi mężczyzna poszedł odprowadzić konia do prowizorycznej zagrody.
- Zawołaj psionika i przyjdźcie do mojego namiotu. - Yarick powiedział do Retana, podszedł na chwile do ogniska, wyciągnął z niego palącego się patyczka i wszedł z nim do namiotu. Usiadł przy stole i za pomocą palącego się drewienka zapalił świeczki. Na blacie rozwinął mapę, przytwierdzając ją do stołu gorącym woskiem. Odstawił świeczki na miejsce i począł obmyślać dalszą trasę. W tym momencie w namiocie zjawili się Retan z Brerdrosem. Ten drugi był niskim człowieczkiem o wręcz dziecięcej twarzy i rozbieganych oczkach. Przy potężnym Retanie wyglądał żałośnie. Gdy Yarick zorientował się, że mężczyźni są w namiocie, nie odwracając wzroku od mapy zwrócił się do Brerdrosa:
- Planuje iż za około dwa tygodnie dotrzemy do Evynas. Chcę abyś był gotowy. Pójdziesz ze mną jako mój służący.
Brerdros uśmiechnął się i odpowiedział:
- Jestem zawsze gotowy służyć memu panu. - po chwili zastanowienia dodał - Jego złotu, dokładniej.
Yarick udał, że nie słyszał tych słów, tylko skinieniem ręki wezwał do siebie Retana. Gdy tamten podszedł zaczął kreślić na mapie trasę, którą mają podążyć.
- Aurin? - spytał nagle Brerdros mrużąc oczy.
Yarick podniósł wzrok z nad mapy.
- Tak, spotkałem go... - odparł gniewnie - ...ale nie życzę sobie abyś używał na mnie swoich talentów!!!
- Ty go nie nawiedzisz. I zrobisz wszystko żeby go unicestwić, prawda? Nawet kosztem naszej misji a to chyba trochę komplikuje...
- Niczego nie komplikuje! Won! - machnięciem ręki dał psionikowi do zrozumienia aby opuścił namiot.
Brerdros posłusznie wyszedł natomiast Retan spojrzał na Yaricka.
- Bredros może ma trochę racji. Jesteś po tym spotkaniu bardzo rozkojarzony. - spytał.
- Nie! - odpowiedział stanowczo - Zamknij się! Muszę dowiedzieć się wszystkiego o jakimś przeklętym kamieniu, krysztale czy czy to cholerstwo jest! Musze inwigilować naszego wroga i nie mam zamiaru zostać zdemaskowanym, rozumiesz?! Koniec tematu do cholery!
Retan kiwnął głową i oboje powrócili do analizowania mapy. Po chwili jednak Retan nie wytrzymał i zapytał.
- A kim w ogóle jest ten Aurin?
- Zamknij się wreszcie!

* * *

- Aurin tu jest. - powiedział siadające przy ognisku - A to oznacza kłopoty bo Yarick go nie na widzi. Boję się, że to może wpłynąć na jego trzeźwe myślenie.
- Przesadzasz Brerdrosie. - odpowiedział siwowłosy wojownik - Yarick nie da się łatwo wyprowadzić z równowagi. Po za tym skąd wiesz o Aurinie?
Brerdros ponownie uśmiechnął się szyderczo i odszedł od ogniska.
- No tak... Przeklęty psionik... - wyszeptał brodaty mężczyzna gdy mag już odszedł i wrzucił kilka suchych patyków do ogniska.
- Uważa na słowa wielkoludzie! - w odpowiedzi usłyszał głos w swojej głowie.
Zdezorientowany odwrócił się ale nikogo już nie zobaczył.

* * *

Cherad otworzył oczy. Początkowo straszliwie rozmyte kształty poczęły nabierać ostrości. Po kilku sekundach jego wzrok przyzwyczaił się do światła.
- Gdzie ja jestem? - spytał ciężko sapiąc przy próbie podniesienia się.
- W gospodzie "Na Rozdrożu", przyjacielu. - odpowiedział aksamitny.
Cherad odwrócił głowę i zobaczył elfa siedzącego na podłodze przy kominku.
- Amarel. - uśmiechnął się - Co się ze mną stało?
- Najważniejsze, że żyjesz. - wstał - Teraz musisz odpoczywać.
- Prawie zginąłem... - Cherad wydał się być zdenerwowany jednakże przypomniał sobie o obecności elfa - Nie mogę tu leżeć. Musimy ruszać. Ten Aen nie będzie czekał na nas w nieskończoność. A sami sobie przecież nie poradzimy na Entorien. - W rzeczywistości bał się jednak akolitów, którzy jak podejrzewał byli już tuż za nim. Zabójcy z zakonu boga ognia, dobrze wiedział, że spotkanie z jednym z nich oznaczało jedno, bezwzględną śmierć.
- Spokojnie! - Amarel położył rękę na ramieniu kapłana - Niebawem wyruszymy, poczekamy tylko aż odzyskasz siły.
Cherad ustąpił gdyż znowu poczuł zawroty głowy i widząc, że w tym stanie nie ma sił nawet na to aby po prostu siedzieć, położył się z powrotem.
- Miałem nadzieje, że już nigdy w życiu go nie spotkam.
Elf przyłożył palec do ust aby uciszyć przyjaciela. Nie wiedział kim był ten mężczyzna, o którym mówił Cherad jednakże widział iż mag jest bardzo wyczerpany.
- Odpoczywaj. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia. Cherad zamknął oczy.

* * *

Gospodarz próbował uprzątnąć bałagan po nocnej bójce. Przybijał zabijał właśnie dziurę w drzwiach powstałe po uderzeniu ognistym mieczem gdy po schodach zszedł Amarel.
- Przykro mi z powodu Irine. - elf zwrócił się do pracującego Algetha.
Ten usłyszawszy głos elfa opuścił młotek i odwrócił się do niego.
- Już ją zabrali ludzie z pobliskiej wioski. Pogrzeb odbędzie się jutro. - Algeth zamyślił się - Wiesz co... ona... życie nigdy jej nie rozpieszczało. Nie miała rodziców, nie miała właściwie nikogo. Taka ładna, młoda i pracowita dziewczyna...
Amarel zszedł ze schodów, postawił jeden z przewróconych ze stolików na nogi i usiadł przy nim.
- ...I za co? Taka głupia śmierć! - kontynuował gospodarz - A co u twojego przyjaciela?
- Na szczęście powoli dochodzi do siebie.
- To dobrze. Bo kurczę, gdybyś w odpowiednim momencie nie strzelił temu bandycie w rękę to by było bardzo źle.
Elf przytaknął.
- Chyba tylko dzięki temu nie trafił w serce... On coś mówił o jakiejś dziewczynie, prawda? - skupił się mocno mrużąc oczy - Takie imię wypowiedział?
Amarel ponownie kiwną potwierdzająco głową.
- Kim ona jest? - dociekliwy rozmówca nie dawał za wygraną.
- Nie mam pojęcia...
- On ją chyba kocha. - zauważył Algeth.
- Dzień dobry. - nagle dobiegł ich uszu kobiecy głos dochodzący zza drzwi.
Gospodarz odsunął się od nich i do izby weszła wysoka półelfka, o długich, prostych, kruczoczarnych włosach z tylko jednym, małym białym pasmem z lewej strony.
- Mam na imię Sheryreth. Jestem uzdrowicielką z Lianh, przyległej wioski.
- Czekaliśmy na Ciebie. - powiedział miło Algeth - Proszę wejdź.
Dziewczyna pokonała kilka kroków, rozglądając się z ciekawością po pomieszczeniu. Jej ponętne czarne jak węgielki oczy penetrowały każdy zakątek zdemolowanego pomieszczenia.
- Musiała tu się odbyć duża bijatyka. - stwierdziła sucho, zawieszając wzrok na elfie.
- Jestem Amarel. - odpowiedział na nieme pytanie szamanki. Jego czarne, nieuczesane włosy były posklejane. Nie przypominał w ogóle elfa, czuł się z tym bardzo źle jednak nie miał czasu na doprowadzenie się do porządku.
- Teraz jest już tu w miarę posprzątane. Rano wynieśliśmy zwłoki zabitych bandytów i trochę już od tego czasu uprzątnąłem. Ehh! Gdyby nie Ci dwaj nie wiem co by było! - westchnął - Ale teraz może pozwól na górę. Obejrzysz Cherada, to znaczy, potrzebującego Twojej pomocy.

* * *

Patrzyła na niego swymi mistycznymi oczkami, lekko mrużąc powieki od rażącego, porannego słońca. Wyglądała ślicznie, bezbronnie, delikatnie... Była tak blisko, taka radosna! Jani! Chciał coś powiedzieć lecz żadne słowa nie mogły opuścić jego ust. Jakaś niewidzialna siła powstrzymywała je przed uwolnieniem się.
- Już wkrótce będziemy razem. - powiedziała przykładając mu rękę do piersi - Już nigdy Cię nie zostawię Aurinie.
Tak bardzo chciał odpowiedzieć... zdołał tylko mocno ją przytulić. Po policzkach spłynęły mu łzy. Była taka malutka, cała ukryta w jego potężnych ramionach...
- Cheradzie... - ktoś go wołał jakby z oddali.
- Cheradzie! - otworzył oczy i ujrzał nad sobą twarz elfa. - Obudź się. Przyszła uzdrowicielka.
Przechylił lekko głowę w bok i ujrzał stojącą w drzwiach młodą dziewczynę. Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
- Witaj! - pozdrowiła rannego po czym zwróciła się z prośbą do Amarela aby zostawił ich samych.
Kiedy elf wyszedł uzdrowicielka zbliżyła się do łóżka w którym leżał kapłan i otworzyła swoją torbę.
- Mam na imię Sheryreth. - powiedziała ciepło po czym odkryła tors Cherada. Ten odruchowo odsunął jej rękę. - Nie bój się. Nie zrobię Ci krzywdy.
Bał się, bo nie wiedział kim tak naprawdę jest ta dziewczyna. Czy na pewno jest uzdrowicielką za którą się podaje, czy też może jest tutaj w celu zabicia go? Dokładnie obserwował ruchy jej rąk, były płynne, kobieta dobrze wiedziała co robi. Odwinęła prowizoryczny opatrunek sporządzony zapewne przez Amarela, czego się domyślił po charakterystycznych dla elfów liściach liasu. Odkaziła ranę i zaczęła przyrządzać jakąś dziwnie pachnącą ziołową maść.
- Blisko serca. - przerwała ciszę jednak zaskoczony Cherad w pierwszej chwili nie zrozumiał - Rana.
- Nie znam się na tym. - odparł.
- Serce jest tutaj! - Z uśmiechem dotknęła ręką jego klatki piersiowej przy lewej piersi.
Cherad popatrzył na nią z pokpiwającą miną i zamknął oczy. Ta dziewczyna nie mogła być akolitką, pozwoliła mu żyć za długo jak na akolitkę. Odetchnął z ulga.

Rozdział VII

Narien opuściła Urghan dwie doby temu, pod osłoną nocy wymknęła się tak aby nikt nie widział kiedy i w którą stronę pojechała. Sathrond zapewne zdążył już zauważyć, że jest w pełni samodzielna więc nawet nie powinien się aż nadto dziwić jej samotnej wyprawie. Jednakże wolała nie mówić mu tego osobiście, narażając się na jego ewentualny gniew, po prostu pozostawiła pismo w którym wyjaśniła gdzie i po co się udaje. Gdyby powiedziała mu, że wkroczy samotnie na terytorium Ryhanu... Nie! Nie mogła sobie tego w ogóle wyobrazić. Jest jego jedynym dzieckiem i nie pozwoliłby aby stała się jej choćby najmniejsza krzywda a samotna eskapada jego córki na terytorium Ryhanu, podczas gdy trwają przygotowania do wojny, jest co najmniej ryzykowna. Dlatego właśnie wyjechała potajemnie. Wierzyła, że w starych księgach znajdujących się w Wielkiej Bibliotece ryhańskiej na pewno znajdzie coś na temat tego Kryształu. Do Anus przy dobrej pogodzie zostało jej jeszcze około dwóch tygodni jazdy. Galopowała głównym traktem prowadzącym do granicy Rotgoru z Ryhanem, księżyc bladym światłem okrywał okolicę, powodując iż droga lśniła szarością. Z zamyślenia wyrwał ją nagły, nienaturalny podczas normalnej jazdy wstrząs, kwik konia, świat zawirował jej przed oczyma. Nic nie poczuła gdy zaryła twarzą w ziemie, dwukrotnie przed tym koziołkując w powietrzu, gdyż na tę chwilę całkowicie straciła przytomność. Kiedy się ocknęła leżała na plecach a na krtani czuła nieprzyjemne zimno. Zanim tworzyła oczy słyszała rżenie swojego konia, który najwidoczniej wyszedł z tego wypadku cało. Zadowolona, że nie będzie musiała kontynuować podróży pieszo, powoli podniosła powieki. Ku jej zaskoczeniu nad nią stała postać z wyciągniętym w jej kierunku mieczem, który lekko zatapiając się w jej szyi wywoływał owo nieprzyjemne uczucie. Nie widziała twarzy, gdyż postać stała na tle księżyca. Spróbowała się ruszyć jednak ostrze miecza natychmiast zostało mocniej przyciśnięte do jej szyi. Chciała jęknąć z bólu jednak zdołała wydać tylko głuchy, gardłowy dźwięk przypominający zachłyśnięcie się wodą.
- Leż spokojnie! Potrzebuję tylko Twojego konia. Mogę go wsiąść prawda?
Ostrze ponownie głębiej zatopiło się w jej krtani, powierzchownie nacinając skórę. Zdołała lekko skinąć głową, dając bandycie do zrozumienia, że się zgadza. Po jej szyji spłynęła strużka krwi wywołując nieprzyjemny dreszcz. Po chwili mężczyzna odjął miecz od jej gardła i dziewczyna ponownie spróbowała usiąść, jednakże poczuła uderzenie w tył głowy, usłyszała głuchy odgłos i momentalnie straciła przytomność.

20.06.2003
18:55
[2]

donzoolo [ Senator ]

niezle nawet, nie przeczytalem kazdego, ale moge Ci zalatwic publikacje w jednym z e-zinow komp Revolter.

20.06.2003
18:56
[3]

m6a6t6i [ hate me! ]

donzoolo - możemy o tym pogadać, nie ma sprawy - [email protected]

20.06.2003
19:34
[4]

el f [ RONIN-SARMATA ]

Mam pytanie - co to jest "picno" ?

Uwaga 1- nie sądzę aby teksty typu "napierdala", "kurwa" czy "kurewskiego" podnosiły wartość artystyczną utworu.

Uwaga 2- "Ostrze ponownie głębiej zatopiło się w jej krtani, powierzchownie nacinając skórę. " - jeżeli ostrze już zatopiło się w krtani to skórę musiało naciąć wcześniej - chyba że chodzi Ci o skórę już po drugiej stronie, za kręgosłupem, ale wtedy raczej dziewczyna nie próbowałaby już usiąść.

To takie tylko uwagi, całości nie przeczytałem - nie wciągnęło mnie, może za dużo w życiu fantasy już czytałem ...

20.06.2003
19:35
smile
[5]

m6a6t6i [ hate me! ]

elf - dzieki za słuszne uwagi :)

20.06.2003
20:07
[6]

el f [ RONIN-SARMATA ]

I jeszcze jedno - czasem piszesz "kryształ" a czasem "Kryształ" ale to może brak korekty . Musisz też uważać na literówki bo wychodzą dziwne zdania np "Mogę go wsiąść prawda?" .

"Ta dziewczyna nie mogła być akolitką, pozwoliła mu żyć za długo jak na akolitkę. " - i tak z ciekawości zapytam.
Czy wiesz kto to jest "akolita" ?

20.06.2003
20:12
[7]

m6a6t6i [ hate me! ]

oczywiście- duchowny po niższych święceniach. jednakże u mnie, w wymyślonym przezemnie świecie jest to zabójczyni działająca na zlecenie zakonu. myślę, że pasuje to określenie.

20.06.2003
20:18
[8]

el f [ RONIN-SARMATA ]

Jak dla mnie powinienes gdzies wcześniej o tym wspomnieć, jakoś wprowadzić w realia świata.
Może gdzieś to zrobiłeś a ja przegapiłem - jeśli tak to przepraszam.

20.06.2003
20:20
[9]

m6a6t6i [ hate me! ]

myślę, że jest to wyraźnie zaznaczone - ale ok.

20.06.2003
23:02
[10]

AK [ Senator ]

Dorzucę jeszcze swoje 2 centy, jeśli można.
Moim niefachowym zdaniem, za dużo każesz swoim postaciom mówić. Np - kwestie w których bohater powiedział coś do siebie mógłbyś spokojnie przenieść do ich umysłu, wpleść do narracji, złączyć z nią, ubarwić. A tak tworzysz wypowiedzi, czasami sprawiające wrażenie dodanych na siłę.
Także warto by było przesunąć część informacji, jakich udzielasz ustami bohaterów, do ich rozważań, do ich mysli. Np na początku piszesz

"- Musimy nasze sprawy zachować w całkowitej tajemnicy. Nie pozwolę aby teraz ktoś zniweczył nasz misterny plan. Aby dopełnić sprawę Aurin bezwzględnie musi zginąć! Po tym jak Kryształ wpadł w ręce króla Ryhanu nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd, rozumiesz?"

A przecież te sprawy są dla rozmówców oczywiste (podobnie jak informacja o misternym planie - gdybym ja miał wspólnika i mówił o tym, nie podkreślałbym jego wagi takim słownym dodatkiem). Spróbuj przenieść te informacje do narracji, w osobie trzeciej, ale pisanej z perspektywy danego bohatera - w ten sposób pojnformujesz czytelnika o zagadnieniu, zyskasz więcej swobody w opisach, a dodatkowo sprawisz, że dialogi będa brzmiały mniej sztucznie.

20.06.2003
23:10
[11]

AK [ Senator ]

Może jeszcze 3 cent...
Używasz za dużo przecinków, a za mało kropek. Może to kwestia gustu, ale...

"- Widzisz, jak uciekałem to nie patrzyłem na to co biorę. Wtedy liczyła się każda sekunda. O! Ten mi się podoba! - krzyknął podnosząc lekko lśniący w blasku księżyca miecz."

A może by tak?
" - krzyknął, podnosząc jeden z mieczy. Jego ostrze zalśniło lekko w blasku Księżyca."

20.06.2003
23:10
[12]

mikmac [ Senator ]

troszke ciezko sie czyta z powodu olbrzymiej liczby dialogow i szczatkowej narracji (w porownaniu)

i taka drobna uwaga pisze i mowi sie "wziac" a nie wziasc...

20.06.2003
23:34
smile
[13]

m6a6t6i [ hate me! ]

ok, ale tak ogolnie to wam sie podoba czy nie?

21.06.2003
00:55
smile
[14]

AK [ Senator ]

Tak ogólnie, to tak. Nie jest złe ;)

21.06.2003
15:05
[15]

m6a6t6i [ hate me! ]

ak - przynajmniej Tobie jednemu się podobało ;)

© 2000-2024 GRY-OnLine S.A.